Wieś czternastej mili/Czyste do śmierci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wieś czternastej mili
Podtytuł Nowele Chińskie
Wydawca Nakład Księgarni św. Wojciecha
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyste do śmierci.

Jeszcze jako mała, dziesięcioletnia dziewczynka, Woń Wiosenna przystąpiła do związku „Czystych do śmierci“, utworzonego przez takie same lub mało co od niej starsze dzieweczki, które przerażone okropnościami małżeńskiego pożycia poprzysięgły sobie, że nigdy zamąż nie wyjdą.
Historja tego sprzysiężenia była następująca:
Matka Woni Wiosennej była w pożyciu małżeńskiem bardzo nieszczęśliwa, głównie dlatego, że matka-świekra, staruszka bardzo zła i dokuczliwa, męża przeciw niej podjudzała, że zaś syn matkę musi czcić i we wszystkiem słuchać jej powinien, przeto ojciec Woni Wiosennej, zniecierpliwiony wiecznemi skargami, zaczął żonę źle traktować, aż wreszcie zupełnie stracił do niej serce. Powodem tego było jeszcze i to, że matka Woni Wiosennej nie obdarzyła męża ani jednym synem, a tylko dwiema córkami. Łatwo zrozumieć, jakiem piekłem stało się dla niej życie. Woń Wiosenna patrzyła na to.
Ojciec Woni Wiosennej i Wiosennego Kwiatu, jak się nazywała starsza siostra Woni, zbyt się nad dziewczętami nie rozczulał, ale też i nie znęcał się nad niemi. Obie zaręczył jako małe dzieci, starszą córkę zamąż już wydał, więc teraz czekał cierpliwie, aż młodsza dorośnie i również opuści dom rodzinny.
Woń Wiosenna wychowywała się jak wszystkie chińskie dziewczęta wiejskie, to jest nie wychowywała się prawie wcale. W lecie chodziła pół nago, w zimie dygotała z zimna. Nieraz płakała z głodu, a wówczas ją bito. Nie dbał o nią nikt, nawet matka, która miała do niej urazę za to, że nie przyszła na świat jako chłopiec i przez to naraziła ją na niezliczone przykrości i prześladowania. Dzieciństwo Woni Wiosennej było bardzo ciężkie, ale czy ona zdawała sobie z tego sprawę? Z pewnością nie.
Jako małe dziecko całemi dniami biegała po wsi, zbierając wszystko, co tylko mogło się przydać na opał. Były to jej najszczęśliwsze chwile. Bawiła się z dziećmi, psami i kotami, jak długo chciała, przez nikogo niewołana, bo dbano o nią w sam raz tyle, co o tę garsteczkę chróstu, którą byłaby przyniosła. Gdy trochę podrosła, wysyłano ją po chróst dalej za wieś i tu dopiero poznała świat. Zobaczyła wielką rzekę Lin, i prom, i łodzie rybackie na rzece, mnóstwo różnych nieznanych a ciekawych rzeczy, porobiła znajomości, zaprzyjaźniła się nawet z kilku dziewczynkami...
Krótko trwała ta swoboda, to życie na wolności i świeżem powietrzu. Gdy skończyła dziesięć lat, musiała wrócić do dusznego domu. Była przecie narzeczoną, więc nie wolno jej już było chodzić samej i wogóle musiała stale przesiadywać w domu. Życie schodziło jej teraz na szyciu i różnych pracach domowych.
Tylko przed żniwami, gdy w polu dojrzewały zbiory, było trochę wolności podczas pilnowania plonów przed złodziejami. W niepogodę, w słotę było to zajęcie nieraz bardzo przykre, zwłaszcza że poletka chińskie są wprost fantastycznie porozrzucane, więc nieraz dobrze trzeba się było nałazić w ciemną noc. Ale w noce jasne, księżycowe, to była prawdziwa przyjemność.
Wtedy to Woń Wiosenna odnalazła swe towarzyszki i przyjaciółki z lat dziecinnych, z czasów gdy zbierała chróst, wtedy dowiedziała się, że wszystkim żonom na całym świecie jest bardzo źle i że najlepiej zamąż nie wychodzić i że w tym celu dziewczęta tworzą związki, których członkinie przysięgają, że nigdy zamąż nie wyjdą. A nie jest to pusta przysięga, bo gdy która ją złamie, „traci twarz“, towarzyszki uważają ją za nic, dokuczają jej i na każdym kroku okazują pogardę. W razie, gdyby którąkolwiek z zaprzysiężonych chciano wydać zamąż gwałtem, towarzyszki jej obowiązane były użyć wszelkich sposobów i środków, aby jej przyjść z pomocą i do gwałtu nie dopuścić.
Na takich rozmowach mijały dziewczętom noce i ku swemu wielkiemu zdziwieniu Woń Wiosenna dowiedziała się z nich, iż podobny związek istnieje i we wsi Czternastej Mili. Na wiadomość o tem spoważniała i przez kilka dni chodziła zamyślona.
Pewnej nocy spotkała się z towarzyszkami nad brzegiem rzeki, w cieniu starego, wielkiego klonu, gdzie najczęściej przesiadywały, pewne, że ich tam nikt nie dostrzeże. Księżyc świecił bardzo pięknie, tak iż cała rzeka była jasna, a niski przeciwległy brzeg tonął w światłości. Dziewczęta siedziały cichutko, coś sobie półgłosem opowiadając.
— A cóż poczniecie, jeśli którą z was zmuszą do wyjścia zamąż? — zapytała naraz Woń Wiosenna. — Przyjdą wielcy, silni ludzie, wsadzą dziewczynę w lektykę weselną, poniosą — cóż poradzicie?
— Można skoczyć do studni — wtrąciła któraś dziewczynka.
Inne milczały.
— Tak, chyba tylko to — przyznała po namyśle Woń Wiosenna.
— Można krzyczeć, tupać nogami, drapać, gniewać się, ciągle mówić... Mężczyźni nie lubią żon gadatliwych... uciekają przed niemi...
— Wszystko można... Tylko, żebyśmy wiedziały, że się będziemy broniły ze wszystkich sił, przysięgnijmy sobie, że gdyby którą z nas gwałtem wyjść zamąż zmuszono, wszystkie razem z nią wiernie umrzemy. Skoczymy do Linu.
Ponieważ pomysł był niemądry, przyjęty został jednogłośnie.
Dziewczęta wstały i z wesołem chichotaniem przysięgły zimnemu Linowi czystość do śmierci.
Jasny od księżyca Lin przysięgi wysłuchał.
Minęło kilka lat. Żadna ze związku Czystych do śmierci, a było ich dziesięć, zamąż nie wyszła. Były jeszcze bardzo młode.
Tylko Woń Wiosny...
Nie, zamężną też nie była, broniła się przeciw temu, jak mogła, ale ojciec niewiele sobie z tego robił i zapowiedział córce stanowczo, iż zamąż iść musi. Nie było żadnego powodu, dla którego miałby obrażać zacnego i szanownego człowieka, którego synowi zaręczył Woń Wiosenną, ledwie na świat przyszła. Swojej czerwonej karty on nie cofnie. Dla kaprysu głupiej dziewczyny miałby stracić twarz?
Jak to się często dzieje, nie w samych zresztą Chinach, postanowiono w razie oporu użyć przemocy.
Woń Wiosenna próbowała uciec, ale ojciec, przewidziawszy to, ustanowił nad nią dozór tak ścisły, że mowy o ucieczce być nie mogło. Uważano na każdy ruch dziewczyny, czuwając nad tem, aby się w rozgoryczeniu nie targnęła na własne życie. Mimo dozoru udało się jej połknąć duży, gruby pierścień złoty, co jednak poważniejszych następstw za sobą nie pociągnęło. Nareszcie dziewczyna, złamana walką, przycichła. Otoczeniu jej zdawało się, że upokorzona godzi się z losem.
Woń Wiosenna była w owym czasie bardzo ładna. Smukła i delikatna, choć nie wątła, miała czarujący urok jasnej, czystej dziewczęcości. Jej drobna twarzyczka z lekkiemi rumieńczykami miała owal prawie europejski, długie, czarne włosy rozdzielone były na środku głowy, a czarne oczy lśniły wesoło. Nawet łzy i ciężkie przejścia ostatnich czasów tych rumieńców ani blasku oczu zgasić nie zdołały.
Lecz, choć złamana, Woń Wiosenna bynajmniej nie myślała się poddać. Pamiętała ona dobrze o przysiędze, nie zwątpiła o swych siostrach i przemyśliwała tylko o tem, jakby je o swem nieszczęściu zawiadomić, jakby razem z niemi spełnić przysięgę. Zamknięta jak w więzieniu, prócz wrogiej teraz dla siebie rodziny nikogo nie widywała, z nikim się nie porozumiewała.
A wkońcu przyszło to, co swego czasu pierwsza przewidziała i przepowiedziała. Wsadzono ją w lektykę i zaniesiono do domu męża.
Stało się.
Jedno więzienie zamieniła na drugie. Domu męża nie opuszczała ani na krok, w dodatku mąż jej nie mieszkał we wsi Czternastej Mili, lecz w sąsiedniej, gdzie biedna kobietka nikogo nie znała i nikomu nie mogła zaufać.
Cierpiała tedy w milczeniu, ale się nie poddawała.
Aż wreszcie przyszedł czas, kiedy i ona mogła skorzystać z tej odrobiny wolności, jaką religja i prawo zwyczajowe daje kobiecie chińskiej. Mianowicie Woń Wiosny zażądała pozwolenia udania się w odwiedziny do matki. Marudzono z tem, odkładano, ale zatrzymać jej nikt nie śmiał. Wysłano ją do wsi Czternastej Mili, rozumie się pod należytą eskortą.
Matka przyjęła córkę gościnnie, lecz z pewnem niedowierzaniem, które wzrosło, gdy córka zaczęła jej opowiadać o swem pożyciu małżeńskiem i wygłaszać poglądy na małżeństwo wogóle. Mówiła z taką nienawiścią i gwałtownością, iż matka, bojąc się, aby córka przypadkiem nie uciekła, zwiększyła dozór nad nią.
I to właśnie pomogło Woni Wiosennej do postawienia na swojem.
Przydzielona jej dozorczyni była kobietą chciwą, zaś Woń Wiosny miała pieniądze i nie chciała niczego więcej, jak tylko, aby zawiadomiono jej towarzyszki, że ona jest w domu rodziców i pragnęłaby raz, jeden jedyny raz z niemi porozmawiać.
W tem przecie nie mogło być nic złego, a gdy Woń Wiosenna na matkę przysięgła swej dozorczyni, że nie ma zamiaru uciekać, ułożono rzecz tak, iż pewnej nocy młoda kobieta wymknęła się z domu i udała się nad brzeg Linu, gdzie pod starem drzewem czekały na nią dziewczęta. Były wszystkie — dziewięć — jak je widziała ostatni raz dawno już temu pewnego chmurnego wieczora jesiennego, gdy na chwilę tylko wybiegła z domu, aby pożegnać siostry przed nastaniem zimowego zamknięcia.
Teraz była wiosna, wezbrane wody Linu szumiały groźnie, napęczniałe straszną, niszczącą mocą, a dziewczęta patrzyły w te wody z trwogą, jak myszki przez węża zahipnotyzowane. I choć noc była ciemna, a na ziemię padały ciężkie, głucho tętniące krople dżdżu, opuściły schronienie pod gęstą koroną starego klonu i wysunęły się nad sam prawie stromy brzeg rzeki.
W ciszy nocnej rozległ się cichy, namiętny szept Woni Wiosennej. Zhańbiono ją i jej przysięgę i to czeka każdą z nich. Przysięgły, że umrą razem.
Tak. Przysięgły i przysięgi dotrzymają.
Więc niema na co czekać, niema z czem zwłóczyć, bo ten zły świat nawet śmierci nie uszanuje...
W chwilę później fale Linu pochłonęły dziesięć młodych dziewczątek, które wolały umrzeć dobrowolnie, niż wyrzec się czystości, zaprzysiężonej ich niewinnemi serduszkami aż do śmierci.
Dziesięć skromnych chińskich kwiatuszków polnych.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.