<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Matlakowski
Tytuł Wspomnienia z Zakopanego
Wydawca Księgarnia E. Wendego i S-ki
Data wyd. 1901
Druk Rubieszewski i Wrotnowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


11 stycznia.

Wytoczyło się wspaniałe słońce z za grani, zagrały blaski światła na dachach fioletowych, na płotach, gałęziach, a gdzie tylko liznęły promienie, siny szron taje. Na wschodzie widać ostre, wyraźne zęby i szczerby gór szlachetnych, tylko na głównym łańcuchu od południa zaległ wał chmur, nie wysoki lecz ciężki, czarny po bokach, z prześwietlonym jasnym grzbietem; zdaje się być nieruchomy, lecz ta martwota jest pozorną tylko; cały wał sunie wolno na wschód; gdy napłynie na szczyt wyniosły — obleje go, oblepi, gdy przesuwa się po nad nizką przełęczą — zalega ją, napełnia; miejscami kotłuje się w nim i miesza ołowiana masa z przeświecającemi plamami. Zwolna czochra się i wichrzy cały grzbiet wału, wyciąga w jasne jęzory, jak płonący spirytus, powstają zadziory, urywają się jak pacześ z pęku lnu i rozwłóczą na boki.
A w dolinie tymczasem słonecznie i jasno: niewidzialne, w mrocznym gąszczu ukryte, ćwierkają jakieś ptaszki smutnym, urywanym głosem, chwytającym za serce wśród tej wiszącej w naturze grozy. Powoli targają się kudły grzywy, wicher odrywa jeden kędzior po drugim, i miecie go w bezdenne niebieskie topiele. Słońce przypraża jeszcze, lecz w górach czuć już szalone podmuchy wykluwającego się, wyrywającego ze swoich pieleszy na Czerwonym Wirchu, halnego wiatru. Na południu prześwietlone chmurki srebrne, na niebieskim atłasie; na północy — niebywałej czystości niebo nad zielonymi reglami; słychać tylko w górze złowrogi głuchy szum, jak huk dalekiego morza. Trwało tak z godzinę. Naraz, zabujał się las poblizki, zakołysały ośnieżone smreki, wsiadł na ich czuby górą przelatujący wicher — i zatrząsł: to ten, to ów smrek uwolnił się od swego brzemienia, i wyprostował, jakby gotując do czekającej go walki. Wiatr zrywał okiść, rozwłóczył ją w warkocze, w obłoki śnieżnego pyłu, i jak ogon komety niósł w powietrze. Co chwila z gwałtownym pędem, jak dym wybuchającej armaty, odrywał się nowy obłoczek, i znowu cisza, tylko zamieć na wirchach coraz gęstsza i szersza, z po za której wielu szczytów rozpoznać już nie można. Szum coraz bliższy i coraz mocniejszy, napady wichru z gór coraz częstsze i gwałtowniejsze, coraz niższe. Już nietylko przelatują górą, zawadzając o czuby drzew najwyższych, teraz potrącają o kalenice dachów, o kanty strzech, miotając nim z szaloną wściekłością, pędząc śnieg przez zapory, sypiąc groble i grzędy śniegu, rozpylając go w powietrzu. Co chwila wicher zrywa z rozwidlonych gałęzi jesionów bryły śniegu, obrywa gzymsy i fryzy śnieżne z krawędzi dachów, i pędzi je po ziemi. Dygocą zręby domów, trzeszczą ściany, jęczą dachy pod naporem, kurniawa zwolna zajmuje całą dolinę, zasłania słońce; giną drzew sylwety, gaje olszowe, świat ogarnęła zamieć szalona. Pochowały się pod strzechy i jaty stadka wróbli, nie słychać metalicznych śmigów trznadli, czasami tylko przeleci sroka, lecz wicher, miotając nią, zagina długi ogon, gna i zawraca. Ustał wszelki ruch na gościńcu, słychać tylko dudnienie dachów, skrzyp, jakby przeciąganie się węgłów; wyje, huczy i wścieka się spuszczona z uwięzi wichura. Na grzbiecie Tatr przewraca się, kotłuje, jak asfalt w wielkim kotle, wylewając na boki strugi czarnej chmury, a w dolinę spadają orkany wichru, od którego trzeszczą domy, uginają się pnie modrzewi, bujają wściekle gałęzie smreków, i tłuką o siebie grube konary jesionów. — Na Krupówkach sądny dzień; lecą obłamywane gałęzie, ani sposób utrzymać się na nogach.
Od czasu do czasu rozlega się huk i jęk dachu, z którego z szalonym pośpiechem spada lawina, zsypując pod okapem kupę brudnego śniegu.
Po drogach chodzą wrony, walcząc z wichrem, podrywającym im pióra. — Cały dzień i noc całą powtarzały się, przerywane złowrogą ciszą, napady wichru, od którego dygotały ściany; nad ranem uciszyło się, brzask zapalił ochrowe obłoczki rozrzucone po niebie, ani śladu wału chmur, ani śladu halnego wiatru.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Matlakowski.