Wyspa tajemnicza/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyspa tajemnicza |
Podtytuł | Z 19 ilustracjami i okładką F. Férrat’a |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Joanna Belejowska |
Tytuł orygin. | L’Île mystérieuse |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Te ostatnie słowa potwierdzały domysły kolonistów. Przeszłość tego nieszczęśliwego musiała być zbrodniczą, a choć odpokutował za nią, własne sumienie jeszcze go nie rozgrzeszyło. Nie mogąc się jednak oderwać od nowych towarzyszów i uciec do lasu, przebywał ciągle wpobliżu Granitowego pałacu.
Wszystko wróciło znów do dawnego porządku. Nieznajomy pracował zawsze samotnie, nie zasiadał nigdy do wspólnego posiłku, sypiał pod drzewami. Zdawało się, że obecność ludzi była mu nieznośną, i dopiero w tydzień po powrocie do Granitowego pałacu nieznajomy zbliżył się do Cyrusa i rzekł do niego z pokorą, lecz spokojnie:
— Mam do pana prośbę.
— Spełnię ją najchętniej. Ale pierwej zadam ci pytanie...
Nieznajomy zarumienił się i cofnął, a Cyrus, pomiarkowawszy, że obawia się, aby go nie zapytano o przeszłość, rzekł, zatrzymując go za rękę:
— Chciałem ci jedynie powiedzieć, że nietylko jesteśmy twoimi towarzyszami, ale że masz w nas szczerych przyjaciół; teraz słucham cię.
Nieznajomy otarł oczy ręką; drżał cały i przez czas pewien nie mógł wymówić ani jednego słowa.
— Panie — odezwał się wreszcie — przyszedłem prosić cię o wielką łaskę.
— Czegóż żądasz?
— O cztery lub pięć mil posiadacie owczarnię. Znajdujące się tam zwierzęta potrzebują dozoru, czy zechcesz mi pozwolić, abym mieszkał tam z niemi?
Cyrus spojrzał na nieszczęśliwego z głębokiem współczuciem i rzekł:
— Mój przyjacielu, owczarnia składa się tylko z bud niedość wygodnych nawet dla zwierząt.
— Dla mnie będą aż nadto dobre.
— Mój przyjacielu — odpowiedział Cyrus — nie chcemy ci się sprzeciwiać w niczem. Chcesz mieszkać przy owczarni, niech i tak będzie, choć milejby nam było, gdybyś pozostał z nami, tylko postaramy się o to, abyś tam znalazł stosowne pomieszczenie.
— Dziękuję — rzekł krótko nieznajomy, odchodząc.
Tego jeszcze dnia koloniści udali się do owczarni z potrzebnemi narzędziami; nim tydzień upłynął, zbudowali już małą chatkę o kilkadziesiąt kroków od owczarni, a w parę dni później zaopatrzyli ją w potrzebne sprzęty, narzędzia, strzelbę i pewną ilość prochu.
Nieznajomy nie dopomagał kolonistom w tej pracy, nie przyszedł nawet zobaczyć nowego mieszkania, ale zato tak gorliwie pracował na płaszczyźnie, że, gdy skończyli, całe pole było już uprawione pod zasiewy.
Dwudziestego grudnia inżynier zawiadomił nieznajomego, że mieszkanie jego już skończono; ten oświadczył, że się tam przeniesie zaraz wieczorem.
Około ósmej godziny, gdy koloniści, zebrani w wielkiej sali, zajęci byli rozmową, nieznajomy wszedł i odezwał się do nich:
— Zanim pożegnam was, panowie, muszę opowiedzieć, czem byłem i jakim byłem.
— Nie wymagamy od ciebie żadnych zwierzeń — rzekł inżynier łagodnie — masz prawo milczeć...
— Mam obowiązek mówić.
— Siadaj więc.
— Wolę stać.
— A więc słuchamy — rzekł Cyrus, siadając.
Nieznajomy stał w cieniu z pochyloną głową i skrzyżowanemi na piersiach rękoma. Głosem stłumionym, jak ktoś, zmuszający się do mówienia, rozpoczął następujące opowiadanie:
„Dnia 20 grudnia 1854 roku jacht spacerowy Duncan, należący do bogatego Szkota, lorda Glenarvana, zarzucił kotwicę około przylądka Bernouilli, na zachodniem wybrzeżu Australji. Na pokładzie tego jachtu znajdowali się: lord Glenarvan z żoną, major armji angielskiej, geograf Francuz, młoda panienka i młody chłopiec. Ci ostatni byli dziećmi kapitana Granta, którego statek Brytania rozbił się i zatonął przed rokiem. Kapitanem Duncana był John Mangles, a osada składała się z piętnastu ludzi.
„Sześć miesięcy przedtem znaleziono w morzu Irlandzkiem butelkę, zawierającą dokument, pisany w języku angielskim, niemieckim i francuskim. Z tego dokumentu dowiedziano się, że trzy osoby z osady Brytanji pozostały przy życiu, że jedną z nich był kapitan Grant, że znalazły schronienie na nieznanej ziemi. Dalej następowało oznaczenie długości, lecz wilgoć tak uszkodziła papier, że nie można było tego odczytać. Jednak, płynąc według wskazanej szerokości, można było odszukać ziemię, zamieszkiwaną przez kapitana Granta i jego towarzyszów.
„Admiralicja ociągała się z rozpoczęciem poszukiwań, lord Glenarvan więc postanowił dołożyć wszelkich usiłowań, aby odnaleźć kapitana. Poczyniono stosowne przygotowania do tak odległej wyprawy, w której także wziąć udział miała rodzina lorda i dzieci kapitana, Marja i Robert. Duncan wypłynął z Glasgowa, skierował się ku Atlantykowi, opłynął cieśninę Magielańską, przez ocean Spokojny dotarł do Patagonji, gdzie, tak przypuszczano na zasadzie dokumentu, kapitan mógł być w niewoli u krajowców.
„Duncan zostawił podróżnych na zachodnim brzegu Patagonji i odpłynął ,aby oczekiwać na ich przybycie na wschodnim, około przylądka Sorriente.
„Lord Glenarvan przeszedł wpoprzek Patagonję, trzymając się ciągle oznaczonej szerokości, nie znalazł jednak nigdzie śladów kapitana. Wsiadł na statek 13 listopada, zwiedził po drodze wyspy Tristan da Cunha i Amsterdam, a nareszcie, jak już wspomniałem, przybił 20 grudnia do wybrzeża australijskiego, około przylądka Bernouilli.
„Tu znów wysiedli na ląd, gdyż lord Glenarvan zamierzył przebyć Australję, jak już przebył Patagonję. O kilka mil od brzegu znajdowała się farma, należąca do pewnego Irlandczyka, który chętnie udzielił gościnności podróżnym. Lord Glenarvan zawiadomił gospodarza, z jakiego powodu przybył w te strony, i zapytał go, czy nie słyszał co o rozbiciu trzymasztowego statku angielskiego Brytania przed niespełna dwoma laty, na zachodnim brzegu Australji.
„Irlandczyk nic o tem nie wiedział, lecz jeden z jego służących odezwał się:
— „Podziękuj Bogu, milordzie, bo jeżeli kapitan Grant żyje dotąd, to z pewnością znajdziesz go w Australji.
— „Któż ty jesteś? — zapytał lord Glenarvan.
— „Jestem — milordzie — równie jak ty, Szkotem, a prócz tego jednym z towarzyszów kapitana Granta, rozbitkiem ze statku Brytania.
„Człowiek ten nazywał się Ayrton i był rzeczywiście sternikiem na statku Brytania, jak to poświadczyły jego papiery. Powiedział jednak, że nie może udzielić żadnych wiadomości o swym kapitanie, gdyż stracił go z oczu w chwili, gdy statek rozbił się o skały; dotąd był pewny, że statek utonął wraz z resztą osady.
— „Tylko — dodał — Brytania rozbiła się nie na tym, lecz na wschodnim brzegu Australji, tam więc trzeba szukać kapitana Granta.
„Człowiek ten mówił głosem pewnym i spoglądał śmiało. Irlandczyk, u którego służył rok przeszło, ręczył za niego. Lord Glenarvan uwierzył więc jego słowom i, stosownie do jego rady, postanowił udać się na wschodnie wybrzeże, nie zbaczając od wskazanego w dokumencie kierunku. Lord Glenarvan, jego żona, dzieci kapitana, major, Francuz, kapitan Mangles i kilku majtków mieli podróżować lądem pod przewodnictwem Ayrtona, Duncan zaś pod dowództwem porucznika Toma Austina odpłynął do Melbourne, gdzie miał czekać na dalsze rozkazy lorda.
„Muszę teraz wyznać, że Ayrton był zdrajcą. Służył on rzeczywiście na statku Brytania, ale, gdy ukarany za brak karności, starał się nakłonić osadę do buntu i opanowania statku, kapitan Grant wysadził go na ląd na zachodniem wybrzeżu Australji i popłynął dalej. Czyniąc tak, postępował sprawiedliwie.
„Nędznik ten dopiero od lorda Glenarvana dowiedział się o rozbiciu Brytanji. Został on pod nazwiskiem Bena Joyca naczelnikiem zbiegłych deportowanych i dlatego jedynie utrzymywał, że statek rozbił się przy wybrzeżu wschodniem, dlatego namówił lorda Glenarvana do rozpoczęcia poszukiwań w tej stronie, aby go oddalić od jachtu, zająć Duncana i zrobić z niego statek korsarski”.
Tu nieznajomy zatrzymał się, jakby mu tchu zabrakło; po chwili jednak znów zaczął mówić drżącym głosem:
„Łatwo pojąć, że wyprawa pod przewodnictwem Ayrtona nie mogła przynieść pożądanych wyników, i dodać należy, że towarzyszyli jej ciągle niepostrzeżenie podwładni Bena Joyca, zbiegli zbrodniarze, aby w razie potrzeby miał pomoc zapewnioną.
„Wiemy już, że Duncana posłano do Melbourne. Teraz więc chodziło Ayrtonowi głównie o to, aby lord Glenarvan wydał mu rozkaz przypłynięcia do wschodniego wybrzeża Australji, gdzie zbrodniarze mogli go łatwiej opanować. Doprowadziwszy podróżnych do dziewiczych a niezbyt od wybrzeża odległych lasów, gdzie czuć się dawał brak najpierwszych wygód, Ayrton otrzymał wreszcie list od porucznika Toma Austina z rozkazem, aby Duncan udał się natychmiast na wybrzeże wschodnie i zatrzymał się w zatoce Twofold, to jest o kilka dni drogi od miejsca, w którem zatrzymali się podróżni. Tam właśnie Ben Joyce wyznaczył schadzkę swym wspólnikom.
„Dotąd zbrodniarz przeprowadził szczęśliwie swe niecne zamiary. Teraz miał zaprowadzić jacht do zatoki Twofold, gdzie złoczyńcy opanują go z łatwością i wymordują osadę. Wówczas Ben
Joyce stanie się panem na tem morzu. Bóg nie pozwolił mu spełnić tych zbrodniczych zamiarów.
„Ayrton — przybywszy do Melbourne wręczył list porucznikowi Austinowi, który zaraz po przeczytaniu go kazał rozwinąć żagle, lecz łatwo wyobrazić sobie gniew Ayrtona, gdy dowiedział się, że jacht płynie nie do wschodniego wybrzeża Australji, lecz do wschodniego wybrzeża Nowej Zelandji. Chciał się temu sprzeciwić, porucznik pokazał mu list!... Rzeczywiście — wskutek zrządzenia Opatrzności — geograf Francuz — piszący ten list — wskazał wybrzeża Nowej Zelandji jako miejsce przeznaczenia dla Duncana.
„Ayrton chciał stawić opór, więc uwięziono go. Popłynął do wybrzeża Nowej Zelandji, nie mogąc uwiadomić wspólników, nie wiedząc, co się stało z lordem Glenarvanem.
„Duncan krążył około wybrzeża do trzeciego marca. W tym dniu Ayrton posłyszał wystrzały; Duncan witał lorda Glenarvana wystrzałami armatniemi.
„Po tysiącznych trudach i niebezpieczeństwach podróżni dostali się na wybrzeża Australji, około zatoki Twofold. Ale nie zastali tam Duncana. Lord Glenarvan telegrafował do Melbournu, odpowiedziano mu: „Duncan, wypłynął 18, miejsce jego przeznaczenia niewiadome”.
„Lord Glenarvan był przekonany, że jacht wpadł w ręce Bena Joyca. Nie odstąpił jednak od raz powziętego postanowienia. Wsiadł na okręt kupiecki, płynący do zachodniego wybrzeża Nowej Zelandji, przebył ją aż do wybrzeża wschodniego i tu z radością i zadziwieniem zastał swój statek pod dowództwem porucznika Austina, który czekał na niego już od pięciu tygodni.
„Stawiono Ayrtona przed lordem Glenarvanem, który pragnął dowiedzieć się od niego szczegółów o kapitanie Grancie. Ayrton nie chciał mówić. Lord Glenarvan oświadczył mu, że go odda w ręce władz angielskich. Ayrton milczał. Dopiero lady Glenarvan wymogła na nim tyle, że obiecał powiedzieć wszystko, co wie, jeżeli lord Glenarvan, zamiast oddawać w ręce sprawiedliwości, pozostawi go na której z wysp oceanu Spokojnego. Lord zgodził się na to. Ayrton opowiedział mu wówczas całe swoje życie, lecz utrzymywał niezmiennie, że nie słyszał nic o kapitanie od chwili, gdy ten pozostawił go na wybrzeżu Australji.
„Mimo to lord Glenarvan dotrzymał słowa. Duncan puścił się w dalszą podróż i przybył do wyspy Tabor, leżącej także pod trzydziestym siódmym stopniem szerokości. Tam pozostawiono Ayrtona, tam także, co można uważać za cud prawdziwy, znaleziono kapitana Granta i dwóch jego towarzyszów.
„W chwili, gdy złoczyńcę wyprowadzono na ląd, lord Glenarvan odezwał się do niego:
— „Tu, Ayrtonie, pozostaniesz zdala od wspólników i zdala od wszelkiej zamieszkałej ziemi, nie zdołasz więc uciec z tej wysepki. Będziesz żył samotnie pod okiem Boga, przed którym nic utaić nie można, jednak nie zginiesz bez wieści, jak kapitan Grant. Jakkolwiek niegodny jesteś wspomnienia, ludzie nie zapomną o tobie. Znam miejsce twego pobytu — Ayrtonie — wiem, gdzie cię znaleźć można, i nie wyjdzie to z mej pamięci!
„Duncan rozwinął żagiel i odpłynął. Było to dnia 18 marca 1855 roku.
„Ayrton pozostał sam jeden, ale zaopatrzono go w odzież, żywność, broń, proch i rozmaite nasiona, nie potrzebował się nawet troszczyć o mieszkanie, bo mu pozostawiono domek, zbudowany przez zacnego kapitana Granta, mógł więc myśleć o tem jedynie, aby życiem samotnem odpokutować za zbrodnie.
„Żal jego był szczery, wstydził się zbrodni, dręczyły go straszne wyrzuty sumienia i był bardzo nieszczęśliwy! Powiedział sobie, że jeżeli ludzie zechcą kiedyś wyrwać go z tej samotności, powinien stać się godnym ich towarzystwa! Ileż on wycierpiał! Jak gorąco się modlił, aby się odrodzić przez modlitwę!...
„Tak było przez dwa lub trzy lata. Ayrton — znękany samotnością — wpatrywał się ciągle w morze, czy tam nie ujrzy statku, zadawał sobie pytanie, jak prędko skończy się czas pokuty, cierpiał najstraszniejsze męki. A! straszna jest samotność dla duszy, trapionej wspomnieniami popełnionych zbrodni! Jednak widać cierpienia te nie były jeszcze dostateczną za winy jego karą, gdy uczuł, że powoli ogarnia go zezwierzęcenie i staje się zupełnie dzikim. Niepodobna mi oznaczyć, czy się to stało po dwóch, czy czterech latach opuszczenia, dość że zczasem stał się ową nędzną istotą, którą napotkaliście na wyspie.
„Nie potrzebuję objaśniać panów, że Ayrton, Ben Joyce i ja, to jedna i ta sama osoba”.
Niepodobna opisać wzruszenia, z jakiem Cyrus i jego towarzysze wysłuchali tego opowiadania. Jakże wiele opowiadający wycierpiał, jak straszna boleść i rozpacz miotały jego sercem!
— Ayrtonie — rzekł Cyrus — wielkie popełniłeś zbrodnie, ale widać Bóg osądził, żeś już odpokutował za nie, skoro pozwolił ci wrócić do ludzi. My ci przebaczamy — Ayrtonie — i przyjmujemy za współtowarzysza.
Ayrton cofnął się wzruszony.
— Oto moja ręka — rzekł inżynier.
Ayrton rzucił się do podanej ręki i rzęsistemi oblał ją łzami.
— Czy chcesz pozostać z nami? — zapytał Cyrus.
— Pozwól mi przynajmniej jeszcze przez pewien czas pozostać w samotnej chatce przy owczarni.
— Dobrze, skoro tego pragniesz, ale jedno jeszcze zadam ci pytanie. Skoro zawsze chcesz żyć samotnie, dlaczegóż wrzuciłeś w morze ów dokument, który nas na ślad twój naprowadził?
— Dokument? — powtórzył, nie domyślając się, o co chodzi?
— Tak, ów dokument w butelce, który podał nam dokładne oznaczenie położenia wyspy Tabor.
Ayrton przesunął ręką po czole, zamyślił się głęboko i nareszcie odpowiedział stanowczo:
— Nigdy żadnego dokumentu nie wrzucałem w morze.
— Nigdy? — zawołał Penkroff.