<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Zbrodnia.

— Byłam zgnębioną, mówiła w dalszym ciągu panna Lizely. Nogi drżały podemną, nie chciałam dłużej pozostać w salonie, obawiając się powrotu lorda.
Wyszłam z zamku bez względu na zimno, zapomniawszy nawet okryć się szalem; oparłam się o drzewo i pozostałam aż do chwili powrotu moich elewek.
Drżałam na myśl spotkania lorda przy obiedzie, gdy wszedł lokaj zawiadamiając córki, że lord Dudley postanowił konno wyjechać w sąsiedztwo i że powróci dopiero późnym wieczorem.
Odetchnęłam.
O godzinie 10-tej starzec jeszcze nie powrócił, jakkolwiek słyszałam tentent koni na dziedzińcu.
Siedliśmy do herbaty jak zwykle, wydała mi się ona nieco za mocna i za gorzka.
Ellen i Mary to samo zauważyły i wypiły tylko po połowie filiżanki.
W pięć minut później znajdowaliśmy się w naszym pokoju.
Pokojówka, która rozbierała zawsze moje elewki, oświadczyła gotowość usłużenia mi także, ale odmówiłam.
Nie zaniedbywałam nigdy po ukończeniu nocnej toalety pójść ucałować swoje elewki i zagasić lampy. Czekały na mnie i często ubawiłam się ich naiwnemi dowcipami.
Tego wieczora z większą jak zwykle starannością zamknęłam drzwi prowadzące z salonu do mego pokoju.
Zdjęłam suknię, a włożywszy podwłośnik udałam się do moich elewek.
Już spały obydwie ale snem twardym, tak że nie obudziły się wcale, choć je kilka razy ucałowałam.
Ten sen twardy i nagły niezmiernie mnie zaniepokoił.
Powróciłam do siebie, pozostawiwszy jak zawsze drzwi otwarte do pokoju moich elewek.
Czułam że mi głowa ciężyła i oczy zamykały się mimowolnie. Chciałam przygotować sobie szklankę wody z cukrem, ale nagle osłabłam. Szklanka wypadła mi z ręki, zaledwie dowlekłam się do łóżka i padłam pozbawiona przytomności.
W tem miejscu panna Lizely zatrzymała się i jakiś czas pozostała nieruchoma, jakby pogrążona w myślach, była bledszą niż przedtem, a pierś jej wezbrana falowała.
Nagle jednak podniosła głowę i utkwiwszy błyszczące spojrzenie w hrabi:
— Panie hrabio, usłyszysz pan o jednym z tych nikczemnych podstępów, znanych w starych romansach, a które rzeczywiście istnieją w życiu. Przysięgam panu że opowiadam panu szczerą prawdę.
Byłam zgnębioną, omdlałą, chciałam powstać, nie mogłam, chciałam przywołać pomocy, głos mi zamarł w gardle.
Trwało to dość długo... nareszcie zdrzemnęłam się.
Kiedy nareszcie otworzyłam oczy, lampa stojąca na moim stoliku już dogasała. Nie mogłam zebrać myśli, zdawało mi się że jeszcze śnię.
Jedna rzecz szczególniej mnie uderzyła. Drzwi od pokoju moich elewek, które zawsze otwierałam, teraz były zamknięte. Jakim to stało się wypadkiem?
Uczyniłam poruszenie żeby powstać. Śmiertelny dreszcz przebiegł mnie od stóp do głowy. Dotknęłam człowieka stojącego obok mnie.
Usta otworzyłam aby krzyknąć. Ręka, a była nią ręka lorda Dudley zamknęła mi je i usłyszałam:
— Strzeż się, bo obudzisz moje córki.
— A więc nie marzyłam. Była to prawda. Ten starzec popełnił zbrodnię. Byłam zgubioną!
Wyskoczyłam z łóżka i pochwyciwszy nóż do rozcinania papieru, uderzyłam się nim w piersi, chciałam powtórzyć cios, lecz mnie lord powstrzymał. Nastąpiła scena.
Włóczył się u moich nóg, ten człowiek, który śmiał targnąć się na mój honor, wobec własnych dzieci, ten ojciec zasługujący na piętno zbrodniarza.
Kiedy się to działo, biedne niewinne dziewczątka spały snem aniołków.
I cóż pan powiesz, szalona zemsta nagłe zagrała w mojem sercu. Postanowiłam wyzyskać obietnicę, którą mi przysięgał na klęczkach ten nikczemny starzec.
— Jeżeli twoja żona umrze, czy się ze mną ożenisz? zawołałam.
— Przysięgam!
— Przed Bogiem.
— Tak, przed Bogiem.
— Dobrze, zaczekam.
— Ale czy mi przebaczasz? mówił na nowo padając na kolana.
Nie odpowiedziałam.
— Przebaczasz mi?
— Przebaczę ci kiedy zostanę lady Dudley.
Nazajutrz powiedziałam moim elewkom, że mój kuzyn bliski umarł w Anglii. Usprawiedliwiło to mój odjazd. Odjechałam unosząc ze sobą ofiarowane mi dwakroć sto tysięcy franków.
Przybyłam do Paryża.
W niespełna trzy tygodnie, lord wybrał się do rodziny i znalazł się obok mnie, sądząc żem już o wszystkiem zapomniała.
Mylił się.
— Milordzie, rzekłam, niczego nie spodziewaj się. Należeć będę tylko do męża, wprawdzie ty będziesz moim mężem, ale między mną a tobą dotychczas jest... lady Dudley. Zgadzam się na wszystko, przyjmuję wszystko, wyjąwszy twojej osoby. Nazwą mnie pańską kochanką, ale cóż mnie to obchodzi, gdy nadejdzie dzień w którym powrócisz mi honor.
Skończę opowiadanie. Poczyniłam wszystko aby się pomścić.
Lord Dudley tymczasem bywał wszędzie ze mną nieodstępnie. Miałam odwagę wołać na niego:
— Skłamałeś! Twoja żona żyje, żyje za długo.

∗             ∗

Niestety umarł, pozostawiwszy mi swój majątek, jako nagrodę podłości!

Po chwilowem milczeniu Blanka rzekła: Oto moja spowiedź panie lirabio. Powiedz, osądź.
— Czy będziesz w stanie rehabilitować mnie okrywając swojem nazwiskiem. Czy chcesz mnie pojąć za żonę?
Była to syrena, której nie podobna oprzeć się. Hrabia stracił głowę, zapomniał o świecie i o własnym honorze.
— Czy chcę? krzyknął. O jakżebym pragnął moją miłością zatrzeć twoją przeszłość, moja najmilsza.
— A zatem będę hrabiną?
— Przysięgam.
— Przed Bogiem?
— Przed Bogiem!
— Odejdź! bo nie wytrzymam!
I uciekła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.