[43]XIV.
„Od czego tu zacząć?.... Ot, od objaśnienia,
Jak to ja doszedłem do mego imienia:
W polu kukurydzy dzieckiem znaleziony,
Janczim Kukorycą zostałem ochrzczony.
Jednego z wieśniaków poczciwe żonisko,
Poszła raz wieczorem, domu swego blizko,
Słomę zbierać z pola kukurydzowego,
I mnie zobaczyła w bruździe leżącego.
Słysząc przeraźliwe krzyki me dziecięce,
Litość w sercu czuła, wzięła mnie na ręce,
Zaniosła do chaty z tą myślą szlachetną:
„Dam mu wychowanie, wszak jestem bezdzietną.“
[44]
Miała ona strasznie gniewliwego męża,
Ten gdy mnie zobaczył, spojrzał jak na węża,
Darł się, wykrzykiwał z całej gardła mocy,
Klął na czem świat stoi aż do ciemnéj nocy.
Dobra gospodyni jęła go łagodzić:
„Przestańcież, ojczulku, żale swe rozwodzić,
W bruździe go nie mogłam pozostawić przecie,
Boby mnie ukarał Bóg na tamtym świecie.
„Będziecie w starości z niego mieć podporę,
Macie bydło, owce, gospodarstwo spore,
Chłopak wzrośnie, darmo nie będzie jadł chleba,
Najmować beresza nie będzie potrzeba.“
Przyjął mnie nareszcie po rozprawie takiéj,
Ale nieraz później dał mi się we znaki.
Kiedykolwiek praca nie szła należycie,
To mnie spotykało najstraszliwsze bicie.
Tak wzrastałem w trudzie, wciąż pod kijem prawie,
Rzadko biorąc udział w dziecięcej zabawie,
Lecz mnie w mojej twardej doli pocieszało
Jasnowłose dziewczę, co we wsi mieszkało.
Matka odumarła ją młodo. Niedługo
Wdowcem był jej ojciec, — ożenił się z drugą,
A wreszcie i umarł, a dziewczyna biedna
Ze swoją macochą pozostała jedna.
[45]
Dla niej biły wszystkie serca mego bicia,
Ona była różą ciernistego życia,
Takeśmy się z czasem wzajem przywiązali,
Że nas ludzie „parą sierot wioski“ zwali.
Dzieckiem już, ażeby ujrzeć ją znienacka,
Zrzekłbym się wszystkiego, nawet z serem placka,
Okiem jej spojrzenia szukałem w kościele,
A jak się z nią pięknie bawiłem w niedzielę!
Cóż dopiero kiedym wyrósł na młodziana!
W sercu się rozwiła miłość niesłychana,
Kiedym pocałunek na jej ustach składał,
Nie spostrzegłbym gdyby świat się gdzie zapadał.
Truła jej dni młode macocha zawzięta,
Niech złej babie tego Pan Bóg nie pamięta,
Ciągłe dokuczania granic by nie miały,
Lecz ją moje groźby na wodzy trzymały.
I mnie także stokroć gorzej być zaczęło,
Gdy mej opiekunki oko się zamknęło,
Od dnia jak podała mi dłoń litościwą,
Była ona dla mnie jak matką prawdziwą.
Twarde jest me serce w skutek twardej doli,
Lez nie leję, w sobie przetrawiam co boli,
Lecz na grobie matki przybranej tak rzewny
Zdjął mnie płacz, że ciekły łzy jak deszcz ulewny.
[46]
I Duszka także, moje dziewczę cudne,
Płakała, a łzy jej nie były obłudne,
Bo i dla niej zmarła była też życzliwą,
I na miłość naszą, nie patrzyła krzywo.
Często powiadała: „Znoście troski swoje,
Bardzobym połączyć rada was oboje,
Boście tak dobrani, że aż się wam dziwię,
No, no, moje dzieci.... czekajcie cierpliwie.“
I myśmy cierpliwie czekali na siebie,
Bo co ona rzekła, to jak Pan Bóg w niebie
Święcie dotrzymała; więc by nas złączyła,
Tylko jej przedwczesna śmierć nie pozwoliła.
Byliśmy w rozpaczy kiedy nam umarła,
Jej śmierć nam ostatnią nadzieję wydarła,
Ale nasza miłość, choć nadziei przed nią
Nie było już, trwała ciągle jak poprzednio.
Inną jednak wcale była Boża wola,
Miała się pogorszyć już tak gorzka dola,
Raz się przytrafiło, żem zgubił część trzody,
I pan mnie wypędził na skutej tej szkody.
Rozstać się musiałem z Ilusz, moją różą
I w świat wyruszyłem, z straszną w sercu burzą,
Pewnobym tak zaszedł aż na ziemi krańce,
Lecz wszedłem do wojska, by gromić pohańce.
[47]
Nie prosiłem Ilusz w dzień odejścia mego,
By mi była wierną, nie szła za innego,
I nie przysięgałem jej za wierność moję,
Bo wiemy, że wiary nie złamiem oboje.
Nie licz więc nic na mnie nadobna królewno,
Bo gdy nie dostanę Iluszki, to pewno
Żadna inna w święcie nie będzie mnie miała,
Choćby mnie i Ilusz n a śmierć zapomniała!“
|