<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Wojak Janosz
Rozdział XVII.
Wydawca Władysław Sabowski
Data wyd. 1869
Druk Karol Budweiser
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Władysław Sabowski
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

A nazajutrz jako niebo wywróżyło,
Zaczął wiatr na morzu dąć z potężną siłą,
Przestrzeń wód pokryły niezmierzone fale,
Które wicher smagał przelatując w cwale.

Wielki strach ogarnął wszystek lud na statku,
Jak to zwykle bywa w podobnym wypadku,
Nie pomogły wcale majtków wysilenia,
Próżno wyglądano zkądbądź ocalenia.

Chmury czarne kirem cały świat okryły,
Burza wciąż szalała i pioruny biły,
Niebo rysowały błyskawice krwawe....
Nagle grom straszliwy rozbił statku nawę.


Fale w dal poniosły szczotki roztrzaskane,
A osada wpadła w morze rozhukane....
Czyż i wojak Janosz w morskiej zginął toni?
Przeciw pewnéj zgubie jakiej użył broni?....

Hej! śmierć też od niego nie była daleko,
Lecz go osłoniło niebo swą opieką;
Z biedy się wycofał osobliwie wcale,
Grobem dlań nie były rozhukane fale.

Morze nim jak trupem miotało w zapędzie,
I uderzał głową aż o chmur krawędzie;
Gdy go tak raz fale podrzuciły w górę,
Chwycił się obiema rękami za chmurę.

I już się nie puścił chmury uchwyconej,
Tylko tak pod niebem został zawieszony;
Gdy wiatr chmurę po nad brzeg morza zatoczył,
Janosz wybrał chwilę, zwinnie w piasek skoczył.

Podziękował niebu przedewszystkiém inném,
Modlitwą gorącą, westchnieniem dziękczynném,
Utracenie skarbów niezbyt go bolało,
Gdy przy łasce bożéj wyszedł przecież cało.

Późniéj dookoła zwrócił swoje oko,
Tylko gniazdo gryfa zobaczył wysoko.
Gryf ten karmił właśnie swoje młode w gnieździe,
Janosz plan ułożył użyć go ku jeździe.


Skradł się aż do gniazda jako mógł najciszéj,
Gdy był blisko, widząc że go gryf nie słyszy,
Skoczył nań piorunem, wbił ostrogi w boki,
I puścił się na nim pod same obłoki.

Machał gryf skrzydłami, chcąc go z siebie zsadzić,
Lecz nie łatwo było z madjarem poradzić!
Wojak Janosz bowiem nie był bity w ciemię,
Chwycił go za szyję by nie spaść na ziemię.

Tak obleciał chyba wszystkie świata końce,
Aż jednego rana kiedy weszło słońce,
Promień jego światła spłynął dobroczynny,
Na wieżycę wioski Janosza rodzinnéj.

Jaką rozkosz uczuł Janosz, święty Boże!
W oczach łez radosnych powstrzymać nie może
Gryf znużony drogą jednym tchem zrobioną,
Bujał nie wysoko nad łąką zieloną.

Wreszcie na pagórku odpoczął na chwilę,
Bo już lecieć dalej nie czuł się na sile;
Wtedy Janosz skoczył z niego, i po drodze
Do rodzinnéj wioski, myślom puścił wodze.

„Przynoszę nie złoto, nie skarby niezmierne,
Lecz ciekawe rzeczy i me serce wierne;
W oczach twych Iluszko droższém to nad złoto,
Pewno ty tu biedna czekasz mnie z tęsknotą.”


Zbliżył się do wioski z taką myślą miłą;
W wiosce było gwarno. Zdala słychać było
Strojnych w winne wieńce wozów turkotanie,
Właśnie bowiem wówczas było winobranie.

Nie zważał na życie jakie widział w koło,
Na ludzi przy pracy nucących wesoło,
Dążył bez spocznienia aż do wioski środka,
Aż tam gdzie mieszkała jego Ilusz słodka.

Dotknął klamki u drzwi dłonią dziwnie drżącą,
I było mu jakoś na sercu gorąco,
Wszedł wreszcie i zamiast Ilusz jasnowłoséj,
Ujrzał obcych ludzi, cudze słyszał głosy.

„Nic nie wiem doprawdy, zmyliłem się może,”
I ujął za klamkę. A w tém dziewczę hoże,
Co nad gospodarstwem w chacie się krzątało,
„Kogóż to szukacie?” — grzecznie go spytało.

Janosz odpowiedział, kogo szukał w chacie.
„Ach! co?... to wy, Janczi!... i tak wyglądacie...
Poznać was nie mogłam.... twarz taka spalona!
Tak rzekła dziewczyna szczerze ucieszona.

„Widać jednak w drodze Bóg was darzył zdrowiem;
Chodźcie tu, tysiące nowości wam powiem.”
Wciągnęła go, stołek dała do siedzenia,
I tak znów prawiła, szybko, bez spocznienia:


„Poznaliście mnie téż?... hę, co?... wywietrzało
Z głowy... Jestem córką sąsiada, tą małą,
Częstom się z Iluszką chlebem mym dzieliła....
„Powiedzcież mi wreszcie, gdzie się Ilusz skryła?”

Janosz przerwał przecież próżne gadaniny,
Ale łzy zabłysły na rzęsach dziewczyny.
„Gdzie jest Ilusz wasza?... odpowiedzi chcecie?....
Biedniście wy Janczi!... gdzie?... na tamtym świecie!”

Mieczem przeszył serce Janosza cios srogi,
Zmysły go odbiegły, zbezwładniały nogi,
Chwycił się za serce, jakby miał ochotę
Wraz z niem z piersi wyrwać boleść i zgryzotę.

Siedział chwilę niemy, jak w posąg zmieniony,
Potem rzekł jak ze snu ciężkiego zbudzony:
„Mówcie prawdę, wszystko przenieść jestem w sile,
Może poszła za mąż, lecz nie śpi w mogile.

„Jeźli tak, raz jeszcze tylko ją zobaczę,
I spokojny skończę me życie tułacze.”
Spojrzał na dziewczynę łkającą z boleści,
Jej łzy potwierdziły prawdę strasznéj wieści.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Władysław Sabowski.