Wieś mojej matki/Życie we wsi mej Matki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wieś mojej matki |
Podtytuł | Opowieść |
Wydawca | Nakład Księgarni św. Wojciecha |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań — Warszawa — Wilno — Lublin |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jest tak:
Nie wolno dziś mej Mamie wejść do kuchni. Mnie wolno. Wiem dobrze, co się w kuchni dzieje. Przy ogromnym piecu, buchającym ogniem i ciepłem, z oczadzonym okapem, siedzą dziewczęta i wiją wieńce z sośniny, ogromne, czarnozielone i cudownie wonne wieńce, wśród których są również z sośniny uwite piękne cyfry mej Matki. W to wplata się kwiaty.
Mamie wogóle przez cały dzień prawie nie wolno chodzić, bo wszędzie przygotowuje się dla niej niespodzianki. Skutkiem tego jest wzruszona, wszystkim wdzięczna i dla wszystkich niezmiernie dobra. Porywa ją prąd miłości całego otoczenia.
Nadchodzi wieczór. Siedzimy w jadalni, a za oknami jest już szaro. W oknach rolet żadnych niema, mieszkamy przecież w szklanym domu i przed nikim nie mamy żadnych tajemnic.
Słychać ciężkie kroki i rozmowy, prowadzone szeptem, któryby można usłyszeć na kilometr. Tajemniczo, z wielkim hałasem, pod gromką komendą jakaś gromada ustawia się pod oknami, wołając wciąż: — Tylko cicho! Cicho! — A wtedy zaczyna się strzelanie z dwudziestu batów. Najuroczystsza salwa, która trwa jakieś dziesięć minut, a potem znowu głuchy tętent butów i śmiech — albowiem prawdopodobnie coś tam wyniesiono.
Nadchodzi czas, w którym solenizantka, czy też osoba z innych przyczyn dziś uczczona, musi położyć się spać, albowiem służba kładzie się wcześnie, a powinna zrobić, co zrobić ma. Zatem Mama idzie do swego pokoju, kładzie się do łóżka i nie słyszy nic. Nie słyszy, jak dziewczęta z kuchni wchodzą, nad drzwiami jej pokoju zawieszają wieniec i głośno dziwują się piękności jego cyfr i kwiatów.
A na drugi dzień, gdy Mama wstanie, gdy niebo będzie błękitne, słońce świeżo umyte, i gdy na dachu stodoły paw krzycząc usiądzie, w jadalni czuć będzie sośninę na imieniny Mamine.
Potem naturalnie wszyscy będą Mamie winszowali, a my wyjąkamy pracowicie jakiś wierszyk, i Mama będzie miała łzy w oczach.
Na dworze maj — świat zielono-złotobłękitny, kołyszą się rozgrzane fale powietrza, a przy mej twarzy oczy ukochane, łzami zaciągnięte... O! Czy radość boli?
Obiad wśród śmiechu. Wszyscy się śmieją i wszyscy są szczęśliwi. Much jeszcze mało, nie dokuczają, okna jadalni otwarte... Wietrzyk całuje nas wszystkich, bawi się nieposłusznemi kosmykami włosów Mamy koło uszu, wietrzyk chłodny i świeży od Wisły.
Po południu jedziemy na majówkę, do lasu. Fiołki są, rozumie się. Konwalje — może.
Niezapominajki — z pewnością. Zbieramy te kwiatki dla Mamy, i tkliwość nas ogarnia, bo naiwne piękno tych maleństw jest wzruszające.
Słońce wśród pni leśnych, szary dym i iskry tryskają cicho z błyszczącego samowaru na zielonej polanie, złoto jaskrów i mleczów rozgorzało w słońcu, kukułka... W lesie „mieszko“ kukułka i robi sobie, co chce...
— Patrzcie, dzieci! Sarna!
Naprawdę — sarna. Przemyka się między drzewami. Zniknęła — ale my długo, długo patrzymy jej wślad, zamyśleni. Gromadka zdziwionych dzieci, patrzących szeroko otwartemi oczami, i sarna, która wyszła do nich z głębi lasu zobaczyć, co też ludzie robią na słonecznej polance leśnej...
Imieniny Mamy...
Uśmiech złoty błękitnego dnia majowego...
Cyfra szczęścia na wiosennem niebie.