Złotowłosa czarownica z Glarus/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Złotowłosa czarownica z Glarus
Podtytuł Powieść
Wydawca Powszechna Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXV.
Zawiłości proceduralne.

Proces Anny Gőldi trwał długo — blisko pięć miesięcy. Natknął się na mnogie szkopuły proceduralne. Przedewszystkiem budziła wątpliwości prawnicze i rozżegała namiętności partyjno-religijne sama kwestja właściwości sądu. Trzy czynniki starły się w walce o kompetencję.
W zwykłym trybie rzeczy winien był sprawę rozstrzygnąć z ramienia władzy świeckiej trybunał pięciu, zasilany w wypadkach, gdy szło o zbrodnie osobliwie ciężkie, przez trzech ławników miejskich, przy udziale burmistrza. Był to trybunał pod względem wyznaniowym mieszany: uczestniczyli w nim katolicy i ewangielicy niemal w równej mierze.
Ale oto zgłosiły pretensje do sądzenia sprawy obie gminy religijne: katolicka i ewangielicko-augsburska. Obie dowodziły z jednakim żarem, iż specyficzny charakter przestępstwa — oskarżenie o czary, kwalifikował sprawę do rozpoznania przez gminę wyznaniową. Burmistrz ustąpił, gdy pastor Bleihand zwrócił jego uwagę na to, iż osądzenie czarownicy napotka w innym wypadku trudności. Jakkolwiek bowiem ustawa o czarach nie była zniesiona wprost w drodze prawodawczej, lecz istniały uprzednie wyroki z przed wielu lat, usuwające tę ustawę, jako nieodpowiednią duchowi czasu; tedy trybunał pięciu, wierny własnym komentarzom kasacyjnym, przy nadmiarze lojalności, mógł zakwestjonować istnienie tego rodzaju przestępstwa i przy zmianie kwalifikacji zbrodni, nie wydać wyroku śmierci. Nadto Bleihand wskazywał, że sędzia Tschudi, zadowolony z wyzdrowienia córki i zdradzający obawę, iż zasądzenie Anny Göldi może wywołać zemstę ze strony będących z nią w zmowie sił zaświatowych, może ulec pokusie wynajdywania okoliczności łagodzących, a nawet autorytetem swoim wywrzeć wpływ w kierunku uniewinnienia, przy klauzuli wygnania uniewinnionej w drodze administracyjnej.
Tedy szale ważyły się pomiędzy konkurującemi ze sobą gminami wyznaniowemi, powołującemi się na tradycje sądzenia wykroczeń przeciw obyczajom i duchowi religijnemu, przyczem gmina ewangielicka, liczebniejsza znacznie w Glarus, oburzoną była, iż katolicka poważa się sięgać po prawo sądzenia „czarownicy“, nie należącej do kościoła rzymskiego, wyraźnie podług rejestrów luteranki. Albowiem Kanonik Glaruski wbrew pieniącemu się gniewem pastorowi BleihandoWi wywodził, że Anna Goldi była uprzednio katoliczką, że katolikami byli jej rodzice, że czarownicą była niewątpliwie od urodzenia, tedy wcześniej obraziła kościół rzymski, niż luterański, że nadto tradycje i ptak tyki inkwizycji, posiadającej w zamurowanych podziemiach klasztoru Dominikańskiego odnośne utensylja sądowe celem wydarcia oskarżonej tajemnicy jej związków z piekłem — gwarantują bardziej wydobycie najaw całej prawdy; a stąd — brzmiała konkluzja — „sprawa winna być dla dobra powszechności przekazana duchowieństwu rzymskiemu“.
Wysoce wymowny, zyskujący niemal nieograniczone wpływy na sfery rządzące, pastor Bleihand, powoływał się na swoją inicjatywę w ujawnieniu czarów Anny Göldi i sprowadzeniu jej przed sąd. Dobijał ponadto zarzut rzekomej niesprawności ewangielików przy docieraniu do prawdy w sprawach o związki ze światem demonów; zręcznie wskazywał, iż obecna przynależność podominikańskiego klasztoru do protestantów pozwoli im w potrzebie sięgnąć do arsenału środków, ktoremi rozporządzała dawna inkwizycja, a które nie były obce reprezentantom „czystego ewangielizmu “... I zwyciężył.
Katolicy uczynili jeszcze jeden wysiłek, aby sprawę odebrać z rąk „schizmatyków“; mianowicie wysłali pismo do sędziwego biskupa w Bazylei, prosząc, aby ten zwrócił się do Głowy Stolicy Apostolskiej celem wywarcia politycznego nacisku na związek kilku kantonów szwajcarskich przeciw tak jawnej uzurpacji luteranów, me wszędzie na ziemiach Szwajcarskich posiadających przewagę liczebną. Ale w odpowiedzi otrzymali od światłego biskupa Dulau ostrą reprymandę z nakazem niemieszania się w rzeczy, które „może istniały kiedyś, ale dziś stoją pod znakiem zapytania, zwłaszcza w kościele katolickim i aby pozwolili luteranom „kompromitować się, ile tamtym się podoba, skoro śród współwyznawców ujawniają dzisiaj występki tak niesamowite i nieodpowiednie do postępu czasu“.
Może ta odpowiedź nie była całkowicie trzymana w duchu dogmatycznym, ale bo też i biskup Dulau był oryginałem nielada, białym krukiem w czarnych szeregach księżej ciemnoty szwajcarskiej, pozwalającym sonie na samodzielne wykładnie, narażające go już nieraz na scysje z Rzymem i wywołujące niekiedy upomnienia papieskie z zaleceniami niewprowadzania nowinek. Dulau potrafił zawsze wytłumaczyć się, ale w potrzebie podtrzymywał odważnie własne zdanie; a że zyskał był ogromną popularność śród swoich współwyznawców, kurja dyplomatycznie godziła się z lekkiemi „wybrykami“ czcigodnego biskupa, mającego za sobą zasługi kiłkudziesiątletniego kapłaństwa. Tylko tego kalibru biskup — nawiasem mówiąc, duchowny, oddany z zapałem nauce astronomji i fizyki, niejako torujący drogę uczonemu księdzu Angelo Secchiemu[1], — mogiłę zdobyć w liście do zaścianka Glaruskiego na talu końcowy ustęp: „Raczcie zapamiętać sobie jeszcze, że z czarami zachodzą rzeczy dziwne: im więcej się je prześladuje, tem częstsze są te przestępstwa — giną, gdy o nich się nie mówi.“
Księża Glaruscy podejrzewali, że szanowny biskup uległ modnemu duchowi niedowiarstwa — takie rzeczy zdarzały się zdawna, i to nawet papieżom (np. Bonifacy VIII, posuwający się aż do drwin z rzeczy świętych)[2] — ale nie śmieli przeczyć powadze biskupa. Nadmieńmy jeszcze, że ten światowy i wesoły utrzymujący tolerancyjnie stosunki z reprezentantem wszystkich wyznań, zasłyszawszy, iż rzekoma czarownica była służącą pastora w Ferney, napisał do tego ostatniego list sekretny, aby udzielił ze swojej strony monitu współwyznawcom, gotowym popełnić „głupie okrucieństwo“. Wiedział bowiem, że Tillier, podobnie ja on sam, nie podzielał zabobonów epoki.
Zauważmy, że Dulau z przydomkiem „starszy“ — udyż inny Dulau (młodszy) był biskupem Arelateńskim we Francji — rozczytywał się pocichu z zamiłowaniem w Wolterze. Nie zrzekał się jednak zawodu duchownego, gdyż — poza honorami i dostatkami, jakie osiąga! ze swego stanowiska — był zdania, że „religja stanowi najdoskonalsze wędzidło, bo wstrzymuje słowem namiętność! dzikiego motłochu”. W zaufanem towarzystwie wygłaszał tezy ryzykowne, świadczące o jego głębokim sceptycyzmie; mianowicie upewniał grono dyskretnych przyjaciół, że „Jehowa jest nazbyt zły, aby pozostawał Bogiem dla postępującego w etyce świata; natomiast Chrystus jest za dobry, aby mógł być Bogiem dla wiecznie złośliwych i wymagających bicza mas ludzkich”, uznając zasady dziedziczności, nie godził się na pochodzenie „słodkiego Jezusa od krewkiego Jehowy, zalecającego żydom stokrotnie w Chanaanie rzezie niewiast i dzieci należących do Plemion nieprzyjaznych Synom Jakubowym”. Zasadniczo przeciwny był oderwaniu się kościoła katolickiego od Głowy w Rzymie, ponieważ od wojen międzynarodowych i klasowych oczekiwał nie mniej zła, niż od dawniejszych religijnych. Tedy poparł brata, odmawiającego zaprzysiężenia na nową konstytucję w rewolucyjnym roku 1792-im, a kiedy ów zamordowany został przez motłoch podczas krwawych dni wrześniowych, Dulau udał się do Paryża, aby los brata podzielić — i oddał szlachetną starczą głowę pod ślepy nóż gilotyny.





  1. Angelo Secchi ur. 1818 r. zm. 1878 r. teolog, astronom, matematyk, fizyk. Zakonnik-Jezuita, profesor fizyki w rzymskim. Wygnany z Rzymu objął katedrę matematyki w Waszyngtonie. Powróciwszy do Rzymu, został dyrektorem obserwatorjum astronomicznego. Napisał mnóstwo dziel naukowych. Praca p.t. „O jedności sił fizycznych“ zyskała mu światowy rozgłos.
  2. Pobożny Dante umieścił go w piekle, jako symonistę (świętokupce). O bluźnierstwach Bonifacego VIII patrz „Dzieje umysłowego rozwoju Europy“. Są tak jaskrawe, że niepodobna ich przytoczyć, aby nie uchybić powadze nieomylności papieskiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.