Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.

Pani de Cambes skończyła swój strój weselny, prześliczny i skromny zarazem; potem zarzuciła kapę i rozkazała Pompéemu, aby ją poprzedzał.
Noc już zapadła, rozumiała więc, że trudniej zostanie spostrzeżoną idąc pieszo, aniżeli w herbowej karecie; rozkazała tylko swoim ludziom, aby z powozem czekał na nią w pobliżu kościoła Karmelitów, przy drzwiach bocznej kaplicy, w której otrzymała pozwolenie zawarcia ślubu.
Pompée zeszedł ze schodów, Klara postępowała za nim; stary żołnierz, przypominał sobie sławny swój patrol, przed bitwą pod Korbią.
Wicehrabina przechodząc około salonu księżnej, w którym wielki gwar słychać, spotkała panią de Tourville, prowadzącą za sobą księcia de la Rochefoucauit do gabinetu księżnej.
— A! bądź pani łaskawą i chciej mi powiedzieć, na czem stanęło?... — spytała Klara.
— Plan mój został przyjęty! — zawołała triumfującym tonem pani de Tourville.
— A jakiż on był?
— Odwet, jak najrychlejszy odwet!
— Daruj mi, pani, że nie będąc tak obeznana z wyrażeniami wojennemi, nie mam jasnego pojęcia, co ma znaczyć „odwet".
— Nic prostszego, moje dziecię.
— Ale jednak wytłumacz mi to, pani!
— Oni powiesili oficera armji Kondeuszów, nieprawdaż? Poszukamy w Bordeaux oficera armji królewskiej i powiesimy go.
— Wielki Boże! Co pani mówisz? — krzyknęła Klara przestraszona.
— Wszak prawda, książę — mówiła dalej stara wdowa, nie racząc nawet odpowiedzieć Klarze i udając, że nie spostrzega jej wzruszenia — że już uwięziono gubernatora twierdzy Saint-George?
— Tak jest, pani — odrzekł zapytany.
— Pan de Canolles uwięziony? — zawołała Klara.
— Tak, pani — odpowiedział zimno książę de la Rocheioucault — albo już jest uwięzionym, albo będzie nim w tej chwili. Sam widziałem ludzi, spieszących po niego.
— Czy wiedziano, gdzie się znajduje? — zapytała Klara, chwytając się tej ostatniej nadziei, że może nie prędko go znajdą.
— Był w małym domku naszego , gdzie nawę ubiegał się do pierścienia z niesłychanem szczęściem jak mi mówiono.
Klara wydała okrzyk boleści, pani de Tourville obróciła się ze zdziwieniem, a książę spojrzał na młodą kobietę z uśmiechem.
— Pan de Canolles uwięziony! — powtórzyła wicehrabina — cóż on zawinił, mój Boże! Cóż on może mieć wspólnego z tem strasznem zdarzeniem, które nas wszystkich przywodzi do rozpaczy?
— Co ma wspólnego? Wszystko, moja kochanko! Czyż nie był gubernatorem, jak Richon?
Klara chciała mówić,lecz serce jej tak się ścisnęło, że głosu nie mogła wydobyć, a słowa skrzepły na martwych prawie ustach.
Jednakże dobywając ostatnich sił, uchwyciła księcia za rękę i wpatrując się w niego z przestrachem, wyjąkała następujące słowa:
— Wszakże to tylko pogróżka, nie inaczej. Osoba jeńca jest święta, jeńca, który się zdał na słowo.
— I Richon także poddał się na słowo!...
— Błagam cię, książę...
— Oszczędź próśb twoich pani; na nic się one nie zdadzą. Ja nic nie mogę w tej sprawie. Sąd o tem wyrzecze.
Klara puściła rękę księcia i pobiegła do gabinetu księżnej de Condé.
Lenet, blady i niespokojny, przechadzał się po salonie księżna rozmawiała z księciem de Bouillon.
Pani de Camoes, blada jak cień, przysunęła się do księżnej.
— Pani — rzekła tonem błagalnym — na Boga! udziel mi jednej chwil rozmowy.
— A! to ty, moja mała. Widzisz, że teraz nie mogę, ale po skończonej radzie, będę na twoje rozkazy.
— Pani, pani! właśnie przed radą muszę mówić z Waszą książęcą mością.
Księżna już miała uledz naleganiu, gdy wtem otworzyły się drzwi i wszedł książę de la Rochefoucault, odzywając się do księżnej.
— Pani, rada zgromadzona i niecierpliwie oczekuje przybycia Waszej książęcej mości.
— Widzisz sama, moja maleńka, że teraz w żaden sposób służyć ci nie mogę, ale pójdź z na mi na radę, jak tylko się skończy, wyjdziemy razem i pomówimy...
Ani podobieństwem nalegać było dłużej.
Olśniona szybkością, z jaką następowały wypadki, biednej kobiecie pomieszało się w głowie; badała wszystkie spojrzenia, chciała wyrozumieć każde poruszenie i nic prawie niewidziała około siebie, coby oświeciło jej rozum do wyjścia z tego stanu okropnego.
Księżna postępowała ku sali posiedzeń. Klara szła za nią machinalnie, nie czując, że Lenet ujął w swe dłonie jej rękę, zimną i bezwładną, jak ręka trupa.
Gdy księżna weszła na salę rady, było około godziny ósmej wieczorem. Sala ta, smutna zazwyczaj i ciemna zdawała się jeszcze bardziej być ponurą, przez zawieszone w niej ozdoby i wielkie zasłony z herbami Kondeuszów
Na wzniesieniu w pośrodku dwojga drzwi, przygotowano dwa krzesła z poręczami; jedno dla księżnej, drugie dla księcia d‘Enghien; po obu stronach krzeseł umieszczono taborety dla dam, należących do rady książęcej. Radcy zajmowali ławki.
Książę de Bouillon stał wsparty o krzesło księżnej de Condé, książę zaś de la Rochefoucault o krzesło małego księcia. Lenet zajął miejsce naprzeciw pisarza. Klara obłąkana i drżąca stała obok niego.
Wprowadzono sześciu oficerów armji książąt, sześciu oficerów straży miejskiej i sześciu sędziów miasta Bordeaux.
Dwa świeczniki, każdy obejmujący sześć świec woskowych, rzucało światło na to zgromadzenie.
Żołnierze z wojska księżnej pilnowali wejścia z podniesionemi halabardami.
Słychać było pod oknami jakby oddalony szum wiatru niewyraźne, a groźne odgłosy ludu zebranego.
Pisarz przeczytał nazwiska wezwanych, a gdy wszyscy odpowiedzieli, że są obecni, powstał oskarżyciel sądowy i wyjaśnił powód zebrania rady.
Mówił o poddaniu się twierdzy Vayres, o złamanem słowie pana de la Meilleraie i haniebnej śmierci Richona.
W tym samym czasie, oficer umyślnie do tego przez księżną wybrany i postawiony, otworzył okno, przez które wpadł jakby huragan głosów:
Zemsta za walecznego Richona!... śmierć Mazarinistom.
— Słyszymy wszyscy, czego się domaga wielki głos ludu — odezwał się pan de la Rochefoucault. Za dwie godziny, lud, z ujmą naszej władzy, może sam sobie sprawiedliwość wymierzyć, a wtenczas odwet z naszej strony już nie będzie mógł mieć miejsca. Sądźmy przeto, panowie, i to bez zwłoki najmniejszej.
Księżna powstała z miejsca.
— Poco sądzić?... — zawołała — ma co tu zda się pisanie dekretu? Czyż go nie słyszeliśmy? Ogłosił go przecież lud miasta Bordeaux.
— Tak, niewątpliwie — odezwała się pani de Tourville — nic prostszego, jak prosty odwet, nic więcej. Takie rzeczy powinny się załatwiać jakby z natchnienia; zresztą niech sąd stanowi.
Lenet nie mógł być dłużej niemym widzem tej sceny; poskoczył ze swego miejsca w środek półkola wołając:
— Ani słowa więcej, proszę cię pani; bo zdanie twoje jeżli się utrzyma, okropne skutki wywoła. Zapominasz pani, że nawet władza królewska zachowała poszanowanie form sądowych i niesprawiedliwość wyroku osłoniła podpisem sędziów. Czyż my więc śmielibyśmy rozumieć, że mamy prawo uczynić to, na co się nawet sam król nie targnął?
— A!... — zawołała pani de Tourville — już to rzecz wiadoma, że dosyć; abym objawiła moje zdanie, pan Lenet zaraz chwyta się przeciwnego. Lecz na nieszczęście tym razem ma ono za sobą powagę zdania Jej książęcej mości.
— O, to prawda, na nieszczęście — odpowiedział Lenet.
— Mój panie!... — zawołała księżna de Condé.
— E! pani — mówił dalej Lenet — zachowaj przynajmniej pozory; czyż i tak nie będziesz mogła potępić?
— Ma słuszność pan Lenet — odezwał się książę de la Rochefoucault, z układną miną lisa, — śmierć człowieka jest rzeczą zbyt ważną, zwłaszcza w obecnych okolicznościach, ażeby cała za nią odpowiedzialność ciążyć miała na jednej tylko głowie, jakkolwiekby ta głowa nawet książęcą była.
Poczem, nachylając się do ucha księżnej tak, ażeby tylko bliżej stojący, a tem samem zaufani słyszeć mogli, poszepnął:\
— Pani, radź się wszystkich, a słuchaj tylko tych, których pewna jesteś; w takim razie, zemsta nasza będzie nieodwołalną.
Słowo tylko — przerwał książę de Bouillon, opierając się na lasce i unosząc nieco od podagry zbolałą nogę. Mówiono o usunięciu odpowiedzialności z księżnej, ja od takowej mojej nie uchylam głowy, ale się domagam, aby ją inni podzielili ze mną. Nic więcej nie pragnę, jak być buntownikiem, lecz chcę mieć za wspólników, z jednej strony księżnę de Condé, a z drugiej lud Bordeaux. Djabelnie nie lubię być sam jeden. Straciłem już moje panowanie w Sedan, w grze podobnej. Naówczas byłem właścicielem pięknego miasta i mojej głowy; kardynał de Richelieu zabrał mi miasto; teraz nie mam nic, oprócz głowy, której nie chciałbym oddać Mazariniemu: wzywam więc na asesorów sądu, panów radnych miasta Bordeaux.
— Takie podpisy obok naszych, to wstyd! — pomruknęła księżna.
— Małe cegły gmach stanowią — odpowiedział książę de Bouillon, którego zamach nieszczęśliwego Cinq Marsa nauczył ostrożności na całe życie.
— Czy takie jest wasze zdanie, panowie? — zapytała księżna.
— Tak jest — odpowiedział książę de la Rochefoucault.
— A twoje, panie Lenet?
— Ta,pani, na szczęście moje, nie jestem ani księciem ani znacznym urzędnikiem, ani oficerem, ani też sędzią; służy mi więc prawo wyłączenia się z tego sądu i usuwam się.
Tu szanowna księżna powstała, i wezwała zgromadzenie do udzielenia energicznej odpowiedzi na zaczepką, ze strony królewskiej uczynioną. Zaledwie mówić przestała, okno powtórnie się otworzyło i znów rozległo się tysiące głosów, zlanych w jeden okrzyk:
„Niech żyje księżna! Zemsta za Richona! Śmierć Epernonistom i Mazarinistom".
Pani de Cambes uchwyciła za rękę Leneta i zawołała:
— Panie Lenet, umieram!...
— Pani wicehrabina de Cambes — odezwał się Lenet do księżnej — prosi Waszą książęcą mość o pozwolenie oddalenia się.
— Nie, nie — ledwie wymówiła Klara — ja chcę...
— Nie dla pani tu miejsce — przerwał jej Lenet — nic mu pomóc nie zdołasz, spiesz do siebie, ja cię o wszystkiem uwiadomię i połączymy nasze siły, aby go uratować.
— Wicehrabina może się oddalić — wyrzekła księżna — i każdej z dam, która nie życzy sobie być obecną tej radzie, wyjść wolno. Potrzebujemy tu tylko samych mężczyzn.
Ani jedna z kobiet nie ruszyła się, bo jest odwiecznem usiłowaniem tej połowy rodzaju ludzkiego, przeznaczonej na władanie tylko wdziękami, wdzierać się zazdrośnie w prawa drugiej połowy, przeznaczonej do panowania siłą. Te damy więc, znalazłszy sposobność, podług słów księżnej, okazać się mężczyznami, chociaż tylko na godzinę, uważały ją za zbyt pożądaną, aby się dobrowolnie wyrzec miały tej przyjemności.
Pani de Cambes, wspierana przez Leneta, chwiejnym krokiem opuściła zgromadzenie. Za drzwiami znalazła Pompéego, wysłanego przez nią na zwiady.
— I cóż?... — spytała.
— Uwięziony!
— Panie Lenet — zawołała Klara, cała moja ufność w tobie, cała nadzieja w Bogu!
I, w największym pogrążona smutku, udała się do swego mieszkania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.