Wieś czternastej mili/Cudowna tabliczka z Han Tan Hsien
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wieś czternastej mili |
Podtytuł | Nowele Chińskie |
Wydawca | Nakład Księgarni św. Wojciecha |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była posucha.
Właściwie posuchą w całem znaczeniu słowa tego jeszcze nazwać nie można było, ale upały panowały dokuczliwe, tak że wszystkie rośliny, warzywa, zboża i drzewa miały już słońca zupełnie dość, a niektóre zaczynały go mieć za dużo. Zresztą w okolicy, w której się równocześnie uprawia płody różnych klimatów, niełatwo rolnikowi dogodzić.
Stąd wieczna trwoga to przed posuchą, to znów przed słotą. Ma to tę zaletę, że niezmiernie urozmaica życie i wzbogaca je mnóstwem wzruszeń.
Nic tedy dziwnego, że w to upalne lato ludność wsi Czternastej Mili była wielce zaniepokojona i ze strachem myślała o tem, co będzie, jeśli upały dłuższy czas potrwają.
Żar wściekły sypał się z nieba, tak że ludzie ociekali potem, a wszelka roślinność poszarzała i stała się popielata. W świeżości utrzymywało ją jednak jako tako bliskie sąsiedztwo rzeki.
Chińczycy, nie znający zjawisk przyrody, wierzą głęboko, że deszcz można zapomocą cudownych sposobów sprowadzić albo odpędzić. Są naprzykład pewni, że szeroki słomiany kapelusz wyciąga wilgoć z powietrza i powoduje posuchę. Tego rodzaju zabobonów mają niezliczone mnóstwo i nikt im ich nigdy z głowy wybić nie potrafi.
Otóż udręczeni upałami mieszkańcy wsi Czternastej Mili zaczęli szukać sposobu, któryby najłatwiej sprowadził deszcz. Rozpoczęły się nieskończone obrady, spory, wykłady uczonych: który bóg najskuteczniej pomóc może, który najprędzej deszcz sprowadzi. Jedni wskazywali boga Miłosierdzia, wykazując, że pan ten w niektórych stronach zyskał sobie wielkie zasługi i niemałą wdzięczność mieszkańców. Opiekunem tym wzgardzono jednak, gdy jeden z „Kwitnących Talentów” dowiódł, że bóg Miłosierdzia jest osobistością wątpliwą i to do tego stopnia, że w niektórych okolicach jest uważany za boginię. Wprawdzie podniosły się głosy twierdzące, że ta dwulicowość patrona-patronki może właśnie na dobre wyjść interesowanym, ogół jednak sprzeciwił się powierzaniu sprawy tak poważnej jak deszcz — osobistości, która sama nie wie, czem jest. Odpadł również bóg Wojny, wśród wieśniaków wogóle mało popularny, a także Smok, potęga zbyt wielka, aby chciała się zajmować sprawami biednej wioski. Nie bez pewnych widoków była kandydatura „Sung Ta Szenga“, fantastycznego bohatera jednej z popularnych powieści ludowych. Ten Sung Ta Szeng, pierwotnie wyrzeźbiony w kamieniu, następnie ożył, drogą ewolucji zmienił się w małpę i jako taki dokazywał tak bohaterskich czynów, iż lud awansował go na bóstwo. Za tym bohaterem głosowało wielu mieszkańców wioski, ale Fu Wang, uczony Doktor Literatury, oparł się temu, dowodząc w dłuższem przemówieniu, iż małpa nie jest godna zaufania ludzi poważnych. Wprawdzie wieśniacy skłonni byli zaufać raczej małpie niż naprzykład któremuś z dostojników władz okręgowych, ale przemówienie Doktora było tak głęboko uczone, iż sama uprzejmość nakazywała zastosować się do niego.
Nie znaleziono odpowiedniego patrona. Wieś była smutna, ponieważ upał dokuczał wciąż, a obrońcy nie było.
Wtedy stary nauczyciel poradził, aby się zwrócić do Tai Wanga, którego wcieleniem jest wąż, zwykle wodny, ale od biedy, w razie potrzeby — choćby zwykły zaskroniec.
Ta rada była istotnie najlepsza, jedynie zgodna z tradycją. Starsi przypominali sobie, jak dawniej, ile razy odkryto gdzieś Tai Wanga, natychmiast zawiadamiano władze, które śpieszyły na miejsce odkrycia i oddawały cześć wcieleniu bóstwa. W dodatku pokazało się, iż w ogrodzie jednego z wieśniaków kilkakrotnie widziano węża. Zatem i Tai Wanga nie trzeba było daleko szukać.
Zawiadomiono natychmiast o uchwale wioskowego bonza, który wkrótce potem, otoczony gromadą wieśniaków, zjawił się w ogrodzie szczęśliwego posiadacza Tai Wanga, ofiarował mu kadzidło, oddał mu cześć i odprawił stosowne modły.
Przez kilka dni czekano, ponawiając modły i ofiary przed rzekomym Tai Wangiem.
Upały trwały wciąż. Tai Wang nie chciał pomóc.
Znowu zebrano się na naradę.
Wieś Czternastej Mili miała swego własnego boga, bardzo już starego i zmęczonego, ale zawsze przecie boga, który powinien pomóc, zwłaszcza, że oddawna już nikt go o nic nie prosił. Niechby on raz coś zrobił...
W uroczystej procesji wyniesiono starą, wypłowiałą, przez robactwo stoczoną figurę z małej świątyńki, pięknie ocienionej starem i jak sam bożek drzewami, i ustawiono go w pośrodku prażonych słońcem pól, w cieniu rozłożystej wierzby. Miało to cel podwójny: z jednej strony wzgląd na to, aby staremu bożkowi słońce niezbyt dopiekało, z drugiej strony, aby przesiadując pod wierzbą, której gałązki, jak wiadomo, przyciągają wilgoć, miał zadanie poniekąd ułatwione.
Ale i ten „własny“, wioskowy bóg nie sprawił nic.
Wieśniacy czekali kilka dni, aż wreszcie zniecierpliwieni, postanowili swego boga ukarać.
Przyszli tedy do niego wielką gromadą, nawymyślali mu, ile wlazło, a potem wyciągnęli go z pod wierzby i ustawiwszy na środku pola, aby się jak najwięcej smażył na słońcu, wsadzili mu na pośmiewisko w rękę gałązkę wierzbową i tak go na środku pola porzucili.
Nie na zawsze. Kiedy minęła posucha, a z nią i gniew, przypomniano sobie starego boga, przebaczono mu brak uczynności w sprawie deszczowej i znowu z należnemi honorami umieszczono go w świątyni. Ale dopóki trwała posucha, bożek tkwił na środku pola i aż trzaskał z gorąca.
A mieszkańcy wsi Czternastej Mili w dalszym ciągu szukali sobie bogów. Bóg jednej z sąsiednich wsi słynął ze szczególniejszej mocy. Pożyczyli go, obsypywali hołdami, okadzali, wieńczyli kwiatami, ale bożek tak mało był na to wszystko wrażliwy, tak zupełnie nie cenił sobie gościnności, że obrażeni wieśniacy wyrzucili go z swojej wsi i z pogardą odstawili do wsi „rodzinnej“.
Wreszcie zaczęła ich ogarniać rozpacz. Z zawziętości, z jaką bogowie wciąż odmawiali uczynienia zadość ich prośbie, wnioskowali, iż prawdopodobnie nie koniec na dotychczasowych utrapieniach, lecz, że należy spodziewać się dalszych. Postanowili temu zapobiec przez wyprawienie specjalnego poselstwa do świątyni w Han Tan Hsien.
Han Tan Hsien jest bardzo starem, dziś już napół w gruzach będącem miasteczkiem, leżącem w zachodniej części prowincji Czih-li. W mieścinie tej, zwykle cichej i jakby wymarłej, trybem życia wrastającej z każdym dniem w życie otaczających ją wiosek, znajduje się bardzo stara, ledwie trzymająca się na nogach świątynia taoistyczna, której kruszące się mury otacza wieniec przepięknych, wiekowych akacyj, jedyna ozdoba świątyni, że pominiemy w tej chwili również starą, jak klasztor, studnię z basenem i fontanną, piękną choć niepozorną, a zawsze pełną wody zimnej i czystej jak kryształ. Studnie takie, mniej lub więcej ozdobne, można widzieć w każdej świątyni chińskiej. Służą one tak ku ozdobie podwórza, jak też i ku pokrzepieniu świeżą wodą znużonych pielgrzymów.
Kilku mieszkających przy świątyni w Han Tan Hsien mnichów bardzo skromniutko żyło przez cały rok, bo świątynia, choć sławna, nie była miejscem pielgrzymek. Zato w lecie, zwłaszcza w porze upałów, dochody świątyni bywały spore, a czasem nawet bardzo znaczne.
Dostarczała ich studnia. W studni tej mianowicie znajdowała się zawsze pewna ilość żelaznych tabliczek, opatrzonych odpowiedniemu napisami, a posiadających moc sprowadzania deszczu. Mnisi wydawali je urzędowym wysłańcom poszczególnych gmin, oczywiście za odpowiednią zapłatą.
Do tej to świątyni z cudowną, deszcz sprowadzającą wodą, postanowili zwrócić się z prośbą o pomoc mieszkańcy wsi Czternastej Mili.
Nie była to bynajmniej rzecz taka łatwa, jakby sobie kto wyobrażał.
Naprzód musiała zapaść odpowiednia uchwała gminna, urzędowo prosząca o użyczenie sprowadzającej deszcz tabliczki z świętej studni, z czem gdy wobec grożącej wciąż posuchy załatwiono się bez zwykłej mitręgi i zbytecznych formalności, trzeba było wybrać odpowiedniego posłańca — zadanie o wiele trudniejsze. Poseł dostawał od gminy strawne, podwodę i pewne wynagrodzenie, zato jednak miał obowiązek jechać jak najprędzej, nie zatrzymując się nigdzie po drodze, zachowywać podczas podróży post i po otrzymaniu cudownej tabliczki natychmiast w te pędy wracać, nigdzie po drodze nie bawiąc dłużej, niż koniecznie potrzeba. Do tego potrzebny był człowiek poważny, któryby na względzie miał przedewszystkiem interes gminy, nie zaglądał do dzbanka, nie szukał po oberżach znajomych do partyjki kart, i wogóle nie posiadał najdroższych Chińczykowi wad i grzeszków.
Ale, przymknąwszy trochę oczy, i tę przeszkodę wkońcu usunięto, wybrawszy posłem człowieka, który musiał się starać zrobić wszystko jak najlepiej, bo zależał od gminy.
Teraz — podwoda, problem wszędzie na wsi ciężki.
Wieśniacy w Czternastej Mili — i to nie wszyscy — mieli na gospodarstwo przeważnie po jednym koniu. Jeden tylko Li Wang Wrona posiadał dwa konie, i rozumie się, do niego gmina zwróciła się z żądaniem podwody. Ponieważ szło o pośpieszne zapobieżenie klęsce, która zagrażała wszystkim, spodziewano się, że Li Wang Wrona da swego lepszego konia, aby poseł mógł jak najprędzej wrócić, nikt się jednak nie zdziwił, spostrzegłszy, że stało się inaczej, bo któżby najlepszego konia dobrowolnie oddawał na zmarnowanie! Że jednak był to koń Li Wanga, a Li Wang miał najlepsze konie we wsi, wszyscy twierdzili, że poseł ma podwodę znakomitą i wróci co nie widzieć.
To „co nie w idzieć“ było szczególnie chińskim optymizmem, bo do Han Tan Hsienu było bardzo daleko i przed upływem dwóch tygodni poseł powrócić nie mógł, zwłaszcza że, mało podróżując, nie mógł się wyrzec różnych przyjemności i rozrywek, jakie nastręczała podróż.
Jednakże z niewielkiem stosunkowo opóźnieniem dotarł szczęśliwie do świętego źródła, złożył tam ofiarę bogom oraz pewną kwotę, poczem za swą tabliczkę z wypisaną na niej datą wyjazdu otrzymał nową, z odpowiednim wersetem świętym.
Dziwna rzecz! Poseł nie był zbyt religijny, i jak zwykle Chińczycy największe znaczenie przypisywał stronie formalnej obrzędu, a jednak, gdy stojąc w cieniu cicho szemrzących starych akacyj, teraz właśnie kwieciem przewonnem obsypanych, patrzył na żelazne tabliczki, kąpiące się w cicho szemrzącem źródełku, taki go ogarnął błogi spokój i taka wiara, że odebrał tabliczkę z rąk mruczącego modlitwy mnicha z głębokiem przekonaniem, iż ona zdolna jest sprowadzić na kraj nietylko deszcz, ale nawet potop w razie potrzeby.
Czem prędzej tedy wracał do domu, ze starannie ukrytą w zanadrzu tabliczką, starając się nadrobić czas stracony.
Ale tu stała się rzecz niespodziewana.
Oczekując posła z cudowną tabliczką, mieszkańcy wsi Czternastej Mili codzień wieczorem, gdy słońce czerwone zaszło za górami, a pola dyszały ciężko pod brzemieniem gorących wyparów, wychodzili na drogę, wiodącą do ich wsi z najbliższej wioski naprzeciw posłańca, każdej chwili mogącego przybyć. Z trwogą i niepokojem spozierając na gorejące łuny na niebie i szukając jakichkolwiek oznak zbliżającego się zbawczego deszczu, opowiadali sobie dziwy o cudownej tabliczce z Han Tan Hsien, w każdym wozie dopatrując się podwody z posłańcem.
Głośno o tem wszystkiem mówiono, bo nie było powodu robić tajemnicy, któraby się i tak z pewnością wydała.
Istotnie pewnego popołudnia ktoś przejeżdżający zwiastował radosną nowinę, iż widział posła w sąsiedniej wsi. Stał przed oberżą, kłócąc się, zdaje się, o coś. Coby to mogło być, człek ów nie wiedział, bo nie miał czasu, aby się zatrzymać.
Wieść w mgnieniu oka rozeszła się po wsi, budząc radość i zdziwienie zarazem. Całe gromady wieśniaków wyległy na granicę wsi, czekając rychło się poseł pojawi. Wreszcie gdy się nie pojawiał, ruszono naprzeciw niego.
Spotkano go wraz z wozem i koniem, zdrowego, ale posiniaczonego i płaczącego.
Oto co się stało:
Mieszkańcy sąsiedniej wioski, wiedząc, że poseł wiezie cudowną tabliczkę z Han Tan Hsien, zrobili nań zasadzkę, napadli na niego niespodziewanie i obezwładniwszy go, odebrali mu gwałtem tabliczkę, którą „zaprosili uroczyście“ do swojej wsi.
Łatwo sobie wyobrazić rozpacz i gniew mieszkańców wsi Czternastej Mili. Natychmiast zebrała się spora gromada młodzieńców, którzy, zbrojni w łopaty, motyki i koły, chcieli wyruszyć na niegodziwych sąsiadów i gwałtem odebrać im tabliczkę. Gdyby nie rozwaga starszych, byłoby niewątpliwie doszło do gwałtownego i krwawego starcia. Na szczęście starzy postanowili załatwić zatarg w drodze dyplomatycznej.
Dopiero następnego dnia, aby nie działać pod wpływem pierwszego wrażenia i oburzenia, rozpoczęto pertraktacje, przy których jednak rabusie tabliczki trzymali się twardo i zdobyczy swej wydać nie chcieli.
W dwa dni później we wsi ich lunął deszcz, co znaczy, że lunął też i we wsi Czternastej Mili, jak i szeroko-daleko we wszystkich wioskach rozległej połaci kraju. Zdawałoby się tedy, że spór o cudowną tabliczkę z Han Tan Hsien stał się bezprzedmiotowy.
Przeciwnie, zmienił się w ogromny proces, kosztowny, z mnóstwem świadków, i trwający prawdopodobnie dotychczas.