Wszechpartyjna rodzina
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wszechpartyjna rodzina | |
Podtytuł | Echo niedawnych dni. Humoreska bezpartyjna. | |
Wydawca | Tygodnik „Wolne Słowo” | |
Data wyd. | 1909 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Jestem nauczycielem kaligrafii, mam lat 50, zawsze obchodziłem się bez przekonań, utraciłem miejsce niesprawiedliwie, ponieważ dyrektor powiedział mi: „Pan zaczynasz mieć przekonania“; dotąd nie wiem, kto na mnie tak podle naplotkował, pracuję teraz ciężko na chleb, tłomacząc z niemieckiego tatarską gramatykę na obstalunek pewnego hrabiego, który przewiduje kombinację polityczną z tatarami na rzecz autonomii polskiej; mam żonę, która spędziła życie na cerowaniu pończoch i łataniu majtek naszej drogiej dziatwy: biedaczka zapomniała czytać i pisać przy tej morderczej robocie, i posiadam pięcioro dzieci, z których troje ma już przekonania polityczne, a dwoje są przez tamte podejrzewane o nie.
Zkąd moje dzieci wzięły przekonania — sam nie wiem; nie miałem czasu rozejrzeć się w tej sprawie. Dojrzewały w atmosferze czasu, coś uchwyciły z gazet, coś ze szkoły, coś z podwórka, na którem bawiły się z innemi dziećmi, mającemi — jak zapewnia mój Jaś — stałe i wyrobione przekonania. Jestem najnieszczęśliwszym z ojców, bo moje dzieci należą do różnych partyi i cały dzień prowadzą gwarne spory polityczne. Żadna z moich uwag na temat, że „pracować nie jestem w stanie“, nie pomaga, bo niezmiennie słyszę odpowiedź: „Po pierwsze — my hałasujemy na swojem terytorjum, w drugim pokoju, i Tatuś może sobie zatknąć uszy; powtóre teraz jest rewolucya, a w czasie rewolucyi normalny bieg życia musi być zakłócony; po trzecie Tatuś jest zacofany „endek“… i Tatuś nas wcale nie rozumie.
Poczem hałas piekielny trwa nadal w przyległym pokoju.
Czternastoletni Jaś, zażarty pepeesowiec, dowodzi trzynastoletniemu Romkowi, zakutemu esdekowi:
— Muszą być dwie konstytuanty równoległe! Jak możesz chcieć, aby dwa narody miały jedną konstytuantę? To będzie tak, jak wtedy, kiedyśmy dwaj mieli jedną kołdrę… To tyś mi ciągle ściągał… a co się obudzę w nocy, już leżę bez kołdry… i zimno dmie…
— Nieprawda, tyś ściągał!… A socjalizm może być tylko jeden — nie dwa! Patrzcie go: dwa socjalizmy — jeden na Petersburg, drugi na Warszawę! Taka to jest twoja solidarność międzynarodowa. On chce swojego polskiego socjalizmu na podomu! Hi-ha! hi-ha! Oj-jej! pęknę ze śmiechu…
— Ty, ciężki idjoto! — oburza się Jaś. Jak ty chcesz, żeby taką dużą rzecz, jak socjalizm, urządzić odrazu w jednem miejscu na wszystkich, a potem rozwoić? Toć tu i tam dojdzie stłuczony… albo nigdy nie dojdzie. A narodowy duch — gdzie?! A nasza godność narodowa?!
— Hi-ha! — śmieje się Romek, przesadzając umyślnie w wesołości i łapiąc się za brzuch — narodowy duch u socjalisty! Idź do endeków z takiemi głupstwami!
— Co?! co?! — wrzeszczy Jaś — a kto zaszczepił u nas socjalizm, jeżeli nie my? Czy Volapükiem pisaliśmy proklamacje?! Przecie-że po polsku! Sam Marks powiedział…
— Co Marks?! Ty Marksa nie czytałeś!…
— A ty… czytałeś? co?
— Ja także nie! Ale będę czytał…
— I ja też będę!…
— Nie! ty mi lepiej powiedz, co będzie, jak konstytuanta w Warszawie nie pogodzi się z konstytuantą w Petersburgu?
— O jej! dlaczego nie ma się pogodzić?
— Ale jak się nie pogodzą?…
— Poczekaj… to się zjadą deputowani od tych i deputowani od tamtych… i… będą radzili…
— A ile ich będzie?
— Co ile? Niech będzie sześć!
— Sześć z jednej… a z drugiej ile?
— Ma się wiedzieć tyleż… Prawa równe!
— A co będzie, jak się deputaci nie pogodzą? Sześć — swoje i sześć drugich — swoje! I ani rusz. Ci mówią: „Petersburg rozkazał.“ A tamci: „Warszawa przykazała też“…
— Idjota jesteś!… Co Petersburg ma kazać, jak ja mam konstytuantę?!
— Ty sam kwadratowy!… Co będzie, jak żaden nie ustąpi?…
— Dlaczego nie ma ustąpić ten, co będzie chciał niesprawiedliwie?
— Ho! ho! miesza się do rozmowy dwunastoletni Piotruś, ex-pedek, obecnie pesymista — sprawiedliwość nie istnieje! Tylko siła!
— Ma racyę! tylko siła! — tryumfuje Romek.
— Piotruś — Smarkando jakaś! bo cię wypchnę — oburza się Jaś na zwolennika siły.
— Konstytuanty chcesz? — dowodzi z ferworem Romek — a co będzie, jak twoja konstytuanta powie: „odrywam się!“
— Nieprawda! bo powie: federacja!
— Hi-ha! — śmieje się złośliwie Romek — to taka konstytuanta, co musi powiedzieć „federacja“. Pocałuj pieska w ucho… z taką ładną konstytuantą…
— Ty sam pocałuj!…
— Ja nie mam co całować!
— Właśnie, że masz… Ty… ty… centralisto!… Ty chcesz zrobić „ten sam sztuk na inny manier“… ten sam, co jest dzisiaj… Ty chcesz, aby moskiewski socjalizm wyzyskiwał polski…
— Ho! la! — krzyczy Romek — socjalizm będzie wyzyskiwał?! Gdzie ty widziałeś coś podobnego?!
— Nie socjalizm! Jeno rosyjski robotnik poda łapę rosyjskiemu burżujowi, a że ich więcej i wojska mają, to…
— Nigdy! nigdy! — wrzeszczy Romek, latając po pokoju i wykrzykując: „Proletariusze wszystkich krajów…“ To jest niepodobieństwem…
— Historja uczy… — przychodzi Piotruś z pomocą teraz Jasiowi…
— Będziesz ty się wtrącał… Bo cię kopnę!… — przerywa nić myśli młodszego braciszka zaperzony Romek…
Powiedzcie mi, czy w takich warunkach mogę pracować?!
To nic jeszcze! Czasami z lekcyi powraca piętnastoletnia Mania. Maniusia nie należy do żadnej partyi. Ale Maniusia ma puszkę i do tej puszki składa czasami zaoszczędzone ze śniadań miedziaki. Puszka zrobiła się dość ciężka i pobrzękuje. Wystarcza to dla Jasia i Romka do podejrzywania Maniusi o burżujskie przekonania.
— Wstrętna burżujka!… Ma kapitały!
Mania lubi pieśni narodowe: przepisała je ładnie w albumie, którego strzeże, jak świętości.
— Endeczka! — zadecydowali braciszkowie. Agrarjuszka!
— Jezus Marya! Mamo, co oni wygadują! Agrar…
Matka podnosi oczy z nad okularów i powiada:
— Wstydzilibyście się, chłopcy! Czy to można tak wymyślać na starszą siostrę? Takie brzydkie słowa… Chyba od stróża nauczyliście się… Nikt porządny nie potrafi powtórzyć…
— Kiedy proszę mamy, jest endeczka — zapewnia Romek.
— Jak Bozię kocham… nie jestem — odpowiada Mania.
— Tfy! — powiada Jaś do Mani — ty chcesz autonomii „po kawałku!“
— Jak Bozię kocham… nie po kawałku… — zaklina się Mania.
— Przysięga się!… Zatem endeczka! — konstatują obydwaj…
— Czy wy się nie przestaniecie kłócić? — już ze łzami w głosie prosi siostra.
— Aha! jedność!… znamy się na tem!… — mówi Romek.
— Ona jeszcze powie, że niema „klas“ — dodaje Jaś.
— Nie powiedziałam tego… To dla ciebie niema klas! Zostałeś w jednej klasie drugi rok… powiada Mania, sprawiając sobie ulgę złośliwą uwagą.
— Nędzna! — to przez strejk!
— Strejku nie było dwa lata temu — a także zostałeś!
— Oho!… jaką ona ma pamięć!… Opiera się na tradycyi! — powiada Jaś. — Pilnuj swoich kapitałów w puszce… Eksploatatorka!
— Mamo… ja mu dam po łapach… — zapowiada Mania.
— Oho!… wstąpiła do bojowej narodówki.
— To wy… wy… socjaliści… bojujecie — irytuje się Mania.
— Mamo! — ostrzega Romek — bo będziemy musieli jej wyrwać trochę włosów…
— Za takie na niczem nieoparte oskarżenie! — tłomaczy Jaś…
Muszę wstać od stołu, w chwili, gdy piszę deklinację tatarską: „Men atamen“ — „my strzelamy“ — otworzyć drzwi i, pojawiając się we drzwiach, zaznaczyć surowym głosem:
— Wszelki gwałt jest obrzydliwością!
Na to moje chłopaki chwytają mnie za szyję, za ręce — całują, ściskają, tańczą ze mną, wołając: „Jak się tatuś z takiemi przekonaniami uchował do dziś?!“
Skonsternowany wracam do swojej roboty.
Teraz z sąsiedniej sypialni dochodzi mnie płacz. Biedny Piotruś! Podarł majtki, włażąc na parkan, za karę pozbawiony został przy obiedzie kompotu, ku wieczorowi rozżalił się — i teraz przed Maniusią, która stara się go pocieszyć, czyni spowiedź:
— Byłem pedekiem… Jak Babcię kocham… byłem! Ale teraz jestem… pesymistą!
— Pesymistą?! — dziwi się Mania. — Zkąd ty znasz ten wyraz?
— Wczoraj wujcio Bolek wyjaśnił mi, co to znaczy… Ja patrzę na wszystko czarno.
— Jakto na wszystko?…
— Rewolucja nie wygra i rząd nie wygra także. Endecja zje socjalistów i udławi się niemi, albo socjaliści zjedzą endecję i nic z tego nie będą mieli, bo ich zemdli i zaraz ją zwrócą…
— Piotrusiu! Piotrusiu! jak możesz w twoim wieku patrzeć tak czarno na świat?!
— Siostrzyczko! mam lat tylko 12, ale już mam wielkie doświadczenie! Widziałem już Pedeków, którzy wybierali się do Dumy, aby się wycofać, jako „źle obrani“, ale pojechali endecy i oni właśnie zostali wycofani.
— Dziecko!… jak to rozumuje!…
— Byłem pedekiem — bije się chłopczyna w piersi tak głośno, że myśli zebrać nie mogę — ale teraz widzę, że… że…“ I wybucha płaczem.
— Że co, kochanie? — pyta troskliwie Maniusia.
— Że pedeków rdzennych jest… bardzo mało…
— Dlaczego, złoty braciszku.?
— Bo… bo… aaa! — zanosi się chłopiec — bo nie umierają wcale.
— Zkąd ci to przyszło do głowy?!… To nie ma sensu!…
— A bo w pewnej „Gazecie“, gdzie ogłaszają się wszyscy pedecy, co po długich, lecz lekkich, albo krótkich, lecz ciężkich cierpieniach pożegnali ten świat, zawsze spotykam klepsydry tylko panów na „man“ albo „berg“, a nigdy na „ski“ lub „wicz“…
— Złotko moje!… nie płacz!… to dowód, że ci na „ski“ właśnie żyją długo… i pozostają w partyi…
— A, tak? — już radosnym głosem przemawia pocieszony dzieciak.
— Ci na „ski“ — żyją…
— Ale dlaczego oni się nigdy nie ogłaszają?
— Jakto?… A Muranowski…
— Prawda! Muranowski teatr… „Akajde“ — mówi chłopiec, słodko zasypiając… To już ja nie będę pesymistą!
Mam wreszcie jeszcze jedno dziecko — sześcioletnie. Na imię mu Szymek. Nie ma przekonań, ale jest podejrzywany o nie. Nawet bardzo brzydko podejrzywany. Romek zwie go „czarnosecincem“. Jaś — szpiclem. Nawet Maniusia darzy go imieniem — „fijoł!“…
Czy dziecię zasłużyło na to? Ba! ilekroć ktoś z nas chce wyjść z domu, malec drze się w niebogłosy: chce wlec się za wychodzącym. Niepodobna się odeń opędzić. Gdy mama idzie do śpiżarni, dzieciak nie odstępuje jej. Lubi też asystować przy rozmowie starszych i lubując się, powtarza: „ploklamacia!“ „lewolucia“, „blałning…
— Pójdziesz ty precz, mały szpiclu?“ — interpelują go bracia, a wiedząc z przykładu Dumy, że interpelacja bez egzekutywy jest niczem, wyrzucają go za drzwi — na podwórko.
Dziś malec cały dzień bawił się na podwórku ze swoim druhem z przeciwka, Arkaszą — synem „prystawa“. Potem znikł z podwórka. Matka w krzyk: „cyganie go porwali!“ Aż wreszcie przyprowadziła go niańka umorusanego kremem, szczęśliwego. Bawił u pp. prystawostwa. Uraczony był przez panią prystawową. Prystaw kołysał go na własnem kolanie. Byli nim zachwyceni. Pristaw nie mógł się go nachwalić. „Umnica“! — rzekł do naszej służącej — „Kakija słowa on gawarit! Czto eto on nam ponaraskazywał! Udiwitielno!“
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Trzecia w nocy!… Boże mój!… Przed chwilą była u nas rewizja… Zabrano moje wzory kaligraficzne, gramatykę tatarską, mój rozpoczęty przekład!… Boże! Boże!… jutro wszystkich nas zaaresztują po przejrzeniu tych dokumentów. Zkąd u nas rewizja?!… kto nas zadenuncjować mógł!…
Żona doszła do mnie — posiniałemi usty szepnęła:
— Boję się, że… Szymek… tam za wiele mówił!“…
Jak piorun ugodziło mnie to przypuszczenie!
Nikt inny… tylko on!…
Szpicel!…