Wycieczka do Morskiego Oka zimową porą

>>> Dane tekstu >>>
Autor Leopold Świerz
Tytuł Wycieczka do Morskiego Oka zimową porą
Pochodzenie „Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego“, Tom XIII, 1892
Wydawca Towarzystwo Tatrzańskie
Data wyd. 1892
Druk Władysław L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Wycieczka do Morskiego Oka
zimową porą.

Zwiedziwszy już dawniej, podczas zimy dolinę Kościeliską, Jaszczurówkę i Kalatówki i przekonawszy się przy tej sposobności, że znane powszechnie źródła i wywierzyska, jak zdrój Goszczyńskiego w dolinie Kościeliskiej, wywierzysko Kalackie, tudzież wywierzysko w Jaszczurówce są w zimie cieplejsze[1] niż w lecie, pragnąłem już oddawna zwiedzić Morskie Oko w czasie, kiedy jest pokryte grubą warstwą lodu. Stałemu mieszkańcowi Zakopanego lub Poronina łatwiejsza sprawa z zimową wycieczką, choćby do Morskiego Oka, bo wysoki stan barometra i wschodni kierunek wiatru daje mu pewną wskazówkę, że jakiś czas w najbliższej przyszłości może liczyć na pogodę, i że nie dozna zawodu, wybrawszy się w drogę w odleglejszą nieco okolicę. Inaczej się rzecz ma, kto się wybiera z dalszych stron, choćby tylko z Krakowa. Wybrać się podczas zawiei śnieżnej, aby się potem doczekać pogody, nie można, bo trudno przewidzieć, kiedy się zawierucha skończy, zwłaszcza, że takowa drogi zwykle utarte zasypuje i czyni podróż niemożliwą. Rozpoczęcie podróży podczas pogody zwykle także zawodzi, bo nie zawsze na stałą pogodę przez dłuższy czas liczyć można. Trzeba w takim razie trochę zaufać szczęściu audaces fortuna iuvat.
Wybrałem się tedy 27 lutego 1892 z Krakowa. Śniegu naokoło miasta ani śladu, podobnież w najbliższych stronach, w Radziszowie przykopy koło kolei zapełnione jeszcze śniegiem, ale tylko od strony północnej wzgórza kalwaryjskie pobielone większemi płatami białemi, począwszy od Osielca zima jeszcze w całej pełni. Po wypoczynku półgodzinnym w Chabówce nastąpiła jazda nasamprzód wozowa do Nowego Targu odbyta w przeciągu 2¼ godziny, poczem sanną w niespełna dwu godzinach do Poronina, gdzie w domu gościnnym X. Roszka zanocowałem.
Zamiarem moim było wyruszyć rano w poniedziałek (29 lutego) saniami, dostać się na Bukowinę a następnie przez Głodówkę i Hurkotne dotrzeć na Łysą a ztamtąd tegoż samego dnia odbyć pieszo wycieczkę do Morskiego Oka i wrócić na noc na Łysą. Plan ten zdawał mi się nietylko w Krakowie ale nawet w Poroninie łatwy do uskutecznienia, bo każdy przypuszczał, że po kilku dniach pogody droga przez Hurkotne będzie utartą i łatwą do przebycia na małych saneczkach o jednym koniku. Lecz homo proponit...
W najlepszej wierze i z najlepszą otuchą wyruszyłem o 7 rano z Poronina, a w półtora godziny dostałem się na wyżynę Bukowińską, skąd nietylko w lecie, ale i w zimie piękny roztacza się widok, tem wspanialszy w zimie, jeżeli się natrafi na pogodę jaka się wówczas wydarzyła, że wszystkie szczyty tatrzańskie nader wybitnie występują.
Nasyciwszy się wspaniałym widokiem na Tatry dowiaduję się niebawem od miejscowych górali, że przez Hurkotne nie przejedzie, że chcąc się dostać na Łysą trzeba okrążać drogę na Jurgów. Wyboru nie było. Wstyd wracać śród tak pięknej pogody i niezwykłego o tej porze ciepła nie dopiąwszy celu. Ruszamy naprzód. Za pół godziny stajemy na granicy węgierskiej, a za 20 minut w Jurgowie[2]. W Podspadach nastąpił odpoczynek od godz. 10 m. 25 do 11. Śród popasu dowiadujemy się, że Jurgowianie są bardzo wyzyskiwani przez dwór Jaworzyński, że za zwóz sągi drzewa trwający trzy dni zarobią zaledwie 1 złr. 60 ct. tj. 53⅓ dziennie.
W 25 minutach przyjeżdżamy do Jaworzyny w tem przekonaniu, że stąd dostaniemy się sanną wkrótce na Łysą. Pytamy się „czy dobra sanna do Jaworzyny?“ Otrzymujemy odpowiedź niepomyślną, że obecnie nikt tam nie jedzie ani wozem, ani saniami, że tylko piechotą do Łysej dostać się można. Nie chcemy dać wiary temu i minąwszy o godz 11 m. 30 huty Jaworzyńskie dążymy ku Łysej i dostajemy się z wielką trudnością na wzgórze naprzeciw wili ks. Hohenlohego. Puszczamy się na dół. Lecz w miękkim i głębokim śniegu koń zapada co raz bardziej, chwilami nawet nie może wydobyć nóg. Góral z Białego Dunajca Żeglin utrzymuje, że na żaden sposób dalej nie można ruszyć, inaczej koń połamie nogi. Radzę więc góralowi, „poczekajcie, ja w tych stronach dobrze obeznany, pójdę sam piechotą do Łysej, bo przecież stąd napowrót wracać nie myślę. Z Łysej poślę wam Dziadonia albo jego syna po rzeczy, a wy zanocujecie w Jaworzynie lub w Podspadach, jutro do was wrócę“. Brodzę tedy po śniegu miękkim a głębokim z kosturem w ręku; noga zapada się po kolano a kostur do połowy; za każdem posunięciem się naprzód trzeba było wydobywać to lewą to prawą nogę, osobno znowu zapadający się kostur; z kosturem brodzić nie dobrze, a bez tegoż jeszcze gorzej, bo łatwo się można przewrócić. Na stosunkowo małej przestrzeni brodzenie to i zapadanie się co chwila po śniegu trwa do 1-ej godziny po południu. Dotarłem wreszcie do Łysej dosyć zmęczony. Tutaj odbyła się nasamprzód narada z leśnym Dziadoniem, czy tegoż samego dnia wybrać się jeszcze można do Morskiego Oka, aby w schronisku zanocować. Dziadoń utrzymywał, że w schronisku w nocy zimno, zwłaszcza, że niema drzewa przygotowanego, że zatem lepiej na Łysej zanocować a nazajutrz wybrać się o świcie w dalszą drogę. Przystałem na tę radę. Resztę dnia tego przepędziłem na wypytywaniu się o miejscowe stosunki obecne. Już to na zimno w izbie leśnego nie można było narzekać, ciepłota wynosiła o 3½ po poł. 21° C.[3] Przede wszystkiem interesowała mnie „gospodarka żandarmeryi węgierskiej,“ która po spaleniu schroniska, wystawionego na terytoryum spornem przy Morskiem Oku szukała sprawców na ziemi polskiej: na Łysej, w Brzegach, w Białce... nie wiedzieć za czyjem zezwoleniem, i na jakiej podstawie prawnej.
Wskutek niezałatwienia sporu granicznego około Morskiego Oka stosunki graniczne w tej stronie są nader opłakane. Zmarłego na Łysej nie chcą chować ani w Jaworzynie, ani w Jurgowie; zwłoki zmarłego trzeba wieźć aż do odległej Białki, jak się niedawno temu wydarzyło. Jurgowianom i Białczanom, co pasą około Morskiego Oka, przejazd przez Jaworzynę nie jest dozwolony; chcąc się dostać ku Rybiemu, muszą okrążać znaczną przestrzeń. Dziadoniowi z Łysej wstęp do Jaworzyny wzbroniony, żywność przynosi jego żona na plecach. Prócz żony Dziadonia wolno także siedmioletniemu jego synowi chodzić do Jaworzyny, lecz po to, aby tam się wynarodowił. Chociaż bowiem na Spiżu mieszkają Polacy, to jednak pedagogowie madziarscy nie trzymają się tej zasady, że początkowa nauka w szkołach ludowych odbywać się winna w języku ojczystym, a więc na Spiżu w języku polskim. Dla Węgrów Polacy nie istnieją, niema też u nich nigdzie szkół ludowych polskich. Początkowa nauka na Spiżu odbywa się na podstawie języka słowackiego, lecz już w pierwszym roku szkół ludowych zaczyna się madziaryzowanie.
Przypadkowo natrafiłem u Dziadonia na Łysej elementarz, nazwany przez tegoż „sylabikarzem“. Jeszcze się dziecko nie nauczy czytać w pierwszym roku szkół ludowych, choćby po słowacku, a już zmuszone jest uczyć się po węgiersku na podstawie tego „sylabikarza“.
Już to trzeba przyznać, że dawniejsze przysłowie „Polak — Węgier, dwa bratanki“ zaciera się obecnie co raz bardziej, chociaż nie tak dawno temu, oba narody „pieczętowały krwią braterstwo“, chociaż nie tak dawno Polacy w Wiedniu bronili słusznych praw Węgier. Drugi bratanek jakoś o tem wszystkiem zapomniał, i pozwala niewolniczym i nikczemnym pismakom na swobodnej ziemi węgierskiej na temat „penes Rybi staw“ wyszydzać w dziennikach dawne przywileje królów polskich, nadających Białczanom prawo paszenia około Morskiego Oka, chociaż w duchu tych przywilejów późniejsi autorowie nie polscy i instytuty nie polskie kreśliły zgodnie z prawdą granice około Morskiego Oka, że tylko wymienię Hacqueta[4], Kummersberga[5], Schedę[6], Geograficzny instytut wojskowy w Wiedniu[7], król. węg. Drukarnię państwową[8].
Z tem wszystkiem jednak, mam niepłonną nadzieję, że ostatecznie sprawa graniczna około Morskiego Oka między Galicyą a Węgrami nie tylko w duchu braterstwa, ale i w imię sprawiedliwości załatwioną zostanie, że się uspokoją wzburzone namiętności Białczańskiej ludności, wreszcie że sprawa ta nie będzie „pierwszem ziarnem niezgody“ między Polakami a Węgrami.
Po tych refleksyach, wysłuchawszy jeszcze pacierza, który odmawiał głośno jeden z synów Dziadonia „po słowacku“ zasnąłem. Nazajutrz rano wstaliśmy o godzinie 3-ej, w drogę zaś wyruszyliśmy o godzinie 4-ej.
Przed samym wymarszem przypominam Dziadoniowi czy ma kotliczek na herbatę, w wszystkie bowiem inne przybory byliśmy zaopatrzeni.
Po otrzymanej odpowiedzi, że kotliczek jest „przechowany“ w schronisku, ruszyliśmy w pochód, a że to było około nowiu, więc o tym czasie było zupełnie ciemno, zwłaszcza w lesie. Skierowaliśmy przeto nasze kroki ku rzece. Rano był mały przymrozek, przeto nie zapadałem się tak często jak dnia poprzedniego w śniegu, którego warstwa miała 80 ctm. grubości a miejscami i więcej. Na przebycie przestrzeni od Łysej do schroniska Pola potrzeba było 1 godz. 40 minut czasu, w lecie przebywa się tę samą przestrzeń w przeciągu godziny jadąc góralskim wozem. Odpoczynku przy schronisku Pola nie było żadnego. Wierzchnia warstwa śnieżna, począwszy od Roztoki ku Morskiem Oku była stosunkowo dość twarda.
O godzinie 6 minut 30 docieramy do tak zwanej „Wanty“, którą dawniej z ś. p. X. Marcelim Chmielewskim ochrzciliśmy na „Wandę“. Przy tym ogromnym głazie zwykło się odpoczywać w lecie, i siedzieć na drewnianych kanapkach. Obecnie kanapki te były zupełnie zasypane śniegiem, z pod którego jedynie górna poręcz nieco wystawała. Usiedliśmy przeto na tej górnej poręczy, rozglądając się w tem pustkowiu przez kilka minut. Głuchą ciszę leśną przerywały jedynie żołna i sikora.
Ruszamy dalej, o godzinie 7 m. 30 dostajemy się do pierwszego szałasu góralskiego, a za 18 m. do drugiego. Ostatnia część drogi, odbytej wśród mgły, była najuciążliwszą, osobliwie ta, która w lecie jest najwygodniejszą, bo prawie równą. Teraz w zimie w miejscu otwartem, nie zarosłem lasami, a więc w pobliżu samego Morskiego Oka ogromne śniegi utworzyły wszędzie pochyłe zbocza, miejscami zlodowaciałe, a że się nie miało butów podkutych, używanych na lodowcach (w lecie, jak wiadomo, są takowe w Tatrach zbyteczne), przeto tylko z wielkim trudem posuwając zwolna nogę naprzód, i takową zaraz podpierając laską, aby się nie przewrócić, zaledwie o godzinie 8 m. 45 dotarłem do szopy tuż przed samem schroniskiem przy Morskiem Oku. W lecie dostanie się za dwie minuty od tego miejsca do schroniska. Teraz jednak, począwszy od szopy, utworzył się formalny „Zawrat“ śnieżny. Dziadoń już przedtem pobiegł do schroniska naprzód, aby rozniecić ogień i wyszukać kotliczka. Musiałem się przeto piąć do góry po zlodowaciałym śniegu sam — w sposób wyżej opisany. Takie pięcie się do góry trwało 15 m. O godzinie 9 stanąłem na werandzie schroniska.
Morskie Oko przedstawiało rozległą białą łąkę, zlekka tylko warstwą śniegu pokrytą, natomiast brzegi naokoło ogromnym zawalone były śniegiem. Turni wznoszących się przed Morskiem Okiem nie było wówczas widać — podziwiałem je dnia poprzedniego z daleka bo z Bukowiny; czas na wycieczkę był dobrze obliczony w Krakowie, ale półdniowe opóźnienie się z wyżej przytoczonych przyczyn nieprzewidzianych, pozbawiło mnie widoku Mięguszowieckich turni zbliska. Po pięciogodzinnym pochodzie należała się nam herbata według wszelkich zasad sprawiedliwości, bośmy na to zasłużyli, ale jej nie było. Dziadoń nie odszukał w schronisku upragnionego kotliczka, o którym wspominałem na Łysej. Pod tym względem nie miałem sobie nic do wyrzucenia. Zakopiański przewodnik nie byłby takim optymistą, jakim był Dziadoń w tej sprawie. Dawniej piłem herbatę w zimie przy zdroju Goszczyńskiego w dolinie Kościeliskiej, podobnież przy wywierzysku Kalackim, żałowałem przeto, że z powodu nieprzezorności Dziadonia, który nie chciał wziąć ze sobą ani kotliczka, ani jakiegokolwiek garnka, nie piłem herbaty przy Morskiem Oku w zimie. Tę stratę chciałem przynajmniej w inny sposób powetować. Poleciłem Dziadoniowi, aby pobiegł do upustu przy Morskiem Oku i przyniósł wody, której ciepłota, jak się za chwilę przekonałem, wynosiła +0⋅5° C. Dodawszy do wody cukru i nalawszy koniaku posiliłem się tym nektarem, który był konieczny do zastąpienia utraconej wilgoci ciała podczas forsownego pochodu. Jakkolwiek bowiem większą część drogi z Łysej do Morskiego Oka odbyłem w letnim tużurku, czasami tylko na małych przestankach przywdziewając zwykły serdak góralski, mimo to jednak nie mało kropli potu wysączyło się ze mnie. Innej żywności, której był zapas, nie wiele zużytkowałem.
Następnie spuściliśmy się po wielkich zaspach do stawu, aby zmierzyć grubość lodu i ciepłotę wody w różnych warstwach pod lodem. W tym celu zabraliśmy siekierę z Łysej. Wyrąbaliśmy w sześciu różnych miejscach przyręble, ale wszędzie znaleźliśmy ten sam skutek. Pod lodową pokrywą znajdowała się woda ponad lodem. Tej niższej warstwy lodu, nie mając odpowiednich narzędzi, nie mogliśmy nigdzie przerąbać, aby dotrzeć do wody. Warstwa górnego lodu wraz z podlodową wodą miała szerokości 80 ctm.
Ciepłota wody wśród warstw lodowych wynosiła prawie 0 (właściwie +0⋅05), przy upuście zupełnie wolnym od pokrywy lodowej +0⋅5° C., ciepłota powietrza o 10 godz. przed południem -2⋅4° C.
Ponieważ niektóre dzienniki na podstawie mylnych informacyj rzekomych podróżników do Morskiego Oka w czasie zimy mylną podały wiadomość, że np. w styczniu b. r. oba schroniska Towarzystwa całkiem były śniegiem zasypane, przeto przed samym odwrotem rozpatrzyłem się jeszcze raz naokoło. Na werandzie tak starego jak i nowego schroniska od południa nieznaczne tylko znalazłem warstwy śniegu, podobnież po stronie wschodniej schroniska, t. j. od Żabiego, natomiast zaś od północy, t. j. między zwałem (moreną) a nowem schroniskiem zaspy śniegu sięgały aż do okien; przestrzeń między starem a nowem schroniskiem od strony północnej pokrywała również dość gruba warstwa śniegu; najwięcej śniegu mieściło się po stronie zachodniej starego schroniska. Z powodu znacznego wzniesienia schroniska ponad Morskiem nie masz obawy, aby kiedykolwiek w zimie strona południowa i wschodnia, a więc ta właśnie, gdzie się mieszczą obie werandy, zostały zasypane śniegiem; jedynie tylko od strony zachodniej mała przełęcz, po której się schodzi do starego schroniska, nie będzie wolną od znaczniejszej ilości śniegu, nie takiej przecież, żeby przystęp do schroniska w celu rozniecenia ognia albo też do odbycia tamże noclegu był przez to zatamowany. Jeżeli piece w nowem schronisku w czasie pory letniej są pożądane, to w zimie są nieodzowne. Wtedy i wycieczki zimowe do Morskiego Oka będą nie tak rzadkie jak teraz. Wybudowanie drogi z Jaszczurówki do Łysej ułatwi znacznie tego rodzaju wycieczki zimowe nie mówiąc już nic o letnich.
Z turystek — o ile mi wiadomo — odbyły wycieczkę tegoroczną porą zimową do Morskiego Oka panna Marya Kirchmajerówna i p. Michalina Zawadzka, które zanocowawszy w Roztoce w schronisku Pola dotarły d. 26 lutego 1892 o godzinie 8 min. 30 do Morskiego Oka.
Powrót nasz od Morskiego Oka do Łysej trwał 3 godziny i 50 minut.[9] Odpoczynku w tym odwrocie nie było żadnego, na chwilę tylko zboczył Dziadoń w stronę Cisawej Skałki, zwykłego legowiska kozic podczas zimy, aby się przekonać, czy nie wpadła w zastawione paszcze kuna, wielki szkodnik leśny. Oczekiwanej kuny nie znalazł, dopatrzył się tylko tropu jeleni, które zapewne z Jaworzyny w te strony się zapuściły. Po dwugodzinnym prawie wypoczynku i skromnym posiłku wyruszyłem o godzinie 4 min 30 z Łysej pieszo. Odbywszy w ten sam sposób co dnia poprzedzającego nużącą podróż do Jaworzyny wsiadłem o godz. 6 min. 30 w pobliżu domu młynarza; tutaj bowiem popasał mój woźnica Żeglin, który niepotrzebnie przeszłej nocy z porady Dziadonia aż w Podspadach nocował, kiedy mógł bezpiecznie i wygodnie to uczynić u gościnnego młynarza. Wspominam o tym szczególe, aby przyszły turysta odbywając podobną podróż w czasie zimy korzystał w razie potrzeby z tego noclegu, zanim droga z Jaszczurówki do Łysej nie będzie wybudowaną, co już w przeciągu trzech najbliższych lat ma nastąpić, albo droga przez Hurkotne zaspami śnieżnemi nie zatamowaną. Z Jaworzyny trwała podróż 4 godziny do Poronina, dokąd o godz. 10 m. 30 w nocy dotarłem.[10]
Po jednodniowym wypoczynku w Poroninie wybrałem się dnia 3 marca w towarzystwie X. Kwietniewskiego do Zakopanego, aby tam odwiedzić znajomych a przedewszystkiem X. proboszcza Stolarczyka i przekonać się naocznie, jak się rozwija założona r. 1891 spółka handlowa. Z radością dowiedziałem się o pomyślnym wyniku sprawy podjętej przez ludzi dobrej woli. Śród tych odwiedzin zaledwie starczyło czasu do zbadania ciepłoty największego źródła w Zakopanem na tak zwanej Łukaszówce. Ciepłota tego źródła wynosiła +5⋅7° C. o godz. 2 m. 15 po południu, ciepłota pow. -11⋅4° C.[11]
Już późno wieczorem wróciłem na nocleg do Poronina, skąd nazajutrz d. 4 marca o godz. 6 min. 15 nastąpił wyjazd przy temperaturze -13⋅1° C.
Za dwie godziny i 15 m. dostałem się do Nowego Targu gdzie już sanie pocztowe były na wyjezdnem. W półtoragodziny dostajemy się na Obidową, gdzie zziębnięci wypoczywamy przez kilka minut w karczmie. Do Chabówki docieramy o godzinie 11 m. 26. Na pociąg kolejowy było jeszcze dosyć czasu, ale wcale nie miałem zamiaru tegoż dnia wracać. Pragnąłem bowiem odwiedzić w Rabce krewnych, gdzie zabawiłem jeden dzień, a przy tej sposobności na prośbę p. Góralika, kierownika tamtejszej szkoły ludowej i pani H. S. zwiedziłem szkołę, w której jedna izba (oddział I.) mieściła 70 (a mianowicie 47 chłopaczków i 23 dziewczątek), a druga 74 (t. j. 40 chłopców i 34 dziewczątek), i z przyjemnością przysłuchiwałem się odpowiedziom młodej dziatwy w obu oddziałach. Tutaj dowiedziałem się, że uczeń 16-letni, niejaki Jan Koszka, wyrabia wcale zręcznie małe wózeczki, które sprzedaje Rabczańskiemu żydowi po 18 ct., za które tenże pobiera po 45 cnt. Straszna to lichwa, bo właściwie żyd zabiera kapitał a uczeń tylko procent.
Dnia 5 marca stanąłem w Krakowie, gdzie na nowo śniegi spadły.
Aby podobne wycieczki zimowe w inny niżeli dotąd praktykowany sposób odbywać, jako też — co ważniejsza — w interesie dobra publicznego niechaj mi wolno będzie na tem miejscu zwrócić uwagę ziomków na używany z dawna w krajach północnych osobny rodzaj łyżew, zwanych w Norwegii „Ski“, a u nas w dawniejszym języku nartami[12]. Zakopane od lat 3 wyrabia się zwolna na zimową stacyę klimatyczną.
Otóż goście ci przedewszystkiem, używając podczas wycieczek zimowych nartów, powinni dać początek do uprawiania w naszym kraju narciarstwa, które już i w innych krajach, odkąd sławny Fridtjof Nansen przebiegł na nartach całą Grenlandyę i takową opisał[13], zaczyna się rozpowszechniać. Nie mając obszernego dzieła Nansena w tej sprawie, podaję tutaj ważniejsze wyjątki z tegoż na podstawie małej broszurki br. Wangenheima, która b. r. opuściła prasę.
Narciarstwo — mówi Nansen — jest najbardziej narodowym sportem na północy. Nic nie wzmacnia tak bardzo muszkułów, nic nie nadaje ciału większej elastyczności i zwinności, nic nie nadaje temuż większej przezorności i zręczności, nic nie wzmacnia woli tak bardzo, nic nie odświeża zmysłu tak bardzo... jak narciarstwo, które rozwija nie tylko ciało, ale i duszę, i ma głębsze znaczenie dla narodu, niżeli to większa część ludzi przeczuwa.

Przedewszystkiem Norwegia jest jakby stworzona do uprawiania narciarstwa. Głęboko i obficie leży śnieg przez całą zimę przede drzwiami. Zjawia się wcześnie w jesieni, a późno znika na wiosnę. Dróg prawie niema, i każdy, czy to mężczyzna czy kobieta, chcąc się dostać z jednej zagrody do drugiej, musi używać nartów,[14] inaczej zagrzęźnie po same biodra. Nawet dzieci począwszy od 3—4 lat ćwiczą się w używaniu nartów. Uczniowie uczęszczają do szkoły na nartach, których również używają w wolnych od nauki chwilach. Zwykle i nauczyciel staje wtedy na czele młodej rzeszy. W niedzielę po południu starsi i młodsi zbierają się z całej wioski i odbywają szlachetne wyścigi. Tam w Norwegii już młode pacholę wie, „jaki kształt ma przybrać dobry nart, jakie drzewo najodpowiedniejsze do nartów, jak trzeba naginać wierzbę, aby jej użyć do przymocowania nartów. Oby się narciarstwo rozwijało i utrzymywało, dopóki żyją mężczyzni i kobiety w dolinach Norwegii“.
Koniecznością jest używanie nartów tak w Norwegii, jak i w całej północnej Europie i Syberyi podczas polowań zimowych. Lecz nietylko po wsiach norwegskich jest pospolite narciarstwo, ale za przykładem Chrystyanii także w innych miastach staje się częstszem i stanowi istotną część ćwiczeń gimnastycznych. Zamiłowanie to wzmagające się z każdym rokiem zawdzięczać należy publicznym zgromadzeniom, na których najlepsi narciarze się popisują, wprawiając w zachwyt mieszkańców miasta.
Nawet w Australii, gdzie nie ma śniegu, z wyjątkiem w czasie zimy na górze „Kościuszki“ i przyległych okolicach górzystych jakoteż na wierzchołkach południowo-australskich Alp, prawie wszyscy chłopi w okolicy górzystej Kiandraru używają nartów, wprowadzonych tamże prawdopodobnie przez Skandynawców.
Nieodzownym towarzyszem w biegu zwłaszcza z góry, i w każdem zresztą trudnem położeniu jest kostur w ręku zaopatrzony na końcu w mały krążek.[15]
W nowszych czasach miłośnicy tego sportu zarzucili nawet kostur spuszczając się jedynie na siłę własnych nóg. Szczytem doskonałości tego sportu jest skok w powietrzu wykonywany na pochyłej płaszczyznie.[16]
Z tem wszystkiem jednak głównem zadaniem narciarzy pozostanie przebiedz na równej płasczyznie największą ile możności przestrzeń w największym pędzie[17].
Nansen wspomina w swojem dziele, że w dawnych czasach używano nartów podczas wojen. „Pierwszym, który się temiż posługiwał, był z wszelkiem prawdopodobieństwem król Swerre i przynosi zaszczyt jego talentowi, że umiał korzystać z nartów a nawet śród mieszkańców krajów górzystych utworzył korpus narciarzy. W bitwie pod Oslo stoczonej w marcu 1200 rozkazuje król Swerre śród przeglądu zastępu góralskiego na lodzie Paul Valta chwycić za narty i kostury, wybiedz na góry Nyeńskie, aby stamtąd zbadać siłę nieprzyjaciół“.
„Przed 400 mniej więcej laty zmusili Rosyanie Lapończyka z Finnmarken, aby im służył za przewodnika śród gór. Było to w nocy; z pochodnią w ręku wyruszył tenże na nartach przed nieprzyjacielem, który za nim postępował na saniach, do których przyprzągnięto renifery. Z szybkością lotu błyskawicy pędził tenże śród ciemnej nocy ku rozpadlinie, renifery postępowały za nim w największym pędzie, a kiedy tenże naprzód postępował i dobrowolnie skok śmiertelny uczynił, wprowadził całą rzeszę w przepaść“.
„W połowie przeszłego wieku utworzono w Norwegii osobne oddziały narciarzy, którzy w każdej zimie odbywali ćwiczenia“.
Z tych kilku przykładów można poznać, jak wielką wagę dawniej przywiązywano do narciarstwa, które równie i w obecnych czasach śród zaczepnych i odpornych środków wielkie oddać może korzyści.
„Gdyby Napoleon podczas wyprawy wojennej do Rosyi posiadał takie oddziały narciarzy, toby katastrofa pod Berezyną nie była zniszczyła potężnej jego armii. Przez wywiadowców świadomych użycia nartów wcześnie zawiadomiony o nieprzyjacielskim pochodzie, byłby mimo śniegu i lodu pokierował należycie odwrotem; poszczególne oddziały byłyby na nartach roznosiły rozkazy niezwyciężonego dotąd wodza i odpowiednio do tychże czucie między sobą utrzymywały. Przez wysłany naprzód i według potrzeby wspierany korpus narciarzy byłby most nad Berezyną przeznaczony do przejścia, zawczasu obsadzony i przed natarciem zewsząd napierających kozaków zasłonięty — wskutek czego zapobieżonoby wiadomej katastrofie“.
W końcu broszury poświęconej arcyksięciu Albrechtowi przemawia gorąco wyżej wymieniony br. Wangenheim za sprowadzeniem z wysokiej północy nauczycieli biegłych w narciarstwie w celu wyuczenia tego kunsztu żołnierzy, którzy wysłużywszy lata wojskowe najłatwiej w różnych stronach rozpowszechnią śród starych i młodych narciarstwo.
Zanim to nastąpi gdzieindziej, mogą u nas przedewszystkiem ci, którzy, jak wyżej rzekłem, z różnych stron kraju na zimę do Zakopanego — jako zimowej stacyi klimatycznej — przyjeżdżają, dać pierwsze hasło do wprowadzenia narciarstwa nasamprzód w Zakopanem, a następnie powróciwszy do domu w różnych stronach kraju rozpowszechnić zwłaszcza śród dorastającej młodzieży ważność narciarstwa, które wielce może się przyczynić, jak alpinizm, sokolstwo... do fizycznego odrodzenia narodu.

W Krakowie 14 maja 1892.

Leopold Świerz.







  1. Tak n. p. Zdrój Goszczyńskiego w dol. Kościeliskiej w lecie zwykle 4⋅2° C., w zimie 4⋅4° C. (d. 1 lutego 1888, ciepłota pow. o godz. 3 popoł. -5⋅2 podobnież 4⋅4° C. d. 28 grudnia 1881, ciepł. pow. o godz. 2 m. 15 popoł. +0⋅8);
    Wywierzysko na Kalatówkach (tak zwane źródło Białego Dunajca) w lecie zwykle 4⋅1° C., w zimie 4⋅44° C., d. 29 grudnia 1881 o godzinie 11 m. 15 ciepł. pow. +1° C.
    Wywierzysko w Jaszczurówce w lecie zwykle 5⋅1, w zimie od 5⋅2° C. (d. 19 grudnia 1881 o godz. 3 m. 45 popoł. ciepł. pow. -2⋅2) do 5⋅5° C. (d. 30 stycznia 1878 o godz. 5 m. 10 ciepł. pow. -4°⋅C.)
  2. Ciepłota pow. o godz. 9 m. 18 rano +5° C.
  3. Ciepłota powietrza na Łysej podówczas +2° C.
  4. Hacquet’s Neuste physikalische politische Reisen durch die Dacischen und Sarmatischen und Nördlichen Karpathen 4 Theile. Nürnberg 1790, 1791, 94, 96 Zobacz tom IV, str. 157, 158, wraz z II tabelą.
  5. Kummersberg’s Administrativ-Karte von den Königreichen Galizien und Lodomerien mit den Grosh. von Krakau. Wien 1856—63 (I wyd.).
  6. Scheda. Karte des österreichischen Kaiserstaates, 1856 Wien.
  7. Mapa fotograficzna w stosunku 1:25000 (I wyd.)
  8. Karte des Tatragebirges nach Original-Vermessungsoperaten ausgeführt in der k. ungarischen Staatsdruckerei, Masstab. 1:57600. Budapeszt bez daty (jak się zdaje z r. 1873).
  9. Wyszedłszy o godzinie 11 dostaliśmy się o godz. 12 m. 22 do wielkiego głazu zwanego przez górali „Wantą,“ o godz. 1 do schroniska Pola, o godzinie 2 minęliśmy Czerwone Brzeżki, o godzinie 2 minut 50 byliśmy na Łysej.
  10. Roku zeszłego śród korzystniejszych warunków, bo przez Hurkotne odbył podobną wycieczkę d. 28 lutego p. E. Pauli w towarzystwie ks. Roszka, proboszcza w Poroninie, p. Bogdana Próchniewicza, ówczesnego naczelnika sądu powiatowego w Nowym Targu, Dra Kozłeckiego, adwokata w Nowym Targu i p. Tabeau, właściciela apteki w Zakopanem. Wyjazd z Poronina w pięć sanek nastąpił o godz. 5 m. 45 rano przy -16⋅3° C., na Głodówkę dostali się wymienieni turyści o 8 a już o godz. 9 byli przy schronisku w Roztoce, dokąd sanna należycie była utarta. Odtąd musiano drogę aż do szałasu góralskiego pod Opalonem w ten sposób torować, że p. E. Pauli ruszył naprzód piechotą a za nim jego koń z próżnemi sankami, za nim sanki z jednym podróżnikiem zaprzężone dwoma końmi jeden przed drugim, następnie reszta w tenże sam sposób, tak, że z powodu głębokiego na 1 metr śniegu dopiero o godz. 10 m. 30 dotarli do szałasu góralskiego. Stąd jazda dalsza sanną była niemożliwą z powodu zlodowaciałej powierzchni śniegu. O godz. 12 m. 15 stanęli wymienieni podróżnicy w schronisku około Morskiego Oka przy ciepłocie powietrza 0°, która wkrótce spadła na -3⋅8° C. Grubość lodu podówczas wynosiła 80 ctm. P. E. Pauli przeszedł wzdłuż cały staw i naliczył 1230 kroków. Wymarsz od Morskiego Oka nastąpił o godz. 5 po południu tegoż samego dnia, o godz. 9 powrót do Poronina (na leśniczówkę) śród pochodni smolnych.
  11. W lecie dochodzi ciepłota tego źródła do +8° C.
  12. Por. Lindego Słownik języka polskiego, wyd. 2, tom III, str. 277; nart, u. narty (plur.) kośle, łyże do ślizgania się po lodzie. Dudz. 47: Sanki kamczadalskie wąskie, obdłużne, biegający na nartach. Rusini na nartach bardzo prędko po wierzchu śniegu biegają, a te narty są drewniane, przydłużne, żelazem podłożone ze spodu, na dwa albo trzy łokcie wzdłuż, które na nogi miasto trepek włożywszy, kosturami się przydłużnemi i na końcu zaostrzonemi podpierając, bardzo prędko wciąż bieżą. Gwagn. 491.
  13. Dr. Fridtjof Nansen. Auf Schneeschuhen durch Grönland autorisirte Übersetzung von M. Mann. Hamburg 1891. Cena 20 m.
  14. Zwykła długość nartu wynosi 2⋅2 do 3⋅1 m. W okolicach równych i otwartych używają długich i wąskich nartów, w miejscach bezdrożnych a lesistych natomiast krótkich i szerokich nartów, któremi łatwo kierować.
  15. Nansen po lodach islandzkich posługiwał się dwoma kosturami, których także podczas szybkiego biegu w Norwegii używają.
  16. Skok ten powietrzny wynosi częstokroć 20—25 metrów.
  17. Na równej drodze może dzielny i wytrwały narciarz na dzień przebiedz przestrzeń 50 kilometrową.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Świerz.