<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł „Wołowy czerep“
Pochodzenie Rupiecie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


„WOŁOWY CZEREP“



Był i żył niegdyś w Bagdadzie pewien człowiek.
Nie był mędrcem, bo nikogo nie uczył; ani świętym derwiszem, bo nie żebrał; ani lekarzem, bo nikomu nie radził; ani sędzią, bo w niczem nie wyrokował. Nie był też możnym, ani żadnym naczelnikiem i nawet imienia nie miał żadnego, ani rodziny.
Znał go przecie każdy na rynku i nazywano go „Wołowym czerepem“, a to z tego powodu, że nie posiadał nic więcej, prócz suchej czaszki wołowej, którą z sobą nosił, i na której siadał w słońcu, gdy było chłodno, w cieniu, gdy było skwarno.
Ten czerep, opończa i dywanik do odprawiania modlitw — stanowiły majątek człowieka.
Zajęciem jego było słuchanie cierpliwe i zawsze pełne uwagi każdego, kto mówić chciał.
Zapewne niegdyś pytał, zanim stał się powiernikiem, ale potem stał się ludziom nieodzownym.
Zaledwie się zrana ukazał i usiadł gdzie przy drodze, wnet zbierali się wokoło ludzie i opowiadali mu swe troski, boć radości i mało życie daje, i mniej je ludzie pamiętają, i nie lubią opowiadać, a trosk tyle, co much latem.
„Wołowy czerep“ wiedział o wszystkich troskach całego Bagdadu. Szli do niego i zawiedzeni w miłości, i oszukani w handlu, i zbankrutowani kupcy, i okradzeni bogacze, i zlicytowani za podatki, i mężowie swarliwych żon, i nieuznani pisarze, i zazdrośni, i chciwi sławy, — i każdy lał łzy, miotał przekleństwa, plwał żółcią.
A „Wołowy czerep“ słuchał uważnie, wywiadywał się o szczegóły, dawał się dosyta naskarżyć, a potem zamiast rady lub pociechy, tylko się do kolan narzekającego kłonił i mówi:
— Dzięki ci składam i błogosławię, synu ojca swego. Dzięki ci składam!
Ludzie nie rozumieli za co dziękuje, myśleli, że się szczyci z ich zaufania i pochlebiało im to.
„Wołowy czerep“ dostawał zawsze dosyta daktyli i ryżu, miał zapewniony nocleg u tych, którzy w dzień nie zdążyli mu swych spraw opowiedzieć, i gdyby był rozumny, mógłby żyć w dostatku. Ale — jak się okazuje — rozumny nie był.
Tak żył i był i umarłby bez pamięci dłuższej, gdyby nie wypadek.
Pewnego dnia kalif przejeżdżał w całym majestacie przez rynek. Tłum oniemiał na widok przepychu bogactw, potęgi wielkości, i wśród wielkiej czci i zachwytu i trwogi wzniósł się jeden głos i wołać począł:
— Dzięki ci, panie, dzięki. Błogosławię cię i przodki twoje, i wnuki wnuków twoich. Dzięki ci, panie, dzięki!
— Kto jest ten człowiek i za co mi dziękuje? — spytał kalif.
Skoczyli słudzy, porwali człowieka, jego czerep, dywanik — wszystko, i wnieśli do pałacu.
I stawili go przed obliczem kalifa i opowiedzieli wszystko, co o nim się dowiedzieli.
— Nie znam cię. Za co mi dziękowałeś? — spytał kalif.
— I ja cię nie znam.
— Dlaczegóżeś wołał, dziękczynił i błogosławił?
— Ujrzałem na tobie skarby, na twej twarzy surowość, wokoło ciebie moc niewolników. Więc składałem ci dzięki, że ty, nie zaś ja, dzierżysz te skarby i klejnoty, że ty, nie ja, sądzić i karać i rządzić musisz: że ty, nie ja, musisz karmić, chłostać i dowodzić niewolnikami. Błogosławiłem cię, żeś się ty urodził kalifem, nie ja!
— Ktoś ty? Co czynisz?
— Człowiek wolny jestem i żyję, słuchając niewolników, i dziękczyniąc im. Od młodości słuchałem i słyszałem. Można słuchać i nie słyszeć — ja słyszałem, i dlatego wolnym zostałem. Słyszałem skargi posiadania — więc nic nie mam, skargi miłowania — więc nie byłem zdradzony, ani opuszczony; skargi zawodów w handlu i urzędzie, w sławie i nauce i zaszczytach — więc nie sięgnąłem po nie. Zali nie słuszna jest, abym dziękczynił tym, którzy mnie od trosk ustrzegli? Zali nie godna, abym ich błogosławił? Gdyby nie oni — byłbym jak oni: znienawidzonym bogaczem, okradzionym kupcem, głodnym pisarzem, oszukanym lub zahukanym mężem, zapracowanym niby dla siebie, a w prawdzie dla poborców i złodziei obywatelem.
A ty, najwyższy, z woli Ałłacha, władco, gdym cię ujrzał, uczułem dla ciebie najwyższe dziękczynienie, i Ałłach niech błogosławiony będzie, że nie ty przede mną stoisz!
Zadumał się kalif i rzekł:
— Rzekłeś mi mądre słowo. Co chcesz, abym dla ciebie uczynił?
A człowiek odpowiedział:
— Każ mi oddać mój „wołowy czerep“, abym na nim usiadł na rynku i słuchał i uczył się mądrości z bezrozumu ludzi. I każ mi oddać mój dywanik, na którym co wieczór klękam do modlitwy. Gdyby Ałłach mej modlitwy nie usłyszał — sądziłbym, że w Bagdadzie już niema szczęśliwego i wolnego człowieka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.