Złoto i krew/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Złoto i krew
Podtytuł W szponach czerezwyczajki. Powieść sensacyjno-szpiegowska
Wydawca Bibljoteka Najciekawszych Powieści
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZAKOŃCZENIE.

Wykrycie „czrezwyczajki“ w Gdańsku, narobiło hałasu niemało, a Dulembianka, Zawiślak i Korski, stali się chwilowemi bohaterami dnia. Przypomniano w prasie niezwykłe porwania Kutiepowa, Agabekowa i innych, dokonane przez sowieckich agentów i zestawiano je z niniejszym wypadkiem.
Największe, bodaj, teraz przejęcie i najwięcej gniewu okazywał komisarz Fitzke.
— Do djabła! — wołał raz po raz, zapisując zeznania Jadzi i Korskiego, w towarzystwie innych niemieckich policyjnych dygnitarzy — Podobna zbójecka jaskinia, w samem centrum Gdańska! Schauderhaft! Zum Teufel! Szczęście, że najwybitniejsi prowodyrzy zginęli śród gruzów, inaczej darłbym z nich pasy! A pomniejszych pionków już ja wyłowię!
Zawiślak, który nie posiadając niezbitych dowodów dwulicowej gry Fitzkego, nie mógł wystąpić szczerze ze swemi podejrzeniami w szowinistycznym Gdańsku, a swe spostrzeżenia rezerwował dla polskich władz, uczynił jednak uwagę.
— Dziwnie nie sprzyjało powodzenie, panu komisarzowi! — rzekł, patrząc na szwaba złośliwie. — Stał, koło wieszaka, otwierającego wejście do podziemi, trzymał na nim nawet rękę i na myśl mu nie przyszło go poruszyć! A gdy chciałem to uczynić, odsunął mnie lekko...
Fitzke zaczerwienił się gwałtownie, pod gradem zdziwionych spojrzeń swoich kolegów.
— Bo... bo — bąkał — najlepszy policjant pobłądzić może!
— W rzeczy samej — ciągnął dalej nieubłaganie Zawiślak — popełniał pan błąd za błędem i tylko cudem udało się ocalić biednego pana Korskiego! Toć w sprawie zamordowania Marty Dordonowej i rzekomej ucieczki Morena, był pan również na fałszywym tropie! Twierdził pan stanowczo, że została zabita przez swego kochanka, który uciekł z nieistniejącą biżuterją, podczas gdy naprawdę porwali go sowieccy wysłannicy za to, że wskazał dom przy ulicy Langegasse.
— Ależ to był straszny łobuz ten Moren! — wykrzyknął Fitzke, pragnąc się usprawiedliwić. — Wszystkiego można się było po nim spodziewać.
— Wcale nie zamierzam go bronić! — odparł szofer. — Stwierdzam tylko „omyłki“ śledztwa! Wszak łatwo domyślić się było można komu zależało na tem, by zgładzić Morena i Martę!
— Kiedy...
Kilku niemieckich komisarzy, obecnych przy tej rozmowie, coraz dziwniej spoglądali na Fitzkego. On zaś sam kręcił się i pocił, pojmując, że polacy wiedzieli daleko więcej, niźli chcieli powiedzieć. W duchu przeklinał Sonię i postanawiał podać się bezzwłocznie do dymisji. Nie ominęły go jednak później daleko poważniejsze przykrości.
Dulembianka, wraz z Korskim i Zawiślakiem opuściliby natychmiast Gdańsk, gdyby ich nie wstrzymywały skarby Brasina. Choć Korski, po śmierci Czukiewiczowej był jedynym spadkobiercą depozytu, nie tyle kierowała nim myśl zawładnięcia tym majątkiem, bo miał względem niego zupełnie inne zamiary, ile przekonania się, co właściwie zawiera. Zaiste, tragiczny to był depozyt i wiele krwi na nim spoczęło. Krebs, Brasin, Czukiewiczowa, on sam, ledwie uszedł straszliwego niebezpieczeństwa.
To też niezwłocznie skierowali się do „Merkur Banku“, gdzie, wedle słów Czukiewiczowej, miał się znajdować pakiet, złożony przez Krebsa.
Przyjął ich wysoki, sztywny niemiec, dyrektor Schultz, w pierwszej chwili, zimno i bardzo nieprzychylnie. Może, przeczytawszy w pismach wzmianki o zamordowaniu Czukiewiczowej i Brasina, sądził, że nikt po depozyt się nie zgłosi i siłą konieczności, stanie się on jego własnością.
Gdy jednak posłyszał hasło, oraz ujrzał pierścionek, który Czukiewiczowa doręczyła przed śmiercią Korskiemu, a który dziwnym trafem nie wypadł z kieszeni, w czasie wszystkich przygód, jakie przeżył, rozchmurzył się nieco i mruknął.
— Marbra! Tak! Zgadza się! Początkowe litery imienia pani Czukiewiczowej i nazwiska Brasina! Krebs złożył depozyt, zaznaczając, bym wydał go temu, kto wymieni to słowo oraz okaże sygnet! Skoro tak jest, jak pan mówi — Korski, pokrótce zdążył mu wyłożyć, w jakich warunkach stał się właścicielem skarbu — nie będę czynił trudności! Omal, że nie okupił go pan swem życiem i krwią!
Wyszedł do sąsiadującego z gabinetem, w którym ich przyjmował pokoju, rozwarł dużą kasę i wyjął z tamtąd skórzaną walizę sporych rozmiarów.
— Proszę! — oświadczył powróciwszy, stawiając ją, bez wielkiego zachwytu, przed nimi na biurku.
A gdy rozwarło się wieko kuferka, nie mogli się powstrzymać od okrzyku. Zalśniły tysiącem iskier wspaniałe klejnoty, w dziennem świetle zagrały rubiny, szmaragdy i brylanty.
— Ależ to naprawdę cesarskie kosztowności! — zawołała Jadzia, przypominając sobie opowiadanie narzeczonego o pochodzeniu klejnotów. — Wspaniałe!
— Tak, wspaniałe! — przytwierdził Schultz. — I przedstawiają wartość wielu miljonów! Pan Korski dziedziczy przypadkowo, wielki majątek!
Ale Korski skrzywił się lekko.
— Wcale nie mam zamiaru — rzekł — zabierać tych skarbów dla siebie! Nie mam pojęcia, jaką drogą doszedł do ich posiadania Brasin i silnie wątpię, by otrzymał je od ich prawych właścicieli! Lecz, mniejsza z tem! Również nie leży w moich zamiarach zwracanie tych klejnotów sowietom! Złożę te kosztowności do dyspozycji skarbu polskiego, a on już najlepiej będzie wiedział, jak z niemi postąpić i wyciągnie z nich korzyści!
Jadzia i Zawiślak kiwali głowami, aprobując całkowicie decyzję Korskiego. Tylko Schultz, zerknął nieco ironicznie, jakby dziwiąc się „głupocie“ polaka, który dobrowolnie rezygnował z podobnej fortuny.
Prócz wspaniałych klejnotów, kuferek zawierał jeszcze sporą paczkę. Była ona starannie obwiązana sznurkiem, a na wierzchu znajdował się napis: „własność Marji Czukiewiczowej“. Kiedy Korski rozwiązał ją, ukazała się biżuterja, lecz daleko skromniejsza, rulony złota, zwitki dolarowych banknotów, oraz kartka, zapisana drobnem, kobiecem pismem.
Zawartość paczki, na pierwszy rzut oka, można było ocenić na kilkadziesiąt tysięcy, a bilet, skreślony ręką Czukiewiczowej, brzmiał następująco:
„Aby uprzedzić wszelkie nieporozumienia, oraz rozchwiać skrupuły tego, który depozyt odnajdzie, zaznaczam, że wszystko, co się znajduje w paczce, stanowi moją prywatną własność i niema nic wspólnego z majątkiem p. Brasina.
Przed kilkunastu laty, wyjechałam do Rosji, gdzie wyszłam za mąż za Czukiewicza, podczas gdy panieńskie moje nazwisko brzmiało Klimaszewska.
— Klimaszewska? — zawołał zdziwiony Zawiślak. — Ależ to samo nazwisko nosi i moja narzeczona, Lodzia!
— „Wyszłam zamąż za Czukiewicza, — czytał dalej Korski — bardzo zamożnego przemysłowca. Niestety, został on zabity w czasie przewrotu bolszewickiego, a fortuna jego rozgrabiona. To, co znajduje się w tej paczce, stanowi resztę znacznego ongi majątku. A jeśli i to udało mi się ocalić, zawdzięczam jedynie p. Brasinowi. Nietylko, dopomógł mi do wyjazdu z bolszewickiego piekła, ale zobowiązał się dostarczyć mój majątek do kraju. Oczywiście, o ile depozyt odbiorę, zniszczę tą karteczkę. Jeżeli pozostanie, oznacza to, że sama odebrać nie mogłam i zginęłam. Bo, zewsząd na mnie i Brasina porozstawiano zasadzki. Agenci czerezwyczajki, posądzają go, że zebrawszy znaczną fortunę, pragnie opuścić Sowiety, miłości zaś jego do mnie, przypisują tę... „zdradę“. Wcale niedwuznacznie przebąkiwano o tem, że gdyby Brasin uciekł, on i ja, gdziekolwiek się znajdziemy, poniesiemy śmierć...
— I spełnili swą pogróżkę! — szepnęła Jadzia.
— Co zawiera — brzmiał dalej list — depozyt Brasina, dobrze nie wiem! Podobno, klejnoty wielkiej wartości. Zamierzał on przekazać mi je, lecz nie chcę, co do nich wydawać żadnej decyzji, a ten, który kosztowności odnajdzie, sam będzie wiedział najlepiej, jak temi skarbami rozporządzić. Lecz, co się tyczy mojego, osobistego mająteczku, proszę by postąpił następująco: połowę zabrał sobie, za poniesione trudy, zaś drugą połowę doręczył żonie mego nieżyjącego brata, Klimaszewskiej. Oddawna straciłam z nią kontakt, nie wiem, ani gdzie przebywa, ani gdzie zamieszkuje. Posiada ona jednak, córkę Leokadję, którą pamiętam jako małą dziewczynkę i bardzo pragnęłabym, aby ten mająteczek, odziedziczony po mnie, dopomógł Lodzi w życiu, gdyż przypuszczam, że musi wraz z matką, znajdować się w ciężkich warunkach materjalnych. Oto, moja prośba, do której odbiorca depozytu, przypuszczam, że się zastosuje.

Marja Czukiewiczowa.

— Ależ, nie ulega najlżejszej wątpliwości! — wykrzyknął coraz bardziej zdumiony Zawiślak. — To mowa o Lodzi! Jej matka umarła przed rokiem, a ojciec, jak wynika z tego był rodzonym bratem Czukiewiczowej!
Korski skinął głową.
— Tak! — przytwierdził. — Depozyt ten stanowi bezwzględnie własność pańskiej narzeczonej, panny Lodzi! Dziedziczy ona wcale pokaźny mająteczek i sądzę, że może go przyjąć bez żadnych skrupułów! Co zaś mnie się tyczy, to zrzekam się z góry, wszelkiego wynagrodzenia! Zresztą słusznie! Bo, więcej tu pańskiej zasługi, niżli mojej?
Zawiślak uścisnął mocno dłoń Korskiego i uśmiechnął się szeroko. Wydawało się, że jeszcze nie wierzy, szczęściu, które tak nagle na jego narzeczoną spadło.
— Pozwoli to nam — bąknął po chwili — na zamienienie kawiarenki na jakiś lepszy interes.

Cała trójka, bez przygód, wraz ze zdobytemi skarbami, szczęśliwie, powróciła do Warszawy.
Tam, Korski złożył wspaniałe klejnoty Brasina do dyspozycji odpowiednich władz, a patrjotyczny jego czyn zdobył powszechne uznanie.
Lodzię, przeraził w pierwszej chwili otrzymany spadek. Dopiero, gdy przekonano ją, że majątek Czukiewiczowej, niema nic wspólnego z fortuną Brasina, niewiadomo jaką drogą zdobytą, zgodziła się ona przyjąć go. I jej uśmiechała się myśl, rozpoczęcia innego życia, zdala od dotychczasowych przykrości i niebezpieczeństw.
W czasie kilkudniowej, bowiem nieobecności narzeczonego była narażona na nowe napaści Tasiemeczki. Zdołała, jednak ich uniknąć, dzięki opiece Lutyńskiego, przyjaciela Zawiślaka, któremu ten, powierzył opiekę nad Lodzią. Prócz tego, policja zebrawszy dostateczny materjał osadziła, akurat w przeddzień powrotu Zawiślaka do Warszawy, Tasiemeczkę wraz z całą jego bandą w więzieniu, kładąc tem kres zbójeckim wystąpieniom. Proces Tasiemeczki ma się odbyć w najbliższej przyszłości i budzi powszechne zaciekawienie.
Ślub Jadzi z Korskim i Lodzi z Zawiślakiem odbył się przed kilku tygodniami. Jednocześnie, w tym samym kościele, zostały pobłogosławione obydwie pary.
Asystował tej ceremonji, dyrektor Dulemba, całkowicie już teraz z córką i zięciem pogodzony.
Choć śmierć Marty uczyniła na nim potężne wrażenie, wstydził się on nadal mocno swej przygody. Czuł, jak niesprawiedliwie postępował wobec Jadzi i Korskiego i obecnie zdwojoną czułością starał się im wynagrodzić tę krzywdę.
Przysięgał sobie również w duchu, na przyszłość być mniej kochliwym i zachowywać większą stateczność w swym wieku. Zamierzał unikać kobiet wogóle, a płomiennych brunetek, w szczególności.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.