Dzieła Cyprjana Norwida/Przekłady/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Przekłady
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEKŁADY






MODLITWA MOJŻESZA.
Z HEBRAJSKIEGO I Z WULGATY PRZEŁOŻONA
TAK, JAK JĄ PODAJE DAWID W LXXXIX PSALMIE.
I.

Pierw, nim szczyt gór ucieczką bywał,
Pierw, nim ziemia i świat są stworzone,
Nim się wszczęły wieki nieskończone:
Tyś nas ku sobie wzywał,
Uchrono pewna Twoich sług,
Ty sam — Bóg!

II.

Człowieka któż obraca w prochy?
Korzcie się, wskazując, ludzkie syny,
Wiosen tysiąc komu pierzcha płochy,
Jak wczorajsze godziny,
Czasów krok jako nocnych wart
Ślad, komu start?!...

III.

One Mu jak ranne kwiaty są,
Które o południu rozkwitnęły,
Lecz z wieczora pod cięciem kosy drżą:
— I zwionęły!

IV.

Gniew Twój, o Panie, nas pożera,
Osłupia nas Twoich łask ubytek;
Grzech się przed Twym wzrokiem rozpościera —
I błąd z tajemnych skrytek
Wychodzi, istnie jak na dłoń,
W Twych blasku skroń.

V.

Dni nasze jak słów mijają dźwięk —
Siedemdziesiąt lat zwykłemu człeku,
Osiemdziesiąt rzadziej — a wszystko jęk!
Najpiękniejsza część wieku
— Nim ta nić tok roztarga swój —
Ból, albo znój!...

VI.

Gniewu Twego któż zgadł ogromność,
Lub kto w przerażeniu mocen bywa
Wyrozpoznać tyle swą ułomność,
Ile Cię przez nią zbywa?!...

VII.

Oto okaż nam już prawicę,
Ażebyśmy mądrość sercem wzięli!
Pokądże odwracać zechcesz lice
Od sług swych, swych czcicieli?

VIII.

Byliśmy z rana przepełnieni
Miłosierdziem Twem, i po dnie całe,
I po wszystek czas rozpłomienieni,
Twą śpiewaliśmy chwałę.

IX.

Ilekolwiek-bo dni żałobą,
Lat jak wiele było nam ciężarem, —
Wzamian się wydało jakby próbą,
Jakby szczęścia odmiarem...

X.

Wejrzenia Twe oby nad nami
Twych już były utwierdzeniem czynów
W pokoleniach, których służbami
Wywiedź na jaśnią synów!

XI.

Światłość Twoja ku nam gdy zadni,
Dopiero rąk naszych wtedy wstaną
Dzieła — Sprawa się wskroś uzasadni:
Będzie wyprostowaną.

1864.



Z HORACJUSZA[1].
DO POMPEJUSZA.[2]
ODA HORACEGO.
(Kiedy Horacy zaraz po filipijskiej bitwie wrócił do Rzymu, a Pompejusz, długo potem w cywilnych wojnach udział mając, nareszcie tak, jak Horacy, wracał, k’woli temu to powrotowi wiersz następujący brzmi)
I.

O ty, co ze mną w straszliwej potrzebie
Za dni Brutusa, użyłeś niewczasu,
Wyznaj, w oracza kto zmienił i ciebie?
W progi kto sielskie wrócił bez hałasu?

II.

Bracie mej wiosny życia, Pompejuszu!
Z którym, bywało, płynące godziny
Mierzymy płynem i dla animuszu
Syryjskie na skroń kładziemy wawrzyny.

III.

Porażkę obu filipijskie pola
Znają — mnie wstydniej, bo znają bez tarczy;
Lecz są przygody, gdy żelazna wola
Na nic już, okrom śmierci, nie wystarczy!

IV.

Bladego strachem, gdy miecze wokoło,
Ima mnie szparki Merkur i uchrania,
Gdy ty samotne stawisz jeszcze czoło
Straszliwszej burzy, im więcej pochłania.

V.

Dziś czas wojenne ukrócić zagony,
Jowisza ołtarz zapłacić płomieniem,
I udział przyjąć dobrze zasłużony
W laurach mych, które są ciszą i cieniem.

VI.

Massyckie wina[3] nietkniętej pieczęci,
Na wieki mamże uwięzić w piwnicy?
Nie! toast wznieśmy, toast niepamięci!
Z mirtów nam wieńce dajcie, niewolnicy!

VII.

Wenus osądzi, gdzie przegrana sprawa;
Przepić mnie niech się i Trak nie ośmiela.
Jeden-bo z tylu szałów mi zostawa:
Słodszy nad wszystkie... powrót przyjaciela[4].

Tłumaczyłem 1861 roku.



POST SCRIPTUM.[5]

Nietylko przyszłość wieczna jest, nietylko.
I przeszłość, owszem, wieczności jest dobą:
Co stało się już, nie odstanie chwilką —
Wróci ideą, nie powróci sobą.

Przeszłość ma wieczność w wieczystej połowie:
Zamknąć, odemknąć, zarówno się uczem!
Tylko wy dzisiaj, klasyczni mistrzowie,
Wiecie też, którym, gdzie poczynać kluczem.

Z tragedji całej klasycznego świata
Podziały znacie, a z wymowy style;
To, jakby poszedł kto na grobie brata
Herboryzować[6], zioła rwać... to tyle!...

— Kartki łacińskie przyczepiać do krzewów,
Rozpłakujących się nad ruinami —
Nie!... Wolę smętne szumy białodrzewów
Z bezimiennemi w gwarze ruinami
I wolę z bladym srebrnej łzy świecznikiem
W podziemia schodzić, niż z waszym słownikiem.



NIE ZŁOTO I NIE KOŚĆ SŁONIOWA...[7]
I.

Nie złoto i nie kość słoniowa
Połyskują w zaciszy mojéj;
Ni pachnąca belka cedrowa
Na kolumnach z bazaltu stoi.

II.

Ni natrętnym komu dziedzicem
Stałem się, jako człek szczęśliwszy;
Ni posługiwam się szlachcicem,
W klienta go pierw zamieniwszy.

III.

Wiarę tylko lub skrę natchnienia
Od niebios wprost ubogi biera —
Bez łaski, możnych utrudzenia
Zaściankowa starczy mu sfera.

IV.

O! człowiecze, dzień po dniu idzie
I księżyc się z księżycem zmienia,
Gdy ty w grobowej piramidzie
Marmur czerpiesz na twe przedsienia!

V.

Baji morskiej przelękłe fale
Cofnęły się przed twemi plany;
Byś miał kędy zabijać pale,
Sąsiad z progów bywa wygnany...

VI.

Po ostatni raz mąż i żona,
Na ojczyste pojrzawszy łany,
Załamują drżące ramiona,
Penaty swe tuląc w łachmany.

VII.

Gdzież nareszcie właściwszy z gmachów
Zamieszkacie nienasyceni?
Ziemi czeluść nie ma dwóch dachów:
Nędzarz, czy król nie ujdą cieni.

VIII.

Nie złoto cłem na Styxie wcale
Ni bystra Prometejów wiedza:
Charon czeka na was, Tantale!
Cierpiących zaś Charon uprzedza.



Z BUONARROTIEGO[8].

Słodko jest zasnąć, słodziej być z kamienia
Dziś, gdy tak wiele hańb i poplamienia;
Nie czuć, nie widzieć, leżąc jak w mogile —
Cóż z tak uroczą porównałbyś nocą?[9]
— Przeto, zaklinam, ucisz się na chwilę,
Mógłbyś przebudzić mię... naco? i poco?



Z BYRONA[10].

Błądzić po całym świecie, jak wyrzutek,
W ubiegłe patrząc fale, coraz skorsze:
To moja dola, a słodzi jej smutek
Myśl, żem wycierpiał już to, co najgorsze.

Lecz co najgorszem? Nie dbaj o to wcale,
Nie wglądaj w oko, by tobie odrzekło,
Ilu łez próżne... Czaruj, ideale,
Ale mi nie patrz w serce: tam jest piekło.

(1868).



POŻEGNANIE
ostatni rapsod bérangera[11].
I.

Francjo!... Konającemi usty niech uronię
Imię twe, jako matki święte, i — bądź zdrowa!
Któryż-bo Francuz więcej kochał ciebie?... O, nie!
Jam śpiewał cię, nim z liter układałem słowa,
I, gdy już śmierć mię garnie pod ostrze swej kosy,
Śpiewając ciebie, duszą ulatam w niebiosy.
Dajże choć łzę za tyle serca i — bądź zdrowa!

II.

Kiedy dziesiątek królów podle godził na cię,
Kopyty brodząc w świętej krwi twojej szkarłacie,

Jam balsam lał kojący — ja, potęga arfy,
Na szarpie do ran twoich zdzierałem z nich szarfy.
Wieki to głosić będą o wybranej porze;
Przegraną naszą w tryumf zamienił Jehowa,
Bo myśl twa, jako siejba, bujne wyda zboże,
A równość praw zapuści sierp swój. — Bywaj zdrowa!

III.

Wpółzmarły już, we własnym oglądam się grobie,
Wołając głosem, który raz wraz się oziębia:
Francjo, których kochałem, przekazuję tobie...
Wspomóż ich! Tyś to winna... winna dla gołębia,
Co z niw twych łupu nie brał, ani ziarna zbierał...
............
— By synów twoich moje doleciały słowa,
Możebym dłużej kamień ręką tą podpierał...
Lecz milknie już... Głaz spada... Bóg woła... Bądź zdrowa!

Tłumaczyłem w dzień zaduszny 1857 w Paryżu.



Z „ODYSSEI“

Kiedykolwiek zdarzyło mi się wziąć do ręki Homera, a postrzegłem kilka kartek wstępu, wydawało mi się to więcej niż zabawnem. To mi się wydawało tak, jakgdyby kto, przy szerokiej szybie kryształowego okna stanąwszy, uczynił naprzód przemowę, że chce otworzyć okno i okazać widok okolicy. Homer jest naturalnym... oto i wszystko! I to wystarczyłoby zupełnie, gdyby tem wyraz «naturalny» nie był — przymiotnikiem! Ale ten wyraz i jest, i był, i będzie wielkim utworów ludzkich przymiotnikiem... I tu leży zarazem cała tajemnica sztuki i jej ustawne trudność.
Czy można się nauczyć naturalności?... To pytanie, którego zupełną tajemnicę otworzyć niełatwo. Można jednak powiedzieć, że u Homera naturalność ma bardzo potężne dwa źródła. Z jednej strony technicznie: ponieważ rapsodje z ust do ust przechodziły i każdy śpiewający uwłaszczał się w nie, przeto robiło się z używanym często rymem to, co staje się z doręczliwością używanych dobrze narzędzi, które się zczasem wrękojmiają w gesta człowiecze i jakoby organicznie żywemi stają się naturalnie. Ze strony drugiej: głównym naturalności powodem było, że u Homera od zenitu aż do ostatniego ziarnka piasku wszystko powzajemniało się. Niejeden wielki bóg był tak człowieczym, iż mógł się zapomnieć przy obiedzie, tudzież odwrotnie: wszystko ludzkie tak znowu boskiem było, że, w rapsodji XVII, mówiąc, boski Hlomer, o pasterzu trzody królewskiej Ulissesa, odzywa się w sposób bardzo niełatwy do wytłumaczenia wiernie po polsku — albowiem mówi: «To gdy rzekł boski pastuch świń...» i t.d. Płytko wszelako byłoby myśleć, że to już było całą cechą religijnej wiedzy, i byłoby to zoślizgać się po zewnętrznej plastyce pojęć. Dlatego rapsodyści, śpiewając Homera, zawsze i tłumaczyli go, a była to cała osobna umiejętność. I to tak dalece, że Homer należał do nabożnych ksiąg, a w chwilach życia trudnych i wątpliwych brało się epopeję i rozkładało ją, na traf macając palcem, które parę wierszy ujmie ręka jako słowa wyroczne[12]. Przyczyna tego leży w przymiocie osobnym, który nazwać tylko możnaby pewną przezroczystością teologiczną każdej karty Homera. Dlatego to niektóre tłumaczenia są zaledwo przetłumaczeniem tego, co jest — możnaby powiedzieć — na jednej stronie karty, obustronnie zapisanej. Naturalnie, że tym sposobem traci się pół książki! Naprzykład: Minerwa w rapsodji I-ej przybiera cudzą postać i — jako bogini — płynnie kłamie... ale, kiedy tak kłamie i dochodzi do interesu swoich kłamań, natychmiast się sama — ona, Minerwa — zaczyna jąkać i przepominać toku swoich perjodów. To jest rozrzewniające — a tłumacze to biorą za zaniedbanie rymu. Taka to niemniej teologiczna przezroczystość utworu, upostaciowanego na obyczaju żywym ludu, czyni, że tam w każdym nędzarzu i tułaczu obcym podejrzewało się naprzód, czyli on nie jest z Boga... Nie można było ugościć nikogo, zapytując naprzód, kto jest przychodzień, ale dopiero, skoro się w nim uszanowało boskość, zestępowało się do ludzkich pytań. I to się nazywało gościnnością, a policzało ją dlatego właśnie między nabożne praktyki i cnoty. Jakiegoś «ostatniego człowieka» nie było u Greków Homera. Zawsze on był pierwszym, bo jest boskim.
Jeżeli więc pisarze kształtni myślą sobie, że owa wielkość stylu i naturalność, która dozwala nie znać nie poziomego i nie niegodnego, pochodzi z umiejętności jakiej rzemiosła pisarskiego, tedy bardzo się mylą... mylą się o całe niebo i o całą ziemię. Tajemnica zalet owych polega raczej na tem, że Homer nie znał parafjańszczyzny, a przeto trywjalności, i że znać ich nie mógł dla tego powodu, iż wszelkiego człowieka uznaje «boskim»! I dlatego to boski Homer jest naturalnym.

Pisałem 1870 stycznia.


RAPSODJA I.

Śpiewaj, Muzo, płodnego w wynalazki męża,
Który, acz święte Troi okopy zwycięża,
Długo jednakże błądzi, długo zwiedza kraje
Różnych ludów, ich miasta, prawa ich poznaje.
Cierpiał on wiele w sercu swem na zdradnej fali,
Co i jednego rzadko rozbitka ocali,
Rzadziej, gdy się ów troszczyć rad o społeczeństwo,
Iż większą liczbę własne pochłania szaleństwo.

O bezpomni!... Bóg słońca, syn Hyperjonowy,
Pomścił się na nich stada rogatego głowy.
Powrotu dzień odjąwszy za jeden kęs strawy:
Córo Jowisza, spowiedz... choć cząstkę tej sprawy.

Dawno inni, tragicznych uniknąwszy zgonów,
Zdala bitew i morza, u własnych zagonów
Spoczęli... Sam on jeden, po dwakroć stęskniony,
Nadaremnie ojczyzny wyglądał i żony.
Nimfa, pomiędzy boskie pełna majestatu,
Kalipso, w głębi jaskiń ukryła go światu,
Chcąc, ażeby jej został małżonkiem na zawsze.
Lecz czas kołem w bieguny zatoczył łaskawsze
I w kresy, które zdawna wyznaczyły bogi.
By wrócił do Itaki, w ojczyźniane progi,
Alić i tam bez walk on nie został... Dopiero
Wszystkie się bóstwa nad nim w jedną litość zbierą,
Krom Neptuna, którego gniew ciągły zapala
I jeden Ulissowi wrócić nie pozwala.

Alić Neptun nawiedzał Etjopję daleką...
(Jest to kraj, gdzie zapada firmamentu wieko
I gdzie lud na dwie części swą rozdziela ziemię
Pomiędzy plemię wschodnie a zachodnie plemię.)
Tam bóg syci się dymem hekatomby, która
Pomieszała krew jagniąt z krwią dzikiego tura.
Natomiast bogi inne na Olimpu szczytach
Goszczą w Jowisza gmachu, który, na zenitach
Człowieczeństwa i bóstwa władnąc jednakowo,
Do zgromadzonych w kole pierwszy bierze słowo.
Spomoniał albowiem piękność Egista, jak kona
I jak ubił go świetny syn Agamemnona,
Czego obraz że pamięć przywodzi mu żywa,
Tak się do nieśmiertelnych Jupiter odzywa:

— O! jak bezrozumiale szemrzą przeciw bogom
Ludzie, nie przysądzając zła własnym nałogom,
Lecz nam... I jeszcze cierpią na urągowisko
Praw, których gardząc siłą, wzywają nazwisko.
Wszak nieinaczej Egist wziął żonę Atryda
Mężobójstwem, acz spomnieć mógł, iż zło się wyda.
Merkur sam z przestrogami naszemi doń śpieszył.
On, co niegdyś, Argusa gromiąc, pierś mu przeszył,
On uczył, że wyroki dojrzeją w Oreście.
Gdy dorośnie, gdy stanie w rodzinnem swem mieście,
Czego atoli Egist że nie skoro słucha,
Ciosem jednym postradał małżonkę i ducha.

Tu Minerwa, bogini szafiroźrenica,
Przerwie: Sprawiedliwości wszelkiej jest granica,
Najwyższy Ojcze, synu samego Saturna!..
Podobna zbrodnię zemsta niech króci powtórna.
Lecz mnie rozdziera serce, gdy mąż bez przygany,
Jak Uliss, tyle znosi, losem urągany,
Na morzach — i to jeszcze gdzie sam środek fali
Głównym się węzłem wrzątku swojego krysztali —
Wyspa jest ówdzie, borem kryta. Tam w jaskini
Mieszka dzikiego córka Atlasa, bogini,
Córka boga, któremu znane są otchłanie
Mórz i sam sklep niebieski winien utrzymanie.

Ona to żeńskiej sztuki używa wszelakiej,
By tęskny jeniec wreszcie zapomniał Itaki!
Lecz on umarłby chętnie, gdyby w zgonu chwilę
Widział choć dym kominów znajomych mu tyle.
Acz i to serca twego nie wzrusza, o panie
Olimpu... jakby Uliss zasłużył wygnanie,
Ani się ofiarami zalecał swojemi
Przy argijskim okręcie, na trojańskiej ziemi...
Czemże mąż, który serce i ramię ma dzielne,
Wrówni z niecnym zasłuża gniewy nieśmiertelne?

Tu Jupiter, któremu chmury się piorunią,
Rzecze: Cóż to dziecinne usta twe seplunią?...
Jażbym kiedy boskiego Ulissa zapomniał,
Który nietylko wiedzą śród ludzi zogromniał,
Lecz i przestronne niebo napełnił kadzeniem
Bogom, co się odziały niebieskiem sklepieniem?
Lecz niemniej Neptun ziemię falami otoczył,
A Uliss w czaszce jego Cyklopa się zbroczył
I oślepił mu wielkie czoło Polifema.
Któremu równych między Cyklopami niema,
Bowiem idzie mi z rodu samego Neptuna
Przez Tosę, córkę króla, gdzie wielka laguna.
Stąd to Neptun, choć stracić Ulissa nie może,
Między nim a ojczyzną rozbałwanił morze.
Atoli olimpijskiej wyrokiem narady
Gdy się Ulissa poprze, ujdzie on zagłady.
Ani co trójząb zdoła sam, a gniewu zwolni,
Skoro się bogów mnogie uznanie zespolni.

K’temu błękitniewzroka bogini, Minerwa,
Rzecze: Niech już zbyt długa nie uwłóczy przerwa
Takowego wyroku, niech stawa się czynem.
Ojcze, któryś samego Saturna jest synem!
I, jeżeli zaprawdę to po bogów myśli,
By raz już wrócił Uliss, Merkurego wyślij,
Który zgromił Argusa; każ, niechaj Merkury
Leci i dotknie stopą Ogygijskiej góry,
I tchem jednym nasz wyrok poniesie bogini,
Która warkocze jasne z włosów długich czyni,
By, jak ona, tak Uliss wreszcie się dowiedział,
Że zakreśloną dobę wygnania przesiedział.
Ja synowi Ulissa pójdę w piersi włożyć
Moc ducha, by się nie dał lada czem zatrwożyć.
Chcę, by, obfitowłose zebrawszy Acheje,
Przedstawił im publicznie żal swój i nadzieje,
I, jako zalotników natrętna gromada
Krętorogie mu tryki rznie i woły stada.
Poczem wyszlę go jeszcze do Sparty, do Pylo,
By brał o ojcu wieści, badał, jeśli mylą,
I sam przeto, własnego używszy rozumu,
Tej nabrał dostojności, co wyróżnia z tłumu.

To gdy rzekła, pod stopę podsunie sandały
Nieśmiertelne, lecące, gdzie chce, lotem strzały,
Cale wytworem złota urobione giętko,
Ponad ziemie i morza — rzutkie, jak wiatr, prędko.
Bierze i włócznię swoją, walną, która grotem
Bronzu gwiaździ, a łamie bataljony grzmotem
I chorągwie i wodze nieraz z ziemią równa,
Skoro swe ku nim czoło zmarszczy Jowiszówna!
Tak zaś z Olimpu szczytów gdy utknęła, już stawa
W Itace, już w przedsieniach Ulissa, gdzie wrzawa,
Sama, z bronzową włócznią, lecz wziąwszy pozory
Wodza Taffjanów, Menta...

Onej właśnie pory
Dziewosłębni śmiałkowie w przysionkach siedzieli
Na skórach wołów, które pierw oburącz cięli,
I bawili się graniem w kości, zaś służebni
Starsi i racze chłopcy, w goszczeniu potrzebni,
To leli wino w kruże, to, gąbki zbrzmiałemi
Stoły omywszy, biegli z przekąski smacznemi,
Ustawiając potrawy ponętnie i czysto
I wszelką służąc rzeczą, mięsiwem rzęsisto.

Telemak, sam że prawie podobny do bogów,
Pierwszy boginię zoczył stojącą u progów,
Właśnie gdy siedział smętny między zalotniki,

Marząc, by kiedyś rodzic weszedł w te okrzyki,
Uznał syna, powrócił prawe obyczaje,
Za wszystkie progi domu wyrzuciwszy zgraję.

Stąd to dostrzegł on Pallas, wstał i prosto idzie
W głąb przysionku, gdzie stała oparta na dzidzie,
Oburzony uczuciem szlachetnego sromu,
Iż czasu tyle gość mógł czekać w progach domu.
Skoro zaś przy niej stanął, wziął rękę jej prawą,
Przejął włócznię bronzową i głosem nad wrzawą
Panującym rzekł: Gościu, przyjmij pozdrowienie.
Naprzód uczczonym będziesz, potem i jedzenie
Zechcesz spożyć... Dopiero, o ile się godzi,
Powiesz, coś zacz, czem służyć i co cię przywodzi.
A to rzekłszy, szedł naprzód. W Telemaka ślady
Stąpały kroki gościa, Minerwy Pallady.
Aż gdy weszli do wnętrza siedziby wspaniałej,
Telemak poniósł włócznię, gdzie inne już stały
Ulissesa pociski przy wielkiej kolumnie,
Powspierane na gwoździach, krzywionych rozumnie.
Gdy zaś boginię powiódł dalej ku tronowi,
Podesłał dywan, co się dowcipnie wezgłowi,
I zasunął pod stopy ławeczkę poziomą.
Sam tuż obok niej przysiadł z twarzą nieruchomą
Ku zalotników ciżbie, by, wręcz oddalony,
Gość jego przez tych śmiałków nie był obrażony
(I aby nieco mówić zdołał o Ulissie).

Zaraz służebna wbiegła. Ta, na srebrnej misie
Złotą nalewkę uniósłszy, przyrząd uczyniła
Do rąk mycia i wdzięcznie stół gładki okryła.
I dopiero poważna klucznica z swej strony
Niesie chleby, a wgląda, jak stół zastawiony,
Hojnie świadcząc tych rzeczy, co zależą od niej.
Marszałek różność mięsa podaje wygodniej,
Złote stanowi kubki, gdy zwinny chłopczyna,
Herold, pilnie uważa, dolewając wina.
Tu zalotnicy butni całą weszli zgrają,
I ci trony, a owi ławy zasiadają.
Heroldowie im wodę leją wnet na dłonie,
Dziewki chleb łamią w kosze, chłopięta na stronie
Po same wręby wina nachylają w kruże,
A każdy z gości sięga po zakąski duże.
Dopiero kiedy więcej jeść ni pić nie mogą,
Wtedy ich umysł inną ulatuje drogą,
Gwoli śpiewom i tańcom, które tym porządkiem
Są uwdzięcznieniem uczty mniej, niźli jej szczątkiem.

Alić z heroldów pierwszy podał Femjusowi
Cytarę i, choć śpiewak nieskoro się słowi
W obliczu zalotników, lecz forminks[13] go budzi.
Melodyjnie więc począł nucić dla tych ludzi,
Gdy Telemak u skroni błękitnoźrenicej
Bogini, by nie mogli zajrzeć natrętnicy.
Te szeptał słowa: Gościu luby, nie racz, proszę,
Obrazić się, jeśli ci wyznam, co ponoszę.
Oto widzisz, cytara i pieśń ich zachwyca,
Czynić zaś to snadno jest u mego rodzica,
Dobra albowiem cudze trwonią i własności
Męża, którego może deszcz wybiela kości,
Lub morska je gdzieś fala tłucze w poniewierce.
Zaprawdę, gdyby śmiałków tych zajęcze serce
Nagle żywą zoczyło postać bohatera
W Itace swojej, każdy, co się dziś ubiera
W tę purpurę, w to złoto, każdy z onej rzeszy
Przeniósłby zyskać wawrzyn na gonitwie pieszej.
Lecz dziś, gdy Uliss przepadł gdzieś fatalnym zgonem,
Ani już myśleć, ani bywać pocieszonym.
Lubo ten, ów z wędrownych nieraz zapowiada,
Że wróci on... Ah, taka nadzieja... to zdrada.
Więc dość o tem. A teraz mów mi bez ogródek,
Ktoś ty i skąd, ojczyzny gdzie gród masz i środek,
Rodu jakie zacnoście, i na nawie jakiej,
Który sternik cię przywiódł do brzegów Itaki,
Lub do którego z ludów chełpisz się należyć...
Że pieszo nie przybywasz, zbyt łatwo uwierzyć.

Otwarcie mów, czy obcym jesteś tu i nowym,
Albo bywałżeś może gościem Ulissowym.
Wielu albowiem przyjmał w dom i ze swej strony
U niejednego chętnie był sam ugoszczony.

Modrooka mu na to Minerwa odpowie:
Szczegółów tych, ktokolwiek rad, niechaj się dowie,
Gdy powiem mu, że jestem Mentes, że się szczycę
Wodzą Taffjów, co biegle rzucają kotwice.
Anchilaos mym ojcem. Wszedłem tu w zatokę
Z okrętem, lecz na morza ciemne i głębokie
Płynę i aż do ludów cale innej mowy.
Mam się z Temesu; wezmę ładunek bronzowy
Za świecące żelazo, które wzamian pławię — —
Okręt mój tkwi u brzegu przeciw miasta prawie,
Pod tą Nejusa górą, co się borem jeży,
W miejscu, które zatoce Retrusa należy.
My zaś — mówię: twój rodzic i ja — powzajemnie
Bywaliśmy zażyli; dziś spomnieć przyjemnie.
Laert, gdy go zapytasz, niemało dopowie...
Powiadają, że stradał siwy rycerz zdrowie
I ani go dopatrzeć na ulicach miasta:
Sam, gdzieś... Zgrzybiała przy nim jedyna niewiasta,
Co mu podawa napój lub pokarm, gdy wraca,
Posępnie się wlekący śród drzew, które maca
W sadzie własnym, winnicą zieloną bogatym...
Słowem... cóż mówiliśmy? Stanąłem więc na tem,
Że ojciec twój śród obcych jeśli szuka drogi,
To, myślę, dla tych uwłók, które stręczą bogi.
Boski Uliss albowiem żyw jest bezzawodnie
Kędyś... gdzie arcyczęsto potworni lub zbrodnie
Bohaterom uwłóczą, śród morza otchłani,
Na wyspie jakiej, którą ocean tyrani.
Tu zaiste, że słowo proroctwa wyrzekę,
Zaś i spełnienie jego bynajmniej dalekie...
Powiem prosto, co w usta same bogi kładną,
Acz nie jestem augurem ni sybillą żadną:
Nie będzie Uliss zdala ojczyzny, nie będzie!
Choćby go opasali łańcuchami wszędzie,
Fortel wynajdzie rzutkim dowcipem lub czynem.
Teraz zaś szczerze mów mi: jestżeś jego synem?
Taki duży, podobien, doprawdy, i z lica
Niesłychanie... i z oczu ślicznych do rodzica!
Ja-ć się znam! Po tylekroć bo z nim ucztowałem,
Nim ruszył na trojańską z kwiatem Argów całym,
Krocząc od brzegów w nawy głębokie z odwagą...
Alić odtąd ni on mnie nie spotkał, ni ja go.

Roztropny więc Telemak w te odpowie słowa:
Cudzoziemcze, ze wszech miar zaufaj, że mowa
Szczera jest. Moja matka uznaje mnie synem
Ulissa... Ja nie widzę, bym równał mu czynem.
Któż wreszcie zna się z gruntu na sobie?... Oh, bogi!
Nie pochodzę-ć od męża, co gdzieś umarł z trwogi
O skarby swe — przeciwnie, dziedziczę zniszczenie,
Nieszczęsnego widoczne jestem pokolenie — —
Lecz, iż spytałeś, mówię...

Poględna błękitno
Minerwa: Zczasem — rzecze — zarówno zaszczytną
Poczniesz dolę, skoro cię Penelopy łono
Powiło, jakim jesteś, nie, jak cię uczono...
Zmieńmy wszakże tok rozmów...

Powiedz mi, ot, kto są
Te biesiadniki, jaki pożytek ci niosą;
Ucztę to albo swaty oglądam? Nareszcie
Miałażby to być wdzięczna zabawa niewieście,
Zwłaszcza, że, w domu twoim przyszedłszy się tuczyć.
Nie poprzestają tobie wyraźnie uwłóczyć,
Tak, że rozsądny człowiek zgorszyłby się dawno
Ludźmi tymi i onych ochotą niesławną.

Tu roztropny Telemak: Że wiedzieć chcesz więcej,
Cudzoziemcze, wiedz. Był to ongi dom książęcy,
Znamienicie spaniały, gdy śród swojej właści

Żył bohater. Lecz teraz wszystko się przepaści
Wolą bogów, a srogie przeznaczenia siły
Imię Ulissa więcej niż czyje zgładziły.
I zaprawdę, że mniejbym nad ojcem zabolał,
Gdyby był zginął — gdyby legł, jużbym to wolał!
Gdyby, uniesion z pola Troi po wygranej,
Skonał, toćby Acheów cały sejm zebrany
Monumentem go uczcił, synby odziedziczył
Głos historji, nie z czemś się bezimiennem liczył.
Lecz tak, jak jest, bez wiedzy, bez świadków znikniony,
Niecnych zaledwo harpij uradował szpony,
Mnie zaś bezpłodnym żalem, zaiste, nieskąpiej,
Żalem — i więcej jeszcze... bo tem, co nastąpi.
Oto już teraz wszyscy, którzy są udzielni
Na Dulichium, na Same, — wszyscy ludzie celni
W krzemienistej Itace, w Zacyncie lesistym,
Kłonią się matce mojej afektem strzelistym.
Tak, że naprzód dom zniszczą, potem w domu władzę,
I nareszcie mnie stracą, bo-ć i ja zawadzę!

Bogi wielkie! — Pallas mu na to we wzruszeniu, —
Zaiste, ojca ci brak o twardem ramieniu,
Jako go pomnę, we drzwi gdy wchodził z toporem
W ręce jednej, we wtórej z łowieckim przyborem,
Z dwoma pociski, z tarczą, z tym uśmiechem zdrowym,
Gdy, od Ilusa, co jest synem Mermerowym,
Powracając, pierwszy raz weszedł w progi nasze,
Rozweselał się, prawił i wychylał czasze.
Ówdzie albowiem płynął był on w szparkiej nawie
Po truciznę, iż niema zajadliwszej prawie,
Ku usrożeniu grotów z miedzi przeciw wrogom:
Ilus dać mu jej nie chciał, zlękły ująć bogom,
Zlękły gniewu, co wrówni nad wszystkiem zawisa,
Lecz dał mu jej mój ojciec: tak kochał Ulissa!
Porównym przeto, jako go pomnę, gdyby się
Zjawił tu, o, jakżeby przez ciebie, Ulissie,
Byli śmiałkowie owi smętnie poswatani...
Lecz czyli wróci? będąż wreszcie ukarani?...
Rzeczy te jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Tulą się w dłoniach bogów.
Bądźże i sam w stanie
Obmyśleć coś przeciwko temu najazdowi...
Lub posłuchaj — niech każde z słów cię zastanowi:
Jutro Acheje zwołaj, weź bogów na świadki,
Rzecz miej do zgromadzenia, wtórą rzecz do matki,
Butnych zagaj, by w swoje wracali dzielnice,
Matka zaś niech, jak znowa ślubione dziewice,
Mieszka w ojcowym grodzie. Ci, pełni ochoty,
Niechby się przesadzali w darach na zaloty,
Gdy tobie plan znów podam inny.
Weź żeglarzy
Dwudziestu, okręt, jaki najlepszy się zdarzy,
I płyń, by o tak dawno ojcu oddalonym
Powziąć coś ludzkiem słowem, co najbardziej onem,
Które od Jupitera samego pochodzi,
Ludziom wybrzmiewa sławą wślad i nie uwodzi.
Do Pylos naprzód, gdzie jest boski Nestor, dalej
Do Sparty, gdzie są, którzy najpóźniej wracali
Z Acheów o mosiężnej piersi. Żyje-ć przecie
Jasnowłosy Menelas, ostatni, jak wiecie.
Wszelako, choćbyś powziął, że Uliss jest żywy,
Musisz jeszcze rok czekać, bądź przeto cierpliwy.
Lecz, gdybyś się dowiedział, że zmarł, to zpowrotem
Monument postaw, tudzież z pompą i ze złotem
Wyrządź cześć... poczem matce dozwól wybrać męża.
Aż dopiero, gdy się tak wszystko pookręża,
Wtedy przemyślaj w sercu, dowcipem lub siłą
Pomścić, co tobie w twoich prawach uwłóczyło.
Dzieckiem nie jesteś, ni do pacholąt zabawy.
Pomnijże, jakiej boski Orest dobył sławy,
Zabiwszy ojcobójcę, chytrego Egista —
Niechże coś i przez ciebie latopis skorzysta!
Mój drogi, bądź zwycięskim, niech przykład ci służy,
Ile żeś jest i wcale gładki, i już duży.

Ja teraz do rzemiosła powracam i sprzętu,
Zniecierpliwionych ludzi zwołać u okrętu.
Ty o wszystkiem, co rzekło się, zachowaj pieczę,
Ucz się tak doskonale pełnić, jak się rzecze.

Więc roztropny Telemak z swej strony zaczyna:
«Zaprawdę, cudzoziemcze, żegnasz mnie, jak syna,
Ani zdołam zapomnieć serdecznej przestrogi.
Lecz dlaczego ten pośpiech? Zgotuj się do drogi
Przez świeżą kąpiel... Czekaj, chcę, ażebyś raczył
Unieść i dar, któryby jak spomnienie znaczył...

Lazurowzroka na to Pallada: Radzę ci
Do powrotu go schować pogłównie w pamięci...
Mnie coraz bardziej nagli godzina podróży.
Rzekła i, jak ptak, znikła, który lecąc wróży.
W serce jego albowiem odwagę natchnęła,
Pamięć ojca, rzutniejszą gotowość do dzieła,
I myśl, którą Telemak natrafiał zdziwiony,
Że to stało się z Boga...
...I rozpromieniony,
Na podobieństwo boskie jasny, wszedł do sali,
Gdzie dziewosłębni piosnek wesołych słuchali.

A śpiewał im wieszcz taki, że aż ucichnęli...
Pieśń zaś była: jak marnie Acheje ginęli,
Gdy opuszczali Troję, gdy za nimi w ślady
Obosieczny gniew pędził tej samej Pallady.

Mądra Ikara córka, z komnaty na piętrze
Słuchając nuty, treść słów pojęła i wnętrze:
Dwie więc służebne panny wziąwszy, z obiej strony
Za nią idące, zeszła na próg wychylony
Pomiędzy kształtne odrzwia...
...Twarz z profilem czystym
Miała przymgloną nieco owiciem przejrzystem,
Boska między niewiasty... gdy dwie jej panienki
Miały swemu wiekowi odpowiednie wdzięki.

Potem we łzach te słowa Penelopa powie:
Femjus, mam jedną prośbę, przystępną wieszczowi,
Który, umiejąc pieśni, dla ucha czarowne,
Lub wreszcie i kantyki przystępne i równe,
Czemuż nie śpiewa, jakby pospołem siedzący
Śród ludzi, którzy, pijąc, słuchają niechcący...
Lecz ów tren serce moje najostrzej przeszywa,
Żal mój głębiej go umie, choć słów nie używa.
Cenię szlachetnej głowy pamięć i wyprawę
Męża, który Helladzie przyniósł dobrą sławę!

Tu roztropny Telemak ze swej rzeknie strony:
Malko, czemuż to śpiewak ma być poganiony,
Skoro za świętem idzie natchnieniem? Ażali
Nie Jupiter to raczej, ważący na szali
Sprawiedliwość i wszystko mający na pieczy,
Wydziela ludziom błogie lub fatalne rzeczy,
Jako sam chce i rad jest?... Bogu więc przygana?
Lub winić pieśń dlatego, że jest zrozumiana?
On, gdy głosi porażkę Danausa synów,
Czyni, co sztukmistrz, świeżych gdy szuka wawrzynów.
Niech owszem serce twoje umężnia się bardziej
I słuchać prawd pouczy, a duch bólem wzgardzi.
Przecież niejeden Uliss na trojańskiej zginął.
Wielu Greków krwi strumień po gardło opłynął.
Powróć w progi, gdzie cicho igła się nawleka,
Krosna są ówdzie, kłębek niecierpliwie czeka,
I rozkazuj, by panny były ci powolne!
Co do rozpraw, te że są doniosłe i wolne,
Męskim przystają duchom, choć niejednakowo...
Najpierwej mnie, że jestem tu panem i głową.

To Penelopa, słysząc, w sercu zatrzymała,
Zacnością słów przejęta, i poszła, jak stała,
Dwie za sobą służebne mając stąpające,
I legła i łzy lała w wezgłowie gorące
Za Ulissem, aż niebo mająca w swem oku
Minerwa snem jej błogim ulżyła z obłoku.

Zalotnicy tymczasem, że mrok już zapadał,
Gwar czynią: każdy niby do snu się układał
W łoża, których zmieniali porządek, jak chcieli.

Telemak śród tej ciżby, gdy tak się weseli,
Stanąwszy, w te rzekł słowa;
Zaiste, byłoby
Piękniej dosłuchać pieśni, wzruszającej groby,
I podobnego bogom wieszcza, aniżeli
Bruździć i bluźnić, nim się pójdzie do pościeli.
Lecz na dziś pełńmy jeszcze te uczty niesforne.
Jutro będziemy mieli walne ciało zborne.
Tam ja zawezwę wszystkich przed majestat prawa,
By gdzieindziej się przeniósł utratek i wrzawa.
Każę wam z progów wszystkim ustąpić niezwłocznie,
Czas ku temu; swym niechaj każdy sprawom spocznie.
Gdyby zaś zdało się wam więcej przyzwoicie
Zrujnować dom człowieka, co poświęcił życie,
To rujnujcie go dalej...
Z mej strony na progu
Uczynię ślub ze wszechmiar widzącemu bogu,
Bym oglądał, jak jeszcze pod sklepem tej sali
Grom Jupitera jednej głowy nie ocali.

Skończył tak. Oni, wargę ściągając zębami,
Podziwiali wymowę, lecz zawsze ci sami!
Antinous, Eupita syn, rzekł:
Telemaku!
Widoczna tak ze stylu harangi[14], jak smaku,
Do ila mogą bogi w serce ludzkie włożyć,
By się kto i wysłowił i nie dał utrwożyć...
Jak patrjota jednak drżę o wyspy berło,
Którą morze dokoła swą opienia perłą...
Drżę, by Jupiter, nazbyt mając cię w swej cenie,
Nie zrobił królem... mimo świetne pochodzenie....
Antinoe! — Telemak ku niemu zawoła, —
Czy mniemasz, że być królem uląkłbym się? Zgoła!
Zgniewa cię to podwakroć!... Nie myślę wszelako,
Bym wbrew Jupiterowi pogardził Itaką,
Ani nazwałbym tego rzemiosłem bez ceny —
Przynajmniej dom uchować łatwiej od obsceny![15]
Wiem-ci ja, że w Itace, morzem operlonej,
Jest niejeden, to młody, to wiekiem schylony,
Równy mi pochodzeniem... Z owych przeto jaki
Pod niebytność Ulissa weźmie tron Itaki...
Ja rad zostanę królem śród własnej ustroni,
Śród zyskanych mi sławą ojca mego broni...

W swojej kolei mówiąc, odrzecze mu na to
Polyba syn, Eurymak: Mój arystokrato!
Kto Itaki oblanej morzem tron dostanie,
Wiedzieć? Te rzeczy jeszcze w fałdach szat i na kolanie
Bogów leżą...
...Zażywaj praw, jakoś ich zażył,
Ani mniemaj, by kto cię wywłaszczać poważył.
Itaka jest przez ludzi jeszcze zamieszkaną.
Powiedz raczej, mój miły, z jaką to nieznaną
Osobą szeptaliście, ustroniem okryci.
Kto to był i od kogo pochodzić się szczyci?
Ród jego, ziemie jego i ojczyzna gdzie są?
Czyli przybył dług spłacać, który milczkiem niesą,
Czy też o ojcu twoim podawał nowiny?
Nagle znikł!... Ani gościa znamy, ni przyczyny,
Lubo nie zda się lichym, by tak znikł bez znaku.

Tu roztropny Telemak rzecze:
Eurymaku!
Powrót mojego ojca zda się być już rzeczą,
Której ja zaniechałem... Są, co mu nie przeczą.
Lecz tych niech matka moja z wróżbity się radzi,
Z roznoszącymi wieści, gdy traf ich sprowadzi.
Gość jest jednym z zażyłych mojego rodzica,
Imię jego jest Mentes, w Taffos jest stolica,
On to rządzi Taffjany, którzy są żeglarze
Arcydzielni!...
Mówiąc to, Telemak jednakże
W duchu swoim dostrzegał, że mówił z boginią!

Tu znów wszyscy do tańca, znów gwar wielki czynią,
Ucztując i śmiałkując do późnego mroku,
Aż się rozeszli z mętem lub gorączką w oku.

I dopiero Telemak, wielkie mnóstwo rzeczy
Przemyśliwając, jak on, co ma gród na pieczy,

Miał się ku spoczynkowi... Był zaś dom osobny
W dziedzińcu, równie widny wkoło i ozdobny.
Tam szedł Telemak, przed się mając, jako zwykle,
Córkę Opsa (Pizenor jej dziad), Eurykle,
Matronę, biegłą w rzeczach roztropnych niemało.
Kupił ją Laert jeszcze, kiedy była małą,
I dał dwadzieścia wołów! Poważał jak krewnę,
Skąd miała zachowanie stateczne i pewne,
Cenna wrówni dla pana domu i dla żony.
Telemak miał się dla niej jak kto spokrewniony.
Tak szedł, gdy właśnie przodem świeciła mu ona...
Uchylił drzwi, gdzie rama gładko jest zrobiona,
Zlekka na łoże przysiadł i, tunikę miękką
Odrzuciwszy, podał ją Eurykle ręką,
Która, przejąwszy ubiór, złożyła go, wdzięcznie
Zadzierzgając przy łożu, równo i podręcznie.
A to spełniwszy, poszła i srebrnym pierścieniem
Wzięła klamkę, zewnętrznym nawlekła rzemieniem
I zamknęła...

...Noc całą śród miękkiej tkaniny
Telemak marzył plany, podróże i czyny.



RAPSODJA VI.
wiersz 71-szy.

To Alkinous rzekłszy, na sługi zawoła,
Którzy, wraz pełniąc rozkaz, naprzód wiodą koła
Wozu bystre, a potem muły i takowe
W uprzęgi zakładają do jazdy gotowe.

Zaraz dziewczę Nauzyka z izby swojej zbieży,
Niesie cienką bieliznę i co przynależy
I wszystko to na gładkie układa siedzenia.
Matka jej kosz podawa, smaczne w nim jedzenia
I pieczeń zimna. Nadto sama jeszcze niesie
Miech, szyty z koziej skóry, który winem dmie się.
A gdy na wóz już dziewczę skoczyło, dołącza
Flaszkę złotą, co miękki olejek wysącza,
By płeć swoją namaścić miała czem dziewczyna.
Nauzyka cugle bierze i bicz i zacina,
By co najskorzej jechać ze swemi pannami
I z całym sprzętem temi rączemi mułami,
Których stąpania echo powtarza dalekie...

Jadąc tak, przybywają niebawem nad rzekę
I w miejscu błogiem, gdzie są wygodne bystrzany,
W których może być przedmiot najmniej czysty prany,
Stawają. Panny naprzód, gdy wyprzęgły muły,
Odgoniły je, aby złotą trawę żuły
Brzegiem rzeki, co kręto murawę przerzyna.
Potem bieliznę z wozu dziewczynie dziewczyna
W ręce rzuca, aż, wszystką zebrawszy starannie,
Wniosły do głębi, na dno tłocząc, i, jak w wannie,
Stopami swemi mieszą te rzeczy do piasku,
Każda coraz z własnego rada wynalazku.
Aż, skoro pranie doszło do tego wytworu,
Że ani cieniu plamki na rzeczach ubioru,
Dopiero je te panny starownie zebrały.
Uściełając na piasek spłókany i biały,
Gdzie wszystek żwir już słone pierw omyły fale,
Z szumem parte zoddali ku wybrzeżnej skale.

Dziewice zaś, kąpielą całe orzeźwione,
Namaściły olejkiem włos i zwiały w stronę
I wieczerzać usiadły na darni nad rzeką,
Schło zaś, co prane było, w słońcu niedaleko.
Aż Nauzyka i dziewy, dostawszy znów siły,
Wstały, i wstążki z włosów na wiatr odrzuciły,
I poczęły grać w piłkę... Tą zaś, co chór wiedzie,
Rytm mierzącą taneczny śpiewaniem na przedzie,
Była Nauzyka.

Rzekłybś, że nie jest inaczej
Diana sama, strzałę kiedy ciskać raczy
Na Erymancie albo urwistym Tajgecie,
Tropiąc dzika lub sarnę posuwistą w lecie,
Gdy serca jej otuchę nimfy polne czynią,
Córki boskie, porówni radosne z boginią...
Lecz ona je przechodzi więcej o pół czoła,
Że ją odpozna zewsząd; chociaż dookoła
Wszystkie śliczne, choć, okiem gdzie rzucisz, nawyka,
Odpoznasz ją...
Tak była śród swoich Nauzyka!



RAPSODJA XI.
wiersz 13-ty.

Okręt dobił wtórego krańca oceanu
O głębokiem korycie i pełnem bystrzanu,
Gdzie czernieje grodzisko i lud Kimmerjony,
Miasto i lud, w ciemności mroków spowiniony.
Słońca tam nie widziano, gdy się wzbija w stropy,
Ani, skoro się w morskie pogrąża zatopy,
Lecz jedną noc ustawną, jak pienie lamentu
Nad śmiertelnymi ciężko zwisłą z firmamentu.

Przybywszy ówdzie, rzutko utwierdzam kotwicę,
Byka wywieść i czarne owce niewolnice
Każę... Nareszcie brzegiem oceanu kroczym,
Pókąd miejsca, od Kirke znanego, nie zoczym.
Tam dopiero Perimed mój z Eurylokiem
Podtrzymują ofiary, więc mam ich pod bokiem,
Sam zaś miecza gładkiego od biodra dostanę,
I grzebię dół na łokieć, stromy w każdą ścianę,
Poczem, wstawszy, wypełniam libację dokoła,
Miodem pierwszą, a wtórą winem, lanem w zioła,
A po trzecie i wodą, każdym dołu brzegiem,
I jeszcze mąki białej podsypuję śniegiem.

Dopiero-że z wewnętrzną ducha gorącością
Wezwę umarłych czaszki, delikatne kością,
Klnąc się, że, skoro brzegi ojczyste zobaczę,
Sutą ofiarą w grodzie moim ich uraczę,
Najśliczniejszą ze stada podam jałowicę
Na stos, który złotemi sprzętami rozświécę,
Tyrezjasowi danie osobno wypełnię
Trykiem, który jest, jak noc, czarny w swojej wełnie.
Aż, skoro ich tak ujmę, to modły, to śluby,
Wszystkie te zmarłych dusze, czekające próby,
Wówczas dopiero owce rznę nad głębią;
Bucha krew suto...
...Duchy z Erebu się kłębią!

Były to panie młode i młodzieńcy świetni,
Starcy złamani bólem, cisi i szlachetni,
Dziewice, których serca zranione niedawno,
Męże walk z włócznią w piersiach miedzianą i sławną.
Ze zbrojami krwawemi... To zaś wszystko z szumem
Groźnym zowąd i stamtąd nad rów wali tłumem.
Aż blady strach już począł panować nade mną!
Krzyczę tylko na moich, choć mętno, choć ciemno,
By jak najprędzej, owce odarłszy pobite,
Palili stos... Znów wołam: o śluby obfite
Nieśmiertelnym, o możną Plutona przyczynę
I, surową ażeby czcili Prozerpinę!...
Sam zaś od lędźwi mojej jasny miecz pochwycę,
Stanę i między duchy przed się płazem świécę,
Blade i wiotkie czaszki odwiewam nawiasem,
By nie chłypnęły z rowu krwi...
— aż z Tyrezjasem

Mówić pocznę...

1870.



Z DANTEGO[16]
«BOSKIEJ KOMEDJI».
PIERWSZA PIEŚŃ O PIEKLE.

W południu życia, straciwszy już drogę,
Do jak ciemnego dostałem się boru, —
Dziś jeszcze wspomnieć bez strachu nie mogę,
Opisać nie śmiem — bo czarny, bez toru,
Przeczarny — śmierci jaśniejsze wspomnienia!
Lecz, ile zysku uniosłem z tej próby,
Żeby słusznego nie uszło baczenia,
Opowiem. — Mrok mnie otoczył był gruby,

Od kiedy drogę straciłem prawdziwą:
Więc jakby we śnie precz byłem niesiony,
Aż kędy ziemia podnosi się krzywo
W kształt góry, słońcem na barkach złocony.
I aż tam oczy podniosłem z otuchą
Ku opiekuńczej podróżnych światłości,
Po całodziennem martwieniu się skruchą.
Obawy próżen i serca ciężkości.
Jak ten, co, jeszcze z oddechem tłumionym,
Zaledwo brzegu dopadłszy z głębiny,
Oczy ku falom obraca spienionym, —
Podobnież umysł mój onej godziny,
W samej ucieczce obrócon za siebie,
Zdawał się przeszłość podziwiać zdradliwą,
Co rada chłonie śmiertelnych i grzebie,
Na niepowrotne zamknięta ogniwo.
Niedługo wszakże, pokrzepion na sile,
Już mam się dalej, lecz z trudem niemałym
Dla spadzistości, skąd — cały na tyle
Oparty — przed się wstępując, wisiałem.
Gdy oto w samem wędrówki zaczęciu
Pantera ku mnie wybiegnie z uboczy,
Nie uciekając, jak zwyczaj zwierzęciu,
Lecz, owszem, ślepie zawodząc mi w oczy,
Tak, że już wrócić, mniemałem słuszniejsza,
I po kilkakroć cofnąłem spojrzenie —
Ale był piękny czas, ranek — co zmniejsza
Obawę — słońca wschodniego promienie
I one gwiazdy, świadkowie odwieczni
Miłości, która wszystko to stworzyła,
A wszystko piękne... skąd jakoś bezpieczniéj
I o tej bestji, coby mi wróżyła,
Mniemałem, barwę dziwiąc jej krzyczącą.
Aliści z trwogi nieledwo ochłonę,
Gdy okrutnego lwa paszczę wietrzącą
Spostrzegłem; w moją zawrócił ją stronę,
Szaleństwem głodu długiego miotany.
A niemniej w szkielet zachudła wilczyca
Tuż za nim — tej ja widokiem zmieszany,
Skoro mi ślepie jej padły na lica,
Zadrżałem, dalszej niechając podróży.
Więc jako kupca, co lekko zyskiwał,
Gdy potem długo i próżno się nuży,
Aż wreszcie straci: tak mnie los zażywał.
Niepokojony wilczycy oczyma,
Cofnąłem kroku i noga za nogą
Zaszedłem wreszcie napowrót, gdzie niéma
Słonecznych blasków, w dolinę niebłogą.
I napotkałem tam postać błądzącą,
Która mi zdała się trawić milczeniem
Od wieków; tej ja zawezwę gorąco:
«Kto jesteś, nie wiem, śmiertelnym czy cieniem,
Ale mnie widzisz w potrzebie straszliwéj;
Odpowiedz, poradź!..» «Śmiertelnym już byłem,
Nie jestem — dom mój Mantua, a niwy
Lombardji moją ojczyzną — nie żyłem
Za Julijusza, acz wonczas zrodzony,
Raczej, gdy August przyświecał nad Rzymem,
A Jowisz niebem sprawował zmyślony.
Wtedy ja byłem poetą i rymem
O Anchizesa głosiłem nasieniu,
Co z Ilijonu uszło spalonego.
Lecz ty — ach, czemuś powrócił cierpieniu?
Patrz, oto góra radości — dlaczego
Nie podążyłeś, gdzie prawdy stolica?...»
A ja: «O mistrzu — poznajęć — Wirgili!...»
I wraz rumieniec zapalił mi lica
I rzekłem — «Od tej nie opuść mię chwili.
Ile żeś wieszczów światłością i czołem,
Ile że źródłem jesteś przeobfitem,
Gdzie i ja czasu znużenia czerpnąłem,
Skąd wszystko u mnie, co niepospolitem!
Jeśli mi powrót zarzucasz niewczesny,
Patrz, oto żywa przede mną zapora,
Która mię w lament wprawiła bolesny;
Od ciebie rady chcę, jak od doktora».
A on: — «Do innej podróży się sposób!
Tej ci wilczyca zabroni, tak chciwa,
że, lubo wiele zgładziła już osób
(I wielu jeszcze przyszłość nieszczęśliwa),
Niczem się nażreć nie może to zwierzę,
Ale po strawie głodniejsze, niż pierwéj;
Ona i inne zużywa lubieże.
Z wieloma twory łącząc się bez przerwy,
Ale nadbieży chart, ten ją owładnie,
Bo żądze jego nie będą ziemskiemi,
Raczej o cnotę, um, miłość zagadnie.
Pomiędzy Feltro a Feltro, po ziemi,
Dla której czysta skonała królewna,
Euryjal, Turnus i Niso — on gończy
Pies za wilczycą podąży, aż gniewna
W otchłaniach, które kolebką jej, skończy.
Przeto idź za mną, jać będę przodkował.
Ale przez państwo wynijdziesz stąd wieczne,
Gdzie będziesz słyszał i będziesz żałował
Lamentujących za życie bezpieczne,
Gdzie będziesz duchy oglądał, jak płaczą,
Przez wieki końca żebrzące — bez końca,
I te, co kiedyś zbawienie zobaczą,
Jaśniejsze — przeto, że tęsknią do słońca.
Lecz, jeśli owdzie, skąd słońce to świeci,
Podążysz chucią, nie moja już droga:
Ja wrócę — czystszy niech z tobą uleci
Przez nieodzowność wyroków do Boga,
Gdzie radość wieczna i kędy, żem krzywy,
Do panowania i tronów i chwały
Nie jestem furta — o, bardzo szczęśliwy,

Komu się takie urzędy dostały!»
Więc ja: «Poeto! Przez Boga żywego,
Którego jeszcze nie znałeś — poeto,
Sprawuj mną, niechbym uniknął raz złego
I, kędy lament, zobaczył; mów, gdzie to?
Do furty Piotra świętego mnie prowadź»
.............
Więc tak Wirgiljusz pocznie mi przodkować:



O PIEKLE — DRUGA PIEŚŃ.

Skonały światła dziennego promienie,
A szare mroki, co idą za niemi,
Okryły prace — i wszelkie stworzenie,
Krom mnie jednego, spoczęło na ziemi.
Podróży znojem i znojem współczucia
Na ciągłą walkę zmieniłem oddechy,
Zwłaszcza, że umysł, z dziennego okucia
Wyzuty, wierniej malował mi grzechy.
O muzy, i ty, potęgo tworzenia,
Swoich mi natchnień nie odmów na dobie,
I ty, co lotne utrwalasz widzenia,
Pamięci, próbę nastręczam i tobie.

Więc rozpocząłem tak:
«Wieszczu — niżeli
W przeszłości otchłań stąpimy głęboką
Zważ, czyli wytrwam? — Bo są, co widzieli,
Jako Eneas, acz równie miał oko
Śmiertelne, temu człek zdrowej uwagi
Ani się będzie dziwował, gdy wspomni,
Jak pełną miarę i jakiej to wagi
Do jego losów wiązali potomni.
Skąd i Bóg, złego odwieczny pogromca,
Pobłogosławił wędrówkom Enea,
że jako ojciec, nie obcy łakomca,
Na siedmiu wzgórzach nim zatknął trofea,
Już pierwej — o czem śpiewałeś uczenie —
Te rzeczy palec odsłonił mu boży,
I że Anchiza starego nasienie
Rzymowi kamień węgielny założy.
Co większa, wniósłbym o tymże pielgrzymie,
że może celom służył oddalonym
I tym, co później usiedli na Rzymie
W tiarze Piotra i w płaszczu złoconym.
Bo i z dwunastu wybrane naczynie
Pielgrzymowało z anioły bożemi
Po słodkość prawdy — lecz mojej przyczynie
Czyliż ktokolwiek zaufał na ziemi?
Jam nie Eneas, nie Paweł — i u mnie,
I u znających mnie tyla nie warty,
Więc, jeśli przeczę, to zechciej rozumnie
Osadzić: prawy-m, czy tylko uparty?»
To mówiąc, byłem jak człowiek niestały,
Który co chwila odwleka zaczęcie,
I u stóp ciemnej wstrzymałem się skały,
Ile niewczesnem, bacząc, przedsięwzięcie.
Alić się do mnie cień ozwie wspaniały:
«Zwątpienia twoje znam (ileż to razy
Szlachetną one porywczość cofały,
Jak zwierza-cienia fałszywe obrazy!),
Lecz, abyś trwogę pokonał niesławną,
Wiedz, kto mnie natchnął współczuciem dla ciebie,
Niżeliś o nie zawezwał niedawno!
Jam z owych, którzy ni w piekle, ni w niebie,
Ale w limbowem przestają czekaniu;
Tam skoro dumam, głos cichy lecz miły,
Przeanielskiemu podobny śpiewaniu.
I oczy, słońca jaśniejsze, sprawiły,
Że usłuchałem rad świętej dziewicy.
— Mantuańczyku — mówiła — o którym
Nie dość, że w twojej i obcej stolicy,
Ale i w świecie powieści są wtórym,
Patrz, oto człowiek, którego na ziemi
Kochałam — smutny, gdy w miejscu bezludnem
Przeszkody znalazł — cofnięty jest niemi.
Czyli już zbłądził? Nie sądzę, lecz w trudnem
Zdarzeniu, własnej nieufna przyczynie,
Zaklinam ciebie, ty słowy wieszczemi
Wczas mi go wesprzyj, i żałość niech minie!
Jam Beatrycze, a mieszkam z takiemi,
Że tylko miłość wywołać mnie może,
I wyszłam stamtąd, gdzie obym już była,
Gdzie, przed oblicze stanąwszy znów boże,
Będę się z twojej usługi chwaliła.
Tak kończy — ja zaś rozpocznę: O święta,
Za której sprawą człek wyższe ma czoło
Nad stworzeń tłuszczę, co z nimże zamknięta
W księżyca obrót i niebios tych koło,
Co mi polecasz, chociażbym w tej chwili
Wykonał, jeszcze winiłbym się mocno
O opieszałość. Lecz oświeć mię: czyli,
Z jasności w otchłań zstępując tu nocną,
Skoro cię żądza powrotu zapala,
Ty się jej odjąć nie lękasz — i czemu?
— Posłuchaj! Lękać się tylko zniewala
To, co być może szkodliwem bliźniemu,
Lecz nic innego. Mnie dano jest zgóry,
że ani ogień piekielny, ni wasza
Niedoskonałość mej skala natury.
Błogosławiona tam jest co uprasza
Ze skutkiem — Ona, gdy w łasce pożąda,
Nieodwołalne zmieniwszy ustawy,
Do Lucji rzekła: «Wierny twój wygląda;
Zali go wesprzesz w czas trudnej przeprawy?
A ja go twojej polecam przyczynie».

Więc Lucja, że jest okrutnym przeciwną,
Opuści miejsce i ku mnie popłynie,
Kędy z Rachelą siaduję przedziwną,
I w te się ozwie słowa: «Beatrycze,
Ty, coś jest czujną w chwaleniu przed Panem,
Miałażbyś sidła dopuścić zwodnicze
Na męża, który, niezwykłem się mianem
Dla ciebie jednej okrywszy, zasłynął,
Który cię tyle ukochał — a oto,
Czy widzisz? — Oto ledwo że nie zginął
Czy słyszysz? — Jęczy, dociśnion zgryzotą.
Wokoło rzeka grozi mu Śmiertelna,
Oceanowi nie rada hołdować
Ni ludzkiej dłoni, lecz w prądzie tak dzielna,
że jeszcze po niej nikt nie śmiał żeglować».
To słysząc, z świętej powstałam ławicy.
A ufna w muzie, przez której natchnienie
Twoi się nawet wznieśli zwolennicy,
Zstąpiłam. Na tem skończywszy mówienie.
Poczęła okiem naglić mię zroszonem.
I uczyniłem co rychlej, jak chciała.
Przed bestją własnem zakryłem cię łonem;
Lecz teraz, kiedy dostępną ci skała,
Cóż poczniesz? — Czemu, z błędnemi oczyma,
Nie postępujesz, jak człowiek trwożliwy?
Gdzież serca ufność? I jeszcze coć trzyma?
Wszakże na dworze niebieskim trzy panny
Błogosławione piastują twe losy.
A ja ci pochód wróżę nieustanny».
Jak kwiaty nocą zamknięte dla rosy,
Kiedy je słońce z pomroku wywoła,
Na ukrzepionej powstawszy łodydze,
Już całem okiem patrzają dokoła —
Tak i ja, trwogi gdy wczas się zawstydzę,
W te słowa rzekłem: «O, wielce łaskawą
Ta opiekuńcza istota na niebie
I ty, że moją przejąłeś się sprawą.
Wiedz, że odtychmiast ślubuję dla ciebie
Wszelaką serca i myśli powolność,
Bo tyś mi drogę uprościł zawiłą,
Strwożony umysł wybiwszy na wolność.
Więdz idź — niech jedną i wolą, i siłą
Zdążamy odtąd! Więc sprawuj, jak wodze
I mistrze czynią!» — — tu słów już nie było,
Ale po dzikiej ruszyliśmy drodze.



CZYŚCIEC.
PIEŚŃ ÓSMA.

Gdy dnia skonanie dzwon opiewa łzawe,
Podróżnik, tęskniąc za rodzinną stroną,
Ku swoim myślą wraca upragnioną:
Więc i ja również — póki brzmiało «ave»,
Słuchałem... potem cichość była głucha.
— To, ku siedzącym obrócony cieniom,
Spostrzegłem rękę wyciągnięta ducha,
Który się podniósł, ręki tej skinieniom
Zdając się szukać powolności ucha.
— I ku wschodowi obie potem dłonie
Obrócił, cały w oryjencie tonie,
Jakoby mówiąc: — «Boże! — okrom ciebie
Nie stoję o nic» — i te nucił słowa:
Te lucis ante. — Ale, jakby w niebie
Śpiewano, słuch mój, serce, pierś i głowa
Były zajęte śpiewem tym odrazu.
— Aliści, wyraz łącząc do wyrazu,
Zabrzmieją wtórem inne cieniów roty,
Z oczyma w niebo wzniesionemi: O ty,
Co czytasz, prawdę jeśliś rad odsłonić,
Uważ, jak lekka cieni ją zapona!
(Zaiste, długo się niezdolna bronić.)
— Na grupę cieniów, co, tak zamyślona.
Z pokorną w niebo zwraca się obawą,
Patrzyłem; alić, nagle dwaj anieli
Od niebios ku nam i cieniom spłynęli.
A każdy oręż ręką trzymał prawą,
A oręż tępy był i zbawion końca...
Szaty ich lekkie, barwy szmaragdowej,
Błądziły na tle przezroczystem słońca,
Jakoby listki świeże w czas majowy.
Z onych aniołów jeden się przed nami
Zatrzymał, drugi na przeciwnym brzegu.
Tak, że we środku byłem ja z cieniami.
I tylko jasny włos, rozwiany w biegu,
Anioła, który zdala był, widziałem;
Lecz twarzy cieniów, w jedną zlanych falę,
Dla obfitości nie rozeznawałem.
— «Ci oba, w wielkiej jaśniejący chwale,
Z zastępu Marji są», — tak mówił do mnie
Sordello; — «czuwać muszą tu przytomnie
Dla sideł węża, co za lada chwilę
Nadbieży ku nam, w całej pędząc sile»
— Więc ja, niepewny miejsca ani doby.
Postąpię, zwrócę się i wraz z Sordellem
Do Wirgiljusza przypadłem osoby.
Trzej, lubo wspólnym połączeni celem.
Pomiędzy cienie zstąpmy teraz blade
Dla rozmów, którym bardzo będą rade.

(To nie jest żadne dobre tłumaczenie
I tyle ledwo warte, co rysunki.
Ale, że Danta, wiesz, jak bardzo cenię,
Że nie stokrotne słodził mi frasunki,
Że zawsze ze mną był ten wielki człowiek,
To, ile razy wczytam się, a potem
Podniosę ręce dla przetarcia powiek,
Pod jego skrzydeł czuję się namiotem —
Obrazów tysiąc wkoło mnie się snuje
I tysiąc pieśni słyszę wkoło siebie,
A radbym wszystkie objać tak, jak czuję,
I udarować niemi... Kogóż? — Ciebie.

(1846).

BENVENUTA CELLINIEGO[17]
«CAPITOLO FATTO IN PRIGIONE E LODE DI DETTA PRIGIONE»[18]
«Questo capitolo scrivo a Luca Martini chiamandolo in esso come qui si sente».
Vila di Benvenuto Cellini scritta da lui medesimo. Firenze 1846. 42 karta, tom drugi.

Tłumacząc na język polski Benvenuta Celliniego poema w więzieniu Castel St. Angiolo[19] pisane, przychodzi na myśl, iż czytelnikom polskim nazwisko to może być bardzo jednostronnie albo wcale nieznane; jakkolwiek jeden z najznakomitszych sztukmistrzów, nietylko z tego względu, ale i jako człowiek, a osobliwie jako typ historyczny czasu swego, nieskończenie jest interesujący. Benvenuto Cellini urodził się we Florencji roku 1500, a umarł 1570, z starej a podupadłej szlachty toskańskiej ród swój biorąc; był on nieledwie rówiennikiem Michała Anioła Buonarotti, z którego młodzieńczych jeszcze arcydzieł wzory czerpał, współczesny przeto Rafaelowi z Urbino i całemu onemu najbogatszemu talentów zakwitowi, który dotąd gwiazdą jest wszechsztuki. Rysownik, rzeźbiarz, złotnik, fortyfikator, mechanik, tak, jak każdy artysta dojrzały onego czasu a czasu zdrowia sztuki, głównie na celu mającej ukształcenie w człowieku siły tej ogólnej, którą zowiemy twórczością i wynalaztwem, a następnie zaaplikowanie tejże wedle widoków najsprawiedliwszego postępu cywilizacji chrześcijańskiej. Taki i tak pracujący człowiek zwał się naonczas virtuoso, i takim był Cellini, że to był czas dla południa i dla zachodu Europy niezmiernie podobny temu, który Pasek u nas w swoich opisuje pamiętnikach, — pamiętniki przeto Celliniego, zwłaszcza dla umiejących je oceniać wedle tego, co animusz włoski nie poczytuje i nie poczytywał sobie czasu swego za skandal, niewątpliwie przechodzą najbogatsze romantycznych powieściopisarzy dzieła. Cellini, tak jak Rafael i Michał Anioł, kiedy nie przez dłóto lub ołówek, to przez pióro tłumaczył się niemniej poetycznie, co następstwem jest jasnem onego, tu powyżej wzmiankowanego sztuki pojęcia ogólnego. Że zaś u nas z jednostronnego tylko stanowiska, to jest przez rym jedynie, sztuka jest dotąd popularną, nie będzie więc może obojętnym ten wielkiego artysty poemat, talentu jego odbłysk maleńki wskazujący. Całe nieledwie życie intrygami płaskiej zazdrości, albo niezrozumieniem, albo formalną powagą władz, czujących, iż może być poza niemi bezpośrednie udarowanie zgóry siłą czynną i twórczą, albo nareszcie niekonsekwencjami zemst osobistych otoczony, znajduje się nareszcie Benvenuto Cellini, nie bez udziału własnego (bo naonczas szpada każdemu coś z rządowej siły zastrzegała), znajduje się on uwięzionym po dwakroć zamku Anioła św. w Rzymie. raz na szczycie wieży, drugi raz w podziemnym lochu. Gorący katolik, a na rozkaz cywilnej władzy państwa rzymskiego uwięziony, w ostatecznych organizmu i modlitwy częstej wysileniach, wzmiankuje on zachwycenia swoje i pocieszenia tajemnicze od chwili, w której tak się już ugościł w lochu swoim, że mu stał się przestronnym i wygodnym. Z tej to doby datuje następny poemacik[20]. W dziejach tego człowieka nic do prawdziwej nie braknie tragiczności. Genjusz i praca i poświęcenia dla sztuki wywołują nieledwie równą ilość zawiści, intryg i bezmyślnych powag. Bohaterstwo w obronie ojczyzny wywołuje nieledwie równą sumę osobistych nieszczęść i boleści, strażnictwo skarbów powoduje obwinienie o złodziejstwo, spowiedź szczera rodzi podejrzenia samochwalstwo uczniów szkodzi mistrzowi, niezrozumienie i umyślne nieocenienie popędza aż do oddania sobie samemu sprawiedliwości niesmacznej i szkodliwy nałóg mówienia o sobie rodzącej. Męstwo i poświęcenie się w obronie sprawy kościoła nie pomaga w więzieniu, okrom, iż spokojem ducha darzy. W tem wszystkiem człowiek ten bez ironji, bez rozpaczy, bez wyczerpnięcia się, zdawałoby się, że, otoczony na wszystkie strony zwojami wężów, bawi się, rysując dziwaczne ich przewoje do utworzenia zczasem onej sławnej głowy Meduzy, która w rękę Perseusza potem włożył. Z tego to stanowiska czytając pamiętniki Benvenuta, zaiste, pod zabawnością ich zewnętrzną, niekiedy dla północnego ucha płaską nawet, czuć tę wielką głębokość, która niektórzy w Don Kichota przygodach odkryć i poczuć już nareszcie umieli.

1.

Ktoby chciał wiedzą Pańskie tykać łono
I znać, jak człowiek odmodla się ziemi
Niechby go pierwej tak, jak mnie, więziono,
Z ciężarem myśli, z tęsknotą za swemi,
Dalekość których w każdej szersza dobie:
Wreszcie — z wspomnieniem także i... o sobie!

2.

Więc, skoro zacne ty poczynasz dzieło,
Wraz niech cię porwą i zamkną złośnicy
(Lecz nie wiedz, skądby się ratunku wzięło!)
Owszem — niech jeszcze skradną cię w ciemnicy,
A ty, grób czując, patrz, jako się śmieje
Rubaszny strażnik pijąc twą nadzieję...

3.

Potem się zmocnij i wyłam za kratę,
Drabinę obmyśl, a w braku skocz zgóry,
Byś zczasem w dolną poszedł kazamatę;
Lecz niedość — pierwej, przesadzając mury,
Złam jeszcze nogę i owiń we szmatę,
A psów i ludzi gdy cię zwietrzy paszcza,
Bądź znów w więzieniu mokrem, i bez płaszcza,
I znów bez wieści, krom jakiej nowiny
Chmurnej, gdy jadło wnoszą ci i drwiny!

4.

Tu więc, że niema nic na bezpodłogach,
Korzystasz naprzód z płanu: iż jest równy,
Więc nie zasiedzisz, jesteś wciąż na nogach;
Dalej, że strażnik, nie będąc wymowny,
Równie się skąpo, jak zamek otwiera,
Więc i duch niemniej ścisłości nabiera...
Skąd wraz natchnieniem czujesz się ciężarny,
Tylko, że pióra, dłóta brak, jak w lesie;
Modlitwy zatem (niegdyś zachód marny!),
Tylko, że z każdą sto się widzeń niesie...
Dla tych nim miejsca osobne zastrzegę,
Baczę, ażali wątku nie odbiegę,
Pieśń na więzienia poczynając chwałę,
Słowem, iż kąt to wart, co niebo całe!

5.

Tu wszakże zacny nie ma gościć poco
(Chyba, iż wznosi podłych władz sumienie),
Nikczemni owszem, skoro dniem i nocą
Jęczą na Boga, kończą przez zwątpienie;
A to jest piekła rzecz, gdy tak się pocą...

6.

I — niechby złośnik taki był schwycony
(Taki, że takim świat go aż nazywa),
A na lat parę dobrych osadzony;
Wypłynąłby on czysty, jak oliwa,
Mądry i święty i łatwo współczuty:
Tu bowiem naprzód się subtelni dusza,
Potem to jakoś w szkielet idzie spsuty,
Muskuły potem i serce porusza,
Czyszcząc nieledwo że kaftan i buty,
W sposób, iż tak się materja wyleni,
Że aż się w niebios spostrzegasz bezdeni.

7.

To chcąc opisać, chodzę raz po celi,
To głowę wznosząc, to błędne ramiona,
Nagle zębami uszczknę, jak z kądzieli,
Drzazgę, gdzie rama drzwi jest wychylona,
I mam już pióro — wraz kropla kałuży
Za doskonały mi atrament służy —
I oto, oto płomień Apollina,
Nie mając więcej nad to, w wielkiej burzy,
Czuję... iż kończy się właśnie, gdy wszczyna...

8.

Zaiste — pierwej pomyślnośćby warto
Zaznać, niż z tych się dziejów zbliżysz kartą;

Lubo wszechsztuki więzień wie tajniki,
Lekarskiej naprzód, krwawym zna to potem,
Bez korowodów długich i aptéki,
Dalej półświatłem szpitalowem — potem
Więzienie jeszcze ma sobie właściwy
Kordjał, że mowny czujesz się, i tkliwy,
I rzutki — tego radziłbym zażycie
Komuś, co, leżąc, obce waży życie —
W sposób, że człowiek po takim kordjale,
Wyszedłszy na świat, roztropnym jest wcale:
Czy to o wojnie rzecz, czy o finansach,
Czy o pokoju jakim, czy aljansach...
Przytem, cokolwiek pocznie, to jak z płatka,
W sam raz i nigdy nie szerzej, jak kratka.

9.

Zarzucić mógłbyś, iż krótsze stąd życie...
Skąd wiesz? A może i właśnie, przeciwnie —
Tem mocniej zwite, że schowane skrycie;
Co do mnie, chwalę tak, jak znam, naiwnie
Za kozą mówiąc. z tą różnicą małą,
Aby jej godni nie chodzili cało.

10.

I tak — ktokolwiek ważne rzeczy czyni,
Radziłbym, aby też, jak ja, Cellini,
Człowieka, rzeczy, dobra cenić pierwéj
Spróbował u tej więzienia Minerwy;
Bo może świat się niepotrzebnie wini,
Bo może często same zwodzą nerwy.

11.

Jakoż pod czasy, gdy byłem więziony,
Widziałem różnej godności osoby;
A krócej, im kto więcej zasłużony:
Tych bacząc, rychło swe kończących próby,
Wolałbym zmienić kolebki na groby —
Lecz dość — by zbytnia nie zwiodła mię cnota,
Z tak przeczystego cały będąc złota,
że ani słusznem na płacę byłoby,
Aniby dobrem było do roboty!

12.

Jest jeszcze inna myśl, z której ja sprawę
Zdałem; na jednej z ksiąg mego kuzyna
Znajdziesz to, starą unosząc oprawę,
Po brzegach, gdzie się wiersz każdy zaczyna.
Spisałem ówdzie każdy ból po bolu,
Taki, że, kiedy O kreśliłem — bracie,
Trzy razy drewno pierw było w półkolu,
I chyba dusze, na dnie piekła zwite
Na węzły, bólem takim są przeszyte...

13.

I — lubo śpiewam ja rymem więzienie
Dla tych, co o tem, zda się, nie są pewni,
Że bystrzej światło wypryska przez cienie,
Ani też nadto czuli są i rzewni:
Wszelako radbym, by się ze mną stało
Dziś, co czytałem dziś chwil temu mało,
I słucham, zali głos mię nie doleci:
«Wstań, łoże twoje weź i chodź — mówię ci!»

14.

O, śpiewałżebym «Credo», i «Regina
Salve», i «z Duchem w Imię Ojca, Syna»,
Jałmużny dając tak gęste, jak szczere —
Ja, com w liljową przeszedł pleć i cerę,
Tak, że Florencji dość mam, dość i Francji,
Gdzie kwiat ów w herbie, acz dla elegancji...
.............

15.

Lękam się tylko, że zdarzyć się może,
Iż, do szpitala wreszcie (Anuncjaty)
Wchodząc, gdy zoczę malowane kwiaty,
Jako stworzenie ucieknę nieboże...
Oh, nie — nie dla Niej, która temi pączki
Błogosławiące ubieliła rączki,
Lecz, iż z każdego liścia, gdzie się zwija,
Skręcono pazur, co, jak gwóźdź, przebija;
Więc mógłbym popaść w strach i podejrzenia
Czarne na kwiat ów, najbielszy z stworzenia!

16.

Oh, bom ja widział... (Słuchajcie, boleśni,
Czyści i smutni!...) jam te widział rzeczy
których człek sam z siebie nie śni:
Ciemność na próżny ród spadła człowieczy,
Kopule dzwonów przepękły bronzowe
Na zamku, i ja wychyliłem głowę;
I mówił do mnie ten, co prawdę waży:
«Wynijdź!» — a potem światło błysło nowe,
I ja patrzyłem na chmurę żałoby,
Co szła, liljami pstra połamanemi,
I pobrzmiewała łzami — a na ziemi
Wielu się w łoża chowało, jak w groby.

17.

I ja widziałem znowu, jako Owy
Mówił mi, niby ważąc ból duchowy
Strachem a pokus ciężkich dopuszczeniem
Tej, owej duszy, przez jej stan niezdrowy —
I mówił: «Twem ja uderzam cierpieniem».
A potem milczeć kazał mi trzy razy
I naznaczył mię Piotrowym pierścieniem,
A potem drugie znów błysły obrazy...

18.

I ja widziałem znowu, jako Owy
Bierze na siebie słońce, i zapina,
I składa jako światły płaszcz lamowy —
Gasnący czując wzrok i że jest glina
Schnąca, od tyla blasku jam się korzył
I drżał, jak wróbel samotny na dachu,
Więc jako wróbel skargę jam wyłożył
I powołany-m znów w żywot od strachu.

19.

Nie — nie był nigdy wilk, ni paszcz lamparta,
Ni lew tak chciwy krwie, ani hijena
Mogła być kiedy do tyla zażarta,
Ile mój strażnik i straż — i ta scena,
W której ażeby malować postacie,
Trzebaby widzieć, jak gdzie w biednej chacie
Zbójcy zrywają od piersi szkaplerze,
Najświętszej Panny twarz depcą żołnierze.

20.

Tak mnie w Auguście wzięto, w grób włożono
W Novembrze, swoją każdy poszedł stroną —
I ja widziałem wszystko, acz daleki,
Milcząc, jak czynią od bólu kaleki.
Aż gdy nadzieje ich zmyliły krwawe,
Dyjament zbity wmieszano mi w strawę.
Tu — że poznałem w kruszynach kryształu
Nieprzyjaciela twarz, śmierć mi pobladła
I już pragnąłem jej, jak ideału,
I wpatrywałem się w nią przez zwierciadła...
Lecz wpierw, ze łzami mówiąc psalm pokutny,
Jam się przemodlił w radość — ja, tak smutny,
Prosząc, ażeby grzech mój był zgładzony
I abym czysto w czyste odszedł strony —
Tak, że, ból czując ukojon przez psalmy,
W omdleniu jasny liść mi zabłysł palmy,
A kształt anielski, który ją piastował,
Nadzieją życia znowu mię darował,
Ciesząc, iż złego sąd jest niedaleki
A miłosierdzie Pańskie trwa na wieki...
.............
(1816).



Z SZEKSPIRA[21]
DWIE SCENY
Z TRAGEDJI «JULIUSZ CEZAR».
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ulica w Rzymie.
(Flavius, Marullus, tłum pospólstwa)

FLAVIUS. Z drogi! włóczęgi... z drogi... do roboty!
Czy to dziś święty dzień? Co wam się stało,
Że czas trwonicie drogi na pustoty,
Zrzuciwszy piętna cechujące ciało
Rzemiosłem — wraz mi odpowiadaj, kto ty?...
PIERWSZY OBYWATEL. Ja, panie... jestem szewc...
MARULLUS. Szewc?... A twe kopyto
I fartuch suknię-ś przeniósł znakomitą...
Ty zaś?...
DRUGI OBYWATEL. Z artystą robiąc porównanie,
Partaczem byłbym — jak, widzę, chcesz, panie.
MARULLUS. Wszelako... czemże handlujesz? Mów prościej,
DRUGI OBYWATEL. Sumienny! śliczny handel!... ja zasady
Odmieniam, gdy się skrzywią od starości...
MARULLUS. Co? Jaki handel, trutniu?
Mów bez zdrady...
DRUGI OBYWATEL. Z zasad, tak słusznych, nie racz na mnie godzić,

Panie — jakkolwiek, gdybyś miał z nich schodzić,
Zreperowałbym...
MARULLUS. Mnie, dowcipnisiu płaski?...
DRUGI OBYWATEL. Raczej — obuwie...
MARULLUS. Jesteś więc łatacz?
DRUGI OBYWATEL. Tak — i przeto mówię,
Że żyję z próżni i z braku, nie z zysków,
Ani z nadmiaru w handlu i z ucisków,
Lecz czysto, z samej przestrzeni... niewinnie...
Owszem, częstokroć trzewik skołatany
Wiekiem, częstokroć chodak bez nadziei
Ratuję, krzepię, wspieram dobroczynnie.
W kwestjach tych doktor jestem zawołany,
Tak, iż wielekroć człek w szczęsnej kolei
Na dziele moich rąk bywa zdybany.
FLAVIUS. Lecz czemu swej się nie trzymasz praktyki,
Przenosząc wodzem być tej błędnej kliki?...
DRUGI OBYWATEL. To — tylko, żeby zużyła trzewiki...
(Przeto iż jestem wyłącznie łataczem).
Jakkolwiek wyższą też przyczynę mamy,
Albowiem z wjazdu Cezara się raczém,
Którego widzieć wyszliśmy do bramy.
MARULLUS. Jest się czem raczyć!... Zapewne lenniki,
Łupy, haracze, ludy wiedzie tłumne,
A króle lecą przy bokach kwadryki...
O! słupy... więcej, głazy bezrozumne,
Kamienne serca, rzymscy barbarzyńcy!
Czy Pompejusza imię, dobroczyńcy,
Pomnicie?... Skoro tyle, tyle razy
Czepialiście się na budynków głazy,
Na wieże, w okna, na dachów załomy,
Z dziećmi na rękach, jak żyjące domy
Piętrząc się, całe dnie stojąc, bywało,
By cząstkę płaszcza zoczyć się udało,
Gdy wielki wchadzał Pompejusz — a skoro
Wóz zabłysł, takie mu okrzyki brzmiały,
Że Tyber na dnie, skąd wody nie biorą,
Odbrzmiewał — groty falom wtórowały.
I dziś — ciż sami, co robić tu chcecie.
W świątecznych szatach. co tu chcecie robić?
Czy kwiaty rzucać przyszliście, czy śmiecie
Temu, co raczył Pompejusza pobić?...
Precz z oczu... dalej! Do domów... do domów
Na klęczki... modły śląc do Pana gromów.
By wstrzymał takiej karę niewdzięczności...
FLAVIUS. Tak, tak, do domów, zacni współziomkowie,
I na pokutę onych waszych złości
Niech każdy między swoimi rozpowie,
By szli nad Tybrem usiąść, płakać póty,
Póki nie wstanie z brzegów swych wyzuty...

(Lud wychodzi)

Patrz, o Marullu, jak te podłe duchy
We własnych sumień okułem łańcuchy...
Ty — tędy idziesz ku Kapitolowi?...
Ja ówdzie — — Wieńce obrywaj po drodze.
MARULLUS, Nie pomnisz święta Luperkal — kto to wié,
Czyli się godzi?...
FLAVIUS. O świętej tu nie mowa trwodze,
Mówię-ć, trofea zrzucaj Juljuszowe;
Tymczasem ja stąd do dom pognam tłumy,
Ty, cobyś spotkał, również pędź na głowę.
Piór kilka zbędzie z cezarowej dumy
I da mu polot na przyjętą skalę,
Niżby nad ludzki wzrok powionął skrzydłem,
Współczesność minął, ni dbał o nią wcale,
I stał się więcej czemś niż my — straszydłem!

AKT TRZECI.
SCENA II.[22]
(Brutus, Kassius i tłum obywateli rzymskich)

OBYWATELE. O sprawozdanie lud po dwakroć woła!!...
BRUTUS. Za mną więc, bracia, i rzecz niech zagaję,

Kassius przemówi do drugiego koła,
Kto mnie chce słyszeć, ze mną niech przestaje,
Kto chce Kassiusa, za nim niech pośpiesza.
Publicznie ma być oświecona rzesza
W tem, co się śmierci Cezara dotycze...
PIERWSZY OBYWATEL. Ja na Brutusa jak na siebie liczę...
DRUGI OBYWATEL. Ja chcę Kassiusa słyszeć sprawozdanie,
A potem sądzić rzecz przez porównanie

(Kassius wychodzi ze swoimi, Brutus wstępuje na rostrum)

TRZECI OBYWATEL. Ciszej! Szlachetny Brutus na wystawie.
BRUTUS. (z rostrów) Do końca mówić dajcie mi — Rzymianie,
Rodacy, bracia — w mojej mówić sprawie:
Ciszy zaś strzeżcie, by słyszeć dokładnie,
Na honor wierząc mi i jak ja prawie
Ceniąc go, wiara by spoczęła snadnie.
W mądrości własnej śledźcie rzecz najbystrzéj,
Panując zmysłom, by sąd był tem czystszy.
Gdyby się znalazł wpośród tego koła
Przyjaciel jaki Cezara — ja jemu
Rzekłbym, iż Brutus dotrzyma mu czoła —
Ten zaś — przypuszczam — gdyby spytał: «Czemu
Powstał więc Brutus przeciw Cezarowi?»
Oto odpowiedź: nie, iż źle mu życzył,
Ale iż życzył serdeczniej Rzymowi...
Cóż lepiej?... Cezar by dnie dłuższe liczył
Wśród niewolników, czy, że wolni dłużej?...
Ile mię kochał... płaczę — ile słynny,
Cieszę się — cześć mu niech i moja służy,
Ile był mężny... lecz ile zuchwały,
Miecz mój... Zabiłem. — Łzy mam dla uczucia,
Radość dla szczęścia, powolność dla chwały
I grób dla pychy...
...Kto woli okucia,
Niech głos podniesie, iżem go obraził,
Kto Rzymianinem zwać się już nie zdoła,
Niech głos podniesie, żem mu imię skaził,
Kto już ojczyzny nie kocha... niech woła,
Żem go obraził...
Któż więc się odzywa?...
Czekam...
OBYWATELE. ...Nie — Brutus! Nikt ci nie przerywa...

(chwila gwaru obywateli, razem wołających między sobą)

BRUTUS. Nikt nie obrażon — pokój zobopólny,
Brutus nie począł przeciw Cezarowi
Więcej, niż stając oto wam powolny —
Cześć odmierzono, ile jej należy,
Do zła i jednej nie dodano kréski:
Skarane Śmiercią.

(Marek Antonjusz i inni wchodzą, prowadząc zwłoki Juljusza Cezara)

BRUTUS. ...oto — jego ciało
Marek Antonjusz właśnie wiedzie z chwałą
(Jakkolwiek Śmierci samej nie był bliski)
Z obchodu, miejsce zabierając w rzeczy...
Spadek — któremu nikt z was nie zaprzeczył...
Kończę więc — mnie już za nagrodę całą
Miecz ten — tym mieczem najdroższego w Rzymie
Zabiwszy, własne mu poddaję imię,
Gdyby ojczyźnie tak się podobało...
WSZYSCY OBYWATELE. Niech żyje Brutus, niech nam żyje wiecznie!
PIERWSZY OBYWATEL. W tryumfie trzeba odnieść go do domu...
DRUGI OBYWATEL. Niech ma statuę wśród dziadów!
TRZECI OBYWATEL. Koniecznie!
Trza go obwołać Cezarem...
CZWARTY OBYWATEL. Nikomu
Nie dano tyle mieć Cezara w sobie
W najlepszy sposób.
PIERWSZY OBYWATEL. ...Porwijmyż go sobie,
Uprowadzające z pompą narodową...
BRUTUS. Obywatele!...
DRUGI OBYWATEL. ...Brutus wyrzekł słowo.
PIERWSZY OBYWATEL. Hej — cicho!...
BRUTUS. ...Zacni współobywatele!
Pozwólcie, abym sam powrócił do dom:
Cezara raczej uczcijcie wspomnieniem
I Antonjusza dajcie cześć zachodom,
Który ma z naszem głosić przyzwoleniem
Zmarłego chwałę...
Was przez miłość moją
Błagam niech wszyscy do końca dostoją,
Ja jeden wyjdę...

(Brutus wychodzi)

PIERWSZY OBYWATEL. ...Czekać! folgę dajmy
Mówieniu Marka...
TRZECI OBYWATEL. ...Zaczynaj — słuchajmy —
Wstąpże na rostra, o Antonio słynny...
ANTONIUSZ. ...W imię Brutusa, czuję się powinny.
CZWARTY OBYWATEL. Co on śmie mówić o Brutusie?...
TRZECI OBYWATEL. ...Rzecze:
Iż przezeń czuje się zobowiązany
Dla nas.

CZWARTY OBYWATEL. ...O ile Brutus wzmiankowany,
Nie słucham — ale zgóry jemu przeczę...
PIERWSZY OBYWATEL. Cezar był tyran.
TRZECI OBYWATEL. ...Wielceśmy szczęśliwi,
że tyran umarł i że wolni żywi!...
DRUGI OBYWATEL. Cyt — posłuchajmy, jak go Marek chwali —
ANTONIUSZ. Rzymianie mili...
OBYWATELE. Uciszcie się... daléj!...
ANTONIUSZ. (mówiąc dalej) Bracia Rzymianie! Dajcie mówić, proszę,
Ile że grzebać chcę, nie sławę głoszę:
Złe zwykło ludzi przeżywać — inaczéj
Dobre: to zwykle nie opuszcza trumny.
Tak jest z Cezarem... Brutus głosić raczy
(Przezacny Brutus), iż Cezar był dumny
Gdyby to było, byłaby to zdrada
Ciężka, i ciężki cios na nią upada.
Tu (przez Brutusa miłość, tudzież owych
Niemniej przezacnych imion narodowych,
Albowiem Brutus zacny jest wszechstronnie)
Cezara mam też wzmiankować pozgonnie.
Był on mi niegdyś wiernym przyjacielem...
A lubo Brutus dumę jego głosi,
Z tym zacnym mówcą zdanie nasze dziélem,
Ile iż w cieniu nawet zła nie znosi.
Zmarły, prowincyj zwojowawszy wiele,
Obrócił haracz na publiczne cele.
Byłaż to pycha?... Gdy biedni jęczeli,
Łzy ronił... Wspomniećby tu należało,
Iż pycha zwykła rozrzewniać się mało.
Lecz Brutus mniema, iż ta była celem,
A Brutus zacnym jest obywatelem.
Na własne oczy zresztą widzieliście,
Iż mu królewską po trzykroć koronę
Podałem w dzień ów, gdy było święcone
Święto Luperkal — wzgardził oczywiście,
Po trzykroć w inną poglądając stronę.
Lecz zacny Brutus, przenikłszy te rzeczy,
Mniema, iż pychę Cezar miał na pieczy.
Mniemaniem przeto zostawiam mniemanie,
A utwierdzone głoszę przekonanie.
Wy — wszyscy — niemniej czciliście Juljusza,
Czemuż nie płakać, gdy się serce wzrusza?
O sądzie!... Zwierzę mniej pod świata czarem,
Niż rozum ludzki...
...Tu... dajcie mi chwilę...
Serce me w trumnę poszło za Cezarem
I czekać muszę, aż się wróci w sile...
PIERWSZY OBYWATEL. Zda się, iż wiele gruntu w tem, co mówi.
DRUGI OBYWATEL. Spojrzawszy prosto — Cezar był niewinny...
TRZECI OBYWATEL. Jakoś... koledzy... lękam się, by inny,
Pyszniejszym nie był..
CZWARTY OBYWATEL. ...To przecie stanowi
Coś... że trzy razy pogardził koroną...
Skądże u licha ha pychę wymyślono?...
PIERWSZY OBYWATEL. Jeśli tak stoi... ktoś zapłaci pono...
DRUGI OBYWATEL. Poczciwe serce — patrzno w oczy jego,
Jak rozpalona stal od płaczu skrawe...
TRZECI OBYWATEL. Niema, jak Marek Antonjusz, równego!...
CZWARTY OBYWATEL. Ciszej!... nanowo mówi... wszedł na ławę...
ANTONJUSZ. Tak — wczora jeszcze na sam głos Cezara
Świat drżał — a dzisiaj... leży oto... mara...
I nie znam człeka najniższego z rzeszy,
Który uczciwość wyrządzić mu śpieszy!
O męże, gdybym rozszerzył się dłużéj,
Tak, jak sam przedmiot ku wzruszeniu służy,
Minąćbym nie mógł, alebym obraził
Brutusa — Kassius źleby się wyraził...
Męże, o których któż wątpi zacności? —
Więc nie potrącę żywych... lecz te kości...
I serca wasze... i głąb mego łona
Prędzej... niż owe dwa wielkie imiona.
Lecz oto pismo z Cezara pieczęcią,
W mieszkaniu jego wzięte opuszczoném,
Pismo — z ostatnią umarłego chęcią
A rozkazaniem, przedśmiertnie skreśloném.
To dość przeczytać (acz czytać nie mogę,
Wybaczcie), dość jest pismem, mówię, oném
Rozjaśnić oczy na najprostszą drogę,
A tłumy przyszłyby całować rany,
W krwi utknąć chustkę, lub włos rozsypany
Jako pamiątkę brać i przekazywać
Dzieciom swych dzieci...
CZWARTY OBYWATEL. ...Nie chciejcie przerywać!
O Antonjuszu, czytaj...
OBYWATELE. ...Cezarową
Ostatnia wolę — pismo przedzgonowe!
ANTONJUSZ. Uspokójcie się, o Rzymianie mili,
Jam nie powinien czytać go w tej chwili,
Bo lepiej stokroć, lepiej tysiąc razy
Nie czuć, jak kochał...
...Nie jesteście głazy,
Serc granitowych nie macie, lecz człecze;
Więc gdyby przyszło znać, co pismo rzecze,

Żal mógłby w rozpacz ponurzyć was wściekłą.
Przedmiot niech lepiej zostanie niejasnym,
Przemilczyć lepiej o dziedzictwie własném,
W zgodzie... bo dalej cóż... gdy się już rzekło...
CZWARTY OBYWATEL. Czytaj! Testament Cezara niech znamy,
Masz obowiązek czytać go — słuchamy...
ANTONJUSZ. Przestańcież, proszę — na chwilę — na chwilę —
Ile że-m wspomniał rzecz, w której się mylę,
Przechodząc zakres zacnych mężów onych,
Co swemi dagi[23] pierś Cezara zbodli:
Lękam się — nie chcę mnożyć obrażonych!...
CZWARTY OBYWATEL. Ci zacni męże zdrajcy są i podli
OBYWATELE. Pismo! Testament!
DRUGI OBYWATEL. ...Cezarową wolę
Ostatnią czytaj... To byli zbrodniarze
Nikczemni...
ANTONJUSZ. ...Czytać-że przemoc mi każe?
Jako?... W stosowne raczcie więc półkole
Przy trumnie stanąć, abym zszedł i przecie
Wskazał wam źródło testamentu — chcecie?
OBYWATELE. ...Schodź nadół!...
DRUGI OBYWATEL. Zstępuj!...

(Antonjusz zstępuje z rostrów)

TRZECI OBYWATEL. ...To jest nasza wola!...
CZWARTY OBYWATEL. Nie wypuszczajmyż go więcej z półkola.
PIERWSZY OBYWATEL. Od trumny nabok!... Na stronę od ciała!...
DRUGI OBYWATEL. Górą Antonjusz!... Szlachetnemu chwała
Antonjuszowi...
ANTONJUSZ. ...Tłum się na mnie wali,
Ustąpcież nieco...
OBYWATELE. ...Wtył! Ustąp się... daléj...
ANTONJUSZ. Jeśli łzy macie, tu one wycieką —
Płaszcz ten — oh, znany blisko i daleko —
Pomnę, gdy Cezar po raz pierwszy wdziewał;
Było to wieczór, latem — Nerwów szyki
Pobito właśnie i sztandar powiewał
Nad namiotami...

(Antonjusz płaszcz rozwija)

...Patrzcie... tu... ta szrama...
To jest Kassjusza cięcie... takaż sama,
Dalej, od sztychu zawistnego Kaski,
A ówdzie jeszcze Brutus ukochany
Pchnął — lecz wyścigła krew mieczowe blaski
I za ciągnącym żelazo szła z rany,
Jakoby dotknąć idąca zbrojnego,
Pytając: «Tyżeś, o Brutus» — bo-ć wiecie,
Iż Cezar kochał go nad wszystko w świecie.
(Nemesis, i ty przyjaźń znałaś jego!)
To pchnięcie — więcej niż ciało i kości
Przebiło: pchnięcie bowiem niewdzięczności
Zwycięża prędzej i obala ducha,
Niż katowskiego prosty cios obucha...
Jakoż — dopiero serce wielkie pękło
Płaszcz się na czoło szlachetne zatoczył
A w Pompejusza posągu coś jękło,
Gdy stopy jego potok krwi obroczył.
I — był to taki upadek, mężowie,
W którym, kto żywy, legł — a zdrada w sile
Stała, świst mieczów dając za wezgłowie.
Placzecie-ż teraz?... I łez drogich tyle
Spływa... lecz nacóż?... Na widok tej szaty
Wiotkiej, gdy owdzie ciało, rwane w szmaty...
PIERWSZY OBYWATEL. Widoku straszny!...
DRUGI OBYWATEL. Szlachetny Cezarze!...
TRZECI OBYWATEL. Dzień potępiony...
CZWARTY OBYWATEL. Podstępni zbrodniarze!...
PIERWSZY OBYWATEL. O, jakże krwawy widok...
DRUGI OBYWATEL. Zemsty... broni...
Żelaza — ognia! Nie ujdą w pogoni —
ANTONJUSZ. Obywatele, dość!.
PIERWSZY OBYWATEL. Antonjusz woła:
Czekajcie!...
DRUGI OBYWATEL. ...Za nim — z nim — żyć — umrzeć — zgoła,
Co zechce.
ANTONJUSZ. ...Bracia, drodzy przyjaciele,
Nie ja wam krwawe wykreśliłem cele,
Nie ja, zaiste... Wyżsi i szanowni
Męże, że sprawcy są i że wymowni,
Wyłuszczą lepiej... Ja tu nie przybywam
Mącić, ni uczuć waszych nadużywam,
Bom nie orator na Brutusa miarę,
Owszem, jak wiecie, człowiek dobroduszny,
Lubiący głosić przyjaźń oto starę,
Prosty — i sercu jedynie posłuszny...
Nie mam ja bowiem ani genijuszu,
Ni słów i mocy ich, ni wysłowienia,
Ni trafnej akcji, ni to animuszu,
Rzeczy niezbędnych do krwi poruszenia.

Uczucie jeno wyrażam — nie głoszę
O tem, co sami z siebie wiecie lepiéj,
Cezara rany wskazuję i proszę,
Mówiąc. Niech waszych warg głos się rozlepi...
Mówcie wy za mnie. Lecz, gdybym, odwrotnie,
Ja był Brutusem, on Marek Antoni,
Każda z ran owych lśniłaby stokrotnie
Jaśniej i w chór-by zajękły: «Do bronil»
Tak, że i głazy wstałyby ochotnie...

(Tu następują uniesienia obywateli, kilka słów Antonjusza o sensie testamentu Juljuszowego, i nareszcie zakończony jest obraz sceny przez gońca, który donosi, iż Oktawjusz i Lepidus żywi, zdrowi i zbrojni stanęli w domu Cezara. Nie mając na celu więcej nad okazanie dwóch momentów najniższego i najwyższego dialogowania u Szekspira w tej tragedji, nie zapuszczamy się w nieproporcjonalnie długi do pierwszego wyjątku przekład).


Z «HAMLETA».
AKT PIERWSZY.
SCENA II.
Sala tronowa.

KRÓL. Jakkolwiek świeże jest jeszcze wspomnienie
Króla Hamleta a naszego brata,
Tak, iż stosowny ból i rozżalenie
Wydałyby się słuszniej w oczach świata,
Bieg rzeczy stanu wstrzymując żałobą;
Nie przeto jednak, w tak krytycznej dobie,
Czucie i rozum pomierzywszy z sobą,
Zmarłego czcimy, pomnąc też o sobie...
Stąd to przesławny duński tron widzimy
Tej uświetniony obecnością pani,
Którą zwaliśmy siostrą, dziś zaś zwiemy
Małżonką. Jakoż, i uczucie dla niéj
W równej się mierze spotkawszy z tęsknotą,
Możnaby twierdzić, iż dbaliśmy o to,
By mirt nie zakrył kiru, ni kir — wieńca,
Boleści — uśmiech, ni bladość — rumieńca;
Akt, w którym nadto, wyznać nam jest miło,
Nie bez doradczych głosów się spełniło,
Z jednomyślnością owszem — za co dzięki...
Teraz zostaje tylko rzecz podrzędna
Co do młodego Fortinbrasa schedy,
Czy uroszczenia raczej; bo jest względna,
Jako ze wszechmiar prawnie, jeszcze wtedy
Przeszła na własność króla poprzednika,
Gdy żył i dzierżył sam, nie przez lennika.
Dziś, że niezgasłej pamięci brat drogi
Zeszedł — Fortinbras, tusząc z jednej strony,
Iż kraj być może w sobie rozdzielony,
Z drugiej rachując na wrażenie trwogi,
A zawsze łudząc się uroszczeń marą,
Coraz to wznowi oną kwestję starą
I śle nam gońce albo dzierżaw przeczy;
Lecz o osobie dość, przejdźmy do rzeczy.
Zważywszy, ile w sprawie tej natury
Godziłoby się, aby król Norwegji
(Wuj Fortinbrasa), uwiadomion zgóry
O formowaniach przez siostrzeńca legji.
Burzeniach ludu i całym przyborze,
Coś postanowił o tem sam na dworze;
A wiedząc, że jest chorobą złożony
I mało w państwa wglądający sprawy,
Chcemy, by przyszłe zwinięto legjony,
Wstrzymano zaciąg i rozgłos wyprawy.
Treści tej nasze ślemy memoranda
Przez wasze zacne ręce, Voltimanda
I Corneliusa — z poselstwa urzędem
Dając moc, wszakże pod tym tylko względem
Wzmiankowanego wyżej interesu
Żegnam... Niech zapał przyczynia sukcesu...
CORNELIUS i VOLTIMAND. W tem, jak we wszystkiem, spełnimy życzenia...
KRÓL. Nie raczę wątpić... Zatem.. Dowidzenia...
No więc, Laertes, cóż nowego mamy?
Zda się, iż było jakieś przedstawienie.
Co żądasz? Jestże słuszność, którą znamy,
A czasuby nam zbrakło na ziszczenie?
Prośbę twą raczej uprzedzić ofiarą
Życzylibyśmy pierwej z naszej strony,
Przyjaźnią z ojcem twym złączeni starą.
Wierz mi, że serce mniej się z głową znosi,
Głód mniej jest własną ręką usłużony,
Niż tron przez ojca twego... O cóż prosi
Laertes?...
LAERTES. Łaski ustąpienia z dworu,
Gdzie własną wolą i nie dla pozoru
Przybyłem z Francji na sakru dzień słynny:
Ten minął, a z nim i co byłem winny,
Tak, iż w następstwie myślę o powrocie.
I to jest prośba moja...
KRÓL. Przyzwolenie
Ojca czy służy?... Co Polonius na to?...
POLONIUS. Panie! Przyjąłem zamiar ten w istocie,
Lecz raczej, rzekłbym, z przyzwalania stratą;
Bo jakby tamę kładąc wraz z pieczęcią
Tam, gdzie z natrętną żal się spierać chęcią.
Proszę więc za nim o sankcję odprawy...

KRÓL. Zamierzonego dopełniwszy czynu,
Laertes, czas twój jest twój... Król łaskawy
Wraca go...
Hamlet, krewny nasz i synu...
HAMLET. (do siebie) Nieco mniej niż syn, a więcej niż krewny...
KRÓL. Co jest?... Co znaczą chmury te nad tobą?...
HAMLET. Chmury? Nie, panie, nadto-m słońca pewny...
KRÓLOWA. Hamlecie luby, zerwij już z żałobą
I pojrzyj ku nam jako syn królestwa.
Czy podobieństwo wciąż za ojca duszą
Odlatać w przeszłość?.. Rzeczą jest nicestwa,
Że ci, co rodzą się, i konać muszą...
HAMLET. Tak, to nicestwa rzecz pani...
KRÓLOWA. ...A przeto
Skąd nadzwyczajną wydawa się tobie?...
HAMLET. Oh, pani, mnie się tu nic nie wydawa...
Ja cierpię... Matko dobra, nie w żałobie
Dworu, w mundurze barwy przeraźliwej,
Ani w powietrzu, wyrzucanem silnie
Z płuc, ani w rzekach łez, w barwie nieżywej
Policzków — faktach, świadczących niemylnie
O zaszłym smutku — owszem, ani w całym
Obchodzie, który weszedł we zwyczaje,
Te bowiem godłem są mniej więcej trwałem,
Przez które człek się maluje... wydaje...
Gdy ja, ja wydać się nie mogę, raczéj
Przenikam z wnętrza i nic mię nie znaczy...
KRÓL. Zaprawdę — pięknie jest z Hamleta strony
I naturalnie, że syn zasmucony.
Wszelako spytać pozwolisz, azali
Ojciec twój swego nie stradał rodzica,
A ten znów ojca swego — i tak daléj
W sposób, iż każdy z łez ocierał lica...
Lecz puścić wodze tęsknocie bez granie
W nadludzką miarę lamentów — zaiste,
Jest to tentować Opatrzność, mieć za nic
Prawa niezłomne, prawa oczywiste,
Rzekłbym — mieć serce dzikie, myśl narowną,
Pojęcie płytkie i ograniczone
Elementarnych prawd i, jak są one
W sobie, potrzebą będąc nieodzowną.
Trwać, mówię, mamy-ż w sprzeczce niedołężnéj
Z rozsądkiem, który stokroć od nas mężny?
Fe! To jest, primo, winą wobec nieba,
Secundo, zmarłych niepokojem, trzecie,
Zatknięciem uszu, gdy głos ten: «Tak trzeba»
Od najpierwszego trupa po to dziecię,
Co się tam dzisiaj rodzi gdzieś, słyszymy.
Hamlet! Zaprzestań smutków, myśląc raczéj
O nas, jakoby o ojcu — prosimy —
Świat niech zna, ile Hamlet u nas znaczy,
Najbliżej tronu będąc, i że równie
Najbliższy sercu (o co idzie głównie),
Świat niech przez ciebie zna to...
...Co do wniosku,
By Akademję wittenbergską zwiedzić,
Zamierzonego nie otrzyma czynu;
Owszem — z zupełną radzimy ufnością:
Ciesz nas, Hamlecie, swoją obecnością,
Ciesz nas najdroższy — gościu, krewny, synu.
KRÓLOWA. Życzenia matki niech ci będą siłą,
Hamlet; ja niemniej z królem o to wołam...
HAMLET. Życzenia pani spełnię — ile zdołam...
KRÓL. Wybornie! To mi odpowiedź, aż miło —
Tkliwa, acz męskiej pełna rezygnacji.
Gośćże nam w Danji, proszę, jak u siebie.
Królowo! Hamlet pojął, nie bez racji,
Ile nam drogi... O, chcę, aby w niebie
Echa dział duńskich głosy śpiżowemi
Odgrzmiały toast, który wznieść idziemy.

(odchodzą wszyscy prócz Hamleta)

HAMLET. Ob, gdyby, gdyby, to za trwałe ciało
Mogło się rozmglić, gdyby roztajało!
Lub gdyby prawdą nie było zbyt grzmiącą,
Że samobójca Twórcy czołem staje...
O, wielki Boże, jakże bezkwitnącą,
Startą i marną mi się być wydaje
Rzeczą świat z normą obowiązującą!
Dalej stąd, dalej! To ogród zapadły,
Gdzie co sędziwsze chwasty szerzej siadły...
Czyliż powinno było wyjść aż na to?...
Miesięcy temu dwa — nawet nietyle —
Król taki umarł, mąż taki w mogile,
I oto ten go powetował za to
Satyr — co miejsce zajął Hyperjona...
A tamten kochał był tak matkę moją,
Że czuł, gdy nadto wiatr jej dotknął łona...
O, czemuż w oczach mi te rzeczy stoją?...
Ona też — ona, zdawało się, wzajem
Że odkwitała w miłość ze zwyczajem,
Aż dobiegł miesiąc... zbyt odległa meta,
Próżności, ty się nazywasz kobieta!
Tak, w miesiąc — rychlej, niż obuwie zdarła,
W którem za zmarłym szła, nawpół umarła,

Jako Niobe w łzach — ona — też sama.
Płaz czułby dłużej smutek, niż ta dama.
W miesiąc za stryja idzie — ten zaiste
Ma podobieństwo z bratem oczywiste,
Tak, jak pomiędzy mną a Herkulesem.
W miesiąc więc — ślady łez zaledwo zbrzękły...
O, nie — jakżeby związki te nie pękły...
Lecz ty, o serce, pęknij pierw z milczenia,
Gdy właśnie... przestać muszę...

(Horacjo, Bernard i Marcellus wchodzą)

HORACJO. Jego Wysokości
Hołd...
HAMLET. Nieskończenie szczęśliwy z widzenia...
Horacjo? Albo nie mam przytomności?...
HORACJO. On sam, i zawsze sługa uniżony...
HAMLET. Przyjaciel... Swemi zwijmy się imiony,
Horacjo!... Wszakże czemu z Akademji...
Marcellus?...
MARCELLUS. Książę miły...
HAMLET. Najuprzejmiéj
Witam i ciebie, panie, Lecz do rzeczy
Cóż z Wittenbergu sprowadza?...
HORACJO. Pustota...
Niestatek... młodość...
HAMLET. Wiesz? Gdyby niecnota
Jaki o tobie mówił nie do rzeczy
Przy mnie, zamilkłby; mamże, z twojej strony
O tobie słysząc, dwakroć być zraniony?
Znam cię, nie jesteś trzpiot. Co tu obwijać?...
Mów — bo nauczę cię do dna wypijać...
HORACJO. Panie, twojego ojca pogrzeb...
HAMLET. ...Wolne żarty...
Wesele matki prędzej... Bądź otwarty!
HORACJO. Zaiste — jakoś razem to wypada...
HAMLET. Oszczędność!... Stypa jeśli się odkłada,
Na ustrojenie weselnego stołu
Mniej zbywa — trawiąc to i to pospołu,
Na zimno — mięsa zwłaszcza, zysk gotowy...
O, wszakże milej wśród niebios świątnicy
Nieprzyjaciela dojrzeć, niż dzień owy...
Ojciec — ja — widzę ojca...
HORACJO. Gdzie?
HAMLET. W źrenicy
Mojego ducha... Horacjo...
HORACJO. O ile
Pamiętam, był to monarcha wspaniały.
HAMLET. Mąż to był, wierzaj, skończony, mąż cały —
Równego jemu nie spotkasz za chwilę...
HORACJO. Panie, zda mi się, żem go widział wczora...


MONOLOG HAMLETA.
URYWEK PRZEKŁADU SCENY PIERWSZEJ
AKTU TRZECIEGO.

Być, albo nie być? Oto zapytanie.
Czyli jest zacniej, skoro duch się kłoni,
Niż kiedy w pełnym złego oceanie
Złemu zaprzecza, nieszczęściu się broni?

Umrzeć to zasnąć. — Skoro więc przez spanie
Można ukrócić cierpień sto tysięcy,
Nierozłączonych od życia i ciała —
Końca takiego, oh, chcieć najgoręcej!...

Lecz umrzeć, zasnąć — to śnić! Oto cała
Trudność — w śnie onym cóż bo dziać się musi,
Gdy wyzwolonym duch z rzeczywistości?
Ta to, zaprawdę, wątpliwość nas kusi,
Stając się źródłem długożywotności.

Inaczej któżby znosił wieku wzgardę
Lub chłosty jego, niepoczciwość ludzi,
Naciski dumy obrażonej harde,
Miłość, co nato, by odepchnąć, ludzi —
Odwłoki sądów i sądów formuły,
I to, przeciwko czemu duch się wzdryga,
Nieczułość, w miarę, ileś ty jest czuły —
———————————
Jeżeli sztylet wszystko to rozstrzyga?...






  1. Quintus Horatius Flaccus (65—8 przed Chr.), jeden z największych liryków rzymskich.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Jest to przekład Ody Horacego z ks. II, 7.
  3. wino w dawnym Rzymie, tak nazwane od góry Massicus (w Kampanji).
  4. Strofa 5, 6 i 7 przeplecione są tak lekką ironją, że nie wystarcza objąć to jedynie tłumaczeniem akcentów i wyrażeń, trzeba nadto zwrócić nawet uwagę samego czytelnika.
    Czytałem ja tę Horacego ode w r. 1848, 1849 i 1850, i czytałem ją dziś w Paryżu. Trzeba wyobrazić sobie postacie i wejrzenia tych obywateli, którzy mieli udział zapalczywy pod wodzą Brutusa i który następnie, przy zmianie całej karty dziejów Rzeczypospolitej tam i sam spotykają się; przecież to ten sam Pompejusz, co dwunastoma słoniami chciał w tryumfie do Rzymu wjeżdżać, kiedy broda mu jeszcze nie zarastała i był prawie młodzieniaszkiem, który przepaskę białą na łydce nosił i palcem najdłuższym ręki prawej dotykał wierzchołka głowy swojej z wielką powagą. Jakże te chore oczy z pod oczerwienionych bólem powiek, oczy, mówię, Horacego poglądać musiały na wracającego do Rzymu Pompejusza, przemienionego w kwirytę!? dlatego to w 5-tej strofie o laurach swoich, w 6-tej o toaście niepamięci, w 7-ej o zapasach na kielichy, których zwycięzcę Wenus ma uznać, Horacy z dziwną subtelnością ironji wyraża się. Ktokolwiek widział kiedy oko w oko podobne przesilenia się rewolucyjne i za niemi idące zmiany sytuacji, odczytać się nie może tej ody, tak z jednej strony lekką ironją, a z drugiej głęboką jest ona nacechowana melancholją. W literaturze polskiej pod tym względem jest tylko jeden wiersz, mogący obok ody powyżej przytoczonej stanąć; jest to «Powrót na wieś» Karpińskiego. Tak jest, a jednak jak to się dziwno wyda tym, co klasycyzm znają tylko z książek. (P. P.).
  5. Przypis własny Wikiźródeł Część Post scriptum nie jest oczywiście przekładem Horacego.
  6. herboryzować (nowołac.) — zbierać rośliny dla celów naukowych.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Jest to przekład-parafraza Ody Horacego z ks. II, 18.
  8. Michał Anioł Buonarroti (1475—1564), poeta, rzeźbiarz, malarz i architekt włoski, jeden z największych genjuszów artystycznych wszystkich czasów.
  9. Mowa o marmurowej postaci «Nocy» na pomniku Juljana de’ Medici we Florencji, jednego z arcydzieł Michał Anioła.
  10. Jerzy Noel Gordon lord Byron (1788—1824), największy poeta romantyczny angielski.
  11. Piotr Jan de Béranger (1780—1857), wolnomyślny piosenkarz francuski.
  12. Jeszcze Sokratesowi przed śmiercią dwa wiersze z epopei służą za nieomylną przepowiednię. (P. P.).
  13. forminks (gr.) — cytra czy harfa grecka.
  14. haranga (franc.), uroczysta przemowa.
  15. obscena (łac.), nieobyczajność, hańba.
  16. Dante Alighieri (1265—1321), największy poeta włoski.
  17. Benvenuto Cellini (1500—1571), złotnik, rzeźbiarz i pisarz włoski.
  18. Rozdział, napisany w więzieniu, i pochwała tegoż więzienia.
  19. Zamek św. Anioła w Rzymie.
  20. Ciekawa jest i głęboka uwaga Celliniego po wyjściu z więzienia, kiedy, opisując podróż swoją do Viterbo, mówi, iż przełożoną zakonu mniszek, a siostrę swą, chciał odwiedzić, albowiem (son certissimo) jestem przekonany głęboko, mówi on, iż modlitwy ich, spowodowały; że w lochu pocieszany byłem łaską i widzeniem anielskiem łaski bożej. Sobie więc nic w tem nie przypisuje, owszem, zawsze tam jako grzesznik o przebaczenie tylko modlił się. (P. P.).
  21. William Shakespeare (1564 — 1616), największy dramaturg angielski i jeden z największych genjuszów dramatycznych świata.
  22. O ile w pierwszym ustępie tragedji «Julius Caesar» genjalny autor, wprowadzając na scenę szewców partaczy, poczyna od najniższego punktu polityki rzymskiego narodu, o tyle w scenie drugiej aktu III-go maluje on forum; te dwa epizody, przy sobie położone, dając obraz w najniższym i najwyższym stopniu światłocieniu uważany, nie zdawało się nam niesłusznem do siebie przybliżyć — ile że całej tragedji tłumaczenia nie dajemy. W oryginale mowa Brutusa prozą jest napisana, a Antoniusza wierszem. Shakespeare używał niekiedy prozy wpośród rymowanych dialogów, nie dlatego, iżby, jak mniemają, zaniedbał ogólną całość formy, ale iż, będąc najdramatyczniejszym pisarzem i jakoby aktorem z piórem w ręku, więcej zwracał on uwagę na wykończenie toku i właściwości akcentów, niż na robotę książki — tłumacz wszelako nie usprawiedliwia się niczem, jeśli tak literalnie kopiuje to, co w czytaniu nie dozwala płynności, a czego innemi zaletami nie może zrównoważyć. Tak kopista obrazu, gdyby za wiele baczył na tożsamość natury płótna, a niedość na wrażenie całości oryginału, wykonałby dzieło nierówne i niezrozumiałe właśnie przez niestałą i nieharmonijną wierność z oryginałem. Tłumaczenia Shakespeare’a nie dlatego są mętne, iż Shakespeare jest niejasny — owszem, jasny jest bardzo, ale że — będąc w wielu stopniach głębokim — tłumacz, w jednem miejscu tego stopnia, w drugiem innego stopnia głębokość tłumacząc, daje dzieło nierówne w całości swej i mętne przez nietłumaczenie jednego tylko stopnia piękności oryginału. Tego nabyliśmy przekonania, wczytawszy się z jednej strony w tłumaczenia, a z drugiej w tekst angielski. (P. P.).
  23. daga, krótki miecz rzymski. (P. P.).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.