Wielki świat Capowic/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki świat Capowic |
Pochodzenie | Dzieła Jana Lama |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt |
Data wyd. | 1885 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Popełniliśmy wielką niedyskrecyę, kochany czytelniku, w poprzednim rozdziale. Słuchaliśmy obydwaj pod drzwiami, i to o tak późnej porze! Dowiedzieliśmy się tajemnicy, o której nie wiedziała nawet pani asystentowa; tajemnicy, głęboko ukrytej w sercu panieńskiem. Bo juści, jeśli córka żąda od matki potwierdzenia, że ten lub ów mężczyzna jest „wcale do rzeczy“, a to bezpośrednio po rozmowie o kandydaturze jakiego Sarafanowycza do jej ręki, to nawet rodzona matka musi powziąść to podejrzenie, które my powzięliśmy przy tej sposobności. Tak się też stało. Nazajutrz pani Precliczkowa poczęła wybadywać Milcię co do pochlebnego na każdy sposób zdania, jakie objawiła o panu Schreyerze. Nie mogę tu podać protokołu z tego pierwszego przesłuchania, albowiem zeznania, poczynione przez naszą bohaterkę, były dosyć ogólnikowe i małoznaczące — więcej już poszlak prawnych mogły stanowić zakłopotane spojrzenia i rumieńce, których jednak niepodobna było skonstatować protokolarnie, ponieważ przesłuchanie odbywa się bez asesorów i świadków. Nie chcę ja przez to powiedzieć, by Milcia miała zamiar zataić cokolwiek przed matką — nie było lepszej córki na świecie, jak ona, i nawzajem dobra córka nie mogła mieć lepszej i bardziej wylanej matki, nad panią Precliczkowę. Ale jest pewne stadyum sercowych naszych okoliczności, w którem sami sobie nie umiemy zdać sprawy z naszych uczuć i wrażeń. Jest to pewnik, podany już w kilku tysiącach różnych romansów i powieści, ale nie zaszkodzi powtórzyć go w tem miejscu, bo ze względu już na prostą przyzwoitość nie mogę przecież przedstawiać bohaterki mojej zakochanej odrazu po same uszy w młodzieńcu, którego szersza publiczność zna zaledwie z nazwiska. I to z jakiego nazwiska! Schreyer Qu’est–ce que c’est Schreyer?
Pan Schreyer, c. k. aktuaryusz przy sądzie powiatowym w Capowicach, zawdzięczał to sakramentowi chrztu świętego, że przynajmniej imię jego nie brzmiało tak nieeufonicznie, jak nazwisko. Nie nazywał się ani Symfroniusz, ani Pankracy, ani Bonawentura, ale Karol. Szanownym czytelnikom miło będzie przytem dowiedzieć się, że był to dosyć przystojny i dobrze „ułożony“ mężczyzna, mający około 30 lat wieku, i powierzchowność, któraby się mogła była przydać porucznikowi lub rotmistrzowi lekkiej albo ciężkiej kawaleryi, i któraby aktorowi grywającemu role kochanków i bohaterów, przysporzyła była znaczne podwyższenie miesięcznej gaży. Ponieważ jednak pan minister sprawiedliwości nie kieruje się niestety względami, które mogą wpływać na dyrektora teatru w takich razach, więc pan Karol Schreyer pobierał tylko około 40 złr. miesięcznie — za sprawowanie sądownictwa w powiecie Capowickim, pod kierownictwem pana Precliczka. Nie posiadał przy tem tego talentu, za pomocą którego pan Johann von Sarafanowycz oszczędzał rocznie 1.500 złr. z ośmiuset. Budżet jego okazywał przeciwnie co roku niedobór, wynoszący prawie piątą część pensyi. Zdaniem pana Precliczka, był to jedyny dowód, że pan Schreyer jest c. k. urzędnikiem — zresztą, nie miał on ani jednej zalety, któraby zasługiwała na podniesienie w owych Konduite–Listen, prowadzonych przez szefa urzędu, z których apelacya i namiestnictwo czerpią wiarygodnie informacye co do zdolności i zasług podrzędnych organów władzy. Był wprawdzie pilnym i znał służbę swoją tak dobrze, że pan Precliczek nie wahał się często zasięgnąć jego rady, ale gorliwość jego pod pewnym względem zostawiała wiele do życzenia, i rubryka Anmerkung w listach jego konduity zawierała zawsze uwagę: nicht verlässlich, albo bedenklich. Przez sześcioletni przeciąg służby, pan Schreyer nie odkrył ani jednego spisku, nie doniósł ani o jednym fakcie, któryby mógł posłużyć do wykrycia podziemnych nurtowań der polnischen Umsturzpartei, tak rozgałęzionej n. p. w powiecie Capowickim. Stary pan Papinkowski mógłby był stać w bezpośrednim związku z Garibaldim, pan Kuderkiewicz mógłby był organizować całe pułki powstańców w Głęboczyskach, a pan Schreyer — zdaniem pana forsztehera Precliczka — byłby się tego wcale nie domyślił. Wprawdzie pan Papinkowski oprócz przenocowania kilku zaburzycieli spokoju publicznego, nie miał innej nielojalności na swojem sumieniu; wprawdzie pan Kalasanty Capowicki uważał całe powstanie z roku 1863 tylko za rzecz, przedsięwziętą w celu wyduszenia pieniędzy od szlachty, a nawet pan Kuderkiewicz, najniebezpieczniejszy agitator w całym powiecie, należał do rzędu tych ludzi, co umieją „podporządkować wszystkie inne interesa“ interesom c. k. monarchii i tylko z powołaniem się na odnośne paragrafy c. k. konstytucyi wyznają głośno przy uroczystych okazyach, że są Polakami — ale to nic nie stanowiło, bo w tym kraju revolutionäre Umtriebe rosną same z siebie jak trawa na łąkach, i nigdy nie można wiedzieć, czy najlojalniejszy na pozór człowiek nie zasługuje właściwie na 20 lat fortecy, tak jak odwrotnie, nie można być pewnym, czy największy i najczerwieńszy radykał nie dostanie kiedy jakiego orderu. Gorliwy urzędnik powinien tedy być zawsze ostrożnym i czujnym, jak twierdził pan Precliczek, powinien wypełniać nietylko rozkazy władz wyższych, ale odgadywać ich myśli i życzenia. Dlatego też, ponieważ pan Precliczek mniemał, że życzeniem władz wyższych jest trzymać całą Umsturzpartei w więzieniu śledczem, dostarczał ile możności jak najwięcej materyału do śledztw politycznych różnego rodzaju. Przy wyborach do sejmu nie potrzebował on wskazówki z góry, by wiedzieć, że panuje tam życzenie, ażeby wybór z mniejszych posiadłości padł na ks. Nabuchowycza, i w tym duchu kierował prawyborami i nauczał wyborców. Pan Schreyer nie miał tego delikatnego instynktu. Potrzeba mu było wszystko rozkazać, powiedzieć wyraźnie, a i wtenczas jeszcze wywiązywał się jak najgorzej ze swojego zadania. Było n. p., jak twierdził pan Precliczek, życzeniem oben, ażeby pisma sporne w procesach cywilnych, redagowane po polsku, zawierały zawsze mniej trafne dowody i wywody, niż pisma tego rodzaju, pisane w języku niemieckim. Pan Precliczek zastosowywał się do tego, i było rzeczą bezprzykładną, ażeby strona procesująca się po polsku wygrała przeciw stronie, piszącej po niemiecku, jaką sprawę w sądzie Capowickim. P. Schreyer nie mógł jakoś pojąć tego zwyczaju, i przedkładał panu Precliczkowi nieraz do podpisu referata i wyroki, przychylne dla stron, używających języka der Umsturzpartei, pisał polskie protokóły ze stronami i świadkami, a nawet raz poważył się napisać cały referat po polsku, w skutek czego pan Precliczek tak się zirytował, że jego kwasy w żołądku postawiły go w stanie oblężenia, t. j. nie puściły go przez cały tydzień z łóżka.
Przez ten czas Schreyer sądził, a p. Sarafanowycz rządził na własną rękę w powiecie Capowickim, p. forszteher zaś nie czytając żadnych aktów, kładł na nich tylko ów znak hieroglificzny, stanowiący zwykle podpis każdego c. k. urzędnika, a w tym wypadku mający znaczyć: Precliczek. Politicum szło mimo to zwykłym trybem, ale w sądownictwie działy się horrenda. Pan Schreyer oddał wójta z Karpiówki do kryminału, za to, że odmierzył około 100 plag nauczycielowi wiejskiemu z rozkazu księdza parocha, dozorcy szkolnego w Karpiówce. Księdzowa jejmość sprzedała była pewną ilość jakiejś leguminy strączkowej p. Dudiowi w Capowicach, a jak wiadomo, wszelkie strączkowe nasiona muszą być łuszczone i robotę tę najlepiej uskuteczniają dzieci. Nauczyciel, jakiś „niedolaszek“ czy „perekińczyk“, nie chciał pozwolić, ażeby uczniowie i uczennice jego w szkole zajmowali się czem innem, jak tylko zgłoskowaniem i t. p. fraszkami, i strączki zostały odesłane jejmości z tą uwagą, że dzieci nie mają czasu. Należała się tedy, jak każdy przyzna, surowa admonicya nieposłusznemu pedagogowi, i wymierzył mu ją wójt, który położył swojego czasu wielkie zasługi około znanej już czytelnikom konwersyi majątku gminnego na gotówkę, a później na szumówkę. Tego to zasłużonego człowieka nie wahał się p. Schreyer oddać sądowi obwodowemu pod pozorem nadużycia władzy i ciężkiego obrażenia ciała tak, że nieborak dopiero za trzy miesiące odzyskał wolność — „dla braku dowodów“.
Drugi wypadek, który odegra niejaką rolę w dalszym ciągu tej powieści, posłuży za jaskrawszy jeszcze dowód, ile złego może narobić so ein verfl...... Polack, jak p. Precliczek nazywał pana Schreyera. W pewnej rodzinie wieśniaczej przyszło do sporu między zięciem i teściem. Spór przybrał nader żywe rozmiary, i w końcu zięć oświadczył publicznie, że zabije swego teścia. Na drugi dzień sąsiedzi dosłyszawszy jakieś niezwykłe głosy w chacie, która była widownią tego dramatu familijnego, wpadli tam i zastali zięcia, rąbiącego siekierą — głowę swojego teścia. Ten ostatni, będąc dość słabowitej kompleksyi, nie mógł przeżyć zmartwienia, jakie mu sprawiło to niedelikatne obchodzenie się ze strony jego zięcia, Mykity, tem bardziej, że nawet silniejszym mężczyznom, z małemi wyjątkami, byłoby nieco trudno obchodzić się całe życie bez głowy. Teoretycy, kryminaliści, upatrywaliby zapewne w powyższym wypadku zbrodnię rozmyślnego zabójstwa, ale p. forszteher, głęboki znawca natury ludzkiej i obyczajów prostego ludu, widział w tem tylko zwykłą scenę familijną, zwłaszcza, że i doktor Herz w swojem visum et repertum był tego zdania, iż nieboszczyk umarł po prostu na katar kiszkowy, połączony z chronicznym kaszlem i kongestyami krwi do głowy. Ponieważ atoli musi się stać zadość sprawiedliwości, więc mimo próśb p. Mikity, który w tym celu długo konferował z Dudiem i z panem forszteherem, p. forszteher skwalifkował jego czyn karygodny jako obrazę honoru połączoną z dość ciężkiem obrażeniem ciała, i zreferowawszy sprawę w ten sposób, odesłał akta sądowi śledczemu w Kozłowicach. Tam poleżały one parę miesięcy, i nakoniec zwrócone zostały sądowi Capowickiemu z tą uwagą, że sąd śledczy nie widzi w tej sprawie poszlak ciężkiego obrażenia ciała, a wyrokowanie co do obrazy honoru nieboszczyka Andrucha należy do kompetencyi sądu powiatowego. Na nieszczęście, pan Precliczek leżał w łóżku, i — Stellen Sie sich vor, mawiał później do p. Sarafanowycza, dieser dumme Gelbschnabel, der Schreyer, zrobił z tego wszystkiego wielką historyę i odesłał akta do apelacyi! Zrobił on to z powodu, iż nieboszczyk nie mógł oczywiście sam zeznać do protokółu, czy czuje się obrażonym, a inni świadkowie mówili coś o siekierze, o rąbaniu głowy i innych rzeczach, których nawet pewien znany kronikarz lwowski nie używa do popełniania obrazy honoru mężów, „stojących na straży godności“ i przedpłaty narodowej. Zjechała tedy komisya kryminalna, zrobiono drugą obdukcyę, uwięziono pana Mykitę, i pierwszym widomym rezultatem tego wszystkiego był ogromny „nos“ z apelacyi dla pana forsztehera. Dalszy przebieg procesu p. Mykity wykaże jeszcze dobitniej, jak dalece młodsze pokolenie prawników pozbawionem jest wszelkiego zmysłu praktycznego, i jak niepotrzebnie pomnaża bezskuteczną pisaninę, narzekając ciągle na biórokratyczne nałogi starszych urzędników i na tak zwany „Schlendrian.“
Z tych kilku przykładów widzimy, że p. Karol Schreyer nie mógł cieszyć się względami p. Precliczka, i że był to człowiek niespokojny i nie na swojem miejscu, jako c. k. aktuaryusz powiatowy. Aber was wissen die Weiber! Człowiek tak srogi dla wójta z Karpiówki i dla p. Mykity, tak niedelikatny, że nie umiał odgadywać życzeń władz wyższych, i tak niemiły, że p. Precliczkowi na sam jego widok robiło się niedobrze, wydawał się Milci łagodnym jak jagnię, przyjemnym, ujmującym nawet w obejściu. Człowiek tak ograniczony, że nie widział wulkanu rewolucyjnego, na którym stały Capowice wraz z okolicą, że proste, patryarchalne napomnienie brał za ciężkie obrażenie ciała, a obrazę honoru za morderstwo, wydawał się jej wykształconym! Otóż to są skutki czytywania pism rewolucyjnych, dzienników literackich i t. p. Dziewczyna nabija sobie głowę ideałami, błękitami, tęczami, gwiazdami, a potem lada czarny wąsik wydaje się jej tęczą, lada para oczu gwiazdami, lada gładkie czoło widnokręgiem nieba — i ideał jej chodzi, rusza się, krząka, je polędwicę i tańczy mazura, jak gdyby nie składał się nigdy z czcionek, albo z ulotnych myśli, ale z ciała, kości i tużurka! Tak jest niestety na świecie, ale cóż robić — musimy przyjmować świat takim, jakim jest; przerobić go nie możemy.
Zdecydujemy się tedy już raz uważać to za fakt dokonany, że pan Karol był owem urzeczywistnieniem ideału Milci, o którem wspomniałem poprzednio. Jeżeli nie przyznała się z tem pani Precliczkowej, to pochodziło to ztąd, że nierade przyznajecie się same sobie, moje panie i panny, iż jaki szczęśliwy śmiertelnik znalazł większą od drugich łaskę w waszych oczach, póki tenże szczęśliwy, ale swego szczęścia nieznający wybraniec nie nacierpi się, nie namęczy, i nie poprosi was mniej lub więcej uroczyście o te względy, któremiście go już tymczasem obdarzyły. Coby to za niespodzianki wydarzyły się w świecie, gdyby nagle wyemancypowano kobiety do tego stopnia, by każda mogła oświadczyć się mężczyźnie, nie czekając oświadczenia z jego strony! Prawda, że i teraz żadna ustawa tego nie zabrania, ale nie chcecie panie korzystać z tej wolności — przynajmniej mnie biednemu jeszcze żadna z was się nie oświadczyła. Ach, kobiety, kobiety!
Milcia rzadko widywała pana Karola. U państwa forszteherów nie bywał on wprawdzie nigdy, chyba in stricte officiosis, albo wtenczas, gdy pan Precliczek wyjechał na jaką komisyę, i obydwie panie, spotkawszy go na spacerze, pozwoliły mu odprowadzić się do domu. Z czasem, stało się jakoś tak, że pan Karol dowiadywał się z przyjemnością o komisyjnych przejażdżkach p. Precliczka, i że nie potrzeba go było prosić, by zaglądnął do bawialnego pokoju państwa naczelnikowstwa. Nastąpiło to mianowicie od czasu, jak pan Sarafanowycz tak często pijał tam kawę. Mama uważała, że przy takich sposobnościach Milcia nie patrzyła na piec, ani na sufit, ani na ciemno–zielony surdut p. Sarafanowycza, ale tem częściej spoglądała — czy na krawatkę p. Schreyera, czy na jego wąsiki, albo oczy. Zapewne chciała się przekonać, czy doprawdy był tak podobnym do jakiegoś powstańca z roku 1864, któremu die werthe Familie p. Precliczka ułatwiła wyjście z kozy a nakoniec wyjazd z Capowic, przebierając go w czapkę ze złotą różą, i profanując w ten sposób oznakę urzędowej godności, służącą do nakrycia głowy samemu p. forszteherowi. Milcia rozmawiała przytem wiele z panem Karolem, śmiała się, żartowała, aż powoli, powoli stawała się nieco więcej zamyśloną, i gdy wszyscy wstali od stołu, pani Precliczkowa bawiła zwykle pana Sarafanowycza rozmową.... o cenie ziemiopłodów, wołowiny i innych potrzeb życia, a Milcia schodziła na dół do ogródka, gdzie pielęgnowała różne astry, lewkonie, gwoździki i rezedę. Pan Karol znał się na ogrodnictwie, jak Żegota Korab, towarzyszył tedy Milci w tych wycieczkach naokoło becyrkowego gmachu i dawał jej różne rady botaniczne. Raz zdarzyło się, że na grządce między balsaminami i innemi ozdobnemi roślinami wyrósł jakiś brzydki łopuch, i mimo codziennej prawie inspekcyi ze strony Milci i częstych superrewizyj p. aktuaryusza, rozwinął się i rozrósł bardzo potężnie. Pochodziło to zapewne ztąd, że Milcia, gdy była sama w ogródku, miała wyłącznie i nieustannie do czynienia z wielkim słonecznikiem, który rósł koło okna od strony kancelaryi pana aktuaryusza, a gdy inspekcya odbywała się gremialnie, to inspektor patrzył więcej na inspektorkę, a ta na niego, niż oboje patrzali na grządki. Ostatecznie jednak Milcia spostrzegła intruza o szerokim kłapciastem liściu, i zawołała:
— Ach, co za szkaradny Sarafanowycz! Trzeba go wyrwać i wyrzucić natychmiast.
— Czy niema pani w swoim ogródku jakiego burzana, któryby się nazywał Schreyer?
— Jesteś pan złym naturalistą; to nie jest burzan, ale rodzaj motylka...
Motylek, mający sześć stóp wysokości i wąsy, jak rotmistrz od huzarów! Ale jest to już taki zwyczaj u dziewcząt, że nazywają najgrubszych nawet i najcięższych z pomiędzy nas motylkami, by nam dać sposobność do założenia protestu przeciw temu porównaniu. To też pan Karol protestował bardzo usilnie i prosił o zaliczenie go do mniej niestałych istot. Zapewniono go, że to nastąpi, jeżeli istota w mowie będąca okaże się tego godną. Istota w mowie będąca miała czarne oczy, które obiecywały wypełnienie tego warunku w jej imieniu. Klasyfikator roślin i motylków zapłonił się mocno, spuścił swoje piwne oczy na dół i był mocno zakłopotany. Poczem p. Karol ujął drobniutką rączkę, która mocno drżała, i pocałował ją raz i drugi, nim ją właścicielka wycofała. Następnie, połączonemi siłami, wyrwano szkaradnego Sarafanowycza z korzeniem i wyrzucono go za sztachety. Ale prawdziwy Sarafanowycz siedział ciągle jeszcze w bawialnym pokoju, i narzekał przed panią forszteherową, iż przy teraźniejszej drożyźnie, jego pensya nie wystarcza mu na utrzymanie. Gdy Milcia i Karol wrócili, pan adjunkt zastanawiał się właśnie nad tym opłakanym faktem, że kwarta ziemniaków zawjera czasem zaledwie cztery indywidua rodzaju kartoflanego, a kosztuje 4 centy. Pan Schreyer nadmienił, że braha jest daleko tańszą. Milcia powiedziała coś o względnej taniości osypki. Pani forszteherowa była w ambarasie, ale pan adjunkt przyjął owe uwagi z westchnieniem i bez gniewu, powiedział tylko raz jeszcze: Ach, pani jesteś okrutną! i gdy już było późno, obydwaj panowie ucałowali rączki paniom i poszli do domu.