<<< Dane tekstu >>>
Autor Or-Ot
Tytuł Wyprawa na sejmik
Podtytuł Monolog IMĆ Pana Zagłoby
Pochodzenie Monologi i deklamacye II
(z raptularza Zagłoby)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1902
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WYPRAWA NA SEJMIK
Monolog IMĆ Pana Zagłoby.



Niech to jasny piorun trzaśnie! Niech to porwą wszyscy dyabli! Cały miesiąc tknąć nie mogę ani wina, ani szabli; grzbiet haniebnie potłuczony, wąs przecięty, gęba krwawa, kością w gardle mi stanęła sejmikowa ta wyprawa!!
Dowiedziałem się od Prota, — Panie Boże daj mu zdrowie! — że w połowie listopada ma być sejmik w Pacanowie. Jakże tutaj nie pojechać szlachcicowi herbowemu; trzeba wypić, ucha trzeba przyciąć temu i owemu.
Zacznę tedy rzecz ab ovo — i historyę powiem całą, nie zełgawszy ani krzynki będę wszystko prawił śmiało. Niechaj przyszłe pokolenia stąd naukę przednią mają: jak to szlachtę, na sejmiku, dziwne trafy spotykają. Jeszcze słonko nie wyjrzało z poza czarnych chmur obsłonek, jeszcze ledwie szarzał zwolna rozespany srodze dzionek, gdym się zerwał z swej pościeli, jako rycerz znamienity, (a łyknąłem na dzień dobry zacny kielich akwawity!) Osiodłałem swą kobyłę... Wiecie? z gwiazdką! tę srokatą! Przyodziałem grzeszne cielsko do podróży skromną szatą, a przy siodle przytroczyłem mantelzaczek wiktuałów; z tyłu za mną zaś pacholik wiózł na wózku pięć antałów. W jednym wino: hungaricum, lecz Poloniae educatum, w drugim piwo w mym browarze tej wiosenki świeżo natum; w trzecim sławny miód kowieński, czwarty pełny maliniaku, zaś gorzałka była w piątym — przedziwnego iście smaku!
Tedy żonę pożegnawszy i dziateczki miłe item, ostrogami w bok kobyłę bodę ostro jak dzirytem. Lecz tu omen się przytrafił, bo potknęła się srokata, a przezacny jej właściciel w grząskie błoto na łeb zlata. Ledwo, żem się wygramolił z tej przeklętej, brudnej mazi, aż tu znowu zamiast z prawej z lewej szlachcic na koń włazi... Tfu! do biesa! Czy to urok? Czy mi bieda dziś sądzona? — Miałem prospekt nieciekawy, siadłszy gębą do ogona!
Jakoś tam się poradziło, jużci siedzę jak należy; ja coś dumam o sejmiku, a kobyłka truchtem bieży. Łeb mi począł chwiać się nieco, pochyliłem tedy głowy, a w tem znów się stał przypadek, taki to już los morowy! Słyszę jakiś brzęk, coś tłucze pochylone moje łbisko, w coś uderzam moim nosem i twarz drugą widzę blizko! Ktoś mnie łapie, ściąga z konia, a wymyśla, aż nie miło. Gwałtu! rety! co się dzieje? Co to ze mną się zrobiło?
Casus tedy był takowy: pan kasztelan gnał w karocy, a ja w szybę łbem schylonym uderzyłem z całej mocy, potem nosem w nos palnąłem koronnego dostojnika, rozkrwawiwszy go tak szpetnie, że kasztelan z bólu fika. Więc się srogie larum czyni za obrazę cnej osoby, (toć ja takżem potłuczony i skrwawiony — do choroby!) Niosą dywan pacholiki, mnie zaś kładą na dywanie, potem krzepkie dwa hajduki zamaszyste sypią lanie...
Ledwo wstałem z dywanika po tej smętnej operacyi, aż tu sługa kasztelana prosi grzecznie do kolacyi.
— „Słuszną karę, mościpanie, odebrałeś! — magnat powié, — lecz ci teraz pierwsze miejsce ustępuję, jak gościowi“.
Siadłem tedy po za stołem i używam co się zmieści; wychyliłem do północka cnych kielichów ze czterdzieści; zamroczyło mi się w ślepiach i podobno spadłem z ławy... Rano budzę się na dworze, patrzę: co to? dyable sprawy! Nagim cały, jak mnie właśnie pani matka porodziła: ni kontusza, ni żupana (a materya przednia była!) Ba! ni butów, hajdawerów i koszuli nawet niema, jeno szabla się na rapciach u gołego boku trzyma...
W okół stoi kupa chamów i śmiech słyszę onej zgrai: ten za brodę mnie ułapia, inny się znów do łba czai. Ten mnie skubnie, ów mnie muśnie, trzeci drapnie jak drapaką... Obruszyła się krew we mnie na kompromitacyą taką! Jak się zerwę, jak pochwycę mą szabelkę damascenkę, jak jednego wytnę w mordę, tego w szyję, tego w rękę, jak ich zacznę bigosować, — tak się gwałt uczynił srogi, i zuchwałe owo chłopstwo z placu boju dalej w nogi!...
Co tu robić? — myślę sobie, gdym samotnie został ino, — trzeba okryć grzeszne ciało choćby jaką koszuliną. Wprawdziem gładki i foremny, lecz tak chodzić nie wypada!
Gdy tak dumam, aż tu z tyłu nowa kupa na mnie wpada.
— „Tuś, opryszku! rozbójniku! Tuś bezecny bezwstydniku! Nim nadejdzie sąd z miasteczka — trzeba zamknąć go w chlewiku“...
I związali mnie sznurami, i na barłóg taszczą w chlewie. W gardle sucho, nagie ciało... Upał pali, jak zarzewie!
Ha! tom dostał się w sidełka! Znów w chlewiku leżeć muszę... jak to wówczas, gdy mnie strzegli Bohunowi oczajdusze!...
Lecz się ztamtąd swojem męztwem wydostałem bez obrazy, toć się teraz także uda.
Każda sztuka do trzech razy!
Z tych utrapień w sen zapadłem; a śnił mi się schab z kapustą przypieczony, zrumieniony i podlany sosem tłusto.
Gdy zajadam specyał ony, ktoś potrząsa mą czupryną, i słodziutki słyszę głosik:
— Mości panie! wstawaj ino!
Otworzyłem senne oczy. Patrzę: anioł, czy podwika? złotowłosa, modrooka, aż krew w żyłach raźniej strzyka.
Zrywam tedy się na nogi, dworny ukłon czyniąc z gracyą.
A ta powie:
— Siadaj waćpan — i co rychlej jedz kolacyą... Jestem Basia, kasztelanka... Zobaczyłam z zamku ciebie, więc przybiegam pocichutku, by ratować cię w potrzebie... Rozkochana-m w twej urodzie chcę cię pojąć za małżonka... To interes wielce przedni, bo pełniutka ma skarbonka!...
Na te słowa zjadłem migiem co mi dała kasztelanka; ze dwa garnce, albo więcej, wytrąbiłem wina z dzbanka. Potem zasie, swą osobę przystroiwszy w piękne szaty, wnet drapnąłem z kasztelanką do rodzinnej swojej chaty...
Innym razem wam opowiem o przygodach swych bez liku.

A tymczasem tu jest finis historyji o sejmiku.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.