Z „Czerwonego i Czarnego“
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z „Czerwonego i Czarnego“ |
Pochodzenie | Antologja literatury francuskiej / Stendhal |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Całość jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
...Zawiść braci, bliskość ojca despoty i gbura, zbrzydziły oczom Juljana okolice Verrières. W Vergy nie czyhały nań te gorzkie wspomnienia; poraz pierwszy w życiu, nie czuł w pobliżu wroga. Kiedy p. de Rênal był w mieście, co mu się często zdarzało, Juljan ośmielał się czytać. Zamiast czytać w nocy, i to kryjąc lampę pod przewróconą doniczką, mógł się wysypiać: za to w dzień, po lekcji, chronił się między skały z książką, jedynem prawidłem swego postępowania i przedmiotem zachwytu. Znajdował w niej zarazem szczęście, upojenie i pociechę w chwilach zniechęcenia.
Niektóre zdania Napoleona o kobietach, uwagi o romansach modnych za jego czasu, obudziły w Juljanie myśli, które każdy z jego rówieśników miałby zapewne oddawna.
Przyszły wielkie upały. Wieczory przepędzano pod olbrzymią lipą o kilka kroków od domu. Panowała tam głęboka ciemność. Jednego wieczora, Juljan rozprawiał żywo; upajał się przyjemnością własnej wymowy, i to wobec młodych kobiet. Gestykulując, dotknął ręki pani de Rênal, wspartej o poręcz ogrodowego krzesła.
Ręka cofnęła się szybko; Juljan zaś pomyślał, że obowiązkiem jego jest uzyskać, aby ta ręka nie cofała się wówczas gdy jej dotknie. Myśl o tym nałożonym sobie obowiązku, o śmieszności lub raczej o poniżeniu jeżeli tego nie zdoła dokonać, zniweczyła natychmiast w jego sercu wszelką rozkosz.
Nazajutrz, Juljan spoglądał na panią de Rênal dziwnym wzrokiem; obserwował ją jak nieprzyjaciela przed bitwą. Spojrzenia te, tak różne od wczorajszych, zmięszały panią de Rênal: była dlań dobra, a on wydawał się zagniewany! Nie mogła oderwać ócz od jego oczu.
Obecność pani Derville pozwalała Juljanowi mniej mówić a więcej się oddawać myślom. Przez cały ten dzień, silił się umocnić przez czytanie natchnionej książki, w której hartował duszę.
Skrócił znacznie lekcje z dziećmi; następnie zaś, pod wpływem podniecającej jego ambicję obecności pani de Rênal, postanowił, iż, tego wieczora, ręka jej bezwarunkowo musi pozostać w jego ręce.
Skoro, z zachodem słońca, zbliżył się stanowczy moment, serce Juljana zaczęło bić gwałtownie. Zapadła noc; zauważył, że będzie bardzo ciemna: olbrzymi ciężar spadł mu z piersi. Niebo, pokryte dużemi chmurami, które przeganiał bardzo ciepły wiatr, zwiastowało burzę. Przyjaciółki przechadzały się do późna. Zachowanie ich zdawało się Juljanowi bardzo dziwne: rozkoszowały się tą aurą, która, dla delikatnych dusz, pomnaża niejako rozkosz kochania.
Usiadły wreszcie; pani de Rênal obok Juljana, a pani Derville obok przyjaciółki. Juljan, pochłonięty swym zamiarem, milczał, rozmowa nie kleiła się.
— Czy będę równie drżący i nieszczęśliwy przy pierwszym pojedynku? myślał; zbyt bowiem podejrzliwy był wobec siebie i drugich, aby nie widzieć stanu swojej duszy.
Odczuwał tak nieznośny lęk, iż wolałby raczej wszelkie inne niebezpieczeństwo. Ileż razy pragnął, aby panią de Rênal odwołała jakaś sprawa do domu! Gwałt, jaki sobie zadawał, odbił się w zmienionym głosie Juljana. Niebawem, głos pani de Rênal zaczął drżeć również, ale Juljan nie zauważył tego: straszliwa walka obowiązku z nieśmiałością pochłaniała go całkowicie. Trzy kwadranse na dziesiątą wybiły na zamkowym zegarze, a on jeszcze nic nie zdziałał. Oburzony własnem tchórzowstwem, rzekł sobie:
— Z uderzeniem dziesiątej spełnię com postanowił, albo też pójdę do siebie i strzelę sobie w łeb.
Jeszcze moment oczekiwania i lęku, w ciągu którego Juljan był prawie nieprzytomny ze wzruszenia, i dziesiąta wybiła na zegarze nad jego głową. Każde uderzenie nieszczęsnego młota rozlegało mu się w piersi: odczuwał je niemal fizycznie.
Wreszcie, podczas gdy ostatni dźwięk zegara drżał jeszcze w powietrzu, wyciągnął rękę i ujął dłoń pani de Rênal, która cofnęła się szybko. Juljan, nie bardzo wiedząc co czyni, chwycił ją na nowo. Mimo iż sam był bardzo wzruszony, uderzył go lodowaty chłód ręki którą ujmował; ściskał ją konwulsywnie. Ręka uczyniła jeszcze ostatni wysiłek aby mu się wydrzeć, ale w końcu została w jego dłoni.
Fala szczęścia zalała duszę Juljana; nie iżby kochał panią de Rênal, ale okropna męczarnia ustała. Sądził iż trzeba coś mówić, dla odwrócenia uwagi pani Derville: głos jego brzmiał donośnie i silnie. Głos pani de Rênal, przeciwnie, zdradzał takie wzruszenie, iż przyjaciółka zlękła się że jest niezdrowa i zaproponowała powrót. Juljan uczuł niebezpieczeństwo:
— Jeżeli pani de Rênal wróci do salonu, popadnę z powrotem w katusze, w jakich spędziłem cały dzień. Zbyt krótko trzymałem tę rękę, abym mógł to uważać za zdobyty przywilej.
W chwili gdy pani Derville ponawiała propozycję powrotu, Juljan ścisnął silnie rękę zwisającą w jego dłoni. Pani de Rênal, która już wstawała, usiadła z powrotem, mówiąc omdlewającym głosem:
— Czuję się, w istocie, nieco cierpiąca, ale świeże powietrze orzeźwi mnie.
Słowa te potwierdziły szczęście Juljana, które, w tej chwili, odczuwał w całej pełni. Zaczął mówić, zapomniał o udawaniu, oczarował obie przyjaciółki. Było jednakże jeszcze nieco tchórzostwa w tym nagłym potoku wymowy. Obawiał się śmiertelnie, aby pani Derville, spłoszona wiatrem, który się zerwał przed burzą, nie zechciała sama wrócić do salonu. Zostałby wówczas sam na sam z panią de Rênal. Zdobył się, prawie przypadkiem, na ślepą odwagę uczynku; ale czuł, że nie byłby zdolny wyrzec słowa do pani de Rênal. Wymówka z jej strony, choćby najlżejsza, znalazłaby go bezbronnym, i owoc zwycięstwa, które uzyskał, byłby stracony.
Szczęściem, tego wieczora, jego ciepła i emfatyczna wymowa znalazła łaskę w oczach pani Derville, której zazwyczaj wydawał się dziecinnie-niezręcznym i nudnym. Pani de Rênal, z dłonią w dłoni Juljana, nie myślała o niczem: żyła! Godziny spędzone pod wielką lipą, zasadzoną, wedle podania, przez Karola Śmiałego, były dla niej epoką szczęścia. Słuchała z rozkoszą szumu wiatru w gęstwinie drzew, oraz szelestu rzadkich kropel spadających na liście. Juljan nie zauważył okoliczności, która byłaby mu znacznie dodała ducha; pani de Rênal, która cofnęła rękę, aby pomóc kuzynce podnieść obaloną wiatrem doniczkę, usiadłszy z powrotem, oddała mu na nowo dłoń prawie bez trudności, jakgdyby to już była rzecz między nimi umówiona.
Północ wybiła oddawna; trzeba było wreszcie opuścić ogród. Pani de Rênal, upojona szczęściem kochania, w naiwności swojej nie czyniła sobie prawie wyrzutów. Szczęście odjęło jej sen. Juljan natomiast, śmiertelnie znużony walką przebytą w ciągu dnia, spał jak zabity.
Nazajutrz, zbudzono go o piątej: i — rzecz, która zabolałaby okrutnie panią de Rênal, gdyby to wiedziała — zaledwie pomyślał o niej. Spełnił swój obowiązek; i to obowiązek heroiczny. Przejęty szczęściem tego uczucia, zamknął się na klucz w pokoju, i utonął, z nową przyjemnością, w lekturze czynów swego bohatera.
Skoro rozległ się dzwonek wzywający na śniadanie, Juljan, zatopiony w biuletynach Wielkiej Armji, zapomniał wszystkich tryumfów dnia poprzedniego. Schodząc do salonu, szepnął do siebie lekko:
— Trzeba powiedzieć tej kobiecie, że ją kocham.
Zamiast przepojonych rozkoszą wspomnień których się spodziewał, ujrzał surową fizjognomję pana de Rênal, który, przybywszy przed dwiema godzinami z Verrières, nie ukrywał swego niezadowolenia iż Juljan cały ranek nie zatroszczył się o dzieci. Nic szpetniejszego niż ten człowiek przejęty swą ważnością, czujący się w prawie dać uczuć swoje niezadowolenie.
Każde cierpkie słowo przeszywało serce pani de Rênal. Juljan był tak oszołomiony, tak jeszcze pełen wielkich czynów, które, przez kilka godzin, przesuwały się przed jego oczami, iż, w pierwszej chwili, zaledwie raczył zauważyć wymówki pana de Rênal. Wkońcu, odparł dość ostro:
— Byłem niezdrów.
Ton odpowiedzi byłby uraził człowieka nawet o wiele mniej drażliwego niż p. de Rênal. W pierwszej chwili, chciał wypędzić Juljana bez zwłoki; powściągnęła go tylko zasada, iż nie należy się nigdy spieszyć w interesach.
— Ten smarkacz, pomyślał sobie, zyskał, dzięki memu domowi, pewną reputację; pójdzie do Valenoda, albo ożeni się z Elizą, i, tak czy tak, będzie sobie drwił ze mnie.
Mimo tej przezornej refleksji, p. de Rênal dał upust swemu niezadowoleniu w szorstkich słowach, które wkońcu rozdrażniły Juljana. Pani de Rênal omal się nie rozpłakała. Zaraz po śniadaniu, poprosiła Juljana aby jej podał ramię i przeszedł się z nią trochę; ujęła go przyjacielsko pod rękę. Na wszystko, co mówiła, Juljan zdołał tylko odpowiedzieć półgłosem:
— Oto bogacze!
P. de Rênal szedł tuż za nimi; obecność jego wzmagała gniew Juljana. Uczuł nagle, iż pani de Rênal wspiera się znacząco na jego ramieniu; zdjęty nagłym wstrętem, odepchnął ją gwałtownie i wyrwał ramię.
Szczęściem, p. de Rênal nie widział tego nowego zuchwalstwa; zauważyła je tylko pani Derville; przyjaciółka jej zalała się łzami. W tej chwili, p. de Rênal zaczął pędzić precz kamieniami małą wieśniaczkę, która szła niedozwoloną drogą, skracając sobie przez sad.
— Panie Juljanie, przez litość, szepnęła pani Derville, niech się pan uspokoi; pomyśl pan, wszyscy miewamy swoje humory.
Juljan zmierzył ją zimno oczyma, w których malowała się najwyższa pogarda.
Spojrzenie to zdumiało panią Derville, a byłoby ją zdziwiło o wiele bardziej, gdyby odgadła jego istotną treść; wyczytałaby w niem jakgdyby mętną nadzieję najokrutniejszej zemsty. Bezwątpienia takie chwile upokorzenia tworzyły Robespierrów.
— Twój Juljan jest bardzo gwałtowny, przeraża mnie, szepnęła do przyjaciółki.
— Ma prawo do urazy, odparła. Przy tak zadziwiających postępach jakie chłopcy robią, cóż znaczy że przez jeden ranek nie zajmował się nimi. Trzeba przyznać, że mężczyźni są bardzo bezwzględni.
Pierwszy raz w życiu, pani de Rênal uczuła jakby chęć zemsty na mężu. Bezgraniczna nienawiść do bogaczy, jaka kipiała w Juljanie, miała wybuchnąć. Szczęściem, p. de Rênal przywołał ogrodnika i zaczął wraz z nim grodzić pękami cierni niedozwoloną ścieżkę. Juljan nie odpowiadał ani słowa na uprzejmości pań. Zaledwie p. de Rênal się oddalił, przyjaciółki, utrzymując że są zmęczone, poprosiły go obie o ramię.
Między temi dwiema kobietami spłonionemi z zakłopotania, twarz Juljana, pokryta wyniosłą bladością, posępna i stanowcza, tworzyła osobliwy kontrast. Czuł wzgardę dla tych kobiet i dla wszystkich tkliwych uczuć.
— Ha! myślał; ani nawet pięciuset franków renty dla dokończenia studjów! Och! jakżebym plunął na nich!
Pochłonięty temi ponuremi myślami, zaledwie raczył słuchać uprzejmości obu pań; każde słowo raziło go jako niedorzeczne, głupie, mdłe, słowem kobiece.
Siląc się pleść byle co dla podtrzymania rozmowy, pani de Rênal wspomniała że mąż przybył z Verrières, ponieważ zamówił u jednego z dzierżawców kukurydzaną słomę. (W tych stronach używa się kukurydzanej słomy do wypychania sienników).
— Mąż nie wróci, dodała; zajęty jest, wraz z ogrodnikiem i służącym, zmienianiem słomy w siennikach w całym domu. Rano załatwili się z pierwszem piętrem, teraz poszli na drugie.
Juljan zbladł, spojrzał znacząco na panią de Rênal, i, przyspieszając kroku, odciągnął ją na stronę. Pani Derville puściła ich przodem.
— Ratuj mnie pani, wykrzyknął; pani jedna to może, wie pani, że lokaj nienawidzi mnie śmiertelnie. Muszę się przyznać: w sienniku, w mojem łóżku, mam schowany portret.
Na te słowa, znowuż pani de Rênal pobladła.
— Pani jedna może w tej chwili wejść do mego pokoju; niech pani sięgnie, tak aby nikt nie widział, do siennika, w rogu blisko okna; znajdzie tam pani czarne i gładkie pudełeczko.
— W niem portret... rzekła pani de Rênal, zaledwie mogąc utrzymać się na nogach.
Juljan spostrzegł jej wzruszenie i skorzystał zeń w lot.
— Mam panią prosić o drugą łaskę: błagam, aby pani nie oglądała portretu, to moja tajemnica.
— Tajemnica! powtórzyła pani de Rênal gasnącym głosem.
Ale, mimo iż wzrosła między ludźmi dumnymi z majątku i wrażliwymi jedynie na pieniądz, dusza jej wyszlachetniała już przez miłość. Okrutnie zraniona, pani de Rênal zdobyła się wszelako na akcent szczerego poświęcenia, zadając Juljanowi parę niezbędnych pytań.
— Zatem, rzekła odchodząc, gładkie, okrągłe pudełko z czarnego kartonu?
— Tak pani, odparł Juljan z owem twardem wejrzeniem, jakie przybierają mężczyźni w chwilach niebezpieczeństwa.
Weszła na drugie piętro, blada jakgdyby szła na śmierć. Na domiar nieszczęścia, czuła iż bliska jest omdlenia; ale chęć ratowania Juljana dodała jej siły.
— Muszę mieć to pudełko, rzekła przyspieszając kroku.
Usłyszała że mąż mówi coś do służącego: byli w pokoju Juljana, ale, szczęściem, przeszli do pokoju dzieci. Podniosła materac i zanurzyła rękę w sienniku tak gwałtownie, że sobie podrapała palce. Ale, mimo iż bardzo wrażliwa na ból, nie uczuła zgoła nic, gdyż w tej samej chwili zmacała pudełko. Chwyciła je i wyszła.
Ledwie znalazła się poza niebezpieczeństwem spotkania męża, zrobiło się jej słabo.
Juljan zakochany! trzymam w ręku portret kobiety którą kocha!
Osunąwszy się na krzesło w sieni, pani de Rênal przechodziła wszystkie męki zazdrości. Znowuż naiwność przyszła jej z pomocą: zdumienie paraliżowało ból. Juljan wszedł, chwycił pudełko, nie dziękując, bez słowa; pobiegł do swego pokoju, rozniecił ogień i spalił je w jednej chwili. Był blady, bez tchu; przesadzał rozmiar minionego niebezpieczeństwa.
— Portret Napoleona, mówił potrząsając głową, u człowieka który popisuje się taką nienawiścią do uzurpatora! Gdyby go dostał w ręce p. de Rênal, taki ultra, i taki wściekły na mnie! W dodatku, z odwrotnej strony, kilka wierszy kreślonych moją ręką, nie pozostawiających żadnej wątpliwości co do bezmiaru mego uwielbienia! i każdy z tych wybuchów miłości nosi datę! ostatni z przedwczoraj.
Cała moja reputacja obalona, obrócona w niwecz w jednej chwili! powtarzał Juljan patrząc na płonące pudełko, a moja reputacja to całe moje mienie, żyję tylko nią... a i to jeszcze, co za życie, wielki Boże!
W godzinę później, znużenie i litość jaką czuł dla samego siebie nastroiły go tkliwie. Spotkał panią de Rênal, ujął ją za rękę, i ucałował szczerzej niż kiedykolwiek. Zarumieniła się ze szczęścia i, prawie w tej samej chwili, odepchnęła Juljana w paroksyzmie gniewu i zazdrości. Duma Juljana, tak świeżo zraniona, sprawiła iż postąpił w tej chwili jak głupiec. Widział w pani de Rênal jedynie bogaczkę; puścił jej rękę ze wzgardą i oddalił się. Zadumany, przechadzał się po ogrodzie; niebawem, gorzki uśmiech wykwitł na jego wargach.
— Przechadzam się tutaj spokojnie, jak człowiek rozrządzający swoim czasem! Nie zajmuję się dziećmi! narażam się na słuszne wymówki pana de Rênal.
Poszedł do pokoju chłopców. Pieszczoty najmłodszego, którego bardzo lubił, ukoiły nieco jego piekący ból.
— Ten nie pogardza mną jeszcze, myślał Juljan. Ale niebawem zaczął sobie wyrzucać to roztkliwienie, jako nowy objaw słabości. — Te dzieci pieszczą mnie tak, jakby pieściły młodego psa myśliwskiego, którego mają od wczoraj...