<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Wojak Janosz
Rozdział XXI.
Wydawca Władysław Sabowski
Data wyd. 1869
Druk Karol Budweiser
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Władysław Sabowski
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.

Nikt nie wie, jak długo Janosz był w podróży,
To tylko wiadomem jest, że im szedł dłużéj,
Tym się ciemniéj w świecie po drodze robiło,
Aż nareszcie w końcu nic widać nie było.

„Czy to noc zapada, czym ja wzrok postradał?“
Takie sobie Janosz zapytanie zadał.
Ni noc, ni ślepota nie były przyczyną,
Tych cieni. Szedł Janosz ciemności krainą.

Słońca i gwiazd nawet nie było na niebie,
Nasz wojak omackiem szedł ciągle wprost siebie,
A co chwila w górze, po nad jego uchem,
Coś przelatywało z szeleszczeniem głuchem.


Cóż to były znowu za szelesty w górze?
Wiedźmy odbywały na miotłach podróże,
Bo ciemności państwo, jak wszystkim wiadomo,
Stanowi czarownic własność nieruchomą.

Sejm mieć miały właśnie i śpieszyły po to,
By się na czas z czarów uwinąć robotą;
Punkt zaś ich zebrania był podług zwyczaju,
Położony w środku wiecznéj nocy kraju.

Pusta im stodoła służyła do rady,
Pod kotłem w niéj ogień rozpaliły blady,
Janosz już z oddali spostrzegł światło sine
I zamierzył zbadać jasności przyczynę.

Kiedy się tak zbliżył ku szopie na zwiady,
Już się wszystkie wiedźmy zeszły do gromady;
Przytknął tedy oko do ujrzanéj szpary,
I zobaczył rzeczy prawie nie do wiary.

Dookoła kotła tańcujące baby
Rzucały do niego łby jaszczurcze, żaby,
Zioła z pod szubienic, nietoperze, szczury,
Ludzkie kości, węże i kocie pazury.

Któż tam wreszcie zliczy, co wrzucały jeszcze?...
Kiedy Janosz spostrzegł te rzeczy złowieszcze,
Z których jędze jady wygotowywały,
Zaraz mu do głowy przyszedł projekt śmiały.


Sięgnął po piszczałkę, by do wspólnych trudów
Głosem jéj przywołać armję wielkoludów.
Już miał zadąć właśnie, lecz się wstrzymał chwilę,
Bo o coś twardego potknął się niemile.

Dotknął ręką rzeczy co mu stopy gniotły,
Poznał, że to w kupę poskładane miotły,
Zebrał je więc szybko i skrył na uboczy,
Tak, by czarownicom nie mogły wpaść w oczy.

Potem wrócił, zadął w piszczałkę trzy razy,
Olbrzymi stanęli zaraz na rozkazy.
„Śpieszcie się do dzieła, laskonogie chłopy,“
Wydał rozkaz Janosz. Wpadli wnet do szopy.

Wielki wszczął się tumult, zamęt i ambaras,
Strachem zdjęte wiedźmy chciały zmykać zaraz,
Widząc, że rzecz groźną przybrać może postać,
Mioteł nie znalazły, więc musiały zostać.

Szybko się olbrzymy wzięli do roboty,
I za wiedźmą wiedźmę brali w swe obroty;
Skoro którą olbrzym porwał w dłoń żylastą,
Ciskał nią o ziemię, — tłukła się na ciasto.

W taki sposób całą sprawili gromadę,
Jednéj tylko jeszcze trza było dać radę,
A już się do koła widniéj zaraz stało,
I w ciemności kraju pierwszy raz zadniało.


Wprawdzie jeszcze jednéj nie sprzątnęli baby,
A więc niedziwota, że blask dnia był słaby;
Janosz spojrzał na nią, przypatrzył się trochę,
I poznał w niéj... kogo?... Iluszki macochę.

„Ha! — zawołał, — ciebie ja sam muszę zdławić,“
Wstrzymał swych olbrzymów, chcąc się z nią rozprawić;
Jędza mu się jednak wyśliznęła z dłoni,
I zaczęła zmykać jak zając w pogoni.

„Za nią chłopcy! złapać mi to babsko stare!“
Jeden olbrzym skoczył, gdy dał kroków parę,
Już mógł nogą dostać karku starej kwoki,
Kopnął ją, wzleciała baba pod obłoki...

Wkrótce czarownica rozbita na piasek
Spadła koło wioski Janosza pod lasek...
Jakie było życie, śmierć też była taka,
Dzisiaj nawet wrona po niéj nie zakraka!

A w ciemności kraju wnet się jasno stało,
Słońce zaświeciło światłością wspaniałą,
Janosz wszystkie miotły w jedną kupę zwalił,
Skrzesał szybko ognia i na popiół spalił.

Potem z olbrzymami rozstał się na nowo,
Ale wprzódy od nich wziął powtórnie słowo,
Że go słuchać będą, i poszedł na prawo,
A olbrzymi w lewo udali się żwawo.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Władysław Sabowski.