Wizja Cesarza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wizja Cesarza |
Pochodzenie | Legendy Chrystusowe |
Wydawca | Polska Y.M.C.A. |
Data wyd. | 1946 |
Druk | O.G.I. |
Miejsce wyd. | Rzym |
Tłumacz | Wanda Młodnicka |
Tytuł orygin. | Kejsarens syn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Działo się to w czasie, kiedy August był cesarzem w Rzymie, a Herod królem w Jerozolimie.
Wtedy to zdarzyło się, że bardzo ważna, święta noc zeszła na ziemię, najciemniejsza noc, jaką kiedy widziano; można było sądzić, że świat cały zatoczył się w piwnicę. Niemożliwym było odróżnić wody od lądu i na najbardziej swojskich drogach łatwo było zabłądzić. A to z tej prostej przyczyny, że światła z nieba zabrakło. Wszystkie gwiazdy zostały w domu, a księżyc miły odwróconą miał twarz.
Równie głębokim jak ciemność, było milczenie i cisza. Rzeki zatrzymały się w biegu, powietrze nie drgnęło, a nawet liść osiki zaniechał drżenia. Kto by był poszedł wzdłuż wybrzeża, byłby doświadczył, że fale nie biły o brzeg, a kto by był poszedł przez puszczę, temu by piasek pod stopami nie zgrzytał. Wszystko skamieniało w ruchu, aby ciszy nocy świętej nie przerywać. Trawa nie śmiała rosnąć, ani rosa padać, a kwiaty nie miały odwagi wydzielać swych woni.
Nocy tej, zwierzęta drapieżne zaniechały łowów, węże nie kąsały, psy nie szczekały. A co jeszcze było wspanialszym, to, że żadna rzecz martwa nie byłaby kaziła świętości tej nocy tym, żeby służyła do jakiego złego uczynku. Wytrych nie byłby otworzył żadnego zamku, a nóż nie byłby zdolny do przelania krwi.
Tej właśnie nocy wyszła gromadka ludzi z cesarskich komnat na Palatynie i skierowała przez Forum na Kapitol. Dnia tego właśnie przedłożyli senatorowie cesarzom pytanie, czy miałby co przeciw temu, ażeby mu na świętym wzgórzu Rzymu wzniesiono świątynię. Ale August nie dał od razu swego przyzwolenia. Nie wiedział, czyby się to bogom podobało, ażeby posiadał świątynię tuż obok ich świątyni i odpowiedział, że pragnie pierwej złożyć ofiarę nocną swemu bóstwu opiekuńczemu, aby wolę bogów w tej mierze wybadać. On to wiedziony przez kilku poufnych, dążył właśnie składać tę ofiarę.
Augusta niesiono w lektyce, gdyż był stary i trudno mu było wnijść na wysokie schody Kapitolu. Sam trzymał klatkę z gołębiami, które chciał ofiarować.
Nikt z kapłanów, żołnierzy, ani panów z rady nie towarzyszył mu, tylko najbliżsi jego przyjaciele. Słudzy z pochodniami szli naprzód, aby torować drogę przez ciemności nocy, a za nim szli niewolni, niosący trójnóg ołtarzowy, węgle, noże, święty ogień i wszystko inne, co do ofiary było potrzebne.
Po drodze rozmawiał cesarz wesoło z swoimi poufnymi, dlatego to nikt nie zauważył ciszy niewymuszonej i milczenia tej nocy. Dopiero kiedy wyszli na najwyższą część Kapitolu, na pusty plac, wybrany do budowy nowej świątyni, spostrzegli, że coś niezwykłego się zapowiada.
Nie mogła to być noc jak inne, gdyż w górze, na brzegu skał, ujrzeli najprzedziwniejsze jasne zjawisko.
Zrazu sądzili, że to świeci tak stary, spróchniały pień oliwny, dalej myśleli, że prastary posąg ze świątyni Jowisza wyszedł na skały. Wreszcie uznali, że nie może to być nikt inny, jeno stara Sybilla
Czegoś tak starego, opalonego wichrem a olbrzymiego nie widzieli nigdy. Zgrzybiała ta niewiasta straszną była, wszyscy byliby chętnie do domu uciekli.
— Ona to jest — szeptali do siebie — która tyle ma lat, ile jest ziarnek piasku na jej ojczystym wybrzeżu. Dlaczego właśnie tej nocy wyszła ze swej nory? Co wróży cesarzowi i państwu, ona, która swe proroctwa pisze na liściach drzew, pewna, że wiatr przeniesie jej słowa każdemu, do kogo są wysłane.
Tak byli przerażeni, że gdyby się Sybilla była poruszyła, popadaliby byli na kolana i czołem dotknęli ziemi. Ale siedziała bez ruchu, jak nieżywa. Skulona na krawędzi skały, ocieniając oczy ręką, wpatrywała się czyhająco w ciemną dal. Siedziała tam, jak gdyby po to wyszła na górę, aby lepiej widzieć coś, co się działo w wielkim oddaleniu. Więc mogła widzieć coś, w taką noc?!
W tej chwili zauważył cesarz i jego cały poczet, jak głęboką była ciemność. Nikt z nich na szerokość dłoni nie widział przed sobą. A jaka cisza, jakie milczenie! Nie mogli nawet dosłyszeć stłumionego szumu Tybru. Powietrze było duszne, dławiło ich, zimny pot oblewał im czoła, a ręce mieli podrętwiałe i bezsilne. Każdy czuł, że coś strasznego nadchodzi.
Ale nikt nie chciał przyznać, że się boi, wszyscy mówili cesarzowi, że to dobry znak: cała natura powstrzymuje oddech, aby powitać nowego boga.
Wzywali Augusta, aby się zajął ofiarą, gdyż Sybilla prawdopodobnie po to wyszła z jaskini, aby się pokłonić duchowi opiekuńczemu cesarza.
Ale Sybilla tak była zajęta wizją jakąś, że ani wiedziała o tym, iż August przybył na Kapitol. Duchem przeniesiona była w daleką krainę i zdało jej się, że wędruje przez wielką równinę. W ciemności potykała się nieustannie o coś, co jej się wydawało pagórkami ziemi. Schyliła się aby pomacać. Nie, to nie była ziemia, to owce. Szła pomiędzy dużymi stadami śpiących owiec.
Teraz dostrzegła ognisko pasterzy. Płonęło śród pola, a ona po omacku zbliżała się ku nim. Pasterze leżeli wkoło ognia i spali, a koło nich leżały długie, kończate kije, którymi zwykli byli bronić trzody przed dzikimi zwierzętami. Lecz te małe zwierzęta z iskrzącymi oczyma i kiściastymi ogonami, czyż to nie szakale! A pasterze nie rzucają w nich kijami, psy śpią, owce się nie płoszą, a dzikie zwierzęta układają się obok ludzi na spoczynek.
Wszystko to widziała Sybilla, nie widząc za to nic z tego, co się działo tuż za nią na wzgórzu. Nie wiedziała wcale, że tam ustawiono ołtarz, rozżarzono węgle, nasypano kadzideł i że cesarz wyjął gołębia z klatki, aby go ofiarować. Jednak ręce jego tak były zdrętwiałe, że nie mogły ptaka utrzymać. Jednym uderzeniem skrzydeł gołąb się uwolnił i wnikł w górę w nocną ciemność.
Skoro się to wydarzyło, spojrzeli dworzanie nieufnie w stronę Sybilli. Sądzili oni, że wypadek ten spowodowała wieszczka, świecąca jak próchno wśród nocy.
Czyż mogli wiedzieć, że Sybilla czuła się ciągle jeszcze obecną przy ognisku pasterzy i że nadsłuchiwała jedynego słabego głosu, co drżący przenikał martwą ciszę nocną? Słyszała go długo przedtem, zanim zauważyła, że nie z ziemi idzie, tylko z obłoków. Nareszcie podniosła głowę i ujrzała jasne, lśniące postacie, migające w ciemności. Były to grupy małych aniołków, śpiewających słodko, które jakby szukając latały nad równiną, to tu, to tam.
Podczas gdy Sybilla przysłuchiwała się śpiewom anielskim, zabierał się cesarz właśnie do nowej ofiary. Mył ręce, oczyścił ołtarz i kazał sobie podać drugiego gołębia. Pomimo jednak, że teraz wszystkich sił dobył, aby gołębia utrzymać, wyślizgnął się gładki tułów ptaka z jego ręki i ptak wzniósł się w nieprzenikniony obszar nocy.
Cesarza zdjęła groza. Rzucił się przed pustym ołtarzem na kolana i w modlitwie do swego geniusza błagał go o odwrócenie nieszczęścia, które ta noc zda się przepowiadać.
I tego wszystkiego Sybilla nie słyszała. Całą duszą nadsłuchiwała śpiewu aniołów, który coraz rozgłośniej się rozlegał. Wreszcie stał się tak potężnym, że zbudził pasterzy. Podparli się na łokciach i patrzyli na korowody jasne srebrzystych postaci, jak w długich falujących szeregach, niby ptaki wędrowne, unosiły się w górnych ciemnościach. Niektóre miały lutnie i skrzypeczki w ręku, inne znowu cytry i arfy, a śpiew ich był radosny, jak śmiech dziecięcy i swobodny, jak świergot skowronka. Słysząc to, pasterze zebrali się, aby pójść do górskiego miasteczka skąd pochodzili i opowiedzieć o cudzie.
Szli wąską, krętą ścieżką, a stara Sybilla szła za nimi. Naraz szczyt góry zajaśniał. Duża jasna gwiazda zabłysła nad nim, a całe miasteczko na górze migotało jak srebrne w świetle tej gwiazdy. Wszystkie szukające chóry aniołów pospieszyły tam z nawoływaniem radosnym, a pasterze przyspieszyli kroku tak, że biegli prawie. Doszedłszy do miasteczka, zobaczyli, że aniołowie zgromadzili się nad niską stajenką w pobliżu bramy miejskiej. Była to nędzna szopka ze słomianym dachem, a tylną ścianą w skale. Nad nią stała gwiazda, tam to gromadziły się coraz liczniejsze zastępy aniołów. Niektóre osiadały na strzesze, inne spuszczały się na skałę za szopką, inne znowu, bijąc skrzydłami, przelatywały ponad nią. Wysoko w górę biła w powietrze jasność promienna.
W tej chwili, kiedy gwiazda zajaśniała nad górskim miasteczkiem, zbudziła się cała przyroda a i mężowie będący na szczycie Kapitolu, także to zauważyć musieli, poczuli świeży błogi powiew z przestrzeni, słodkie zapachy popłynęły wkoło nich, drzewa zaszemrały. Tyber począł szumieć, gwiazdy zabłysły, a naraz i księżyc ukazał się wysoko na niebie i oświecił świat. Z obłoków zaś spuściły się dwa gołębie i usiadły cesarzowi na ramionach.
Po tym cudzie wyprostował się August, dumną radością przejęty, a jego przyjaciele i niewolnicy padli na kolana.
— Ave Caesar! — wołali. — Twój geniusz opiekuńczy ci odpowiedział. Jesteś bogiem, który na szczycie Kapitolu ma być uwielbiany!
A hołd ten, który mężowie w uniesieniu składali cesarzowi, był tak rozgłośnym, że i stara Sybilla go usłyszała, krzyk ten przerwał jej widzenie. Podniosła się z krawędzi skały, na której siedziała i już bez światłości żadnej zeszła między ludzi. Była teraz jakby chmura czarna co wyszła z przepaści, aby się spuścić na wzgórze. Straszna wprost, w swojej starości. Zmierzwione włosy wisiały w skąpych kudłach wkoło jej głowy, stawy jej członków były zgrubiałe, opalona skóra powlekała ciało jak korą drzewną, zmarszczka przy zmarszczce.
Mimo to, potężna i groźna, szła do cesarza, nagłym ruchem ujęła go za przegub ręki, a drugą wskazała daleki Wschód.
— Patrz! zawołała rozkazująca, a cesarz podniósł oczy i patrzył. Przestrzeń zniknęła przed jego wzrokiem i przenieśli się oboje na Wschód daleki. Zobaczył ubogą stajenkę pod skalistą ścianą, gdzie w otwartych drzwiach kilku pasterzy klęczało. W szopce ujrzał młodą matkę, klęczącą przed dzieciątkiem, które leżało w żłobie na sianie.
Wielki kościsty palec Sybilli wskazał to ubogie dziecko.
— Ave Caesar! — zawołała Sybilla z szyderczym śmiechem. — Ten ci jest Bóg, który na szczycie Kapitolu będzie miał ołtarze!
Cesarz cofnął się wstecz od niej, jak od obłąkanej. Ale Sybillę porwał przemożny duch proroczy. Jej mętne oczy rozgorzały, jej ramiona wyciągnęły się ku niebu, jej głos spotężniał tak, że zdawał się nie z niej wychodzić; miał dźwięk i siłę taką, że mógł na cały świat być słyszanym. A to co głosiła, zadała się w górze z gwiazd wyczytywać.
— Jako Boga uwielbią na Kapitolu Chrystusa, co świat odnowi, albo Antychrysta, ale nie ludzi znikomych!
To powiedziawszy przeszła pomiędzy zdrętwiałymi z lęku mężami, zeszła z pochyłości wzgórza i znikła.
Nazajutrz zaś wydał August ludowi ostry zakaz stawiania mu świątyni na Kapitolu. Natomiast wzniósł tam świątynię nowonarodzonemu Bogu i nazwał ją ”Ołtarz nieba” Ara Coeli.