Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Szósta/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyznania |
Część | Księga Szósta |
Wydawca | Piotr Franciszek Pękalski |
Data wyd. | 1847 |
Druk | Drukarnia Uniwersytecka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Piotr Franciszek Pękalski |
Tytuł orygin. | Confessiones |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
O Boże, nadziejo moja od młodości mojéj, gdzieżeś ukrywał się przedemną? dokądżeś się oddalił? czyliżeś mnie ty nie uczynił i nie oddzielił od ziemskich zwierząt i ptastwa powietrznego? Tyś mnie obdarzył światłem rozumu, którego im brakuje: a jednak chodziłem po ciemnéj i śliskiéj drodze; szukałem cię zewnątrz siebie, lecz nie znalazłem Boga serca mojego. Przyszedłem na głębokość morza i nie tuszyłem sobie, alem rozpaczał o znalezieniu prawdy. Przyszła już do mnie i matka moja, silną miłością swoją ku mnie uniesiona, szła odważnie za mną po lądach i morzu, i we wszystkich przygodach od ciebie zabespieczona. W pośród ryczących bałwanów morskich, które śmiercią groziły, i majtków nawet cieszyła, którzy nieznajomych przepaści morza podróżujących pocieszać zwykli; zapewniając im w ocaleniu do lądu przypłynienie; bo w pewném widzeniu tyś jéj zrobił tę obietnicę. Znalazła mnie pogrążonego we wielkiém niebespieczeństwie: w rozpaczy wynalezienia prawdy. Lecz skorom jéj powiedział że już nie jestem Manicheuszem, ani téż chrześcianinem katolikiem; nie poskoczyła ona z radości, jakoby co nieprzewidzianego usłyszała, chociaż była już upewnioną, żem uwolniony został od owéj nędzy mych błędów, w któréj mnie jak umarłego niemal codzień rzewnie opłakiwała, ale w nadziei tylko, że zmartwychwstać miałem; więc o wskrzeszenie mnie nieustannie ciebie prosząc, na marach swéj myśli stawiała mnie przed tobą, by głos twój potężny rzekł: „Młodzieńcze tobie mówię wstań“ aby syn wdowy odzyskał życie i mowę, i matce swéj przez ciebie był oddany. Nie pomieszała ją ta radość, ani zbyt poruszyła jéj serce, słysząc z téj strony już o tak wielkim skutku, o który ciebie ze łzami codziennie prosiła: że lubom jeszcze prawdy nie dociekł, zostałem już przynajmniéj z błędu wyrwany. Lecz owszem, ponieważ pewną była, że w połowicy nie zostawisz twego daru, któregoś całość obiecał, z wielką spokojnością umysłu i z sercem ufności pełném odpowiedziała mi: „iż wierzy mocno w Chrystusie, że jeszcze przed jéj wyjściem z życia, widzieć mnie będzie prawowiernym katolikiem.“ To do mnie mówiła: lecz przed twojém obliczem, o ty nieprzeczerpane źródło miłosierdzia! podwoiła prośby i łzy swoje, abyś rychléj dokonał rozpoczętéj pomocy a ciemności moje rozjaśnił; gorliwiéj niż przed tém kościół zwiedzając, u Ambrożego ust prawie zawieszona, jako „u źródła wody wytryskującéj ku żywotowi wiecznemu[1]“ słuchała jego nauki. Kochała ona tego męża jako anioła bożego, poznawszy, że to on tym czasem przyprowadził mnie do téj obostronnéj wątpliwości, i przewidziała po niebespieczném przesileniu duchownéj choroby, niezawodne moje przejście z niemocy do zdrowia.
Kiedy moja matka według swego zwyczaju używanego w Afryce, przyniosła w Medyolanie ku grobom męczenników wino, chléb i placki, a odźwierny kościoła jéj oznajmił, że biskup takowéj uczty nie dozwala: z tak pobożną uległością przyjęła ów zakaz, żem podziwiał taką jéj skromność w obwinieniu swojego raczéj obyczaju, niżeli zakaz roztrząsającą. Niewstrzemięźliwość żadném pokuszeniem złego obyczaju nie owionęła jéj duszy, ani miłość wina nie pobudziła ją do nienawiści ku prawdzie, jakto widzimy we wielu mężczyznach i niewiastach, dla których rozmowy o trzeźwości są jakby szklanką wina wodą roztworzonego, którém brzydzi się pijak i niém się krztusi. Lecz ona gdy w Afryce przyniosła swój koszyk pogrzebowemi ofiarami napełniony, nieco z nich wprzód zakosztowała, resztą zaś obdzielała innych, zostawiwszy sobie tylko mały kieliszek wina, ile dla tych świętych pamiątek od jéj ścisłéj trzeźwości szacunek wymagał. A jeżeli w tym samym dniu więcéj niż jednę pobożną rocznicę pogrzebową obchodzono, na każdy grobowiec jednę i tę samą małą flaszeczkę dobrze roztworzonego wina przynosiła, które pomiędzy swoich rozdzielając, po trosze tylko skosztować dawała, bo tém swéj pobożności, ale nie roskoszy, dopełniała.
Skoro się dowiedziała, że ten świątobliwy biskup i wielki kaznodzieja słowa twojego, zabronił w swoim kościele tego zwyczaju najściślej nawet trzeźwość zachowującym, aby nie dawać żadnego powodu pijakom do opojenia się na tych ucztach, jakby rodzicielskie pogrzebiny obchodzących, a bardzo do zabobonu pogan podobnych; z całém sercem od tego się powściągnęła, a zamiast koszyka napełnionego ziemskich pokarmów ofiarami, nauczyła się przynosić pełną duszę czystszych daleko ślubów na grobowce męczenników; tudzież zaoszczędzenia, aby według swéj możności prywatnie ubogich obdarzała; dosyć było dla niéj odtąd być w kościele ucześniczką sprawowanéj ofiary ciała Pańskiego, którego krzyż i mękę naśladujący członkowie, koronę męczeńską odebrali.
Ale tak mi się zdaje, Panie Boże mój, i taka jest w twéj obecności myśl serca mojego, że moja matka nie tak łatwo zapewne byłaby odstąpiła od tego zwyczaju, gdyby jéj to był zakazał kto inny mniéj od niéj lubiony jak Ambroży, którego jako narzędzie mojego zbawienia kochała; on zaś kochał ją osobliwie dla religijnego jéj życia, że ćwicząca się w dobrych uczynkach, z duchem wrzącym pobożnością do kościoła chodziła; nie mógł on bardzo często zamilczéć jéj pochwał, widząc mnie winszował mi, że mam taką matkę. Nie wiedział niestety! jakiego ona ze mnie ma syna; żem wątpił o wszelkiéj prawdzie, któréj nauczał, i nie mniemałem, abym drogę żywota naleźć zdołał.
Jeszczem nie westchnął do ciebie, anim cię prosił, abyś mi przybył w pomoc, bo niespokojny mój umysł, szukaniem prawdy i jéj roztrząsaniem nieustannie był zajęty. A nawet i Ambrożego poważałem jako szczęśliwego człowieka według świata, widząc, że najpotężniejsze ziemskie mocarstwa wielce go szacują; jego bezżeństwo jedynie nader mi się uciążliwém wydawało. Ale jak mocną karmił się nadzieją, jaką walkę wytrzymać musiał przeciw pokusom swéj własnej wielkości, jakiéj w przeciwnościach doznawał pociechy, a w tajemnym głosie, który do niego w głębi serca przemawiał jakiego smaku roskoszy kosztował, gdy chléb słowa twojego rozwagą przeżuwał; anim tego wszystkiego domyślić się, ani doświadczyć mógł; nie wiedział on o moich wrzących niespokojnością uciskach, ni o głębokiéj przepaści mojego niebespieczeństwa, do któréj wpaść miałem. Nie mogłem go zapytać o com chciał i jakom chciał; do tego posłuchania mnie i rozmowy z nim, przeszkadzały mi liczne gromady ludu z ich sprawami, których słabościom on usługiwał. A jeżeli na jaką chwilę od niego odstąpili, wtedy albo ciało swoje potrzebnym pokarmem zasilał, albo umysł czytaniem ukrzepiał.
Kiedy czytał, oczy jego biegły po kartach, a myślą sensu donikał, głos i język jego spoczywał. Gdym niekiedy sam do niego przyszedł; bo każdemu był przystęp dozwolony, i nie było u niego zwyczajem opowiadać przychodnia; tak zawsze zastałem go cicho czytającego, nigdy zaś inaczéj. Usiadłem, a siedząc w długiem milczeniu (któżby ważył się przeszkodzić tak głęboko zamyślonemu), odszedłem domyślając się, że téj krótkiéj przewłoki czasu dla odpoczynku umordowanego swojego umysłu, od gwaru cudzych spraw sobie zostawionéj, obrócić nie chciał do czego innego. Chronił się zapewne głośnego czytania i z tego powodu, by w niektórych ciemnych i trudnych miejscach pisma, od uważnego słuchacza zapytany, nie był spowodowanym do zmarnowania czasu na wyjaśnieniach i dysputach, który dla siebie do odczytania i rozwagi dzieł przedsięwziętych przeznaczył; prócz tego, potrzeba zaoszczędzenia głosu, który taką pracy nawałą bardzo łatwo tępiał, mogła jeszcze być słuszną cichego czytania przyczyną. Jakikolwiek wreszcie był tego zwyczaju powód, dobry zapewne w takim mężu być musiał.
Nie mogłem przeto żadnym sposobem według mojego życzenia zapytać się świętéj wyroczni twojéj w sercu jego umieszczonéj, oprócz jakich krótkich zapytań, na które jedném słowem odpowiadał. Rozmiotanego mojego umysłu nawałności wymagały prawie całego dnia jego odpoczynku, w którymby mogły wylać się przed nim zupełnie, ale go nigdy takim nie znalazły. Nie zaniedbałem więc w każdą niedzielę słuchać jego nauki, w któréj do ludu słowa prawdy jasno wykładał; i coraz więcéj utwierdzałem się, że rozmotać można wszystkie węzły dowcipnych i wykrętnych potwarzy, których owi zwodziciele nasi przeciw Pismu bożemu nawikłali.
Ale i o tém się dowiedziałem, że luboś człowieka na twoje wyobrażenie utworzył, jednak duchowni synowie twoi, których łaska twoja na łonie jedności katolickiéj powtórnie odrodziła, stąd nie wnoszą, ani wierzą, jakobyś kształtem ciała ludzkiego był ograniczony, chociażem wtedy pojąć nie zdołał najlżejszego nawet cienia domysłu o duchownéj istocie; wszelako wstydziłem się z radością, żem przez tyle lat, nie przeciwko wierze katolickiéj, ale przeciw marzeniom moich cielesnych myśli bluźnił, a tém nierozważniéjszy i bezbożny: żem to już poważył się ganić, jako mistrz, czego jeszcze nie umiejąc, słuchać dopiéro byłem powinien jako uczeń. O ty najwyższy i najbliższy, najtajniejszy, a wszędzie obecny; Istoto z większych lub mniejszych części niezłożona, wszędzieś cały a na żadném miejscu cały zupełnie, nie jesteś odziany kształtem ciała, atoli na wyobrażenie twoje udziałałeś człowieka, który od głowy do nóg przestrzeń miejsca zajmuje.
Skorom nie wiedział na czém wyobrażenie twoje zasadza się w człowieku, należało mi przeto do drzwi kołatać i prosić o naukę: jak wierzyć potrzeba, ale nie urągać się w moim błędzie twoim prawowiercom: oto tak wierzycie! Tym dotkliwiéj dręczyło mnie wewnętrzne pragnienie, jakiéj trzymać się mam pewności: im bardziéj mnie to hańbiło, że tak długi czas próżnemi pewności obietnicami byłem przez Manicheuszów zwodzony i oszukiwany; żem rozgłaszał z dumną młodzieńca namiętnością i błędem wiele rzeczy niepewnych jako pewne; że fałszem były jasno to późniéj widziałem. Wiedziałem niemniéj o ich niepewności, które jednak wtedy za pewne trzymałem, gdym w zaślepionych sporach przeciwko twemu kościołowi moje skargi rozwodził; a chociażem nie był upewniony o prawdzie jego nauki, dobrzem jednak wiedział, że tego nie naucza, co mu nierozwaga moja zarzucała. Stąd więc począłem mieszać się, wstydzić i odmieniać z wielką pociechą mój Boże, iż jedyny kościół twój, mistyczne ciało jedynego Syna twojego, w którym mi jeszcze dziecięciu słodkie imie Chrystusa na wargi położono: nie karmi się dziecinnemi baśniami; że żaden artykuł jego zdrowéj nauki nie czyni ci téj krzywdy, o Stwórco wszech rzeczy, iżby cię w okréślonéj przestrzeni miejsca, acz niezmiernie długiéj i szerokiéj, ograniczać miał ludzkich członków postacią.
Niemniéj ucieszyłem się z tego, że starego testamentu prawa i proroków nie polecono mi czytać i rozumieć w tym sensie, w jakim pierwéj zdawało się moim oczom, że w nich wiele rzeczy obrażających postrzegają, gdym zarzucał świętym twoim, że ich tak rozumieją, ile że ich nie tak rozumieli. Z radością słuchałem Ambrożego w jego mowach do ludu często zalecającego to prawidło Apostoła: że „litera zabija, ale duch ożywia[2].“ gdy usunął tajemniczéj zasłony, i w sensie duchownym wyjaśniał miejsce pisma, gdzie literalny sens zdawał się nauczać błędu: co powiedział, wszystko mi się podobało, chociażem jeszcze nie wiedział, czyli prawdę mówił. Zatrzymywałem jednak moje serce od wszelkiego sprzyjania, lękając się przepaści błędu, ale to zatrzymywanie bardziéj mnie dręczyło. Chciałem niemniéj o rzeczach, które pod oczy moje nie podpadały, tak być przekonanym, jako: że siedm a trzy czynią dziesięć. Nie byłem wprawdzie tak nierozumny, jakobym mniemał, że mnie to pojęcie omylić mogło, alem niemniéj chciał mieć takie wszelkiéj prawdy pojęcie, czyli to w rzeczach materyalnych, moim zmysłom nieobecnych, czyli téż w duchownych; lubo myśl moja wyobrazić sobie nie mogła jakiegobądźkolwiek przedmiotu bez ciała. Zaczém należało mi wierzyć dla mojego uzdrowienia, aby oczy mojego umysłu od zasłony błędu oswobodzone, swój wzrok nareszcie skierowały ku twéj prawdzie wiecznotrwałéj bez odmiany i zaćmienia.
Lecz trafia się to zwykle, że kto doznał niezdatnego lekarza, dobremu już nawet powierzyć się waha; taki był stan choroby méj duszy, którą sama tylko wiara uzdrowić, mogła; by przez błędną wiarę zwiedzioną nie była, przeto leczenia od prawdziwéj nie przyjmowała, sprzeciwiając się tak błogiemu wiary lekarstwu ręką twoją zrobionemu, któreś przeciw chorobom całego rodu ludzkiego, po całym święcie hojnie rozlał i tak wielki skutek do niego przywiązał.
Z tego niemniéj względu przekładałem w ówczas naukę katolicką: wiedząc że daleko skromniéj i z otwartą szczerością zaleca wierzyć to, co nie jest zupełnie dowiedzione: (czyli to jest przedmiot, którego jasno dowodzić nie potrzeba, czyli téż, którego dowodzenie jest niepodobne) nad Manicheuszów nierzetelne obietnice nauki, i powabne szyderstwa z łatwowierności swych uczniów, gdyż tylko jest zbiorem ich bajek i zdrożności, którzy nie mając na potwierdzenie swych bredni dowodów, ślepo wierzyć im nakazują. Skoroś ty Panie twoją miłosierną i łagodną ręką zaczął potrosze ukształcać i urządzać moje serce, przyszedłem do téj rozwagi: że wierzę niezliczonym dziełom, których niewidziałem anim był współczesnym świadkiem kiedy się działy np. tylu wypadkom w historyi narodów, tak wielu powieściom o krainach i miastach, tylu czynom opowiadanym przez przyjaciół, lekarzów i wielu innych ludzi znamienitych, którym wierzyć przystoi, inaczéj wszelki związek życia towarzyskiego zerwranymby został. Czyliż nareszcie nieporuszona i mocna wiara nie przekonywa mnie o rodzicach mojego urodzenia? mógłżebym wiedzieć o tém, gdybym świadectwu mówiących nie uwierzył?
Przekonałeś mnie o tém, abym nie strofował tych, którzy wierzą ś. księgom twoim, których powagę tak potężnieś u wszystkich prawie ludów ugruntował; ale raczéj tych winił, którzy im nie wierzą, ani ich słuchał: gdy mi powiedzą, skądże wiész o tém, że te księgi są podane rodzajowi ludzkiemu za natchnieniem Ducha jednego prawego Boga, który jest szczérą prawdą? Osobliwiéj zaś dla tego wierzyć byłem powinien: ponieważ w owych wykrętnych zapasach żadne podstępne zagadnienie, w owych tylu sporach pomiędzy filozofami, o których czytałem, nigdy nie zdołało wykorzenić ze mnie wiary w twoje istnienie, chociażem pojąć nie mógł czém jesteś; ani wznieciło tego powątpiewania, że zarząd i zawiadywanie sprawami ludzkiemi do twéj opatrzności należy. Lecz moja wiara niekiedy była mocniejszą, niekiedy słabszą, zawszem jednak wierzył że istniejesz, że masz staranie o nas, lubom nie pojmował co sądzić o twéj istocie, albo o drodze która do ciebie wiedzie i przywraca.
Kiedy za pomocą czystego rozumu naszego nie zdolni jesteśmy wynaleźć prawdy, przeto słabość nasza potrzebuje podpory Pisma ś. Odtąd już wierzyć począłem, żebyś tych ksiąg ś. nie był pod żadnym względem tak wzniosłą i po całym świecie głośną odział powagą, gdybyś nie był chciał, abyśmy przez to pismo i twojemu objawieniu wierzyli, i przezeń ciebie szukali. Rzeczy zaś na pozór zdrożne, które mnie w tych księgach zwykle obrażały, skorom słyszał wiele wyjątków z nich na gruntownych dowodach wyłożonych: odnosiłem już do głębokości tajemnic ich niezrozumienie. Jego powaga wydawała mi się tym wyższego szacunku i wiary godniejszą, ile że się do rąk prawie każdego czytelnika nastręcza, i w głębokości sensu, niemniéj swojéj tajemnicy majestat chowa, jak jasnością wyrazów, i swoim niskim stylem każdemu przystępne, serca gruntownie rozważające usposabia, by wszystkich ludzi na obszérne łono swéj prostoty przygarnęło; małéj tylko liczbie uczonych dozwalając przejść do ciebie przez ciasne ubocza zasłonionych obrazów: jednak daleko większéj, niśli gdyby tak wysokim stopniem powagi nie jaśniało, i tak wiele gminów ludu na łono świętéj prostoty nie przygarniało. Rozważałem to wszystko, tyś mnie wspomagał, wzdychałem, tyś ucha nastawiał; wahałem się, tyś mną rządził. Szedłem széroką drogą świata, nie opuszczałeś mnie.
Pragnąłem namiętnie sławy, bogactw, małżeństwa; ale ty śmiałeś się ze mnie. W moich zapragnieniach doznawałem tysiąc dotkliwych trudności, i tém więcéj litowałeś się nade mną, im większą dla mnie zaprawiałeś goryczą to, czém ty sam nie byłeś. Zobacz moje serce Panie! któryś mnie natchnął tém przypomnieniem i pokorném wyznaniem. Niech teraz mocno przywiąże się do ciebie dusza moja, którąś od tak silnie trzymającego ją lepu śmierci oswobodził. Jakże wielka była jéj nędza! przeto tak dotkliwie kłułeś boleścią jéj rany, aby wszystkiém pogardziwszy, do ciebie się szczérze nawróciła, bo ty jesteś nade wszystkiém, bez którego niczémby wszystko było by nawróciła się i uzdrowioną została.
Jak wielka była nieszczęśliwość moja; jaką podałeś mi wtedy sposobność bym żywo uczuł tę całą moję nędzę, gdym pewnego dnia gotował się z mową pochwalną cesarza, w któréj udatnie miałem wiele kłamstw powiedzieć, które miały być od znających je z oklaskami przyjęte; i gdy utrapieniem oddychało moje serce, a od bojaźliwéj myśli jak od gorączki febry tajało, przechodząc przez ulicę w Medyolanie, postrzegłem żebraka, jak sądzę już winem opojonego, z wesołym i żartobliwym humorem: ciężkom westchnął, a obróciwszy się do przyjaciół, którzy mi towarzyszyli, użalałem się na pracowite, dotkliwe i nierozsądne troski nasze; że wszystkie nasze kłopoty i udręczenia: jakiém było i to, którém w ówczas zajęty i pobudzany bodźcem méj własnéj namiętności, idąc wlec musiałem za sobą ciężkie brzemie méj nędzy, i powiększałem je dobrowolnie dłuższém wleczeniem: nie miały innego celu, tylko zażywanie kiedyś stałéj i bespiecznéj wesołości; w czém uprzedził nas ów żebrak; do któréj może nigdy nie dojdziem. Kilka wyżebranych groszy wystarczyło mu do osiągnienia tego, zaczém przez kręte manowce i trudami zasypane wąwozy ubiegałem się, to jest: za doczesnego szczęścia wesołością.
Jego roskosz bez wątpienia, nie była prawdziwą; lecz mojemi zabiegami o wielkość i sławę, daleko zawodniejszéj szukałem. On się weselił, ja byłem stroskany, on był swobodny i spokojny, mnie zaś niespokojność dręczyła. A jeżeliby chciano dowiedzieć się, co dla siebie obieram: radość, czy bojaźń, niewątpliwie byłbym przy radości stanął; gdyby mi znowu dano do wyboru czylibym sobie życzył być takim, jakim był ten człowiek, albo téż jakim ja wtedy byłem, byłbym raczéj obrał siebie acz obciążonego brzemieniem zabiegów, smutku i bojaźni; lecz przez moje zaślepienie, ale nie prawdziwie. Miałżem szczérze wynosić się nad niego światłem mojéj nauki, skoro mi żadnéj nie sprawiała uciechy, kiedym jéj używał jedynie abym nią ludziom się podobał; nie dla tego, abym ich nauczał, ale tylko bym się podobał? I to było przyczyną, żeś ciężką „laską twéj karności łamał kości moje![3].“ Niechaj odłączą się od méj duszy wszyscy, którzy mówią; że pomiędzy uciechą zachodzi różnica; żebrak znalazł swoję uciechę w pijaństwie, tyś jéj szukał w swéj sławie. W jakiejżeto sławie Panie, któréj nie masz w tobie? jak bowiem ta jego uciecha nie była prawdziwą, tak niemniéj i sława moja, która zdradliwszą tylko łuną błyszczała dla mojego umysłu. Ten żebrak następnéj nocy wytrzeźwieć miał ze swego pijaństwa, ja zaś opojony moją sławą zasnąłem i wstałem, miałem z nią zasypiać i wstawać jeszcze przez wiele dni? Jest zaiste różnica pomiędzy radością a radością; radość z świętéj nadziei, bez porównania różni się od próżnéj wesołości tego biédaka; lecz i w ówczas pomiędzy nim a mną wielka zachodziła różnica. Był on daleko szczęśliwszym ode mnie, nie tylko, że wtedy opływał w wesołości, kiedy utrapienie rozdzierało moje wnętrze; lecz niemniéj, że za tysiąc powodzeń życzonych swoim dobroczyńcom dostał wina, ja zaś za cenę kłamstwa nabywałem nadętéj próżności. Mówiłem w ówczas wiele podobnych rzeczy w téj osnowie z mojemi przyjaciółmi, i często zwracałem uwagę na smutny mój stan, czując jego niespokojność i żywą boleść, a ta boleść podwajała mój ucisk. A jeżeliby szczęśliwość jaka wdziękiem nadziei zdawała uśmiéchać się do mnie, trudno mi przychodziło wyciągnąć rękę do niéj, bo przed jéj ujęciem nieścigłym unosiła się lotem.
Taki był powód naszego użalania się na życie nasze pomiędzy przyjaciółmi, a zwłaszcza ściśle zażyłéj z Alipiuszem i Nebrydyuszem mojéj rozmowy; z pomiędzy których Alipiusz z tego samego miasta z którego i ja, był rodem, z rodziców najpiérwszych familij miejskich, młodszy ode mnie wiekiem. W początku mojego nauczania w rodzinném mieście, uczęszczał na moje lekcyje, następnie i w Kartaginie; bardzo mnie kochał, iż mu zdawałem się być dobrym i uczonym; ja niemniéj kochałem go dla szlachetnego charakteru jego cnoty, którą w młodym jeszcze wieku już okazywał. Wszelako zatop skażonych obyczajów, którym nikczemne widowiska wrzały w Kartaginie, popchnął go w szaleństwo igrzysk cyrcejskich. Unosił go nieszczęśliwie ten odmęt, gdym w publicznej szkole retorykę wykładał; jeszcze on wtedy nie uczęszczał na moje lekcye, z powodu pewnego zajścia, którego pomiędzy mną a jego ojcem jakaś niechęć nanieciła. Dowiedziałem się z boleścią serca o zagubnéj jego skłonności ku tym igrzyskom; tracić począłem, a nawet mi zdawało się, żem już utracił najpiękniejszą o nim powziętą nadzieję. Nie służyło mi pod żadnym względem prawo, ani po przyjacielsku upomnieć go, ani téż powagą nauczycielską od tego powściągnąć. Mniemałem bowiem, że z ojcem zdanie swoje względem mnie podzielał; lecz nie tak myślał. Nie uważając przeto na wolą ojca, pozdrawiać mnie zaczął, i do słuchalni na moje lekcyje niekiedy przychodził.
Ale wyszło mi zupełnie z pamięci przestrzedz go, aby pięknego geniuszu swojego nie poświęcał igrzyskom nikczemnym i obelżywym z tak ślepym zapałem. Ty jednak Panie, najwyższy sterniku, zawsze siedzisz przy rudlu, którym całe przyrodzenie sterujesz, nie zapommiałeś o nim, że miał być pomiędzy wiernymi synami twoimi biskupem twoich tajemnic. Aby sprostowanie jego zboczenia tobie zupełnie przypisane było, mnieś do tego użył za narzędzie, lecz mimo méj wiedzy. Gdym pewnego dnia siedział w katedrze, a moi uczniowie byli przede mną, przyszedł on, pokłonił mi się, usiadł pomiędzy uczniami i zaczął pilną zwracać uwagę na wykład nauki; lekcyja przypadkiem, któréj skrypta w ręku trzymałem, dla wyjaśnienia jéj, zdawała się wymagać porównania zastosowanego do igrzysk cyrcejskich; które na moją mowę rzucić miało więcéj światła i wdzięku z żartobliwym przekąsem owych niewolników takim szałem ujętych.
Tobie nasz Boże wiadomo, żem w owéj chwili nawet niemyślał o uzdrowieniu Alipiusza od tego zaraźliwego zamoru. Ale on tę uwagę do siebie zastósował, i rozumiał żem ją do niego tylko powiedział; kto inny gniewem by się ku mnie zapalił, on zaś na siebie ten gniéw obrócił, i mocniejszą jeszcze ten zacny młodzieniec do mnie; przypoił się przyjaźnią. Jużeś to Panie dawno powiedział, i w księgach twoich palcem swoim zapisał: „ukarz mądrego a będzie cię miłował[4].“ Nie ja nakarciłem go, ale ty Panie, któremu dobrowolnie lub mimo wiedzy za narzędzie służymy, według porządku twéj mądrości i sprawiedliwości Tyś z serca i języka mojego udziałał zarzące węgle na spalenie i uzdrowienie owéj niszczącéj gorączki, od któréj ta dobréj nadziei dusza zamierała. Niech ten zamilcza chwałę twoję, kto nie rozważa twojego miłosierdzia, które z gruntu serca mojego cześć twoję rozgłasza. Skorom zastósował to porównanie, Alipiusz od razu wyskoczył z głębi swéj przepaści, w którą go ślepa roskosz wtrąciła, wielkomyślne powściągnienie strząsnęło z jego duszy, i odmiotło od niéj całą sromotę igrzysk Cyrcejskich, do których już więcéj nie powrócił. Wkrótce potém przełamał upór i niechęć swojego ojca, i uzyskał od niego pozwolenie abym był jego mistrzem. Zostawszy znowu moim uczniem, wmotał się ze mną w zabobon Manicheuszów, kochając udawaną ich wstrzemięźliwość w mniemaniu, że jest prawdziwa i naturalna; ale ona przewrotną i zwodniczą była; były to zastawione sidła na ułowienie dusz niewinnych i szlachetnych, które rzetelności cnoty jeszcze nieświadome, łatwo dozwalają się ułowić jéj powiérzchownością, i tylko dotykają jéj cienia i zwodzącéj postaci
Nie opuszczając drogi, którą mu rodzice jego powabem świata oczarowali, uprzedził mnie według ich życzenia do Rzymu na słuchanie nauki prawa; i tam niesłychaną namiętnością został uniesiony ku szermierskich zapasów widowiskom, ale nader dziwnym sposobem. Miał on wielki wstręt i odrazę ku tym widowiskom, kiedy przypadkiem niektórzy jego przyjaciele i współuczniowie, z obiadu powracający napotkali go, i mimo usilnego wzbraniania się i oporu, przyjacielskim przymusem wciągnęli go do amfiteatru w dniach odbywania się tych okrutnych i smutnych igrzysk; te słowa do nich mówiącego: możecie wprawdzie wewlec moje ciało na to miejsce, i przy sobie posadzić, ale czyliż moje oczy otworzyć i mój umysł zwrócić zdołacie na te haniebne widowiska? Będę tam nieprzytomnym, chociaż obecnym, i tym sposobem igrzyska i was przewyższę. Pięknie powiedział; przyprowadzili go jednak ze sobą, pragnąc przekonać się zapewne, czyli przyrzeczenia swojego dotrzymać zdoła.
Skoro tedy przyszli i miejsca swoje, gdzie mogli zajęli, wszystko zawrzało okrutną i krwawą roskoszą. Zawarł on wprawdzie drzwi oczu swoich, i zapowiedział duszy aby nie występowała na plac tych barbarzyńskich zapasów, oby i uszy swoje był zatkał! ponieważ w pewnym przypadku walki, gdy ze wszystkich stron wielki krzyk bardzo się wznosił i gwałtownie go poruszył, ciekawością zwyciężony, ufając stałości swego umysłu, że pogardzi i przezwycięży, chociaż zobaczy co się stało, otworzył oczy. Wtedy ciężéj została zranioną jego dusza, niżeli ciało nieszczęśliwego zapaśnika, którego z upragnionym szukał wźrokiem; upadł on daleko nikczemniéj niźli ów pokonany, którego upadek pomiędzy widzami tego krzyku naniecił; a wszedłszy i w jego uszy, otworzył mu oczy, aby zrobił przechód grotowi, który uderza i poraża duszę bardziéj zuchwałą niźli mężną, i tém słabszą, że zamiast w tobie Panie, w sobie saméj zaufała.
Zaledwo, ujrzał rozlaną posokę, spojrzeniem od razu wypił i okrucieństwo, i odtąd już nie odwrócił oczu ale z upodobaniem się wpatrywał i czaszą zapalczywości gasił swéj żądzy pragnienie, mimo swéj wiedzy w okrutnych zapasach uciechę znajdował i krwawą poił się roskoszą. Nie był już takim człowiekiem, jakim przyszedł na to miejsce, ale jednym z owéj gromady do barbarzyństwa przywykłéj, ale prawdziwym towarzyszem swoich współuczniów. Więcéj jeszcze powiem: stał się widzem, pochwalcą i nieubłagamym zapaleńcem; wyniósł on z tego miejsca haniebne szaleństwo powracania tamże; bardziéj jeszcze zapalony niźli owi, którzy go na to miejsce przywiedli, on sam innych przywodził. Lecz miłosierna i potężna ręka twoja wielki Boże, wyrwała go ztamtąd i późniéj dopiéro tyś go nauczył, aby nie w sobie, ale w tobie ufność pokładał.
To zdarzenie bowiem jako lekarstwo przestrogi na przyszłość zostało w jego pamięci. Ale już nawet dawniéj, gdy w Kartaginie uczył się i lekcyj moich słuchał, podobną odebrał przestrogę: przechodząc się około południa przed sądowym domem i myśląc o deklamacyi, którą odmawiać miał na szkolnych ćwiczeniach; niespodzianie nadeszli stróżowie domu i ujęli go jako złodzieja. Tyś zapewne mój Boże przepuścił nań to utrapienie, aby przody nauczył się przezorności, mając w przyszłym czasie być tak wielkim mężem: ile na tém zależy, by człowiek sędzia, w rozsądzaniu sprawy, sobie podobnego człowieka niebaczną łatwowiernością nie łatwo potępiał.
Sam jeden przechodził się z rylcem i tablicami przed trybunałem, kiedy jakiś młody uczeń prawdziwy złodziéj, siekierą skrycie opatrzony, którego Alipiusz nie uważał wchodzącego; zbliżył się do balasów ołowianych, które na ulicę złotniczą z góry wychodzą i przecinać je począł. Złotnicy słysząc łoskot siekiéry, z dołu wołać zaczęli i wysłali ludzi do ujęcia winowajcy. Słysząc ich głosy złodziéj uciekł i rzucił z bojaźni narzędzie, aby z niém pospołu nie był schwytany. Alipiusz, lubo nie widział wchodzącego, postrzegł że wychodził i szybko uciekał. Ciekawością ujęty co się stało, przyszedł na miejsce, a nalazłszy siekierę stojąc zdumiony, nad nią rozmyślał. Ludzie wysłani dostrzegli samego trzymającego narzędzie, którego łoskotem byli poruszeni. Chwytają od razu, wleką, zwołują wszystkich mieszkańców bliskich domu sądowego, i pokazują go z radością jako złodzieja na świeżym uczynku schwytanego, i wiodą oddać go w ręce sędziemu.
Ale tylko dotąd była dlań ta lekcyja zakréślona, boś niebawnie Panie przybył w pomoc jego niewinności, któréj ty sam byłeś świadkiem. Gdy go do więzienia lub na ukaranie prowadzono, spotkał się z nim budowniczy, któremu szczególniéj nadzór nad publicznemi fabrykami był poruczony. Ludzie prowadzący go bardzo się ucieszyli, i radzi temu byli, że w ich przechodzie nadarzył się osobliwie ten, u którego oni sami wpadali w podejrzenie o kradzież rzeczy w domu sądowym; aby kogo innego, lecz nie onych posądzał. Ten atoli człowiek, często widywał Alipiusza w domu pewnego senatora, którego pozdrawiać przychodził; poznawszy go, ujął natychmiast za rękę, wyrwał z pomiędzy gminu, a uprowadzonego na stronę pytał o przyczynę tego nieładu, i wysłuchał zdarzenie. Całéj téj gromadzie, która rozruch robiła i złośliwą zemstą odgrażała, budowniczy kazał iść za sobą. Przyszli przed mieszkanie młodzieńca, co występek popełnił. Przede drzwiami stał mały chłopczyk w takim jeszcze wieku, w którym nie obawiał się aby dla jego pana stąd wyniknąć miało jakie nieszczęście, jeźli wyjawi, że wtedy towarzyszył mu do sądowego domu. Przypomniał go sobie Alipiusz i oznajmił to budowniczemu, a ten pokazał chłopcu siekierę z zapytaniem czyja ona jest? nasza, niezwłocznie odpowiedział, daléj zapytany wszystko wykrył. Tak przeto cały występek został na ten dom przeniesiony dla zawstydzenia owéj gromady ludu, która już z Alipiusza tryumfować poczęła; a przyszły gorliwy nauczyciel i obrońca słowa twojego, sędzia i rozjemca spraw tak ważnych w kościele twoim, wyszedł z tego niebespieczeństwa, mędrszy nauką i doświadczeniem.
Znalazłem go w Rzymie, i tak ścisłą połączyliśmy się przyjaźnią, że razem ze mną wyjechał do Medyolanu, aby już więcéj ode mnie się nie odłączał; oraz, by i z nauki prawa odniósł jaki pożytek, wystaraniem się o urząd, dogadzając w tém bardziéj życzeniu rodziców niźli swojemu. W tym zawodzie dopełniał już po trzykroć urzędu assessora z podziwiającą bezstronnością swojego charakteru, gdzie on sam bardziéj dziwił się innym, jakim sposobem złoto nad prawość i niewinność przekładać się ważyli. Próbowano jego prawego charakteru dzielną sprężyną pochlebnych obietnic i groźnéj bojaźni. Sprawował on w Rzymie urząd assessora przy hrabim nad skarbem cesarskim włoskich rozdawnictw: kiedy pewien przeważny senator mając wiele osób swemi dobrodziejstwy ujętych, i grozą sobie poddanych, przywykł nie doznawać żadnéj w sprawach zawady; zwyczajem przeto swéj przewagi pozwolić sobie chciał nie wiem co takiego, czego prawo zabrania; sprzeciwiał się temu Alipiusz. Obiecano mu nagrodę, on pogardził nią, spróbowano groźby, zdeptał ją z podziwieniem prawie wszystkich rzadkiéj stateczności jego umysłu, że nie dał się nakłonić tak sławnemu wszędzie człowiekowi, który tysiącem swoich wpływów mógł dopomódz albo zaszkodzić, że ta nieporuszona dusza okazała się równie obojętną na pragnienie jego przyjaźni, jak na bojaźń nienawiści. Sam nawet sędzia, u którego Alipiusz był assessorem, aczkolwiek opierał się nieprawemu żądaniu, nie chciał jednak sprzeciwić się wyraźnie, ale sprawiedliwą uwagę tego człowieka przytaczając, jego niezezwoleniem swój opór przywodził; i gdyby się do tego był przychylił, Alipiusz gotów był ustąpić ze swego urzędu.
Sama prawie miłość literatury o mało go „do tego raz nie skusiła, żeby za pieniądze z dochodów pretorskich, które były pod, jego zarządem, rękopisma sobie nabywał. Ale poradziwszy się sprawiedliwości, swój zamiar na lepszy zamienił; przenosząc słuszność zakazującą, nad możność która tego doznawała. Mała się to rzecz widzi, ale „kto wierny jest w najmniejszéj rzeczy, i we większéj wierny wierny jest![5].“ I żadnym sposobem te słowa unikczemnione być nie mogą, które wyszły z ust twéj prawdy: „Jeżeliście tedy w niesprawiedliwéj mamonie wiernemi niebyli: która prawdziwa jest, kto się jéj wam zwierzy?“ „A jeżeliście w cudzém wiernemi nie byli, któż wam odda, co waszém jest?[6]. Taki to był przyjaciel wtedy szczerością ściśle ze mną związany, i razem ze mną wahający się w życia wyborze.
Podobnie i Nebrydyusz, opuściwszy swoję w poblisku Kartaginy krainę, i samę Kartaginę, w któréj bardzo często przebywał, a nawet piękną i zamożną ojczystą dziedzinę i dom; za którym matka jego iść nie myślała; przybył do Medyolanu nie w innym zawodzie, jedynie, aby spólny ze mną żywot prowadził w namiętnéj żądzy szukania mądrości i prawdy. Wzdychał on razem ze mną i zarówno tą samą wątpliwości ręką był kołysany ten zapalony śledzca szczęśliwego życia i przenikły badacz najtrudniejszych zagadnień. Owóż usta nas trzech ubogich łaknących, nawzajem niedostatkiem oddychały: „i od ciebie pokarmu w czasie wyznaczonym czekały[7].“ A w goryczy, którą twoje miłosierdzie zaprawiało światowe życie nasze, rozważając powód cierpienia naszego, same tylko ciemności błędu snuły się przed nami, odwracaliśmy się od nich z westchnieniem i mówiliśmy: dopókiż tego będzie? A to często powtarzając, biegliśmy tą samą koleją życia codziennie, ponieważ nic pewniejszego jeszcze dla nas nie zabłysnęło, cobyśmy zatrzymali w miejscu opuszczonych reszty błędów.
Nie mogę bez wielkiego zadumienia odświéżyć w méj pamięci tak długiéj przewłoki upłynionego czasu, od dziewiętnastego roku życia mojego, w którym z wrzącym pohopem szukać zacząłem mądrości, i gótów byłem po wynalezieniu jéj, zaniechać wszystkich próżnych nadziei i zawodnych złudzeń mojéj namiętności. Jużem kończył trzydziesty rok życia, a jeszczem w tych błotnistych błędu trzęsawiskach był uwięziony, z chciwością używania doczesnych i zmiennych przedmiotów, które znikały przede mną i duszę moję rozdzierały. Mówiłem: jutro znajdę: jutro się prawda w całém świetle objawi, i osiągnę ją niezawodnie. Przybędzie Faustus i wszystko jasno wyłoży. Mówiłem i to: o zaiste, wielcy to są mężowie Akademicy; bo według nich, dla urządzenia moralności życia, nic pewnego ustanowić nie można! Lecz przeciwnie: szukajmy z większą pilnością, a nie rozpaczajmy zupełnie. Oto rzeczy, które w księgach ś. zdrożnemi się wydawały, nie są już więcéj zdrożnościami; inne wytłumaczenie może ich dostojnie wyjaśnić do zrozumienia. Zatrzymam się na tym samym stopniu, na którym rodzice moi jeszcze dziecięciem mnie postawili: dopóki czysta prawda z inąd nie zajaśnieje. Ale gdzież jéj szukać i kiedy? Ambrożemu nie pozostaje ani jedna godzina czasu rozmówienia się ze mną; ani téż mnie do czytania. Gdzież owych ksiąg bożych szukać będziem? kiedy i jak ich nabędziemy? od kogo pożyczymy?
Rozłóżmy czas, oszczędźmy i godzin dla zbawienia duszy naszéj. Wielka nadzieja zabłysła: wiara katolicka tego nie naucza, o co obwiniała ją próżność serca naszego. W niéj gruntownie wyuczeni, potępiają jak nieznośne bluźnierstwo taką wiarę: że Bóg postacią ludzkiego ciała jest ograniczony; będęż namyślał się kołatać, aby mi do reszty otworzono? Czas przedpołudniowy uczniowie moi zajmują; z ostatkiem dnia cóż uczynię? Dla czego nie mam zająć się tym przedmiotem? Ale czyliż będę miał wolną dobę do odwiedzania możniejszych przyjaciół moich, których potrzebuję pomocy i zażyłości? kiedyż przygotuję się do lekcyi, którą uczniom drogo sprzedaję, i pokrzepię spoczynkiem mój umysł, który tak wielu trudami wątleje? Niech więc znikną te próżności, porzućmy te nikczemne złudzenia, a przyłóżmy się szczerze do samego tylko szukania prawdy. Życie nasze jest nędzne, śmierć konieczna, a godzina jéj niepewna, jeżeli nas niespodzianie zajdzie, w jakimże stanie stąd wyjdziemy? gdzież się nauczymy tego, cośmy tu zaniedbali? czyliż raczéj karą nie przypłacimy naszego niedbalstwa? Cóż, jeżeli śmierć przetnie pasmo wszelkiego utrapienia ze związkiem ciała, i tak wszystko zakończy? I tego jeszcze dochodzić należy. Lecz dalekiém niech będzie to bluźniercze powątpiewanie! Nie jest to nicością, ani próżnością, co powaga wiary chrześciańskiéj po całym świecie do najwyższego szczytu wyniosła. Nie byłby zapewne palec boży tyle cudów dla nas udziałał, gdyby ze śmiercią naszego ciała i życie duszy być miało zniszczone. Pocóż więc opóźniamy się porzucić zawodną nadzieję świata, a przyłożyć się szczerze do szukania Boga i życia szczęśliwego?
Ale jeszcze zaczekaj, czyliż to na świecie nie ma żadnéj przyjemności? i czyliż on już wcale utracił swoje wdzięki i dzielne złudzenia? Nie odrywaj od nich zbyt łatwo twego serca, bo haniebną będzie dla ciebie rzeczą powrócić do nich, skoro je raz porzucisz. Czegóż ci nie dostaje, abyś nie miał postąpić na wyższy urząd dostojeństwa? niczego zapewne. Czegóż sobie więcéj życzyć mogę? Zaszczycam się liczbą możnych przyjaciół, i jakiebądź są moje zabiegi w zakresie moich nadziei, mogę się ubiegać o urząd prezesa trybunału, pojmę żonę z majątkiem do stanu mojego stosownym, i tym sposobem ograniczę moję żądzę. Ileż to światłych mężów godnych naśladowania w małżeństwie żyjąc, nauce mądrości wiernie się poświęcali?
Gdym to mówił, a przeciwne wiatry méj wątpliwości naprzemian w tę i owę stronę miotały mojém sercem, czas upływał, a jam spóźniał moje nawrócenie do Pana Boga mojego; ode dnia do dnia odkładałem żyć w tobie, alem nie odkładał codziennie zamierać w sobie samym! Pragnąłem osiągnąć życie szczęśliwe, a bałem się miejsca gdzie ono przebywa, od niego uciekając, szukałem go. Mniemałem, że bardzo będę nieszczęśliwym, jeżeli na zawsze pozbawię się uściśnień niewiasty, bo skuteczne twojego miłosierdzia lekarstwo na uleczenie téj słabości nie zjawiło się w méj myśli, a to dla braku mojego doświadczenia, a powściągliwość przypisywałem własnym siłom człowieka, kiedym moich własnych nie był świadom; nierozumny, nie wiedziałem że ta prawda w piśmie twojém jesno jest wyrażona: „nikt nie może być powściągliwym, jeżeli mu łaski twojéj nie udzielisz[8].“ Byłbyś mi jéj pewnie udzielił, gdyby wewnętrzne méj duszy westchnienie było do uszu twoich zakołatało, i niezachwiana wiara była wszystkie moje utrapienia na łono twoje rzuciła.
Odwodził mnie Alipiusz od pojęcia żony, i wystawiał mi to ciągle, że związki małżeńskie nie dozwolą nam spokojnie żyć razem w zamiłowaniu mądrości; czegośmy sobie już oddawna życzyli. Z godnym podziwienia przykładem chował on ściśle cnotę czystości, że chociaż na wstępie wieku młodzieńczego wszedł w społeczność z niewiastą, oderwał się jednak od tego występku z żalem zań i pogardą, i odtąd powściągliwe prowadził życie.
Odpierałem jego uwagi przykładami ludzi, którzy w stanie małżeńskim wielkie poczynili w mądrości postępy, ćwiczyli się w służbie bożéj i wiernie dopełniali obowiązków swoich przyjaciół. Lecz od tak wielkomyślnych dusz bardzo daleko byłem! a jako niewolnik cielesnéj febry trawiącéj mnie, w śmiertelném opojeniu roskoszą wlókłem mój łańcuch nałogu, lękałem się aby go nie przerwano, a za poruszeniem jego ogniwa, rozjątrzona moja rana, drżąca odrzucała słowa dobréj rady, które były właśnie jak ręką rozwięzującego wybawcy.
Ale cóż mówię, chytry wąż przez moje usta mówił do Alipiusza, moim językiem wiązał i zastawiał na jego drodze powabne sidła, aby się niewinna i wolna jego noga w nie wmotała. Kiedy mi się tak bardzo dziwił, acz mnie wysoko szacował, że tak silnie lepem téj roskoszy jestem ujęty, aby go przekonać, ile się razy mówić o tém zdarzyło, że życia bezżennego prowadzić nie mogę, i abym się obronił widząc zdumionego, mówiłem: że ta roskosz, którą krótko i ukradkiem był uniesiony, i któréj już prawie nie pamięta, i dla tego nią łatwo pogardza, nie może się równać z roskoszami mego nałogu, a jeżeli jeszcze w dostojne imię małżeństwa ustrojone będą, nie może mieć powodu podziwienia, że takowém życiem gardzić nie mogę? Zaczął nakoniec i on pragnąć małżeństwa, więcéj jednak powodowany ciekawością niźli samą żądzą roskoszy. Chciałby doświadczyć, mówił, jakieby to było to szczęście, bez którego moje życie, skąd inąd tak bardzo mu się podobało, dla mnie zaś być miało nie życiem, ale udręczeniem.
Wolny od moich więzów umysł jego dziwił się mojéj niewoli, a tém zdumieniem dozwalał swojemu pragnieniu prowadzić się w doświadczenie, przez doświadczenie byłby pewnie wpadł w tę samę niewolę, nad którą się zdumiewał, „ponieważ chciał uczynić przymierze ze śmiercią![9];“ człowiek bowiem „który miłuje niebespieczeństwo, w niém zginie[10].“ Nader słabo nas obudwóch ten obowiązek dotykał, który niemniéj dostojność małżeństwa, jak powściągliwość, wspólną pomoc i przykładne wychowanie dziatek przepisuje. Mnie się podobał najbardziéj ów opojony nałóg nasycania się niesytną pożądliwością, któréj niestety łupem byłem! onego zaś własne zdumienie nade mną wlekło pod jarzmo mojéj niewoli. Takiemi byliśmy: pókiś ty najwyższy Boże, o garstce ziemi naszéj nie zapominając, nie ulitował się nędzy naszéj i na ratunek nie przybył cudownemi i tajemnemi drogami.
Usilnie nalegano, abym pojął żonę. Jużem oświadczył moje żądanie, i chętnie byłem przyjęty; matka moja czynnie przykładała się do tego, w nadziei że stan małżeński rychléj przywieśdź mnie powinien do zbawiennéj wody chrztu św. Przeczuwała ona z radością, żem się zbliżał codzień więcéj do niego; że już ów błogi czas nadchodzi, w którym mojém wyznaniem wiary, jéj śluby, jako i twoje obietnice będą wypełnione. Lecz, gdy i moją prośbą i pragnieniem swoich życzeń pobudzona, namiętnym głosem serca swojego codziennie cię błagała, abyś jéj we śnie jaki znak objawił o przyszłym moim związku małżeńskim, zawsześ jéj odmawiał téj pociechy. Widziała ona próżne i fantastyczne obrazy z usilnego natężenia ducha człowieczego zebrane; opowiadała mi je, ale z pogardą, nie z taką atoli ufnością, z jaką zwykła: gdy jéj palec twój coś wskazywał. Mówiła, że pewnym zmysłem, trudnym do wyrażenia, poznaje różnicę pomiędzy twojemi objawieniami a snami jéj duszy. Starano się jednak dla mnie o oblubienicę, proszono o panienkę; ale że o dwa lata młodszą się zdawała od wieku zdolnego do zamęścia, a mnie się podobała, czekać więc na nię umyśliłem.
Zebrało nas się kilku przyjaciół, jedném umysłu ogniwem złączonych, zmąconego kłopotami ludzkiego życia niesmakiem zrażonych; jużeśmy niemal zamierzyli odłączyć się od gminu, a żyć w spokoju. Układu naszego celem było: aby wszystko cokolwiek mieć możemy, do spółeczności wpływało; abyśmy składali jednę rodzinę, jedno dziedzictwo, a szczera przyjaźń zniszczyć miała osobistą własność; własny zaś każdego majątek miał być ogółem, a ogół każdego szczegółem. Spółeczność ta mogła się dogodnie z nas dziesięciu osób składać, ile że niektórzy z pomiędzy nas byli bardzo bogaci, a najbardziéj Romanian rodak nasz z Tagasty, i od najmłodszych lat ścisły mój przyjaciel, którego własne bardzo ważne sprawy do cesarskiego dworu sprowadziły; najdzielniéj on zachęcał nas do tego zamiaru, i tém większą w doradzie miał przewagę, że wszystkich swoim majątkiem przeważał. Uchwaliliśmy przeto, aby corocznie dwaj z pomiędzy nas, jak urzędnicy, trudnili się potrzeb zaspokojeniem, inni zaś by w spokoju żyli. Lecz skoro zaszło pytanie: czyli na to żony zezwolą (kilku z pomiędzy nas było żonatych, i myśmy żony pojąć pragnęli), cały ten szykownie ulepiony zamiar, w ręku naszych się rozsypał, cisnęliśmy nareszcie jego szczątkami.
I znowuśmy wrócili do jęków i westchnień na széroką i utartą drogę świata; bo serce nasze przepełnione było nawałą myśli naszych: Ale „rada twoja trwa na wieki[11].“ Z wysokiéj rady twojéj wyśmiewając układy nasze, twojeś gotował: „abyś nas w czasie przyzwoitym pokarmem obdarzał“ i „rękę twoję otworzył, która duszę naszę błogosławieństwem obsypać miała[12].“
Tym czasem pomnażały się moje grzechy, i gdy odłączyć przyszło od mojego boku, jako zawadę małżeństwa, owę nałożną niewiastę, która ze mną żyła, zdawało się, że moje serce, w które wkorzenioną była, ciężko zranione i rozdarte zostało; że z jego rany długo się krew sączyła. Powracając do Afryki tobie ślub uczyniła, że już z żadnym mężczyzną w spółeczność więcéj nie wnijdzie, zostawiwszy u mnie naturalnego syna, którego mi powiła. Lecz ja nieszczęsny, anim téj kobiety nie był zdolny naśladować, niecierpliwy owéj odwłoki, po któréj we dwa dopiéro lata osiągnąć miałem rękę narzeczonéj panienki, nie będąc miłośnikiem małżeństwa, ale raczéj niewolnikiem roskoszy, wystarałem się o inną niewiastę nie żonę, która utrzymać miała i doprowadzić całą, albo gwałtowniejszą méj duszy chorobę, osłaniając trwałą skłonność mojego nałogu aż do zakresu małżeństwa. Nie została wszakże uléczoną owa rana sercu mojemu rozłączeniem się z piérwszą niewiastą zadana; ale po dotkliwych boleściach zamieniła się w ropienie, im słabszą być miała boleść, tém większą nabawiała mnie żałości rozpaczą.
Tobie cześć, tobie chwała, o źródło miłosierdzia! W opłakańszym codzień znajdowałem się stanie, a tyś się bardziéj przybliżał ku mnie. Tyś już wyciągnął rękę twoję potężną, która wyrwać mnie miała, obmyć i oczyścić z tych mątów, a tegom się niedomyślał. Nic mnie wywołać nie zdołało z głębokiego odmętu cielesnych roskoszy, jedynie bojaźń śmierci nieuchronnéj i przyszłego sądu twojego szeroko w mojém sercu rozkorzeniona, że wszystkie nauki przeciwne nigdy jéj wytępić nie mogły.
Rozbierałem z Alipiuszem i Nebrydyuszem ostatnie cele dobrych i złych ludzi; i wyznałem przed niemi, żeby w moim umyśle Epikur palmę zwycięztwa był odniósł nade mną, gdybym nie wierzył że dusza wiecznie żyje po śmierci człowieka, i stosowną za uczynki nagrodę odbiera, czego Epikur nigdy nie przypuszczał. Mówiłem daléj: gdybyśmy byli nieśmiertelni, żyjąc w nieustannéj zmysłów roskoszy, bez wszelkiéj bojaźni onéj utracenia, czyliżbyśmy nie byli szczęśliwymi? I czegóżby nam jeszcze nie dostawało? Nie uważałem niestety! że te same pomysły dowodziły wielkiéj méj nędzy, że w takim odmęcie zmysłowości pogrążony, nie mogłem widzieć światła téj poczciwéj i czystéj piękności, którą bez roskoszy osiągnąć możemy, a która nie okiem zmysłu ale wźrokiem wewnętrznym się dostrzega.
Nie zważałem nieszczęsny, z którego źródła wtedy płynęła ta roskosz, gdym tak słodko rozmawiał z przyjaciółmi o sromotnych nędzach skłonności naszych; żem ani na łonie cielesnych roskoszy żyć nie mógł szczęśliwy, według ówczesnego nawet zdania mojego jako człowiek zmysłowy, bez owych przyjaciół, których rzetelnie kochałem, czując to, że mnie nawzajem kochali. O zbyt kręte i przewrotne drogi ludzkiego żywota; biada śmiałéj a nierozważnéj duszy, jeżeli się od ciebie odłącza w nadziei, że co lepszego znajdzie! Napróżno obraca się i przewraca na grzbiet, na boki i na brzuch, wszystko ją uciska, wszystko dla niéj twarde, bo ty sam jesteś prawdziwym dla niéj spoczynkiem. Otoś obecny! i wybawiasz nas z zagubnych błędów, stawiasz na twéj drodze i cieszysz nas, mówiąc: „Bieżcie, ja was poniosę, ja do celu doprowadzę, i tam was jeszcze nosić będę[13].“