[57]XVIII.
Upadł na stół Janosz, szlochał głośno, rzewnie,
Z ócz mu łzy rozpaczy płynęły ulewnie;
To co mówił, brzmiało sucho, obumarłe,
Bo mu wielka boleść głos tłumiła w gardle.
„Dlaczegóż mi turcy śmierci nie zadali?
Czemum jéj nie znalazł w głębiach morskiéj fali.
Pocom na tę ziemię wyszedł z matki łona,
Gdy mi tak a dola była przeznaczona?”
W końcu ból się jakby znużył dokuczaniem,
I nieszczęsny Janosz ozwał się pytaniem:
„I na cóż umarła, biedna, co jéj było?”
Dziewczę z odpowiedzią wcale nie zwłóczyło;
[58]
„O! biedaczka, wielkie przebyła cierpienia,
Strasznie ją, dręczyła stara bez sumienia,
Aż ją za to skarał Bóg, co rządzi w niebie,
Dziś jest zła macocha na żebranym chlebie.
„Za wami téż także tęskniła, płakała,
Jeszcze was w godzinę śmierci wspominała:
Niech cię Bóg, mój Janczi, mieć w opiece raczy,
W niebie twoja Ilusz z tobą się zobaczy.
„Po tych słowach śmierć jej zamknęła wnet oczy...
Skromna jéj mogiła jest tu na uboczy,
Wszyscy ludzie wioski szli za nią do grobu,
Płaczu ich utulić nie było sposobu.“
Prostą swoją powieść dziewczyna skończyła,
I na grób Iluszki go zaprowadziła.
Gdy ujrzał mogiłę swojej ukochanéj,
Wojak upadł na nią boleścią złamany.
I wspominał sobie owe czasy błogie,
Kiedy jeszcze biło serce Ilusz drogie...
Dziś jéj serce czyste, lica ukochane,
Ścięte śmierci lodem, ziemią przysypane!
Już oddawna zniknął słońca blask czerwony,
I z chmur wyjrzał miesiąc ponury, zamglony,
Aby bladym blaskiem cień przerzedzić gruby,
Kiedy Janosz odszedł od grobu swéj lubéj.
[59]
Jeszcze raz doń wrócił. Wzrastał na mogile
Skromny krzaczek róży woń lejącéj mile,
Janosz zerwał kwiecie, co rosło na grobie
I odchodząc daléj, tak znów myślał sobie:
„Biedny kwiatku, któryś wyrósł z jéj popiołu,
Bądź mym towarzyszem, chodź ze mną pospołu,
Pójdę w świat széroki, gdzie oczy powiodą,
Aż śmierć méj męczarni stanie się osłodą.“