<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Wojak Janosz
Rozdział XII.
Wydawca Władysław Sabowski
Data wyd. 1869
Druk Karol Budweiser
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Władysław Sabowski
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Jako wschodzi codzień, słońce weszło rano,
I musiało uczuć radość niesłychaną,
Bo mu się nie codzień takie widzieć zdarzy
Rzeczy, jakie w dzień ten zdziałali Madjarzy.

Trąbka zadźwięczała. Słysząc dźwięk bojowy,
Każdy Madjar stanął do walki gotowy;
Każdy miał szablicę tak ostrą jak brzytwę,
Konie się wspinały, przeczuwając bitwę.

Gdy się huf bojowy uszykował ładnie,
Chciał król iść z nim razem, walczyć gdzie wypadnie;
Rozsądny dowódca huzarów dopiero
Ten krok mu odradził swą przemową szczerą:


„Stłum swoją odwagę, najjaśniejszy panie,
Ramię twoje walczyć już dziś nie jest w stanie,
Prawda, że ci męztwo twe czas pozostawił,
Lecz siły potrzebnej do miecza pozbawił.

„Miłościwy królu, w nas ufaj po Bogu,
Przed wieczorną rosą pomścim się na wrogu,
Zniszczym go do szczętu i w złotej koronie,
Zasiądziesz napowrót na królewskim tronie.“

Potem węgrzy konie ostrogami spięli
I przed hordą dzikich pohańców stanęli.
Chcieli Turcy zmykać, ale się wstydzili,
Bo im heroldowie walkę ogłosili.

Gdy się to odbyło, zahuczały rogi
I zarżały konie, w bój ruszając srogi;
Szabel szczęk, wesołe okrzyki, wystrzały,
Takie były węgrów bojowe sygnały.

Każdy ostrogami konia spinał w boki,
Od tententu kopyt świat się trząsł szeroki,
Widząc, co się dzieje, serce ziemi drżało,
Jakby to, co dalej ma być, miarkowało.

Siedem miał buńczuków basza tłusty nader,
Gdyż brzuch jego mógłby zmieścić siedem wiader
Jego nos niekształtny jak spory ogórek,
Czerwonością zdradzał, że pił tęgo Turek.


Ten brzuchaty wezyr pogan swych szeregi
Wysztyftował podług prawideł strategji, —
Turcy by się wielu natarciom oparli,
Lecz m usieli uledz, gdy węgrzy natarli.

Zaczął się bój straszny i okropny zamęt,
Kurz z pod kopyt koni zakrywał firmament,
Lała się krew turków tak, że w owej porze
Zdał się ła n zielony jak czerwone morze.

Rzeź, mord ciągły. Każdy Madjar pogan chlastał,
Stos tureckich trupów jako góra wzrastał,
Basza z grubym brzuchem tylko się uchował,
I na Janczi właśnie szablę swą skierował.

Janka Kukorycy jednak to nie straszy,
Miecz trzymając w ręku, rzekł on tak do baszy:
„Nazbyt na jednego tłustyś panie bracie,
Więc ja z ciebie zrobię dwóch, ty chrześćjan kacie.“

Ledwie tę myśl powziął, a już zrobił swoje,
Tureckiego baszę rozpłatał na dwoje:
Pół kadłuba padło w lewo, a pół w prawo,
I tak wezyr raptem śmierć napotkał krwawą.

Gdy ten czyn ujrzała kupa turków trwożna,
Wnet się w tył zwróciła i w nogi, gdzie można,
Dotądby zmykali nędzne niedowiarki,
Gdyby im huzary nie wpadli na karki.


Gdy ich dopędzili, rozpoczęli żniwo,
Głowy, ręce, nogi sypały się żywo;
Jeden tylko jeszcze umykał nietknięty,
Temu właśnie Janczi nachodził na pięty.

Był on synem baszy, chciał się wymknąć cały,
Miał z sobą na siodle jakiś ciężar biały,
Była to królewna Francji nieszczęśliwa,
Omdlała z przestrachu i prawie nieżywa.

Janczi za nim pędzi w nieścigłym galopie,
Wołając: „Stój! niechaj miecz w tobie utopię,
Stój! czekaj! niech w brzuchu dziurę ci wyżłobię,
By przez nią do piekła duch twój poszedł sobie.“

Pewnoby poganin nie przerwał swej drogi,
Gdyby mu koń jego nie padł wiatronogi,
Lecz gdy upadł rumak i powstać nie zdołał,
Tak do Janczi turczyn ze łzami zawołał:

„Łaski! o rycerzu, chociaż ciosy twoje
Nic nie oszczędzają, oszczędź młodość moję.
Jestem młody, umrzećby mi się nie chciało,
Wszystko co mam zabierz, tylko puść mnie cało.“

„Nic ci brać nie myślę, co mi po twem złocie?
Prosisz się o życie, a więc żyj w sromocie.
Wynoś się ztąd prędko i nieś do swych braci
Wieść, jak się to u nas za rozboje płaci.“


Skoczył Janczi z konia, pobiegł ku królewnie,
I w jej cudne oczy, patrzące niepewnie,
Spojrzał, a królewna zbudzona z omdlenia,
Rzekła tak do sprawcy swego ocalenia:

„Drogi mój wybawco, kto jesteś nie badam,
Lecz serdeczną wdzięczność mą ci wypowiadam,
Chcę ci wynagrodzić za wolność wróconą,
I jeżeli zechcesz, zostanę twą żoną.“

W żyłach Janczi wrzała także krew nie woda,
Więc nie dziw że drżała jego dusza młoda,
Lecz aby poskromić wewnętrzne wzruszenie,
Janczi przywiódł na myśl Iluszki wspomnienie.

Potem do królewny tak przemówił słodko:
„Jedźmy wprzód do ojca, królewno-pieszczotko,
Pomówim z nim o tem, a teraz czas w drogę,“
Wsadził ją przed siebie na koń... dał ostrogę...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Władysław Sabowski.