Wyspa grozy/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa grozy |
Pochodzenie | Przygody Zagadkowego Człowieka
Nr 1 |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 11.1.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
A Harry Dickson? Wydawało się, że wielki detektyw zupełnie przestał interesować się tajemnicą Cat-Rock. Tom Wills zaczynał się niepokoić. Nie miał żadnych wiadomości od mistrza, gdyż statek, który przywoził im żywność z Glasgow i który był jedynym łącznikiem ze światem, miał przybyć dopiero za dwa tygodnie. Minęło już pięć dni od czasu, jak rybacy opuścili wyspę. Demony uspokoiły się, życie upływało dość monotonnie.
Harvey Dorrington żył jak w pięknym śnie. Giovanna powoli odzyskiwała rozum. Jej historia nie była bynajmniej tajemnicza. Przyszłość ukazywała się w promiennych barwach. Dorrington znalazł wymarzoną, idealną towarzyszkę.
Shattercromby polował i zaopatrywał stół w najfantastyczniejszą dziczyznę. Znalazł on w Pollocku świetnego towarzysza, który go na krok nie opuszczał. Sulkey marniał z dnia na dzień, nie opuszczał prawie swego pokoju z wyjątkiem krótkich rannych spacerów, kiedy błądził rozgorączkowany po zamku. Tom Wills zajmował się rybołówstwem i wpatrywał się beznadziejnie w horyzont, aby ujrzeć upragniony statek przywożący mistrza.
I dostrzegł go pewnego dnia, idąc brzegiem wzdłuż skał, w stronę opuszczonej wioski.
— Mr. Dickson!... Mistrzu!...
— Jak się masz Tom, czy widzisz coś na tej wodzie? Zmieszany i wytrącony przez chwilę z równowagi, Tom nie wiedział co odpowiedzieć. Po chwili spojrzał na wodę.
— Nic nie widzę, mistrzu!
— Musisz mieć oczy nie tylko po to aby patrzyć, ale aby widzieć! Tyle razy ci to powtarzałem — zganił go detektyw.
— Właśnie, że widzę już teraz piękne tęczowe kolory, takie, jak się widzi niekiedy w kanałach ściekowych!
— Otóż to, Tomie! Doskonale! To było wszystko co było godnego widzenia.
— Czy ma to jakieś znaczenie?
— Ogromne, my boy, ogromne, ja ci to mówię i w tych pięknych i tęczowych kolorach leży właśnie rozwiązanie całej zagadki.
— W jaki sposób przybyłeś tutaj, mistrzu?
— Którejś bezgwiezdnej nocy przywiózł mnie tu Wrath. Musiałem mu obiecać, że nigdy o tym nikomu nie powiem. Rybacy przysięgli jednogłośnie że nigdy nie wrócą na Cat-rock
— A gdzie mieszkasz?
— Mam bardzo dużo domów do dyspozycji. Wybrałem dom Wratha, gdyż uważam, że jest najwygodniejszy. Zabrałem ze sobą trochę żywności i gotuję sobie sam na maszynce naftowej. Noce są trochę zimne, ale ogrzewa mnie zapał dla sprawy. Powiedz mi Tomie, czy znasz już historię pięknej Giovanny? Spodziewałem się tego, że ona odzyska w końcu rozum i opowie o swoich przygodach.
— To prawda. Powtórzę ci jej opowieść.
— Giovanna Pantaneli pochodzi z Neapolu i jest sierotą bez ojca i matki. Była bardzo biedna i chociaż nabyła wyższe wykształcenie, musiała przyjąć posadę damy do towarzystwa w bogatej rodzinie neapolitańskiej Turellich. Turelli podróżowali dużo i wszędzie towarzyszyła im Giovanna. Ubiegłego roku nabyli oni wspaniały jacht „Dante Alighieri“ i wybrali się z morską wycieczką na północ. W drodze zaskoczyła ich straszliwa burza i statek zatonął. Giovanna, pani Turelli i jeden z marynarzy zdążyli się schronić do łodzi ratunkowej. Musieli zdać się na los szczęścia. Następnego dnia majtek dostał nagle ataku furii, wrzucił panią Turelli do morza, a Giovannę ogłuszył uderzeniem wiosła. Kiedy odzyskała przytomność znajdowała się sama jedna w łodzi i przeraziła się tak strasznie, że straciła rozum. Dopiero teraz odzyskała świadomość. Swój poprzedni pobyt na Cat-rock przypomina sobie bardzo niewyraźnie. Jedynie rybacy przestraszyli ją ogromnie!
— Hm — mruknął Harry Dickson. Przypominam sobie istotnie że był włoski jacht „Dante Alighieri“ który rozbił się podczas morskiej wycieczki. Przypuszczam że Harvey Dorrington jest w niej zakochany.
— Oni są nawet zaręczeni, — odpowiedział Tom. Wczoraj oblewaliśmy ich związek.
— Gdzie ma się odbyć ślub? — zapytał nagle z zainteresowaniem detektyw.
— Tutaj, na zamku.
— Czekają więc na przybycie pastora, który jest na okręcie przyjeżdżającym z Glasgow?
— Zdaje się, że nie. Harvey i Giovanna nie mają cierpliwości czekać tak długo. Prawa tej wyspy są podobne do praw, które rządzą na okręcie znajdującym się na pełnym morzu. Prawem udzielenia ślubu został obdarzony Sulkey. Shattercromby i ja mieliśmy być świadkami. Ponieważ jestem tu pod nazwiskiem Neda Hobsona wykręciłem się z te go jakoś i zastąpi mnie Pollock.
Harry Dickson wyprostował się nagle przyczym zniknęła cała jego apatia.
— Nie można niczego przewidzieć! — zamruczał.
— Mistrzu, — zawołał Tom — spoglądając na ciebie, wydaje mi się, że wiesz o jakimś niebezpieczeństwie, które nam grozi.
Harry Dickson żywo potwierdził.
— Istnieje niebezpieczeństwo, ale nie w tej chwili. Niebezpieczeństwo grozi Dorringtonowi, którego powierzono naszej opiece. Ale nie w tej chwili... Później... To nie potrwa jednak długo! Myślałem, że posiedzę tu spokojnie jakiś czas, ale pokrzyżowano mi plany!
— Co ma mam robić, mistrzu?,
— Polować, łowić ryby, jednym słowem wszystko to, co robiłeś dotychczas. Przyjdzie chwila działania, ale godzina jeszcze nie wybiła. Najgorsze jest to, że ja sam nie wiem kiedy to nastąpi.
— Czy mogę cię przynajmniej widywać?
— Sadzę, że nie...
Nigdy jeszcze Tom Wills nie widział tak niezdecydowanego wyrazu twarzy u swego mistrza.
— Wszystko jest jasne mój chłopcze. Ale zdarzyło się coś takiego, co zmusza mnie do przedwczesnego działania.
Nagle Dickson uderzył się w czoło.
— Tomie, czy znasz jaką dobrą kryjówkę na wyspie, taką, której Pollock nie zna?
Młody człowiek nie odpowiedział, namyślając się chwilę.
— Pollock... to możliwe, gdyż dowiedziałem się, że nie jest on tutejszy, a pozatym to wielki leń który woli siedzieć przy ogniu w kuchni, niż błądzić po skałach. To dziwne, że teraz tak chętnie towarzyszy Alojzemu na polowaniach. Przypominam sobie, że któregoś dnia Shattercromby robił mu wymówki, że kiepsko zna tutejsze okolice.
Znam jedną małą grotę, dość wygodną. Często łowię ryby w tych okolicach. Ale jest jedna trudność. Prowadzi do niej mała, ledwie widoczna ścieżka, którą się można przedostać jedynie podczas odpływu morza. Jest dość przestronna i wysłana grubą warstwą suchego piasku. Jeżeli zechcesz tam zostać, będziesz miał lepsze schronienie, niż zajazd Mr. Wratha. Ale, — dodał Tom, — Sulkey zna doskonale całą wyspę.
— Słuchaj Tom, dziś wieczór w dyskretny sposób, tak, aby nikt o tym nie wiedział, wyprowadź Sulkeya na spacer w stronę tej groty. A teraz wskaż mi do niej drogę.
Tom udzielił mistrzowi dokładnych wskazówek, który nie ukrywał swego zadowolenia.
— Popatrz Tomie, cienie się już wydłużają. Dziś w nocy księżyc ukaże się bardzo późno. Mam nadzieję, że nie będzie mgły. Niechby tylko Wrath odjechał na połów ostryg, aby mi nie przeszkadzać. A ty, jeżeli nawet zobaczysz jakieś ognie na północnej stronie, nie zwracaj na to uwagi i nic nie opowiadaj innym.
Zapadła już noc, kiedy Tom wrócił do zamku z koszykiem pełnym małych fląder. W zamku panował odświętny nastrój. Shattercromby ochoczo otwierał butelki szampana. Na kredensie widniały smakowite zakąski.
Sulkey błąkał się tymczasem po domu, jak pokutująca dusza. W końcu zbliżył się do Toma i zaciągnął go do okna.
— Niech pan posłucha Mr. Hobson! Słyszę to już dzisiaj po raz drugi. Niedługo będziemy czekać i na trzeci!
Zaledwie wymówił te słowa, w ciemnościach rozległo się ponure wycie.
— Duch psa!
Tom Wills nie mógł powstrzymać drżenia.
— A przecież nie ma ani jednego psa na wyspie.
Mimo przestrachu Tom starał się go pocieszyć przyjacielskim uderzeniem w ramię.
— Sulkey, mój przyjacielu, chcę ci pomóc. Rozproszymy tę ponurą atmosferę. Ale zaczniemy dopiero od jutra.
— A czy już pan co znalazł? — zapytał Sulkey promieniejąc nadzieją.
— Wszystko, co można było znaleźć. I tobie pierwszemu chcę o wszystkim opowiedzieć. Kiedy wszyscy w zamku położą się spać, czy zechcesz pójść ze mną na mały spacer?
Sulkey zawahał się, ale twarz młodego człowieka była tak szczera, że przyjął zaproszenie. Wieczerza była doskonała, jak na skromne, lokalne warunki.
Shattercromby zabił kilka bekasów, Giovanna przyrządziła wspaniałą rybę na sposób włoski. Szampan i whisky lały się strugami. Tom Wills zauważył z radością, że Alojzy i Pollock zupełnie upili się, Sulkey mimo wszystko, ciągle był posępny, a Harvey i Giovanna byli tak zajęci sobą, że zapomnieli o świecie całym. Wreszcie wszyscy rozeszli się. Shattercromby dostał się do swego pokoju, pełzając na czworakach zaś Tom i Sulkey musieli zanieść nieprzytomnego Pollocka na jego poddasze. Kiedy zgaszono ostatnie światła Tom Wills i Sulkey opuścili zamek. Noc była ciemna, ale Sulkey orientował się jak za dnia.
Szli szybkim krokiem przez wrzosowisko.
— A więc Mr. Hobson czy mogę się dowiedzieć? — zapytywał strażnik kilkakrotnie.
Dużo energii kosztowało Toma wywiedzenie w pole tego przyzwoitego człowieka, ale pamiętał o rozkazie mistrza.
— Naturalnie. Ale najpierw musicie to zobaczyć! Bez tego, nic nie zrozumiecie, Sulkey.
Minęli już środkową część wyspy i zbliżali się do brzegu morza. Tom Wills kroczył wąską, kamienistą ścieżką prowadzącą do groty.
Nagle wyskoczył jakiś cień z za skały i Sulkey, któremu w błyskawiczny sposób zarzucono worek na szyję, upadł na ziemię.
— Biedak! — mruknął Harry Dickson, nocny awanturnik. Cóż miałem robić? Musiałem postąpić trochę brutalnie. Umieszczę go w grocie i niczego mu nie będzie brakowało. A ty Tomie wracaj teraz prędko na zamek.
Przyzwyczajony do posłuszeństwa Tom oddalił się tak szybko, jak tylko pozwalała na to zła droga.
Był w odległości jednej mili od zamku, kiedy ukazał się na niebie zamglony, czerwonawy księżyc. Blask padł na dalekie wrzosowiska, które wydawały się w tym oświetleniu szczególnie ponure i niegościnne.
Tom przyspieszył kroku, ale nagle serce zamarło mu w piersi. W dole, z dala, na wysokim pagórku stał nieruchomo olbrzymi pies zapatrzony w tarczę księżyca. Powoli „pies-duch“ podniósł łeb. Rozległo się długie i ponure wycie.