Z „Manon Lescaut“

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoine Prévost
Tytuł Z „Manon Lescaut“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / X. Prévost
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „MANON LESCAUT“.[1]

Myśl o obraniu stanu duchownego spodobała mi się do tego stopnia, iż, skoro się znalazłem sam, nie zajmowałem się niczem innem. Przypomniałem sobie rozmowę z biskupem z Amiens, który dawał mi tę samą radę, oraz szczęśliwe nadzieje jakie rokował w razie gdybym skierował się na tę drogę. Szczera pobożność również przyczyniła się do mego postanowienia. Będę wiódł życie cnotliwe i chrześcijańskie, mówiłem sobie; będę się zajmował nauką i religją, które nie pozwolą mi myśleć o niebezpiecznych rozkoszach miłości. Wzgardzę tem, co pospolity ogół podziwia, że zaś pewien jestem iż serce moje zdolne jest pragnąć jedynie tego co szanuje, będę równie wolny od niepokojów co od pragnień.
Na tej podstawie ułożyłem sobie z góry system spokojnego i samotnego życia. W obraz jego wchodził ustronny domek z małym laskiem i strumykiem wody źródlanej w głębi ogrodu, bibljoteka złożona z wybranych książek, szczupła liczba cnotliwych i roztropnych przyjaciół, stół przyzwoity ale skromny i umiarkowany. Zaprawiłem to jeszcze listowną wymianą myśli z przyjacielem, któryby bawił w Paryżu, i donosił mi o wydarzeniach publicznych, nietyle aby zadowolić ciekawość, ile aby mi dostarczyć zabawy obrazem miotań się i niepokojów ludzkiego szaleństwa. Czyż nie będę szczęśliwy? dodawałem w duchu; czyż nie będą zaspokojone wszystkie me pragnienia? To pewna, iż projekt ten nadzwyczaj zgodny był z memi skłonnościami. Ale, jako uwieńczenie tak roztropnego planu, czułem iż serce oczekuje jeszcze czegoś, i że, aby niczego mu nie zbywało w uroczej samotni, trzebaby w niej obecności Manon!
Tybercy zachodził często aby mnie umocnić w zamysłach. Wreszcie, przy sposobności, zwierzyłem się ojcu. Odpowiedział, iż zamiarem jego było zostawić dzieciom swobodę wyboru, i że, w jakikolwiek sposób pragnę rozrządzić sobą, on zastrzega sobie jedynie prawo wspierania mnie radami. Udzielił mi, w istocie, wielu roztropnych wskazówek, zmierzających nietyle ku temu aby mnie zrazić do mego planu, ile sprawić abym go powziął z pełną świadomością.
Zbliżał się początek roku szkolnego. Umówiłem się z Tybercym, iż wstąpimy razem do seminarjum Saint-Sulpice, on, aby kończyć studja teologiczne, ja, aby je rozpocząć. Cnoty jego, znane naszemu biskupowi, sprawiły, iż, przed wyjazdem, otrzymał z rąk prałata znaczne beneficjum.
Ojciec, sądząc iż zupełnie już uleczyłem się z mej namiętności, nie czynił przeszkód. Przybyliśmy do Paryża; sukienka duchowna zajęła miejsce Maltańskiego krzyża, a nazwisko księdza des Grieux miejsce dawnego Kawalera. Zatopiłem się w nauce z taką wytrwałością, iż, w niewiele miesięcy, uczyniłem nadzwyczajne postępy. Spędzałem nad książką część nocy, a nie traciłem ani chwili dnia. Reputacja moja rozeszła się tak szeroko, iż winszowano mi zawczasu godności które nie mogą mnie ominąć; bez starań z mej strony, nazwisko moje znalazło się na liście beneficjów. Nie zaniedbywałem również i praktyk nabożnych; z zapałem oddawałem się wszystkim religijnym ćwiczeniom. Tybercy był zachwycony tem co uważał za swe dzieło; nieraz widziałem, jak wylewa łzy szczęścia, spowodowane mojem — jak nazywał — nawróceniem.
To, iż postanowienia ludzkie zdolne są ulegać zmianom, nie dziwiło mnie nigdy; jedna namiętność je rodzi, druga może zniweczyć. Ale, kiedy myślę o świętości uczuć które zawiodły mnie do Saint-Sulpice, i o wewnętrznej radości, której niebo pozwoliło mi tam kosztować, przeraża mnie łatwość, z jaką mogłem je skruszyć. Jeżeli prawdą jest, iż pomoc niebios w każdej chwili równą jest co do siły porywom namiętności, niech mi ktoś tedy wytłumaczy, jak złowroga potęga unosi nagle człowieka daleko od jego obowiązków, w ten sposób iż nie jest zdolny do oporu i nie odczuwa nawet najmniejszego wyrzutu.
Sądziłem, iż jestem bezwarunkowo wyzwolony ze słabostek ciała. Zdawało mi się, że stronicę św. Augustyna lub kwadrans chrześcijańskiej medytacji przełożyłbym nad wszystkie uciechy zmysłów, nie wyjmując tych które mogłaby mi dać Manon. Tymczasem, jedna nieszczęśliwa chwila wtrąciła mnie z powrotem w przepaść; a upadek mój stał się tem bardziej beznadziejny, iż, znalazłszy się, od jednego zamachu, równie głęboko jak niegdyś, niebawem, przez nowe wybryki, osunąłem się jeszcze o wiele niżej na dno otchłani.
Spędziłem w Paryżu blisko rok, nie dowiadując się o Manon. Kosztowało mnie to zrazu wiele; ale wciąż przytomne rady Tybercego i własna rozwaga pozwoliły mi osiągnąć to zwycięstwo. Ostatnie miesiące upłynęły tak spokojnie, iż uważałem się bliskim wiekuistego zapomnienia uroczej i przewrotnej istoty. Nadszedł czas, w którym miałem podtrzymać publiczną dysputę wobec pełnego fakultetu; zaprosiłem kilka szanownych osób, aby zaszczyciły zebranie swą obecnością. W ten sposób, imię moje rozeszło się szeroko po Paryżu i doszło uszu zdradzieckiej istoty. Nie poznała go z pewnością pod osłoną duchownego tytułu; ale resztka ciekawości, lub może niejaki wyrzut iż mnie tak zdradziła (nie mogłem nigdy dociec które z tych dwóch uczuć), sprawiły, iż zainteresowało ją nazwisko tak podobne do mego; przybyła do Sorbony wraz z kilkoma damami. Była obecna przy dyspucie i, bezwątpienia, z łatwością zdołała sobie przypomnieć moje rysy.
Nie miałem najmniejszego pojęcia o obecności Manon. Wiadomo iż, w salach przeznaczonych na te ceremonje, znajdują się osobne loże dla pań, skąd mogą się przysłuchiwać ukryte za żaluzją. Wróciłem do Saint-Sulpice okryty chwałą, obsypany powinszowaniami. Była szósta wieczór. W chwilę po powrocie, dano znać iż jakaś dama pragnie mówić ze mną. Udałem się natychmiast do rozmownicy. Boże! jakież niespodziane zjawisko! zastałem Manon. Tak, to była ona, ale bardziej urocza i świetna niż kiedykolwiek. Była wówczas w kwiecie lat ośmnastu. Powaby jej przewyższały wszystko co można opisać: wejrzenie tak lube, tak słodkie, tak pociągające; wcielona Miłość, Pokusa w jednej osobie. Cała postać wydała mi się istnym czarem.
Stanąłem oniemiały na ten widok, i, nie mogąc odgadnąć celu jej wizyty, drżący, ze spuszczonemi oczami, czekałem wyjaśnienia. Przez jakiś czas, i ona zdawała się równie zakłopotana; wreszcie, widząc że w dalszym ciągu milczę, zasłoniła rękami oczy, aby ukryć kilka łez. Rzekła, nieśmiałym tonem, iż wyznaje że zdrada jej zasługuje na mą nienawiść; ale, jeśli prawdą jest iż miałem dla niej jakieś uczucie, bardzo twardem było też z mej strony nie zatroszczyć się o nią i nie powiadomić o sobie przez całe dwa lata. Okrucieństwem jest również (mówiła) patrzeć na stan w jaki wprawia ją moja obecność i nie odezwać się ni słowem. Nie umiałbym opisać, co działo się w mej duszy, podczas gdy słuchałem jej głosu.
Usiadła. Stałem nieruchomo z nawpół odwróconą głową, nie śmiejąc wprost na nią spojrzeć. Zaczynałem kilkakrotnie mówić; nie miałem siły dokończyć. Wreszcie, zdobyłem się na to aby wykrzyknąć boleśnie: „Niewierna Manon! Och! niewierna, niewierna!“ Płacząc gorącemi łzami, powtarzała, że nie próbuje usprawiedliwiać swej zdrady. — „Czegóż chcesz tedy? wykrzyknąłem. — Chcę umrzeć, odparła, jeśli nie oddasz mi serca, bez którego istnieć jest mi niepodobieństwem. — Żądaj więc życia mego, zdrajczyni! odparłem, sam wylewając strumienie łez które starałem się napróżno powstrzymać; żądaj życia, jedynej rzeczy jaką rozporządzam jeszcze; serce bowiem nigdy nie przestało być twojem“.
Ledwie wyrzekłem te słowa, Manon zerwała się z uniesieniem aby mnie uściskać. Obsypała mie tysiącem namiętnych pieszczot; wołała wszystkiemi imionami jakie wynajduje miłość aby wyrazić swe najżywsze upojenia. Odpowiadałem wpół-błędny. Jakież-bo w istocie przejście, ze spokojnego stanu będącego mem dotychczasowem życiem, do burzliwych wstrząśnień które zaczynałem odczuwać! Byłem przerażony. Drżałem tak, jak drży człowiek, kiedy się znajdzie sam, w nocy, w ustronnym zaułku: ma uczucie, że przeniesiono go jakby w nowy porządek rzeczy; czuje tajemną grozę, z której otrząsa się dopiero po długiem rozpatrywaniu w otaczających przedmiotach.
Usiedliśmy koło siebie; ująłem jej dłonie, „Ach, Manon, mówiłem wpatrując się w nią smutnemi oczyma, nie spodziewałem się czarnej zdrady którą odpłaciłaś mą miłość. Bardzo ci łatwo przyszło zwieść serce którego byłaś wyłączną królową i które pokładało całe szczęście w tem aby ci być miłem i posłusznem. Powiedz, powiedz teraz, czy znalazłaś gdzie równie tkliwe i równie oddane? Nie, nie, natura nie stworzyła na świecie serc podobnych memu. Powiedz bodaj, czy żałowałaś niekiedy? Ile mogę budować na powrocie uczuć które sprowadzają cię dziś ku mnie? Widzę, ach, aż nadto dobrze, że jesteś bardziej urocza niż kiedykolwiek; ale, w imię wszystkich mąk jakie wycierpiałem, powiedz, piękna Manon, czy będziesz mi wierną?“
Odpowiedziała tak szczeremi zapewnieniami żalu, poprzysięgła wierność zapomocą tylu zaklęć i przyrzeczeń, iż wzruszyła mnie nieopisanie. „Droga Manon! mówiłem w świętokradzkiem pomięszaniu świeckich i duchownych wyrazów uwielbienia, jesteś bosko, nadziemsko urocza. Czuję iż serce moje unosi się w jakiemś tryumfalnem zachwyceniu. Wszystko, co tutaj, w Saint-Sulpice, bają o wolności, jest jeno chimerą. Zatracę dla ciebie los i dobre imię, czuję to dobrze; czytam mą dolę w twoich pięknych oczach; ale jakichż strat nie wynagrodziłaby twoja miłość! Łaski fortuny nie wzruszają mnie; sława wydaje mi się czczym dymem; zamiary życia duchownego były szalonemi majakami: słowem, wszelkie szczęście, obce temu którego spodziewam się z tobą, godne jest jedynie wzgardy, skoro nie umiałoby się ani chwili ostać w mem sercu wobec jednego spojrzenia twych oczu“.
Przyrzekając zapomnieć jej błędy, chciałem wszelako wiedzieć w jaki sposób dała się uwieść panu de B***. Opowiedziała mi, jako, ujrzawszy ją w oknie, zapłonął miłością. Oświadczył się jej w sposób godny potentata finansów, to znaczy dając listownie do zrozumienia, iż nagroda będzie proporcjonalną do łask których dozna. Zrazu słuchała bez innego zamiaru, jak tylko z chęcią wydobycia zeń znaczniejszej sumy, któraby pozwoliła nam żyć wygodnie; oślepił ją tak wspaniałemi obietnicami, iż, stopniowo, dała się wzruszyć: mogę wszelako sądzić o jej wyrzutach z boleści jaką musiałem wyczytać w jej twarzy w wilję naszego rozstania. Mimo dostatku jakim ją otoczył, nie zakosztowała z tym człowiekiem szczęścia; nietylko (mówiła), ponieważ nie znajdowała w nim mojej delikatności uczuć i wdzięku obejścia, ale ponieważ, w samej pełni uciech których jej wciąż dostarczał, nosiła, w głębi serca, wspomnienie mej miłości i wyrzut iż mogła się jej sprzeniewierzyć. Wspomniała o Tybercym, i o niezmiernem pomieszaniu w jakie sprawiły ją jego odwiedziny. „Pchnięcie szpady w serce, dodała, mniej byłoby mnie wstrząsnęło. Odwróciłam się i uciekłam, nie mogąc ani chwili znieść jego obecności“.
Opowiedziała dalej, jaką drogą dowiedziała się o mym pobycie w Paryżu, o zmianie stanu i dzisiejszej uroczystości. Upewniła, iż w czasie dysputy była tak wzruszona, że z trudnością przychodziło jej wstrzymać nietylko łzy, ale wręcz jęki i krzyki, które, raz po razu, omal się jej nie wydarły. Rzekła wreszcie, iż wyszła z gmachu ostatnia, aby ukryć swe wzruszenie, i że, idąc jedynie za popędem serca i gwałtownością pragnienia, przybyła prosto do seminarjum, z postanowieniem zakończenia tam życia, gdyby nie znalazła przebaczenia swej winy.
Gdzież jest barbarzyńca, któregoby tak żywa i serdeczna skrucha nie zdołała wzruszyć? Co do mnie, uczułem w tej chwili, że poświęciłbym dla Manon wszystkie infuły całego chrześcijaństwa. Spytałem, jak myśli pokierować naszemi sprawami. Odparła, iż trzeba natychmiast opuścić seminarjum i znaleźć schronienie w jakiemś bezpieczniejszem miejscu. Zgodziłem się na wszystko bez słowa. Wróciła do karocy, aby mnie oczekiwać na rogu. Wymknąłem się w chwilę później, niepostrzeżony przez odźwiernego. Zająłem miejsce koło niej. Wstąpiliśmy do składu ubrań, przywdziałem z powrotem galony i szpadę. Manon zapłaciła wszystko; nie miałem bowiem przy sobie ani grosza, w obawie zaś aby ucieczka moja nie napotkała na jaką przeszkodę, nie chciała pozwolić abym wrócił na chwilę do celi wziąć sakiewkę. Skarbczyk mój był dość ubogi, Manon zaś, dzięki szczodrobliwości p. de B***, dość bogata, aby móc gardzić tem cośmy zostawili. Nim wyszliśmy ze składu, naradziliśmy się co nam należy uczynić.
Chcąc aby poświęcenie jej było tem pełniejsze, Manon postanowiła zerwać z panem de B*** natychmiast i bez zastrzeżeń. „Zostawię mu meble, rzekła; są jego; ale, jak każe sprawiedliwość, zabiorę klejnoty i blisko sześćdziesiąt tysięcy franków, które wycisnęłam zeń w ciągu dwóch lat. Nie ma żadnych praw do mnie, dodała: możemy zatem zostać bez obawy w Paryżu. Najmiemy sobie wygodne mieszkanko i będziemy żyć szczęśliwie“.
Przedstawiłem jej, że, o ile ona może się czuć bezpieczną, moje położenie jest zgoła innego rodzaju. Prędzej lub później, znajdą mój trop, i ustawicznie będę narażony na toż samo nieszczęście którego raz już doznałem. Poznałem po wyrazie Manon, iż żalby jej było opuszczać Paryż. Tak bardzo lękałem się sprawić jej przykrość, iż nie było niebezpieczeństwa którembym nie wzgardził byle spełnić jej życzenie. Wreszcie, znaleźliśmy pośrednią drogę: mianowicie wynająć domek w jakiej wiosce pod Paryżem, skąd łatwo będzie dostać się do miasta, skoro nas tam powoła ochota albo potrzeba. Wybraliśmy Chaillot, jako nie nazbyt odległe. Manon pospieszyła natychmiast do siebie; ja miałem czekać u furtki Tuilleryjskiego ogrodu.
Wróciła, w godzinę, w najętym powozie, wraz z pokojówką oraz kilkoma walizami zawierającemi garderobę i wszystko co miała cenniejszego.
Niebawem, dotarliśmy do Chaillot. Zajechaliśmy na pierwszą noc do gospody, aby zostawić sobie czas na wyszukanie domu lub przynajmniej wygodnego mieszkania. Znaleźliśmy, zaraz nazajutrz, apartamencik wedle naszego smaku.
Szczęście moje zdało się zrazu zbudowane na niewzruszonych podstawach. Manon była istnym obrazem dobroci i słodyczy. Okazywała mi tyle delikatności i względów, iż czułem się aż nadto wspaniale wynagrodzony za swoje niedole. Ponieważ nabyliśmy oboje nieco doświadczenia, wzięliśmy pod ścisłą rozwagę trwałość naszej fortuny. Sześćdziesiąt tysięcy franków, stanowiące podwalinę dostatku, nie była to suma któraby mogła starczyć na cały długi bieg naszego życia. Nie byliśmy zresztą usposobieni do zbytnich ograniczeń. Oszczędność nie była główną cnotą Manon, tak samo jak i moją. Oto plan, jaki przedłożyłem: „Sześćdziesiąt tysięcy franków, rzekłem, mogą nam zabezpieczyć dziesięć lat. Dwa tysiące talarów rocznie, to zupełnie dosyć, o ile pozostaniemy nadal w Chaillot. Będziemy pędzić życie przyzwoite, lecz skromne. Jedynym zbytkiem będzie powóz i konie, oraz teatr. Trzeba to rozsądnie obmyślić. Lubisz Operę; zatem, powiedzmy, Opera dwa razy tygodniowo. Co się tyczy gry, ograniczymy ją tak, aby straty nie wyniosły nigdy więcej niż dwa pistole. Niepodobieństwem jest, aby, w ciągu dziesięciu lat, nie zaszły jakieś zmiany w mej rodzinie; ojciec jest wiekowy, może umrzeć; stanę się panem majątku; a wówczas będziemy już wolni od wszystkich trosk i obaw“.
Program ten nie byłby największem szaleństwem mego życia, gdybyśmy byli dość roztropni aby się go trzymać; ale postanowienia nasze nie trwały dłużej niż miesiąc. Manon lubiła namiętnie wszelkie uciechy: ja również, gdy chodziło o jej zabawę. Co chwila nastręczały się nowe okazje; ja zaś, daleki od żałowania sum jakie Manon trwoniła niekiedy z bezmierną rozrzutnością, pierwszy starałem się dostarczyć wszystkiego, co, w mojem mniemaniu, mogło jej sprawić przyjemność.
Nawet mieszkanie w Chaillot zaczynało jej być ciężarem. Zbliżała się zima, wszyscy ściągali do miasta, i wieś poczynała się opróżniać. Manon poddała aby się przenieść do Paryża. Nie zgodziłem się; ale, pragnąc ją zadowolić bodaj w pewnej mierze, rzekłem, iż możemy wynająć w mieście parę pokoików, aby mieć gdzie zanocować ilekroć zdarzy się nam zabawić zbyt późno: uciążliwość bowiem wracania do Chaillot była pozorem, dla którego chciała opuścić tę miejscowość. Obarczyliśmy się w ten sposób dwoma mieszkaniami, jednem w mieście, drugiem na wsi. Zmiana ta wprowadziła ostateczny zamęt w nasze interesa, a wreszcie dała powód do dwóch wydarzeń, które stały się przyczyną ruiny.
Manon miała brata, który służył w przybocznej gwardji. Na nieszczęście, mieszkał w pobliżu. Jednego dnia, idąc rano ulicą, spostrzegł w oknie siostrę i poznał ją. Natychmiast przybiegł. Był to człowiek brutalny i bez honoru. Wszedł do pokoju klnąc straszliwie; że zaś niejedno z wybryków Manon doszło jego wiadomości, obsypał ją stekiem obelg i wymówek.
Wyszedłem z domu chwilę przedtem; a okoliczność ta była niewątpliwie szczęśliwa dla niego lub dla mnie, nie byłem bowiem bynajmniej skłonny cierpieć bezkarnie zniewag. Wróciłem dopiero po jego odejściu. Odgadłem z twarzy Manon, że musiało zajść coś nadzwyczajnego. Opowiedziała przykrą scenę której stała się ofiarą, oraz brutalne pogróżki brata. Byłem tak oburzony, iż byłbym natychmiast pobiegł szukać pomsty, gdyby Manon nie zatrzymała mnie swemi łzami.
Podczas gdy rozmawialiśmy o tej przygodzie, gwardzista, bez wszelkiego oznajmiania, znowuż wtargnął do pokoju. Gdybym go znał, nie byłbym go przyjął tak uprzejmie jak to uczyniłem; ale on, pozdrowiwszy nas z uśmiechniętą twarzą, z miejsca oświadczył, iż przyszedł przeprosić Manon za swoje wybuchy. Posądzał ją o złe prowadzenie, i to obudziło jego gniew; ale, zasięgnąwszy u służby wiadomości o mojej osobie, dowiedział się rzeczy tak pochlebnych, iż informacje te obudziły w nim chęć pojednania.
Mimo iż te kuchenne wywiady miały w sobie coś dziwnego i rażącego, przyjąłem oświadczyny z całą uprzejmością. Sądziłem iż robię przyjemność Manon, która zdawała się zachwycona widząc tak pojednawcze usposobienie brata. Zatrzymaliśmy go na obiad.
Po krótkim czasie, spoufalił się do tego stopnia, iż, słysząc jak rozmawiamy o powrocie do Chaillot, zechciał nam koniecznie dotrzymać towarzystwa. Trzeba mu było dać miejsce w karocy.
Było to niejako aktem objęcia w posiadanie; niebawem przyzwyczaił się odwiedzać nas tak gorliwie, iż uczynił sobie dom z naszego mieszkania i zagarnął pod swoją władzę wszystko co do nas należało. Tytułował mnie bratem, i, pod pozorem braterskiej swobody, uważał za stosowne sprowadzać do Chaillot chmarę przyjaciół i raczyć ich tam na nasz rachunek. Wyekwipował się wspaniale naszym kosztem; zażądał nawet, abyśmy zapłacili wszystkie jego długi. Zamykałem oczy na tę tyranję, aby nie czynić przykrości Manon; udawałem nawet że nie spostrzegam, iż, od czasu do czasu, brat wyciąga od niej znaczne kwoty. To prawda, iż, będąc namiętnym graczem, miał tę sumienność, aby jej oddawać jaką cząstkę, kiedy fortuna mu sprzyjała; ale nasze mienie było zbyt skromne i nie mogło długo nastarczyć tak nieumiarkowanym wydatkom.
Miałem już zamiar rozmówić się stanowczo, aby siebie i Manon uwolnić od jego natręctwa, kiedy złowrogi przypadek oszczędził mi tej przykrości, sprowadzając w zamian inną, która pogrążyła nas bez ratunku.
Jednego dnia, jak się trafiało często, zostaliśmy w Paryżu na noc. Służąca, która, w takim razie, sama pilnowała domu w Chaillot, przybiegła uwiadomić mnie, że w nocy wszczął się ogień i że z trudnością zdołano go ugasić. Spytałem czy rzeczy nasze nie ucierpiały jakiej szkody; odparła, iż panowało tak wielkie zamieszanie, tylu obcych zbiegło do domu jakoby na pomoc, iż za nic nie może ręczyć. Drżałem o nasze mienie, które znajdowało się zamknięte w małej szkatułce. Udarem się corychlej do Chaillot. Daremny pospiech! Szkatułka znikła!
Przekonałem się wówczas, że można kochać pieniądze, nie będąc skąpym. Strata ta przejęła mnie tak żywą boleścią, iż myślałem że rozum postradam. Zrozumiałem w jednej chwili, na jakie nowe nieszczęścia mnie to wystawi; ubóstwo było najmniejszem! Znałem Manon, doświadczyłem aż nadto, iż, mimo całej wierności i przywiązania do mnie w dobrym losie, nie trzeba liczyć na nią w nędzy: nazbyt kochała dostatek i uciechy, aby mi je poświęcić. Stracę ją! wykrzyknąłem. Nieszczęsny kawalerze! znowuż tedy postradasz przedmiot ukochania! Ta myśl wprawiła mnie w tak okrutny zamęt, iż, przez kilka chwil, wahałem się, czy nie uczyniłbym lepiej, śmiercią kładąc kres wszystkim niedolom.
Mimo to, zachowałem natyle przytomności umysłu, aby rozpatrzyć się wprzódy czy niema jeszcze jakiego środka ratunku. Niebo obudziło we mnie myśl, która powstrzymała mą rozpacz; pomyślałem, iż może mi się uda ukryć przed Manon naszą stratę i że, zapomocą jakiegoś przemysłu lub szczęśliwych okoliczności, zdołam uzyskać tyle aby nie pozwolić jej odczuć nędzy.
Rachowałem (mówiłem sobie aby się pocieszyć), że dwadzieścia tysięcy talarów starczą na dziesięć lat: przypuśćmy tedy, że te dziesięć lat minęło, i że żadna ze spodziewanych zmian nie zaszła w mej rodzinie. Cóżbym wtedy postanowił? Nie wiem dobrze; ale któż broni mi uczynić dziś to samo co wówczas? Ileż osób żyje w Paryżu, nie posiadając ani mych zdolności, ani moich wrodzonych przymiotów, a, mimo to, zawdzięczają egzystencję własnemu jedynie przemysłowi.
Czyż Opatrzność (dodawałem, zastanawiając się nad rozmaitemi drogami życia) nie urządziła rzeczy bardzo mądrze? Możni i bogacze, to są przeważnie głupcy; kto bodaj trochę zna świat, widzi to doskonale. Otóż, w tem właśnie mieści się cudowna sprawiedliwość. Gdyby łączyli rozum z bogactwem, byliby zbyt szczęśliwi, a reszta ludzi zbyt nędzna. Przymioty ciała i duszy przypadły znowuż tamtym, jako środki pozwalające się im wydźwignąć z nędzy i ubóstwa. Jedni biorą udział w bogactwach mocarzy, służąc ich przyjemnościom i wyzyskując ich jak mogą. Inni, sprzedają im swą naukę i starają się zrobić z nich godnych ludzi: rzadko, co prawda, się im udaje, ale nie to jest celem boskiej mądrości: zawsze wyciągają jakiś owoc trudów, mianowicie ten, iż żyją na koszt swych dostojnych uczniów. W jakikolwiek tedy sposób rzecz ująć, bezrozum możnych i bogaczy jest znakomitem źródłem dochodu dla maluczkich...






  1. X. Prévost, Manon Lescaut, przełożył Boy, Bibljoteka polska, Warszawa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Antoine Prévost i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.