Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Szósta/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyznania |
Część | Księga Szósta |
Rozdział | Rozdział VI. |
Wydawca | Piotr Franciszek Pękalski |
Data wyd. | 1847 |
Druk | Drukarnia Uniwersytecka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Piotr Franciszek Pękalski |
Tytuł orygin. | Confessiones |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała Księga Szósta Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Pragnąłem namiętnie sławy, bogactw, małżeństwa; ale ty śmiałeś się ze mnie. W moich zapragnieniach doznawałem tysiąc dotkliwych trudności, i tém więcéj litowałeś się nade mną, im większą dla mnie zaprawiałeś goryczą to, czém ty sam nie byłeś. Zobacz moje serce Panie! któryś mnie natchnął tém przypomnieniem i pokorném wyznaniem. Niech teraz mocno przywiąże się do ciebie dusza moja, którąś od tak silnie trzymającego ją lepu śmierci oswobodził. Jakże wielka była jéj nędza! przeto tak dotkliwie kłułeś boleścią jéj rany, aby wszystkiém pogardziwszy, do ciebie się szczérze nawróciła, bo ty jesteś nade wszystkiém, bez którego niczémby wszystko było by nawróciła się i uzdrowioną została.
Jak wielka była nieszczęśliwość moja; jaką podałeś mi wtedy sposobność bym żywo uczuł tę całą moję nędzę, gdym pewnego dnia gotował się z mową pochwalną cesarza, w któréj udatnie miałem wiele kłamstw powiedzieć, które miały być od znających je z oklaskami przyjęte; i gdy utrapieniem oddychało moje serce, a od bojaźliwéj myśli jak od gorączki febry tajało, przechodząc przez ulicę w Medyolanie, postrzegłem żebraka, jak sądzę już winem opojonego, z wesołym i żartobliwym humorem: ciężkom westchnął, a obróciwszy się do przyjaciół, którzy mi towarzyszyli, użalałem się na pracowite, dotkliwe i nierozsądne troski nasze; że wszystkie nasze kłopoty i udręczenia: jakiém było i to, którém w ówczas zajęty i pobudzany bodźcem méj własnéj namiętności, idąc wlec musiałem za sobą ciężkie brzemie méj nędzy, i powiększałem je dobrowolnie dłuższém wleczeniem: nie miały innego celu, tylko zażywanie kiedyś stałéj i bespiecznéj wesołości; w czém uprzedził nas ów żebrak; do któréj może nigdy nie dojdziem. Kilka wyżebranych groszy wystarczyło mu do osiągnienia tego, zaczém przez kręte manowce i trudami zasypane wąwozy ubiegałem się, to jest: za doczesnego szczęścia wesołością.
Jego roskosz bez wątpienia, nie była prawdziwą; lecz mojemi zabiegami o wielkość i sławę, daleko zawodniejszéj szukałem. On się weselił, ja byłem stroskany, on był swobodny i spokojny, mnie zaś niespokojność dręczyła. A jeżeliby chciano dowiedzieć się, co dla siebie obieram: radość, czy bojaźń, niewątpliwie byłbym przy radości stanął; gdyby mi znowu dano do wyboru czylibym sobie życzył być takim, jakim był ten człowiek, albo téż jakim ja wtedy byłem, byłbym raczéj obrał siebie acz obciążonego brzemieniem zabiegów, smutku i bojaźni; lecz przez moje zaślepienie, ale nie prawdziwie. Miałżem szczérze wynosić się nad niego światłem mojéj nauki, skoro mi żadnéj nie sprawiała uciechy, kiedym jéj używał jedynie abym nią ludziom się podobał; nie dla tego, abym ich nauczał, ale tylko bym się podobał? I to było przyczyną, żeś ciężką „laską twéj karności łamał kości moje![1].“ Niechaj odłączą się od méj duszy wszyscy, którzy mówią; że pomiędzy uciechą zachodzi różnica; żebrak znalazł swoję uciechę w pijaństwie, tyś jéj szukał w swéj sławie. W jakiejżeto sławie Panie, któréj nie masz w tobie? jak bowiem ta jego uciecha nie była prawdziwą, tak niemniéj i sława moja, która zdradliwszą tylko łuną błyszczała dla mojego umysłu. Ten żebrak następnéj nocy wytrzeźwieć miał ze swego pijaństwa, ja zaś opojony moją sławą zasnąłem i wstałem, miałem z nią zasypiać i wstawać jeszcze przez wiele dni? Jest zaiste różnica pomiędzy radością a radością; radość z świętéj nadziei, bez porównania różni się od próżnéj wesołości tego biédaka; lecz i w ówczas pomiędzy nim a mną wielka zachodziła różnica. Był on daleko szczęśliwszym ode mnie, nie tylko, że wtedy opływał w wesołości, kiedy utrapienie rozdzierało moje wnętrze; lecz niemniéj, że za tysiąc powodzeń życzonych swoim dobroczyńcom dostał wina, ja zaś za cenę kłamstwa nabywałem nadętéj próżności. Mówiłem w ówczas wiele podobnych rzeczy w téj osnowie z mojemi przyjaciółmi, i często zwracałem uwagę na smutny mój stan, czując jego niespokojność i żywą boleść, a ta boleść podwajała mój ucisk. A jeżeliby szczęśliwość jaka wdziękiem nadziei zdawała uśmiéchać się do mnie, trudno mi przychodziło wyciągnąć rękę do niéj, bo przed jéj ujęciem nieścigłym unosiła się lotem.