<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Z „Odyssei“
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski”
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Cyprian Kamil Norwid
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z „ODYSSEI“

Kiedykolwiek zdarzyło mi się wziąć do ręki Homera, a postrzegłem kilka kartek wstępu, wydawało mi się to więcej niż zabawnem. To mi się wydawało tak, jakgdyby kto, przy szerokiej szybie kryształowego okna stanąwszy, uczynił naprzód przemowę, że chce otworzyć okno i okazać widok okolicy. Homer jest naturalnym... oto i wszystko! I to wystarczyłoby zupełnie, gdyby tem wyraz «naturalny» nie był — przymiotnikiem! Ale ten wyraz i jest, i był, i będzie wielkim utworów ludzkich przymiotnikiem... I tu leży zarazem cała tajemnica sztuki i jej ustawne trudność.
Czy można się nauczyć naturalności?... To pytanie, którego zupełną tajemnicę otworzyć niełatwo. Można jednak powiedzieć, że u Homera naturalność ma bardzo potężne dwa źródła. Z jednej strony technicznie: ponieważ rapsodje z ust do ust przechodziły i każdy śpiewający uwłaszczał się w nie, przeto robiło się z używanym często rymem to, co staje się z doręczliwością używanych dobrze narzędzi, które się zczasem wrękojmiają w gesta człowiecze i jakoby organicznie żywemi stają się naturalnie. Ze strony drugiej: głównym naturalności powodem było, że u Homera od zenitu aż do ostatniego ziarnka piasku wszystko powzajemniało się. Niejeden wielki bóg był tak człowieczym, iż mógł się zapomnieć przy obiedzie, tudzież odwrotnie: wszystko ludzkie tak znowu boskiem było, że, w rapsodji XVII, mówiąc, boski Hlomer, o pasterzu trzody królewskiej Ulissesa, odzywa się w sposób bardzo niełatwy do wytłumaczenia wiernie po polsku — albowiem mówi: «To gdy rzekł boski pastuch świń...» i t.d. Płytko wszelako byłoby myśleć, że to już było całą cechą religijnej wiedzy, i byłoby to zoślizgać się po zewnętrznej plastyce pojęć. Dlatego rapsodyści, śpiewając Homera, zawsze i tłumaczyli go, a była to cała osobna umiejętność. I to tak dalece, że Homer należał do nabożnych ksiąg, a w chwilach życia trudnych i wątpliwych brało się epopeję i rozkładało ją, na traf macając palcem, które parę wierszy ujmie ręka jako słowa wyroczne[1]. Przyczyna tego leży w przymiocie osobnym, który nazwać tylko możnaby pewną przezroczystością teologiczną każdej karty Homera. Dlatego to niektóre tłumaczenia są zaledwo przetłumaczeniem tego, co jest — możnaby powiedzieć — na jednej stronie karty, obustronnie zapisanej. Naturalnie, że tym sposobem traci się pół książki! Naprzykład: Minerwa w rapsodji I-ej przybiera cudzą postać i — jako bogini — płynnie kłamie... ale, kiedy tak kłamie i dochodzi do interesu swoich kłamań, natychmiast się sama — ona, Minerwa — zaczyna jąkać i przepominać toku swoich perjodów. To jest rozrzewniające — a tłumacze to biorą za zaniedbanie rymu. Taka to niemniej teologiczna przezroczystość utworu, upostaciowanego na obyczaju żywym ludu, czyni, że tam w każdym nędzarzu i tułaczu obcym podejrzewało się naprzód, czyli on nie jest z Boga... Nie można było ugościć nikogo, zapytując naprzód, kto jest przychodzień, ale dopiero, skoro się w nim uszanowało boskość, zestępowało się do ludzkich pytań. I to się nazywało gościnnością, a policzało ją dlatego właśnie między nabożne praktyki i cnoty. Jakiegoś «ostatniego człowieka» nie było u Greków Homera. Zawsze on był pierwszym, bo jest boskim.
Jeżeli więc pisarze kształtni myślą sobie, że owa wielkość stylu i naturalność, która dozwala nie znać nie poziomego i nie niegodnego, pochodzi z umiejętności jakiej rzemiosła pisarskiego, tedy bardzo się mylą... mylą się o całe niebo i o całą ziemię. Tajemnica zalet owych polega raczej na tem, że Homer nie znał parafjańszczyzny, a przeto trywjalności, i że znać ich nie mógł dla tego powodu, iż wszelkiego człowieka uznaje «boskim»! I dlatego to boski Homer jest naturalnym.

Pisałem 1870 stycznia.


RAPSODJA I.

Śpiewaj, Muzo, płodnego w wynalazki męża,
Który, acz święte Troi okopy zwycięża,
Długo jednakże błądzi, długo zwiedza kraje
Różnych ludów, ich miasta, prawa ich poznaje.
Cierpiał on wiele w sercu swem na zdradnej fali,
Co i jednego rzadko rozbitka ocali,
Rzadziej, gdy się ów troszczyć rad o społeczeństwo,
Iż większą liczbę własne pochłania szaleństwo.

O bezpomni!... Bóg słońca, syn Hyperjonowy,
Pomścił się na nich stada rogatego głowy.
Powrotu dzień odjąwszy za jeden kęs strawy:
Córo Jowisza, spowiedz... choć cząstkę tej sprawy.

Dawno inni, tragicznych uniknąwszy zgonów,
Zdala bitew i morza, u własnych zagonów
Spoczęli... Sam on jeden, po dwakroć stęskniony,
Nadaremnie ojczyzny wyglądał i żony.
Nimfa, pomiędzy boskie pełna majestatu,
Kalipso, w głębi jaskiń ukryła go światu,
Chcąc, ażeby jej został małżonkiem na zawsze.
Lecz czas kołem w bieguny zatoczył łaskawsze
I w kresy, które zdawna wyznaczyły bogi.
By wrócił do Itaki, w ojczyźniane progi,
Alić i tam bez walk on nie został... Dopiero
Wszystkie się bóstwa nad nim w jedną litość zbierą,
Krom Neptuna, którego gniew ciągły zapala
I jeden Ulissowi wrócić nie pozwala.

Alić Neptun nawiedzał Etjopję daleką...
(Jest to kraj, gdzie zapada firmamentu wieko
I gdzie lud na dwie części swą rozdziela ziemię
Pomiędzy plemię wschodnie a zachodnie plemię.)
Tam bóg syci się dymem hekatomby, która
Pomieszała krew jagniąt z krwią dzikiego tura.
Natomiast bogi inne na Olimpu szczytach
Goszczą w Jowisza gmachu, który, na zenitach
Człowieczeństwa i bóstwa władnąc jednakowo,
Do zgromadzonych w kole pierwszy bierze słowo.
Spomoniał albowiem piękność Egista, jak kona
I jak ubił go świetny syn Agamemnona,
Czego obraz że pamięć przywodzi mu żywa,
Tak się do nieśmiertelnych Jupiter odzywa:

— O! jak bezrozumiale szemrzą przeciw bogom
Ludzie, nie przysądzając zła własnym nałogom,
Lecz nam... I jeszcze cierpią na urągowisko
Praw, których gardząc siłą, wzywają nazwisko.
Wszak nieinaczej Egist wziął żonę Atryda
Mężobójstwem, acz spomnieć mógł, iż zło się wyda.
Merkur sam z przestrogami naszemi doń śpieszył.
On, co niegdyś, Argusa gromiąc, pierś mu przeszył,
On uczył, że wyroki dojrzeją w Oreście.
Gdy dorośnie, gdy stanie w rodzinnem swem mieście,
Czego atoli Egist że nie skoro słucha,
Ciosem jednym postradał małżonkę i ducha.

Tu Minerwa, bogini szafiroźrenica,
Przerwie: Sprawiedliwości wszelkiej jest granica,
Najwyższy Ojcze, synu samego Saturna!..
Podobna zbrodnię zemsta niech króci powtórna.
Lecz mnie rozdziera serce, gdy mąż bez przygany,
Jak Uliss, tyle znosi, losem urągany,
Na morzach — i to jeszcze gdzie sam środek fali
Głównym się węzłem wrzątku swojego krysztali —
Wyspa jest ówdzie, borem kryta. Tam w jaskini
Mieszka dzikiego córka Atlasa, bogini,
Córka boga, któremu znane są otchłanie
Mórz i sam sklep niebieski winien utrzymanie.

Ona to żeńskiej sztuki używa wszelakiej,
By tęskny jeniec wreszcie zapomniał Itaki!
Lecz on umarłby chętnie, gdyby w zgonu chwilę
Widział choć dym kominów znajomych mu tyle.
Acz i to serca twego nie wzrusza, o panie
Olimpu... jakby Uliss zasłużył wygnanie,
Ani się ofiarami zalecał swojemi
Przy argijskim okręcie, na trojańskiej ziemi...
Czemże mąż, który serce i ramię ma dzielne,
Wrówni z niecnym zasłuża gniewy nieśmiertelne?

Tu Jupiter, któremu chmury się piorunią,
Rzecze: Cóż to dziecinne usta twe seplunią?...
Jażbym kiedy boskiego Ulissa zapomniał,
Który nietylko wiedzą śród ludzi zogromniał,
Lecz i przestronne niebo napełnił kadzeniem
Bogom, co się odziały niebieskiem sklepieniem?
Lecz niemniej Neptun ziemię falami otoczył,
A Uliss w czaszce jego Cyklopa się zbroczył
I oślepił mu wielkie czoło Polifema.
Któremu równych między Cyklopami niema,
Bowiem idzie mi z rodu samego Neptuna
Przez Tosę, córkę króla, gdzie wielka laguna.
Stąd to Neptun, choć stracić Ulissa nie może,
Między nim a ojczyzną rozbałwanił morze.
Atoli olimpijskiej wyrokiem narady
Gdy się Ulissa poprze, ujdzie on zagłady.
Ani co trójząb zdoła sam, a gniewu zwolni,
Skoro się bogów mnogie uznanie zespolni.

K’temu błękitniewzroka bogini, Minerwa,
Rzecze: Niech już zbyt długa nie uwłóczy przerwa
Takowego wyroku, niech stawa się czynem.
Ojcze, któryś samego Saturna jest synem!
I, jeżeli zaprawdę to po bogów myśli,
By raz już wrócił Uliss, Merkurego wyślij,
Który zgromił Argusa; każ, niechaj Merkury
Leci i dotknie stopą Ogygijskiej góry,
I tchem jednym nasz wyrok poniesie bogini,
Która warkocze jasne z włosów długich czyni,
By, jak ona, tak Uliss wreszcie się dowiedział,
Że zakreśloną dobę wygnania przesiedział.
Ja synowi Ulissa pójdę w piersi włożyć
Moc ducha, by się nie dał lada czem zatrwożyć.
Chcę, by, obfitowłose zebrawszy Acheje,
Przedstawił im publicznie żal swój i nadzieje,
I, jako zalotników natrętna gromada
Krętorogie mu tryki rznie i woły stada.
Poczem wyszlę go jeszcze do Sparty, do Pylo,
By brał o ojcu wieści, badał, jeśli mylą,
I sam przeto, własnego używszy rozumu,
Tej nabrał dostojności, co wyróżnia z tłumu.

To gdy rzekła, pod stopę podsunie sandały
Nieśmiertelne, lecące, gdzie chce, lotem strzały,
Cale wytworem złota urobione giętko,
Ponad ziemie i morza — rzutkie, jak wiatr, prędko.
Bierze i włócznię swoją, walną, która grotem
Bronzu gwiaździ, a łamie bataljony grzmotem
I chorągwie i wodze nieraz z ziemią równa,
Skoro swe ku nim czoło zmarszczy Jowiszówna!
Tak zaś z Olimpu szczytów gdy utknęła, już stawa
W Itace, już w przedsieniach Ulissa, gdzie wrzawa,
Sama, z bronzową włócznią, lecz wziąwszy pozory
Wodza Taffjanów, Menta...

Onej właśnie pory
Dziewosłębni śmiałkowie w przysionkach siedzieli
Na skórach wołów, które pierw oburącz cięli,
I bawili się graniem w kości, zaś służebni
Starsi i racze chłopcy, w goszczeniu potrzebni,
To leli wino w kruże, to, gąbki zbrzmiałemi
Stoły omywszy, biegli z przekąski smacznemi,
Ustawiając potrawy ponętnie i czysto
I wszelką służąc rzeczą, mięsiwem rzęsisto.

Telemak, sam że prawie podobny do bogów,
Pierwszy boginię zoczył stojącą u progów,
Właśnie gdy siedział smętny między zalotniki,

Marząc, by kiedyś rodzic weszedł w te okrzyki,
Uznał syna, powrócił prawe obyczaje,
Za wszystkie progi domu wyrzuciwszy zgraję.

Stąd to dostrzegł on Pallas, wstał i prosto idzie
W głąb przysionku, gdzie stała oparta na dzidzie,
Oburzony uczuciem szlachetnego sromu,
Iż czasu tyle gość mógł czekać w progach domu.
Skoro zaś przy niej stanął, wziął rękę jej prawą,
Przejął włócznię bronzową i głosem nad wrzawą
Panującym rzekł: Gościu, przyjmij pozdrowienie.
Naprzód uczczonym będziesz, potem i jedzenie
Zechcesz spożyć... Dopiero, o ile się godzi,
Powiesz, coś zacz, czem służyć i co cię przywodzi.
A to rzekłszy, szedł naprzód. W Telemaka ślady
Stąpały kroki gościa, Minerwy Pallady.
Aż gdy weszli do wnętrza siedziby wspaniałej,
Telemak poniósł włócznię, gdzie inne już stały
Ulissesa pociski przy wielkiej kolumnie,
Powspierane na gwoździach, krzywionych rozumnie.
Gdy zaś boginię powiódł dalej ku tronowi,
Podesłał dywan, co się dowcipnie wezgłowi,
I zasunął pod stopy ławeczkę poziomą.
Sam tuż obok niej przysiadł z twarzą nieruchomą
Ku zalotników ciżbie, by, wręcz oddalony,
Gość jego przez tych śmiałków nie był obrażony
(I aby nieco mówić zdołał o Ulissie).

Zaraz służebna wbiegła. Ta, na srebrnej misie
Złotą nalewkę uniósłszy, przyrząd uczyniła
Do rąk mycia i wdzięcznie stół gładki okryła.
I dopiero poważna klucznica z swej strony
Niesie chleby, a wgląda, jak stół zastawiony,
Hojnie świadcząc tych rzeczy, co zależą od niej.
Marszałek różność mięsa podaje wygodniej,
Złote stanowi kubki, gdy zwinny chłopczyna,
Herold, pilnie uważa, dolewając wina.
Tu zalotnicy butni całą weszli zgrają,
I ci trony, a owi ławy zasiadają.
Heroldowie im wodę leją wnet na dłonie,
Dziewki chleb łamią w kosze, chłopięta na stronie
Po same wręby wina nachylają w kruże,
A każdy z gości sięga po zakąski duże.
Dopiero kiedy więcej jeść ni pić nie mogą,
Wtedy ich umysł inną ulatuje drogą,
Gwoli śpiewom i tańcom, które tym porządkiem
Są uwdzięcznieniem uczty mniej, niźli jej szczątkiem.

Alić z heroldów pierwszy podał Femjusowi
Cytarę i, choć śpiewak nieskoro się słowi
W obliczu zalotników, lecz forminks[2] go budzi.
Melodyjnie więc począł nucić dla tych ludzi,
Gdy Telemak u skroni błękitnoźrenicej
Bogini, by nie mogli zajrzeć natrętnicy.
Te szeptał słowa: Gościu luby, nie racz, proszę,
Obrazić się, jeśli ci wyznam, co ponoszę.
Oto widzisz, cytara i pieśń ich zachwyca,
Czynić zaś to snadno jest u mego rodzica,
Dobra albowiem cudze trwonią i własności
Męża, którego może deszcz wybiela kości,
Lub morska je gdzieś fala tłucze w poniewierce.
Zaprawdę, gdyby śmiałków tych zajęcze serce
Nagle żywą zoczyło postać bohatera
W Itace swojej, każdy, co się dziś ubiera
W tę purpurę, w to złoto, każdy z onej rzeszy
Przeniósłby zyskać wawrzyn na gonitwie pieszej.
Lecz dziś, gdy Uliss przepadł gdzieś fatalnym zgonem,
Ani już myśleć, ani bywać pocieszonym.
Lubo ten, ów z wędrownych nieraz zapowiada,
Że wróci on... Ah, taka nadzieja... to zdrada.
Więc dość o tem. A teraz mów mi bez ogródek,
Ktoś ty i skąd, ojczyzny gdzie gród masz i środek,
Rodu jakie zacnoście, i na nawie jakiej,
Który sternik cię przywiódł do brzegów Itaki,
Lub do którego z ludów chełpisz się należyć...
Że pieszo nie przybywasz, zbyt łatwo uwierzyć.

Otwarcie mów, czy obcym jesteś tu i nowym,
Albo bywałżeś może gościem Ulissowym.
Wielu albowiem przyjmał w dom i ze swej strony
U niejednego chętnie był sam ugoszczony.

Modrooka mu na to Minerwa odpowie:
Szczegółów tych, ktokolwiek rad, niechaj się dowie,
Gdy powiem mu, że jestem Mentes, że się szczycę
Wodzą Taffjów, co biegle rzucają kotwice.
Anchilaos mym ojcem. Wszedłem tu w zatokę
Z okrętem, lecz na morza ciemne i głębokie
Płynę i aż do ludów cale innej mowy.
Mam się z Temesu; wezmę ładunek bronzowy
Za świecące żelazo, które wzamian pławię — —
Okręt mój tkwi u brzegu przeciw miasta prawie,
Pod tą Nejusa górą, co się borem jeży,
W miejscu, które zatoce Retrusa należy.
My zaś — mówię: twój rodzic i ja — powzajemnie
Bywaliśmy zażyli; dziś spomnieć przyjemnie.
Laert, gdy go zapytasz, niemało dopowie...
Powiadają, że stradał siwy rycerz zdrowie
I ani go dopatrzeć na ulicach miasta:
Sam, gdzieś... Zgrzybiała przy nim jedyna niewiasta,
Co mu podawa napój lub pokarm, gdy wraca,
Posępnie się wlekący śród drzew, które maca
W sadzie własnym, winnicą zieloną bogatym...
Słowem... cóż mówiliśmy? Stanąłem więc na tem,
Że ojciec twój śród obcych jeśli szuka drogi,
To, myślę, dla tych uwłók, które stręczą bogi.
Boski Uliss albowiem żyw jest bezzawodnie
Kędyś... gdzie arcyczęsto potworni lub zbrodnie
Bohaterom uwłóczą, śród morza otchłani,
Na wyspie jakiej, którą ocean tyrani.
Tu zaiste, że słowo proroctwa wyrzekę,
Zaś i spełnienie jego bynajmniej dalekie...
Powiem prosto, co w usta same bogi kładną,
Acz nie jestem augurem ni sybillą żadną:
Nie będzie Uliss zdala ojczyzny, nie będzie!
Choćby go opasali łańcuchami wszędzie,
Fortel wynajdzie rzutkim dowcipem lub czynem.
Teraz zaś szczerze mów mi: jestżeś jego synem?
Taki duży, podobien, doprawdy, i z lica
Niesłychanie... i z oczu ślicznych do rodzica!
Ja-ć się znam! Po tylekroć bo z nim ucztowałem,
Nim ruszył na trojańską z kwiatem Argów całym,
Krocząc od brzegów w nawy głębokie z odwagą...
Alić odtąd ni on mnie nie spotkał, ni ja go.

Roztropny więc Telemak w te odpowie słowa:
Cudzoziemcze, ze wszech miar zaufaj, że mowa
Szczera jest. Moja matka uznaje mnie synem
Ulissa... Ja nie widzę, bym równał mu czynem.
Któż wreszcie zna się z gruntu na sobie?... Oh, bogi!
Nie pochodzę-ć od męża, co gdzieś umarł z trwogi
O skarby swe — przeciwnie, dziedziczę zniszczenie,
Nieszczęsnego widoczne jestem pokolenie — —
Lecz, iż spytałeś, mówię...

Poględna błękitno
Minerwa: Zczasem — rzecze — zarówno zaszczytną
Poczniesz dolę, skoro cię Penelopy łono
Powiło, jakim jesteś, nie, jak cię uczono...
Zmieńmy wszakże tok rozmów...

Powiedz mi, ot, kto są
Te biesiadniki, jaki pożytek ci niosą;
Ucztę to albo swaty oglądam? Nareszcie
Miałażby to być wdzięczna zabawa niewieście,
Zwłaszcza, że, w domu twoim przyszedłszy się tuczyć.
Nie poprzestają tobie wyraźnie uwłóczyć,
Tak, że rozsądny człowiek zgorszyłby się dawno
Ludźmi tymi i onych ochotą niesławną.

Tu roztropny Telemak: Że wiedzieć chcesz więcej,
Cudzoziemcze, wiedz. Był to ongi dom książęcy,
Znamienicie spaniały, gdy śród swojej właści

Żył bohater. Lecz teraz wszystko się przepaści
Wolą bogów, a srogie przeznaczenia siły
Imię Ulissa więcej niż czyje zgładziły.
I zaprawdę, że mniejbym nad ojcem zabolał,
Gdyby był zginął — gdyby legł, jużbym to wolał!
Gdyby, uniesion z pola Troi po wygranej,
Skonał, toćby Acheów cały sejm zebrany
Monumentem go uczcił, synby odziedziczył
Głos historji, nie z czemś się bezimiennem liczył.
Lecz tak, jak jest, bez wiedzy, bez świadków znikniony,
Niecnych zaledwo harpij uradował szpony,
Mnie zaś bezpłodnym żalem, zaiste, nieskąpiej,
Żalem — i więcej jeszcze... bo tem, co nastąpi.
Oto już teraz wszyscy, którzy są udzielni
Na Dulichium, na Same, — wszyscy ludzie celni
W krzemienistej Itace, w Zacyncie lesistym,
Kłonią się matce mojej afektem strzelistym.
Tak, że naprzód dom zniszczą, potem w domu władzę,
I nareszcie mnie stracą, bo-ć i ja zawadzę!

Bogi wielkie! — Pallas mu na to we wzruszeniu, —
Zaiste, ojca ci brak o twardem ramieniu,
Jako go pomnę, we drzwi gdy wchodził z toporem
W ręce jednej, we wtórej z łowieckim przyborem,
Z dwoma pociski, z tarczą, z tym uśmiechem zdrowym,
Gdy, od Ilusa, co jest synem Mermerowym,
Powracając, pierwszy raz weszedł w progi nasze,
Rozweselał się, prawił i wychylał czasze.
Ówdzie albowiem płynął był on w szparkiej nawie
Po truciznę, iż niema zajadliwszej prawie,
Ku usrożeniu grotów z miedzi przeciw wrogom:
Ilus dać mu jej nie chciał, zlękły ująć bogom,
Zlękły gniewu, co wrówni nad wszystkiem zawisa,
Lecz dał mu jej mój ojciec: tak kochał Ulissa!
Porównym przeto, jako go pomnę, gdyby się
Zjawił tu, o, jakżeby przez ciebie, Ulissie,
Byli śmiałkowie owi smętnie poswatani...
Lecz czyli wróci? będąż wreszcie ukarani?...
Rzeczy te jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Tulą się w dłoniach bogów.
Bądźże i sam w stanie
Obmyśleć coś przeciwko temu najazdowi...
Lub posłuchaj — niech każde z słów cię zastanowi:
Jutro Acheje zwołaj, weź bogów na świadki,
Rzecz miej do zgromadzenia, wtórą rzecz do matki,
Butnych zagaj, by w swoje wracali dzielnice,
Matka zaś niech, jak znowa ślubione dziewice,
Mieszka w ojcowym grodzie. Ci, pełni ochoty,
Niechby się przesadzali w darach na zaloty,
Gdy tobie plan znów podam inny.
Weź żeglarzy
Dwudziestu, okręt, jaki najlepszy się zdarzy,
I płyń, by o tak dawno ojcu oddalonym
Powziąć coś ludzkiem słowem, co najbardziej onem,
Które od Jupitera samego pochodzi,
Ludziom wybrzmiewa sławą wślad i nie uwodzi.
Do Pylos naprzód, gdzie jest boski Nestor, dalej
Do Sparty, gdzie są, którzy najpóźniej wracali
Z Acheów o mosiężnej piersi. Żyje-ć przecie
Jasnowłosy Menelas, ostatni, jak wiecie.
Wszelako, choćbyś powziął, że Uliss jest żywy,
Musisz jeszcze rok czekać, bądź przeto cierpliwy.
Lecz, gdybyś się dowiedział, że zmarł, to zpowrotem
Monument postaw, tudzież z pompą i ze złotem
Wyrządź cześć... poczem matce dozwól wybrać męża.
Aż dopiero, gdy się tak wszystko pookręża,
Wtedy przemyślaj w sercu, dowcipem lub siłą
Pomścić, co tobie w twoich prawach uwłóczyło.
Dzieckiem nie jesteś, ni do pacholąt zabawy.
Pomnijże, jakiej boski Orest dobył sławy,
Zabiwszy ojcobójcę, chytrego Egista —
Niechże coś i przez ciebie latopis skorzysta!
Mój drogi, bądź zwycięskim, niech przykład ci służy,
Ile żeś jest i wcale gładki, i już duży.

Ja teraz do rzemiosła powracam i sprzętu,
Zniecierpliwionych ludzi zwołać u okrętu.
Ty o wszystkiem, co rzekło się, zachowaj pieczę,
Ucz się tak doskonale pełnić, jak się rzecze.

Więc roztropny Telemak z swej strony zaczyna:
«Zaprawdę, cudzoziemcze, żegnasz mnie, jak syna,
Ani zdołam zapomnieć serdecznej przestrogi.
Lecz dlaczego ten pośpiech? Zgotuj się do drogi
Przez świeżą kąpiel... Czekaj, chcę, ażebyś raczył
Unieść i dar, któryby jak spomnienie znaczył...

Lazurowzroka na to Pallada: Radzę ci
Do powrotu go schować pogłównie w pamięci...
Mnie coraz bardziej nagli godzina podróży.
Rzekła i, jak ptak, znikła, który lecąc wróży.
W serce jego albowiem odwagę natchnęła,
Pamięć ojca, rzutniejszą gotowość do dzieła,
I myśl, którą Telemak natrafiał zdziwiony,
Że to stało się z Boga...
...I rozpromieniony,
Na podobieństwo boskie jasny, wszedł do sali,
Gdzie dziewosłębni piosnek wesołych słuchali.

A śpiewał im wieszcz taki, że aż ucichnęli...
Pieśń zaś była: jak marnie Acheje ginęli,
Gdy opuszczali Troję, gdy za nimi w ślady
Obosieczny gniew pędził tej samej Pallady.

Mądra Ikara córka, z komnaty na piętrze
Słuchając nuty, treść słów pojęła i wnętrze:
Dwie więc służebne panny wziąwszy, z obiej strony
Za nią idące, zeszła na próg wychylony
Pomiędzy kształtne odrzwia...
...Twarz z profilem czystym
Miała przymgloną nieco owiciem przejrzystem,
Boska między niewiasty... gdy dwie jej panienki
Miały swemu wiekowi odpowiednie wdzięki.

Potem we łzach te słowa Penelopa powie:
Femjus, mam jedną prośbę, przystępną wieszczowi,
Który, umiejąc pieśni, dla ucha czarowne,
Lub wreszcie i kantyki przystępne i równe,
Czemuż nie śpiewa, jakby pospołem siedzący
Śród ludzi, którzy, pijąc, słuchają niechcący...
Lecz ów tren serce moje najostrzej przeszywa,
Żal mój głębiej go umie, choć słów nie używa.
Cenię szlachetnej głowy pamięć i wyprawę
Męża, który Helladzie przyniósł dobrą sławę!

Tu roztropny Telemak ze swej rzeknie strony:
Malko, czemuż to śpiewak ma być poganiony,
Skoro za świętem idzie natchnieniem? Ażali
Nie Jupiter to raczej, ważący na szali
Sprawiedliwość i wszystko mający na pieczy,
Wydziela ludziom błogie lub fatalne rzeczy,
Jako sam chce i rad jest?... Bogu więc przygana?
Lub winić pieśń dlatego, że jest zrozumiana?
On, gdy głosi porażkę Danausa synów,
Czyni, co sztukmistrz, świeżych gdy szuka wawrzynów.
Niech owszem serce twoje umężnia się bardziej
I słuchać prawd pouczy, a duch bólem wzgardzi.
Przecież niejeden Uliss na trojańskiej zginął.
Wielu Greków krwi strumień po gardło opłynął.
Powróć w progi, gdzie cicho igła się nawleka,
Krosna są ówdzie, kłębek niecierpliwie czeka,
I rozkazuj, by panny były ci powolne!
Co do rozpraw, te że są doniosłe i wolne,
Męskim przystają duchom, choć niejednakowo...
Najpierwej mnie, że jestem tu panem i głową.

To Penelopa, słysząc, w sercu zatrzymała,
Zacnością słów przejęta, i poszła, jak stała,
Dwie za sobą służebne mając stąpające,
I legła i łzy lała w wezgłowie gorące
Za Ulissem, aż niebo mająca w swem oku
Minerwa snem jej błogim ulżyła z obłoku.

Zalotnicy tymczasem, że mrok już zapadał,
Gwar czynią: każdy niby do snu się układał
W łoża, których zmieniali porządek, jak chcieli.

Telemak śród tej ciżby, gdy tak się weseli,
Stanąwszy, w te rzekł słowa;
Zaiste, byłoby
Piękniej dosłuchać pieśni, wzruszającej groby,
I podobnego bogom wieszcza, aniżeli
Bruździć i bluźnić, nim się pójdzie do pościeli.
Lecz na dziś pełńmy jeszcze te uczty niesforne.
Jutro będziemy mieli walne ciało zborne.
Tam ja zawezwę wszystkich przed majestat prawa,
By gdzieindziej się przeniósł utratek i wrzawa.
Każę wam z progów wszystkim ustąpić niezwłocznie,
Czas ku temu; swym niechaj każdy sprawom spocznie.
Gdyby zaś zdało się wam więcej przyzwoicie
Zrujnować dom człowieka, co poświęcił życie,
To rujnujcie go dalej...
Z mej strony na progu
Uczynię ślub ze wszechmiar widzącemu bogu,
Bym oglądał, jak jeszcze pod sklepem tej sali
Grom Jupitera jednej głowy nie ocali.

Skończył tak. Oni, wargę ściągając zębami,
Podziwiali wymowę, lecz zawsze ci sami!
Antinous, Eupita syn, rzekł:
Telemaku!
Widoczna tak ze stylu harangi[3], jak smaku,
Do ila mogą bogi w serce ludzkie włożyć,
By się kto i wysłowił i nie dał utrwożyć...
Jak patrjota jednak drżę o wyspy berło,
Którą morze dokoła swą opienia perłą...
Drżę, by Jupiter, nazbyt mając cię w swej cenie,
Nie zrobił królem... mimo świetne pochodzenie....
Antinoe! — Telemak ku niemu zawoła, —
Czy mniemasz, że być królem uląkłbym się? Zgoła!
Zgniewa cię to podwakroć!... Nie myślę wszelako,
Bym wbrew Jupiterowi pogardził Itaką,
Ani nazwałbym tego rzemiosłem bez ceny —
Przynajmniej dom uchować łatwiej od obsceny![4]
Wiem-ci ja, że w Itace, morzem operlonej,
Jest niejeden, to młody, to wiekiem schylony,
Równy mi pochodzeniem... Z owych przeto jaki
Pod niebytność Ulissa weźmie tron Itaki...
Ja rad zostanę królem śród własnej ustroni,
Śród zyskanych mi sławą ojca mego broni...

W swojej kolei mówiąc, odrzecze mu na to
Polyba syn, Eurymak: Mój arystokrato!
Kto Itaki oblanej morzem tron dostanie,
Wiedzieć? Te rzeczy jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Bogów leżą...
...Zażywaj praw, jakoś ich zażył,
Ani mniemaj, by kto cię wywłaszczać poważył.
Itaka jest przez ludzi jeszcze zamieszkaną.
Powiedz raczej, mój miły, z jaką to nieznaną
Osobą szeptaliście, ustroniem okryci.
Kto to był i od kogo pochodzić się szczyci?
Ród jego, ziemie jego i ojczyzna gdzie są?
Czyli przybył dług spłacać, który milczkiem niesą,
Czy też o ojcu twoim podawał nowiny?
Nagle znikł!... Ani gościa znamy, ni przyczyny,
Lubo nie zda się lichym, by tak znikł bez znaku.

Tu roztropny Telemak rzecze:
Eurymaku!
Powrót mojego ojca zda się być już rzeczą,
Której ja zaniechałem... Są, co mu nie przeczą.
Lecz tych niech matka moja z wróżbity się radzi,
Z roznoszącymi wieści, gdy traf ich sprowadzi.
Gość jest jednym z zażyłych mojego rodzica,
Imię jego jest Mentes, w Taffos jest stolica,
On to rządzi Taffjany, którzy są żeglarze
Arcydzielni!...
Mówiąc to, Telemak jednakże
W duchu swoim dostrzegał, że mówił z boginią!

Tu znów wszyscy do tańca, znów gwar wielki czynią,
Ucztując i śmiałkując do późnego mroku,
Aż się rozeszli z mętem lub gorączką w oku.

I dopiero Telemak, wielkie mnóstwo rzeczy
Przemyśliwając, jak on, co ma gród na pieczy,

Miał się ku spoczynkowi... Był zaś dom osobny
W dziedzińcu, równie widny wkoło i ozdobny.
Tam szedł Telemak, przed się mając, jako zwykle,
Córkę Opsa (Pizenor jej dziad), Eurykle,
Matronę, biegłą w rzeczach roztropnych niemało.
Kupił ją Laert jeszcze, kiedy była małą,
I dał dwadzieścia wołów! Poważał jak krewnę,
Skąd miała zachowanie stateczne i pewne,
Cenna wrówni dla pana domu i dla żony.
Telemak miał się dla niej jak kto spokrewniony.
Tak szedł, gdy właśnie przodem świeciła mu ona...
Uchylił drzwi, gdzie rama gładko jest zrobiona,
Zlekka na łoże przysiadł i, tunikę miękką
Odrzuciwszy, podał ją Eurykle ręką,
Która, przejąwszy ubiór, złożyła go, wdzięcznie
Zadzierzgając przy łożu, równo i podręcznie.
A to spełniwszy, poszła i srebrnym pierścieniem
Wzięła klamkę, zewnętrznym nawlekła rzemieniem
I zamknęła...

...Noc całą śród miękkiej tkaniny
Telemak marzył plany, podróże i czyny.



RAPSODJA VI.
wiersz 71-szy.

To Alkinous rzekłszy, na sługi zawoła,
Którzy, wraz pełniąc rozkaz, naprzód wiodą koła
Wozu bystre, a potem muły i takowe
W uprzęgi zakładają do jazdy gotowe.

Zaraz dziewczę Nauzyka z izby swojej zbieży,
Niesie cienką bieliznę i co przynależy
I wszystko to na gładkie układa siedzenia.
Matka jej kosz podawa, smaczne w nim jedzenia
I pieczeń zimna. Nadto sama jeszcze niesie
Miech, szyty z koziej skóry, który winem dmie się.
A gdy na wóz już dziewczę skoczyło, dołącza
Flaszkę złotą, co miękki olejek wysącza,
By płeć swoją namaścić miała czem dziewczyna.
Nauzyka cugle bierze i bicz i zacina,
By co najskorzej jechać ze swemi pannami
I z całym sprzętem temi rączemi mułami,
Których stąpania echo powtarza dalekie...

Jadąc tak, przybywają niebawem nad rzekę
I w miejscu błogiem, gdzie są wygodne bystrzany,
W których może być przedmiot najmniej czysty prany,
Stawają. Panny naprzód, gdy wyprzęgły muły,
Odgoniły je, aby złotą trawę żuły
Brzegiem rzeki, co kręto murawę przerzyna.
Potem bieliznę z wozu dziewczynie dziewczyna
W ręce rzuca, aż, wszystką zebrawszy starannie,
Wniosły do głębi, na dno tłocząc, i, jak w wannie,
Stopami swemi mieszą te rzeczy do piasku,
Każda coraz z własnego rada wynalazku.
Aż, skoro pranie doszło do tego wytworu,
Że ani cieniu plamki na rzeczach ubioru,
Dopiero je te panny starownie zebrały.
Uściełając na piasek spłókany i biały,
Gdzie wszystek żwir już słone pierw omyły fale,
Z szumem parte zoddali ku wybrzeżnej skale.

Dziewice zaś, kąpielą całe orzeźwione,
Namaściły olejkiem włos i zwiały w stronę
I wieczerzać usiadły na darni nad rzeką,
Schło zaś, co prane było, w słońcu niedaleko.
Aż Nauzyka i dziewy, dostawszy znów siły,
Wstały, i wstążki z włosów na wiatr odrzuciły,
I poczęły grać w piłkę... Tą zaś, co chór wiedzie,
Rytm mierzącą taneczny śpiewaniem na przedzie,
Była Nauzyka.

Rzekłybś, że nie jest inaczej
Diana sama, strzałę kiedy ciskać raczy
Na Erymancie albo urwistym Tajgecie,
Tropiąc dzika lub sarnę posuwistą w lecie,
Gdy serca jej otuchę nimfy polne czynią,
Córki boskie, porówni radosne z boginią...
Lecz ona je przechodzi więcej o pół czoła,
Że ją odpozna zewsząd; chociaż dookoła
Wszystkie śliczne, choć, okiem gdzie rzucisz, nawyka,
Odpoznasz ją...
Tak była śród swoich Nauzyka!



RAPSODJA XI.
wiersz 13-ty.

Okręt dobił wtórego krańca oceanu
O głębokiem korycie i pełnem bystrzanu,
Gdzie czernieje grodzisko i lud Kimmerjony,
Miasto i lud, w ciemności mroków spowiniony.
Słońca tam nie widziano, gdy się wzbija w stropy,
Ani, skoro się w morskie pogrąża zatopy,
Lecz jedną noc ustawną, jak pienie lamentu
Nad śmiertelnymi ciężko zwisłą z firmamentu.

Przybywszy ówdzie, rzutko utwierdzam kotwicę,
Byka wywieść i czarne owce niewolnice
Każę... Nareszcie brzegiem oceanu kroczym,
Pókąd miejsca, od Kirke znanego, nie zoczym.
Tam dopiero Perimed mój z Eurylokiem
Podtrzymują ofiary, więc mam ich pod bokiem,
Sam zaś miecza gładkiego od biodra dostanę,
I grzebię dół na łokieć, stromy w każdą ścianę,
Poczem, wstawszy, wypełniam libację dokoła,
Miodem pierwszą, a wtórą winem, lanem w zioła,
A po trzecie i wodą, każdym dołu brzegiem,
I jeszcze mąki białej podsypuję śniegiem.

Dopiero-że z wewnętrzną ducha gorącością
Wezwę umarłych czaszki, delikatne kością,
Klnąc się, że, skoro brzegi ojczyste zobaczę,
Sutą ofiarą w grodzie moim ich uraczę,
Najśliczniejszą ze stada podam jałowicę
Na stos, który złotemi sprzętami rozświécę,
Tyrezjasowi danie osobno wypełnię
Trykiem, który jest, jak noc, czarny w swojej wełnie.
Aż, skoro ich tak ujmę, to modły, to śluby,
Wszystkie te zmarłych dusze, czekające próby,
Wówczas dopiero owce rznę nad głębią;
Bucha krew suto...
...Duchy z Erebu się kłębią!

Były to panie młode i młodzieńcy świetni,
Starcy złamani bólem, cisi i szlachetni,
Dziewice, których serca zranione niedawno,
Męże walk z włócznią w piersiach miedzianą i sławną.
Ze zbrojami krwawemi... To zaś wszystko z szumem
Groźnym zowąd i stamtąd nad rów wali tłumem.
Aż blady strach już począł panować nade mną!
Krzyczę tylko na moich, choć mętno, choć ciemno,
By jak najprędzej, owce odarłszy pobite,
Palili stos... Znów wołam: o śluby obfite
Nieśmiertelnym, o możną Plutona przyczynę
I, surową ażeby czcili Prozerpinę!...
Sam zaś od lędźwi mojej jasny miecz pochwycę,
Stanę i między duchy przed się płazem świécę,
Blade i wiotkie czaszki odwiewam nawiasem,
By nie chłypnęły z rowu krwi...
— aż z Tyrezjasem

Mówić pocznę...

1870.






  1. Jeszcze Sokratesowi przed śmiercią dwa wiersze z epopei służą za nieomylną przepowiednię. (P. P.).
  2. forminks (gr.) — cytra czy harfa grecka.
  3. haranga (franc.), uroczysta przemowa.
  4. obscena (łac.), nieobyczajność, hańba.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Cyprian Kamil Norwid.