<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Pijaństwo.

Najgłówniejszym i najkorzystniejszym, jest handel wódką. Pijaństwo panuje tu i jest rozpowszechnione we wszystkich klasach. W tak lichéj naprzykład mieścinie jak Solwyczegodsk liczącéj 800 mieszkańców, rachując w to kobiety, załogę i nas zasłanych, było do piętnastu szynków, t. j. jeden szynk na 53 osoby. Wiedzieć przytém należy, że konsens bardzo się drogo opłaca i wynosi do 300 rubli rocznie. Jakąż więc ogromną ilość wódki trzeba przedać, aby wyjść na swoje. Ale téż każdy chłop, będący na targu w niedzielę, uważa sobie za święty obowiązek upić się. Jeżeli który nie ma za co, to przynajmniéj udaje pijanego, żeby się nie poniżyć w oczach znajomych.
Charakterystycznéj rozmowie przysłuchałem się raz w lecie, siedząc przy otwartém oknie. Właśnie wyszedł odemnie chłop jeden, dobry mój znajomy Siemion (Szymon), prosił on mnie był, o 5 kopiejek, na szklankę wódki, ale napróżno, bo mu odmówiłem stanowczo; był on niezawodnie zupełnie trzeźwy. Wychodząc, stanął przed moją bramą; naraz widzi z daleka zbliżającego się innego chłopa, snać swojego znajomego. Owóż z trzeźwego czyni się w mgnieniu oka pijanym, zatacza się i Śpiewa na całe gardło. Znajomy tymczasem nadszedł i rzekł no niego:
— No cóż Siemion apiat' narezałsia (znowu pijany),
— Tak bracie Wańka (Jaś) upiłem się jak bydlę.
— Eh! jakiś ty szczęśliwy.
— Zapewne, całegom rubla przepił.
— Ty zawsze masz pieniądze.
— Tak, tak, Bóg miłosierny na wódkę zawsze daje.
— Chodź, pójdziem do domu.
— Nie, głowa mnie tak boli jakby chciała pęknąć; trzeba się wrócić na rynek i wypić wódki, może przestanie.
— Nie, tak preszczaj (bądź zdrów) Siemion.
— Praszczaj Wańko.
I znowu zaczął śpiewać i zataczać się, póki Wańka nie znikł mu z oczów. Potém zbliżywszy się do mego okna i gdy zmiarkował, żem wszystko widział i słyszał, z żałosną miną i żałosnym głosem, rzekł:
— No i jakże baryń nie zlitujesz się i nie dasz piątaczka na wódkę?
Cóż było robić, musiałem się zmiłować i pocieszyć biednego Siemiona.
Już to pijaństwo jest wrodzonym nałogiem u każdego Moskala; bogaty czy biedny, szlachcic czy chłop, urzędnik czy kupiec, wszyscy piją i bardzo dużo. Są wprawdzie wyjątki; znałem takich, którzy żadnego mocnego napoju do ust nie brali, ale tylko dla tego, iż znali do siebie słabość, że raz zakosztowawszy, niepodobnaby im było wstrzymać się od picia do upadłego.
Zresztą pijaństwo w Rosyi inne jest zupełnie jak u nas. U nas, ktoś się upije, na drugi dzień już o tém nie myśli, bierze się do swéj pracy i koniec. Może czasem i na drugi dzień powtórzyć libacyą, ale w każdym razie jedno pijaństwo nie ma związku z drugiém. W Rosyi zupełnie inaczéj, tem piją zapojem, tj. pijaństwo trwa nieprzerwanie kilka dni, tygodni, a czasami i miesięcy. Taki pijak, ledwie się obudzi, zaraz zagląda do butelki, żeby się podchmielić. Gdy wypije kieliszek, zdaje mu się, że mu lepiéj, głowa zaraz mniéj boli. Od drugiego powinno być jeszsze lepiéj, tak dalej rozumując dochodzi do tego, że znowu jest zupełnie pijanym.
Mieliśmy w Solwyczegodsku pocztmajstra, który pił zapojem, ale nie długo trwającym, kilka dni, najwięcéj tydzień. Teść jego, który mu pomagał w urzędowaniu, pił dużo więcéj i dłużéj, bo po miesiącu czasami. Raz przyszedł do mnie pod dobrą datą, a już od trzech tygodni pił bezustannie i zaczyna się żalić na swego zięcia, że tak ciągle pije.
— Bo po mojemu, powiada, człowiek może kieliszek wypić, zakąsić i basta, ale nie tak pić ciągle, jak on.
Uśmiałem się serdecznie z poczciwca, który tak był surowy dla innych a wyrozumiały dla siebie.
Nie tylko w saméj Rosyi piją Moskale, ale wszędzie, gdzie ich los zaniesie. Byłem raz w Nizzy, podczas gdy rosyjska fregata stała tam na kotwicy. Przechadzając się nad morzem, spostrzegłem siedzącego na kamieniu rosyjskiego majtka, przybliżyłem się do niego i widziałem, jak uważnie w dłoń się swoją wpatrywał, Na téj dłoni leżały cztery pojedyńcze franki, nad niemi tedy medytował i taki zaczął monolog.
— Qztery całe frankowiki! co tu z niemi zrobić? Jeden przepiję, — i odsunął go trochę na bok; drugi frankowik już ja wiem, co z nim zrobię i położył go z pierwszym; za trzeci frankowik żonie kupię gościńca; czwarty frankowik, trzeba będzie zapłacić nim za pranie bielizny.
Nie odchodził jednak, a ciągle patrzał się na swoje frankowiki. Po chwili uśmiechnął się, machnął ręką i rzekł:
— Po co to żonie prezenta przywozić i przyzwyczejać ją do zbytku, — i ten frankowik przepiję; a wartoż to płacić za pranie? alboż to raz sam sobie prałem? — i ten frankowik już ja wiem, gdzie podzieję. Uszczęśliwiony z tak mądrego rozumowania, wstał i poszedł do najbliższego szynku.
Podobnie jak z gorzałką, poczynają sobie niekiedy tamtejsi mieszkańcy i z rybą. Chociaż to przedmiot nadzwyczaj tani, dla niektórych jest jednak niedostępny. Taki chłop, który nie ma za co ryby kupić, znajduje gdziebądź trochę ości i te wtyka sobie w brodę, tak, żeby były na widoku. Następnie przechadza się wspaniale i szuka spotkania ze znajomemi. Gdy spotkanie nastąpi, zawiązuje się rozmowa.
— Zdrastwój (jak się masz).
— Zdrastwój.
— Djabelnie mi się pić chce. Mówi chłop z ościami w brodzie.
— Albo co?
— Tak najadłem się ryby, że pragnienie mnie dusi, a tu w mieście nie ma tak dobrego kwasu, jak u mnie na wsi.
— Rzeczywiście, musiałeś dużo jeść, bo pełno masz ości w brodzie.
— Nie użeli? (czy doprawdy).
— W samom dielie (w saméj rzeczy). I tu zaczyna sobie obcierać brodę, ale tak ostrożnie, żeby ani jedna osteczka nie wypadła.
— No praszczaj.
— Praszczaj.
Ta scena powtarza się z każdym spotkanym znajomym.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.