[64]XX.
Janosz ciągle daléj idąc w pośród lasu,
Stawał ze zdziwienia od czasu do czasu,
I niedziw, że stawał, bo niezawsze drogą
Takie szczególności napotkać się mogą.
Takie spotkał drzewa, że szczytu korony
Wzrok jego dopatrzeć nie mógł wytężony,
A na owych drzewach takie były liście,
Że mógł każdy starczyć za płaszcz rzeczywiście.
Każdy komar, który brzęczał w lesie owym,
Równy był wielkością bawołom stepowym;
Dzielnie m usiał Janosz ciąć żelazem swojem,
Aby się opędzić przed komarów rojem.
[65]
Jakąż to dopiero wrona być musiała!
Janosz ujrzał jedną, na drzewie siedziała,
Choć był jeszcze od niej o pół mili z górą,
Wydawała mu się niby czarną chmurą.
Tak szedł daléj Janosz, dziwiąc się bez miary,
Nagle ujrzał w dali jakiś ogrom szary;
To co mu aż oczy rozmiarem zaćmiło,
Czarnym zamkiem króla tego państwa było.
Nie przesadzam... brama do gmachu olbrzyma
Była jak... ot bieda!... porównania niéma,
Dość że była wielką, boć olbrzym potrafi
Większą rzecz zbudować, niż my na parafji.
Janosz stał w podziwie przed tą massą czarną.
„Ha! widzę łupinę, trza zobaczyć ziarno!”
I nie myśląc jakie przyjęcie go spotka,
Odwarł straszne wrota i weszedł do środka.
Pierwsza rzecz mu wpadła w oko niewesoła.
Król jadł właśnie objad w pośród synów koła,
Lecz co jedli?... Zakład, że w tysiącu razów
Zgadnąć nikt nie zdoła... ot, odłamy głazów.
Wojak Janosz podszedł aż do stołu śmiele,
Choć do tego jadła gustu miał niewiele,
Ale ów monarcha olbrzymów łaskawy
Zaprosił go do téj wykwintnéj potrawy:
[66]
„Kiedyś wszedł tu człecze, to jedz co my jemy,
Nie ugryziesz skały, to my cię zgryziemy,
Krew twa na okrasę zastąpi nam oléj,
A twe drobne kości weźmiem zamiast soli.”
Tak król mówił, groźnie namarszczywszy czoła,
Janosz wnet zrozumiał, że to nie żart zgoła,
I rzekł bez dłuższego nad sprawą myślenia:
„Nie jadałem dotąd takiego jedzenia,
„Lecz skosztować mogę dla Waszéj Miłości,
By dowieść że cenię wasze uprzejmości,
Proszę tylko, przez wzgląd na me zęby małe,
Na kawałki mniejsze porozbijać skałę.”
Odłamawszy kawał dziesięcio-funtowy,
Król się uśmiechnięty ozwał tem i słowy:
„Masz oto, gałeczka maleńka, nieznaczna,
Tylko pogryź dobrze, bo nie będzie smaczna.”
„Skosztuj ty sam pierwéj téj niewielkiéj gałki,
Może ci się zęby rozpadną w kawałki,”
Krzyknął Janosz gniewnie i swą dłonią prawą
Ujął kamień, okiem zmierzył przestrzeń żwawo,
I tak silnie cisnął olbrzymowi w czoło,
Że głaz przebił czaszkę i mózg trysnął w koło.
„Teraz możesz dla mnie objad z skał zastawić,
Śmiał się Janosz, widzę, że je umiész trawić.”
[67]
Szereg synów króla był nadzwyczaj smutny,
Patrząc na zgon ojca straszny i okrutny,
Łzy się lały rzewne nad poległym starcem...
Każda łza olbrzyma była wody garncem.
A najstarszy z synów w te się ozwał słowa:
„Łaska twoja panie, niechaj nas uchowa,
Zostań naszym królem, lecz nam oszczędź zgonu,
Będziem podporami władzy twej i tronu.”
„To co brat powiedział, wszyscy przyjmujemy,
Twe rozkazy święcie wypełniać będziemy,
Zawołali wszyscy, wierz słowu olbrzyma,
Olbrzym gdy przysięga, przysięgi dotrzyma.”
„Dobrze, rzecze Janosz, projekt wasz przyjmuję,
Warunkowo — jadnak...jednak... w świat iść potrzebuję,
Nie jest mi podobna ciągle u was bawić,
Muszę więc za siebie zastępcę zostawić.
„Nie obchodzi mnie to, kto nim będzie zgoła,
Rządy weźmie jeden z śród waszego koła,
A gdy mi was będzie potrzeba gdzie w świecie,
Wy jako mąż jeden na głos mój staniecie.”
„Weź więc tę piszczałkę, miłościwy panie,
Kiedy na niéj zagrasz, cały lud nasz stanie,”
Rzekł najstarszy olbrzym ze czcią niewymowną,
I dał wojakowi piszczałkę czarowną.
[68]
Janosz swą, piszczałkę do kieszeni schował,
Ze swego zwycięztwa wielce się radował;
Bardzo mu olbrzymy szczęścia winszowali,
Gdy z ich kraju wreszcie w świat wyruszał daléj.
|