Dzieła Cyprjana Norwida/Utwory dramatyczne/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Utwory dramatyczne
Pochodzenie Dzieła Cyprjana Norwida
Redaktor Tadeusz Pini
Wydawca Spółka Wydawnicza „Parnas Polski“
Data wyd. 1934
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
UTWORY DRAMATYCZNE






CHWILA MYŚLI.
(fantazja)
Izdebka na poddaszu. Szyby pozamurzane przepuszczają bladawe światło — na kominku kilka głowien się iskrzy, a obok stół z księgami i papiery podarte tworzą dziwaczny nieład. W głębi drzwi szklane wychodzą na korytarz. — Wieczór. — Cicho dokoła.

MŁODZIENIEC. (przechadza się po izbie) Cóż mię tak pali, cóż tak piersi wzdyma,
Że tylko milczeć, tylko płakać muszę?
Zimna to mowa z całej siły trzyma
Przypadkiem na świat zabłąkaną duszę.
Bogdaj to było z młodem sercem zgodnie
Po kwiatach życia lekką stąpać nogą
I nie rozpaczać — bo to niewygodnie,
Ludzie się nudzą, lica zbladnąć mogą!

(znowu się przechadza, potem staje i patrzy na papiery)

A pióra? Pióra — dobre, kiedy w skrzydle
Zadrżą i ptastwo w polot wyprowadzą,
Lecz, kiedy w mózgu, jak badawcze rydle,
Zaczną przewracać, na nic się nie zdadzą.
Błogosławieni, którym gardła dźwięki
Mogą wystarczyć, którym dosyć ręki,
Ażeby pisać — minie zaś ciżba głosek
Na pogrzeb myśli, zamiast na jej chrzciny
Ciągnie, dlatego, że tam lichy kłosek
Zbolałych uczuć nie da dziesięciny!

(znowu przechadza się, potem staje i patrzy w okno)

I któż cię prosi, żebyś pisał? Wszakże
Jest tyle robót: oto rąbią stróże
I zamiatają — możesz rąbać także;
Drzewa jest dosyć, znaczne też podwórze.

(nagle)

Tylko więc nałóg, rozciepliwszy członki,
Wmawia w próżniactwo jakąś wielkość ducha?...
STRÓŻ. (wchodzi zapalić świecę) Dzień dobry panu, cóż to?

(Młodzieniec nie słucha)

Czyś pan nie chory? Żyły, jak postronki,
Drgają na czole...
MŁODZIENIEC. (kryjąc pomieszanie)
To nic, to tak sobie.
Właśnie paliłem... dym... coś podobnego...
Rozgrzałem głowę — a powiadam tobie,
Że to z tych pieców rośnie wiele złego.
STRÓŻ. (szukając ognia) Bywa-ć czasami i zagorzelizna,
Ależ tu przecie nie tak napalono:
Mróz nie uważa, pan to, czy chudzizna —
Dzwonię zębami z trojgiem dzieci, z żoną,
Aż ślina krzepnie — ściany i żelaza
Biało iskrzącym obrosły kożuchem;
Dzieci się tulą, jakby je zaraza
Związała w snopek i do grobu niosła.
MŁODZIENIEC. Oni się z ciałem, ja się męczę z duchem.
STRÓŻ. (zapala świecę, mówiąc dalej)
Powiadam panu, że to stąd urosła
Kłótnia pomiędzy mną a moją żoną —
Ja się chcę rozgrzać; jużci doświadczono,
Że wódka w miarę nigdy nie zaszkodzi;
Piję więc miarą, a ta mię nachodzi...
Czy oszalała, czy dopiero myśli?

(spostrzegłszy zamyślonego)

Dobranoc panu.

(zakrywa ręką światło, chwiejące się od wiatru, i wychodzi)

MŁODZIENIEC. (po chwili) Takie to widziadła
Ułomność ludzka przed oczyma kréśli.
Pieniądz króluje — bogdajby przepadła
Jego wszechmocność! A jednakże trzeba,
Rozćwiertowawszy godne człeka życie,
Sprzedać je nawpół.
DZIECI. (płacząc za sceną) Mamo, mamo, chleba!

MŁODZIENIEC. (słucha, a potem patrzy dokoła, szukając po kieszeniach)
A ja nic nie mam!

(nagle)

Trzeba nieodbicie
Sprzedać się nawpół, bo tak ni dla siebie,
Ni też dla ludzi, Bóg wie, poco żyję.
Mróz mi dokucza, kiedy myślą w niebie
Zaczynam mieszkać — kiedy ręce myję
Od spraw ziemiańskich, patrzę, aż tu smoła
Kipi na dłoniach — niby że topielec
Mokremi płetwy obwiał mię dokoła
I zatumanił. Serce, jak wisielec
Zeschły, jednakie czucia ma na twarzy,
Czy nad niem gołąb, czy też kruk się waży.

(przechadza się, polem staje i porywa za pióro)

Wiem już, co zrobię! Wszak to nie nowina
Dopóty pisać, aż brzęknie pod piórem
Sprzedany wyraz — aż zabrzękną chórem
Wszystkie stronice — i głowa, jak mina,
Ciężarna złotem, wesprze się na ręce.

(znowu przechadza się, wreszcie staje)

O biedny człeku! Tak-że spadłeś znowu?
Zapal twój chory, siły niemowlęce
Łatwo przyciągnąć magnesem obłowu,
Samą nadzieją kupić bez przeszkody
Ciało i duszę — a tak jeszcze młody
I rzeźwy jesteś!... Wiedz, że na twe czoło
Wieniec cierniami wlézie, jak na róże
Liszka, co, zjadłe zataczając koło,
Nie tworzy z siebie wieńca, lecz obróże.

(po chwili)

Pisać więc, pisać i frymarczyć mową,
Myśli, jak bydło, przedać całem stadem.
A potem, zimne rozdrobiwszy słowo,
Na młode czucia takim sypać gradem?
I tym, co łakną karmi, jak pisklęta,
Rzucać zabawki, bryłki posrebrzane,
Jasne a nikłe?... Chwila to przeklęta,
Co takie myśli, błotem pokalane,
Kładzie na oczy, by zapomnieć nieba
Dla worka groszy.
DZIECI. (z płaczem za sceną) Mamo, mamo, chleba!
MŁODZIENIEC. (porywa się w rozpaczy) Bezsilna litość wreszcie mnie dobije!
Bo niedość zgromić ciała przeciwników,
Potrzeba jeszcze, póki serce żyje,
Sprzedać je światu za kilka srebrników!
A potem?... Śmiać się —

(idzie ku drzwiom szklanym i patrzy chwilę, potem woła)

Chodźno tu, chłopczyku!
DZIECIĘ. (wchodząc) Czy mnie pan woła?
MŁODZIENIEC. Ciebie — ależ przecie
Bądź mi grzeczniejsze, moje lube dziecię.

(chcąc go zabawić)

Ja, gdym był taki, zawszem śmiał się, skakał,
Jeździłem także czasem na koniku...

(kryjąc własne łzy)

Wstydź się! — Czyś widział, żeby kto z nas płakał?
Trzeba się bawić — to nic nie pomoże,
Trzeba się bawić.
DZIECIĘ. Kiedy mróz na dworze.
MŁODZIENIEC. To nic — to jednak płakać nie należy,
Bo się Pan Jezus będzie za to gniewał.
DZIECIĘ. A, proszę pana, mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła.
STRÓŻ. (z korytarza) Hej, chłopcze!
DZIECIĘ. Lecę.

(wybiega)

MŁODZIENIEC. Sądząc po odzieży
I po nędzocie, któżby się spodziewał
Takiej jałmużny?

(w zamyśleniu)

«Mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła!»

(po chwili)

My nie nie wiemy, my przez całe życie
Chcemy coś wiedzieć, ale nic nie wiemy,
Rośniem, zaprawdę — cóż, gdy i powicie
Rośnie, a nigdy go nie prześcigniemy.
Świat, to powicie, my zaś wieczne dzieci,
Bawim się cieniem i przed cieniem drżemy;
Trwoga ta skrzydłem błyskawicy wzleci.
I znów nam dobrze, i znów nic nie wiemy.
Krzyż tylko jeden, wyciągnąwszy dłonie,
Starców po dawnej znajomości wita,
Młódź błogosławi, a, rozdarte skronie
Z chmur wychylając, w oczach dzieci czyta,
Czy im to wstęgi, co tak bujnie płyną,
Zdadzą się na co i czy nie zaginą?
O, nie zaginą! Bo, dopóki skrycie,
Cicho a dzielnie myślą, nie zaś krzykiem,
Boleść zakwita — i ciernistym smykiem
Gra nam po sercach, póty nasze życie!

(1841.)




C. Norwid: Modlące się dziecko. Sztych.

SŁODYCZ.
tragedja w scenie jednej.
DO CZYTELNIKA.
Po niedługiem zastanowieniu czytelnik łaskawy przekona się, iż paru tym kartom dlatego tylko nazwiska tragedji-by odmówił, że... tylko parę kart! Powodu tej natury nie usłuchał autor.
Osoby: Kajus Veletrius, arcykapłan Jowisza i senator. Pamfilius, gramatyk, klient Veletriusa. Klucznik więzienia Vesty. Święty Paweł, apostoł.
Rzecz dzieje się w willi Veletriusa pod Rzymem za panowania Nerona Imperatora.
Łaźnia w ogrodzie Veletriusa. W głębi korytarz, za którym zieloność drzew, po lewej stronie porfirowa[1] wanna, w którą (z pod stóp statuy wyżej umieszczonej) spada woda, po prawej stronie sofa, na której Veletrius, u nóg jego siedzenie niższe.

KAJUS VELETRIUS. Julja Murcja co rzekła, gdy chleb jej spuszczono?...
KLUCZNIK. Wzniosła oczy i chwilę była zamyśloną...
A potem rzekła: «Dzięki!» i chleba kruszynę
Podała myszy, która tam ma swą szczelinę...
K. VELETRIUS. Po siedmiu dniach, bez jadła przebytych, zapewne
Można mi było słowo przynieść więcej rzewne...
Ustąp!...
KLUCZNIK. Uchodzę...
K. VELETRIUS. ...W świętem westalek więzieniu
Ni mysz być nie powinna, ni szczelin w kamieniu...
Idź precz!... Pamfilius, albo inny klijent który
Niech mi Arystofana czytać przyjdzie chóry,
W szacie krótkiej, by akcję dołączał do rzeczy...

(Klucznik wychodzi)

Który jest Bóg, co Murcję w swojej trzyma pieczy?...

(po chwili)

Mógłbym o chrześcijaństwa posądzić wyznanie
I zabić... Cóż stąd?... Moje nad nią panowanie
Czy się rozszerzy — albo, w kwiat gdy zmieni duszę
(Jeśli mam Platonowi wierzyć), kwiat czyż wzruszę?
PAMFILIUS. (z wazą w ręku) Przynoszę «Żaby», «Osy», «Ptaki»...
K. VELETRIUS. ...i «Niewiasty»[2]
Postaw to! Usiądź!
PAMFILIUS. (siadając u stóp Veletriusa)
...Słusznie, że do jednej kasty
Z płazami i owady ginecej[3] się liczy...
Pomysł jest gorzki, śmiały, ale malowniczy...

(po chwili, śledząc spojrzenie Veletriusa)

Szkoda — zaiste, szkoda, że kapłaństwa godność
I senatorstwa pewną usuwa łagodność...
To jest, pewną wesołość...
K. VELETRIUS.  ...Jako?
PAMFILIUS. ...Mówię: kto wié,
Mielibyśmy równego Arystofanowi!...

(po chwili, zamieniając gest i akcent)

Czy dosyć widzów objął amfiteatr nowy?...
K. VELETRIUS. Zapewne, że to nie jest drugi Flawjusowy,
Lecz pierwszy jako wybór widzów...
PAMFILIUS. (głośno, lecz na stronie)
...ścisłość mowy
Lakońska!...
K. VELETRIUS. ...O, Pamfilius, powiedz mi a szczerze...
PAMFILIUS. (przerywając) Przez Minerwę...
K. VELETRIUS. Skąd... siła... ta... się... dziwna bierze
U chrześcian?... Osaczone widziałem żołnierze
Z legjonów starych, sławnych gladjatorów znałem...
Wszystko to nie to...
PAMFILIUS. (przybierając gest i akcent poważny) ...Cnota u nas jest zapałem,
Iskrą boską... U chrześcian ciemnych jest to niby
Płyn... eter... płyn, przejrzysty jak lodowe szyby.

Principium[4] wody, zda się, zamiast ognia kładą,
Stąd ta oziębłość, która staje się aż zdradą,
I stąd ta pewna... słodycz!... Bo nie wiem nazwiska
Rzeczy, której istoty nie poznałem zbliska...
K. VELETRIUS. Zaprawdę-by w przedmiocie mówić bezimiennym,
Przypuśćmy to nazwisko... na czas dysertacji...
PAMFILIUS. (podejmując) Jabym naprzykład nazwał wodnisto-płomiennym
Systemat mój...
K. VELETRIUS.  ...A toby nie było bez racji,
Przeto, iż sam się własnem niszczy zaprzeczeniem...
PAMFILIUS. (na stronie, ale głośno) Sokrates!...
K. VELETRIUS. Tem czy owem nazwana imieniem,
Rzecz tąż samą zostanie... Nie mówię: cywilnie,
Lecz mówię: naturalnie... Możemy zwać mylnie...
PAMFILIUS. (pochylając czoło) Platonowi, cóż powiem!...

(po chwili)

Za Tybrem raz, pomnę,
Przechodząc, widzę — wazy dwie stoją ogromne
Przed małym sklepem rzeczy treści rozmaitéj.
A wazy były piękne, jedna bazaltowa[5],
W której balsamu nieco i czerep rozbity,
W drugiej pisma; ta mniejsza i alabastrowa,
Sfinksa pokryta maską...

(po chwili, uważając, ażali Veletrius słucha treści)

...Owoż w rękopismach onych
Znalazłem życiorysy chrześcian potraconych...
I o Chrystusie onę Odysseję płaską...
Jest coś, co oni zowią słodyczą i łaską...
K. VELETRIUS. Coś jest...

(zarzuca kraj szaty na oczy i zasypia)
(Pamfilius powoli się podnosi i na palcach wychodzi)

K. VELETRIUS. (marząc, w półśnie)
Coś jest... tę mając siłę, z którą lwa on głaszcze,
Głodnego lwa, a lew się ociera,
Jak kot, o goleń jego i zatrzaska paszczę...
Tę siłę, z której owy śpiewając umiera...
Albo i Murcja... siłę tę mając .....
..............
... Starcze! Ty w płaszczu czerwonym,
Bosy, co w fałdach szaty, gdzie my mamy cienie,
Masz blask i z mieczem stoisz świeżo wyostrzonym...
Ty mówisz, że dać możesz mi to zanielenie...
Słucham...
ŚW. PAWEŁ. (w widzeniu Veletriusa)
...To zanielenie, które nie przesilą
Katownie, dać ci mogę i będziesz niem leczył.
Lecz nacóż chcesz tej łaski?...
K. VELETRIUS. (rychło i nieprzytomnie)
Żebym ją... zniweczył!...
ŚW. PAWEŁ. (dotykając ramienia Veletriusowego końcem miecza) Julja Murcja umarła...

(Św. Paweł znika, Klucznik wchodzi)

K. VELETRIUS. (porywając się ku Klucznikowi) Umarła?!...
KLUCZNIK. ...Przed chwilą.



AUTO-DA-FÉ[6].
komedja w jednym akcie i jednej scenie.
«Ten ołów oszukańcem jest, bo się udał przed człowiekiem za Boga, który sam tylko cierpienie kończy na wieki i serce uspokaja» i t. d.
Anhelli — karta 43, ustęp 4.
OSOBY:

PROTAZY, poeta.
GERWAZY, poufny Protazego.
CHÓRY POGRZEBOWE osoby zmarłej.
CZYTELNICY.
DWA KOMINKI, — i t. d.

Scena ma miejsce w mieszkaniu Protazego.
AKT I. SCENA I.
Teatr wystawia mieszkanie autora. — Protazy pali na kominku. — Gerwazy zawiązuje paki książek nowych.

PROTAZY. (od zrobionego ognia usuwając się) Patrz, co to się z książkami na tym świecie robi!
Redaktor mi co miesiąc zapałki przyséła,

Myśląc, iż zbiór tych kartek mój księgozbiór zdobi —
I, że to jest oprawne, więc zowie się «Dzieła!»
Lecz grzeczność każe... czekaj... oto mój tom nowy...

(wstaje, bierze książkę i pisze na zwierzchniej karcie)

«Od autora». Wyślij, proszę, przez człowieka,
Albo tu obok oddaj na urząd pocztowy!
Niechże przynajmniej wzamian za grzeczność nie czeka!

(Gerwazy wychodzi — Protazy na stronie)

Dziwny świat! Każdy pisarz dziś gotówby żonie
Pióro kłaść w usta; mówiąc nawet z przyjacielem,
Myśli: «To nowa kartka!!» i pisze na stronie —
I człowiek atramentu środkiem, a nie celem!...
A celem? To jak kuli, co iskrami zionie...
GERWAZY. (wracając) Wysłałem...
PROTAZY. Właśnie palę egzemplarz ostatni.
GERWAZY. Trzeba było dołączyć z książką uścisk bratni...
PROTAZY. Tak dalece fałszywym być nie mam przyczyny.
GERWAZY. Czyny są myśli nieme, myśli — mówne czyny...
PROTAZY. Jużci, musiałem posłać — byłoby niegrzecznie...

(słychać pukanie do drzwi. — Gerwazy otwiera i, odebrawszy list, oddaje takowy Protazemu)

PROTAZY. (przeczytawszy) List właśnie-że od niego! — Jak to niebezpiecznie
Śpieszyć się!... Coś mu przyszło do głowy i prosi,
Aby, gdy się co wzamian mojego ogłosi,
Nie przysyłać mu próżno... Szczupłe ma mieszkanie
I właśnie się na zimę bliżej mnie przenosi...
Siądźże i napisz, proszę, natychmiast:

(dyktuje list)

«Posłanie
Nowego tomu zaszło przed otwarciem listu;
Proszę o zwrot na koszt mój». I koniec — do trzystu!...
A niech posłaniec zaraz odpowiedź przynosi.
GERWAZY. (wychodząc z listem) Otóż to tak zawdzięcza się wzajem i znosi!
PROTAZY. (sam) Radbym, aby list przyszedł nie później od tomu —
Lecz gdzież Gerwazy?

(przechadza się i od czasu do czasu zatrzymuje)

Mówią, iż druk, nakształt gromu
Pędząc, zażega, światło roznosi. Druk... może...
Ale czytelnik, książkę przyniósłszy do domu,
Kładzie się z nią w fotelu, kładzie się na łoże,
Stosownym nożem kartek przecina niewiele,
Śledząc, do ila autor też same ma cele.
I jeśli myśli własne znalazł, to szczęśliwy:
I tylko własnych szuka mniemań... skąd wynika,
Że to jest także pisarz, lecz pisarz leniwy
I wyręczony... Słowem, niema czytelnika!

(przechadza się, wraca i staje przed kominem)

Inny zato swych nie zna celów, ni kierunku,
I tylko czyta, usta schylając ku kartom,
Jak gdy z pełnego dzbana próbuje kto trunku,
Łzom, jak śmiechowi, rad jest — a jako łzom, żartom.
Temu, że nie ma celów, bezdeń się otwiera,
Temu wciąż lej, bo pragnie — pragnąc, nie przebiera,
Aż straci smak...

(po chwili)

Obadwa... umarli!... Ratunku!
............
Gerwazy gdzież jest?...

(słychać pukanie do drzwi, Gerwazy wchodzi, jest zmęczony — szuka krzesła i siada)

GERWAZY. Chciałem uprzedzić posłanie,
Chciałem, by grzeczność twoja niewczesną nie była,
Chciałem i sam poszedłem, lecz nadspodziewanie
Pogrzeb mi drogę przeciął. Ludu było siła!
Szli a szli... księży różnych zakony sędziwe,
Gromnic las — potem ciało na marach nieżywe,
Powozów dalej czarnych szereg nieskończony.

Ja stałem, we framugę po bożku wciśniony,
(Bo szczęściem był tam niegdyś Apollin z marmuru),
A oni szli — aż przeszli. Nie bywszy zgnieciony
(Dzięki Apollinowi), wystąpiłem z muru
I bardzo śpiesznie dążę — przebiegam cel drogi —
Wracam — nie pytam stróża — i wstępuję w progi...

(Gerwazy odpoczywa)

PROTAZY. (dopowiadając Gerwazemu)
I nie zastajesz, bowiem przeniósł się!!...
GERWAZY. Nie — wcale —
Wcale się nie przenosi!... Zastałem go, owszém,
I każe ci się kłaniać... ma się doskonale...
Myślę, że nigdy nie był weselszym i zdrowszym;
Tylko — — wybiegłem, zda się, w feralnej[7] godzinie,
Jakoż, nim list przyniosłem, tom doszedł bezpieczniéj...
............
A widzę, że ma zwyczaj palić sam w kominie!
PROTAZY. (z westchnieniem, patrząc w komin) Jeśli nie równie mądrzy, to równieśmy grzeczni.

(koniec aktu I-szego i sceny I-szej i ostatniej)



KRYTYKA.
poema dramatyczne w trzech obrazach.
I.

REDAKTOR. Dziennik założyliśmy. Któż będzie krytykiem?
SEKRETARZ. Czego?...
REDAKTOR. Literatury, życia, sztuk — trzy działy,
Porządkiem liter, które czernią nad stolikiem;
Tu fakta, tam uczoność, ówdzie ideały.
SEKRETARZ. Z literatury przeto.
KRYTYK. (czyta) «Narodowa powieść,
Kreśląca obyczaje; tej treść jest następna:
Autor, przez Wacława, stara się nam dowieść,
Iż miłość zbytnia prawie może być występna.
Wacław, syn kasztelana, kocha Dolorozę,
Tej ojciec jest w niezgodzie z Wacława rodzicem,
Stąd córki wybór budzi w nim boleść i zgrozę.
Przyrzeka zatem córkę, lecz, z kłamanem licem
Błogosławieństwo dając, gotuje jej trumnę,
Zwłaszcza, iż rody oba zarówno są dumne.
Tu następuje jeszcze epizod wojenny;
Wacław z swej przyszłej ojcem gromią najezdnika,
Pierwszy przez pole bitwy przepływa, jak senny,
O Dolorozie swojej marząc. (Polityka
I cnota męska bardzo zły stąd przykład mają,
Lecz jeszcze to wybaczę). Po bitwie wracają.
Wracają w noc pochmurną, ale cóż zastają?!
Trupa panny — więc Wacław do konia i znika,
Gdy Dolorozy ojciec ciche łzy ociera,
Modli się i, kościejąc na grobie, umiera.
— To opuszczenie domu po jednym wypadku
Daje się nam domyśleć, iż Wacław zbyt mało
Wywiązać się był zdolnym po takim zadatku,
Że więcej się tam siebie, niż cnotę kochało.
Bohater niedość silny, panna romansowa,
Wyrzekłszy się go, żyłaby, byłaby zdrowa —
Starzec nie byłby umarł z rozpaczy, ni drugi
Ku uduszeniu dziewki wyprawiałby sługi.
Gdyby więc autor powieść tą nastroił drogą,
Byłaby wziętszą; czytać tę nie wszyscy mogą».
KTOŚ. Tu, wybacz, jedno tylko zachodzi pytanie:
Czy byłaby to powieść?
KRYTYK. Jakto? A więc cnota
Wystarczyć na interes nie byłaby w stanie?
KTOŚ. (pokazując książkę) A zatem byłażby to powieść ta, patrzajże, o, ta?
Czy raczej inna — powieść pomysłu krytyka?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?

II.

SEKRETARZ. Teraz niech nam zda sprawę obyczajów krytyk.
KRYTYK. (czyta) «Przed okiem prawdy żaden fakt drobny nie znika,

I żaden nie jest drobny; ten czynimy przytyk
Do wielu nowin z tego właśnie karnawału,
Który był arcyświetny. Tańce są zabawą,
A tańczy się i prędko, i tańczy pomału,
Co, zda się, iż zależy od wieku i osób,
Bo jest sposób tańczenia i tańczenia sposób...
Tu... kropek kilka kładę... Któż jest, pytam dalej,
One Domino Złote, czerwono podszyte,
Pragnące bardzo, w bufet, jak statua, wryte,
Co, wciąż brzękając szklanką, wykrzykało: «Nalej!»
Czy gdzie z dalekiej przyszło a świętej podróży?
(Ale pielgrzymom z damy obcować nie służy).
Damy, osobnym druku kształtem... potem jeszcze
Kropeczek kilka w sposób wzmiankowany mieszczę.
Oto jest mój artykuł...»
KTOŚ. Tu zachodzi mała
Kwestja — czy wzmiankowana powyżej zakała
Nie zrodzi w tenże sposób odezwy w dzienniku,
A ta przytyku znowu i ten znów przytyku,
W sposób, iż forma, z jaką jawności się służy,
Zaciemnić może, albo, zamiast skrócić, zdłuży
I zrobi skandal z rzeczy błahej, a z kropeczek
Plamy, a z atramentu kropli — parę beczek.
KRYTYK. Sposób jest na to wskazać tylko na pręgiérzu,
Nie umieszczając odezw...
KTOŚ. Czy nie lepiej może.
Zamiast koszule chorych rozwieszać na krzyżu,
Piękne czyny wyjaśniać i natchnienia boże,
By się nie czuła samą praca, mądrość, cnota?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?

III.

SEKRETARZ. Teraz — niech krytyk sztuki swoje nam odczyta!
KRYTYK. (czyta) «Odkąd, potrzeby czasu zgadłszy, czujni stróże,
Daliśmy pochop sztukom przez nasze zachody
W świadectwie i wytrwaniu, patrzą już narody
Na pierwociny szkoły nowej w minjaturze.
Niechże nam wolno będzie po takim zadatku.
Rozebrać kwiatek każdy, a kwiatek po kwiatku.
Tu, że pominę wiele, zwracamy też oko
Na pejzaż. Cóż jest pejzaż? Widokiem natury.
Niechże zachwyca albo niech uderza zgóry.
Jak znowu, z drugiej strony, obraz niech głęboko
Porusza szczytną myślą. Różne bo są cele
I różne środki; inna malować w kościele,
A inna przedmiot jaki treści nieświęconéj —
Pierwszy niech z życia czerpie, drugi z wyższej strony.
Jakoż naprzykład rzeczy z apostolskich czasów,
Które się w Syrji dzieją albo w starym Rzymie,
Mogą brać wzory z tych to codziennych zapasów
Mowcy jakiego albo z niewiasty, co drzémie
W niemieckiem mieście jakiem na progu gospody?
Jakże nieczujną pannę sztukmistrz weźmie młody
I parabolę zniemczy biblijną!?... Tej wzory
Są raczej na pustkowiu libańskiem lub niżéj,
Gdzie palmy drżą dotychczas łagodne z pokory,
Albo na skale, kędy trzech szukano krzyży».
Oto jest mój artykuł...
KTOŚ. Tu kwestja zachodzi,
Ażali celem sztuki jest zakrywać słowo,
Czy raczej je objaśniać? Prawda bowiem rodzi
Dzień w dzień, i coraz kartę przewracamy nową,
I coraz lepiej, baczniej; w tém codziennem życiu
Widzimy przecież pracę dziewiętnastu wieków,
Widzimy w bliźnim każdym, acz źle lub w ukryciu,
I krzyż, i gąbkę z octem, i nadgłowia ćwieków,
I grób, i promień chwały — inaczej zaś cnota
Miałażby ciał swych nie brać chociażby z kaleków?
KRYTYK. Skąd więc i dokąd moja sięgać ma robota?



NOC TYSIĄCZNA DRUGA
komedja w jednym akcie
m. t.
najbliższej nierodzonej
poświęcam
...e maestra mi fu l’anima mia[8].
OSOBY:

ROGER[9] z Czarnolesia.
DAMA podróżująca.
DOKTÓR jej.
LUCIO, oberżysta.

Rzecz się dzieje w Castel-Fermo pod Weroną.
Oberża w Castel-Fermo.
Pokój na górze.

LUCIO. Przez świętego Antoniego Padewskiego, mości hrabio, dziesiątego dziś weturyna[10] przyjmujemy. Są pokoje po lewej stronie obszerniejsze, ale (posuwając się ku oknu) żaden nie ma skarbu równego... Co za widok!... Może pan malujesz?... Może artysta?... Pewny pan Calame, pejzażysta, mieszkał u nas... tu... w tym pokoju dni czternaście... Wszyscy coroczni podróżnicy, świadomi rzeczy, zawsze się, bywało, pytają o ten pokój...

(słychać grzmoty. Okno jest zamknięte, dolne szyby papierem zalepione)

Żeby burza tylko przeminęła. — Przez Bachusa! Przez Najświętszą Dziewicę! Przez świętego Antoniego Padewskiego! Żonę z dzwonkiem loretańskim posadzićby na dachu...

(słychać głos kobiecy za sceną)

Lucio! Lucio!...
LUCIO. (przestawiając krzesła i porządkując leniwo) Znowu?... Natychmiast... natychmiast!...

(głos za sceną)

Lucio!...
LUCIO. Lecę!... (wybiega)
ROGER. Szczególniejszy naród!... Choćbym sobie nie dał był słowa zerwać już ze światem idealnym i w praktyczne wejść życie, wystarczyłoby zastanowić się nad postacią moralną tego ludu arcyklasycznego... Mozajkowa posadzka... lampa, dotąd etruski kształt mająca... pajęczyny, chwiejące się po kątach, które jeszcze Longobardów pamiętają... ta zapona na łóżko z adamaszku purpurowego, co zakupił ją może właściciel austerji[11] po werońskim szlachcicu jakim na sprzedaży publicznej, po jakim Skaligerze... A nieporządek... a lenistwo!...
...A propos lenistwa — niemniej à propos praktyczności... Panie Rogerze!... Oto siedzisz... słuchasz burzy, co huczy nad wieżami Werony, i poetyzujesz... O, człowieku...
Biada mi, biada! Nędzny jestem, słowa sobie lichego dotrzymać nie potrafię. Teraz, opuszczając ziemię te ułudną, cichą, laurami przetykaną... cmentarz ten ludów i olbrzymów... tu, na progu Italji, kiedy przerzucić się zamyślam przez szczyt Alp — tam, napowrót... należałoby, dawszy sobie słowo...

(powoli i solennie)

...że się będzie praktycznym już człowiekiem... Należałoby, mówię, uderzyć się w piersi i pojrzeć raz jeszcze, raz ostatni, na tę całą przestrzeń idealną...

(po chwili)

Piękna, piękna kraina marzeń, błędów — błędów, marzeń, rozciągnionych przede mną, jak doliny i wzgórza i jeziora, zorzę odbijające...

Otóż ja tobie, tobie, przeszłości idealna, tobie, piękna kraino, powiadam: Koniec tobie...
(z uśmiechem)

Hannibal tak — kiedy na szczycie Alp, przyłbicę odsłoniwszy, poglądał na Italję i mówił w sobie: «Grób ci niosę...» Hannibal tak...
...Nie tak!... Hannibal nie był dzieckiem...
Imion wielkich nie godzi się wzywać nadaremno...

(przechadza się po pokoju)

LUCIO. (wchodząc) Za pozwoleniem, za pozwoleniem. Przez Bachusa! Pewna dama, Angielka, życzy sobie widzieć kończącą się burzę i wschód księżyca z okna tego...

(z uśmiechem)

...Naród obłąkanych!... Deszcz jeszcze zaciętszy niźli pierwej... Przepraszam, ale my lubimy niczego nie odmawiać cudzoziemcom...
ROGER. Powiedz onej damie, że już zasnąłem jak zarżnięty, że dwa pistolety nabite mam przy łóżku, że jutro będzie mogła oglądać zachód słońca, skoro wyjadę do Werony... Dziwne figury, lunatyki i marzyciele... Jak wygląda ta twoja dama?
LUCIO. Najpiękniejsza z kobiet, jakie widziałem kiedykolwiek — nieco blada, majestatyczna. Przejeżdżała tędy dwie wiosny temu z tym samym kawalerem... mężem... Najdoskonalsza osoba — bah! Mieszkała nawet w tym samym pokoju, ale wtedy było to właśnie, kiedy wszystko na nowo zaprowadziliśmy w naszem gospodarstwie, a tłum był wielki w austerji — wszystkie izby zajęte były tak, jak teraz...
ROGER. Powiesz przeto damie onej, że śpię...
LUCIO. Odgadłem naprzód i wątpliwie odpowiedziałem. Nigdybym nie śmiał wchodzić o tak późnej godzinie, wszelako — my niczego nie odmawiamy cudzoziemcom podróżnym... Zwłaszcza damie, którą ugościliśmy u siebie, najpiękniejszej osobie...
ROGER. Jutro — chcę być o piątej obudzonym.
LUCIO. Najszczęśliwszej nocy...
ROGER. Dobrej nocy —

(przechadzając się)

...Otóż to dobrze, to coś praktycznego choć raz w życiu. Śpię — to śpię. Noc jest na to, ażeby spać — i koniec...

(siadając przy stole i przeglądając album)

Ileżbo nocy nieprzespanych... napróżno-kiedy ona... Czemuż nie wymawiam jej nazwiska? Czy nie chcę, ażeby pył mieszkania upadł na to imię wymówione, jak na kwiat świeżo rozwinięty, biały, czysty, z myśli bożej przeprowadzony w życie roślinne po raz pierwszy...
Kiedy więc Ona, otoczona galanterją zewnętrzną, formalizmem świetnym, miękkim, powtarzanym, rozrzucała perły wdzięków — komu, komu?... Znudzonym!... Ja wtedy białe, białe noce moje zaludniałem temi upiorami pasujących się myśli, które wyniszczają sił zarody, wyprzędają blask oczu w pasma łez, serce biorą jak książkę świeżą, w której jeszcze karty nierozcięte, i wczytują się coraz, coraz głębiej... rozrywają potem... karty... serca... i...

(zakrywa oczy)

Nędzny jestem...

(przewraca album)

Kwiat, zerwany w czasie przejażdżki do Amalfi — widzę jeszcze lekką Jej rękę, pochyloną z konia ku skale... te kwiaty tam czepiają się po obu stronach drogi na ścianach wąwozu... — przez ręce przewodnika, który szedł przy Jej koniu, otrzymałem kwiat ten... Różowy był wtedy... w nieskalanej czystości atłasu swego...
Dziś — zżółkł, oblata z liści, które koroną jego były, i staje się podobnym do pająka, co wysnuł już z piersi przędzę całą... Wszystko się zatrzymuje, osycha i ginie, a nie wraca...

(po chwili)

Otóż, otóż ów list w odpowiedzi na ostateczne zapytanie, którego już nosić tajemnicą dłużej w piersiach nie mogłem...
Zaprawdę drugiej takiej... nie, podobnej nawet odpowiedzi nie dano nigdy człowiekowi... Nadobny list, piękny list, śliczny list...
Chciałem był go spalić... ale gotówby się roztopić, jak odłam lodu, i zamienić w garść kału...
Chciałem go był podrzeć... ale mi ręce pokłuł...
I dochował się dotąd... Takie rzeczy mają to do siebie, że się długo trzymają i niełatwo je zgubisz lub zarzucisz.

(przeziera lisi)

«Castel-Fermo...»
Tak, przypominam sobie... List ten stąd był pisany...
«Castel-Fermo... etc...»
«Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany...»
Piękny list mój! To jest tak, jakgdyby kto, nędzarza gdzie spotkawszy oniemiałego bólem, mówił: «Piękny jest efekt tej bladości oblicza i tych oczu przygasłych. Piękny objekt dla sztuki...»
A potem, przybliżywszy się do onego objektu, poklepał go zlekka po ramieniu... i poszedł dalej, gwiżdżąc...

(czyta dalej)

«Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany R... Proszę Cię, ażebyś, będąc w Neapolu, odwiedził księżnę Olimpję... Książki moje są u niej, mniejsza o inne — idzie mi tylko najszczególniej o trzeci tom Richtera. Całość dzieła traci tym sposobem, skoro jednego tomu braknie ze środka...»
ROGER. (przerywając czytanie)...Eh, nie! To nic nie znaczy. A jeżeli serca braknie?...

(powraca, czyta dalej)

«...braknie ze środka... Czy klacz moją koleją żelazną, czy morzem wyprawić?... O tem wszystkiem racz pomyśleć, proszę. Kilka rysunków, które mi przywieziono w dzień wyjazdu, i błogosławieństwo papieskie z różańcami na kominku w salonie mniejszym zapomniałam. Wszyscy tu Cię najczulej wspominamy, osobliwie przy herbacie. À propos — połowę listu Twego tak gdzieś zarzuciłam zaraz po przeczytaniu, że tylko drugą połowę mam przed oczyma, ale pamiętam, że piszesz coś o sercu twojem i o miłości. Tak tu ciasno w tym pokoju i taki nieład przedwyjezdny, ale zato widok przecudowny. Pieczętuję jak najprędzej, bo właśnie wyjeżdżamy... Mille tendresses, mille amitiés[12]... etc. PS. Proszę pamiętać o zdroiwu swojem. — Bądź zdrów...» I znowu dalej w końcu kartki:
«Co do miłości, jaką masz dla mnie od lat tylu, mogę Ci odpowiedzieć...»
...i tu dołączono połowę drugą mego listu —

(po chwili)

Jeżeli ironja przypadku to zrządziła, to zaprawdę, że dosyć lekkomyślności, z jaką zajmowano się tą sprawą serca, ażeby zrozumieć przyszłość i wartość następstw tego związku...
Jeżeli zaś wydawało się Jej, że tym sposobem najłatwiej będzie odpowiedzieć, to zaprawdę można było trudniejszy a sumienniejszy sposób wybrać... Zasłużyłem na to jako człowiek, jak każdy człowiek...

(wstaje z krzesła, przechadza się powoli. Burza ucicha. Roger posuwa się ku oknu i otwiera je)
(Improwizacja półśpiewem czytanym)

Nad Capuletich i Montechich[13] domem
Spłukane deszczem, poruszone gromem,
Łagodne oko błękitu
Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,
Na rozwalone bramy do ogrodów —
I gwiazdę zrzuca ze szczytu...

Cyprysy mówią, że to dla Juljetty,
Że dla Romea łza ta z nad planety
Spada i w groby przecieka...
A ludzie mówią i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I że nikt na nie nie czeka...


ROGER. (zamyka okno, zegar miejski bije godzinę pierwszą) Brawo!... Pięknie sobie słowa dotrzymuję... Panie Rogerze, gdzież twoje praktyczne odrodzenie?... Dosyć tego, dosyć jest...
O godzinie pierwszej należałoby już przygotować potrzebne rzeczy na jutro...

(spostrzega, że okno niedomknięte)

...zamknąć dobrze okno i drzwi... i zasnąć przyzwoicie...

(zamykając okno)

...klasyczne okna i drzwi nigdy nie zamykają się porządnie!...

(zostawia okno niedomknięte i przybliża lampę, ażeby zobaczyć bliżej klamkę i zawiasy)

O, deus ex machina!... O, Szekspirze wielki... Rozumiem, bo widzę zarazem, i pojmuję, i rozświeca mi się całość akcji dramatu serca mego...
Te szyby, te szyby...

(przybliża lampę)

...zbite jak serce moje, może kamieniem figlarnego chłopca zbite — — zalepił Lucio pierwszą połową listu mego i — drugą połową listu Jej... Tu mieszkała. To, co wspomina o widoku pięknym, o tym widoku mówi — ze zwykłą sobie lekkomyślnością zapomniała te listy, jak błogosławieństwo papieskie, jak błogosławieństwo papieskie na kominku w salonie mniejszym, jak różańce, jak różańce łez moich — jak klacz swoją wierzchową w Neapolu — jak Jean Paula tom trzeci...
«Kobieto, puchu marny!...»

(wraca do stołu, na którym jest album, i wyjmuje kartkę listu, potem przybliża się z lampą ku oknu)

Niech się złoto ze złotem łączy — czytajmy razem całość listu:
«Castel-Fermo etc.
Odebrałam właśnie piękny list twój, kochany R. — Proszę Cię, ażebyś, będąc w Neapolu, odwiedził księżnę Olimpję... Książki moje są u niej, mniejsza o inne — idzie mi tylko najszczególniej o trzeci tom Richtera. Całość dzieła traci tym sposobem, skoro jednego tomu braknie ze środka. Czy klacz moją koleją żelazną czy morzem wyprawić? O tem wszystkiem racz pomyśleć, proszę. Kilka rysunków, które mi przyniesiono w dzień wyjazdu, i błogosławieństwo papieskie z różańcami na kominku w salonie mniejszym zapomniałam. Wszyscy cię tu najczulej wspominamy, osobliwie przy herbacie. À propos — połowę listu twego tak gdzieś zarzuciłam... (ha!), że tylko drugą połowę mam przed oczyma (a ja oto obiedwie połowy listu po dwóch latach nareszcie mam przed sobą... Dalej!), ale pamiętam że piszesz mi coś o sercu twojem i o miłości... (oto na drugiej szybie zbitej, co piszę o sercu i miłości... Dalej!...)
...że piszesz coś o sercu twojem i miłości. Tak tu ciasno w tym pokoju... (prawda... Dalej!) i taki nieład przedwyjezdny, ale zato widok przecudowny. Pieczętuję jak najprędzej, bo właśnie wyjeżdżamy... Mille tendresses, mille amitiés... etc. — PS. proszę pamiętać o zdrowiu swojem. Bądź zdrów... Co do miłości, jaką masz dla mnie od lat tylu, mogę ci odpowiedzieć:

(rzuca kartkę i czyta dalej na szybie)

...odpowiedzieć, co ktoś z moich dawnych znajomych mi napisał w albumie, że wy, młodzi ludzie dziewiętnastego wieku, zaczynacie od bogactwa serca — kochacie mocno, prawdziwie i czysto na początku dni swoich, a potem stopniowo, stopniowo ociera się ten brylant, wysycha to źródło i kończycie na wykwintności form, które zastępują czułość wrodzoną serc waszych...
My, kobiety dziewiętnastego wieku, przeciwnie — my lekceważym ten związek zaraz na początku, w kwiecie życia, potem, potem powoli, powoli — po wielu rozczarowaniach, po wielu grobach, które nam się przed stopami naszemi na drodze życia zamykają... — dochodzimy nareszcie do uszanowania tej iskry świętej... Wasz punkt wyjścia jest naszym kresem drogi...
Jakże więc spotkać się na świecie?
I dlatego ścigamy się tylko, gonimy się, oszukujemy się... Dowidzenia, dowidzenia.

Klaudja».

ROGER. ...Prawda!... Lubo jednej epoki prawda...
Prawda jednak ma moc balsamu... Tak jest, prawda...

(po chwili)

Cóż to za noc?... To noc... Z «tysiąc nocy i jedna» to jest noc tysiączna i druga, której autor zapomniał tak dołączyć do dzieła swojego, jak Klaudja drugiej połowy listu swojego zapomniała... Szczególniejsza kobieta!... Lekkomyślność, do której przywiązana jest kula refleksji głębokiej, jak te kule u kajdan więźniów... Smutno — smutno — smutno. Ten tylko, który miarę czasu ma w prawicy swojej, pomóc może... Ten dramat serc stał się dramatem czasu...

(powtarza słowa listu)

«gonimy się, ścigamy się tylko. Dowidzenia» —

(zegar miejski bije godzinę drugą)

LUCIO. (pukając do drzwi) Za pozwoleniem...
ROGER. Otwórz.
LUCIO. Zdaje się, że pan hrabia okna przymknąć nie możesz. Usłyszałem brzęk szyb i stąpanie, spostrzegłem światło, pozwoliłem sobie zapukać... Zapomniałem albowiem wziąć paszport pański, który należałoby, ażeby przed piątą był w porządku.
ROGER. (przechodzi się powoli po pokoju — potem uderza Lucia po ramieniu i mówi mu z przyciskiem) Dama, o której mi mówiłeś, że jest Angielką, nie jest Angielką... że chce oglądać widok z okna — ona nie chce. Nieprawda wszystko...
Kto jest ta dama? Jak mówiła tobie? Mów!
LUCIO. My, Italiani, per Bacco, my mówimy: «Angielka», to jest, jest cudzoziemka — to jest, że jest z za Alp, z kraju, gdzie zimno...
Skoro tylko przybyła, przywitała mię, mówiąc: «Caro Lucio»[14], a potem mówiła do kawalera, co jest z nią, czy do męża — długo, długo, a potem do mnie: «Caro mio, chcę widzieć Weronę z tamtego okna, kiedy burza ustanie». A ja na to. «Benissimo![15], a ona weszła do pokojów swoich i poniesiono tam herbatę — i jeszcze tam rozmowę słychać...
ROGER. To jest noc tysiączna i druga... Rozumiesz! —
LUCIO. Jutro mamy dzień Wniebowstąpienia Najświętszej Panny Marji.
ROGER. (na stronie) Ona! Dobrze —
LUCIO. (biorąc ze stołu papier) Paszport pana hrabiego.
ROGER. Ta dama jest piękna...
LUCIO. Si...[16]
ROGER. Ma coś na twarzy, tak jak Madonny wasze...
LUCIO. ...Wzbudza nabożeństwo... Si, signore...
ROGER. Włosy ma jasne... to jest złotawe, oczy czarne....
LUCIO. Si, signore conte...[17] si...
ROGER. Mieszkała tu kiedyś w tym pokoju...
LUCIO. ...Bravissimo!... Si...
ROGER. Mąż jej jest brzydki... wiele starszy... Kiedy tu była pierwej, nie była wtedy z mężem, była wdową...
LUCIO. Si... si... si, bravivssimo...
ROGER. Lucio!
LUCIO. Signore...
ROGER. Widzisz te pistolety? Zobacz, czy są nabite...
LUCIO. Nabite...
ROGER. Zobacz, dotknij...
LUCIO. My Italiani na pierwszy rzut oka zgadujemy, znamy się na rzeczy... Per Bacco, nabite szkaradnie... Kto inny potrzebowałby wziąć w rękę, spróbować, a potem — u nas jest święta rzecz każda położona na swojem miejscu...
ROGER. ...Va bene[18] — — Lucio!
LUCIO. Signore...
ROGER. Widzisz tę garść piastrów na stole?...
LUCIO. ...Benissimo...

(zbliża się do stołu)

ROGER. Te piastry są dla ciebie. Zgarnij w kieszeń!
LUCIO. Rozkaz pana hrabiego świętą rzeczą...

(zgarnia)

ROGER. A teraz?...
LUCIO. Si, Signore... Va bene...
ROGER. Jutro rano rzeczy moje zniesione będą nadół, paszport przygotowany — to okno zamknięte, zamknięte dobrze —
LUCIO. Zamknięte dobrze — si...
ROGER. Pójdziesz do tej damy i powiesz jej: «Podróżny, który zajmował pokój ten, wyjechał». Patrz, tam, gdzie pistolety leżą, widzisz, tam jest szafa zboku... W tej szafie ja będę. O tem milcz —
LUCIO. Jak grób... si...
ROGER. Otóż pamiętaj, powiesz damie te słowa:

(Lucio notuje słowa)

Podróżny, który mieszkał w pokoju na górze, już wyjechał, żegna panią, zostawia miejsce wolne — wszelako, jeśli pani widzieć zechce z okna okolicę, okno jest zamknięte i sama tylko pani własną ręką otworzyć je może.
LUCIO. Słowo w słowo — jak ave Maria...
ROGER. ...Buona notte...[19] Lucio...
LUCIO. ...Felicissima notte[20], Signor Conte...
ROGER. Niech się stanie zadość biegowi rzeczy. Niechaj sama odegra ostatnią scenę, niech zobaczy własnemi oczyma dzieło lekkomyślności swojej. Skompletujmy list...

(bierze pierwszą połowę listu i utwierdza lakiem za jeden róg przy tamtej, którą jest szyba zaklejona)

Zobaczy, pozna, przypomni. Mężowi będzie przymuszona wytłumaczyć całość rzeczy... Mała, chwilowa przykrość, która poprawi Ją na długo...
Ja — nie wyjdę z ukrycia, nie zobaczę Jej więcej...

(po chwili)

Ja — wyjdę... spokojnie, zimno, bez przesady poproszę, aby przedstawiono mię mężowi, opowiem czegoby brakło do całości... opowiem z uśmiechem... i będę Jej szczęśliwej drogi życzył.
Zamienimy to w cichą, głęboką dramę lub w dorywczą komedję... Zresztą... alea jacta est[21]...

(wchodzi w zasłonę łoża)
Oberża w Castel-Fermo.
(Salon. Mrok ranny, świece zapalone)

DOKTÓR. Odkąd mam przyjemność towarzyszenia pani w jej podróży, pamiętniki i studja moje lekarskie zyskały bardzo wiele...
DAMA. Czy nie spisujesz czasem, doktorze, malenieczkich plotek na moje konto?...
DOKTÓR. Pani, zacząłem monolog poważny —
DAMA. Proszę kończyć...
DOKTÓR. ...Studja moje lekarskie zamieniają się zwolna w psychologiczne obserwacje, a noc dzisiejsza dodaje mi jeszcze nieco spostrzeżeń meteorologicznych... Panie — a mówię tu: niewiasty dziewiętnastego wieku — jesteście szczególniejszemi fenomenami w rodzaju swoim... Oto np. burza — elektryczność atmosfery poruszona, i już, jako struny elektrycznego telegrafu, drżycie, wibrujecie harmonjami imaginacji...
DAMA. ...Robicie dzieciństwa, pleciecie nie wiedzieć co. Nazywaj, doktorze, po imieniu rzeczy, jak są. Scientyficzny język obcy dla mnie, mówmy poprostu...
Wiesz, doktorze, ile szanuję głębokość nauk ścisłych, wszelako, ile razy zaleci mnie ten zasilny dla mnie zapach, tyle razy przypominam sobie kilka wierszy, które jakiś poeta gdzieś zanucił — nigdy bowiem przypomnieć sobie nie mogę, gdzie to wyczytałem i do którego z poetów należy te słów kilka — mowa jest w nich o gwiazdach spadających...
DOKTÓR. O aerolitach...
DAMA. To — to, coś podobnego...

(nuci)

Cyprysy mówią, że to dla Juljelty,
Że dla Romea łza ta z nad planety
Spada — i w groby przecieka:
*
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie...
I że nikt na nie nie czeka...


DOKTÓR. W tem nie mogę przyjść w pomoc pani. Wątpliwość ta przechodzi moją sztukę.
DAMA. Doskonale! Przypominasz sobie, doktorze, że doktór w «Makbecie» słowo w słowo mówi to, co właśnie powiedziałeś... Doskonale!... Wybornie!
DOKTÓR. Zadziwienie moje przechodzi zadziwienie tego, któremu zwrócił ktoś uwagę, że się wyraża prozą...[22]
DAMA. Mówmy więc prozą... Jakież tedy spostrzeżenia lekarskie?...
DOKTÓR. Że trzeba sumiennego przejęcia się swoją sztuką i przyjaźni najbezstronniejszej, ażeby wam towarzyszyć w podróży, służyć radą...
DAMA. Głęboko czuję te trudności i dlatego serdecznie podzielam przyjaźń twoją, doktorze.

(podaje mu rękę. Chwila milczenia)

DAMA. Tak, zapewne — jesteś poniekąd spowiednikiem moim, o ile zdrowie od moralnego usposobienia zawisło... Znasz, co przeżyłam... a przeżyłam to, co wszystkie, nieco więcej mające serca, nieco więcej skore do rozwinięcia władz umysłu. Rozłączenie z mężem moim, które nareszcie i sankcję apostolską zyskało, powraca mię... lecz czemu, komu?... Czuję się istotą niedopełnioną... Mężczyznom ufam mniej, niż kiedykolwiek. Któryż mężczyzna przeżył tyle zamkniętych, niewidzialnych, głębokich dramatów serca?... Trzeba na to było kochać indywidualność piękną, pełną powabów wyższych, szlachetną, może dumną — zapewne próżną i głębokomyślną przez refleksję po niewczasie, a nieskończenie lekką przez uczucie na czasie. Gorzka to i drogo opłacona jest nauka... Któryż mężczyzna po długim pobycie w idealnie pojmowanym świecie czuje tę sumienną a serdeczną zarazem potrzebę zespołecznienia się z prostą prawdą życia?... Kogóż tak pożegnano, jako mnie pożegnano, mówiąc zarazem o koniach swoich wyścigowych, o sercu rnojem i o psach myśliwskich?...
I — który przy tem wszystkiem dochował jeszcze iskrę życia, potrzebę życia?...
Zaprawdę, nie chcę rozwodzić się już dalej... Lękam się popaść w samochwalstwo... Tobie jednemu, doktorze, to powiadam... ty pojmujesz, czujesz, a, choćbyś nie czuł, to rozumiesz... Doktór i spowiednik są dwoma biegunami indywidualności naszych...
DOKTÓR. Pani, tyle tylko odpowiedzieć ci potrafię, że, gdybym takiego spotkał męża dla pani, powróciłbym do rodziny mojej, która mię z utęsknieniem oczekuje...
DAMA. Doktorze, do granicy kraju mojego obiecałeś mi towarzyszyć.
DOKTÓR. Radbym do rogatek szczęścia pani, lubo zdaje mi się, że nie jest najzupełniej poetyczne wyrażenie... sens jednakże głęboko poetyczny...
DAMA. Obiecaliśmy sobie prozą mówić...
LUCIO. (za sceną) Za pozwoleniem...
DOKTÓR. Otwórz...
LUCIO. Za godzinę, za godzinę najpiękniejszy nasz widok z pokoju, który my il Museo nazywamy, będzie można oglądać...
DAMA. Caro Lucio, ja sobie życzyłam księżyc widzieć...
LUCIO. W tej chwili niepodobna... słońce właśnie że wschodzi... Pani hrabina nie może sobie wyobrazić, jaką bitwę przyszło mi stoczyć pierwej... Na wspaniałomyślną osobę, to zasłużyłem przynajmniej parę skudów.
DAMA. Co to jest, co to znaczy?
LUCIO. Skoro tylko usłyszałem życzenie pani hrabiny, jednym skokiem wpadłem do Museo (do pokoju naszego, który my il Museo nazywamy). Anglik, który go zajął — szlachetny młodzieniec, hrabia — spał... «Kto tam?» pyta. «Kto wchodzi?» woła, trzymając dwa nabite pistolety, takie długie... Ja, tak, jak prawy Lombardczyk jestem, nie cofnąłem się... Lucio jestem — mówię — i przyszedłem tutaj z poleceniem od pani hrabiny, ażebyś pan odstąpił na czas miejsca...
DAMA. Lucio, czy podobna?
LUCIO. Lucio napróżno nigdy poleceń nie przyjmuje...
DAMA. Ależ...
LUCIO. Anglik każe mi się tłumaczyć, dlaczego. Ja nic, tylko go proszę, aby ustąpił na czas, a on wciąż z pistoletami, a ja wciąż swoje — tak do godziny drugiej w nocy...
Nareszcie, nareszcie — pyta mię, kto jest ta dama, co chce oglądać pejzaż. Więc ja jemu powiadam, że najpiękniejsza hrabina, jaką kiedykolwiek widziały ściany domu tego... Tak — on położył pistolety i zasnął...
O, to było do uśmiania się. Teraz, za godzinę wyjeżdża do Werony. To jest młody pan — troszkę to, co my nazywamy pazzo...[23] Chodzi w nocy do późna i pisze...
Otóż proszę pani hrabiny, kazał mi on powiedzieć te słowa:
«Zbudziłeś mię w nocy, Lucio, zniepokoiłeś mię. Zato zamykam okno, a jeżeli twoja pani chce oglądać ten piękny widok, powiedz jej, że wyjeżdżam, że żegnam ją, że jej wolne miejsce zostawuję... wszelako pod warunkiem, że własnemi rączkami otworzy sobie okno — —
DAMA. Mistyfikacja[24] szczególniejsza...
DOKTÓR. Oryginał...
DAMA. Proszę przyjąć na siebie niepokój gościa twego. Czy wiesz jego nazwisko?...
LUCIO. Oto paszport, który właśnie z policji odebrałem.
DOKTÓR. (przyjmuje paszport i rozkłada) To nie jest angielski paszport...

(czyta)

...Roger z Czarnolesia.
DAMA. Nigdy tego nazwiska nie słyszałam...
DOKTÓR. (oddaje paszport. Lucio wychodzi) Ha, ja pani powiem, kto to jest... Czy przypominasz sobie pani salon pani Klaudji w Neapolu?...
DAMA. ...Ten młody człowiek, co to...
DOKTÓR. Jeden z tych warjatów, albo raczej zbolałych, których ludzie dobrzy starają się leczyć pośmiewiskiem, jeśli potrącaniem niepodobna, a o których rozsądni mówią: «Dziecię czasu!», a których kochają ci, co serjo już cierpieli na świecie... Mówię to, bo w tych słowach zapisałem go w moim pamiętniku...
DAMA. Nie znam — z powieści tylko mi nieobcy.
DOKTÓR. Mrok ustępuje, można zgasić już świece...

(zdmuchuje świece)

DAMA. Słowa twoje, doktorze zabrzmiały tak poważnie, jakbyś o losach ludzkich wyrokował...
DOKTÓR. Czy doprawdy?... Przyzwyczajenie, nabyte z konsultacji... Ileżbo razy życie ludzkie przychodzi nam uważać jak fenomen czysto materjalny, nieledwie mechaniczny...
DAMA. Pierwsze chwile poranku mają coś wyłącznie...
DOKTÓR. ...wyłącznie...
DAMA. Pomóż mi wyrazić się doktorze...
DOKTÓR. Pierwotnego, odrzeźwiającego...
DAMA. (wstaje, przechadza się i, przybliżywszy się do stołu, przerzuca książki, tam leżące. Potem czyta)
<poem>— Co ranek, skoro ustępują cienie, A słonko wybłyska złote, Przypomnij światła stworzenie, Oddal tęsknotę...

LUCIO. (wchodząc) Museo jest otwarte, okno zamknięte...

Pokój na górze,
tak, jak na początku komedji.

LUCIO. (dając znak Rogerowi) Wchodzą, wchodzą!

(Lucio wychodzi, Roger zamyka się)

DOKTÓR. To więc — ów sławny pokój.
DAMA. Zaczarowany!

(przybliża się do okna, podnosi rękę i zaczyna czytać, potem oddaje doktorowi; Chwila milczenia — czytają, przeczytali; poglądają na siebie — cisza)

DOKTÓR. ...Podpisano — «Klaudja»!!
ROGER. (otwierając gwałtownie i wyskakując z szafy) Arcydzieło lekkomyślności!...
DOKTÓR. Mości panie...
DAMA. ...Co to jest?
ROGER. Tak jest, arcydzieło lekkomyślności!... Dajmy na to, że mojej w tym kroku...

(po chwili)

Czytaliście — zapomnijcie!
DAMA. Pan się omyliłeś...
ROGER. Sądziłem, że każda kobieta, którą spotykam gdziekolwiekbądź, jest... autorką tego listu, którego połowa, na rozbitej szybie przyklejona, nie doszła mię w odpowiedzi na oświadczenia moje, a połowa druga, którą w tej chwili na ziemię pani upuściłaś, doszła mię...
Jeżeli pani, jeżeli pan — nie rozumiecie podstępu, jakim pomścić się chciałem — to jest pomścić chciałem serce ludzkie, to ja wam wytłumaczyć nie potrafię... Kiedyś, ktoś — bo jest taki ktoś, dla którego nic za wielkiego i nic za małego niema — ten ktoś wytłumaczy i objaśni, co na teraz przechodzi siły moje...
DOKTÓR. Imię pańskie nie jest mi obce.

(obracając się do pacjentki swojej)

Przedstawiam pani pana Rogera z Czarnolesia...
DAMA. Monolog pański nie pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się słyszeć... w ustach kobiet.
DOKTÓR. Dziś w nocy...
ROGER. (podając rękę damie nieznajomej) Mężczyźni — jeśli milczą, to dlatego, że milczą...

(otwierając okno)

...Oto jest ów widok! — Właśnie tęcza wybłysła, której jeden koniec opiera się na ruinach domu Capuletich, drugi na dom Montechich spływa. Połączenie w otchłani czasów...
DAMA. Są akordy życia, które jedynie kiedyś zlać się mogą w harmonję...
DOKTÓR. Czego wszakże nigdy opóźniać się nie godzi...
ROGER. A skąd pani wiadomo?...
DAMA. Z tęczy — —
ROGER. I są bole, dlatego niewymowne, że się nigdy wypowiedzieć ich nie miało... szczęścia...
DAMA. Czasem — potrzeby...
ROGER. Muszą zatem być drugie, wprost przeciwne — to jest, kiedy się jest wzajemnie przenikanym...
DOKTÓR. Najlogiczniej...

(na stronie, zacierając ręce)

Wracam do rodziny... wracam...
DAMA. Powiem panu rzecz bardzo oryginalną — że takie bole wprost przeciwne tamtym, niezrozumianym...
ROGER. Takie... wzajemnego pojęcia się, pani mówisz...
DAMA. (kończąc) ...nie są bole...
ROGER. ...nie są bole...

(chwila milczenia)

DOKTÓR. W takich razach doktór niepotrzebny...

(nieznajoma i Roger podają ręce Doktorowi)
(Zasłona spada)


ZWOLON
monologja
bratu
ksaweremu
przypisuję
DO CZYTELNIKA.
Ani myśl tej fantazji, ani pojedyncze charaktery, i nazwy ich, i dzieła nie mają na celu nic takiego, coby mogło dotyczyć osobistości czyjejkolwiek.
Zastrzec to jednak za powinność dlatego sobie uważamy, ażeby tem prawdziwiej wedle myśli pisarza zrozumiane być mogło pismo jego. Partji żadnej na celu nie mógł mieć nie mający zaszczytu policzenia się w żadnej.
Dwa wiersze: «Zemsta, zemsta na wroga etc.» lubo tu użyte w charakterze, jakiego wielki pisarz w swojem nie dał im dziele, nie powinny służyć jako dowód, iż nadużywamy cudzysłowu. Trudno było, a może niepodobna, silniejszej ekspresji bolu i oddziałania bólem znaleźć, i dlatego są wzięte. Resztę dobrej woli czytelnika i pobłażaniu zalecamy.
C. K. N.
«...e poi chiamarle
O Tragedie o Comedie...
E se le s’useranno ducent’anni
Le non saranno cose nuove a quelli
Che questo tempo chiameranno antico — ?!»[25]
Cecchi[26].
«29. Sept. (1659—60) au théâtre du Roi, où nous avons vu le songe d’une nuit d’été — que je n’avais pas encore vu et que je ne reverrai plus, car c’est la pièce la plus insipide, la plus ridicule que j’aie jumais vue de ma vie».
(Journal et correspondance de Samuel Pepys secrétaire de l’amirauté sous Charles et Jacques II[27].
WSTĘP.

Różnogłosego dotąd monologu
Na żadnej jeszcze scenie nie widziano,
A przeto staję z objaśnieniem w progu
I przepowiadam rzeczy, jak się staną.
I głoszę wszystkim o tej awenturze,
Na dialogu zmienionej ruchomość,
Gdzie huczeć będą, jak przelotne burze,
Lud, urzędnicy, dwór i Król Jegomość.
A wszystko słowem prędkiem, bo pisano
Przy łunach, które tu i owdzie błysły,
W Italji trochę (gdzie jest Ercolano),
Trochę na łodzi, gdzie znów łzy się wcisły
Bardzo słonego morza... resztę w domu,
Co do Charona[28] podobniejszy promu.
Jest to więc dramat wcale emigrancki,
Któryby scenę splamił koturnową
Z marmurów białych, w pierścień elegancki
Zaokrągloną, wewnątrz gradusową,
Jak to się jeszcze dziś w Tusculum widzi,

Gdzie teraz zwiędły szumiąc liść wawrzynu
Jaszczurkom grywa, gdy bokiem zeń szydzi
Komicznej maski twarz... poezja gminu!
Będzie to jednak, ile da się, schludnie,
Lubo moralny sens niedosyć świeci
I romans — (ten-bo znów rozwiały grudnie!).
Ależ wystrzałów za to huk — dla dzieci.

Ktoby zaś płakać lubił, pewna chwila
Ku temu w sposób da się szczególniejszy,
A komu nakształt złotego motyla
Pierzchliwy uśmiech byłby powabniejszy,
Nie będziem mieli nic przeciwko temu,
Bo czemuż nie ma się roześmiać, czemu?
I owszem — wszelki niechaj uczuć promień,
Elementarnych zbywszy się poskromień,
Niehamowane spełnia prawo funkcji.
Nawet i zdjęci chłodem doświadczenia
(Którymby mogły robić źle natchnienia)
Znajdą też żywioł swój: część interpunkcji.

Jakoż nie dramat serc i głosów wielu,
Pozaplatanych gałęźmi żywota,
Przez które świeci jasny błękit celu,
Ni monologu jest to czarna grota,
Gdzie myśl, jak Kain brnie lub Iskarjota —
Lecz raczej (ucha niech to nie skaléczy!)
Tłum pustek, ciszy wrzawa samotniczéj...

Ogród na wałach.
(Król i Zabór przechadzają się wzdłuż okopu)

KRÓL. Wszechwładztwu memu którzy są na drodze,
Jak kruche zlepki pod mem berłem zginą.
Część miasta wyższą zburzysz, żywej nodze
Ujść nie dasz, dziatwę wymordujesz srodze,
I nazwę z ulic zmażesz... — Ugolino
Przezywam odtąd krwi i zwalisk pole,
Bo tam zwaliska i krew będzie sama
I nic nie będzie nad to...

(Po chwili, pokazując ręką w głąb widoku)

Trzy topole
Ocalisz. W okien wchodząc diorama[29],
Jakoby sprzętem stały się zamkowym.
Zostaną!...

(kiedy król się oddala, na wieży w trąbkę uderzają)

ZABÓR. (spogląda w stronę wieży; potem, za królem postępując)
Goniec.
KRÓL. (wchodząc) Jeśli z spiskiem nowym,
To, jak się wyżej rzekło...
GONIEC. O, hetmanie
Boskiego, mężu wielki...
ZABÓR. Do powieści!
GONIEC. Królewskie roty pierzchły niespodzianie
Przed ludem, który wodzów ma trzydzieści.
Z najodleglejszych przedmieść, grodów, wiosek,
Jak tylko okiem sięgnąć można z wieży,
Plebs[30] bieży — każdy, że tak powiem, kłosek
W chorągiew przewiał i dzidą się jeży,
A każde ziarno, rzecby można, w kłosie
W uzbrojonego męża zmieniło się...
ZABÓR. Podobne wieści mogąż brudzić usta
Królowi wierne? Bunt podnosisz słowy...

(słychać bicie zegaru; miecznik wstrzymuje się, i potem)

Aleć przebaczam. Żyj! Godzina szósta...
(Do liczby sześciu pociąg mam takowy,
Iż trzaby karku z pełniejszym czerepem,
Bym o tak rannej dobie bił oszczepem).

(jedną stroną Zabór zstępuje w głąb tarasu, drugą Strażny nadbiega; Goniec zostaje)

GONIEC. (widząc Strażnego) Skąd? Czego? Poco?
STRAŻNY. O, jeden z zamkowych
Pogoni, bardzo nad innymi wzniesion...
Straszliwa wróżba...
GONIEC. Z rzeczy co ludowych?
STRAŻNY. Królewski nagle się obalił jesion,
Ów stary, cieniu rzucający strugą,
Któremu z dworska dano imię: «Tytan».

GONIEC. Precz mi! A jeśli z taką wieścią drugą
Powrócisz kiedy i, znów, ani pytan,
Przez naciągnięte zdradziecko uwagi
Będziesz mi starał się dołożyć wagi
Do rzeczy, z siebie nie będącej niczem,
To cię zasmagać każę, prochu, biczem...

(Goniec oddala się, Strażny zostaje pomieszany, aliści Pacholę ogrodowe z dzbanem cwałem się przybliża)

PACHOLĘ. Ogrodów wielkich wielki słoneczniku!...
STRAŻNY. Co jest?
PACHOLĘ. Rurami z przedmieść podziemnemi
Do wodotrysków słodkie idą wody...
STRAŻNY (nagląc) Dalej!...
PACHOLĘ. Ach, panie! Szedłem owdzie z dzbany,
By najjaśniejsze zrosić tulipany...
Brrum.
STRAŻNY. (gniewnie) Gadaj!...
PACHOLĘ. Czarne muszą tam jagody
Na górach tłoczyć: wszystkie w sadzie ścieki,
Fontanny wszystkie krwią rzygnęły rudą.
STRAŻNY. Milcz, podły malcze, ja-ć tu zaraz ćwieki
Założę w język i, jak czaplę chudą,
Na ogrodowym rozepnę parkanie,
Żebyś mi rannych nie truł chwil, tyranie.

(Strażny oddala się zwolna w głąb ogrodu; Pacholę, truchlejąc, pozostaje; chwila milczenia)

PACHOLĘ. (zwracając się ku dzbanom)
Przeklęte dzbany, sprawięż ja wam łaźnię!

(Stawia dzbany; potem, oddalając się, ku jednemu)

A tobie naprzód, prochu, nędzo, błaźnie —

(do drugiego, potrącając go nogą)

I tobie również, opieszalcze gruby,
Co się odymasz za mną z urąganiem!
Tak cię za ucho porwę, i tak w kluby
Raz wezmę, że się nie wywiniesz łganiem —

(porywa jeden dzban za ucho, drugi pędzi przed sobą)

Co wam do rzeczy się dziejących wgórze?
Czy krew, czy woda, jedno tulipanom.
Jakie mi mędrki!! Przecież i ja służę,
A milczę. Co to rozumować dzbanom?

(oddala się, pozostawiając za sobą grunt skopany. Drugą stroną powoli wchodzi Zwolon w szacie, nakształt pielgrzymiego płaszcza zarzuconej; tymczasem z głębi wraca Strażny, spogląda na ścieżkę, a potem przystępuje nagle do Zwolona)

STRAŻNY. Cóż to jest? Koła kreślisz, czarowniku,
I nieporządek na pańskim trawniku?
Mów.
ZWOLON. (z wielkim spokojem) Jest to pieczęć, panie urzędniku.
STRAŻNY. Jaka?
ZWOLON. Królewska pieczęć.
STRAŻNY. Być nie może.
ZWOLON. Na sprzętach taką kładzie się ogrodnych.
STRAŻNY. (uważając wycisk dzbanów na piasku) Ha, wiem, rozumiem...
ZWOLON. (solennie) Tak, jak słowo boże,
Przez chóry chórom płynie aż do godnych,
I tam rozognia, niżej rozpłomienia,
I niżej cieszy się,
A jeszcze niżej rozzielenia;
Tak i inna moc, kamień, tak się głupi śpieszy
Po zagonach zniszczenia,
Ale nie rozzielenia...
Podrzeźniać wszakże prawdzie winien
Krzywych spadów chórem, chórem rynien.

(po chwili, w niebo spoglądając)

Znów się na deszcz zabiera...
Dowidzenia.

(oddala się)

STRAŻNY. (po pewnem namyśleniu) Ten człowiek dziwny wpływ wywiera.

Rynek na przedmieściu.
(W głębi kościół gotycki — opuszczony. Na placu tłumy ludu, potrząsającego wszelką bronią, podzielonego na oddziały różnobarwnemi sztandarami. Przy każdym sztandarze wódz i mówca. Gwar, szczęk, zamęt. Kobiety i dziatwa kończą obraz. Szołom w stroju powstańca tu i owdzie przebiega, każąc głośno)

SZOŁOM. (do niewiast) Która z was syna, bitego knutami,
Ramiona sine widziała, niech powie!...
WDOWA. Oh, ja... I odtąd krew stu promieniami
Poprzeciekała drogi me, a mrowie
Na lada rzeczy martwej uderzenie
Przechodzi łono i wstrząsa odzienie.

SZOŁOM. (ku młodzi podbiegając) Kto jest, co matki twarz oglądał bladą,
Kiedy go w nocy porwano z pościeli?
CHÓR MŁODZIEŃCÓW. Oh, ja — ja także — i ja — całe stado
Nas, jako orłów, którym las wycięli,
Jest tu, i szumi sztandaru piórami,
Dziobami zgrzyta, zemsty szuka okiem.
SZOŁOM. (stając pośrodku) A teraz — któż z was, szczególnemi snami
Podniecan, albo w czas okryty mrokiem,
Kiedy się miasto rozbudzi, kto, mówię,
Aniołów zemsty groźne słyszał wycia?
Albo mu wieniec złożyli na głowie,
Albo mu starzec na rozdrożu życia
Poszepnął: «Godzin zbliża się mistrzyni,
Czujże, bo w imię ludzkie ona czyni!...»
BOLEJ. Ja jestem, zemstą przekarmiony głuchą,
Któremu dajmon[31] sny nasyła dziwne,
Tak, że beze krwi nudno mi i sucho,
Tak, że gałązki trapią mię oliwne,
I każdy wywczas staje się torturą,
A każdy uśmiech żywem urąganiem!
Skąd niema gromu okrytego chmurą,
Żebym go wczesnem nie uczcił witaniem,
Ani zarazy, która ciągnie górą,
Żebym nie przeczuł jej z uradowaniem,
Ani się pożar tak znienacka wśliźnie,
Żebym go w wiatru nie czuł spaleniźnie.
Boleści różnych będąc powiernikiem,
Gdy z ludźmi nawet ludzkie gadam rzeczy,
To nieraz w duchu się odezwę krzykiem,
Że owdzie chłopca wiejski pies skaleczy,
Albo się gmachu zawalą sklepienia...
I teraz nawet...
SZOŁOM. (na ramionach Boleja ręce kładąc) Mężu przeznaczenia!
ZWOLON. (w tłumie) Nieszczęścia synu!...
SZOŁOM. (do kupiącego się ludu) Któż z was pomścić lepiéj
Potrafi jeśli nie on człowiek wolny?
Zaprawdę przyszłość ramię jego krzepi,
Zaprawdę niedość wyrzec o nim: «Zdolny»,
Gdyż siłom, zdolność przechodzącym, sprostał.
Zakryte widzi — bywa, gdzie nie postał...
ZWOLON. O bracia, wybór ten niedosyć tuszy
O czasów pełni...
JEDNI. Precz z teoretykiem!
DRUDZY. Precz z tym pedantem!
INNI. Co mózg tylko suszy.
SZOŁOM. Co wichrzy, zgodzić się nie umie z nikim.
ZWOLON. O bracia!... Wszystkim jeślić wolno szczerze
Dla publicznego wyrzec co obłowu,
To niechże w wolność słów i ja uwierzę!
Pozwólcie...
WSZYSCY. Dosyć, dość. A cóż tam znowu?
SIERŻANT. Mów! Niech już mówi! Gadaj, a niedługo!
ZWOLON. (Boleją pokazując) Ten młody człowiek, zemstą przekarmiony,
Wolności mężem nie jest — sądu sługą,
I wy, i tamci — — A zaś rozwiniony
Proporzec, wiecież, co u prawdy znaczy?
SZOŁOM. Precz! Zdrada! Ducha chce osłabić w rzeszy.
ZWOLON. Obywatele. — Lecz czegóż? Rozpaczy
Albo ojczyzny? Nie wiem. Każdy śpieszy
Na śmierć: żywota któryż szukać zdolny?
Za wolność każdy umrzeć chce z ochotą,
Jakgdyby cmentarz tylko zwał się wolny,
A lada koniec jakby był istotą
Nieskończoności... Zemsty, mówię, żądza
Gdy o ojczyzny losach rozporządza,
Ojczyzna z zemstą w związek wchodzą taki,
Że, kiedy jednej stanie się, to drugiéj
Może nie stanie już...
SZOŁOM. Widziałżeś znaki Niebieskie?
JEDNI. Uchodź!...
DRUDZY. Dość!

(szykują się i, potrząsając bronią, mają się do marszu)

BOLEJ. Wstęp już za długi,
Rzecz sama dłuższą być od wstępu może,
A zakończenie tak, jak prolog. Przeto
Żegnamy...
NIEKTÓRZY. Cha, cha!...
ZWOLON. (smutno) Pobłogosław Boże!
SIERŻANT. Czy się nie raczysz bić, panie poeto?

(słychać piszczałki, krzyki, rżenia; lud się kupi, w oddziały porządkuje, usposabia do marszu, rusza)

CHÓR. Zemsta, zemsta na wroga,
Z Bogiem, a choćby mimo Boga!...
ECHO. Zemsta, zemsta!
SIERŻANT. (do Zwolona) Hej, druhu,
Dobrym jesteś człowiekiem,
Wróć! Siedziałeś w łańcuchu
Pod zakrwawionym ćwiekiem,
I znów, jeśli nas zgniotą,
Siedzieć będziesz, jak pierwéj.
Wróć!

CHÓR PIERWSZY. Na mury z ochotą
Wpaść, i za mury, a bez przerwy
Siec...
CHÓR DRUGI. Siec bez przerwy, ciąć zębami,
W chude wilków stado się przemienić!
CHÓR TRZECI. Jak delfiny pluskać w krwi tarczami,
Czerwonemi piany grzbiet zrumienić...

(w dali)

Hurra, hurra na wroga,
Z Bogiem, a choćby mimo Boga!

(pojedyńcze wystrzały; krzyki i chóry giną wdali)
Inna część placu przed kościołem.
(Po jednej stronie widać rynek i wychodzące zeń ulice, po drugiej cmentarz i okopy)

ZWOLON. (sam) ...Dwa mnie gnały
Płomienie —
Jeden biały,
A drugi w sine, w krwawe cienie.
Ten, co jest w krwawe cienie, znika,
Ten, co biały, z wnętrza się odmyka;
I, jak narcyzu gwiazda cicha,
I, jak listu obsłona,
Kiedy pieczęć stopiona,
I, jak biała postać, kiedy wzdycha
Załamawszy ramiona,
I, jak błyskawica rozpłyniona —
Tak się rozjaśnia płomień ów i kielich kwiatu.
A ta osłona rozwinięta,
Ten biały kształt, tęsknotą wykradziony światu,
Co wyrzucił rączęta
Nad rumieńcem skronie zapalone...
A ta myśl, czyli postać — nie wiem — jedność bytu,
A to razem skończone, razem nieskończone,
Z ziemi k’niebu idące i z niebios błękitu
Na równiny zielone...
To kolebka, to truna!
Nie, pokąd milczą, w słupie szumiącego drzewa,
Lecz, gdy owa odpłacze, a pierwsza od śpiewa
Całostruna!...
.............
Żyłem z niej i w nią żyłem. Widzieć teraz wolę
Tak doskonale całą i pełną istoty
Na narodowym orle, w blasku wielkim, jak pacholę
Drugiego świata... z szumem prowadzącą roty,
I narodowej pieśni wiodącą psałtérze,
Jakoby chórów cugi[32], których rytm: w aniole,
W orle, w lirze...
I narodowej sławie — od Lecha do Lecha —
Przewodniczącą dłońmi, w skrzydła przepadłemi,
Co z powietrza garną dziejów echa,
Co przeplatać mogą wieńce ziemi!...
.............
Żyłem z niej i w nią żyłem, widzieć teraz wolę,
Bo mam wolę,
Tyloma łzy, bolami, tylu niewolami
Zwoloną, że nie pytam już, czy kto ją da mi...
.............
Tylko pytam, kto splami,
A splami każdą trafu grą,
Każdą mową — bez słowa,
Każdym fałszem, siną piekieł skrą...
CHÓR. (w oddaleniu, z szczękiem broni) ...myślą, pieśnią ludową
Zemsta — zemsta — zemsta!...
ZWOLON. A narodową pieśnią cóż?
Aniołowie! Co jest pieśń narodu?
Czy na korze drzew ją pisał nóż?
Czy na piersiach kieł głodu?
Aniołowie! Którąż to krynicą
Napawano? Gdzie ta pieśń i czyja?...

CHÓR WIELU GŁOSÓW.

PIERWSZY GŁOS. Boga Rodzico, Dziewico —
DRUGI. Bogiem sławiona Maryja —
TRZECI. U Twego Syna, hospodyna, Matko zwolona, Maryja —
RAZEM. Ziści nam, spuści nam, Kyrie Elejson,
Twego Syna Chrzciciela zbożny czas...
PIERWSZY GŁOS. Usłysz głosy, napełnij myśli człowiecze,
Słysz modlitwę, jenże Cię prosimy...
RAZEM. U Twego Syna, hospodyna, Matko zwolona, Maryja,
Ziści nam, spuści nam
Twego Syna Chrzciciela zbożny czas — Kyrie Elejson.
ZWOLON. (ręce podnosząc, głosem wielkim) Tworzy się, tworzy,
Aż otworzy.

Pieczęć i grobu dach.
Zemsty nie będzie,
Ale wszędzie
Cień zmartwychwstałej — i strach!

Tym, co, jak piana
Wywścieklana
Bluźnią i burzą, — traf.
A zamyślonym,
Zaserdecznionym,
Niebieskich moce praw.

I tym, co bluźnią
Kluczem a kuźnią,
Gdy zmartwychwstania dzień,
Błogosławienie
I zapomnienie
I zmartwychwstałej cień.

Tworzy się, tworzy,
Toć otworzy!
Wiernymbo wierny On;
Nie na klucz morze
Zamknął i zorze
Żywot i żywotzgon...

Dolne zamku pokoje.
(Zabór i Stylec)

ZABÓR. Nakoniec deputację z przedmieść wyprawili...
STYLEC. «Ci co zostali», pisać — czy: «ci, co dożyli?»
ZABÓR. «Ci, co zostali».

(po chwili)

Lepiej: «co dożyli», bowiem
Jeżeli tylko, «co zostali», powiem,
To jeszcze król jegomość prawdy stąd nie zgadnie,
Która jest, iż ruchawkę rzezano przykładnie.
A przeto — «co dożyli...»
STYLEC. Przeto, co dożyli,
Nakoniec deputację z przedmieść wyprawili.
ZABÓR. Przy tej więc list niniejszy kłaść mam za powinność,
Mówiący, gdzie i w jaki sposób zaszła czynność,
Jak wierny Panu rycerz... Panu — «P» ogromne...
STYLEC. (pisząc) Ogromne P...
ZABÓR. Jak rycerz — rycerz więc, nie pomnę,
Gdzie mi się podział — rycerz, rycerz, wierny Panu,
Jak...
STYLEC. (pisząc) Wierny Panu rycerz —
ZABÓR. Patrjota stanu —
P małe.
STYLEC. Małe.
ZABÓR. ...Umiał pod tą naszą wodzą
Nikczemną wielkich rzeczy dokazywać...

(słychać uderzenie dzwonu; Zabór wstrzymuje się)

STYLEC. Wchodzą...
ZABÓR. Dwa — cztery — osiem. Z dzwonu wnoszę, iż osoby
Szlachetne, czy ministry, więc lepiej byłoby,
Ażebyś to jegomość skończył piórem własném,
Odczytał i przepisał, potem znów na czysto
Przepisał...

(ma się ku drzwiom)

ZABÓR. (wracając od drzwi) W określaniu zwycięstw nie być ciasnym,
Dać wolny bieg fantazji! Pisarz jest artystą,
Powinien umieć rzeczom kolor nadać żwawy.
Pisarza myśl jest wolną. On, jak trąba sławy,
Grzmi, huczy... Taką acpan trąbą stań się, prosim
I my, i sztuka — (sztuki, ile można, wznosim,
I wolność myśli także) — dawne bohatery,
Naprzykład Kserkses, Sylla, znali estetykę.
Chowali istrjonów[33], skąd potem Homery,
Kornele i Rasyny: pierwszy retorykę,
Klasykę wznosi drugi: każdy przy swem biurze
Pracuje po swej części, w osobnym mundurze.
Rozumiesz acpan... Gdzie on?
STYLEC. (na boku, z pularesem) ...Sztuka stenografji
Czasowi kradnie myśli upuszczanych złoto.
Spisałem je, gdyż rzadko na skarb się natrafi.
ZABÓR, (kładąc mu rękę na ramieniu)
Pilności tej nie ganim, acpana ochotą
Cieszym się. Jest to dowód może nazbyt drobny,
Nie przeto, w stanie służby, znajdzie wiersz osobny.

(wychodzi)
Rynek na przedmieściu.
W głębi kościół gotycki — podwoje naroścież otworzone; wnoszą rannych, wynoszą trupy, których wiele wkoło wchodów kościoła i na placu spoczywa. Po prawej stronie stos spalenizn i popioły rozwiane, po lewej ulica ku zamkowi. Różni ludzie przechodzą pojedyńczo.

SZOŁOM. (w stroju podróżnym) Człowieku wielki, cóż to nam zdobyli?
Krew, wstyd i kieszeń bolesną ruinę.
Błagałem próżno, próżnośmy przeczyli...
Próżno krzyczałem: «Bracia! Jakąż minę
To nierozsądne ma walczenie młodzi,
Co, (że tak powiem) szkodząc, jużci szkodzi!»

(po chwili, za Zwolonem idąc, który milczy, i, zaglądając mu wciąż w oczy)

Odwagi więcej było w zaprzeczeniu,
Niż w nierozsądnem zemsty poduszczeniu.
Przecz umiejętność prawiej władnąć może,
Niż szable, — wielka dla dziatwy pokusa,
A które cóż są? Stal. Więc czemuż noże
Kuchenne, sztandar zrobiwszy z obrusa,
Pod tryumfalny łuk nie idą z chwałą,
Że się im siekać szczęśliwie udało?...

(chwila milczenia, Szołom krok w krok pośpiesza za Zwolonem, zazierając mu pod kapelusz)

Nieprawdaż, panie? Ducha, ducha, panie,
Nie studjowali i są, jak poganie.
Pan to rozumiesz? Ducha! biada, biada,
A wszystko potem na kark mędrca spada.

(z wyrazem smutku, zatrzymując Zwolona znakiem ręki)

Cierpmy — tymczasem żegnam w duchu druha.
ZWOLON. A jakże godność?
SZOŁOM. (uchylając się zręcznie) Szołom, sługa ducha...

(Szołom przepada w jednej z ulic, Sierżant na szczudle się przybliża)

SIERŻANT. Człowieku podły, tyś nam zniszczył siły,
Kiedy się masy w orszak zgromadziły,
I na słów kilka, zaostrzonych chytrze,
Wciągnąłeś całą elektryczność rzeszy,
I padła. Ciesz się! Jak się ona cieszy,
Tak samo ciesz się! Czy twój laur wytrze
Tę krew? A mądrość twa czy taka duża,
Jak one trupów błoto u przedmurza?

(różni ludzie gromadzą się wkoło nich)

Jać nie prawiłem, ale patrzno wasze,
Gdzie mi się wroga oparły pałasze.

(Zwolon ku czołu wznosi rękę dla odkrycia głowy, Sierżant porywa się ku niemu)

SIERŻANT. Co?! Jeszcze ramię będziesz mi zamierzał?
ZWOLON. Z uszanowaniem dla cierpienia...
WSZYSCY. Cha, cha!...
Znamy się! Dobrze acan w puchu leżał,
Kiedy się mury rwały...
SZOŁOM. (w tłumie) Tego gacha
Trzeba nauczyć raz —
SIERŻANT. Latarni niema!...
KOBIETA. Ale kamienie są... Razem czterema!...

(Zwolon uchodzi, za nim tłum)

TŁUM. (goniąc) Och, a! Filozof skoczył... Bah, w kolano!
Przyśpiesza kroku...

(Giną w bocznej ulicy)
(Kobieta w żałobie przechodzi przez plac, chłopiec przy niej)

CHŁOPIEC. Mamo, powiedz, proszę,
Żeby na pana tego nie rzucano,
I, jak mię łajesz, gdy łabędzie płoszę
Na stawie rano,
Tak wołaj, mamo, by nie rozbijano!
MATKA. Co starszym wolno, to chłopczykom zasię...
CHŁOPIEC. (rękę podnosząc) Jak będę duży — poczekajcie! Stanę
Tam, ponad wami, wgórze na tarasie,
I obeliski pozwalam ciosane
Na głowy...
MATKA. Kwiatów zbierz tymczasem wianek
Dla siostry!
DZIECIĘ. (za pędzącym tłumem ciągle patrząc) Mamo, nie!
MATKA. To mi szatanek!...

W głębi zamku dziedziniec.
Na balkonie szerokim pod baldakinem król, królowa, dwór, urzędnicy rozmaici. Niżej, na placu, tłumy ludu wokoło wodotrysków, w wieńce sztuczne ubranych; muzyka, wrzawa i wiwaty — niekiedy milczenie krótkie, głuche.

KRÓL. (zwysoka) Skarcona jest nieprawość, prawi nagrodzeni,
I potok łaski pańskiej wylał się szeroko.
Ten z obojętnych rolę opłucze kamieni.

Cieszym się — to powinno wzruszyć was głęboko,
A, serca ku ochoczej zagrzewając wrzawie,
Stary nasz tron otoczyć pląsy radosnémi,
Który, acz dosyć mocen w sobie jest i w prawie,
Nic przeto jednak gardzić nie chce poddanymi,
Lecz, owszem, bardzo czule patrzeć na to lubi,
Co w łańcuch się foremny współuczuciem ślubi.
RZESZA. Niech żyje król!...
KTOŚ Z TŁUMU. I mowca wielki!...
PROFESOR. ...Wielki mowca:
Co powie, to jakgdyby wyjęto z grobowca.
Styl prawie lapidarny[34], słowo marmurowe.
Szczęśliwy naród!
SZTUKMISTRZ. Słodko jest położyć głowę
W tak pięknie nadpisane zwierzchu sarkofagi.
HAROLD. Jak byłem w Rzymie, pomnę, widziałem szparagi,
Zieleniejące w grobie wielkiego Scypjona[35].
OBYWATEL. Rad wierzę — słodkie klima, gleba doprawiona...

(słychać trąby, potem balkon i rzesza się ucisza — Królowa wstaje z miejsca swego)

WOŹNI. Teraz królowa jejmość głos zabiera z tronu!
KRÓLOWA. Królowi sprawiedliwość, nam czułość udziałem.
Niech przeto ogłoszonem będzie w państwie całem,
Iż słodki nasz małżonek, pan i stróż zakonu,
Dozwolił się ubłagać w sprawie buntowników.
RZESZA. Wiwat! Słuchamy.
KRÓLOWA. Miejskich nazwisko pomników
Miało być «Ugolino»[36] na pamiątkę kary,
Jaką Opatrzność zsyła za złamanie wiary.
Lecz odtąd ten plac bitwy zdobimy w pokorze
Imieniem naszem; odtąd przeto «Elwiryno»,
A nie już «Ugolino» mówi się na dworze...
RZESZA. Wiwat królowa!
JEDNI. Jakto?...
DRUDZY. Wiwat!
SZOŁOM. Czy być może?
Doprawdy Elwiryno? Więc nie Ugolino!...
HAROLD. Jak byłem w Tebach, pomnę, siedząc pod ruiną,
Widziałem płaczącego rzewnie krokodyla,
Który — (jak Wężyk pisze)[37] — rzadko się rozkwila.

(słychać trąby, poczem balkon i rzesza się ucisza)

WOŹNI. Teraz ministrów prezes mówi z balustrady.
PREZES. Zważywszy (czego liczne w dziejach są przykłady),
Że niema nic nad szczęście współobywatelów,
I że krom obowiązku, w myśl przybocznej rady
Przeze mnie objętego, innych nie znam celów...
RZESZA. Wiwat!...
PREZES. Zważywszy...
RZESZA. Wiwat!...
PREZES. Iż przedmieścia (zwane
Od dziś dzień Elwiryno), z handlu bardzo znane...
ŻYDZI. Wiwat!...
PREZES. Zważywszy, mówię, bezinteresownie,
Potrzeby, będzie wolno sprawiać się stosownie
(Tamecznie zamieszkałym) do woli królewskiéj,
I będzie wolno jeszcze: primo, suszyć deski
Na placach, miejsca błotne przesypywać piaskiem,
Cieszyć się (co największa) gazu wynalazkiem,
Et caetera; zważywszy, iż dzieląca rzeka
Stolicę i przedmieścia dowóz rzeczy zwleka,
Przyzwala się od strony królewskiego portu
Na wsparcie mostów[38]; zresztą ciężary paszportu
Znoszą się i dość będzie mieć podróżną kartę.

RZESZA. Wiwat!
KTOŚ Z PRZYTOMNYCH. A cóż on?
RZESZA. Wiwat!
HAROLD. Gdy zwiedzałem Spartę,
Zdarzyło mi się w ręce popaść rozbójników.
Z tych jeden zdarł mi odzież, lecz pośród drobnostek
Znalazłszy mały objekt, kruczek do guzików
Zapięcia, ten mi oddał. Miałem stąd prognostyk,
Że przecież się zahaczać gdzie potrafię w biedzie.
I stało się, bo wkrótce słyszę: goniec jedzie,
A był to straży goniec, wyprawiony przodem,
Która tam ze zbójeckim harcuje narodem.
Więc wrzawa, napad; zdala, siedząc obnażony,
Patrzyłem, jak gladjator, w widza przemieniony,
I koniec końców, sakwy odzyskawszy przecie,
Ubrałem się, a kruczek służył tualecie.
Stąd zaraz sens moralny.
OBYWATEL. Jakto sens moralny?
HAROLD. Że kruczek do guzików sprzęt niepryncypalny,
Może się jednak głównym stać i najważniejszym.
OBYWATEL. I...
HAROLD. Wreszcie, że należy też być uważniejszym.

Noc w podziemiach.
(Spiskowi się w głębokiem milczeniu zgromadzają, zajmując miejsca pokolei. Światło jest niepewne; urna wielka pośrodku, przy niej siedzi prezes towarzystwa).

PREZES. Dość już zemsty, rozpaczy,
Miłość tylko niech działa.
Wszystko będzie inaczéj,
Rzecz odmienia się cała.

(szmer zadowolenia)

Tamta spisku osnowa
Treści miała niewiele,
Teraz będzie rzecz nowa,
Nowe siły i cele.
CHÓR. Jakże tedy to będzie?
PREZES. Naprzód kochać się...
WSZYSCY. Wiwat!...
EDGAR. Więc już przecie w tym względzie
Dość jest ognia!...
PREZES. A prywat
Też zapomnieć i przysiąc,
Że się kochać będziemy,
Że ci dawni, to nie my.
CHÓR. Więc kochajmy się! Wiwat!
Więc zapomńmy już prywat!

(członkowie nawzajem rzucają się w objęcia, cichość wraca)

KALASANTY. Bracia! Wnoszę, ażeby
Każdy serce w pierścieniu
Nosił...
KTOŚ TAM. Lepiej byłoby
Bez tych oznak.
KALASANTY. ...W imieniu
Ziem, skąd posłem się zowię,
Choćby upadł ten wniosek,
Nieomylnie go wznowię.
Serca, serca, panowie!
EDGAR. Niech na sercu trzy głosek
Złotem będzie wyrytych:
T. A., wreszcie K. — przy tych
Głowa trupia i kości.
KTOŚ TAM. Pocóż one smutności?
SIERŻANT. Że brat gorszy się smutkiem,
To mię wcale nie dziwi.
W zeszłym boju, acz krótkim,
Gdzież bo byli szczęśliwi?
RÓŻNI. Wiwat! Tęgo mu zaciął...
KTOŚ TAM. Kto tu z moich przyjaciół,
Niech mi w pomoc nadbieży!...
SIERŻANT. Kto tu z starych żołnierzy,
Niech się za mną ozowie —

(zaczyna się zgiełk, szamotanie; głosy pojedyncze przepadają)

RÓŻNI. Hura!...
PREZES. Przebóg, panowie,
Straż posłyszy na wieży...
SIERŻANT. A niechby ją!... Tu, panie,
Nie o fraszki spotkanie,
Tu o honor i blizny.
Wiwat miłość ojczyzny...

(tu się zamęt ucisza, tam znów wzmaga — nieład ciągły)

SZOŁOM. (do Maski, która mu schyla się na ramię) Królu, chwila a straże
Wraz uderzą, gdy każę...

MASKA. Cyt! Nie wątpim, lecz raczym
Poznać rzeczy te zbliska:
Co chcą, gonią się za czém
I w czém środek ogniska.
SZOŁOM. Wszystkie pany i króle
I najwięksi z cesarzów
Szli tak samo pod kule,
Wiernych tylko pisarzów
Albo mając przy sobie.
Świętej miłych osobie.
Wszakże sprosną nie zowię
Ostrożności potrzebnéj
I dlatego mam w rowie
Drabów oddział służebny.
Ile bowiem wam, panie,
Bohaterstwo wrodzonem,
Tyle siebie zaprzanie
Nam i służba za tronem.
MASKA. Milcz! Pochwalam.

(zamieszanie się nieco uspokaja, niektórzy na miejsca powracają)

PREZES. ...Pięć galek
Jest za sercem w pierścieniu.
Dziesięć przeciw —
OŻÓG. ...Ten śmiałek
Przyrwał sprawę w korzeniu!
KALASANTY. Partję sklecił naprędce,
Trza pomyśleć o wędce...

(zaczynają się szepty, zgromadzenie na grupy się rozpada)

SZOŁOM. I zaprawdę, że warto,
Gdyż serdecznych przeparto.
KALASANTY. Ach, nie wiecie bo, druhy,
Gdzie tych rzeczy osnowa.
Głowa, głowa, brak skruchy
Filozofja ta nowa
I to serca wyprucie,
Skąd jest wszystko — uczucie!
Więc na dobrąby sprawę
Głowę trzeba obalić,
Wyprowadzić na ławę,
Przewotować i spalić.
Spalić, mówię, jak czyni
Z mumją Arab w pustyni[39]
WSZYSCY. Wiwat!
KTOŚ TAM. ...Przebóg, panowie,
Głów nie łamcie, jak głowie
Skręcić głowę, lecz owszém
Sądem rządźcie się zdrowszym!
Jeśli bowiem sąd miniem
(A ten w głowie się sklepi),
To, jak głupi, poginiem,
To się zgubim, jak ślepi.
JEDNI. Z głowy wszystko, nie z piersi.
DRUDZY. Wszystko z piersi, nie z głowy.
OŻÓG. Prostsi bądźcie i szczersi,
A niech, mówię, sąd zdrowy
I gminnego ton ducha
Coś wypowie na radzie,
Wiele bowiem jest z brzucha!
WSZYSCY. U, ha!...
OŻÓG. W lada przykładzie
Znaleźć mógłbym świadectwo.
KALASANTY. Materjalizm!...
OŻÓG. Szlachectwo!...
EDGAR. Wzniosłych rozbój podrzutów.
SIERŻANT. Tak, lecz żołnierz bez butów...
PREZES. To finansów jest rzeczą,
Temu bracia nie przeczą.
OŻÓG. Więc finanse, wakanse i awanse, jak dawniéj —
A gdzież postęp!...
PREZES. Panowie!
Wszyscy, którzy są sławni
W dziejach, wszyscy wodzowie
Szyk cenili przed wszystkiem.
Wzywam przeto, ażeby
Ze spiskowym tu świstkiem
Każdy stanął...

(członkowie się zaczynają porządkować, każdy znak swój dobywa. Szołom z Maską uchodzą)

PREZES. Dobrzeby
Skończyć radę tak schludnie,
Jak zaczęła się cudnie...

(Prezes wkłada kapelusz)
Górne zamku pokoje.
Północ. Król, za nim Szołom, obwinięci płaszczami, wchodzą.

KRÓL. Królowo!
KRÓLOWA. Panie!
KRÓL. (na ramiona Szołoma płaszcz zrzucając) Kwiatów wam z przechadzki
Ni sielankowej nie wnoszę rozmowy.
W jaskini spisku byłem świętokradzkiéj.
KRÓLOWA. Przebóg! O panie!...
KRÓL. I cały, i zdrowy,
I dziwnie wesół, dziwnie wracam rady.
KRÓLOWA. Cóż to jest, panie?...
KRÓL. (z przesadą klasyczną) Widziałem szkarady —
Nie, gorzej: płaską widziałem pustotę
I takie głupstwa takiego pokłady,
Że aż mi słodziej deptać tę hołotę,
Że aż mi jaśniej stawa się przed okiem.
A, rozpatrzywszy wszystkie dzieła nasze

Przeciwko ludu, głoszę się prorokiem.
Gdzie płaszcz i wieniec złoty? Podać czaszę!
SZOŁOM. (podejmując purpurę i insygnja z marmurowego stołu) O panie! Rzeczy te się gęsto spiszą
I harmonjami rymów dokołyszą,
I wielka epos z tych wyrośnie czynów,
Jak rzeka, przez las płynąca wawrzynów.
A późny człowiek bardzo się zadziwi,
Że taki wielki pan i tak szczęśliwi
Poddani kiedyś byli — ci nieżywi!
KRÓL. (obwijając się purpurą, teatralnie) Łez tych nie ronić, siąść i skreślić czysto
Myśl, co mi w oczach gore promienisto:

(Szołom pochyla się na stół ku pisaniu)

Poddani moi! Złe, co was uwiodło
I na okropne zaniosło bezdroża,
Czyni, iż miłość bierzemy za godło...
Wspaniałomyślna będzie to obroża
Na podłe niecnych karki buntowników.
Skąd znaczę państwa odtąd hieroglifem:
W pierścieniu złotym serca dwa z krwawników
Na jednej z dawnym tarczy wężogryfem[40]
A każdy z wiernych uczci godło nowe
Jako królewskie, jako narodowe.
Scripsi...[41] Niech trębacz jutro tym ukazem
Przy huku kotłów, przy wrzawie rycerzy
Rozbudzi miasto...
SZOŁOM. (uchylając czoła) I rozrzewni razem.
KRÓL. Dość jest. Szołomie, wróć!

(Szołom uchodzi. Król w purpurze i wieńcu na chwilę zostaje nieruchomy, Królowa stoi w głębi sceny i uważnie nań patrzy)

KRÓL. (podnosząc się z miejsca, do Królowej) Na szczycie wieży
Wśród noctiluce[42] blasku, o Elwiro,
Niechbym przeklinał losy w twem objęciu!...
KRÓLOWA. Pacholę dawno tam przestawa z lirą,
I róże, wonność gotujące księciu...

(Król i Królowa mają się ku drzwiom w głębi sceny)

KRÓL. Elwiro, dziecię to czy zawsze blade?
KRÓLOWA. O, znikające i na wyśpiewieniu...
KRÓL. (z nie jakiem wzruszeniem) Będzież mi gorzko!
KRÓLOWA. Lekarz złożył radę
Z najuczeńszymi, radę o cierpieniu...
KRÓL. I cóż? Że stracę, mówili, słowika...
KRÓLOWA. Tak, panie...
KRÓL. (posępnie) Nowa trumna się odmyka.
.............
Już pozwoliłem, by matkę widywał.
.............
Po jednym z bitnych wdowa generałów —
KRÓLOWA. Pozwól jednakże, że i ten zarywał
Na chorobliwych pełnego zapałów.
KRÓL. Tak — ależ bitwy wielkie mi wygrywał.
KRÓLOWA. I równą łatwość w armji miał władaniu,
Jak to pacholę w lutni zażywaniu.

(W drzwiach środkowych znikają)
Na wieży zamkowej.
Po prawej stronie poręcz schodów, zstępujących do zamku, po lewej stół, siedzenia, kobiercami okryte; naczyń wiele bogatych. Cały taras kwiaty otaczają — w głębi widok na miasto, oświecone pełnią księżycową.
PACHOLĘ. (pół na ziemi, pół na stopniach kolumny (jako we śnie) wsparte, niekiedy ręką trąca lirę poruszoną opodal)
Śpiew:

Schnie i blednie, z oczu znika,
W trumnie się położy,
I nie będzie tu słowika,
Chyba gniew go wstrzyma boży
Lutni urzędnika!...

Doktorowie tam uczeni
Z królową mówili,
Kupią wkrótce i kamieni
Na monument krotochwili
Pod koniec jesieni!

Ale anioł lepiej mówi:
«Dobrze ci z chorobą,
Tu być ptaszkiem trzeba lwowi,
Tu z mgły trzeba być osobą,
Aż świat się odnowi!
.............
«Dzieckiem, dzieckiem baw — a potem
Zewlecz tę dziecinę,

I już zaklnij całogrzmotem,
Całożywot zbierz w godzinę,
Zapiorunuj grotem!»

PACHOLĘ, (podnosi się i, wyciągając ręce) O aniele niewidzialny,
Jak ci to na imię?...

(powracając głowę do kolumny)

Judyt — Judyt!...

(Król i Królowa, do połowy widzialni, o poręcz schodów wsparci).

KRÓLOWA. Idealny
Głos, zwłaszcza przy rymie.
KRÓL. Balladę czy też nowy śpiewa panegiryk?
KRÓLOWA. Tworzy sam — na przedgrobiu...
KRÓL. (z Królową na wierzch tarasu występując) Szczególniejszy liryk.

(zbliżywszy się do dziecka)

Smutno jest nań poglądać...
KRÓLOWA. Panie, racz być przecie
(Jak umiesz) dla cierpiących słodkim...
KRÓL. (ze stołu czaszę podejmując)
...Biedne dziecię.

Wnętrze domu miejskiego.
Chwila przed wschodem słońca. Lampa na stole dogorywa, niżej kołyska, wpół zakryta, u stóp jej Porcja. Wacław wchodzi.

WACŁAW. (na krzesło się rzucając)
Porcjo! Kochałem wszystko, we wszystko wierzyłem,
We sny i w jaw, i w siłę mas, i w siły własne,
A dziś... zaklinam ciebie, powiedz mi: marzyłem.
Z jaskini spisku wracam. Takie wszystko ciasne,
Szpitalne, niedostałe, tak zapalnie nudne
I suchotniczo wściekłe (może nawet brudne...),
Żebym już pragnął z ciała w przepaść jaką ciemną
Wylecieć, Porcjo — tylko, byś ty była ze mną...
PORCJA. Codzienne to wybuchy. Przeklinając, tworzysz
I trwasz...
WACŁAW. (zakrywając twarz rękoma)
W cudownem kłamstwie!
PORCJA. O, jak ty mnie trwożysz,
Wacławie!...
WACŁAW. A więc mówmy, o czem chcesz!...
O niczem,
Bylebym cię z weselszem oglądał obliczem...

(długa chwila milczenia)

WACŁAW. (wstaje, przechadza się i wraca na toż samo miejsce i znów siada) To nocy odpływanie, ta światłość zaranna
Przy lampie, co, czuwaniem wycieńczona, mdleje,
Bawią mnie — radbym dumał, chwiał się, jak dziewanna,
Gdy złotym kwiatów deszczem po nizinach sieje,
I drobne kochał rzeczy, życie kochał drobne,
Zakryte, nieprzystępne, lecz w tobie osobne,
I chciałbym... mimo czasów nieprawe owoce,
By dniami dnie zostały, a nocami noce,
Muzyka nie zgrzytaniem, łkaniem i szaleństwem,
A nie malarstwem rzeźba, słodycz nie męczeństwem,
Tragedja nie porwanych ogryzków mozajką,
Prawda prawdą, i bajka raczyła być bajką.
.............
Ale to wszystko...

(ku żonie rękę wyciągając)

Porcjo, czy jesteśmy sami?

(błędnie wkoło spojrzawszy)

Ha, jedno jest, jak pragnę —
PORCJA. Cóż?
WACŁAW. Że łzy — są łzami.

(coraz bystrzej przeziera światło w oknie głównem, lampa znika; drzwi się z łoskotem otwierają, wbiega dziecię)

CHŁOPIEC. Wacławie!...
WACŁAW. Co się stało?
PORCJA. Matka gdzie?
CHŁOPIEC. (pochylając się ze znużenia)
Nie mogę...
W kościele — tam z nią byłem...
PORCJA i WACŁAW. (zbliżając się do dziecka) Była tedy z tobą,
Lecz teraz?...
WACŁAW. Cóż się stało? Mów...
DZIECIĘ. (nieprzytomnie) Całą podłogę Kościoła zasypano kwiatami białemi...
WACŁAW. To nic, konwulsje lekkie — ma je z urodzenia.

DZIECIĘ. Szedł biskup, potem księży chór, kwiaty na ziemi
Szeptały: «Chwała!» — Kwiatów język się nie zmienia,
Jak język polski, w sercu zawsze jednakowy...
Sam przyznasz — tylko odrzuć myślą cudzysłowy:
Fiołek mówił: «Chwała», i lilja biała mówiła: «Chwała!»
.............
Gdzie matka, gdzie? Przed chwilą z książką tam klęczała.
.............
Zakonnik nowy przybył, były obłóczyny —
I to dlatego kościół w kwiatach, w blasku, w woni.
A wiesz, kto ten zakonnik, i za jakie winy,
I jak się zowie? Zwolon, ten pan, co to oni
Rzucali nań —

(ręką pokazując na Wacława)

Ty mówisz w sercu, że on głupi.
.............
Gdzie matka, a... ja nie wiem gdzie... Lud się tak kupi...

(po przestanku)

Rozmurowano ścianę z cegieł za kościołem,
On wszedł i, jak umarły, stał z żółtawem czołem
Wśród tylu cegieł żółtych, i wapna, i żwiru...

(znów po chwili)

Powiedzą: «Umarł» — tak jest, językiem z papiéru.
Tak ci powiedzą, ale nie językiem kwiatów,
Co taki jest, jak polski — zwiany z aromatów,
Co nie ma sklepień, aby echem mu odrzekły,
Bo czcze są i sklepienia...

(z uśmiechem)

Nieraz mi rozciekły
Nad wyrzuconym oka promieniem, i czułem,
Że, jako namiot włócznią, parłem je lub prułem,
A błękit mi strugami lał się przez sklepienia,
Albowiem czcze są...

(podnosząc się, jakby był przytomny)

...Śpiewy, kwiaty i kadzenia,
Tam matki mojej czoło, nad książkę schylone,
A tam pomiędzy cegły wpada dym czerwone,
I z dymu tego ręka ku mnie się wyciąga,
Jakoby kłos, żółtawa, drżąca tak promiennie,
I te mi słowa pisze: «Wy!», a mówi (dziwno,
Że ręka mówi; wszakże przyjmij to ode mnie,
Bom dziecko) — owoż ręka polszczyzną przedziwną
To mówi: «Weź nazwisko, które jest ze świata,
I już mi niepotrzebne, i już precz odlata,
Weź, ale i «Was» dodaj, wszystkich» — i zniknęła.

(z dziwnym uśmiechem)

Jak oni to cegłami prędko zasuwają,
I wapnem jak to oni prędko zarzucają!...

(po przestanku)

Z początku plama była na murze wilgotna,
Jak trumny cień, a potem schnąć zaczęła z boków,
I tak się, jak osoba zwężała suchotna,
I jako runo szarych na niebie obłoków,
I jak przelotny ptaka cień na ścianie białéj,
I jako plama w oku patrzącego drżąca,
Co nie jest na przedmiocie, ale latająca...

(budząc się)

Gdzie matka, tego nie wiem. Zbiegłem kościół cały
I nic nie chciałem mówić, nic nie powiedziałem,
Bo cóż powiedzieć mogłem?...

(wchodzi Matka; ucisza kroku i, wyciągając rękę)

MATKA. Zostawcie go!
CHŁOPIEC. Spałem.
MATKA. Pogrzebu widok, przytem tłum i dym i świece,
Które sprawują duszność.
PORCJA. Perfumy kobiece.
MATKA. Cóż tobie? Źle?... Aniołku!
WACŁAW. (podnosząc chłopca) On tylko żartował.
DZIECIĘ. (do obecnych) Przepraszam państwa...
WSZYSCY. Czemu?
CHŁOPIEC. Pewniem tu chorował.
WACŁAW. E, gdzież tam!
CHŁOPIEC. Ależ proszę!...
MATKA. Cóż?
CHŁOPIEC. Nieprawdaż, mamo,
Mówiłaś raz, że Cezar chorował tak samo?
WACŁAW. Zabawny chłopiec.
PORCJA. (podając czarkę do ust) Wody napij się, aniele,
A tylko pij pomału...
WACŁAW. Chłopcze, pij niewiele!

Na placu głównym.
Wokoło ulice, drzewami ocienione; w głębi widok na zamek i celniejsze budowle. Wiele ludu, świątecznie ubranego, przechadza się lub siedzi na zielonych ławkach pod drzewami.

HAROLD. Wszystko dziwnie się plecie
W tego państwa tu świecie,
A, kto rzeczby spisował
I połączyć chciał, pewno
Ciągby gorzej popsował.
Tak bo oschle i rzewno,
Tak wrzaskliwie i głucho,
Tak wątpliwie i pewno,
Tak nie wiedzieć jak... słowem,
Że nie z dziejów te dzieje
Z ich monarchą treflowym.
Ile razy kur pieje,
Tyle razy się chwytam,
Czy nie znikłem w podróży,
I o hotel mój pytam,
I o chłopca, co służy.

(zajmując miejsce na jednej z ław pod drzewem)

Chciałem zacząć tu dramę,
Lecz spleen[43] przerwał mi nagle.
A więc romans? Gdzież! Same
Bez krwi twarze, jak żagle,
Po fal błądzą otchłani,
Aż mi parno w tej bani...

(do swego Cicerone)[44]

CICERONE. Król łaskawie wynalazł
Herb dla miasta i państwa.
HAROLD. A, winszuję, winszuję...
(Artystyczność tyraństwa).
CICERONE. Przytém...
HAROLD. Jeszcze coś przytém?
CICERONE. Człowiek ma być zabitym
Knutem; pono spiskowy,
Lecz to sądem ministrów.
HAROLD. A, ministrów!
KTOŚ TAM. Graf Bystroff
Dosyć bywa surowy...
HAROLD. A, surowy! Cóż począć?
HAROLD, (widząc, iż obcy spogląda ze smutkiem naokoło) Czy pan nie chce tu spocząć? —
KTOŚ TAM. Chciałbym, ale gdzie daléj!...
OBCY. (oddalając się z westchnieniem)
Ta się ziemia zawali!

(bębny dają się słyszeć, potem straż nadciąga i egzekucyjne korowody; środkiem obżałowany postępuje)

HAROLD. Jeszcze bębna też brakło!
JEDNI. Biedny Wacław.
DRUDZY. To lice
Jakże nagle wyblakło...
HAROLD. (szukając, jakby wynijść)
Tam zamknięto ulice
Bagnetowym szeregiem,
Tu lud. Trzeba być szpiegiem,
Żeby cało się ostać...

(do Cicerone)

Czyż tu będą go chłostać?
CICERONE. Trzysta knutów, a potem
W minach[45] z taczką i młotem.
HAROLD. (zatrzymując przechodnia)
Proszę wskazać mi drogę,
Wyjść stąd chciałbym koniecznie —
OBCY. Przejść pan musisz załogę.
CICERONE. Nie wiem, czy to bezpiecznie.
HAROLD. Jakto?
OBCY. Wnosić stąd mogą,
Że swą lubisz iść drogą.
HAROLD. Mam ten zwyczaj, niestety.
OBCY. I że jeszcze coś przytém —

(przeciskając się w tłumie, do Harolda)

Przecudowne kobiety!...
HAROLD. (ciągnąc rozmowę dalej)
Cóż?...
OBCY. Że panu niemiło,
Iż knut bywa użytym —
HAROLD. O tem mi się nie śniło.
OBCY. A — to proszę też ze mną,
Będę zaraz mu służył.
HAROLD. Bardzo mi to przyjemno.
OBCY. Mnie, któregoś pan użył.
HAROLD. O nie, panie, mnie raczéj.

(giną w tłumie)

DZIECKO. (w tłumie) Jeszcze katów nie widać.
KOBIETA. Cóż ta zwłoka dziś znaczy?
URZĘDNIK. Pewno raczą co przydać
Do wyroku ministrów.
OBYWATEL. Może zaspał Graf Bystroff.
PIERWSZA DAMA. A pfe, lampa noc całą
I dzień cały, bywało,
W jego świeci balkonie...
DRUGA DAMA. O, biedaczek...
URZĘDNIK. Na chwilę
Wesprze czasem też skronie
I zamruży powieki...

ROŻNE KOBIETY. Ah!...
KTOŚ TAM. Bogdajby na wieki.
OBYWATEL. Cóż bo chcecie, prac tyle!...

(słychać bębny, tłumy się nieporządnie rozłamują; ruch w głębi placu, potem krzyki).

RZESZA. Oto już w bęben biją, wkrótce przyjdą katy...
WIELE GŁOSÓW ZMIESZANYCH.
Z drogi! Precz z drogi!!...
JEDNI. Cóż to?
DRUDZY. Strzał!
INNI. Wystrzał z armaty!

(wrzawa się zwiększa, a w głębi placu dym, zamieszanie, strzały ciągłe)

RZESZA. Cóż to za zamęt? W gardle przeciwnej ulicy
Trębacze na spienionych koniach, i łucznicy,
A przodem na królewskim rumaku pacholę
I wiele ludu, w krzywe zwianego półkole...
PACHOLĘ. (z konia rękę wznosząc)
Dość jest — królewski zamek pali się...
JEDNI. Łzy nasze!!...
DRUDZY. Krew nasza!
MATRONY. (w tłumie) Dzieci naszych jęki na Sybirze!
I tych, co we wnętrznościach płaczą już..
STARZEC. Przepaszę
Biodra, pójdę klęczkami na żwirze
Do Jeruzalem...
GŁOSY ZMIESZANE. Wody!
RZESZA. Siarki!...
STARZEC. Niebo pada!
PORCJA. (w tłumie) Wacławie!
WACŁAW. Gdzież są nasi?!
KTOŚ TAM. Poszła już gromada.
INNI. A wojsko gdzie królewskie?
KTOŚ TAM. Jedni wbok się miotą,
A drugich śladem broni porzuconej snopy,
Co iskrzą się ciepławą pożaru ozłotą...
GŁOSY ZMIESZANE. (w głębi sceny)
Hurra!...
JEDNI. Wystrzały ciągłe —
DRUDZY. (za sceną) Zdobyto okopy!

(scena wypróżnia się)

GŁOSY. (za sceną) Hurra...

(Po niedługim przestanku cały plac jest pusty. Harold tylko, oglądając się wkoło, powstaje, a dalej starzec, prawie ślepy, rękami po drzewach drogi szuka — mrok coraz to gęściejszy)

STARZEC. (do Harolda się zbliżając) Co słyszę? Zda się, okopy zdobyto?...
HAROLD. Nic nie wiem, nie rozumiem... W wulkanu koryto
Jak stary Plinjusz wszedłem z tabliczkami w ręku.
STARZEC. (poznając cudzoziemca)
A, pan nie z naszych?
HAROLD. To jest — jak pan chcesz nibyto.

(Harold podaje Starcowi ramię i mają się ze sceny)

STARZEC. Wam, młodym, dobrze czasem posłuchać i jęku,
I pobić się, pohulać. Niech Bóg błogosławi
Wacpana, a wnuk kiedyś niech tak nie zostawi —
Choć dobrze zrobił — tylko czy trafię do chaty?...
HAROLD. (z atencją)[46] Służę mu.
STARZEC. Żeby nie te po dachach granaty,
To z moim wzrokiem, nie wiem, jakbym się obrócił.

(zdaleka coraz większy dym nadpływa, gdzieniegdzie czerepy granatów padają)

Póki się zamek palił, widniej było nieco.
Gmach duży, król nieboszczyk miljony w to rzucił...

(przechodzą)

RZESZA. (przez scenę przebiegając) Hurra!!...
HAROLD. A teraz zboczmy!
STARZEC. Z głowniami znów lecą...



WANDA
rzecz w obrazach sześciu[47]
«Tak kościół trzyma, że, gdy Pan umierał,
Na PÓŁNOC, głowę skłoniwszy, pozierał,
Na Oliwnej
Górze dziwnej
Kończąc mękę, skłaniał rękę
Ku PÓŁNOCNYM LUDZIOM...
STARA PIEŚŃ[48]
(Przepisana z książki w klasztorze na
Górze Świętokrzyskiej, w puszczy.)
OSOBY:

WANDA
GRODNY
PANNA
PACHOŁ-TRĘBACZ
CHÓR WIEŚNIAKÓW
CHÓR ZNACHORÓW
CHÓR WÓJTÓW
CHÓR PIASTÓW
CHÓR SIEWCÓW
CHÓR OWCZARZY
CHÓR ŁOWCÓW
SKALD
ŻYD
BOJAN
CZUDY — LECHY — WIESZCZE — STARCY — DZIEWKI — DZIATWA
RYTYGER ROTNY
WEISWORT
CHÓR RUNNIKÓW
WOJSKA RYTYGEROWE — POCZET STRAŻY PRZYBOCZNEJ

I.
Przed grodem.

PIERWSZY Z CHÓRU. Przychodzimy spytać się o zdrowie
Prawielmożnej pani naszej słodkiej.
Grodny niechaj wyjdzie i odpowie
Czekającym w progu, jak stokrotki,
Kiedy słońce skryje się w dąbrowie.
CHÓR. Czekającym u progu i przed bramą
Niech odpowie jasno i toż samo.
PIERWSZY Z CHÓRU. Chcemy wiedzieć dla jakiej przyczyny
Nie siaduje nasza prawielmożna,
Jako niegdyś, w czas szarej godziny
(Kiedy dusza każda więcej zbożna),
Czemu nie siaduje na przedwnijściu,
Błogosławiąc wracającym z pola
Po murawach, jak krople po liściu.
CHÓR. Czemu nie siaduje na przedwnijściu,
Chcemy wiedzieć. Ta jest nasza wola.
PIERWSZY Z CHÓRU. Ludzie dobrzy, owo pachoł grodzki
W bramie wtórej stawa z rogiem turzym,
Podtrębując zapiew wojewodzki,
Przemawiając słowo głosem dużym.

(Pachołek, trąbiąc przestankami, przybliża się)

PACHOŁ. Nowość głoszę i to, co się święci,
A ty słuchaj, mężu, białogłowo,
Sercem słuchaj, mysłem zamyśl w słowo
I na kiju zaznacz dla pamięci!
Prawielmożnej trzeba rzeczy takiej,

Takiej rzeczy trzeba jej koniecznie
(A ku temu pieśń jest, zioło, znaki),
By rozpłakać mogła się serdecznie.
To wypłacze one swe milczenie,
Oną serca niewymowną bliznę,
Oną niemoc, one zniemowlenie,
To wypłacze oną swą niemczyznę.
Kto więc słowo ku płakaniu umie,
Albo zioło gorzkie a zbawienne,
Albo jaką dziwną rzecz rozumie,
Albo o tem miał poczucie senne —
Niechaj zbiega a niech zbiega skoro,
Niech przynosi, a przynosi sporo!

(uderza w trąbkę)

Jeśli Kmiet jest, srebrny pług dostanie,
Jeśli Czud jest, miedzią kute sanie,
Jeśli Bój jest, to szczyt ma w nagrodę,
A Lech dobre słowo i pogodę.
CHÓR. Jeśli kmiet jest, srebrny pług dostanie,
Jeśli człek jest, boskie zmiłowanie.

(Chór odchodzi w jedną stronę, pomrukując pieśń, a Pachołek w drugą, potrębując)
II.
Środkowa izba zamku.

PANNA. «Ciszy, ciszy, moja złota!... Ciszy!...»
Te słów kilka pani wciąż powtarza;
Spytać o co, nie słyszy.
Dawniej kobzy dudarza,
Co siadywał w bramie, słuchiwała,
Dziś i o tem ni słowa,
Dziś o niczem, wszystko zapomniała,
A wie wszystko, i jak się co dzieje,
I nic się przed nią nie uchowa,
I nic jej nie rozśmieje.
GRODNY. Co rozpłacze, może to znajdziemy,
Że odejdzie on zawianiec niemy.
PANNA. Żeby można konia ze skrzydłami,
Co to o nim grecki dziadek śpiewał,
Albo jabłoń złotą z owocami,
Albo żeby z nieba kto nazrywał
Róż błękitnych, albo królewica,
Coby jasne miał, jak ona, lica.
GRODNY. Królewica! A z ościennych panów
Może tego, cośmy to spotkali,
Rudowłosych władykę Germanów,
Co szczyt noszą drzewny, pas ze stali,
Co nocami głazy toczą z granic,
Święte miedzy prawo mając za nic.
PANNA. Albo... albo... żeby bajki takiej,
Co to wszystkie bajki w sobie mieści
I powieści, aż się wypowieści —
Albo... żeby sama dała znaki,
Co w tej ulży boleści...
GRODNY. Rozrzewnienia! Wczora rzekła do mnie:
«Rozrzewnienia, bo po mnie...»

(GRODNY i PANNA rozchodzą się, WANDA wchodzi i, czyli sama jest, ogląda się)

WANDA. Łado, Łado[49], po twym ja przykładzie
Taka ładna, że lud cały w ładzie,
Że odbijam słońce, jak jezioro,
Kędy wodę czystą ludzie biorą.
I niczego, zda się, myśl nie łaknie,
I nic nie brak, tak, aż... czegoś braknie!

(kładąc rękę na sercu)

Ha! Kolczyka, widzę, brak kolczyka
U srebrnego stanika,
Co odprysnął właśnie, gdy westchnęłam...

(zsuwając rękę)

I ty drugi, odpryśnij, jak gwiazdeczka,
I ty, taśmico, zwiń się, przełam,
Niech wyfrunę, oj! jak gołąbeczka...
..............

III.
Koczowisko germańskie.

ROTNY. Runniki wszystkie, a z młotami ostremi,
Co na głazach sinych ryć umieją
I siadują na ziemi
Sami, rzadko się śmieją,
A te zwłaszcza, co strzałami wróżą
I na dumie cichej posiwieli;
Zwołać szeptem, niech oczy za mrużą,
Niech, jak widma, staną wkoło, bieli —
Wkoło darni, ocienionej jodłą,
Niechaj staną, gdzie lwia leży skóra
I dymiące odpoczywa siodło.

(RYTYGER wchodzi z pocztem swoim)

Hurra!
RYTYGER. (skinąwszy ręką) Spocząć!
ROTNY. Spocząć! Hurra!...

(wojska ustępują w ciemność lasu. Kiedy rytygerowe wojska dokoła rozstępują się, Rytyger siada na skórze rozesłanej; zaczyna się ściemniać. Runniki chórem długim wysuwają się po murawie i otaczają Rytygera, przy którym służba jego stoi)

RYTYGER. (podnosząc dzban) Tym miodem zdrowie piję weiswortowe!
WEISWORT. Niech się obróci w powodzenie wasze!
RYTYGIER. Chcę wiedzieć: wojnę wygram i królowę,
Albo nie wygram?
WEISWORT. Rzucaj, królu, czaszę
Na las, daleko tak, jak możesz rzucić!

(Rytyger podnosi się i ciska w ciemność drzew; orły spłoszone wzlatują)

CHÓR RUNNIKÓW. Tak, a nie tak — nie nasza rzecz.
Ludzie radzi się smucić.
Wieszczba jak miecz, póki nie błysnął miecz. (po chwili)
Póki nie błysnął miecz, wieszczba jak miecz.
WEISWORT. Rozkocha się królowa tak, jak nie bywało
Zdawiendawna.
Cztery orły wzleciało,
Będzie sławna.
Rozkocha się i białe skąpie ciało.
CHÓR. I rozkochała się tak, jak nie bywało.
RYTYGER. Stokroć wdzięczny, o, wielce wam rady!
CHÓR. Wieszczba jak miecz — to, słowo gdy wyciśnie,
Próżna pochwa zostawa, wieszcz blady...
WEISWORT. Co poczęte było bezumyślnie,
Kończ umyślnie!

(Runniki pochylają czoła i cofają się, Rytyger wychyla miód)

RYTYGER. O, wielce wam rady!

(Chór Runników odsuwa się, szepcąc; służba rozpina namiot, w którym i światło wraz rozbłyska)

RYTYGER. (sam; w głębi namiot i służba)
Łyskaniem pierwej mdławem uprzedzony,
Jak piorunowa rozłożę się krésa,
Królowę wezmę i lud rozpierzchniony.
Do wieszczby fortel dołączę, jak lisa.
Bogi są dobre, czasem niedołężne,
Kiedy im ludzkie nie posłuży ramię,
Świecą i wiszą, jak tarcze mosiężne
W pięćset czterdziestej zawieszone bramie.

(po chwili)

A ona? Weiswort mówi: «Skąpie ciało...»

(po chwili)

O, każe tratwy fenickich żeglarzy
(Co jeżdżą bursztyn łowić), każę złupić,
Wonności zabrać wszystkie, każę kupić
Konch[50], szkła od wszystkich sydońskich[51] farbiarzy,
W dalekim Rzymie wannę z alabastru
Zamówię, taki nimfeon[52] urobię
Dla niej, jak ledwo grób stawiałbym sobie,
I będę miłość pił, jak miód ten z plastru.

(po chwili, klaszcząc w dłoń)

Hej, ojce, co tam siedzicie w Walhali[53],
Gdy przyjdzie stanąć mnie pomiędzy wami,
Spowiniętemu w jasną taśmę stali,
Powiecie: «Syn jest nasz», powiecie sami!

(po chwili)

Wando! O, moja ty Rytygerowa!
Jako cię kochać będzie wojsko całe,
I złotowłosa każda białogłowa,
Co z nami dzieli trud a przędzie chwałę,
Każda z gwiżdżących w tarczy brzeg ustami,
Każda toporzec rzucająca dziewka,
I każdy starzec, co pomaga snami,
Wid, duch, i lasów szum, i małe drzewka!

(odsuwa się w głąb, ku namiotowi)

Ty skoro uścisk dasz, wyprawę zrobię
Przeciw ogromnej Fenrysa wilczycy[54],
Mur Alp skrzącemi młotami przeżłobię,
Rzym spalę, woły zegnam z okolicy,
Po dwieście rogów kładąc na ołtarze
Codzień, weselić się pastuchom każę.

(wchodząc w namiot)

Hej, ojce, co tam siedzicie w Walhali,
Gdy przyjdzie stanąć mnie pomiędzy wami,
Spowiniętemu w jasną taśmę stali,
Powiecie: «Syn jest nasz», powiecie sami!

(noc zapada)
IV.
Środkowa izba zamku.

WANDA. (przechodząc zwolna przez środkową komnatę grodu)
Tego ja nie wiem, co się dzieje ze mną,
Ani dlaczego jestem nieszczęśliwą;
Kocham, wszelako mogę być i zmienną,

I niekonieczniem Rytygera chciwą,
I niekoniecznie mi potrzeba kogo,
Która tysiące mam życzliwe sobie —
Tylko mi smutno, tylko mi ubogo.
Że nic nade mnie nie stoi w osobie,
Że jakbym była na tej góry szczycie
Sama, jak chmurki płatek na błękicie.
O! Żeby źle mi zrobił człowiek który,
Albo Bóg żeby zgrzebną wdział mi szatę,
Nowemi ptaszkę swoją odział pióry
I dał mi jaką gdzie na puszczy chatę,
Z gołębi parą na dachu zielonym,
Z kamiennym progiem i oknem plecioném.

(przechodzi)

GRODNY. Z załamanemi tam poszła rękoma.
PANNA. Stąpa, a jakby była nieruchoma.
GRODNY. Trzeba na oku mieć, jak dziecię chore.
PANNA. Które wołanie godzin jest?
GRODNY. Już wtore.

(Panna odchodzi w głąb korytarza za Wandą. Skald[55] wchodzi i stawa u drzwi głównych)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
SKALD. My Skald się zowiemy.
GRODNY. A śpiewasz jaką pieśń?
SKALD. Nie jestem niemy.
Bywa, że śpiewam naprzód pieśń do ciszy,
By usłyszano, skoro śpiewać zacznę —
Potem malowną, żeby, kto już słyszy,
Oglądał także — potem rzeczy znaczne
Dla ducha, potem z serca głębokości
Wywlekam drżący, czysty ton — ten wiodę
Dalej i szerzej, aż echo zazdrości,
A potem wraz go rozkroplam, jak wodę,
W tęcz snop, a potem w grzmot uderzam suchy,
Jakby się bitwa gdzieś toczyła zdala
I potykały się w powietrzu duchy,
Pułkami grubych chmur na siebie wbite,
Gdzieniegdzie gwiazdy promieniem przeszyte.
GRODNY. Zaprawdę, śpiewasz pieśń, która uboży,
Przeto, iż rzadki słuchać ci podoła.
SKALD. My, Skaldy, jemy chleb on dziwny boży,
Chleb, co opada z dosytnego stoła,
A który skrzydła zgarniają przeźrocze
Bieluchnych duszyc.
GRODNY. Czy mają warkocze
Duszyce owe?
SKALD. Długie, jako sznury,
Któremi charty karcą.
GRODNY. I tejże natury?
SKALD. Bywa.
GRODNY. (dotykając Skalda po ramieniu) Niżej izba jest przestrona,
Wokoło dwieście jasnych stoi włoczni,
A w środku ogień modrzewiowy. Spocznij!...
SKALD. Gościnność niechaj będzie pochwalona!

(wychodzi — wchodzi Żyd)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
ŻYD. Z dalekiego Wschodu
Jam jest, z za morza, na cztery miesiące
Fenicką nawą[56], potem na rok cały
Przez ziemię. Jestem z wielkiego narodu,
Doktór, a leczę na febry trzęsące,
Także na bole suche i zastrzały,
Zaniemówienie, często na ślepotę.
GRODNY. (pokazując gościowi lawę wdali) Spocznij!...
ŻYD. Mam także i pierścienie złote
Z talizmanami[57] wielce skutecznemi,
Które tyryjczyk[58] ryje, mam i maście,
Wonne, że szczypta na osób dwanaście.
GRODNY. Osoba, zda się, mądra...
(do żyda) Poniżéj
Spotkacie kilku u wnijścia żołniérzy,
Ci wam czekalną otworzą komnatę.
ŻYD. Niech będzie szczęsne miejsce i bogate!

(wychodzi — wchodzi powoli Starzec, na kiju oparty)

GRODNY. Ktoś jest i za czem?
BOJAN. Bojanem się zowię,
A jestem z matki śpiewak.
GRODNY. A pieśń jaką
Śpiewacie?
BOJAN. Co, jak oczy w głowie,
Patrzy, a siebie nie zna — oto taką.
GRODNY. A czy się królom śpiewało już kiedy?
BOJAN. Do kości, panie, do kości! Obręcze
Miedziane miałem na nogach... a biedy!
GRODNY. A czy umiecie pieśnią wywiać tęczę?
BOJAN. I łabędziowe stado wrócić w locie.
GRODNY. A jak to w waszej robicie prostocie?


C. Norwid: Ilustracja do «Wandy».

BOJAN. Z serca.
GRODNY. Niewieście umiesz także zwrotki?
BOJAN. Bywało, rzucę słowo, to, jak kotki,
Głowę na głowę zakładają.
GRODNY. Czemu
Przy tem jesteście biedni?
BOJAN. (obracając się do laski swojej)
Powiedz jemu,
Bo ja pomówić radbym o czem innem.
GRODNY. Wieszczowi, jak wy, każdy dom gościnnym.
BOJAN. Tak jest.
GRODNY. I każdy chętnie was poważa.
BOJAN. Tak jest, szczególnie przed bitwy poczęciem,
Gdy nastrajamy rapsod...[59] też się zdarza
Przy uczcie... bawią się, jak ze szczenięciem. (po chwili)
Oj, za Dunajem, za szumnym, bywało,
Że cesarzowi śpiewałem rzymskiemu,
Co stał, ot, blisko tak, z garsteczką małą
Konnych...
GRODNY. (wskazując lawę)
A, proszę, co śpiewałeś jemu?
BOJAN. Sławę.
GRODNY. A konie ich jakie?
BOJAN. Cesarski
Płowy, w czerwonej do kolan purpurze.
GRODNY. A orszak?
BOJAN. Pachoł jeden dziarski
Z laską, na której jest tablica wgórze,
Rozeskrzydlona w orła — reszta młodzież
Twarda, jakobyś wyrył aść w marmurze.
Półzbroje jasne noszą i półodzież.
GRODNY. Właśnie? No... miodem pokrzepcie się, starcze,
Bo niżej, w izbie dużej, są tam różni
Czudowie, świata całego podróżni,
I ci, co, pieśni nucąc, czyszczą tarcze.
BOJAN. Zdrowia! (wychodzi)

(Grodny uderza w szczyt miedziany, jeden z zawieszonych po dwóch stronach głównego wnijścia — wchodzi Pogoń i staje w drzwiach)

GRODNY. Wszelaki człowiek, gość, ma być uczczony
I niechaj braku nie będzie w usłudze!
Niewiasty z jednej, męże z drugiej strony,
Przedwszystkiem starcy; wszakże ludzie cudze,
I zaklinacze, niemieckie runniki,
I baby, które leczą, mieć na oku.
Rozliczne sprawy są, różne praktyki...
Rozumiesz...
POGOŃ. Baczę.
GRODNY. A unikać tłoku!

V.
W krużganku zamkowym.
Wanda wchodzi, Rytyger, w ubraniu Skalda, postępuje za królową.

WANDA. Powiadam tobie, nie ścigaj mię, panie!
RYTYGER. Wando!
WANDA. Co miałam rzec, rzekłam.
RYTYGER. Kobieto!
Zawołam imię moje, niech się stanie!
Niech mię porąbią Lechy!
WANDA. Nie zabito
Nikogo w ogrodzie tym nigdy.
RYTYGER. Zaiste,
Jeżeli każdy toż opłaca myto
I jako mary wychodzi przejrzyste...
WANDA. Książę! Powiadam tobie całą mocą
Boleści, które dla ciebie zakryte,
Że słońce gaśnie, błonia się wilgocą,
Ciemności na świat lecą niespożyte...
Mnie nie czas... Lud mię postawił na szczycie,
Jako najbielszy śnieg, i jestem oto
Odlatująca w słońce cale życie,
Ani się cieszyć mogę tą białotą...
Wszechsamstwem mojem stałam się... sierotą!
RYTYGER. Więc cóż? To lud twój chce, ażebyś, w bieli
Stojąca, płaczem rozciekała wiecznym,
By błonia niżej zielone widzieli —
A ty, w błękicie sama podsłonecznym...
WANDA. Książę! Łzy mojej nie widziałeś...
RYTYGER. (wyciągając rękę ku piersiom Wandy) ...Oto
Po srebrnej blasze na piersiach się gonią
Dwie, jak listeczki białe pod jabłonią.
WANDA (wyciągając rękę ku oknu)
A owo dziesięć nad tą konwią złotą,
Którą polewać lubię kwiat wieczorem.
RYTYGER. (oczy zasłaniając) A owo jedna jeszcze, lecz człowiecza!!
WANDA. Ustąp!
RYTYGER. Kobietą jesteś... i bez miecza...
Jam Skald, poczekam w bramie, gdzie za dworem...
WANDA. (zatrzymując Rytygera)
Tyś król, a Wanda ja... klękam... Na bogi,

Uchodź... i uchodź szczęsny!... Gdybyś z laty,
Germański orle, poznał ten ból srogi,
Co jest z miłości bezmiernie bogatej,
Tak ścieśniającym wszystko naokoło,
Że człowiek nie śmie nastąpić na zioło,
To wtedy wspomnij o mnie, lodowatej!

(uderza w szczyt miedziany; Grodny wchodzi)

WANDA. Ten Skald niech srebrny weźmie pas na drogę! (uchodzi)

(chwila milczenia)

GRODNY. Co tak spoglądasz, wieszczu, na podłogę?
SKALD. Pieśń mam, a nuty doszukać nie mogę. (po chwili)
Ale wynajdę ją gdzieś w mieczów wrzawie
I, jak dziewicę na ręku skrzydlatą
Bohaterowie noszą, tak podniosę.
Zgiełk będzie, lament będzie w onej sprawie,
Chorągwi głuchy łomot, jak za kratą
Orły, gdy jagnię zoczą białowłose.
GRODNY. Dziwna rzecz Skaldy! Szumne to, a bose...

VI.
Pole pod Krakowem.
Na przodzie sceny namiot Wandy, dalej Chóry ściągają, każdy, koło namiotu przechodząc, śpiewa; w głębi Wisła.

BABY. Pod białemi brzozami dziwne zebrałyśmy zioła
W czyste płachty i w kosze, z łozy uwite zielonej;
Sypkie próchna odłamy z miejsca, gdzie stała stodoła,
Stu podołać mogąca kmietom, gdy plon w niej złożony —
Złote z mrowisk kadzidło i latające nasiona —
Wody różne we dzbanach, czystych, jak cegła czerwona.
DZIATWA. Dzieci, wnuki, my także, co dźwignąć mogły rączyny,
Co po ziemi potoczyć drżące zdążyły ramiona,
Za matkami, babkami, na święte niesiem daniny.
RAZEM. Niech się pokój uczyni, Wandy niech błyśnie korona,
Niech zabłyśnie słoneczkiem na góry, lasy, doliny! (przechodzą)
ZNACHORÓW CHÓR. Słowa, słowa, a ciche, te, co przy duchu spoczęły
I od ojca na syna w ostatniej schodzą godzinie,
Te niesiemy, i laski pokarbowane[60], i skrzynie
Jaworowe, co znakiem się osobliwym zamknęły.
WÓJTY. Łado, niech będzie dobrze po świata krainie!
RAZEM. Niech się pokój uczyni, Wandy niech słowo zasłynie!

(przechodzą)

PIASTY. Miodu plastry białego w lipowych niesieni donicach,
I motyle, co w nocy brzęczą po kwietnej pasiece,
Dziś zaklęciem osiadłe na podniesionych gromnicach.
Niech wzlatują co wieczór, kiedy zajaśnią te świece!
SIEWCY. Pierwo-ziarna perłowe, z wieńców dożynnych kruszone.
OWCZARZE. I lekarstwa niesiemy dziwne.
ŁOWCY. I dziwne stworzenia,
Zabłąkane niekiedy z dalekich światów w tę stronę,
Wiedźmy, ptaki i rzeczy, na które niema imienia.
CZUDY. Z ziem odległych, z za morza lazurowego, wiezione
W szklanych, miednych naczyniach, w przędzionych torbach z amjantu[61],
Rzeczy droższe niesiemy od wszechbrylantów brylantu.
RUNNIKI. Słowa ciche i uśmiech, a długie miecze i młoty
My niesiemy, jak w chmurze przesuwające się grzmoty. (ciszej)
Na głos trąbki germańskiej dalej urnami[62] z ramienia,
Dalej wieńcem około cezarowego strzemienia! (głośniej)
Słowa dziwne niesiemy, pełne rdzennego nasienia! (przechodzą)

(Chóry przechodzą około namiotu i półkręgami stają wdali, tak, iż namiot Wandy na przodzie sceny stoi, a w głębi, gdzie nie domykają się półkręgi chórów, widać płynącą Wisłę i brzeg spadzisty)

DZIEWKI. Teraz wy, wieszczowie, siwe głowy,

Stańcie pośrodku. — Co ma być,
Ogłoście możnemi słowy!
LECHÓW CHÓR (podnosząc tarcze)
A niechaj żyje, co ma żyć!
A niechaj zadrży, co ma drżéć!

(Wieszcze wysuwają się chórem i stają przed namiotem, Przedni Starzec w głąb namiotu wchodzi; chwila milczenia)

PRZEDNI STARZEC. (wychodząc) Sen się stał dziwny do prawielmożnej pani...
RZESZA. A-a!
STARZEC. Wszyscy, z czem kto jest, tu zebrani,
Złożyć mają w kopiec swoje rzeczy,
I rzeczono jest, że to uleczy.
CHÓRY. (rozsuwając się ku środkowi sceny) I rzeczono jest, że to uleczy.

(w głębi sceny rośnie mogiła, przy śpiewach i w porządku takim, jak się scena ta rozpoczyna, tylko, że śpiewy są przycichłe i odległe)

TRĘBACZE. (od obu stron namiotu)
Łada, Łada...
LECHY. Ona!
CHÓRY. Wanda górą!
STARZEC PRZEDNI. Jako pawia białego pióro
Na wietrze
Stąpa cicho, strzelista...
DZIEWKI. A koronę ma w prawej ręce swojej...
WIESZCZE. A jest, jako powietrze,
Czysta.
CHÓRY. Owo przeszła... owo pod kopcem stoi...
WANDA. Dobrzy ludzie! Widziałam cień ogromny Boga,
Przechodzący po polach, jak szeroka droga.
A to był tylko ręki jednej cień; ta ręka
Jakby przebitą była, bo słońce padało
Przez wnętrze dłoni nawskróś, jak przez wypaść sęka.
Ja stałam i patrzyłam w to rozdarte ciało,
Jak ptak z ciemności w jasną pogląda szczelinę,
I dano mi jest wiedzieć to...

(bierze gromnicę zapaloną z rąk Piasta i wchodzi na stos, potem ciszej kończy)

że dla was zginę.
RZESZA. Co jest?... Co rzecze?...
WANDA. Każdy rozrzewnił się szczerze
I przyniósł, na co stać mu, to jest dość na wieki
Żywota dla was. Dziwni będą z was żołnierze
I Prowe[63] bóg szczególnej użyczy opieki...
A co jest ze mnie, dam wam.
STARZEC. Gore!
CHÓRY. Dymów skrzydła białe
Zebrały się, skręciły... rozchodzą w dwie strony...
STARZEC. Błękit widzę... Ratunku! Wody!
RZESZA. Wisłę calą
Na stos wylać!
STARZEC. Widziałem tylko błysk korony.
TRĘBACZ. (od stosu lecąc) Nie Wisłę na stos — w Wisłę przelało się ciało.
RZESZA. Co jest?
LECHY. Niemce!

(Rytygier na koniu w poczcie zrzucających płaszcze swoje Runników, zdala wojska, w kurzawie ledwo widne)

RYTYGER. Porąbię w wióry i rozmiotę!
LECH. (z konia podając się włócznią)
Zaczekaj! W ranę świeżą patrzący, w czerwoną
Ranę... Sępie!... Jeślić trza korony,
To pójdziesz wpław, psie rudy, pójdziesz za koroną...
RYTYGER. Królowa gdzie jest?
RUNNIKI. Nie jest...
RYTYGER. (obracając się do pocztu)
Chłopy! W inne strony!
Na świat, na Rzym, gdzie szaleć jeszcze czas i luźno,
A miłość nie jest jednem bezsilnem... «zapóźno!»



KRAKUS, KSIĄŻĘ NIEZNANY
tragedja
DO KRYTYKÓW.

Krytycy dzisiejsi są zarazem bardzo niepospolitą i bardzo małą rzeczą; niepospolitą, jako trybunowie, poręczyciele i wyręczyciele publiczności, a mianowicie tej, która zarówno ma szlachetną potrzebę bycia nieobcą sprawie literatury, jak nie lubi sama się znajomością warunków literatury zajmować. Są to więc jakoby rezonujący lektorowie i klienci, zamieniający czytelników na słuchaczy i wyręczający jeszcze słuchaczy onych w pracy ocenienia tego, co im czytane było. Z tego to względu, który krytyków okazuje, iż są łączliwym organem publiczności, z tego, mówię, względu są oni wielce niepospolitą rzeczą. Z drugiego zaś względu, to jest, gdyby żądało się od nich stanowczego utwierdzeń krytyki objaśnienia, pokazaliby się ciż sami, jak bardzo są maleńcy i niepewni własnej ich sprawy. I tak np. to, co podają oni za definicję tragedji starożytnej, jest tylko poprostu znajomością warunków rozkładu tragedji, ale bynajmniej odpowiedzią na pytanie zarówno szanowne jak nieakademickie, czyli na pytanie «co to jest tragedja?» Co do mnie, mniemam, iż tragedja jest to uwidomienie fatalności historycznej albo socjalnej, narodowi albo wiekowi jakowemu wyłącznie właściwej, a przeto, zważając ją tak, to jest jako pomocniczą w postępie moralności i prawdy pracę, nie dziwi mię bynajmniej, iż tragedja mieć mogła i musiała powagę nieledwie obrządkową. Krytycy dzisiejsi, wyzuwszy się z tej prostotliwej potoczności, że nie powiem chrześcijańskości, która dozwala człowiekowi na bezpośrednie zapytania odpowiadać, szwankują bardzo w onej pierwszej wielkiej ich zalecie stręczenia i pośredniczenia pomiędzy utworami literatury a czytelnictwem; możnaby albowiem myśleć, iż zachowują sobie oni pełnomocnictwo dorywczego a ustawicznego przeglądarstwa i cenzorstwa kosztem właśnie czytelników, którym nigdy zasady i prawdy główne sztuki zbliżane nie są, zawsze tylko utwory pojedyncze i reputacje osób, które takowym dały byt. Jak dalece autorom łatwo jest być wzniesionym ponad praktyki owe, to bardzo stanowczą, przez niedługie chwile cierpliwości, zyskać można na to odpowiedź: z powodu, iż najdalej w przeciągu dwóch lat zazwyczaj krytyki takowe tegoż samego pióra temże samem piórem przez nieustanne sprzeczności same znoszą się i czas tylko stracony lub imiona tylko, kosztem onegoż zyskane, pozostają. Praca ta stręczeń, bo właściwie krytyką zwać ją trudno, podobna jest do zachodów człowieka, któryby w tem się tylko omylił, iż bierze część za całość, to jest, iż np. gimnastykę radzi, aby za całą medycynę uważano, co wszelako nie w każdej warstwie społeczeństwa mogłoby być uznane. Do uwag tych, okazujących, jakie pojęcie tragedji za właściwe przyjmuję, dołączyć jeszcze powinienem, że bezpośredniego morału nie uważam jako obowiązujący dramaturga i konieczny warunek i że rozbratnienie rodzeństwa, w niniejszej tragedji przedstawione, jest tylko nieuniknionym samejże legendy wynikiem, nie zaś główną pisarza myślą, który za pierwotną niniejszego misterjum nazwę chciał położyć: Krakus, czyli wyścigi.

C. N.



OSOBY:

STARZEC, pustelnik
LILJAN, uczeń jego
KRAKUS, książę na Krakowie
RAKUZ, brat jego
SZOŁOM, pisarz koronny czyli runnik
KIEMPE, wódz skandynawski
GRODNY, sługa zamkowy
PŁATNERZ

CHÓRY grodnych i kmietów
OSOBY FANTASTYCZNE:
ŹRÓDŁO
ZORZA
PRÓG


I.
Wnętrze pustelni w okolicach Karpat.

STARZEC. Dzień mię odpycha a noc mię woła.
Czuję, że długo tu nie zabawię;
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
Ostatnie słowo, gdy przyjdzie chwila,
Tchnę ci na czoło twe, jak motyla.
Człek bierze z ciągu rzeczy zadatek,
Acz siłę brania przynosi z sobą.
Początek nie nasz, ani ostatek:
Ostatnie słowo z ostatnią dobą!

Ostatnie slowo, mój Lilijanie,
Choćby mi głosu już nie starczyło,
Pokażę tobie palcem na ścianie,
I nie zrozumiesz, lecz powiesz: «Było».
I nieme pomnieć będziesz kazanie,
Chodząc jak senny, z palcem na czole,
Aż w myśli tobie wyraźnie stanie
Jakoby duchem, i dasz mu wolę,
Sam przyobleczesz pewności ciałem,
I rzekniesz głośno to, co rzec chciałem!

Byli tu nieraz, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza,
Gdzie chmur na niebie niema bynajmniej,
A w gwiazdach ręka pisuje boża.
Gór tam jest sporo, a ziół jest najmniej.
Był tu i z Azjej mędrzec koronny,
Człowiek słodyczy wielkiej i ładu,
I rycerz, co się urodził konny,
Pokryty łuską, jak piersi gadu.
Królowa jedna w progi tej chaty,
Jak zachodzące słońce czerwono,
Rękoma ciężkie niosąc szkarłaty,
Wchodziła z swoją złotą koroną,
A chłopiec, za nią idąc, służebny
Niósł jeszcze drugi płaszcz, niepotrzebny!
LILJAN. Ojcze, dwóch mężów właśnie w tej chwili
Słyszę, jakoście słuchać uczyli.
Z bioder się mieczów dwa im kołysze.
STARZEC. Synu, uczyłem cię słyszeć ciszę.
Synu, kto ciszę słyszał aż do dna,
Temu i trumna bywa wygodna.
Ale jest nocna cisza i dzienna,
Jest dno mająca i jest bezdenna,
A o tej drugiej rzecz zbyt zawila;
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Ojcze, po suchym listku olszyny
Niechby się pająk przetoczył siny,
Słuchem,
Duchem
Szlaki jego zwietrzę.
I rzeczy przyszłych bladawe świty,
Nim na odległe wpłyną zenity,
Mgnieniem,
Tchnieniem
Wchłonę, jak powietrze.
STARZEC. Synu, zmysł młody i ochroniony,
Użyty dobrze zaraz z powicia,

Droższy jest, niźli wszystkie miljony;
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny, w czemś umorzony,
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś, co ich nie było,
Niema, ni może kiedyś być, jeśli
I własną przez nich rozrządzasz siłą.
Rzecz ta wszelako zbyt jest zawiła.
Co nie dopowiem, powie mogiła.
LILJAN. Mistrzu, na oko mężów już obu
Widzę, bez twego patrząc sposobu:
Jeden się z drugim wadzi po drodze.
Są królewice, bracia i wodze.
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy,
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia.
STARZEC. Zgadobliwością zabiec im drogę,
Ni poznać, czemu idą, nie mogę.
Starcowi nieraz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega, a noc mię wzywa,
Odbiega dzień mię, a noc mię woła,
Czuję, że długo już nie zabawię,
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
LILJAN. Przyszli i stoją.
STARZEC. Wołaj rycerzy!
LILJAN. Chodźcie, mężowie! Staruszek leży.
RAKUZ. (wchodząc) Na pocisk procy przed domu progiem
Nieco się wstrzymać jest rzecz godziwa;
Do grodu zwykłem słać chłopca z rogiem,
Co, trąbiąc, imię moje nazywa.
Trąbienia sztukę zna jako mowę,
Tak, że się straże dziwią grodowe,
Panny z lipowych patrzają alej,
A ja mu kiwam: «Trąb waszeć dalej!»
Tego brat Krakus, jakby sosenkę,
Z rozkutym koniem zostawił w boru.
Dobrze, że, ojcze, nie macie dworu,
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę.
Książę brat, Krakus, gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi,
A ja mam zwyczaj, że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.
KRAKUS. Wstydzisz mię, bracie!
RAKUZ. Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyśle tłumaczy.
Cóżbo osoba może sędziwa
Mniemać, gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt?
STARZEC. (przerywając) Nieraz to bywa,
Będzie, bywało i potrwa długo.

(do Krakusa)

Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi!
KRAKUS. Synowie króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła pani,
Przez którą Niemce są odegnani.
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węglami
Smok czarną jamę wykopał kłami.
Z tym ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nieraz w okna, gdzie starzec drzémie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga.
Skosisz ją, drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! Pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach, u okien ciosowej ramy,
Sto jasnych włóczni na czole bramy,
Sto drugie pokąd w odwodzie mamy,
Dopóty żywot pędzimy taki,
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już w każdej z komnat drzwi, okna, progi,
Posoką gadu spluskane, czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią,
I końca niema temu gadowi,
Aż ramię w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A niema końca temu smokowi!
STARZEC. Któż z was był rajcą, by szukać rady?
RAKUZ. Ja pierwszy byłem!
KRAKUS. A jam opieszał.
RAKUZ. Naglić musiałem, żeby pośpieszał.
STARZEC. Nie będzie gadem, kto zetrze gady,
Gadem nie będzie, kto gady zetrze.
Sprawa ta stała się już daleko,
Za siódmą górą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa zowąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;
To zaś jest tylko odrośl kaleki,
Jeśli już gnije, skoro go potną,
Jeśli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole,
Het, z za wielkiego przybyłym morza.
Ten, sprawę Węża napamięć umiał
I znał, co ręka czyni z nim boża.
Słuchałem długo, ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma,
Co jabłoń owdzie posadził złotą,

Gdzie łucznik konia waszego trzyma.
Tę, mówię, jabłoń posadził oto,
Błogosławieństwa znak kładąc na niej,
A odtąd co rok owoce niesie,
Wonność po całym rozlewa lesie,
Ptastwo ją mija, robak nie rani.
Nie będzie, gadem, kto niszczy gady,
Gadem nie będzie, kto gady niszczy.
Smok pierwszy runął i zionął jady,
I to się jeszcze pryszczy a pryszczy.
Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe!
Za siódmą skałą najdzie się struga,
Co między głazy promieniem mruga,
A potem w rzeki urasta żyłę.
Wodę z niej hełmem kto pił miedzianym,
Bywał mu z wodą i sposób zlanym:
Zdobywał fortel, zyskiwał siłę
Przeciwko smokom odwylęganym.
Lubo jest rzadki, co fortel z siłą
W doraźną umiał zamienić wolę;
Zawsze się jedno z drugiem wadziło.
Mówiłbym dłużej, lecz cierpię bole,
Dzień mię odbiega, a noc mię woła.
Lilijan niech wam będzie gościnnym!
Zostawię po mnie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła zostawię innym.

(głosem cichszym)

Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe.
RAKUZ. Strugi jak pytać? I pytać kogo?
STARZEC. Cel drogi bywa z skończoną drogą,
Grotem się włócznia zazwyczaj kończy,
Wrębem się kończą brzegi opończy!
Człek nie wie, mówiąc o tem i owem,
Że słów granice są jeszcze słowem.
LILJAN. Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Za siódmą skałę, gdzie śniegi białe!

(książęta wychodzą)

LILJAN. (do pustelnika) Mężowie wyszli, wadząc się z sobą.
STARZEC. Gdzie zwada braci zdwoi rodzonych,
Nie kwap się trzecią stawać osobą.
Osobą trzecią braci zwaśnionych
Milczenie naprzód bywa, a potem
Służalec, człowiek, kupiony złotem,
By, zaprzestawszy swego istnienia,
Dla powaśnionych był zejściem gniewu.
Ten, gdyby zbywał, będą kląć drzewu,
Lub z przydrożnego szydzić kamienia,
Aż gniew, który jest właśnieże owem
Zapowietrzeniem po-jaszczurowem,
Wyrozpoznawa się i wypienia!

(po chwili)

Zmierzyłem ja ich tą siódmą skałą!
Dni siedm niech błądzą zdala od domu,
By, co jest marą, snem się wydało!
A Bóg da resztę, jak będzie komu.

II.
Głęboka puszcza — noc.

RAKUZ. Trębacza w lesie z rozkowanym koniem
Zostawić przyszło. Dobrze! Za nim w ślady
Łucznika. Dobrze! A teraz mój gniady
Dla mnie. (siadając na koń)
Nie dzielę się już podogoniem.
Braterstwa lękam się równie, jak zdrady.
KRAKUS. Zdrady? O, bracie! Gdzież zdrada być może?
Tak wiele razy dzieliliśmy łoże,
Jedną okryci burką noce całe,
Po łowach w dęby tuląc się spróchniałe...
A dziś, przypadku małego zrządzeniem,
Może nam chwilę przyjdzie czekać jedną.
Zostań! Za pierwszem puszczę cię trąbieniem.
Mroki się szerzą, ale drzewa rzedną.
Rakuzie, podziel się oto siedzeniem,
Lub zstąp i bogom razem zrób obiaty![64]
Koń, odpocząwszy, łacniej dwóch uniesie.
Przymknę do siodła, do kraju twej szaty,
Jako jesienny liść i mało szerzej
Zabiorę miejsca, niż ile płaszcz leży.
RAKUZ. Naród mię czeka, ojciec stary czeka;
Obiaty bogom spraw i ruszaj pieszo!
Brat się tu wcale brata nie wyrzeka,
Losy się tylko więcej od nas spieszą.
Złość smoka może wywrzeć się na masy.
Poświęć się, bracie, i bądź zdrów! Niech bogi
Odmienią losy, niech odmienią czasy!

(zawraca koniem)

KRAKUS. Bracie! Co czynisz? Krew!
RAKUZ. To nic, ostrogi.
KRAKUS. Ostrogą usta i serce mi skrwawił!
A teraz jestem, jak zdeptane zioło.
Bez chleba kromki w puszczy mię zostawił!
Zdeptane zioło, z wstydem wznoszę czoło:
Ciemno a ciemno wkoło i nikczemno,
Gdziekolwiek spojrzeć, ciemno naokoło...
Rozbrat, którego, nie wiem, co pojedna,
I węzeł, który, nie wiem, co rozłamie.
Żeby choć jedno serce było ze mną!

Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną!

(postępując dalej)

Do świtu teraz hukać się nie ważę,
Ni pacholęcia wołać po imieniu.
Niksy[65] chcą ciszy, Niksów nie obrażę,
By, na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk, pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem. Nie obrażę bogi,
Korowodami szłapiące, jak straże
W szerokich wieńcach paproci zębatej;
Do świtu wołać chłopca się nie ważę.

(wstrzymując się)

Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża;
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami,
I widzę, słysząc, jak gdy Bojan[66] śpiewa,
W świat cię odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz, myśląc, że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,
I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś, skoro się nie śni.

(potyka się o głaz, a potem)

Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąć nie mogę!
Czy ten głaz wiedział, żem książę zbłąkany,
Niezwykły tykać kamienia, jeżeli
Wytworniej nie jest zgruba ociosany?

(po chwili)

Głaz zadrżał! Jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły.

(po chwili)

Głaz wstał i idzie... zniknął za modrzewiem!...
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się, choć, czego, nie wiem.

(po chwili)

Głaz, widzę, idzie w blasku księżycowym...
Idzie, legł na mchu... widzę, jak na dłoni...
Kamień! Choć może progiem był ciosowym,
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz, gdy ja błądzić muszę!
PROG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje?
Najniższy sługa, próg, zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku i, gdzie mogę,
Zabiegam teraz podróżnikom drogę.
Milczałem wieki, gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie, gdy noże
Zbójców na biodrach mych ostrzono, pomnę,
Że zazgrzytałem przeraźliwie: «Boże!»
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne.
A teraz progiem jestem grzędy drugiej,
Pałacu, który, gdziebym nie legł, stawa;
Ten niewidzialny jest tyle, co długi.
Niech książę stąpa! Milczę na usługi,
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława.
KRAKUS. Wierzyć, nie wierzyć? Oto zapytanie!
Książę brat Rakuz stąpiłby już dawno,
Lub kopnął nogą i całe zadanie
Obrócił z śmieciłem w przypowieść zabawną.
Dlatego pierwszy fortelu dostanie,
Dlatego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
Jeszcze krew z wargi wysysam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć.
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów, ulubieńszych sławie,
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła.
To zrobię jedno, że... że błogosławię!
Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną,
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr... Byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną?
Czyliż, do progu przyszedłszy jakoby,
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje,
Wyjrzałem w zaświat, poznały mię groby?
PRÓG. Najniższy sługa! Książę mię poznaje!
KRAKUS. Że niewidzialne zamki są, to pewna.
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył,
Iż go zaklęta gościła królewna.
Czarów się nie bał, ale długo nie żył.

Tarczę widziałem sam, na własne oczy,
Przed którą pani ta szukać lubiła
Czystości lica i ładu warkoczy,
A tarcza odtąd twarzą jej patrzyła!
Nie jestem, widzisz, lada młodzik, który
Rycerskie zwierzchu tylko zna rzemiosło,
I ramię moje sięgało do góry,
I czoło moje wyżej dachów rosło.
Wiem, że są boje wszelakiej natury.
Ani mię dziwi gościnność kamienia,
Lecz jestem smętny, i jestem ten, który
Dla siebie nie chce już nic, prócz spocznienia.

(pochyla się i kładzie opodal progu)

A przeto wolę na tym mchu jałowym
Przyleć, niż świetne przyjąć zaproszenia.
PRÓG. Książę się kładziesz w ogrodzie zamkowym,
W grocie bezwidnej z drogiego kamienia,
Gdzie źródło w konchy spada alabaster,
Stół z niewinnemi ofiarami czeka,
Mleko, owoce i miodowy plaster
Podaje cisza, przyjaciółka człeka,
Nie kłaniająca natrętnemi słowy.

(zasuwają się ściany niewidome)

Spocząłeś, książę, w grocie szmaragdowej!

III.
U pierwszej bramy zamku.
Rakuz na spienionym koniu, Grodny na czele czeladzi.

GRODNY i CZELADŹ Z straszliwą wieścią czekamy na drodze.
RAKUZ. (oddając konia) Niechaj wiem!
GRODNY. Książę nas opuścił włady[67].
RAKUZ. Kółko mi o tem szeptało w ostrodze.
Płaczki niech wyją, niech szlochają dziady!
Stos wielki cieśle niech od rana stawią,
Chorągwie niech się zbiorą i gromady!

(po chwili)

A smok?
GRODNY. Drabowie z tym się czasem bawią.
RAKUZ. A Krakus książę, brat nasz?
GRODNY. Ani słychu
O księciu, panie młodym.
RAKUZ. (na stronie) Daj go lichu!
Nie temu z bestją harcować żakowi,
Ani po starcu dziedziczyć korony.
Przyniosłem fortel, co w wodzie się łowi,
Smoka jak zażyć, wiem, i z której strony,
Tylko mi trzeba śpieszyć się, bo kto wié...
Tylko mi trzeba, jak grom przed wystrzałem,
Knować sam na sam cichą rzecz.

(słychać szamotanie się i ryk smoka)

Zadrżałem!?

(Szołom[68] wchodzi)

RAKUZ. (poznając go) Szołom!

(przyzywa go bliżej skinieniem)

Jak stary zeszedł? Niech usłyszę...
SZOŁOM. Panie! Że, będąc koronnym runnikiem[69].
Posiadam sztukę, przez którą rad piszę,
Cokolwiek zechcę, tym oto stylikiem[70]
Na buku, tudzież, że się tego z nikiem
Dzielić nie godzi, iż jest rzeczą stanu —
Przeto, tak dla tych, co stoją za tronem,
Jako i dla tych, co ścielą się panu,
Spisałem słowa piórem nieuczonem.
Te zaś brzmią:

(dobywa tabliczek)

RAKUZ. Czytaj!
SZOŁOM. (czyta) Szóstego dnia, rano,
Krak, książę Włady, chwilę zgadł bezwtorą
I kazał, aby z wieży obwołano,
Że umrze. Lechów zebrało się sporo
U łoża, które jest z czarnego dębu.
Tam książę, głowę poruszając bladą,
Tak prawił: «Gród ten z pod smoczego zębu
Wybawi jeden z dwóch, którzy tu jadą;
Który zaś, nie wiem, lecz jeden z Księżyców...»
I dodał: «Wielu nie będzie dziedziców!»
I przemilkł; poczem, gdy bardzo szlochano,
Jakoby młodzian porwał się z pościeli,
Głosem wołając wielkim: «Niech powstaną
Dziadowie z grobów, by jasno widzieli,
Że się nie lękam śmierci!» i padł. Lechy na to:
«Chrobryś był!» Trupa osłonili szatą
I wyszli.

RAKUZ. Tablic tych nie dotkniesz więcej,
Na wieki legną w żalnicy książęcej.
Mimo, iż starzec wróżył niedość jasno,
Imiennie głosić nie raczył dziedzica...
SZOŁOM. Człowiek, o panie, gdy siły już gasną,
Jest tak, jak kiedy dopala się świéca.
Dlatego poznać dobrego runnika
Po tem, czy słowa mniej pewne przenika.
Ja zaś z mej strony to na marginesie
Włączyłem: «Z słów tych Rakuz rozumie się»,
Co jednak w tekście nie jest rzeczą główną,
Gdyż obu książąt czekano zarówno.
RAKUZ. W rzeczach tych każdy runnik doskonały
Sam wie najlepiej, co i jak się godzi.
Mnie to nie tyczy, cudzej nie chcę chwały,
Głównie o prawdę idzie.
SZOŁOM. O nią chodzi.
RAKUZ. A prawda cóż jest?
SZOŁOM. Cóż prawda jest?
RAKUZ. Słowem.
Cokolwiek streścisz aść, przyjąć gotowem.

(przechadza się i, poglądając ku podworcowi zamku)

Ludzie ci, owdzie u zamkowej brony
Stojący kupą, jak cygańska rzesza,
Co są?
SZOŁOM. Z dalekiej są, o panie, strony,
Gdzie rola siejby nie zna ni lemiesza;
Bagna, zamierzchłe kępy ich mieszkaniem,
Skąd się Kiempowie zwą. Ci więc się bawią
Dzików obławą, smoków polowaniem.
Jeśli zaś wierzyć kto chce gminnej wieści,
Mają i księcia w tej bosej gromadzie.
Bitni są, piją, co się tylko zmieści,
I jak dębowe leżą potem kadzie.
Wszakże za dobre wdzięczni i łaskawi;
Historja zwie ich wszystkich: Skandynawi.
Wczoraj, od ludu słyszawszy o smoku,
Zboczyli nieco dla bliższych języków,
A jeden z onych, mimo bestji ryków,
Mniema, że potwór jest w patrzących oku.
Wycie zaś larwy sprawują piekielne,
Rade, iż w kłamstwo to wierzą bezczelne!
RAKUZ. Gadek tych ważyć nie jest ludzką rzeczą.

(słychać szamotanie się i wycie)

Kły musząć być gdzieś, jeżeli kaleczą,
A skoro kły są... a jeśli w tej chwili
Słyszym, że draby w progach się bronili...

(po chwili)

Lecz za dni mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.

(po chwili)

Słuchaj! Niech konia trzymają chędogo!
Słuchaj! Bo, trzeci wschód nim się zapali,
Lud mój ze wszech stron wyruszyć ma drogą,
By widział, smoczy łeb jako się zwali.
Ja rzekłem i — dość; wiem, co wiem, jak czynię.

(po chwili)

Tymczasem Kiempów onych książę zaco
Nie jest jak w własnej ugoszczon krainie?
Pytać nie trzeba, czy podróżni płacą.
Z rycerzy błędnych tylko ludzie prości
Szydzą, lecz gród mój znan jest z gościnności.
SZOŁOM. Słowa te, słowa te same, te same
Grodnemu wczoraj wyniosłem za bramę,
Mówiąc: A któż wie? Książę Krakus może,
Zbłąkan gdzieś, cudze zalega rogoże,
Lub deszcz z zamkowych ocieka nań rynien...
RAKUZ. (przerywając mówienie Szołoma) Ludziom tym, rzekłem, wieczerza i łoże!

(Szołom wychodzi)

A książę Krakus? On sam sobie winien!

IV.
Wnętrze groty szmaragdowej.
W głębi zdrój, przodem stół zastawiony, przy nim usłane siedzenie nakształt łoża.

KRAKUS. (we śnie) Śni mi się... śni mi... że mi się śniło
Bolesne jakieś z bratem rozstanie,
Które się z ziarnka piasku mogiłą
Stało, jak ściana, dzieląc mieszkanie.
A ja mam cichą z szmaragdu grotę,
I zastawiony stół owocami,
I jestem z kimsiś, co kocha cnotę;
Muzykę słychać, jesteśmy sami,
Nic mi nie braknie, nie braknie wcale,
Tylko, że pragnę,
(porusza się) a nie mam czary!

(wstaje)

Więc idę śpiący i pełen wiary,
Gdzie słychać źródła, szemrzące w skale.

(biorąc wodę ze źródła)

Bronzowem hełmu czerpnąwszy gardłem,
Piję, a ciągle śnię, że umarłem.

(pije z hełmu)

ŹRÓDŁO. W miedziany kask
Księżyca blask
Nie tak upada niedbale,
Jak wód mych nić
Perłowa lśnić
Schodzi pomiędzy korale.
KRAKUS. (wieczerzając) A ciągle śni się, że mi się śniło,
Jakby mię ziemia przyjęła w gości,
Twór każdy witał, wszystko mówiło,
Jakbym się bawił źródłem mądrości.
ŹRÓDŁO. Nakłonem chmur
Z za siedmiu gór
Rosnę, lub w niebie się rodzę.
Rób-że, jak chcesz!
Czy tam mnie bierz,
Czy tu, gdzie samo przychodzę!
KRAKUS. Ciągle śni mi się, jak rzecz prawdziwa,
Śni mi się ciągle, że nikt nie baczy,
Iż w dziennym jawie senne przędziwa
Wsnute są, niby na krosnach tkaczy.
Lecz nić ich ciągnie się i nie zrywa,
Nad światło szybka i migotliwa.
Spostrzeże ją człek, a nie zobaczy!
ŹRÓDŁO. Nie jestem nic,
Ni rąk, ni lic,
Wydźwięk mam tylko perłowy;
Rzemiosło moje:
Ochładzać znoje.
Cóż chcesz od wody źródłowej?
KRAKUS. (kończąc wieczerzać) Szczęśliwy człowiek, w śnie czy na jawie,
Niczego nie chce, nawet i chcenia.
Brat, żeby wiedział, jak ja się bawię,
Gościnność jaka jest u kamienia,
Jak wiele serca, braterstwa ile
Próg mi okazał, kopnięty nogą;
Nie rozdarłby mi twarzy ostrogą.

(podnosi toast hełmem)

Zdrowie twe, Progu, leżący w pyle!

(wychyla napój i wyciąga się do snu)

ŹRÓDŁO. Dochodzić — trud,
A dojść — jest cud,
Mniejsza, czy konno, czy pieszo;
Bo jedni z was
Mijają czas,
Drudzy mu ledwo wyśpieszą!
KRAKUS. (we śnie) Coś, coś, jakoby z pustelni słowa...
Jakobym spoczął już niedaleko,
Woda gdzieś jakby biła źródłowa
Za siódmą skałą, za siódmą rzeką...
Spocząłem w drodze, przez próg przechodzę;
Gdzie próg? Gród? Rakuz? Kółko w ostrodze?

(po chwili)

Ojciec mój... ojciec! Co oni wleką?...
To smoka tułów... Ojcze! To smoka!...
Czy słyszysz?... Cisza wkoło głęboka.
ŹRÓDŁO. Rycerzu, wiedz,
Żeś przyszedł lec,
Gdzie ludzie progów nie kréślą,
Lecz ludziom Bóg
Zakłada próg,
Nie wszystko pełniąc, jak myślą.
KRAKUS. Snu jeszcze zetrzeć nie mogę z oka...
ŹRÓDŁO. Więcej już nieśń,
Lecz pomń, że pieśń
Nietylko z rany wylecza.
Spróbuj to sam
U smoka jam!
Rymem, ach, będzie cios miecza.

(przepadają ściany niewidzialnej groty i zamku. Krakus na mchu w lesie śpiący zostaje, jak pierwej, zorza poranna świtać zaczyna)

ZORZA. Wstawaj, książę! Czas w drogę.
KRAKUS. (porywając się) O! Wiem — wiele wiem — mogę!

V.
Komnata książęca na Wawelu.
Lampa u sklepienia mimo światła dziennego pali się.

RAKUZ. (sam) Dnie, noce jedną stały mi się dobą,
Nim chwila przyjdzie, chwila pojedynku.

(przechadza się, staje)

Miałżeby człowiek wyścigać się sobą,
Potem się gonić, będąc pierw na rynku,
Ciało za sobą wlec, czuwaniem zwiędłe,
I osobistość spajać gdzieś rozprzędłę?
Szczęśliwy, kto jest tam, gdzie jest. Ja wcale
Nie byłem owdzie! «Dziś» mi cięży chmurą...
Dnie, mroki, zorze palę się a palę,
Jako ta lampa, nie wiem już, noc którą,
I zawsze kędyś mam mój dzień słoneczny,
I wszelki bliski jest mi niebezpieczny.
SZOŁOM. (wchodząc) Panie nasz! Płatnerz, od świtu wysłany
Do kamiennego królów mogilnika,
By miecz pociągnąć o grobowców ściany,
Wrócił: stal prysła...

(składa odłamy miecza)

Z urzędu runnika
Winienem zaraz wieszczbę stąd wyśledzić,
Że o złym mieczu traf zdążył uprzedzić,

Przyczem jest wniosek, że inny miecz, wtóry,
Nie już ów pierwszy, znosić ma potwory.
Jakby więc, mówię, duch z grobowców wołał:
Syn to potrafi, co ojciec nie zdołał!
Niepróżno bowiem runnik jest runnikiem,
Skoro zna sztukę pisania stylikiem.
RAKUZ. (zdejmując łańcuch z szyi i miecz ze ściany) Łańcuch ten złoty wam; miecz płatnerzowi.
SZOŁOM. Panie nasz! Lud się wkoło miasta mrowi,
Na drogach wszystkich koczują gromady;
Dawno tak wielkiej rzeszy nie widziano.
Jakkolwiek liczne są w dziejach przykłady,
Iż śmiech opieszał, łzy zaś skorzej lano,
Żałując książąt, których brak.
RAKUZ. (kładąc rękę na piersiach)
Co braknie?
Kogóż tu braknie?
SZOŁOM. Stos, mówię, żałobny
I ciało Kraka widzieć każdy łaknie,
Lech i oszczepnik, kmiotek nawet drobny.
Rycerzy sporo z krainy odległej
Widziano w tłumie. Niejacy w kapturach,
Smętni, jak grodu zwalonego cegły,
Stoją, na ciężkich oparci koszturach.
Inni przysięgli zostać tak, jak legną,
Póki się stosu wieńce nie zażegną,
A inni lica nie odsłonić wcale.
Kobiet dostatek w poczestnej odzieży
Chórami ciągnie, pośpiewując żale.
RAKUZ. Niechże się kupią; co raz wołać z wieży,
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali.

(po chwili)

Kiempów[71] wódz czem się bawi? Niech nas widzi!
SZOŁOM. Wczoraj, o panie, chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obuwie mając ze skór ryby morskiej;
U Skandynawów to obyczaj dworski.
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Skąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących, cofając się, bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi.
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.
RAKUZ. (z obłędem) Miecz czy naostrzon?
SZOŁOM. Właśnie, że go biorę.
RAKUZ. Stos czy zapalon?
SZOŁOM. Chcę pytać o porę.
RAKUZ. Pora! Ach, pora!... Zawsze, zawsze pora...
Cóż jest dziś?...

(przechadza się i nagle z pomieszaniem)

Jutro, cóż wszak jutro?... Wczora?...
Cóż chciałem mówić? Miecz niech mi wytoczą,
Konia mi trzymać, jak przed bitwą,
A dalej... dalej, co się stanie... zoczą!

(po chwili)

Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popiół ważę żywych sto tysięcy!
SZOŁOM. Słowo królewskie jest, jak bystra rzeka.

(wychodzi)

GRODNY. (w progu) Kiempów wódz w progach Rakuzowych czeka.
RAKUZ. Gość w dom, to Bóg w dom.
WÓDZ. (zbliżywszy się) Ugoszczony w grodzie,
Kłaniam ci, jestem zaś pierwszym w narodzie,
Któremu morskie wybrzeża z bursztynu
Bóg dał, jak krawędź kolebki dziecięciu.
Adynoj woła Żyd, my zaś Odynu[72]
Zowiemy tego, co Bogiem jest księciu.
Dziadowie moi od Fenicjan wzięli
Mądrość pływania po morskiej topieli;
Bo nie znam więcej nic milszego Bogu,
Jak, w gwiazdy patrząc, uwijać w pirogu[73]
Po niezgłębionych toniach bożej woli.

(podsuwając ławę)

To rzekłszy, siadam, by odpocząć gwoli.
RAKUZ. Siadaj mość! Inne jest królestwo nasze,
Wcale-że inne, gospodarcze, lasze.
Acz, co jest morze, wiem i z której strony,
Runnika mając, ten zaś jest ćwiczony.
Gwiazdy jak nazwać, wie o każdej porze,
Ku czemu w czas swój i sypia na dworze.
Łańcuch mu złoty dałem, wiedząc o tem,
Że wczoraj pomni, dziś zna, zgadnie potem.

WÓDZ. Mądrych się ludzi bynajmniej nie wstydzę;
Wiem, naco orły, naco ostrowidze[74].
RAKUZ. (posuwając czarę) Pij mość! Ja piję.

(po chwili)

Rzecz twoją o smoku,
Który mię trapi, mów. Byłżeby w oku?
WÓDZ. Długa jest powieść o smoczej naturze.
Ten bywa w oczach, a inny w posturze[75],
A inny jeszcze w obu jest zarazem.
Na jednych przeto użyj trąby grzmotów,
Drugie tnij mieczem, inne miecza płazem,
A inne śmiechem zbądź lekko!
RAKUZ. Ten gotów
Być z onych, które są i są obrazem.
WÓDZ. Chłopy me w jamę na wici lipowej
Rzucili jagnię, truciznami dziane.
Jęk naprzód, potem wylęgały sowy
I dziwolągi szły porozskrzydlane
Z czeluść podziemnych — a potem, a potem,
Jako gdy burza zaniesie się grzmotem,
Ale nie może całym strzelić gromem,
Myślałem, że się loch zapadnie z domem.
RAKUZ. Dość jest! Za mało będę ja sam na sam
Walczył i wobec narodu pohasam.
Mość zaś ze swoim pocztem niech zaczeka!
Doświadczonego miło gościć człeka.
WÓDZ. Rzekę już siódmą od rodzinnych progów
Przeszedłem, błądząc przez cztery księżyce;
Draśnięty pierwej od miedzianych rogów
Dziwa, którego, wciąż śnię, że uchwycę.
Tego już moi dwakroć siecią brali,
Oszczepem nieraz dotarli w pogoni —
Uchodził zawsze! A oni wracali,
A ja im miodu i — znowu do broni.
I spocząć nie dam, przez młot odynowy,
Dopóki rogów nie wyłamię z głowy,
Bo, rękę w morzu unurzawszy słoném,
Przysiągłem żonie nie wrócić shańbionym.

(pije)

Żony mość nie masz?
(pije) Poznaj nasze panny,
Które są włosem trząsające złotym
Po piaskach morskich, jak żółte dziewanny,
Ciche i wielkie.
(pije) Dużo mówić o tem!

(pije)

W księżyca kiedyś patrząc sierp, jak w próżnę
Arfę, co złote wyśpiewała struny,
Dokończyć przyjdzie to życie podróżne,
Smętne, jak popiół, i ciche, jak runy.

(łuny wielkie wbiegają przez okna na ścianę komnaty)

RAKUZ. (zasłaniając twarz ręką) Stos ojca mego.
(do Wodza) Idź mość zdrów!
WÓDZ. (wychodząc) Niech będzie
Zwycięstwo z wami!
RAKUZ. (nieporuszony na ławie) Pomnijcież nas!
WÓDZ. (w progu) Wszędzie.

(wychodzi — Rakuz, podparty ręką, nieporuszony zostaje przy stole)

GRODNY. (w progu) Giermki po stajniach koniom obwołali,
Że jeździec umarł i że stos się pali.

(wychodzi — Rakuz, jak pierw, nieporuszony i ręką podparty, zostaje)
VI.
Dolna część zamku.
Od przodu komnata, łukiem kryta, w głębi zaś korytarz przypodworcowy. Przez korytarz Chóry pogrzebane ciągną, za każdym z chórów idą różne poczty osób, niekiedy chorągwie.

PIERWSZY CHÓR. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi.
Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
WTÓRY. Weź chleby, topór, pieniądze,
Konie twe, zbroje i sfory,
Nim wtóre weźmiesz już rządze[76],
Sam będąc wtory.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu
Ty, coś stał ponad tym krajem,
Przechodzisz dziś do podziemu,
A my zostajem?
PIERWSZY. Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi,

Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi.
RAZEM. Lecz czemu, powiedz, ach, czemu!
———————————

(Chóry przechodzą, Rakuz, który za niemi postępował, zbacza na przód komnaty i zatacza się w krzesło wielkie)

RAKUZ. Czemu i czemu?! Sto dębów widziałem,
Nad przepaściami schylonych przy drodze,
A każdy skrzypiał. «Czemuż ja spróchniałem?»
SZOŁOM. (bawiąc rękę łańcuchem złotym) Panie mój! Przebacz, iż nieproszon wchodzę;
Lecz umiem sztukę pisania stylikiem,
Skąd radbym w smutku stać się poradnikiem,
Słowy mądremi odegnać tęsknotę.
RAKUZ. (nieporuszony) Ustąp! Za pocztem idź, jakbyśmy sami
Szli, ja i książę, brat nasz, tarcze złote
Obiedwie, z dwoma za pocztem włóczniami.

(Rakuz, nieporuszony, daje znak ręką, Szołom uchodzi, Rakuz pogrąża się w dumaniu i wyciąga w krześle)

RAKUZ. (sam) Czuwałem nazbyt! Nie mam słońca powiek,
Ni ramion skały nie mam granitowej...
Oprzeć się szukam gdzieś, bo jestem człowiek.

(po chwili)

Człowiek i człowiek, od stopy do głowy!

(po chwili)

O, przecież co noc podziemia się trzęsą,
Chwieją się ściany, w broń ubrane, drżące,
Jakby wołały o krew i o mięso.
Chude, zgłodniałe i kłami dzwoniące.

(po chwili)

A przecież jeszcze i zawistnych chmura...

(ciszej)

I ten...

(ciszej)

Dość, widzę, błąkał się po lesie
Blady, jak szkielet, w framudze kaptura.
Wątpię, czy oszczep na smoka uniesie...
Czuwałem nazbyt. Człowiek i natura
Niech wezmą ze mnie, co się im należy!
GRODNY. (w progach) Raz wtóry turniej otrębują z wieży.
RAKUZ. Snu, snu!...
PŁATNERZ. (wchodzi na palcach z mieczem) Raz trzeci trąba gdy zawoła,
Miecz ten...

(spostrzega śpiącego, zawiesza miecz i uchodzi)

RAKUZ. (w marzeniu) Snu tylko, i snu, i nic zgoła
Więcej!... Człek jestem, jak wy wszyscy... podły.

(po chwili)

Przytomność samą cóż uwcześnić zdoła,
Jeśli nie spokój, sumienność i modły?

(z śmiechem)

Wszystkich trzech razem nie znam osobiście.

(po chwili)

Słowa mi z ust mych padają nieznane,
Lecz, skoro padną, słyszę je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami.

(we śnie)

Idź precz! Zawracam koniem i uchodzę.
Idź, bo przekreślę ci twarz ostrogami!
Słońce już wschodzi, ze słońcem ja wschodzę
Na wielkim, pianę toczącym rumaku.
Tam lud, i ówdzie lud, i krzyk dokoła...
Przede mną tułów bestji na półhaku
Wleką drabowie, cała rzesza woła:
«Rakuz niech żywię! Włady Tur niech żywie!»
Lechy do kolan skaczą mi... Ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie...
Ziemia drży... Sława w cztery trąbi strony...
Sława!

(porywając się we śnie)

Oh! Krakus gdzież?...

(po chwili)

Bardzo wzgardzony,
Uchodzi, krwawą plamę ma na licu.

(z obłędem, we śnie)

Podobnych braci dwóch widzę w księżycu[77].

(w progach pokazuje się Krakus, na obliczu kapturem okryty, spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach)
VII.

KRAKUS. (stając u krzesła) Spoczął. Niech bogi ulgę mu przyniosą,
Która jest dobrą panną złotowłosą.
Szlachetny Rakuz. Oh! Ileś ty, widzę,
Żałobą z ojcem współkonał sędziwym!

(cofa się na palcach)

Twarzy odsłonić, poznać się dać wstydzę,
Niewczesny dwakroć: umarłym i żywym!

(wstrzymuje się, pogląda na śpiącego)

Któryż-bo z zacnych trudów twych dzieliłem!
Czem cię wyręczyć pośpieszyłem? — Bracie!
Czem jestem teraz i czem kiedy byłem...
Przed ojca stratą i po ojca stracie?

(z progów, gdzie zatrzymuje się na chwilę)

Śpijże ty, książę! Pod praojców godły
Chmura z twojego niech ustąpi czoła!
Jaw, czyn i samą przytomność cóż zdoła
Uwcześnić trzeźwiej, nad spokój lub modły?

(uchodzi)
VIII.
Rynek miasta.
Tam i ówdzie pospólstwo w gromadach, na przodzie kilku Kmietów i mieszczan.

PIERWSZY. Ja mówię «Jeden» on zaś «Dwóch» a owy
Krzyczy: «Żadnego książęcia nie było!»
WTÓRY. Zgadujże teraz! Po rozum do głowy!

(SZOŁOM przechodzi mimo)

PIERWSZY. Osoba idzie w łańcuchu, aż miło.
Dworska, lecz któż się spytać jej odważy?
SZOŁOM. (przystępując do rozprawiających) Uszanowanie u gminu na twarzy
Świeci, jak łańcuch — złoty, nawet lepiej.
MIESZCZEK. Któż pomyśliłby, że sam nas zaczepi?
SZOŁOM. Sprzeczka jest o co?
PIERWSZY. On, że książąt obu
Widział, powiada, on zaś, że jednego,
A on, że wcale — i niema sposobu
Zgadnąć.
SZOŁOM. Sprzeczacie się nie wiedzieć czego.
Rozstrzygnąć można tę rzecz, i niezwłocznie.

(rozstawia pytających w półkole, potem, zbliżając się do nich)

Wiele tarcz było złotych?
WSZYSCY. Dwie, przytem dwie dzidy!!
SZOŁOM. (patetycznie) Gdzie tarcz jest złotych dwie, tudzież dwie włócznie,
Tam dwóch jest książąt. Lub, gdzie włóczni parę
I tyleż tarcz jest, tam, że dwóch, daj wiarę!

(uchodzi krokiem mierzonym)

PIERWSZY. To tak, jak palców pięć i pięć, dwa razy,
U dwóch rąk czyni dziesięć, bez urazy.

(oddalają się, gwarząc)
(KRAKUS przechodzi mimo, za nim SZOŁOM)

SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to dobra wiadomość.
KRAKUS. (nie poruszając kaptura)
Dobrze jest błądzić, ile można najmniej.
SZOŁOM. Jeśli nie błądzę, to książę jegomość...
KRAKUS. Żebym choć złoty łańcuch miał przynajmniej!
SZOŁOM. Jeśli nie książę, to stara znajomość
Z głosu, i z wzrostu, i z gestu...
KRAKUS. Zaiste,
Starszej człek nie ma tu, gdzie wszystko zwodzi,
Co więcej, jeśli trafem w świat przychodzi.
SZOŁOM. (na stronie) Ktoś, co opiewa prawdy wiekuiste,
Albo Szołomów ród zna od korzenia.

(po chwili)

Gdybyś, rycerzu, z pod tego kaptura
Włos jeden odkrył...
KRAKUS. Jestem z pod kamienia,
Z pod mchów, z narodu, który skryła góra.
Tam czaszek nagość popiół grzeje szary,
Włosów nie trefi nikt w kosy;
Księżyc prześwieca przez szpary,
Przez krople rosy;
Tam, jeśli jesteś rycerzem, wiesz, za co,
Kryjąc się, jedni darzą drugich blaskiem;
Oklaski ciszą się płacą,
Cisza oklaskiem.
SZOŁOM. Naród to wielki być musi — i bardzo.
KRAKUS. Granice jego granicami gardzą.

(przechodzi w tłum)
IX.
W głębi brama, kryta łukiem.
Tłum się w nią ciśnie i czepia po wysokościach murów; na przodzie sceny gromady zatrzymane gwarzą.

PIERWSZY. (w bramie) To nie on! Czemu palcem wytykacie?
WTÓRY. Byłżeby książę w tak szczególnej szacie,
Kapturem zwierzchu na obliczu kryty?
INNY. Harfę ma złotą, lecz stoi, jak wryty.
WIELU. Trzeci raz turniej otrąbują właśnie.

(słychać trąby i wołania z wieży)

WTÓRY. To on, jeśli już trąbiono raz trzeci.
PIERWSZY. Harfę wstrząsł, jako kiedy słońce gaśnie,
Złocistsze bardziej, niż gdy za dnia świeci.
INNY. Śpiewa i przed się idzie w loch smokowy,
Wyprostowanej nie ruszywszy głowy,
Posągom z głazu podobny wyrżniętym;
Fałd żaden na nim zmieszanym, ni krętym,
Osoba dziwna...
WIELU. Kto bliższy, śpiew słyszy.
WIELU. Ja słyszę.
MIESZCZEK. Rycerz śpiewa, bądźcież ciszej!

(tłumy się powoli uciszają)
ŚPIEW.

Chodź! Stań! Przez wiarę wiar
Klnę cię, pożerco dusz!
Czar twój skończony już.
Czar mój jest żaden czar.
Bóg wie, za ile win,
Twarz w twarz, począłem rzecz.
Broń ma — ten jeden miecz,
Pieśń ma — ten jeden czyn.
Pieśń ma to nie pieśń już.
———————————
PIERWSZY. Przystąpił! Harfę podnosi i ciska
W pieczary ciemność!
INNY. Latawców mrowiska
Z dymu słupami wylatują wgórę...
WIELU. Widzieć nie można, taka ciemność pada!
INNY. Tam, owdzie ptastwo błądzi w niej bezpióre,
Jak nietoperzy i sów całe stada...
MIESZCZEK. Ktokolwiek pierwszy zoczy co, niech gada!
GŁOS W BRAMIE. Co widzisz? Widać co?
GŁOS PIERWSZY. Widać, jak chmurę,
I jak grzbiet nagle zbudzonej mogiły,
Wydzierający się z ziemi rozpacznie!
I widać jakby moc, zmienioną w bryły,
Co się wyciąga ze snu, nim iść zacznie
Po przyczajonych karkach stu tysięcy.

(po chwili)

I widać znowu ciemność i nic więcej
Nie widać, tylko jakby błysk niebieski.
GŁOS W DALI. Miecz księcia górą! Górą miecz królewski!
PIERWSZY. A teraz widać wał, że jest ochwiany,
Zataczający się wał, jak pijany,
A zamek nad nim stoi, a wał owy
Nie jest już wałem — to cielsko jest smoka!...
Legł!
WTÓRY. Oszczepnicy skoczyli do głowy...
Rąbanie słychać... Słyszycie rąbanie?
KMIEĆ. Jak gdy kto w puszczy wycinanej stanie,
Gęsto rąbanie słychać... jeszcze... jeszcze...
MIESZCZEK. Jako gdy w kuźni żelazo czerwone
Młotami biją, obracając kleszcze!
WIELU. I jeszcze słychać, jeszcze! Nieskończone...
GŁOS W BRAMIE. Książę niech żyje! Mąż, co zabił smoka,
Jak rzekł, niech żyje!
PIERWSZY. Straciłem go z oka.
GŁOSY RÓŻNE. Na tarczach podnieść wgórę!... Zbawcę wgórę!...

(okrzyki podnoszą się, i uciszają, i znów podnoszą. Od przodu sceny, przez tłum ku bramie Rakuz przedziera się pieszo; przy nim Szołom i poczet dworski, za pieszymi prowadzą konie, wszystko w rynsztunku świetnym)

GRODNI. (tłum rękoma rozgarniając)
W lewo i w prawo ustąp! Książę kroczy!
SZOŁOM. (głos podnosząc) Książę potykać się wyruszył!
WIELU OD BRAMY. W porę!!
GRODNY. (do tłumu) Ustąp!

(tłumy zaciskają się pod bramę. Rakuz z pocztem swoim zatrzymuje się)

PIERWSZY W BRAMIE. Kapturny zbawca zakrył oczy.

INNY. Nieporuszony w kapturze zostawa!
WTÓRY. Jestże kim z bogów?... Albo żywa Sława?...
GRODNY. (w tłumie) W lewo i w prawo ustąp!
SZOŁOM. Panie włady!
W bryłę się jedną skupiły gromady,
Ruszyć nie sposób.
RAKUZ. (targając włosy) Ha! Snu godzin parę
Dogonić koniem po karkach tej rzeszy —
Nie sposób! Kiedyś któż temu da wiarę?
GŁOSY WDALI. Górą! Na tarczy górą!
Zbawca leszy!
GŁOS W BRAMIE. Trębaczy poczet szeregami dwoma,
Daje mu drogę ku nam.
SZOŁOM. O, nieruchoma
Rzeszo, na księżyc patrząca bladawy!
Słońce jest ztyłu. Rakuz, książę, czeka!
PIERWSZY W BRAMIE. Mąż się kapturem zasłonił od sławy.
Widzę go. Tłum się poruszył, jak rzeka,
Kiedy rozpuści i idzie z hałasem.
INNY. Już i ja widzieć mogę, jak na dłoni.
RAKUZ. (skacząc na konia swego) Kto żyw, niech za mną rusza!

(do pocztu)

Wy do koni,
A ktoby strzemion tykał, bić obcasem!

(z bramy pokazują się trębacze)

TŁUM. Górą nieznany zbawca!
GRODNY. Rakuz górą!

(trębacze i wielki tłum dwoma zastępami zbliżają się na przód sceny, środkiem Krakus w nieporuszonym kapturze postępuje)

SZOŁOM. (słaniając się w tłumie) Książę ma słowo z konia do narodu.
DWORSCY i GRODNY. Cisza niech będzie! Starsi niech się zbiorą,
Niech się na kijach oprą starsi z grodu!
Kołem niech Lechy staną!

(koło wielkie okrąża Rakuza, na koniu stojącego. Przed nim Krakus w kapturze zapuszczonym, jak pierwej. Cisza)

NIEKTÓRE GŁOSY. Górą! Górą!
GRODNY. Kto górą?!
RAKUZ. (z konia) Męże! Ten, co w tym kapturze
Stoi, przez wielką pogardę dla tłumu,
Iż sławy nie chce, bogom i naturze
Bluźni! Przemawiam doń i do rozumu
Przemawiam: Odkryj czoło, zapaleńcze!
Ludowi pokłon daj, który cię sławi!
On głosi, słucha Bóg, ale ja wieńczę!

(do Szołoma na stronie)

Mów dalej, Szołom! Gniew mi tchnienia dławi.
SZOŁOM. (na stronie) Mów, książę, dalej! Już słuchają!
RAKUZ. (płynnie) Nieco
Przemilkłem. Czemuż?...

(wskazując Krakusa)

Ah! By posąg owy,
Poczuwszy wreszcie wnętrzności człowiecze,
Nad tłum zakrytej nie wynosił głowy!
Lecz...

(rzucając się z koniem naprzód)

koniec słowom! — Niech rozpoczną miecze!

(do Szołoma)

Turniej obwołać, że zaczął się!

(trębacze uderzają w rogi, Krakus zasłania się mieczem)

GŁOSY WIELU. Pada!
Mąż cichy!
TŁUMY. Zbawca, gdzie?!
RAKUZ. (z konia) Zbawca? Kto włada!
KRAKUS. (odrzucając kaptur, w skonaniu) Skończyłem! Konam...
RAKUZ, SZOŁOM, GRODNY. (rzucając się na ciało i zakrywając je tarczami) Jak upadł, niech leży!
RAKUZ. Turniej że skończył się, otrąbić z wieży!
SZOŁOM. (usuwając tłumy) Wola umarłych, jakaby nie była,
Święta jest... Wola umarłych jest święta!
Jak kaptur ongi, tak odtąd mogiła
Skryje ten zacny proch, co zerwał pęta!
Kończę; głos szczery nie bywa rozwlekły.

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

RAKUZ. (z konia do cofających się)
O czyny wielkie tyś się, ludu, kusił,
Rzucam więc tobie ten miecz, krwią ociekły.

(wyciska miecz z ręki daleko)

Złamał on męża, który smoki dusił.
Któż z nas rycerskiej godniejszym jest chwały?
W turnieju pierwszy kto? — Co żyw zostanie!

(gromady z dwuznacznem milczeniem cofają się)

Mów, albo nie mów, ludu osłupiały!
STARZEC. (z tłumu) Baczę coś, jakby smoka zmartwychwstanie.

INNY. Obydwa godni są rycerskiej chwały.

(Rakuz przejeżdża zwolna ku bramie, choć gdzie niegdzie gromady zatrzymują. Poczet książęcy wpośród nich przechodzi)

GRODNY. (do Szołoma) Gromad się jedność to kupi, to sprzęga.
SZOŁOM. (do ludu) Męże! Ja jestem runnik doskonały,
Pisarz koronny, który, jako księga,
Ramiona ku wam i serce otworzę,
Mówiąc: Rzeczone słowo było boże,
Bożem rzekł — mówię — słowem książę włady.
I liczne tegoż w dziejach są przykłady,
Ja sam stylikiem rzeczy takich wiele
Skreśliłem. Teraz do dom, przyjaciele!

(poczet zachodzi w bramę)

GRODNY. W prawo i w lewo ustąp! Poczet przodem!
SZOŁOM. Ludu! Idź do dom!
SETNI. (obwołując tam i owdzie) Kniaź uraczy miodem,
Ktoby się w grodzie jawił przed zachodem.
STARZEC. (z tłumu) O trupie zbawcy myślcie też, Lechowie,
By, jak ocięty karcz, nie próchniał w rowie.
SETNI. W prawo i w lewo ustąp! Runnik przodem!

(RUNNIK i SETNI zachodzą w bramę)
X.
Rozłogi w okolicach bramy miejskiej.
Noc. Gdzie niegdzie pokotem śpiące gromady. Rakuz i Szołom kapturami okryci i grabarskiemi uzbrojeni łopatami. Szołom z latarką.

RAKUZ. Mądrości słowo, którem osłupiłem
Trzystaset ludu, dziś mię wzamian boli;
Nie bacz, że dziwnie ci to wyraziłem.
Lepszego nie znam wyrażenia gwoli.
Boli mię słowo. Mówiąc, mówię o tem,
Że, jakbym napiął łuk i cisnął strzałę
I zawróciła mi się w piersi grotem,
A jabym czuł ją i czuł, uleciała,
I, łuk trzymając luźny, drżący jeszcze,
Szukał rannego, sam śmierci czuł dreszcze!
Pisania sztukę znając doskonałą,
Powiedz mi, naucz, azali być może,
By kogo słowo rzeczone bolało?
Tkwiło i pruło, jak zbójeckie noże,
Słowo, o którem sam rzekłeś, że boże?
SZOŁOM. Pisania sztuka zwie się i kabałą,
Pisania sztuka ma swe tajemnice,
Runnikom samym dostępne.

(Rakuz upuszcza łopatę)

Ostrożnie!
RAKUZ. Zbudził się który?
SZOŁOM. (wskazując latarką) Owdzie zbieraj! Świecę.
RAKUZ. (podejmując rydel) Jako gdy pola kto sierpami ożnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem.
SZOŁOM. Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty.
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz.
RAKUZ. Na życiu łopat nie myśliłem imać.
Nie jestżem Rakuz, książę? Kogo tykasz?
SZOŁOM. Trzeba się, książę, umieć znaleźć wszędzie.
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.
RAKUZ. (popychając ramię runnika)
Szołom! Idź naprzód, nie ucz nas!

(słychać krok warty)

SZOŁOM. (skoczywszy do Rakuza, groźnie) Milczenie!
Łopata na dół! Kto idzie?
GŁOS MIJAJĄCEJ STRAŻY. Sumienie!
SZOŁOM. (do księcia) Hasło, tej nocy dane przez setnika.
RAKUZ. (osłupiały) Przeszli? Czy przeszli już?
SZOŁOM. (klepiąc ramię Rakuza) Wgórę motyka!
RAKUZ. (oglądając się dokoła) Osobo mądra! Azali z prędkości
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży?
SZOŁOM. (wznosząc latarkę) Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży
Bieliznę widzę.
RAKUZ. Mylisz się, to kości,
Rwane ze smoka bioder, ptastwo ciska
Lub psy roznoszą. Patrz! Za onem padłem
Postacie jakieś i jakieś ogniska;
Ludzie czy widma?
SZOŁOM. Znikli.
RAKUZ. Wiem, że zbladłem.
Wokoło oczów czuję to, na licu.
SZOŁOM. Żebra smokowe, czy widzisz, jak wielce
Czernieją? Sterczą w księżycu,
Podobne żebrom nawy skołatanej;
Patrz tam... jak belka po belce.

Lis pełza, owdzie kruków karawany,
To się poderwą, to siędą.
RAKUZ. (rozglądając się dokoła) Długoż to potrwa, długoż widzieć będą,
Że owdzie zwycięstwo było?

(po chwili)

Owdzie? Wszak owdzie padł?
SZOŁOM. Niema i śladu
Tarcz nawet.

(przebiegają łuny kagańców, wyświeca się na chwilę tumulus[78] Krakusa)

RAKUZ. Wdali coś się zaświeciło!
SZOŁOM. (porywając za ramię Rakuza)
Ludzie, tłum, ogień, stos i śpiew grobowy...
Kaptura, książę, nie podejmuj z głowy,
Łopaty nabok! — Przysiądźmy w parowie!
RAKUZ. (przysiadając z Szołomem pod wyniesieniem wału) Straszliwa nocy!
SZOŁOM. Ciągną tu szeregiem...
RAKUZ. Drżę... a któż jestem?
SZOŁOM. Jesteś, książę, szpiegiem
Tajemnic, w życiu ukrytych i w mowie!
Ale, i owszem, musisz drżeć?
RAKUZ. (groźnie) Runniku!
Nie jestżem Rakuz?
SZOŁOM. Trupów ogrodniku!
Byłżebyś sobą, będąc za się branym?
RAKUZ. Słuszna osobo! Czyń, jak ci przystoi,
Bylebym męża, co w pamięci stoi,
Bylebym zbawcę, zwanego nieznanym,
Do ziemi środka wparł rydlem kowanym.

(łuny wielkie oświecają tumulus Krakusa, ogniami obłożony. Chóry zbliżają się)

STARZEC. Ktoby zapragnął czyn wymazać krwawy,
Niech wstecznie kołem istności zawróci.
CHÓR. Niechaj zawróci, a gościniec sławy
Poczciwej znowu i manowce chuci
Przed zapastnikiem staną do wyboru!
Nie starczy może już złego potworu,
Lecz starczy mężów potwornych, niestety!
STARZEC. Skończył i skonał. O panie nasz, gdzie ty?
CHÓR. Gdzie ty, o panie? Świadomszych gromada,
Duchy pogodne i wietrzyk ochoczy.
Pancerz mogilny w ofierze ci składa,
Przyłbicą darni ocienia ci oczy.
STARZEC i CHÓR. (rzucając amfory)[79]
Miodem i mlekiem lśniące dzbany ciska.
CHÓR. Gałęź modrzewiu, i wieńce chmielowe,
I mirry[80] bursztyn kładzie w te ogniska,
I łzy, i cichą a poczciwą mowę.

(łuny poruszonego ognia szeroko oświecają dolinę, na której kopiec Krakusa. Chóry, podnosząc ostatnie garście piasku, stoją z ramionami w ruchu)

SZOŁOM i RAKUZ. (zakrywając się w parowie i przylegając do ziemi)
Ciało spalone, kurhan usypany!
STARZEC i CHÓRY. (ciskając piasek i odchodząc) Z popiołów cała i z kruszyn oręży,
Ziemia krakowska niechże ci nie cięży,

Sławny nieznany!



OBJAŚNIENIA AUTORA.
Znana powieść o smoku, którego zabił Krak czy Krakus, nieustannie w dziejach prawdziwa, albowiem potykania się takowego z potworem ślady idą przez wieki, rozmaitemi też sposoby w myśl ludu określana bywa. Jak sobie przeto poradziłem z tak porwaną całością rzeczy, czytelnik sam osądził, dodam wszakże słów kilka ku wyjaśnieniu treści i składowych pierwiastków.
KRAK i KRAKUS, nie myślę, aby byli jednym człowiekiem; pierwszy zda mi się być drugiego ojcem, tak, jak zdrobniałe Leszki idą po starym Lechu, w czem Kochanowski słusznie wyraża się:
«Jakoby więc (mówi on) od wielkiego jakiegoś Lecha mniejszy Leszkowie zczasem się pokazali i przodka swego imię jakoby wskrzesili».
«KRAKÓW», nazwisko miasta, jest przymiotnikowem z czwartego przypadku na pytanie kogo — czyj — gród Krakowy, czyli Kraków.
«RAKUZ», brat Krakusowy, w nazwaniu swem ma pierwiastek filologiczny, przechowany u południowych Słowian.
«KIEMPE», jest to nazwisko skandynawskich biednych rycerzy, z którychto jeden do Olausa króla mówi:
«Wiedz, że w bogi kamienne i drewniane nie wierzę, a z djablów naigrawam się. Zbiegłem ziemie dalekie; potworów i olbrzymów niemały trupem położyłem. — Wierzę bardzo w trzeźwość umysłu czystego i w moc ramion».



ZA KULISAMI
fantazja
PROLOG.
I.
(Podróżnik i Quidam[81], w kapeluszach, z laskami w ręku — Malcher na środku izby domyka tłomoki)

PODRÓŻNIK. «Chodź!» — powiadasz?... A gdzie?... Ażeby ominąć pakowanie tłomoków, dość jest raczej, przechadzając się i tu, na miejscu, wykreślić sobie stosowną elipsoidę[82]. Gdzież bowiem iść, od konieczności gdzież zboczyć?... Zły humor Malchera ogranicza się, i promień jego nie jest od posadzki tej promienia ani dłuższym, ani rozleglejszym.
QUIDAM. Powiadam ci: «Chodź!...» — i idźmy! I idziemy...

(wychodzą)
II.

QUIDAM. I oto widzisz, że są miejsca przeznaczone ku temu, aby właśnie że nie były żadnym celem: z tak wielkiego natłoku ludzi, w którym rozpieramy się łokciami, nikt tu nie przyszedł!...
PODRÓŻNIK. Czyliż ci wszyscy także dziś o północy wyjeżdżają i zbłądzili w to miejsce, aby pozostawić ich służebnym wolność przeklinania niedopinających się tłomoków, wolność miotania się, wolność, luźność?... Jestże to jeden więcej wynalazek, właściwy stolicom, iż uchronić się można od wnętrza własnego pomieszkania!...
Inaczej, zaiste, opuszczałem progi wiejskie w dziedzicznych Omegach moich: burza była naonczas, tak pomiatająca liśćmi, jak tu widzę okręcający się tłum przychodniów.
QUIDAM. Dopiero-ż Malcher twój złorzeczyć musiał!...
PODRÓŻNIK. Ty, co kolumny i posągi umiejętnem oglądałeś okiem, powiedz: czy w bezposągowym kraju jakim przeniosłeś kiedykolwiek spojrzenie toż samo na żywe postacie ludzi?... Czy uważałeś, jak dalece starożytnym narodem jest ojczyzna nasza? Weź naprzykład nowożytny typ służącego Anglika lub Francuza, weź i Niemca, weź tych doskonałych służących, których całe osobistości żywe zdają się być odlewane w umyślnej i wytwornie odmierzonej formie... Czy widziałeś to w Polsce? Polacy, możnaby powiedzieć, iż się nie rodzą na służących: to są zawsze giermki, i towarzysze, i luzaki, i podrzędnego stopnia bracia rycerze, którzy, jeszcze przez feodalne niższe praktyki kawalerskie nie przeszedłszy, podają ci laskę i kapelusz, jak podawało się ongi strzemię i miecz. Dlatego to w chwilach wielkich wielcy są, w potocznych służbach codziennych zaniedbani, często-gęsto poufni gawędziarze, nie pogardzający łzą rozrzewnienia i kieliszkiem.
QUIDAM. Tem właściwiej należało nam zboczyć tu na chwilę, gdzie, i owszem, wszystko współczesne jest... wszystko i nic.
PODRÓŻNIK. Jakto współczesne, co współczesne?... — Te różnofarbne marmury afrykańskie drobnych lombardzkich kolumn? Marmury, których się już ani kopie więcej?
QUIDAM. To ogipsowana cegła i pomalowana z wierzchu.
PODRÓŻNIK. Te czworogranne nagłowia kolumn, ryte bogobojnem dłutem majstrów z dwunastego stulecia?
QUIDAM. To odlewane hurtem z cynku, a potem okryte złoceniami za pośrednictwem galwanizmu[83]. Gmach taki, jak go widzisz, stawia się dziś w przeciągu ośmiu miesięcy.
I nazywa się to kawiarnią śpiewającą. Ale owóż zasłonę podejmują. Szmer magiczny obejma zgromadzonych, iż za chwilę nasłynniejsza ze śpiewaczek ma się ukazać. Oto i ona... Grzmot oklasków... Czy słyszysz, co ci mówię?

· · · · · · · · · · · · ·

To nie ona!... Zmieniono, widzę, program... Publiczność się kłębi oburzeniem, jak lewjatan[84], gdy zmylił się w podrzucie za zdobyczą. Nie opieraj się zbyt ufnie o tę balustradę marmurową, — to powleczone blachą drewno.
PODRÓŻNIK. Coś zanosi się, widzę, na wysadzenie sceny ramionami, śpiewaczka jeśli nie wyjdzie?...
QUIDAM. Bądź spokojny! Czy uważasz głowę i pól ramienia, wychylające się z za kulis po stronie prawej?...
PODRÓŻNIK. Widzę kogoś, spozierającego bacznie na zegarek, jako, kiedy wprawny fotograf odmierza czas działalności słońca.
QUIDAM. To jest przedsiębiorca aplauzu[85] i poręczyciel wartości śpiewaczki, skoro oburzenie publiczności dojdzie do obmyślonego naprzód kresu... Ale już, już dochodzi!... Słyszę coś podobnego do trzasku łamiącej się poręczy pod naciskiem — teraz, teraz! Otóż i ona! Poręczyciel schował swój zegarek. Możemy już bezpiecznie opuścić zgromadzenie i ochłodzić czoła na powietrzu...
PODRÓŻNIK. Jakto? A śpiew?...
QUIDAM. Cokolwiekbądź i jakkolwiek-bądź teraz zaśpiewa, przyjęte będzie wytrzymywanym pierw umyślnie oklaskiem. Wybuch zaś ten nietylko że ocenić, ale i usłyszeć pieśni nie dozwoli — to nazywa się: sztuka w swym rodzaju zupełnie nowa...
Umknij nieco ramienia. Lękam się, ażeby mi nie połamali albumu, w którym życzę sobie mieć coś pióra twojego przed rozstaniem.
PODRÓŻNIK. Pokazałeś mi architekturę, publiczność, smak, styl i sławę. Wychodźmy! Teraz czas jest, ażebym w albumie twoim zapisał się.

W PAMIĘTNIKU.
I.

Nietylko, pierw się najadłszy mandragor,
Błądziły w limbach szalone kobiety,
Nietylko Dante i trzeźwy Pythagor, —
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety! itd.

(Ciąg dalszy zob. na str. 128 i n. Nr. 183).

ZA KULISAMI[86].
fantazja
«Czy znasz weneckie zapusty?»
Malczewski.
OSOBY:

OMEGITT, na Omegach pan.
LIA, narzeczona jego.
EMMA, powiernica.
SOFISTOFF, referendarz stanu.
MALCHER, służący Omegitta.
Komisarze policji — służbowi — agenci — konspiratorowie — maski — etc...
GLÜCKSCHNELL, poręczyciel spółki teatralnej.
POLAK, urzędnik zagraniczny.
Maska DIOGENES — Maska FEUILLETON.
POETA GMINNY.
KRYTYK.
MANDOLIN — CHÓR FIOŁKÓW — ORKIESTRA — FLET — SKRZYPCE.
PAŹ — ARLEKIN[87] — PIEROT[88] — Maska SUŁTAN.
DIANA — NOC.
SEKRETARZ AMBASADY.
QUIDAM.
FIFFERAQUE, sławny autor spółczesny.

I.
Scena przedstawuje międzysionek teatru i maskaradowej sali; w środku kilka kolumn, pod któremi stoją służący, z głębi słychać orkiestrę. Gdzie sala się z międzysionkiem łączy, widać kilka siedzeń, wykwintnie krytych, i z pomiędzy kolumn przezierający róg bufetu.

KOMISARZ. Trzeba mieć na uwadze służącego, który właśnie z bywalcem weszedł w rozmowę.
SŁUŻBOWY. Służący po lewej stronie bywalca jest agentem 15-go stopnia 27-go okręgu.
KOMISARZ. Po lewej stronie od nas patrząc, ale po stronie lewej zowąd... tego, mówię, któremu się wlecze po ziemi szal ponsowy, iż nie umie go trzymać.
SŁUŻBOWY. Biorę i z tego notę pierwszą... Przyzwoity służący nie zaniedbywałby do tyla rzeczy mu powierzonej.

(przechodzą)

MALCHER. Wszędzie, jak to mówią, dobrze z dobrymi ludźmi, ależ w domu najlepiej!... Vivat!...
SŁUŻĄCY Z LEWEJ STRONY. — kto ma dom...
Z PRAWEJ. — a kto domu swojego nie ma, ten ma wszystkie.
MALCHER. Mieliśmy-ci ich sporo po całych, z przeproszeniem, Niemcach, we Francji i u Włochów, w Algerji, za jednem morzem, i za drugiem, które jest większe, — i tam, gdzie namioty jeno, a domostw niema ani miast, tylko ludzie tędy owędy po nieuprawianym piasku, jak cyganie się włóczą! — Podobno, że caluchny świat objechaliśmy wkółko, ale kto to mógł widzieć, jadąc a jadąc? Jedziesz prosto, to jedziesz — a potem i w głowie się przewraca od szwargotań tylu języków ludzkich. Aż na razie, jakże cię nie porwie tęskność do swoich, jakże ci się w oczach nie zamąci!...
SŁUŻĄCY. (z szalem) Mówią, że też służącym zawsze skorzej tęskno do ojczyzny...
SŁUŻĄCY. (agent 15-go stopnia) Panowie znajdą wszędzie swoich: ten owych, co się bawią; ten znowu tych, co pieniądze robią; inny ludzi, co książki piszą; taki nareszcie i tych, co o polityce tylko zawsze i zawsze rozmawiają... Czas, ot, leci!

(dwa domina[89] przechodzą ku bufetowi)
PIERWSZE DOMINO. Czy uważałeś przy tym człowieku szpiega z 27-go okręgu?...

DRUGIE DOMINO. Nie dbaj o to!... Ten z drugiej strony — ten, któremu się wlecze szal czerwony, to przysięgły nasz agent konspiracji.

(przechodzą)

GLÜCKSCHNELL. Zaczynam się już tylko z tego cieszyć, że przecież miano dość rozsądku, aby osobnego z tej sztuki nie robić widowiska!... Ślicznie byłaby wyszła spółka! Podpiera mię to jedno, że przy dość obiecującej maskaradzie może jako tako dramat dotrzyma, a potem się to zatrze, jak ruszą do raźnych komedyjek, przeplatanych gdzie niegdzie baletem[90] i kupletem[91]. —
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Niestety! Polacy nie mają inteligencji do rzeczywistych praktycznych afer[92].
GLÜCKSCHNELL. Szukam tu którego autora.. Kupię mu ponczu i niech gada, słusznie bowiem mówi filozof starożytny, że prawda jest na dnie kieliszka[93].

(przechodzą)

PIERWSZE DOMINO. Anonim[94] się końcem końców zawsze wydaje, częstokroć przed zamknięciem widowiska. Co zaś do przedmiotu i tła sztuki, myślę, że można było daleko więcej z nich wyciągnąć.
DRUGIE DOMINO. Życzyłbym sobie pełniej, pełniej tendencyjnego elementu. Można było naprzykład lekkie zboczenie zrobić od potyczki wtórej i wyłożyć w kilku monologach choćby główne prawidła partyzantki[95], choćby pojęcia pierwsze doraźnej kastrametacji...[96] Okoliczności, tak fortunnych dla autora, pomijać na sucho nie godzi się.
PIERWSZE DOMINO. Służący, szpieg 27-go okręgu, niesie lody.
DRUGIE DOMINO. Weźmy lodów z rąk szpiega! To mu więcej nada pewności siebie, a nic przecie nie zdradza człowieka doskonalej.
PIERWSZE DOMINO. Mógłby nas kto zobaczyć z partji, która sobie poprzysięgła nie kupować nigdy niczego od podejrzanych ludzi.

(przechodzą)
(Lia, w fantastycznym stroju Heloizy[97]. Emma, w dominie).

LIA. Na bok nieco się uchrońmy; chcę odpocząć. Gdyby się te arkady rozstąpiły od góry i powietrze całego nieba tu wzionęło, nie byłoby mi nazbyt dla westchnienia.
Czego chcą ode mnie, czego się na mnie sprzysięgli?... — Jedno mię zaledwo nie omyla. (z goryczy uśmiechem).
Jedno!... Oto, że, gdybyś przejrzała nawskróś całą chmurę tych masek i gdyby ci się tak stały czytelnemi wszelkie wiązadła intryg, jak ozierać się dają włókna indyjskiej gazy, przeciwko słońcu pełnemu rozwiniętej, zobaczyłabyś... mnie tylko jedną i jedną, zobaczyłabyś nas tylko i nic wokoło!...
Dlaczegóż ten tłum? Dlaczegóż wcale inaczej jest, niżli jest?...
EMMA. Mila moja, z całej przecież intrygi twojej dwie tylko rzeczy mi wiadome: niespokojność, która lekkiej gorączki łuną opromienia ci czoło, i ciążące mi w kieszeni pudełeczko, z którem czemu się noszę? That is the question[98].
LIA. (pochylając się ku zwierciadlanej ścianie) Tegoby też zaiste tylko zbywało, żeby mi się wyczerwieniły na obliczu drukowane litery, zwłaszcza, że już podobno zaczynam być chodzącym afiszem nie najszczęśliwszego zapewne z dramatów!
EMMA. Jeszcze mię to wszystko nic nie objaśnia; powiem nawet, że nie przypuściłabym nikogo do współudziału, tak niewiele mu wiedzy zostawując.
LIA. Daruj, o, daruj, luba Emmo, ale cóż ja dla ciebie kiedykolwiek mogłabym mieć tajnego?... Czyli należało rozwlekłemi opowiadaniami tu uprzedzać, co było powinno już dotychczas przed oczyma twojemi i nieledwie w rękach twoich się rozwiązać!... Uczucie, podobne zarazem do sprawiedliwego wstydu i do obrażonej miłości własnej, zmusiło mię przemilczeć, nie utaić, iż tak zwane moje z hrabią na Omegach zaręczyny, albo raczej, że postanowienie i słowo moje pod tym względem żadnej a żadnej jeszcze pewności nie przybrały...
EMMA. Czy podobna?...
LIA. Pudełeczko, które ci słusznie cięży, zawiera w sobie dwa pierścienie, nie zamienione dotychczas przez nikogo...
EMMA. Człowiek tak przyzwoity!... A potem — w wieku waszym! Nie jesteście oboje dziećmi, jesteście ludzie... Tak przyzwoity człowiek miałżeby dopuścić się płochości i bez istotnego powodu zdanie swoje odmieniać w chwili właśnie stanowczej, a tyle oczekiwanej z upragnieniem?
LIA. Droga moja. Upadł mi do stóp moich, prosząc o odwłokę do dziś tylko, do jutrzejszego świtu, do chwili, gdy ostatnia zniknie gwiazda nocy obecnej...
Powtarzam ci prawie słowa jego...
Czyż należna kobiecie godność nie nakazywała mi umieć przyjąć tak mało spodziewanej prośby? Owszem, nie spojrzałam mu w oczy i pierścieni nie raczyłam dotknąć; skinęłam ręką... Potem — potem, gdy już go ujrzałam bliskim progu, przyszło mi nagle na myśl, że naznaczona pora jest maskaradowym dniem dzisiejszym... Dorzuciłam w tym względzie kilka słów za odchodzącym... Ani się na chwilę nie zachwiał. Wcale...
EMMA. Jest w tem coś szczególnego...
LIA. Powiadają, że w zawiązywaniu stanowczych węzłów opatrzność nastręczać zwykła zdarzenia dziwne i oświecające jakoby błyskawicami od stóp do głów całe postacie charakterów. Ależ, przyznaj mi, proszę, czy nie miałam pierwej na względzie tego wszystkiego, co rozsądek i co nakazuje przyzwoitość? Wiek, urodzenie, stanowisko, znajomość świata i majątek prawie stosowny; odpowiadający humor i wzrost... Zaiste, że wyboru mojego nie zrobiłam, jak pierwsza lepsza panieneczka, ani zaniedbałam czegokolwiek, mogącego poręczyć domowe szczęście.
Dlatego mi tem więcej uprzykrzać może postępowanie zarazem tajemnicze i do uniezasadnionego wahania się podobne... Kogo witasz?...
EMMA. Referendarz Sofistoff... Chciał się zbliżyć, ale go domino jakieś zatrzymało. — —
LIA. Czy jesteś pewna, że mnie nie poznał?...
EMMA. Byłaś właśnie do ściany obróconą, jakkolwiek do zwierciadlanej ściany!... Przeszedł... przeszedł... Mówmy!...
LIA. Domyślasz się więc, iż, czego nie należało przed wszystkiem zaniechać, to właśnie że znajdowania się tu, i to jeszcze prawie z wyrazem tej swobody, którą możnaby zdala o obojętność podejrzewać. —
EMMA. (nagle) Przewybornie. Nie wiem dlaczego nawet unikać swoich dawnych wielbicieli... Byłabym oto zaraz i Sofistoffa zatrzymała, którego na długość wachlarza miałyśmy obok.
LIA. Nie przerywaj mi w chwili, w której najdrażliwszą rzecz mam ci powiedzieć...
Kogo witasz?
EMMA. Baron Glückschnell przeszedł z wielce sławnym francuskim autorem Annibalem de Fiffraque. Czy uważasz, jak Fiffraque nosi szkiełko??
Otóż, wracając do najdrażliwszej rzeczy...
LIA. Przerywasz mi co chwila!
EMMA. Słucham.
LIA. Skoro przeto uznałam za konieczne nie uchylać się wcale od zabawy, jakkolwiek bardzo dla mnie ironicznej, nie przybyłam umyślnie ku końcowi widowiska i maskarady, owszem, zaraz na poczęciu się drugiego aktu tej dziwnej dramy... Nagle spostrzegam, że coś się szczególniejszego zagaiło, i krąży, i obiega w gronie naszej poufnej publiczności. —
Żartowniś jakiś — tylko słuchaj! — niepoczesny żartowniś jakiś rzucił pogłoskę, jakoby bezimiennym autorem był właśnie że nie kto inny, tylko Omegitt! Krew mi do głowy uderzyła. Podobno, że w dwóch miejscach świstano sztukę — nie wiem! Lecz, jak kiedy w noc ciemną wielka ogarnie kogo błyskawica, wyjaśniając na chwilę najdrobniejsze atomy piasku wokoło stopy jego, tak stanęły mi nagle w oczach tajemnicze odwłoki i historja pierścieni, któremi kieszeń twoją uciążyłam, nie umiejąc się daru tego dotknąć ręką swobodną. Od pierwszej chwili zaraz uwierzyłam była pogłosce, potem nie uwierzyłam i sobie samej, lecz poczęłam zatracać pojęcia różnic pomiędzy uczuciem miłości dla kobiety a próżnością, pomiędzy poważaniem a ironją... I oto nic już więcej nie wiem oprócz, że, jak wszyscy zdają się twierdzić, dramat, ten, który jest na scenie, musi być o bardzo i bardzo wiele niższym od niewczesnej komedji, w jaką, kto wie, czyli mię nie wplątano!
EMMA. Lio miła, prosty rozsądek nakazuje tłumaczyć sobie to wszystko całkiem odwrotnie, czyli, że, jeżeli mu w głowie zaświtało próbować szansy autorskiej, tedy właśnie, że byłby nie odwlekał ustalenia zamiarów, które, jakkolwiek niezależne, często pełzną na niczem dla ludzi okrytych głośną śmiesznością...
GLÜCKSCHNELL. Do wyrzucenia sobie mieć nie będę, jeżeli paniom przerwę, wkrótce bowiem dzwonek nas powoła, ażebyśmy cieszyli się ustępem trzecim widowiska, czy dramy, czy tragedji, o której zdanie pani słyszeć uważałbym sobie za wyjątkowe szczęście...
LIA. (do Emmy) — «Wyjątkowe szczęście» — To już zaczyna być przysłowiem wszystkich mówiących ze mną!...

(do Barona)

Właściwiej byłoby mnie zapewne, ażebym uciekła się do zdania członka teatralnej spółki i do kogoś, co przed chwilą ze słynnym francuskim autorem niewątpliwie ważną toczył rozmowę.
GLÜCKSCHNELL. Ah, pani! Jeżeli miałbym słynnego de Fiffraque zdanie powtarzać? Ci panowie naturalnie, że nie mogą być oczarowani utworem, mniej niż wątpliwie przyjętym... Zapewne pani zna sztukę nową genjalnego, a wyżej wzmiankowanego autora, «Saturnina, czyli djable oko?» Zrobiło to furorę! Ośmnasta edycja wyczerpnięta. Co większa, iż współcześnie tłumaczone jest arcydzieło na wszelki język i świat prawie cały już obiegło... Wyborny chłopiec! —
Wczora pchnięto mu dwa telegramy, dając wiedzieć o dwóch dekoracjach, jednocześnie na tejże samej spotkać się mających piersi: o gwiaździe Izabelli arcykatolickiej i o gwiaździe sułtańskiej Mahometa...
Maska ASTROLOG. (przechodząc mimo) Ku podobnej konjunkcji[99] ciał niebieskich zaiste, że trzeba piersi, szerokich jak firmament!
GLÜCKSCHNELL, (ciągnąc rzecz swoją) Szkodzi mu to cokolwiek, że może jest nazbyt liberalnym... Młodość, młodość!... Ale otóż Fiffraque i Sofistoff, i rodak nasz, dygnitarz zagraniczny —

(słychać dzwonek, orkiestrę, gwar i przeciągłe świstanie)

EMMA. Podaj, referendarzu, rękę naszej Juljecie...
LIA. Czy nie zatrzymamy się, aż skończą... świstać?
SOFISTOFF. (podając jej ramię) Moglibyśmy całkiem sztuki nie widzieć.

(tłum ogarnia powyższe osoby; Emma i Glückschnell zdążają)

EMMA. Względność sądu pańskiego, ile że na zapytanie Lii wyrażonego, nie oświeciła mię statecznie o wartości utworu i pisarza...
GLÜCKSCHNELL. Interes, interes, interes dramy lub tragedji — oto, co mam do zarzucenia kapitalnie!... Interesujące dzieło, pani, nietylko daje się uczuwać w samym obrębie sceny albo sali widowisk. Przez czas uczestnictwa mego w spółce powielekroć zdarzało mi się zauważyć, jak dalece wystarcza nieraz okiem strzelić naokoło bufetów, aby unieść sąd zdrowy i samą naturę rzeczy trafnie odgadnąć. Rzeczywista i silna tragedja daje bodźca trawieniu: więcej jedzą, zwłaszcza pod koniec sztuki, co zarazem dałoby się i higjenicznie wytłumaczyć...
Szczególniejsza wszelako (co niemniej uważałem), iż podczas baletów długich daleko więcej zwykle piją. Vaudeville[100] dobry i tęgo grany nie przechodzi normalnej linji, zaś utwory, jak szanownego skądinąd hrabi na Omegach...
EMMA. Przycichnijmy cokolwiek — —

GLÜCKSCHNELL. Dla osoby, wielką zbliżonej poufnością, nie ukryłbym wreszcie i tego, że tyloletnie podróże i tak dalekie zatarły w nim to tętno dzielne, swojskie, które z jednej strony daje osobną siłę językowi pisarza, z drugiej nieustannie myśl onegoż w bieżące potrzeby społeczeństwa wtajemnicza, to jest w to, mówię, co się podoba... każdemu. —
EMMA. Dopiero teraz istotnie wszystko zrozumiałam i niesłychanie baronowi jestem obowiązaną.

II.
Inna część maskaradowej sali. Wielkie okna, dające[101] na krużganek, skąd zasiane gwiazdami niebo widać; w głębi snują się domina i maski w niewielkiej liczbie; czasem mniej wyraźnie, a czasem wybitnie słychać orkiestrę.

OMEGITT. I, jako myśliłem, stało się: oni wyobrażają sobie, że pisać dramat było ostateczną myślą moją. Sędzie formalni zewszechmiar, którzy rozdzielają społeczność na zastępy umysłów pieszych i konnych. Im zdawa się, że jedni na rozgrzywionych jeżdżą piórach, podobni do gońców fantastycznych, drudzy zaś uprawiają prozę życia i są podpierającymi się handlarskim łokciem kalekami!...
Czyli na to obiegłem okrągłość globu i radowałem się uczuciem człowieka-męża, który zupełnie obejma kibić ziemi, ażeby ponad ową dwójcę elementarną nic nie dociec? —
Azali napróżno patrzyłem w gwiazdy, których nie widzieliście nigdy, i rachowałem wieczory wtenczas właśnie, kiedy rozbudzaliście się ze snu?...
Azali czas i miejsce i wszelakie historji ciało stradałem był napróżno z oczu moich??
Azali owego niema istnienia, istnienia, które, wszędy się rozlegając, nie opuszcza pewnego osobnego miejsca i powiada jednostce śmiertelnej «Jesteś» i powiada, że jesteś, albowiem ogarnąłeś zarazem wszędy i tu!?...
O, wielce nietrzeźwi albo marni! Azali już pomiędzy natłokiem rubasznych miotań zatłumiony jest oddech, wołający do niebios i nawskróś niebios?
Męża czy tu już niema, ani niewiasty żadnej, tylko jest wypadkowy obyczaj i techniczna równowaga zmysłów?...
Jeszcze chwila, a rozpoczną niektóre gwiazdy znikać. Jeszcze niewiele chwil, a bladawe łuny zaranku przenikać poczną grubą ciemność — któraż jest godzina, i dzień, i rok, i miesiąc, i wiek, i epoka która?... I gdzie?
Malcher, o Malcher, ty chodząca klepsydro moja, dopókąd widzę długie wąsy twoje i wzrok rzewny pod ciężkiemi brwiami twojemi, dopókąd pętlice czamary twej oglądam, tyle i opamiętywam się w otchłani!...
CHÓR FIOŁKÓW. (masek) Kwoli smętnemu zawiejmy podróżnikowi, my, napółgrobowe, ciche kwiatki! Niech przypomni sobie, gdzie oddychał oddechem braci i sióstr naszych, fiołków!

(do Omegitta)

Podróżniku smętny! Patrz i tchnij... Oto szarych i fioletowych kwiatów wieniec, naokoło ciebie krążąc, naokoło, czarodziejskiem zagraża tobie opętaniem...
OMEGITT. Maski wonne i smętne, jak godzi się odzywać do was?
CHÓR FIOŁKÓW. Pierwszy z nas jest fiołek, a druga jest fiołka, a zaś trzeci z nas jest fiołeczek.
I drugi z nas także jest fiołek, ale pierwsza powiada koniecznie, że jest fiołka... Jak sobie chcesz...
Dlatego że, kiedy gdzie indziej rumiane tańczyły dziewczęta przez wiosnę swoich lat, my wtedy włóczyłyśmy za sobą grobowy kir i krepę, która nam opajęczyła wszelki nasz gest.
I żadna z nas lub żaden, jak sobie chcesz! I żaden i żadna z nas całoserdecznego nie zna uśmiechu...
Ja fiołek jestem, a ona powiada, że jest fiołką, i my jesteśmy dużo fiołków i pytamy się ciebie, czy widziałeś wiele grobowych wiosen.
OMEGITT. Widziałem fiołki, wystrzygane z fioletowego atłasu, osadzone na drutach, o smętne maski moje.
PIERWSZY FIOŁEK. A co powiedzieli ci o nas? Szczerze mów.
DRUGI. Czy na cmentarzach germańskich i francuskich, na zwaliskach Rzymu i złomach Grecji, czy na południu lub północy?... Mów!
FIOŁKA. Czy zakochałeś się w Paryżu, widząc siostrzyczkę moją, opętaną w ciężkie warkocze?
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha, cha! Acha!... Intryga!...
PIERWSZY FIOŁEK. On w Paryżu nie był, nie był w Paryżu!
DRUGI. Co to jest Francja i Paryż? Szczerze mów!
OMEGITT. Francja jest narodem wielkich przeznaczeń, a Paryż jest tylko stolicą europejskiej cywilizacji...
PIERWSZY FIOŁEK. Kiedy on taki mądry, niechaj ci powie, co ta cywilizacja jest?
DRUGI. Kiedy jesteś taki mądry, to powiedz, co?
OMEGITT. Cywilizacja europejska jest bękarcia...
WSZYSTKIE FIOŁKI. (zakrywając sobie uszy atłasowemi kapturami) Ach!! Grubjanie szkaradny! I dlaczego?
OMEGITT. Dlatego, że wszystkie inteligencje praktyczne są niechrześcijańskie, a wszystkie chrześcijańskie są niepraktyczne...!

(usuwa się)

POLAK. (urzędnik zagraniczny) Szukam marki paltotu mego, a znajduję częstochowski medaljon święty na podłodze.
DOMINO. Trzeba go oddać służbowemu policjantowi.
Maska ASTROLOG. O, Niedźwiedzico Wielka[102], gdzie podziejesz się za wnijściem słońca!

(do Omegitta)

Patrz, jak cedzą się jedne gwiazdy, drugie zaledwo tleją lub podopalane drżą...
OMEGITT. (za Astrologiem) Czekaj!...

(oglądając się)

Znikł w fali masek, które odrzuciły się nagle długim gwaru półkręgiem, pozostawując na próżni mnie samego, jako kiedy morze odstępuje od zarytych w piasku resztek okrętu...

(od strony międzysionku słychać orkiestrę i mocny świst, tudzież hałas nagle wchodzącego tłumu)
(Omegitt cofa się we framugę wielkiego okna)

GLÜCKSCHNELL. (ocierając czoło) Przyznam się, że fiasko, jakiego na życiu nie pamiętam!...
EMMA. Szkoda, że wyznano publicznie nazwisko...
GLÜCKSCHNELL. Utrze się to jeszcze powoli, jak ruszą do sztuczek, z sensem pisanych. Czego mi wszelako największy żal, to rozczarowania urodziwej naszej Heloizy, której szukam.
EMMA. Umówione jest, że tu ją winnam spotkać, przechadzając się tam i napowrót.

(przechodzą)

Maska DIOGENES[103]. Nie odpychajcie mię, niewdzięczne! Czyliż się nie przymilam, ile umiem, ażebyście wskazały mi człowieka, który nie zachwiał się powiedzieć tego, co wam fiolkom wybrzmiało grubjaństwem?
KILKA FIOŁKÓW. Czy to uszy nasze są tak bezsilne? Tyle razy dźwigamy przecież zausznice z ogromnych pereł rosy. i rosy niesłychanie czystej, a wszystko cokolwiek jest czystego, dwakroć cięży!...
DIOGENES. O, jakże być musi lekką krynolina[104] szyta z bibuły dziennikarskiej, którą zamiatając niepomału, zbliża się owa maseczka...

(do Maski)

«Sit tibi crinolina levis!»[105].
Maska FEUILLETON[106]. A jednakże każda nowinka mię uciąża, każda nowinka!... Począwszy od dramatu nowego «Tyrtej» (wyświstanego właśnie obok), aż do widoku Diogenesa z fiołkami w czułej harmonji!
OMEGITT. (pół do maski, a pół do siebie) Nowego nic pod słońcem niema, niema nic!... Wszelako skąd pochodzi, że nowego nic niema?!
FEUILLETON. Oto, zaiste nowość!... oto nowość!...
OMEGITT. Nic nowego niema z przyczyny tej, iż wszystko, cokolwiek wiemy do dziś, uznawane było albo poczuciem, albo analogją[107], albo wyrozumieniem, albo silami doświadczenia, albo i samym nawet dziwnym przeczucia zmysłem. I nie było nigdy tak zwierciadlanie płaskiego oka, któreby, na jesienną patrząc jabłoń, mającą rzadki lub jedyny owoc na szczycie swoim, widziało jedynie i wyłącznie tylko owo jabłko i jeszcze owegoto jabłka tylko tę stronę, która najwygodniej bywa przeciw oku postawioną. Owszem, patrząc na przedmiot, nie widzimy bynajmniej powierzchni jednej, ale przez tajemnicze a mistrzowskie poczucie ogółu widzimy prawie że współcześnie wszystkie inne przedmiotu bryłowatości i przecięcia. Im zaś przedmiot widzenia zupełniej jest rozumny w swej całości, tem zupełniej i prędzej obejmujemy go jednym oka rzutem zewszechmiar. Podobnie jest, i zwłaszcza, z Prawdą!
Ona, przedewszystkiem będąc całą, od najpierwszej chwili, w której dała się postrzec, udzieliła się ludziom niejako w zupełności. I, jeśli nie oczywistemu rozumieniu ich twarz w twarz, to, że tak powiem, pośledniejszym a mnogim tegoż, ich rozumienia władzom i środkom.
Dlategoto nowemi odkryciami nazywamy co chwila rzeczy wcale nieobce i które jakoby nam były poniekąd gdzieś zażyłe albo zbliżone, i które człowieka umysł niewątpliwie że pierw jakoś kiedyś dopuszczał...
Z tej to wielkiej przyczyny nowego nic pod słońcem niema...
DIOGENES. Myśliłem, że to człowiek, a to latarnia!
FEUILLETON. Myśliłem, że to nowinka, a to prawda!

(do Fiffraque’a)

Gdybym twe wiedział zdanie, o francuski autorze słynny, zrobiłbym z tego jeszcze dzisiaj po wieczerzy i po winie spory artykuł...
FIFFRAQUE. Jednego nawet słowa pojąć nie mogłem!... My, gdy obcych języków nie raczymy się uczyć, to wyśmiewany tylko barbarzyńskie onych wybrzmienia — i to nam starczy.
WSZYSTKIE FIOŁKI. Cha — cha — cha — acha!
FIFFRAQUE. (do Fiołków) Ale my zato sobie samym i o sobie samych (jak słyszycie) mówić umiemy tak ścisłe prawdy — a to jest moc, nad lingwistyczne ćwiczenia wyższa i szybsza!

(przechodzi)

FIOŁKI. On zaś mówi o jabłku i o drzewie.
OMEGITT. (z melancholią) Dziecię, widząc upadek jabłka, wyciąga ku owocowi swe rączęta, jakoby pierś matki pragnęło objąć, ale Newtonowi tenże traf co innego zwiastuje[108] i gdzieindziej jego myśl odnosi. Chemik podejmą jabłko i na obitej o ziemię stronie jego wyczytuje zarodek przetwarzania materji, co filozof aż do ognistych otchłani słońca wraz odsyła, gdy ogrodnik mimo przechodzący widział zapewne owoc spadły i skłonione ku niemu ręce ludzi.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po tysiącach lat znalazł się tu, cóż oglądałby lub zagaił na maskaradzie żywota?
OMEGITT. Mówiłby zapewne prawdę, wierząc w moc jej, czego, zaiste, że nie postrzegam, aby ktokolwiek czynił.
DOMINO-SZPIEG. Zaś moc prawdy skąd idzie?
OMEGITT. Pochodzi z jej całości, a przeto stąd, że prawda jest ideą, powodującą nieustannie równe sobie świadectwo...
DOMINO-SZPIEG. Miałożby i to być świadectwem, że ja nic nie rozumiem?
DOMINO-KONSPIRATOR. Byłoby zaiste że świadectwem wielkiem, gdybym ja pierwej coś odgadnął...
CHÓR FIOŁKÓW. Na cmentarzach — na cmentarzach — na cmentarzach! O świcie — o południu — i o wieczorze i o nocy i o przedświcie!...
POETA GMINNY. Hej-hop, dalej hej-hop! Amarantowe czapki wgórę — wgórę dzwoniących kółek sznury i zadzierzgnięte poły za pas! Hej-hop — hej-hop!...
Pawie piórka z niebieskiemi w środku sercami, wysadzone na wierzch czoła u krasnych czapek — hej-hop, hej-hop!...
POLAK. (urzędnik zagraniczny) Równego nic nie znam baletowi narodowemu w Polsce i odpatrzeć się go nie mogę, ilekroć na przyjęcie panujących lub dyplomacji bywa tańczony.
DIOGENES. A wyświstany «Tyrtej», gdyby po lat tysiącach znalazł się tu, na tej żywota maskaradzie, cóż przeniósłby nad wszystko?...
OMEGITT. Odpowiedzi żądaj od krytyka, który musi być ową postacią, przyobleczoną w szatę, z drukowanych papierów uklejoną. Oto, biegnąc, wyprzedza się szelestem... Wiele masek na prawo i na lewo i naprzód pędzi przed nim, jakby się uchraniały od pogoni i razów.
CHÓR BIEGNĄCYCH. Nie pytajcie, mehercule[109], nie pytajcie, na mocy czego tak a tak sądzi ów krytyk?... Pozostawicie mu albowiem dwie straszne bronie w ręku: nie dać czasu, ażebyś zapytanie owo wypowiedział... albo tak dalece zgwałcić ciebie polemicznemi wyskoki, żebyś przebrał miarę oburzenia i dyskusję zmienił w potyczkę. Pozostawcie go przeto, niech sam coś stworzy, niech pocznie coś sam na sam, w wielkim pokoju myśli własnej!
KRYTYK. (maska) Tam i owdzie, gdy w zwierciadlane pojrzałem ściany, zobaczyłem się nagle od stóp do głów. Tam i owdzie dlaczegóż rozlewają się mury w jeziora szkła i świateł...?! Tam i owdzie spostrzegłem nareszcie całą tajemnicę natchnienia mego. Eheu[110], nie byłbym w możności nic utworzyć, gdybym się pierwej nie rozdrażnił, i gdybym się nie zawziął na coś i nie ugniewał!... Dlatego, to właśnie, na co sarkam, cały stanowi skarb mój i całe upewnienie i pokój.
OMEGITT. Dzieci wtenczas mają potrzebę bicia i psowania. Siła kocha się w sobie, skoro ze ślepego żywiołu w akt przechodzi — jest to właśnie najniepodobniejszą rzeczą do krytyki...
FIOŁKI. Ten wynarodowiony podróżnik, gdzie tknie, przewraca! Azali nie uplatałyśmy się w wieńce dla owego mędrca, i dla tamtego poety, i dla tego wszystkiego, co tu świeci, niosąc wonne kadzidła z rosą łez?...
GLÜCKSCHNELL. Kilka jeszcze kroków za krytykiem pozwól mi, pani, zrobić! Może uroni parę słów z tego, co o widowisku dzisiejszem mamy czytać i sądzić.
EMMA. Nie uważałeś, baronie, na gest i postawę Heloizy naszej? Przeszła tędy przed chwilą, ale nie miałam odwagi jej zatrzymać. Patrz za owym pielgrzymem, co ubrany jest w perłowe muszle! Oto widzę jeszcze, oto widzisz: jej białe ramię... Patrz, jak to ramię drga od przytłumionego wewnątrz oburzenia! Nigdy nie widziałam oczu takich i wstrząsnęłam się, pozierając w nie, jak w głąb, która magnetycznie na dno pociąga.
GLÜGKSCHNELL. Widzę, że się przybliża do wielkiego okna, do krużganku, jak osoba, spragniona otwartego powietrza. Tamże przez tłum przepływa posuwiście i niefortunny autor...
EMMA. Oto widzisz okażnie profil jej na tle nieba, które ani rumienieje od jutrzenki, ani już od księżyca bierze srebro... Oto jeszcze ostatnia gwiazdka nad jej warkoczem plącze się.
Gdyby nie te gitary i mandoliny!... Gdyby się można było zbliżyć słuchem.
MANDOLIN[111].

I.

A czy też ona wié —
Nie z jawu, to choć z snów —
Jaki to bywa koniec lwi
Szczerze jej śpiewanych słów?

II.

A czy choć aby wie,
Najnieustanniej nowa,
Że tu się kona wprzód, nim zwie,
A ona zawsze zdrowa!

III.

A czy przynajmniej wie
Wołająca wciąż «daléj!»
W czyich to łkaniach stopy dwie
Umywa, jako w fali?...

IV.

A czy chociażby wie
W swej omylnej pogoni,
Że tu się nieraz z grobów rwie
Kwiat makowy do skroni...
————————————

(Emma, Glückschnell i kilka innych masek uchylają się pod filary wielkiego okna; Lia wsparta o krawędź krużganku, Omegitt od strony salonu przez tłum masek zbliża się).

OMEGITT. Jako Leander[112], przez szkło fal Hellespontu spostrzegając zapalony ogień na wieży, wydłużał ramiona swoje, aby do brzegu na czas zdążyć, tak, przez gazy i wiewne osłony masek, dopatrywałem ciebie, pani, i ostatniej gwiazdy nad czołem twem...
LIA. (niechętnie) Leander (jeżeli nie mylę się) utonął w Hellesponcie...
OMEGITT. Poczem kapłanka Hero rzuciła się w morze, nie będąc dość syreną, i obojga koniec był tragiczny. Lecz... nie uważałem w pierwszej chwili, że należało mniej poufnie i mniej swobodnie zacząć rozmowę...
LIA. Zaiste, podziwiam dobry humor, lubo jego źródeł nie zgadują. Skrócę nawet i streszczę, co mam mówić...
OMEGITT. Oto właśnie ostatnia gwiazda znikła!...
LIA. Zazdrościłam jej naprzód!... Powielekroć! — Powielekroć, mówię, potrzebę czułam tak wymazać nazwisko moje z liczby widzów tragedji pańskiej, jak przed chwilą zatarło oddalenie blask tej gwiazdy.
OMEGITT. Pani, ta gwiazda jutro wznijdzie i ktoś zapewne przypadkiem spojrzy na nią z tegoż samego miejsca. Wszelako ten sposób wicia rozmów nazbyt wiele przestrzeni zostawuje pomiędzy dwoma osobami, ażeby jej kto trzeci zająć nie pośpieszył, przy tak upornym tłumie.
LIA. Ten rozmawiania sposób, panie, wielce jest podobny do grzeczności wzajemnych i pozdrowień przed pojedynkiem; dlatego proszę nie uważać za nietrafne, jeśli gestem zastąpię dalsze słowa i pośpieszę mu wręczyć pierścienie jego...
OMEGITT. (usuwając ręce) Pozwolę sobie ostrzec panią, że niewiele jest boleśniejszych utrapień od ciągłego uczucia, iż pozostawiło się za sobą serce, przez nas zranione, i dlatego, pierścieni nie przyjmując, chcę atoli coś unieść z drogich rąk jej, ażeby towarzyszyła nam pamiątka, ażeby mnie wspomnienie, a pani świadczyło przekonanie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .[113].

III.
Też salony, od strony zajezdnego przysionku.

MANDOLIN.

*

Na posadzkę zapustnej sceny,
Gdzie tańcowały pierwej tłumy mask,
Patrzyłem sam, jak wśród areny,
Podziwiając już pierwszy słońca brzask.

*

I na jasnej woskiem zwierzchni szyb
Kreślone obuwiem lekkiem kręgi,
Jakoby czarodziejskich pisań tryb
Mówił do mnie z ziemi, jak z księgi.

*

Listek kwiatu, upuszczony tam,
Szepnął mi coś papierową wargą...
Wśród salonu pustego sam i sam —
Rosa jemu i świt byłyż skargą?

*

Otworzyłem okna z drżeniem szkła,
Że aż gmachem moja wstrzęsła siła,
Z kandelabrów spadła jedna łza — —
Ale i ta jedna z wosku była!...


KOMISARZ. Na uwadze mieć trzeba pokątnych pieśniarzy i gitarzystów. Azali niedość jest muzyki oficjalnie pensjonowanej, która szczodrze i stale wydąża maskaradowym potrzebom?...
SŁUŻBOWY. Ludzi czujnych i wiernych wszelka baczność przeniosła się do miejsca, kędy zwierzchnie odzienia za numerami odbierają. Tam na teraz jest, jak to mówią: waga kniei!
FINAŁ ORKIESTRY. (razem) Jeszcze kilka tylko, kilka stronic, opłynionych po brzegach bladą zorzą, okapanych od góry konaniem lamp... Im się zdawa, że my gramy rozczulający finał[114] włoskiej opery, lub że pooślepiane oczy nasze skaczącemi nutami w gorączce wzroku zapominają się dla akordów, słodko płynących... My cieszymy się raczej, że jeszcze tylko parę pozostawa nam stronic, dotykanych po brzegach różowemi palcami zorzy, wyświecanych od góry konaniem lamp.
FLET. (solo) Jakże się też nie położę w pudło moje, białym wykładane aksamitem, jakże się nie wyciągnę już za chwilkę!...
Oto jeszcze raz tylko, tylko raz, wilgotne mię usta dotknąć mają, szepcąc coś...
Oto jeszcze raz tylko, oto raz jeden tylko przebiegną mi po biodrach kościste palce, a potem — potem... jakże nie spocznę! Trumienka moja długa jest — dostatnia jest zewszechmiar trumienka moja i białym wysłana aksamitem...
SKRZYPCE. Flet już swoje skończył i klaszczą mu...
Niechżeby mu klaskano jak najdłużej!... Niechżeby mu klaskano, zagłuszając małouważne smyka poruszenia! Kilka włosów wytargnął smyk z swej białej grzywy, wytargnął kilka włosów, białych, jako śnieg — i odleciały na powietrze!...
ORKIESTRA, (razem) Jeszcze tylko kilka stronic, kilka, które do połowy różowieją zorzą poranną, a od góry okapane są gorejącym woskiem świeczników...
Jeszcze tylko parę tych stronic, zapisanych pląsającemi nutami w sieciach linij, jakoby to były skaczące czarne postacie tworów nieznanych, a ułowionych w drżącą matnię.
PAŹ. (z gitarą)

I.

Nie chcę już smutków, nie!... Już mi za małe,
Choćby, jak świata zepsucie, ogromne!
Cóż bo tu nie jest naskróś przebolałe?
Cóż nie zajęknie mi w ucho, gdy wspomnę?

II.

Dlatego nie chcę smutków, bo nienowe,
Tylko że własnej starości nie pomnę —
Jakbym nie słyszał wciąż, gdzie wesprę głowę,
Że wszystko jęczy a jęczy, gdy wspomnę!

III.

Pyły zatartych pod nogą pomników,
I miasta na nich, i twierdze niezłomne,
Aż pójdą w gruzach czekać budowników...
Wszystko tu jęczy a jęczy, gdy wspomnę!

IV.

Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go zwykle ręce wiarołomne!
I lubię nagły w znużeniu spoczynek.
Bo uprzytomnia śmierć — pierwej, nim wspomnę.

*

Dlatego lubię kwiat niezapominek,
Bo rwą go tylko ręce wiarołomne!
............


EMMA. Chciej się usunąć, smętny paziu!... Paziu smętny, daj folgę ręce mojej, która przyciągam ku Heloizie, albo podaj jej to małe pudełeczko, dwakroć już w ciągu wieczora pożądane...
PAŹ. (usuwając się)

*

Daj mi wstążkę błękitną! Oddam Ci ją
Bez opóźnienia...
Albo daj mi cień twój z giętką Twą szyją!
Nie, nie chcę cienia.

**

Cień zmieni się, gdy ku mnie skiniesz ręką,
Bo on nie kłamie!
Nic od ciebie nie chcę, śliczna panienko,
Usuwam ramię...

***

Bywałem ja od Boga nagrodzonym
Rzeczą mniej wielką:
Spadłym listkiem, do szyby przyklejonym.
Deszczu kropelką. —


(przechodzi)

SOFISTOFF. (w fantastyczncm ubraniu Abelarda) Gdyby nie odmienna tłoku natura i nie zagłuszający orkiestrę błędni gitarzyści i piosenkarze, obiecywałbym sobie to na końcu zabawy, po co inni tu gromadzili się przedwcześnie.
DIOGENES. Oto i człowiek!...

(zagasza światło swej latarni)

— To on, on — nieochybnie! Inaczej nie wdziewałby maski ze wschodem słońca...
EMMA. (półgłosem) Referendarzu uprzejmy, jeszcze jedno tylko i jedno słówko rady poufnej, jeszcze jedna ulotna chmurka do odwiania daleko poza różowość zorzy — —
Mamże odkryć ci, przestrzec ciebie, mamże twemu taktowi nieco zostawić do zwalczenia?
SOFISTOFF. Pani, ostrzeż, jest to uczyń sama przeze mnie; poradź, jest to rozkaż; a taktowi memu pozostaw, jest to: użyj jeszcze trzeciego sługi, skoro już dwóch pierwej wszystkiego dopełniło. W takim razie wybiera się zazwyczaj służących niedołęgów.
EMMA. Taktowi twemu pozostawiam niemałą rzecz — albowiem narodowość twoją, czyli przeszkodę jedną i jedyną, jaką spotkać już możesz względem Heloizy... Referendarzu uprzejmy, czy mnie pojmujesz?...
SOFISTOFF. Pani! Ojczyzna moja nigdy i przenigdy niczem innem nie była, jedno właśnie że taktem! Pozostawiać trudności, jakie nastręczać może narodowość moja, i pozostawić je mojemu taktowi — jest to poruczać serce moje piersiom moim. Nietylko się przerażać takowym datkiem i ciężarami onego, ale nawet zań podziękować sprawiedliwie nie potrafiłbym.
Pani, kiedy inne ludy, zakochane w osobistościach swoich, wyzywały wszelakiego nieprzyjaciela postępu na bój różnobronny i szukały rozmaitej sławy, ojczyzna moja uprawiała wtedy właściwy jej rozum oczekiwania na owoce cywilizacji, nie jej otrzymywane wysileniem. Dlategoto na teraz, dlategoto w wieku obecnym pozytywnym, widzisz pani, że mądrość, ojczyźnie mojej właściwa, a ogólna cywilizacji mądrość znaczą jedno!
Czy pojmuje pani, jak dalece narodowość moja nikomu przeszkodą być nie może?
Od stolicy ojczyzny mojej, założonej na wzór, skądinąd przeniesiony i gdzie indziej zdobyty trudami wieków, aż do formy i nazwy państwa, aż do obuwia i ubioru każdego rycerza, broniącego ojczyzny mojej, wszystko nienarodowe jest i obce! Jest to właśnie że piętnem wysokiego i szerokiego posłannictwa mojej świętej ojczyzny — i jakże, o pani, może być, aby narodowość moja była przeszkodą, przeszkodą, jak mi to pani daje uczuć, przeszkodą do osobistego mojego szczęścia?
EMMA. Pozostawiam cię, o Abelardzie, genjuszowi twojemu i jeżeli zniknę na chwilę, to jak dobroczynna wróżka...

(znika w tłumie)

ARLEKIN. (wtórując sobie mimiką[115], jakby gitarę trzymał)

Wlazł kotek na płotek
I mruga;
Piosenka to śliczna, niedługa!

PIEROT. (odbierając mu mimiczny instrument)

Wbiegł ptaszek na daszek
Kościoła,
A wiatr nim okręca dokoła!

ARLEKIN. (przejmując na nowo mimikę)

«Twój ptaszek
Jest z blaszek»,
— Kot rzecze —
«Choć kręci się wkółko, nie przeczę!»

(przechodzą)
IV.
Tychże samych salonów przedsionek zajezdny.

PIERWSZY SŁUŻĄCY. Burnus[116] księżnej i watowany kaptur panny Hermenegildy...
DRUGI. Płaszczyk pana hrabiego... kareta! Jakób!... Jakób!...
TRZECI. Ponumerowano ciąg powozów: nasz trzydziesty dziewiąty... Nepomucyn!... Hola, Nepomucyn!...
Maska SUŁTAN. Skręćmy bokiem co rychlej i zawadźmy jeszcze o szklankę piwa u Małgorzaty...
DIANA. (maska) Coś na zimno przekąsić, coś ze zwierzyny z sałatą przyszła mi chętka...
SEKRETARZ AMBASADY. (do Diany) Popiłżebym szampanem i nie pogardziłbym cygaretkiem na dzień dobry!
NOC. (maska) Zawadziłam czarne mroki moje i gwiazdami pstrzone opony gaz moich, zawadziłam o ostrogę żandarma!...
EMMA. Czy widzisz ich, baronie, tam, gdzie kolumn dwie?... Tam ich dwoje, a istnie, że są piękni! — Oto Heloizy czoło pochyla się i tonie w cieniu framugi, oto Abelarda ramię wyskoczyło w smug światła rannego — szepcą coś... Poglądając na nich, przychodzi mi na myśl, że nieinaczej spozierać musiał Canova na bliskie dokończenia posagi swoje...
GLÜCKSCHNELL[117].  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
OMEGITT.  . . . . . . . . . że słyszę z jednej i drugiej strony coś jakoby litanję przełamywaną wyciem...
Coś, jakoby niesionej broni w marszu szczęki...
Głowa mi cięży. Spocznę...

(przylega)

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . [118]
WÓDZ. (odwracając się do falangi i uderzając mieczem w próżnię) Jeszcze raz żelaza poświstem, jeszcze raz płazem lacedemońskie odepchnijmy powietrze...
Wgarnąć całego nie mogę pod krótki miecz mój, a ty, a ów?...
PIERWSZY Z SZEREGU. (dając cios) Zwichnie mi się rękojeść, albo ten prąd dobieży w przysionek domu rodzinnego.
WÓDZ. I, jeżeli się zatliła gdzie belka, rozdmucha pożar...
PIERWSZY. Bo nie było tam ojców, jedno byli pastuchy stada bawołów...

*

A ojcowie nasi nie mieli żon...

*

Kiedy im już zabrakło na hekatombę[119] krwi, kiedy wyszczerbiły się falangi pod messeńskiemi kosami, wtedy odstawili żołdaków do owdowiałych łożnic w ojczyźnie ich...

*

I porywała się ta i owa niewiasta, lecąc do bram na spotkanie posła z pola bitwy... Ten wiatru poświst, wyrzucony popchnięciem miecza, ten prąd powietrza niechaj szuka matki Spartanki i wygwizdnie w jej siwiźnie słowa przekleństwa.
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał, i nie miał ojca, i żaden z nas nie miał ojczyzny!...
WÓDZ. Bo my nie Spartjaty ani lacedemońskie męże — my Partenjanie![120]
I pójdziemy, gdzie granit odpycha morze, i odepchniemy morze stu wiosłami, i odepchniemy ramieniem zmorę wspomnień, bo zahartowano nas pierwej pieluch, a potrafimy znieść wszystko — prócz tej ojczyzny!...
WSZYSCY. Bo żaden z nas matki nie miał i nie miał ojca i żaden z nas nigdy ojczyzny nie miał.

(przechodzą)

MALCHER. Wypróbowali, panie, szabel, wypróbowali... Ale, co rzekli między sobą, nie rozumiem, jedno myślę, że tędzy ludzie i coś razem podobni do owego etranżerskiego[121] legjonu, który w Algerji widzieliśmy...
OMEGITT. (porywając go za ramię) Chłopca z końmi wołaj mi wraz! Uchodźmy!

(Omegitt i Malcher uchodzą w stronę lewą, gdy od prawej wstępuje Chór ateński, a następnie we dwa półkręgi rozłamuje się).
∗             ∗

CHÓR PRAWY. W człowieka życiu są chwile próżne, chwile czcze. Ale w żywocie prawdy chwil takowych niema, jedno jest ciąg. Dlatego chór ateński wciąż się wiedzie, jako nieustannie czujny areopag[122].
Kto nie rozmawiał z nim? Kto z nim nie rozmawiał? Ale on sam rozmawia ustawnie z prawdy rytmem.
Zachwycił się on raz o pierwszorzędny ton harmonji, który przewodniczy światom, i najnieprzerwaniej kołuje odtąd, jak planeta.
Czy widziałeś, ażeby się kiedykolwiek uniósł albo zaśmiał — albo żeby przesyt i znudzenie znalazły się na równej drodze jego? Zaiste, takowego męża nigdy nie było... A wszelako: ateński chór takim jest.
LEWY. Dlatego, że w życiu męża są chwile próżne, chwile czcze, lecz w prawdy żywocie chwil takowych nie było nigdy.
EPOD. Błogosławione jest światło i nie bywa złorzeczonym cień; ale, kto zguby poszukuje, temu jedno i drugie dopiero za znalezieniem przedmiotu sprawuje radość.
CHÓR. Oto, widzę, zbliża się mąż ateńczyk i poziera dokoła niespokojnie, jakoby, na tym kraju ziemi rzeczypospolitej tam i sam wzdłuż stąpając, w dwie zarazem poglądać przyszedł ojczyzny.
LAON. Onego dnia dawnego, kiedy, wyrostkiem ledwo będąc, rzuciłem się ze skołatanej nawy za tonącym człowiekiem, azali rozważyłem w sobie pierwej, iż ocalę dla siebie ojca i obywatelstwo i ojczyznę? Podobnie i dziś tegoż samego siebie poznaję w sobie albo boską tożsamość nieustannej nad sierotą opieki!
Jako bowiem dnia po wszystkie pamiętnego podołałem był wydźwignąć z toni morskiej sędziwą osobę Kleokarpa, któż wie, azali napróżno wiarę dałem pozorom i wieściom i czyli nie zbyt płocho się porwałem, ażeby ukrywane wycieczki Eginei aż tu dośledzać!
CHÓR. Człowieku, który wyziewem niewolniczej azjackiej przypowieści obejmasz jasną prawdy rdzeń, a który masz gest i postawę i ubiór obywatela ateńskiego, nie opowiadaj, jeno powiedz.
LAON. Metek[123] nie jestem, i podobno, że nieco więcej niż izotel[124], a prostatem[125] mym człowiek areopagita, któremu uratować życie dały mi bogi. Urodziłem się pono na dalekich brzegach Fenicji, a odrodziłem się na pianach fali morskiej; mężem uczyniła mię galera czarna z czerwonym żaglem, a obywatelem lud ateński na progach przysionku Tezeusza[126].
Areopagita Kleokarp jest mi ojcem wedle sprawiedliwości...
Sprawiedliwość od boga bogów idzie. Kleokarpa pierścień na palcu moim nosząc, nie przyozdobiłem się świecidłem zewnątrz ponętnem. Są albowiem burze i nawałnice nietylko owe, które widujemy z dachów w odległości, ale i te, co samychże przysionków kolumnami wstrząsać umieją.
— Oto szlachetnego Kleokarpa dostojna córka od niektórych dni znika z domostwa i powiadają języki niewstrzymane, że chadza według poszeptów Tyrteusza, odkąd tego poetę wielka wyrocznia podała głosowi ludu ateńskiego, a Ateny go stawią na czele zastępów lacedemońskich...
CHÓR PRAWY. Powiadają mędrcowie wschodni, że na krańcach przestrzeni nieustannie wrzące jest ogromne koło wichrów i ciał i duchów.
LEWY. Nieustannie parte i okręcane światów pochodem.
PRAWY. Tak samo i na wybrzeżach świata tego nagromadzają się mroki, przez które niejeden duch przechodził bohaterski.
LEWY. A widnokrąg myśli człowieka zaokrąglony jest milczeniem i melancholją.
EPOD. Na kraju tym dwóch ojczyzn, o obywatelu ateński, wśród ruiny tej, której dwa ościenne ludy nie śmiały podnieść z upadku i która przeto legia dwakroć głębiej, iż środków i sił miała dwakroć, o obywatelu ateński, tu kogo przychodzisz szukać i jaka cię utrapiła niespokojność?...
LAON. Pogodnie jest lśniący hełm Minerwy, a słowa umiejętnego męża nie są porywcze. I tragiczne także umysły chórów, przechadzając się po krańcach sceny żywota, łacniej mogą o burzach mówić i wyrokować o nawałnicy morskiej, kształtne podnosząc z piasku muszle, niżeli ów widziany z dalekości pod walącym się masztem sternik. On się wydawa im tak drobny, jak odłamek koralu, który na morskim brzegu tam i owdzie zarył się w piasek.
CHÓR PRAWY. Jako wspaniała jest demokratyczna ateńskiego ludu swoboda, jako wspaniała! Ale prądy głosu ogólnego zdradliwemi bywają i bystremi falami swemi łatwo mogą grochowe ziarnka unosić. Dlatego nieuzasadniona często wieść tem skorzej porywaną jest, im lżejsza.
LEWY. Dlatego w rzeczach treści boskiej do cichego ty raczej areopagu, o nocy, idź! A jako jest niebieski obszar firmamentu w całym majestacie wszystkich gwiazd, tak wypogódź pierwej w piersiach twoich wszelkie uczucie i niech się tak wygwiaździ każda twa myśl i słowo jedno po drugiem!
CHÓR PRAWY. Ku temu to salamiński Solon[127] utwierdzić podążył starożytne areopagu kolumny[128] ażeby tam, gdzie samodzierzstwo ludowego głosu nie jest bynajmniej tamowane, miarkowało się w sobie nakształt morza, dośrodkując do głębi i okrywając się z nadwierzcha lekkiemi piany. Areopagu ciche koło, pod gwiazdami zasiadające w nocy, głębią jest, a pluskającemi tęczami zwierzchu są uliczne wrzawy i wieści płoche i szumiąca w słońcu popularność.
LEWY. Przecież daleko łatwiej jest posłyszeć otrzymane ze Sparty wiadomości, jeżeli kto je pierwszą ręką miał, niżeli od środka ziemi, z samych Delf, wygłoszone słowa Apollina umieć odgadnąć, albo umiejętnie odgadnione powtórzyć zdrowo.
EPOD. Przeto, o ateński obywatelu, wiedz, iż dlatego właśnie Chór spotykasz, który tu po słowa prawdy przyszedł, aby mu nadlatywały stąd i zowąd. Jako kiedy, poszukiwając ziemi środka, Jupiter[129] rzucił orłami dwoma od zachodu i wschodu niebios, ażeby się nad okopami Delf spotkały.
LAON. O stugębna wieści, któż cię nauczył okradać bogi z prawd, a ludzi z serca i otuchy, by nienarodzoną jeszcze przyszłość na szwank narażać? Podobna Molochowi Ammonitów[130], którego bronzowy posąg w dziecinnych snach moich mię utrapił, przeciągając rozpalone do czerwoności ręce swoje w mrokach północnych nad trzcinowem sieroty łożem. Ale oto spostrzegam w dali męża, którego po chyżości samej łatwo poznać, że lacedemońskim jest biegaczem: widzę, jako, utykając przed się ostrzem kostura, przerzuca się i toczy po pagórkach, niby rozigrane koźlę młode... Ten, zapewne z wiarogodnem wysłany będąc słowem, albo z nakreślonemi ręką pewną znaki, podążą, podąża i już jest wcale bliski.
EPOD. Stało się więc, iż odpowiedzią Chóru jest objęcie w siebie i tego głosu, który zapytywał go przed chwilą i który nieledwie że popędliwie mu zaprzeczał. Podobnych temu prawdy zwycięstw daleko więcej bywa, niżli piasku atomów na wargach morskich.

(Laon przechodzi ku głębi sceny, gdzie pod kolumnami dwoma spotyka się Chór prawy z Chórem lewym i od czasu do czasu wiąże Epod[131]. Laon, nieco bliżej przodka sceny, przed miejscem, właściwem Epodowi, wstrzymuje się)
(Daim po ostatnim skoku swoim odmienia krok i wchodzi z szczególną starannością)

CHÓR PRAWY. Ten sam, co ledwo chwila temu jak rozigrane gził się koźlę, ten sam zbliża się kroki kapłańskiemi.
LEWY. Wedle Likurgowego[132] testamentu, z którego tyle im zostało wokoło nich, iż układnie ruszać umieją członkami ciała...
EPOD. Zaprawdę, człowiek odpowiada całym sobą pierwej, niżeli folgę dawa słowom.
CHÓR. Nie ku czemu innemu ateński chór pogodnie się okręca w rytmie planet.
LAON. Mężu spartański! Jeżeli biegaczem jesteś, wygłoś nakazaną tobie z góry powieść, a jeżeli, co większa, masz tablice, porozumiewalnemi znakami zewnątrz jasne, tedy zapytuję, czyim rękom i oczom i czyjej są przeznaczone umiejętności?
DAIM. Słowem pierwszem od Sparty: «Zwyciężyć albo zginąć!» A lacedemońskiem pytaniem te drugie słowa: «Gdzie wódz?» A trzecią likaońską przypowieścią, iż każdy z żelaznym mieczem swoim stoi, jak wryty.
Okrągłe puklerze, i torby chleba, i powózek smarowane koła w oczekiwaniu drżą.
Sto świń dzikich a tucznych mają kapłani, kiedy zechcą, i trzymają ogień w pogotowiu, siedząc a myśląc.
Ale równi wysłali gońce i biegacze, jako ja jestem, i nauczyli ich napamięć wszystkiej powieści, którą rzekłem, ażeby o wyczekiwanym wodzu dostać języka.
A teraz: trwać mam tu, aż mi kto powie, co napowrót godzi się odnieść, bo zaprawdę że już i lakońskich brakuje słów, tak bardzo wiele powiedziawszy!...
CHÓR LEWY. Ci ludzie narodowy zatracą język przez wyskok sił...
PRAWY. Jak stracili już jedno pokolenie samowolną banicją[133] Partenjanów...
EPOD. Nie powiedziałeś zbyt wiele, mężu spartański, jeżeli daleko więcej wzamian wyglądasz. Naucz przeto uczciwie pytających o tem wszystkiem, cokolwiek w tak przeważnej chwili wiedzieć należy.
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Wszelako ateński niewolnik swojemu jedynie panu powolnym bywa, mianując się równym poza domem każdej osobie. Zaś inaczej jest aż dotychczas z powolnością ludu spartańskiego i dlatego ja ci nakazuję, mów, co wiesz.
CHÓR. Ten się sprawił, zaiste, jako rzeczypospolitej obywatel trzeźwy i czujny, używając prawa, które mu dano, ani je w niepożyteczności zatrzymując...
— Biegaczu spartański, tobie nakazujemy, mów, co wiesz.

(chwila milczenia)

LAON. Mów, co równi trzymają między sobą?...
DAIM. «Zwyciężyć — lub zginąć!»
LAON. A lud?... Co trzyma?
DAIM. «Zginąć — lub zwyciężyć!»

(chwila milczenia z obu stron, jakoby rozważając powolnie Daima odpowiedź)

CHÓR. Zaiste, chrobra jest w prostocie swojej lakońskiego języka siła i treść!... Zaiste, chrobra!... ale rozliczniejsze są daleko obyczaje ludów na świecie, i wygłosy, i powiedzenia im właściwe. Dlatego Ateńczyk wszystkie piękna każdego narzecza woli objąć, albowiem świątyni nikt nie stawia z jednej kolumny.
LAON. (do Daima) Jeżeli przeto pomiędzy równych okrzykiem i okrzykiem ludu jest różnica, tedy w całej Lakonii, widzę, iż takiego niema męża, któryby tymczasowo ponieść umiał trudy harmosta!?...[134]
DAIM. (z niejakiem oburzeniem) Hieroplit dzielny trwa.
CHÓR. Obywatel, nazwiskiem Hieroplit, kto jest?...
LAON. Kto jest człowiek nazwiska nieznanego?
DAIM. (nieco poruszony) Od Lakońskiego golfu[135] do zatoki Korynckiej cały świat o Hieroplicie wie, że dzielny jest.
A kto więcej rózgami był okładan, niechaj stanie!
A kto świsnął z ołtarzy więcej bułek i, z kolegami w równi się dzieląc, zjadł, niech mi zaprzeczy.
Azali messeńskie dziewczyny nie szalały, kiedy nad granicą kozy pasł?...
Azali nie płynął aż do Krety, gdzie bywa mądrość?
«Hieroplit!» kto zakrzyknął, kupę powiedział i takowy odpocząć sobie może, jak w święto wół.
CHÓR. Osobo lakońska! Czy nic więcej o pospolitej rzeczy spartańskiej nauczyć nie masz?
DAIM. Górą Hieroplit, górą!
Zginąć, albo zwyciężyć!
CHÓR PRAWY. Zaledwo że z Focdy[136] powiał wiatr i jeszcze nikt słowa wyraźnego wyroczni nie zna. Cóż się godzi mężowi temu odrzec i jakiej powieści się nauczy zmordowany Lakończyk krótką rozmową?
LEWY. Dla wyrozumiewających wyrocznia dawa: myśl, dla gwałtownych i krzepkich: nagi ukaz, a oczekiwanie dla pierwszych niewyraźnym tylko prologiem bywa.
EPOD. Spartański biegaczu, w dni niewiele naznaczony przez bogów harmost do Lacedemony[137] zdąży. Ateny podejmą imię jego rękoma swemi z kolan bogów. Ale czyli przez pogodne błonia Arkadji[138], albo czyli po gruzach tych przechodzić będzie, czyli może wioseł pięćdziesiąt poniesie go brzegami Cyklad do Likaońskiej zatoki, tego ani wiedzieć dotąd niepodobna ani wiedzieć się godzi w wigilję wojny...
DAIM. Niewolnikiem będąc, o obywatele, nauczony jestem zwłaszcza trwać i milczeć.
LAON. Synem przygotowanej do walk będąc ojczyzny, umięjętnie czuwaj w roztropności.

II.
Opodal jednej z bram ateńskich — uprzedni dziedziniec letniego domostwa Kleokarpa, po dwóch stronach laurowe chodniki i marmurowe lawy, przed jedną z ław krosna i co do tej roboty się należy — czas nadwieczorny.
(Dorilla chwilę pogląda dookoła — Eginea wchodzi z głębi sceny)

EGINEA. (wchodząc) O, jakże szybko ubiega czas, Dorillo, gdy użycie jego naprzemiany od nas i nie od nas znów zależy.
DORILLA. Ale kto oczekuje zarazem ojca, pana domu, siostry i przybranego brata, ten zależy we wszystkiem nie od siebie...
EGINEA. (zbliżając się do krosien) Poglądam na ostatni ścieg mej igły...
DORILLA. Czy ażeby przypomnieć sobie ciąg rozmowy, którą nagle przerwawszy, opuściłaś była progi domowe na tyle czasu!...
EGINEA. Dlatego przypatruję się, o siostro, którą z barw wypija skorzej słońce, jeżeli kto pozostawi krosna cudze na powietrzu odkryłem przez tak długo...
DORILLA. Nie sądź, Eginej, że tę niską wymyśliła przeciwko tobie psotę mało cię kochająca siostra, ale ta, która została domu panią w nieobecności trojga osób, sama, rozkazała, ażeby krosna tak pozostały...
Niechby z areopagu wracający ojciec i pan, przechodząc, zobaczył pustą ławę i porozrzucane włókna, a na zapytanie jego, z władzą rzeczone, odpowiedziałby sługa ogrodowy albo która z niewolnic, nie Dorilla!
EGINEA. Któryż areopagita kapłanów nie zna i nie wie, jakie się obchody przygotowują na dni świąt, albo który, przez Pnyx[139] przechodząc, nie spotyka mistrzów chóralnych, ażeby miał nie przywieść sobie na myśl, ile prób rabiają córki ateńskie, zwłaszcza, jeżeli mają być nowe hymny w użyciu?
DORILLA. (półgłosem) Przez poetów pisane nowych...
EGINEA. Zwłaszcza jeżeli być mają nowe hymny i jeżeli córka aeropagity jest koryfą[140], odpowiadającą za cały jeden chór.
DORILLA. Zapewne, że o tak świętych pracach zwykło się (jak mówisz) wcześnie rozmyślać, nie zaś w jednej chwili, nagle...
EGINEA. Przypomniałam sobie sen, Dorillo!...
DORILLA. A! I wytłumaczonoż go pomyślnie?... A!... i musiało być dzisiaj dość ciekawych w wilgotnym przysionku Fobetora?
PIERWSZA Z NIEWOLNIC. (wbiegając) Ogrodowy sługa postrzegł pana i ojca już pod modrzewiem wielkim, gdzie rozchodzą się miedziane drogi...
DRUGA NIEWOLNICA. Sługa ogrodowy dawno już postrzegł pana i ojca pod wielkim modrzewiem. Łaziennik ma polecenie zgotować kąpiel.
TRZECIA NIEWOLNICA. Pan i ojciec postawił nogę na ziemi swojej. Bliski jest...
DORILLA. Opowiesz mi twój sen. Koniecznie twój sen mi opowiesz...
EGINEA. Opowiem ci, gołąbko moja...

(siada do krosna)
(Kleokarp wchodzi głębią sceny, poprzedzają go niewolnicy; pogląda maleńką chwilę na córki swoje i daje im znak ręką, aby na miejscach pozostały, przechodząc, jak człowiek znacznie znużony)
KLEOKARP. (z błogim uśmiechem) Zaiste, że nie egipskiego to przysionek domu, gdzie mężowie w zaściankach niewieściemi zajęci są sprawami, a ruchawość i język kobiet rozlegają się naokoło...
(przechodzi ku stronie, gdzie bieleją kolumny przysionku)

DORILLA. (na stronie) I oto jeszcze pochwalona!... I pochwalona jeszcze... (do Eginei) Widzę, o siostro, że służyłaś dziś bogom.
EGINEA. (powoli krosna swe zwijając) I że w imieniu twojem zawiesiłam wieniec róż białych, gdzie płoną same.

(pierwsza niewolnica zbliża się z poleceniem do Dorilli)

DORILLA. (wstając z miejsca swego, do Eginei) Dzięki tobie, gołąbko moja! Przygotować ojcu łoże pośpieszam.
EGINEA. Ile razy go widzę, gdy po areopagowem wraca czuwaniu, zdaje mi się, że bielmo księżycowe uniósł na świętych włosach swoich i że gwiazdy zaciekły mu w źrenice. Siostro, niech ja ojcu zgotuję łoże!
DORILLA. Dziś służyłaś już bogom.

(uchodzi)

EGINEA. (poglądając za uchodzącą siostrą) Córkom bogów! Jupiterowym córkom[141], które zaręczają natchnienia dla poetów.
Pytanie jest, azali więcej i bliżej bogom służy powolne i proste serce niewiastki cichej, krzątającej się w obrębie ścian domowych czyli raczej, kto całą swą postacią w naznaczone zgóry wyroki wchodzi i, wchodząc i wejść mając i usiłując wejść i cofnąć się nie mogąc i cofnąć się targając, drży!?...

(z głębi chodników laurowych upada kamyk, obwinięty w różdżkę pełną kwiatu granatowego)

EGINEA. (podnosi kwiat i, podbiegając ku cieniom laurów) Kroku jednego naprzód! Czy nie mówiłam, że najwcześniej o pierwszej gwiaździe?
TYRTEJ[142]. (z głębi cieniów) Zdawało mi się, że wznijdzie, skoro tu wejdę, i że wystąpi na niebiosa, kiedy ją wskażę palcem...
EGINEA. (groźnie) Jeśli jeden krok zrobisz naprzód, to... to nie o pierwszej gwiaździe, ale o siedemdziesiątej siódmej...
TYRTEJ. (znikając w cieniach drzew) O całej drodze mlecznej...
PIERWSZA NIEWOLNICA. Domu waszego syn, Laon, brat wasz, niewolnikowi konia oddał i ma się ku wam.
EGINEA. (wskazując krosna) Myślę, że pan i ojciec wieczerzać zechce małą chwilę, niżeli upadną pierwsze mroki...

(niewolnica pierwsza i inne dwie krzątać się poczynają około zestawienia siedzeń i przyborów, potrzebnych do wieczerzy)

LAON. (wchodząc) Widzę, że bliźnięcy twojemu kwiat granatu mimowolnie uszczknąłem. Może nawet z tegoż samego krzewu, może z tejże samej gałęzi?... Skąd wzięłaś twój, dostojna siostro?
EGINEA. (zapinając kwiat w warkocze) Służy mi jako wzorzec w drobnej robocie niewieściej i nieledwie że wyrasta tu przed krosnami. A twój, o dostojny bracie, twój niech spocznie w bujnych włosach Dorilli, ażeby obie siostry w równem były ubraniu.

(nie przerywając słów, umyślnie)

Wszelako nie nawykaj opuszczać sióstr, wszelako nie opuszczaj gołąbki naszej Dorilli na tak długo!
DORILLA. (od strony przysionku, gdzie przewodniczy zostawiającym wieczerzę) Laon!
EGINEA. Podaj nieco skroni twoich! On chce, ażebyś upięła we włosy kwiat, który przyniósł...

(Kleokarp od przysionku zbliża się wolnym krokiem ku przygotowanemu wieczernikowi, a spostrzegłszy Laona, daje mu uprzejmy znak swą ręką, poczem na przysłanej ławie się układa. Laon i niewiasty zbliżają się)

LAON. Żeby cię oglądać spoczywającym, o panie i ojcze mój, nie wiem skąd potrafiłbym lub chciałbym zdążyć, ale mi powiedziano na Pnyx (o czem i sam mógłbym był się domyśleć), jak dalece miały być ważnemi areopagowe zagajenia nocy ostatniej (jeżeli takowe innemi były kiedykolwiek). Przeto, ażeby myślom twoim i upodobaniom nie być dalekim, przyjąłem wdzięcznie zawezwanie przełożonych nad robotami portowemi mężów, którym uprzejma należy się powolność, i ludzi rzemiosła, w którem, powiedzieć mógłbym, iż do bezużytecznych nie liczę się. A jako jest zupełny we wszystkiej okrągłości swojej orzech świeży, kiedy, ciężką odtrąciwszy z siebie zieleń, wytoczy się sam, złoty i dojrzały, tak udatnie skończoną spuszczaliśmy koryncką galerę nową na pełne morze, czego się ani bez libacyj[143] wstępnych arii bez przygodnej wycieczki czynić nie zwykło.
KLEOKARP. Nie napróżno, nie napróżno powtarzać zwykłem, o Laonie, że Jowiszówna wielka, glaukiemi[144] na Ateńczyków poglądając oczyma, przypomina im błękitne obszary mórz. Niech narody wyrostki ufają raczej w krzemiennej sile ramion, a ich szybkość i zwrotność niechaj od jeleni bierze przykład i stanie się uradowaniem klaszczących widzów lub tych, którzy wydzielają płacę w czas igrzysk! Lecz obywatel dojrzały, lecz umysł wolny, wyręcza elementem dziką silę i on w jej rozhukaniu nie pokłada dobra publicznego... Cóż zaiste, podobniejszego do rzeczy boskich nad gwiaździarską ową umiejętność, której słodki nasz Tales[145] przewodniczy, mąż, którego badaniom zarzucają wszelako płonność!...
EGINEA. We wszystkiem niżsi, ojcze, niżsi od służebnej kucharki mędrca...
DORILLA. ...Która przynajmniej była mu użyteczną w prostocie swojej...
KLEOKARP. (dalej do Laona) Powiedziećby można, że, jeżeli nauczony w niebieskich rzeczach człowiek powraca wejrzenia swe ku ziemi, tedy wraz obejmuje nad elementy rząd i o tyle zbywa się siły dzikiej, ile potęgą morza się wyręczył, — elementu, który niewięcej i niepierwej człowiekowi podlega, jedno, jak prędko i o ile umysł jego zapatrzył się w niebiosa.
EGINEA. (poglądając wgórę) Jako kwiat na wysokości rośliny swojej, tak mi się wydawać zwykły gwiazdy, iż są kwiatem wysokości świata tego.
Dosyć jeszcze czasu, nim pierwsza wznijdzie!
DORILLA. (poglądając niżej) Oto wchodzącego śpiesznie gościa spostrzegam.
LAON. Poznaję gładkiego syna Chariklesa!...
GOŚĆ. (zbliża się krokiem zadyszanym i odzywa gwałtownie naraz do wszystkich osób) Żaden Koreb, żaden Koreb, najzawołańszy żaden jeździec tyle i w tak krótkim czasie nie przewiał pyłu, ile go dziś rzuciły wokoło miasta tessalskie kopyta konia mojego...

(spostrzegając obecność starca)

Trzeciego areopagity czcigodny dom nawiedzam...

(zajmując wskazane miejsce i ciągnąc rzecz, niekiedy wielkiem zadyszaniem przerywaną)

Odkąd już tajemnicy niema bynajmniej, a wieść stała się prawdą...

(hamując się na chwilę obecnością areopagity)

Ile że żadnej już niema tajemnicy, podążyć jeszcze chcę opodal choćby na chwil niewiele, do rodziny czcigodnego pentakontarka[146], gdzie czuwanie przeciąga się w noc późną. W różnych miejscach, dopiero się z ust moich i ode mnie pierwszego dowiedziano nieodmiennej a dziwnej prawdy o szczególnem Tyrteja przeznaczeniu...
LAON. (z oznaką lekką wstrętu obraca się do areopagity i pogląda na lica niewiast) Niewiele jeszcze temu dni, pomnę jak dziś, kiedy na rzecz małych bachanalij[147] napisałem był ów wiersz (dla którego jednogłośnie pogardzono Tyrteja rymem), któż wtedy w całem mieście byłby się poważył dopuścić, choćby jak coś najoddaleniej prawdopodobnego, że ten właśnie, że ten nieledwie wyświstany rymotwórca w Apollinowym stanie wieńcu na progach wielkiego Tezeusza!
KLEOKARP. (z półuśmiechem) Ta więc tylko już jedna zostanie tajemnica: ile oczekiwać było trzeba na dzień, białym kamykiem naznaczony, ażeby rym wyroczni, nadeszły z Delf, we właściwej jasności dał się odczytać...

(Kleokarp daje znak niewiastom, ażeby się od męskiej rozmowy oddaliły; Eginea i Dorilla ujmują się za ręce i powoli odchodzą w cienie laurów)

GOŚĆ. (jak na początku, mówi bez uwagi na obecnych) Niezbyt jeszcze dawno i tu, opodal, przed domostwem czcigodnego pentakontarka — pomnę jak dziś — któż nie mówił o chromym Tyrteuszu, że jest «kulawy?» Któż go i «jednookim» nie nazywał mową człowieczą? Dziś, kiedy stu jazdy spartańskiej z koni zsiadło i zatknęło długie swoje włócznie przed świątynią wielkiej Minerwy, kiedy lud ruszył od Pnyx patrzyć na opienione konie, na chlamidy[148] czerwone i na milczące postacie mężów bronzowych; dziś, kiedy powoli wchodził Tyrtej na marmurowe stopnie, a chór stał pod rzędem kolumn, sam do kolumn podobny; dziś zauważono, że nie jest bez osobnego wdzięku kolebanie się w chodzie szczęśliwego bogów ulubieńca, że podobną ochwiejność kroku mają męże, nawykli do panowania falom morskim lub nieskorzy do ubiegania się o rzeczy, które powinne są ich czekać. Dziś, zaprawdę, dopiero spostrzeżono, o ile i samo nawet przyćmienie oka lewego znamionuje wzrok rzutny i trafnie do ucelania uzdolniony. Dziś stał się głos bogów głosem ludu...
Niech żyje Harmost! Słyszę rżenie konia mojego...

(podnosi się i nieledwie bez pożegnalnego znaku odchodzi, sam w sobie zadumany)

KLEOKARP. Mniemań ludu niestałość i sądzenia jego, do fal podobne morskich, zaledwoby powinny niepokoić tych, którym się przedstawiają elementa w postaci ich zewnętrznej, nie w zawiadującem niemi prawie. Ale zawiść, miotając sercem człowieka, nie dozwala dostąpić myśli tam, gdzie ostatecznie pierwsza prawda przebywa i każdemu, co dobiegł jej, wydziela sit we dwakroć tyle, ile na dobieganiu zużył.
Zniechęceni niesprawiedliwością współczesnych są podobni do człowieka woźnicy, któryby, zapatrywając się na koło, nieustannie okręcające się tam i napowrót, zwątpił o podobieństwie iścia naprzód; zaś ludzie, zawiścią udręczeni, poglądają jedynie obok siebie i mocni są tylko o tyle postępować, o ile mają współzawodników przed oczyma... Ci i tamci pracować się zdają, ażeby panowanie elementów nad prawdami wstecz bogom i cnocie uzasadnić, a boleść ich wewnętrzna z tego pochodzi, iż, nie wiedząc, że przeciwko sobie samym działać pragną, cierpią, iż działać nie są w możności.

(Kleokarp zwolna się podnosi i, opierając ramię na Laonie, ma się ku przysionkowi)

Czy i ty, o Laonie, poczuwałeś omacną chwilę zawiści za dowiedzeniem się o szczególnym Tyrteja losie?
LAON. Podpierając ramię twe, o panie, brakuje mi tylko jednej rzeczy, ażeby zupełnie być szczęśliwym, ojcze!..
KLEOKARP. Laonie, synu, mów!
LAON. Ramię twoje, ojcze, podpierając, chciałbym być bliższym tobie... krwią.
KLEOKARP. Sióstr masz dwie...
LAON. Sióstr dwie...
KLEOKARP. Czy nie obie zarówno bratem cię zowią?

(zachodzą w przysionek domu. Dorilla występuje pierwsza z cieniu laurów, a drugą stroną niewolnice, którym owa w zwijaniu wieczerzy przewodniczy)

DORILLA. Siostro Egineo, patrz, jako w czarze, której nie dopił Laon, odbijają się i szklą wczesne gwiazdy!...
EGINEA. (obłędnie) Wypij je siostro moja! Zdaje mi się, że słyszę rżenie koni...
DORILLA. To nadobny syn Chariklesa obiega miasto, prędszy nad wieść.
EGINEA. (zatrzymując się przed domostwem) Radabym doczekać się dziś śpiewu słowików...
DORILLA. Nie pozwolę ci, jeżeli mi nie opowiesz snu twojego.
EGINEA. Nie opowiem ci snu mojego, jeśli mi wpierw wysłuchać nie dasz, co słowiki o swych snach powiadają.
DORILLA. (wchodząc w przedsionek) Pomiesza ci się w główce twojej i będziesz mi opowiadać potem rzeczy słowicze.

III.
Inna część ogrodów Kleokarpa. Noc.

EGINEA. Zdawało mi się, że upadł kwiat granatu, ale to, widzę, upadł suchy liść...
Wydawało mi się, że gwiazda przeleciała zniecierpliwiona, ale to tylko świecący przemknął robaczek.
To, co jest na niebiosach, wydaje mi się jaśniejącem w przygodach rzeczy poziomych, gdy poziome odnosi się przed oczyma mojemi na niebiosa. Ziemia i eter odcofnęłyż się ode mnie czyli mię ogarniają wirem nieznanego szału?
Teraz, teraz sobie samej, niestety, ufać przestawam: potrąciłam-że kamyk okrągły stopą niepewną i drżącą?...

(garnąc ręką ku ziemi)

Ale owo i kwiatu pąk wilgotny, owo i uskrzydlający mię dreszcz, co przenika zupełnie całość istoty, tętniąc silnie, rączo i równo, jakby odpowiadał z wnętrza człowieka akordowi, rozbrzmiewającemu na niebiesiech...
W rytmie cała się czuję, i oto już nie będę więcej omylona. To... on!
TYRTEJ. Zatrzymałaś mi dziś bicie serca dla upadku kamienia na ścieżki twoje, a wydało ci się grubjaństwem wszechprawo świata. Herkules boski byłżeby w sile docisnąć kwiatem wątłym na odległość tak wielką?... Niewiasto czarująca! Kamyk ten, w kwiecie uwikłany, to tajemnica święta rzeczywistości, to właśnie że jeden z najdroższych twojej płci klejnotów, to świat wasz... i to cię tylko obraziło! Zaiste, potrąciłaś się o świat cały gniewem twoim.

(po chwili)

«Tak jesteście wy wszystkie!» zwykłem był kiedyś mawiać, bluźnić; dzisiaj mówię: «Tak ty na jedną chwilkę chwili bywasz...»
Tak bywasz — mówię — i ty...
EGINEA. Więc dlatego, o Tyrte, omyliłam siostrę i dałam się sędziwemu ojcu omylić, aby pierwszem spotkania naszego słowem było nieporozumienie i tęsknota, do wyrzutu podobna? Dlaczegóż serce, oczekując, nie oczekuje nigdy według kształtu, w jakim rzeczy po sobie następują i zdarzają się?
TYRTEJ. To jest jeszcze owo ziarno kamyka, objęte purpurą granatowego kwiatu i nadające całości wagę konieczną...
Kwiat skoro na zamierzone upadnie miejsce, odtoczy się wraz kamyk okrągły...
A któryż go przechodzień nazajutrz pozna, lub z twardego czoła jego wyczytać potrafi, co ten kamień spokojny poczynał w nocy?
EGINEA. Idziesz za myślą twoją, Tyrte. Ja tu za sercem przyszłam.
TYRTEJ. (podając jej rękę i ramię) Nie zbłądziłaś.
EGINEA. Oto mi powiedz raczej ty, co poczynałeś w dniu ubiegłym.
TYRTEJ. Dawałem życie, by wziąć żywot, a odbierałem co?...
Poglądałem na oblicza, żółte zazdrością, i musiałem przeto odgadywać wartość całości społeczeństwa, a tę odgadywać musząc, przynaglony byłem widzieć przyszłość, a przyszłość pojmując, wyniszczały mię smutki, i myśliłem, żeby też coś ro bić, o coby mię pod wieczór słodki głos zapytał: «Co dziś robiłeś?...»
I urwałem amarantowy pąk granatu, i oplatałem weń kamyk okrągły, i podniosłem ramię moje, patrząc w niebiosa, a zdawało mi się, że wybłyska gwiazda z eteru... I rzuciłem kamykiem w mirtowe przeddomie Eginei, popełniając nieznane dotąd grubjaństwo: samej ciężkości ciał dotkliwych!
To robiłem... i sporo innych rzeczy, ale wszystkie są smętne! Albowiem oblicze wielkie całych Aten, po pierwszy raz się ku mnie obróciwszy, po raz się ostatni obróciło. Żegnać mam? Witać? Nigdy nie dano mi swobody. A jednakowoż wszystko, i co krok, witać, witać muszę... U każdej z bram trzynastu, mogę być pewnym naprzód, że napotkam znajomości trzynaście, które mię dziś poufnym raczą uśmiechem... Przy Ceramice[149] wstrzymuje jeździec konia swego i, zeskakując lekko, pochyla się w objęcia moje: «Boski, miły Tyrteju!» — To Chariklesa syn (który mi urągał mało dni temu)...
W cieniach kolumn Wiktorji stoją zacne matrony i córy ich. Ta i owa rzuca mi różę białą, zapominając, do ila jest trudno kwiaty podejmować, skoro się kulawym przyszło na świat...
(Dni temu niewiele tak dobitnie piętnowały one moją ułomność!...)
Przed prytane[150] uderza mię w ramię mąż sędziwy, z wielkim pocztem idący (któregoże na życiu nie widziałem): nic nie rzekłszy, pośpiesza dalej z tajemniczym wyrazem spiskowego.
A około liceum! A przy teatrze! — Przy teatrze?... Dlaczegóż to wszystko nie przy teatrze jedynie?
U ostatniego wschodu świątyni Bachusowej przypada mi do kolan ogromny mąż i, obzierając się jak zbrodzień, szepce: «Do nas, do nas, osobo, przejrzana na niebiosach! Takiego-to my, wielkoludy, wyglądamy...» To niejaki Carohaj, Scyta z narodu (który mię nazywał ślepym i kulasem, gdy u jego Prostata uczyłem dzieci).
Piękne są Ateny! Święte miasto i umiejące, jak widzisz, dawać siłę wybranym synom swoim, dawać im siłę na wtóry dzień po usłyszeniu głosów bożych, gdy rozbrzmieją stanowczo nad człowiekiem, przez żywot jego cały pomiatanym... Gdyby można było dorzucić grochowemi ziarny do Olimpu, przewotowałby może lud ateński wyroki i samego Apollina...

(postępują razem; Tyrtej się zatrzymuje i poczyna z westchnieniem)

Czemuż ich pieśni już tak mało pewna
Treść i skażonej całości?
Lutnie ich czemu z łomliwego drewna,
A nie ze słoniowej kości?
Ta ich łomliwość czemu jednak rzewna?
Spyta mię serce, łzom żyzne:
Wygnana oto wdzięki swe królewna
Kryje w poziomą pstrociznę!

I ów, co boski duch na dziejów karty
Bierze, jak orzeł na skrzydła
Słońce, poeta czemuż nie pożarty
Przez lwy, lecz stłoczon od bydła?
Orfeusz czemu mógł piekielne larwy[151]
Zebrać na strunę, jak pyły,
I zatrząść niemi, nie zmieniając barwy
Słów, ni poniżając siły?...

Furjom wspaniałej nie zabijał ody
Na hekatombę piekielną,
Choć szedł po żonę urodziwą, młody,
Śmiertelny szedł po śmiertelną...
............
Gdy ty, co śladem tak zacnym ozutą
Nogę, jak w złotym koturnie,
Na popiół stawisz Erebu[152], jak dłuto,
Miękkiej dające kształt urnie —
Choć bóg piekielny nie groźnem już bóstwem
Tobie, przed tobą zjednany:
I ty w purpurze (która jest ubóstwem) —
Ty, król, ty czemuś poddany?...

(po chwili z rodzajem obłędu)

Cedr nie ogrody, lecz pustynię rodzą:
Próżnia kołyską olbrzyma...
Eginej!... Wielcy poeci przychodzą,
Gdy poetów wielkich niéma...

(ciszej)

Lecz dziejów karta ma niejedna stronę:
Jest słowo z brzmienia, jest z ducha,
I bywa z dachów poetom głoszone,
Co powiedział wieszcz do ucha.

EGINEA. Ścieżki już niema dalej... Pozwoliłam ci kroczyć na wolę niosącego cię zapędu, aż oto uwikłałeś całe czoło w gałęzie lauru.

(odczepiając mu włosy z liścia)

Zaiste, że poeci wielcy nazbyt długi po sobie przestanek zostawili...
TYRTEJ. Tak było zawsze, o Eginej. I to jest właśnie, co ci śpiewam. Posłuchaj jeszcze:

Cedr nie ogrody, lecz pustynie rodzą,
Próżnia kołyską olbrzyma;
Wielcy poeci dopiero przychodzą,
Kiedy ich niéma!...
............

Popsowałaś mi całą piękność rymu i odczepiłaś mi z włosów wszystkie wawrzyny, pomiędzy które mię chore oczy moje i brak ścieżki zaplątał. Oh! nie tego, nie tego wyglądałem i upragniałem od kobiety...
A jednakże tobie powiadam, że nic bez ciebie...
Nic!... Nawet i sam delficki wyrok o mnie nie ma pełności swojej bez kobiety.
Co mówię ci, wielkie jest. Słuchaj!

(przysiadają oboje w wybłęku mirtowym)

Lacedemońskich stu mężów z rzędu celnego (który u nich «równymi» się zowie) widziałem dziś. Mało wyrażam, iż widziałem: bowiem dla mnie i ku mnie, i ku mnie, i rzec mógłbym, że po mnie zbiegli tu. Czyli z nimi mówiłem? Nie wiem, iż słowo Spartanów jest przestankiem mowy człowieczej.
A jakkolwiek przestanek ostatecznym nazwać się godzi całego tonu mowy wysłowieniem, nie przeto jednak opiewać nim nie można rzeczy potocznych dlatego, iż wzajemnie podawanym sobie i zamienianym być nie może.
Tę to jedyną treść pojąwszy w pierwszem zaraz zetknięciu się z lacedemońskimi posły, odgadnąłem nieledwie całość posłannictwa własnego i ozwałem się w sobie głosem ducha ku wyrokom delfickim, podziwiając boską onychże mądrość!...
A ozwawszy się duchem we wnętrzu siebie przechodziłem w modlitwie przed szeregiem stu niemych piersi mężów niemych, uderzając tego i owego po kamiennem ramieniu i dając się im zrozumiewać niewysłowionym całego postanowienia mego wzięciem i mocą. Lecz, gdzie piersi dotknąłem i ilekroć u okolic serca zatrzymała się ta ręka moja, tylekroć zadzierzgałem nią o klamrę żelaznego upięcia, pod którem, powiadam ci, Eginej, że człowiecze nie bijało serce!

(ciszej i tłumniej)
Tajemnica to wielka... Przenika mię zimno świętego dreszczu, gdy dobieram słów dość poufnych, ażeby ci ona wypowiedzieć, ale wypowiedzieć nieba mi każą. Słuchaj:
(pochylając się ku jej skroni)

Lud ten cały zżelaźniał... Już likurgowego testamentu ostatnie słowo przyszło na świat w pokoleniu, zrobionem przez prawodawcę... Już skończyło się wszystko i bóg tam nic nie tworzy więcej... I już miejsca dlań niema, jak dla podrzutka albo dla nowonarodzonego niedołęgi, któremu też prawem śmierć zadają, nim wypełznie z kołyski. I oto przesłanek lakoński stał się w lakońskich dziejach, tak, jak w języku ich!...
I posłany jestem ja, nim dla bogów ojca miejsce się znajdzie...

(przerywa za znakiem Eginei)

EGINEA. (spostrzegając przerwę) To nic!... To tylko jedna wielka gwiazda spadła, lecz choć zapatrzyłam się w niebiosa, słucham a słucham. Mów!
TYRTEJ. Wielka jest to tajemnica, o Eginej, iż nie mogą być ludy zakochanego Pigmaljona rodzinami. O rzeźbiarzu tym wiesz z powieści świętych, iż rozpłomienił mu się w objęciach jego posąg kamienny i że takowy skoro za żonę pojął, miał z nią potomstwo. Synem łoża tego przecież był Pafus!...[153]
Nie przeraź się rzeczy słów moich, ani poglądaj w niebo, dopatrując, czyli nie zadrżą gwiazdy, skoro ci powiem, że Pafusów takowych ludem Lacedemona dzisiaj jest.
Pigmaljonem był stary Likurg i, z posągiem umiłowanej idei swojej tajemniczego uścisku dokonawszy, spłodził zastępy synów twardych, których goleń i czoło i najzacniejsze serca okolice przeświecają rzniętym marmurem. Gladjatorów to rzeczpospolita gimnazjalna[154], której koniec zapowiedziany był na Delfach, ale oni już ani słów wyroczni, lubo o nich głoszącej, nie byli w stanie pojąć! Zaiste, rzekł Apollin, iż «dopóty Sparta trwać będzie, pokąd się Likurgowe prawa nie wyczerpną...»
Śmiech mnie bierze okropny, okropny śmiech. —
— Zaprawdę, że tak, tak jest — i tak stawa się... Kilkadziesiąt tysięcy zdrowych głazów, żelazem dobrze skwadrowanych i po jednej architekta myśli zestosowanych w przewidziany naprzód ogół, skończenie też swoje mają naprzód; a pomnikiem są póty, dopóki trwa budowniczego abrys! Pierwej, potem i w przeciągu samegoż budowania... to są kamienie!

∗             ∗

O historjo, jeżeli ty byłaś kiedykolwiek?... O historjo, patrz: Czy z tych-to żywiołów powstała ta ateńska republika? Kodrus[155] wielki, ostatni król, azali i dziś nie panuje nieobecnością wszechprzytomną? On, szukając śmierci od dzid doryjskich, na które się królewskiemi swojemi wparł piersiami; on, w sukmankę przebrany kmiecą; on, z tą umyślnie łomliwą kosą w ręku upadający, gdy zawołał: «Koniec królestwu ateńskiemu!» — czy rozumiesz, Eginej? — on kamieniem stał się węgielnym przeobrażenia ludu, i oto głęboka Aten żałoba rozrzewniła się po nim w republikę.
Nie nauczał on służby warsztatu jak rzemieślnik tępy i surowy, ale gestem jednym jako mistrz tworzył na wieki! Palec jego, wśród zamachów doryjskich i okrwawionych oręży podniesiony, blady palec jego pisał na niebie, a zatrzeć tego nikt połą płaszcza swojego nie potrafi, iż jest współboskie.
Królowanie takowe, o Eginej, obywatelstwem jest, aby się obywatelstwo wszelakie stało królestwem. Inaczej sędziwy począł sobie Likurg, wódz ćwiczonych od dziecka chłopiąt, marmurowych młodzieńców rzeźbiarz, mąż, który nie w boskiej sile przetwarzania, lecz w wierności swojemu własnemu zarysowi całą siłę stanu założył.
Współboskie poczęcie jest Kodrusa, jako owych, którzy z córami niebios wczasy swoje miewali, ale potomstwo Likurgowe jest ze współposągowego stadła przyszłe na świat i, dopóki kamienie zwyciężać mogą ludzi, póty zwycięży...
Lecz skoro już zwycięży i gdzie zwycięży, nie zostanie tam kamień na kamieniu...

(nagle)
To tam wszelako, o Eginej, tam iść mając, odkryte mi są ku poznaniu te straszne prawdy.

Jak ogromnej miłości potrzebować będę, jak ogromnej, sama odgadnij!
Dlatego-to oprzej białe ramię swoje na piersiach moich i zupełną daj folgę tak szlachetnej i całej serce potrzebie. Żadnej z córek ateńskich nie wzywał nikt świętszym uczucia gwałtem. I jeżeli nie pojmiesz mnie, i jeżeli ty jeszcze nie pojmiesz, to ani Aten nie będzie, iż nie było w nich jednej kobiety!
EGINEA. Słuchaj, Tyrte! Niech stanie tu przede mną teraz ojciec siwy, poprzedzony służbą z pochodniami i na walne idący posiedzenia; niech oświecą nas w głębokich oczach jego szerokie łuny od stóp do głów, — nas, tak uplatanych ku sobie ramionami; niech zaskoczą nas wszyscy domownicy: a głosem tym samym, bez ochwiania i jednego wydźwięku słów, rzeknę, w tę się pierś moją uderzając, iż cały areopag jest w tej chwili, cały areopag w tej tu niewieściej piersi jest! I, jeżeli boski duch na Delfach zagrzmiał imieniem twojem, to nie będzie mu kłamać córka ateńska. Bo zaprawdę powiadam tobie, Tyrte, że syn żaden wielkiej rzeczypospolitej zupełniejszą nie był od ciebie miłością ukochany. Lecz nie dzisiaj, nie teraz, nie o schyłku tej nocy podrzucisz mnie na konia swego i pomieszam te sploty moje z rozwianą grzywą. Wiatr nie ten, co się zrywa, ochładzać mi będzie skroń i łzę odgarnie...
Tyrte, ty mi pozostawisz w mieście ludzi swoich, i rącze konie, i pozostawisz mi dokoła twoją myśl, i serce twoje, i tę moc, z którą mogłabym dziś czoło w czoło napotkać olimpijską ojca powagę. Moc, co biorę od ciebie, a niezadługo potem przyzywam jej sama, po nazwisku wołać tej mocy nie umiejąc; z mocą tą czekać będę chwili, stanowczemu przedsięwzięciu odpowiedniej, i wypowiem sędziwemu ojcu mojemu, cokolwiek czuję. A jeżeli ojciec nie pojmie mię, toć pojmą bogi; a jeżeli nie pojmie nikt, to pojmą rozkazy nasze, ludzie twoi, i rącze konie pojmą, wydążając po rosie nocnej, że przed nami tętni Zwycięstwo!
Tyrte, zdaje mi się, że wzrostem stałam ci się równą. Pojrzyj! Zdaje mi się, że i szerokością ramion moich stałam się na razie równą tobie — tak szeroko oddycham, szeroko tak, i pełno, i tak bezpiecznie...
TYRTEJ. To jest sen, o Eginej, który mnie się przedstawił nocy uprzedniej...
EGINEA. (zawierając mu usta palcem) Iż w objęciu twojem wzrosłam cała i stałam się tobie równą, o Tyrte?
Nie mów dalej, nic dalej nie mów! To jest sen, który mnie się nocy uprzedniej przedstawił.

TYRTEJ. Śnimy razem! — Czuwajmyż razem! żyjmy, i umierajmy, i odlatujmy razem w wiry niebieskie!
EGINEA. Bóg obwinął nas dwoje połą eterowego płaszcza swego, to i jakże cię opuścić potrafiłaby Cerery koryfea?... Niechaj niewolnice i niech dziewczyny barbarzyńskie zaprzedają miłości swoje za łan zboża, za parę złotych kolców, lub za cokolwiekbądź z ziemskich drogości. Nie na takim to przemyśle wysnowały się dzieje lej ojczyzny, co podesłała nam pod nogi zwaliska Troi! I nie pod tem niebem, w które Helena poglądała, i nie przed tym nareszcie areopagity domem miejsce na kram północnych branek...
TYRTEJ. Miłość taka, o koryfeo, to Grecja cała — to wolność, to prawda i to świętość...
Dlatego, kiedy będę już wjeżdżał w miasto nieznane...
EGINEA. (przerywając) I kiedy lacedemońskich dziewic chóry słać ci będą przed koniem pomost wawrzynów, Tyrte, pomnij, że będę z tobą...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy walczyć mi przyjdzie bojem wewnętrznym i poglądać z twardej powózki na łamiące się fale ramion krwawych wśród zawichrzonego marszem piasku...
EGINEA. Ja z tobą będę...
TYRTEJ. Dlatego, kiedy osamotnieję przegraną bitwą i, tułając się, posłonię twarz moją do kałuży przydrożnej, ażeby się ręką napić wody...
EGINEA. Ja będę z tobą.

IV.
Scena przedstawia platanowy chodnik lacedemoński; tam i owdzie siedzenia pod drzewami; w głębi sceny droga wielka ku górom, a od drogi uciekające ścieżki ku parowom; po prawej stronie wdali widać, Dromos[156]. Ślepy inwalid spartański przechadza się, chłopcy igrają w małą bitwę i lub za starcem wołają o przypowieści.
PIERWSZY. (dobiegając starca) Jeszcze jeden niewielki rapsod[157], jeszcze jeden!... Usiądziemy wszyscy u kolan twoich, jak koźlęta — jak koźlęta pod gałęziami dębu, gdy księżyc rośnie...

CHÓR. Będziemy ci opowiadać i wskazywać każdego żyjącego, który przechodzi, a tylko jeden jeszcze rapsod przyrzecz!
PIERWSZY. I damy tobie chleb kradziony, jak nikt nigdy lepiej nie ukradł.
CHÓR. Oto właśnie pędzi zdaleka wicher piasku, a w omieci jego widać lacedemońskiego biegacza, jak przerzuca się na kosturze swoim.
STARZEC CIEMNY. (przysiadając pod platanem) To Daim, o chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające. To Daim, syna mego przyjaciel, biegacz wojenny. On zaiste że mniej zastygłą krwią czerwone rapsody miastu niesie z gór...

(szukając kijem przed się)

Chłopcy! Niechaj się zbliży tu, a wołajcie ku niemu, że jeden z równych jestem, ów, co dwudziestego lata pierwszej wojny stradał oczy od messeńskiego pocisku; ów, co nogą odepchnął jedynego syna swojego, skoro, potu nie widząc, namacał strumień wilgoci i posądził, że to krew dziecka jego — na karku, ztyłu!
CHŁOPCY. Prawy Spartjata!
STARZEC. Ów, co pierwszy przedłożył wniosek, aby ukaranym bywał rózgami, ktokolwiek rzuca wróblom kruszynę chleba, ośmielając przez to rozrzutność obywateli i schlebiając próżniactwu ptasząt...
CHŁOPCY. Spartjata prawy!...
STARZEC. Dlatego-to ptaszęta ubolewały zdaleka, skoro szedł, i podawały sobie znaki stada z drzewa na drzewo...
Chłopcy, a co widzicie teraz na drodze wielkiej, której oczyma memi nigdy już w życiu nie obaczę?
PRIMUS. Widzimy, o prawy Lacedemończyku, jako ku platanom drogą wielką zdąża Daim krokiem porządnym. On odmienił zapęd poskoku swego i w miarę przybliżania się ku nam układa postać skromną, jak na Spartjatę przystoi...
Ale za nim i za nim, gdzie się rozciekają ścieżki pokątne od wielkiej drogi, widzimy, o Lacedemończyku prawy i mężu równy, tam i ówdzie odpryskających w bok po ścieżkach, jakoby czynili to zbiegowie albo ranni. Niektórzy z nich (jeżeli oko nas nie myli) znaki dają konnym, zdala śpieszącym, inni słaniają się w pochodzie i kuleją.
STARZEC. Jeśli to jest porażka, chłopcy moje, chłopcy bose i lekko pląsające; jeśli to porażka jest, o karne chłopcy i rózgami ćwiczone pacholęta, chłopcy, rumiane krwią razów i bójek; jeśli to jest porażka, tedy uderzajcie w chór! Zwyciężyć albo zginąć!...
CHÓR CHŁOPIĄT. Zginąć albo zwyciężyć!
DAIM. (dobliżając chóru) Zwyciężyć albo zginąć!

(Tyrtej w długim ubiorze kapłańskim, z zarzuconą połą na głową i podpierając się, jak ranny, wchodzi drogą uboczną, a potem siedzenia poszukuje opodal i na stronie)

TYRTEJ. Zginąć... albo — zwyciężyć?...
Pachołki bójek, nie bohaterowie wojen, nic innego oni nad te dwa pytajniki, namiętnością w okrzyk twierdzący zmienione, nie umieją...
«Zginąć? Zwyciężyć?» — przyrosło im wewnątrz ich gardzieli i stało się już nierozłącznym słowa wszelkiego wydźwiękiem...

(przysiada pod jednem z bocznych drzew)

STARZEC. Kijem ciebie poszukuję, Daimie. Zbliż się tu sam i, stanąwszy przed jednym z równych, onym, który dwudziestego lata jeszcze pierwszej wojny stradał był oczy od messeńskiego pocisku, stanąwszy sam, przed równym, który powołuje ciebie, powiedz twą rzecz!
DAIM. Syn twój, Hieroplit, żyw...
STARZEC. (pomiatając laską w powietrzu) Przeklętym bądź i odnieś razy moje na karku twym, człowieku, do wszelkiego zdrajcy podobien! Nie o jedynego syna swego pyta ciebie prawy Sparlańczyk, nie!
Mów o pospolitej rzeczy w pierwszem słowie i pierwszem zaraz słowa wyzionięciu, o wodzu, a nie o synu czyim powiadaj!
Oto popsowane dolatują mię ze wszech stron obyczaje i Dianie wielkiej dzięki składam, że obywateli tak skarlonych nie oglądam więcej oblicza...
O wodzu!... I, azali widziałeś tego męża, zeznaj mi sam.
DAIM. Męża wodza widziałem w obozie jazdy i pomiędzy ciężkich hoplitów[158] szeregami, jako śpiewnym nastrojem zapowiadał przegraną...
Kulawy jest i wydawał mi się jednookim!...
CHÓR CHŁOPCÓW. Barathra! bara-thra-rra-ra![159]
STARZEC. Barathra jest nieznaną Ateńczykom. Jakoż zaprawdę, że urodzić się tam mógł i schować tak upośledzony obywatel. Wszelako, o chłopcy zdrowe i piękne, naucza was równy, który mówi, że zapytywać trzeba, czyli wódz przez wojenne rzemiosło swoje nie utracił gdzie oka jednego.
DAIM. Mąż Ateńczyk, wódz, z rzemiosła swojego jest poetą.
STARZEC. O po trzykroć Barathra!... O, zdrado ateńskiego ludu... albo skończenie się wygłosów bożych w przeświętych Delfach!
CHÓR CHŁOPIĄT. Barathra kulawemu! I barathra jednookiemu! I wszelkiemu krasomówcy barathra-rra-ra!..
TYRTEJ. (na stronie) Głos ludu!
STARZEC. Usuńcie się, chłopięta, a ty, o biegaczu, przysiądź ze mną: równy pozwala tobie. Przysiądź i, o cokolwiek będę zapytywał, zwierzaj mi w ucho!...
CHÓR. (uchodząc) Barathra!...
CENZOR[160]. (do pocztu swego) Chłopców tych, bez pedonoma[161] właściwego biegających, przechłostać nieco! Wielką też mieć uwagę na miejsce święte! Lacedemońskiej ziemi każda piędź, świętą zaprawdę jest, i boskiemu to winniśmy Likurgowi, ale dwakroć i trzykroć święci się miejsce, którędy senat i królowie i równi i po jakkolwiekbądź zamkniętej bitwie spartańskie ma powracać wojsko.

(przechodzą)

CHÓR RÓWNYCH. (wchodząc i poszukując miejsca swego) Cichem, acz sprawiedliwem, wyrozumiejmy pomiędzy sobą słowem, co wyrokować się godzi, trzymać, i co wnioskować o niefortunnym dniu bieżącym.
CHÓR KAPŁAŃSKI. Jupiterowi-Konduktorowi[162] dopełniona była już ofiara, i wyruszył obóz przy donośnym fletni rozgłosie, a ogień święty, jak kometa, gorzał na przodzie... Jakoż zatrzymywać można było, jakoż godziło się zatrzymywać grom w polocie?...
CHÓR POLEMARKÓW[163]. Cóż albowiem zwycięża? I co ubroczone krwią powraca?... Pewno nie pieśń ani z świętej wygnane Lacedemony słowa rozwlekłe...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Widziałem go, jako zaraz, przybywszy gdy z konia zsiadł, zgotowali mu ludzie w namiocie jego jadło obfite; i widziałem na oczy, że ze złotego roga pił, pośpiewując fragmenta starego hymnu Argonautów...
CHÓR RÓWNYCH. Takiego-to obywatela-wodza ateński lud nasyła Sparcie bohaterskiej w chwili stanowczej!...
CHÓR KAPŁAŃSKI. Dlatego niech senat i niech króle senatu, i same efory[164], i równi wszyscy, polemarki, i cenzorowie, i kapłaństwo czują, jak rośnie trawa pod stopami...
TYRTEJ. (zarzucając płaszcz i uchodząc) Głos władzy!
Pozostaje mi dwa głosy jeszcze wysłuchać: Boga i piersi moich.

(słychać fletnie i pochód chórów królewskich)

WOŹNY. Senat się przybliża, i efory, i sędziwe senatu króle.
POLEMARKI. Zaiste, niewczesnym jest ów, który przybywa, kiedy wyniesionych wgórę włóczni pomost wyrywają z rąk same prądy gwiżdżącego powietrza. Gestu jego, ani rozkazów, choćby takowe dawał słowem pełnem i krótkiem, zgadnąć ani dosłyszeć przez nawałnicę wojenną nie potrafisz. Jakikolwiekby los przynosił i cokolwiek umiałby zwiastować, wszystko straconem bywa dla niewczesnej godziny i dla wypowiedzenia słów nastrojem, do dziewiczej pieśni podobnym.
KAPŁANI. Takiego-to wszelako obywatela wodza ateński lud Sparcie nasyła — wodza chwili niewczesnej i który przeto, do swoich się namiotów usunąwszy, nie spostrzegam nawet, aby dzielił niefortunny powrót stroskanych lacedemońskich chórów.
SENAT. Szemraniu tak sprawiedliwie donośnemu Senat się bynajmniej nie sprzeciwia, lecz u niego przed wszystkiem sąd ma wagę: jakoż słuszna jest poranić i słuszna jest uważać, że godzina, w której mąż wyroków do Lacedemony przybył, odnosi się do ludu ateńskiego, nie zaś do osoby Tyrtejowej, wysłannikiem będącej.
KRÓLE SENATU. Że nie słyszeliśmy nowoprzybyłego męża wyroków, ażeby zapowiadał co obcego, ale owszem, iż głosił uległość władzom w Lacedemonie świętym; że przesławną królów zgasłych pamięć zalecał czcić; tedy i co do osoby jego wyjątek żaden przedwcześnie być nie może usłuszniony.
WOŹNY. Ateński obywatel i, przez nieomylnego Loksiasa, mąż wyroków, Tyrtej wódz...

(Tyrtej wchodzi widomie)

EFOR PIERWSZY. Niewczesność jest to nieobecność, a kogo nieobecność uniewinnia, niech szerokie da pole przystępującemu wziąć koronę, lubo w niefortunnem starciu zdobytą.

(Tyrtej się usuwa z pocztem swoim i zajmuje miejsce ustronne)

EFOR DRUGI. Przystąp sam, o synu Hieroplita, skoro zaś będziesz wieńca tykał ręką stanowczą, niechaj świadczą tobie polemarki i niech tysiączniki ogłaszają; niech grzmią setniki, co widzieli, kiedy się ty wcześnie na swojem miejscu, cały w wielkim zapale, znajdowałeś!

(Hieroplit syn występuje z tłumu i przybliża się do senatorskich krzeseł)

CHÓR. Dość, jeżeli laurowy wieniec otrzymasz, młodzieńcze, którego opowiadać gęsta chrobre dziś nie dostawa sił...
Od najświętszej walki jeżeli odwróciło się oblicze niebios

(Tu wielka przerwa w rękopisie. Pozostał tylko ostatni ustęp zakończenia).

QUIDAM. ...Poznaje cię w tłumie; podaje ci coś, jak kartę wizytową — pudełeczko małe, noszące na sobie kilka liter, ołówkiem przed chwilą nakreślonych.
OMEGITT. (spostrzega Lię, przyjmuje dar i czyta) «Lia Sofistoff?...» Pani!...

(do referendarza)

«Scito te ipsum...»[165]
QUIDAM. (do Omegitta) Nie zatrzymuj się nazbyt! Tłum nas rozerwie...
OMEGITT. Wracając do przedmiotu rozmowy naszej: oto jeszcze jeden więcej wdzięk i urok!... Ta pośpieszność ciągu i toku, mówię, to niezatrzymywanie się na chwilę pod karą rozerwania i zatracenia poufności albo sensu rozmowy, swobodnie prowadzonej; ten tam i owdzie lekki, konieczny i przepływający w nicość spór o zmieszanie nieobmyślonego rytmu w pochodzie.
Wszystko to razem błahe i poważne, konieczne i swobodne; popstrzone owiędłych (i niewiędnących nigdy, bo nieżyłych nigdy!) liśćmi kwiatów, okapane ubocznie skrzepłą łzą białego wosku; wszystko to razem wziąwszy.... Malcher!
MALCHER. (obrzucając płaszczykiem ramię Omegitta) Konie nasze rwą się z numerowanego miejsca powozu. Czekalem-ci z płaszczykiem, wytrzeszczając oczy na prawo i na lewo. Wszędzie albowiem, jak to mówią (z przeproszeniem), dobrze z ludźmi dobrymi, ależ w domu najlepiej.
OMEGITT. «Amen!» Tobie powiadam.



MIŁOŚĆ CZYSTA
U KĄPIELI MORSKICH
komedja
«Powierzyłem nocy tajemnicę,
A ona błędnemu wiatrowi,
Wiatr falom zwierzył ją i fal szumowi,
Fale ją na piasku zapisały —
— Po piasku tym tańczące dziewice
Moje pieśni z ziemią zrównały!»
Z greckiego C. N.
OSOBY:

JULJA
MARTA
FELIKS SKORYBUT
ERAZM HRABIA FLEGMIN
SŁUŻĄCY

SCENA 1
W głębi brzeg morza — po jednej stronie, bliżej sceny, rodzaj mleczarni z altaną.

JULJA. Zaiste, słusznie wyraża się Erazm,
Którego każde słowo jest rozsądne,
Że ludźmi władnie zbieg okoliczności.
Czyliż albowiem chciałabym dni tyle
Bez odpowiedzi list jaki zostawić?
Zwłaszcza przezacnej list cioci Ireny?
Cioci Ireny, którą cenię tyle!...
Lecz wie się łatwo o chwili i miejscu,
Kędy i kiedy my piszemy listy,
Nierówno wiedząc, jak i gdzie dochodzą!
Gdyby rok temu przysłała mi ciocia
Oryginała, jak jej wychowaniec,
Miałabym czas się zająć poleceniem,
Jakkolwiek dziwne jest i prawie błahe.
Lecz, na dni kilka przed tym dniem wigilji
List odebrawszy, przyjąwszy oddawcę
Z najpoufniejszą krewnej serdecznością,
Spełniłam wszystko... i oto jam winna,
Nie odpisawszy dotąd na list cioci!
I oto winnam ja dla braku chwili,
Gdy chwil łych coraz mniej przed dniem jutrzejszym,
Tak, iż nie pomnę, jak dawno już z tobą
Porozmawiałam!...
MARTA. ...Stąd i pytań wiele
Nagromadziło się, tak zadawnianych.
Co ciocia życzy? Kto jej wychowaniec?
Dlaczego wilją dzień obecny zowiesz?
JULJA. Z pytań tych każde jest natury innej:
Pamięćby trzeba mieć i tę logikę,
Którą ma tylko Erazm, by nie zrobić,
Jak po milczeniu zbyt długiem zdarza się,
Gdy, wszystko orzec chcąc, nic się nie powie.
MARTA. (ze znaczeniem) Czy rzeczywiście Erazm tak pamiętny?
JULJA. Nowe pytanie!... Wróćmy już do rzeczy!
Ciocia Irena jest z tych jeszcze matron,
Co utrzymują, że królestwo kobiet
Jest z tego świata; w ich wpływ i w ich władzę

Wierzy, a z drogim wychowańcem swoim
Rady nie może dać sobie. Ten figlarz
Pojmuje lepiej własne stanowisko...
Raz po raz czegoś, gdy nabroi sporo,
Czoło zasępia, a ciocia nuż cieszyć
Gagatka swego!... Że w innej co tydzień
Jest zakochanym na śmierć, mniejsza o to...
Lecz, gdy z tej błahej słabostki niedawno
Skandal na imię mógł upaść, bo Feliks
Dla jakiejś gwiazdy teatru chciał sam się
Uczyć aktorstwa, ciocia mu stanowczo
Wskazała wyjazd do kąpieli morskich —
Ufna, iż przykład Erazma codzienny
I «wdzięki» moje (bo tak pisze ciocia:
Wyraźnie «wdzięki») wpływ uczynią dobry
Na roztrzepaną wychowańca głowę.
O wdzięki moje! Jakże was publicznie
Ocenić rad był pan Feliks Skorybut
Lub jakże dotąd o teatrze pomni,
Jeżeli w dni trzy po pierwszej wizycie
Pośpiesza z lożą i właśnie na wieczór
Dnia, który... to jest, na jutrzejszy wieczór...

(półszeptem i szybko)

Na wieczór moich zaręczyn... — — Wiesz teraz
Wszystko...
MARTA.  Dosyć wiem, by uścisnąć ciebie.
Lecz z kimże?...
JULJA. Jeśli nie zgadujesz, jeśli
Oddawna nie wiesz, jeżeli mnie pytasz,
Ażeby słyszeć tajemnych słów wygłos...
———————————
Spomnij, że kiedyś będziesz, jak ja dzisiaj,
I że się zemszczę, i że ja odpomnę
Rumieńców na twej zadziwionej twarzy,
Pytając ciebie wyraźnie i głośno.
Kto ci obrączkę podać ma nazajutrz?
.............
Tymczasem moją ja wspaniałomyślność
Pełnię; tymczasem wiedz, iż wieczór jutro
My przyjmujemy kółko nasze zwykłe,
Które za tobą od dni wielu tęskni.
MARTA. Nie umiem w szachy grać, jak ty z Erazmem.
JULJA. Pan Erazm niemniej biegle gra w gry inne.

(po chwili)

Tobie gorąco?... Czy wiesz, iż ten wachlarz
Zyskał ci nazwę u gości kąpielnych
I że cię po nim mianują zdaleka?
MARTA. Grający w szachy zatrudniają palce
I nikt się temu nie dziwi — ja niemniej
Bez zatrudnienia nie zostawiam ręki.
JULJA. Zda mi się, dzwonki słychać i chód osłów.
Godzina, w której piją mleko. Luba,
Żegnam cię, twej się pamięci oddając.
MARTA. (poglądając za odchodzącą)
Ten dzień jutrzejszy... prawda, że jest ważny.

(oddala się w przeciwną stronę)
SCENA 2

FELIKS. (od morza zwolna postępując)
Nie, to byłoby gminne; to byłoby
Ciasne, mizerne i ograniczone,
Byłoby (mówmy szczerze) głupie, gdyby
Zakładał sobie kto dla uczuć ramy
I gdyby, jeden cudny widząc profil,
Na bezwyraźne tło zamienił inne.
Medale mogą kilka mieć profilów,
Które na siebie zachodzą, jak chmury,
Poosrebrzane po krańcach księżycem.
To pejzażowi nie szkodzi, to owszem
Dodawa życia przyrodzie...

(patetycznie)

Jeżeli
Spomnienie divy weźmiemy jak księżyc
(Ze swym na czole złotym dyjademem,
Jak ją widziałem raz ostatni...); jeśli
Uważym jedną jak gwiazdę, to inne,
Jako obłoków pokłady leciuchne,
Czyliż się przez nią nie mogą przesuwać?
Pejzaż azali nie jest księgą prawdy,
Z której się umysł uczy od tak dawna?

(stanowczo)

Nie! Donna Klara pozostawa w cieniu;
Tem tragiczniejsza, gdy ta oto wczora
Blondyna, Julja, lekką ręką swoją
Co nalewała mi herbatę... Istnie!
Coś się w powietrzu srebrzyło, jak obłok.
Widzę ją! Cóż stąd? Chmurzyska ogromne
Nudnych Erazmów wleką się z północy,
Ulewę niesąc w ciężkich wnętrzach swoich.
Robi się zimno — szukasz parasola
I myślisz w domu zamknąć serce smętne.

(z westchnieniem)

Tak, odejść, zamknąć się... są to... wyrazy!

(śpiewnie)

Próżno się będziesz przeklinał, i zwodził,
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz. Czemu?

*

C. Norwid: Dziewczyna z koszami kwiatów.
(Akwarela w Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie).

Sam sobie będziesz jednem słówkiem szkodził,
Niepowierzonem prócz tobie jednemu,
Będziesz się w myśli kłócił z nią i godził
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. Czemu?

*

Szczęśliwi przyjdą, jak nadomiar złemu,
Kołem osiędą ją. Chwili nie będzie,
By westchnąć szczerze... Ah, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie,
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!...

*

Przeczekasz wielu, to choć dwóch zostanie,
A jeden w progach ma jeszcze pytanie
I, choć, na zegar pojrzawszy, się sroży,
Ja nawyknąłem już nie ufać jemu:
Wróci, i znowu kapelusz położy,
I rękawiczki zdejmie jeszcze.. Czemu?

*

Aż może odejść stokroć lepiej znaczy,
Niźli zostawać po obojętnemu?
Wstaniesz i pójdziesz kamienny z rozpaczy
I nie zatrzymasz się, precz idąc. Czemu?

*

A księżyc będzie, jak od wieków, niemy,
Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy,
Patrząc na ciebie oczyma szlistemi.
Jakby nie było w niebie żywej duszy,
Jakby nie mówił nikt nieśmiertelnemu,
Że tutaj, niżej — tak wiele katuszy!
I nikt tam w niebie nie zawołał. Czemu?

(służący wchodzi z listem)

FELIKS (obziera się) Służący Julji... List...

(na stronie)

...list od niej...

(do sługi)

...Słuchaj!
Kio w ręce twoje list ten oddał?
SŁUŻĄCY. Panna.
FELIKS. (kładąc mu rękę na ramieniu)
Musisz być ze swej służby zadowolon?
Gdybyś wszelako szukał kiedy innej,
Pamiętaj o mnie — i zdrów bądź...

(rozpieczętowywa list pośpiesznie; czyta)

«Kochany
Panie Feliksie!...

(obraca list w ręku i chowa w kieszeni, serca bliskiej)
(gwałtownie)

«Kochany
Panie Feliksie!» — to dość jest,
To jest z nadmiarem dosyć, to jest wszystko —
Wszystko, cokolwiek marzyłem poniekąd!
«Kochany»! Julja pisze ręką własną,
Pisze «kochany» i to w wierszu pierwszym,
I to pierwszego wiersza słowem głównem,
Mówiąc «Kochany panie Feliks». Dość jest:
Niebo, i ziemia, i morze, i kamień,
I piasek, i wiatr, i ta laska moja,
I rękawiczka, i ręka, i ramię,
Serce... i wszystko niczem w oczach moich!...

(przyciska list do serca i uchodzi, nie patrząc przed się; potyka się w pośpiechu o Erazma, który nadchodził)

ERAZM. Dobry dzień. Feliks!
FELIKS. Skądże już wiesz o tem,
Iż dzień najlepszy, jaki mógł być, dziś jest?
Ty, który jesteś zimnym, jesteś twardym,
Jesteś nieczułym...

(z politowaniem)

...Może wina nie twa!
Może nie możesz być innym z przyczyny,
Że tobie żadna nie rzekła kobieta:
«KOCHANY ERAZM!»
ERAZM. ...Nie lituj się nazbyt,
O mój zabawny Feliksie! Dziś wilja
Moich zaręczyn...
FELIKS. I dlaczego wilja?
Czemu nie żenisz się jak najprędzej, z kim chcesz?
Żyweby ludzkość jedne więcej serce
Zyskała. Bądź zdrów! Ja, szukam ustroni,
Wiszaru szukam nad harfą fal morskich,
Gdziebym samotnie odczytał rękopism,
Który na sercu noszę...

(uchodzi, trzymając rękę na piersi)

ERAZM. ...Jak flanelę!

SCENA 3

MARTA. Szczęśliwa jestem, że pana spotykam.
ERAZM. Raz pierwszy w życiu nie zadziwia mnie to.
Szczęsnym tak wielce będąc, iż umiałbym,
Kogobądź spotkam, upromieniać sobą...
MARTA. Kogobądź spotkasz pan?...
ERAZM. ...To wyrażenie
Ku określeniu wszystkości jest słuszne.

MARTA. Więc łudziłam się, że bywam wyjątkiem...
ERAZM. «Wyjątkiem»? Pani, ah, wyjątkiem! Jeśli
O wyjątkowość, o oryginalność
Idzie, to w porze, tak niewiele skwarnej,
Gdy chłód od morza szeroko zawiewa,
Pani zaiste, że wyjątkiem jesteś,
Piękny ten wachlarz zawsze w ręku mając,
Tak, iż kąpielni goście już, słyszałem,
Zwą ciebie, pani, wachlarzową palmą!
MARTA. (melancholijnie) Ten piękny wachlarz jest piękną pamiątką
Wspaniałomyślnej tak bardzo osoby,
Iż zapomina, gdy komu co dawa,
Lub pamięć grzecznem kryje odniechceniem...
ERAZM. (przyzierając się) Wachlarz ten? Prawda, przypominam sobie...
Lecz któż o takiej mógł rozmyślać fraszce?.
MARTA. Fraszce? — Co nigdy rąk mych nie opuszcza...
ERAZM. Przybrała przeto ważność dla niej nową,
Nie tą już będąc drobnostką, tą rzeczą
Błahą, którą jej ofiarował tancerz...
MARTA. Zwłaszcza, iż tańczy się nie w każdej chwili.
———————————
Atoli słuszność pan ma. To jest fraszka..

(upuszczając wachlarz na ławkę)

To jest zbyteczna rzecz — wachlarz w tej porze,
Która od morza nawiewa chłód. Istnie,
Że tu jest chłodno, zimno — i rozsądek,
Którego cenę zna pan, jak nikt równie,
Zaleca cofnąć się...
ERAZM. Ja odzianym jestem,
Jak zmiany czasu każą, i tu błądzę,
Myśląc — ah, pani — myśląc...
MARTA. O czem??...
ERAZM. Myśląc,
Iż dziś jest wilja dnia moich zaręczyn.
MARTA. Czy się nie mylę, że grzmot słychać w dali
I że uderzył piorun!?
ERAZM. To powózki
Tętnią jadących po bruku, gdzie targi,
Godzina, w której słyszy się to codzień...

(poglądając leniwo ku ławce)

Pani zostawia wachlarz swój...
MARTA. Był on mi
Raz już podanym grzeczną pana ręką.

(uchodzi pośpiesznie)
SCENA 4
W mieszkaniu JULJI — ona zatrudniona jest pisaniem; ERAZM wchodzi z pudełeczkiem w ręku.

JULJA. (czule ku Erazmowi) Chwilkę zaczekaj. Kończę list do cioci

(pisząc)

Przynosisz, widzę, pierścionki. Zaczekaj!
Kończę — do cioci.

(pisze)

ERAZM. (na stronie) Gdyby czynił człowiek
Wszystko o słusznej godzinie, zaiste
Aniby śpieszył się, ni czekał nigdy!
Wszakże i k’temu omyśliłem sposób,
Notatki moje pełniąc, gdy mam czekać,
Tak, iż zaprawdę, ściśle biorąc rzeczy,
Ani się śpieszę, ni czekam...

(dobywa karnetu i pisze)

JULJA. (z przyciskiem) ...Na teraz
Myślę jednakże, że i oczekiwać
I nawet śpieszyć się... nie jest zbytecznem.
ERAZM. (zasiadając opodal) Wyjątki zawsze prawa swe miewają:
Alić to najmniej nie wzrusza metody!
Metodę skoro my dla ciągu następstw
Musimy nieraz zawieszać, cóż z tego?
Ona trwa niemniej i obowiązuje.
Ja mogę znosić i przyjmać wyjątek,
Jednakże ludzkość następna, jednakże
Naprzykład syn mój czyliż nie miałby być
Ścisłej metodzie wiernym? Jabym syna
Mojego wdrożył wcześnie w to uznanie,
W ten sens, któryby wcielił weń porządek
Godzin, i zajęć, i punktualności.
JULJA. (gryząc pióro) A jabym czasem przeniosła dla syna
Mojego lekki wybuch entuzjazmu!
ERAZM. (nagle) Któryby zgubić mógł chłopca!!
JULJA. (patetycznie) Któryby
Człowieczość uczuć wlał weń, a nie system.
ERAZM. (słodko) Pogodzić prądów tych w jednej naturze
Zda się, iż trudno, albo niepodobna!
JULJA. (z lekką ironją) Syn mój jednakże byłby panu bliskim?
ERAZM. (z przekąsem) Mój syn, jak myślę, obcymby jej nie był.
JULJA. Cóż ta wątpliwość, «jak myślę», ma znaczyć?...
ERAZM. (wstając i patrząc na zegarek)
Ku morzu czas jest iść. Za małą chwilę
Do brzegów Anglji zdąża parostatek.

JULJA. Czy pan się «śpieszy»?
ERAZM. Sens Anglików lubię
I kiedy nieraz tu, na kontynencie,
Przeczekać jaką należy epokę,
Nic tak nie koi, jak zwiedzanie fabryk.
JULJA. (namiętnie) Jakież to zwłaszcza fabryki pan radby
Zwiedzał i cenił?
ERAZM. (bezmyślnie) Zaiste, nie złota,
Którego dotąd nie umiemy złożyć!
JULJA. Ah, gdyby i to dostało się ludziom,
Byłyby ślubnych pierścieni fabryki!
ERAZM, (ceremonialnie) Pani list skończyć winna pewno na czas,
Poczty albowiem, przesyłając tchnienia
I serca bicie, wszakże są urzędem,
I są machiną, i fabryką. Żegnam!
JULJA (za odchodzącym) żegnaj, Erazmie! Dowidzenia! Kończę!

(skoro Erazm odszedł, poziera na stół, przy którym pisała była, i naokoło salonu)

Kończę!... Cóż kończę? List, czy własną dolę?
Cóż za szczególne są w życiu zdarzenia!
Co to jest, naco to, skąd to powstaje?
Czy obraziłam go? Czy on mnie? Czyli
Obraziliśmy jakiś życia atom,
Nieznanej wagi i treści? Cóż to jest?

(przybliża się do siedzenia, na którem pudełeczko z pierścieniami)

O nędzo, nędzo uwidzeń i marzeń!
Wszystko gdy ludzie zgotowali, nagle
Rozpęka wszystko?... I dlaczegóż? Nie wiem!
Byłożby prawdą, że w zbliżenia dramie
Ludzie gdy ciałem i duchem nierówno
Ku sobie idą, nadbiega ta doba,
Która rachunek kroków takich pełni,
I, jako lichwiarz, domaga się liczby?
Byłożby prawdą, że kobieta w chwili
Zawarcia ślubów oświecaną bywa
Błyskawicowym blaskiem wydarzenia,
Które jej dawa rozpoznać widnokrąg,
Które odsłania jej grę charakterów
I czeka, aby uznała, co czyni!?
To umysł nieraz badawczy nadmieniał,
Lecz prawda gorzką jest, tak gorzką nieraz,
Iż łatwiej siebie stracić, niż rozglądać
Pejzaże z góry, z której rzucić chce się...

(poglądając na stół)

O, nieskończony ten list tak zostanie!
Wszystko niech rwie się, ani się dopełnia
Ani jednoczy, ani ma dojrzenie...

(porywając za szal i kapelusz)

Morze, ty będziesz mą pociechą jedną,
Cmentarzem będąc nieustannie żywym.
Głębie twe gdyby objęły mię wcześnie,
Fal ukochałabym wierne uściski,
Przenosząc mdławe blaski konch nad czucia
Ludzi. Uchodźmy!... I nie wróćmy nigdy!

(wybiega)
SCENA 5
Brzeg morski. Zdala ma się na nawałnicę. FELIKS z listem w ręku.

FELIKS. (grobowo) Na wierszu pierwszym, na zdradliwym wierszu
Czemuż się oko nie wstrzymało moje,
Z okiem zaś życie?...
...Powtórzmy!

(czyta)

«Kochany
Panie Feliksie! Loży na ten wieczór,
Jakkolwiek miło nam ofiarowanej,
Przyjąć nie możem, to jest bowiem wieczór
Dnia mych zaręczyn»... .......
........ ...Czytajmy już dalej!
«Dnia mych zaręczyn» ...Dalej już czytajmy:
«Julja!» — i basta!...

(postępując ku morzu)

Teraz, morze, idź tu,
Jak zwierz na piersi moje skacz, szalone,
I pianą pluskaj w oczy! Jestem, jestem
Łupem twym, morze, wołam ciebie — słuchaj!

(patrząc na fale)

Idzie i wraca! I urąga sercu!...
MARTA. (dokoła pozierając obłędnie)
Czemuż wachlarza tego nie podjęłam,
Pozostawując na losu igrzysko?
Mnie-ć należało zgnieść go w ręku mojem
I zaręczonej ofiarować! Albo
Nakreślić na nim słowa dwa ostatnie,
Rzucić na piasek... tak, rzucić, niechby go
Podjął ktokolwiek, wyrazy odczytał,
Jawnemi zrobił. — Niechby głosy rzekły:
«Ktoś się w głębokość morza dzisiaj rzucił»...
Słowa te Erazm słysząc albo Julja
Mieliby może myśl czułą...

(spostrzegając Feliksa, idącego przeciw falom)

Człowieku!
Czy tam głęboko?

FELIKS. (grobowo) Dla rozpaczy płytko.
MARTA. (z ironją) Urąga wszystkość!...
FELIKS. (na stronie) Ledwo tykam łydką.

(po chwili do Marty)

Są chwile takie, gdy i otchłań zdradza.
MARTA. To nie jest rybak ani człowiek gminu.
Natrętnik jakiś — — —
FELIKS. To nie dziewka z ludu,
Ale warjatka jakaś...
MARTA. Dziśbym rada
Popłynąć łodzią na szerokie morze —
Mam tam interes — gdy tu łodzi żadnej...
FELIKS. (na stronie) Bądźmy ostrożni!...

(do Marty)

Dziś płynąć nikt nie śmie...
MARTA. Pan się jednakże miotasz w fale...
FELIKS. Pani,
Perły ja szukam... Jest to namiejętność.
Namiejętności, o czem pani nie wie.
Ślepe są, co zaś jest ślepem, nie wgląda
W następstwa. Ludzie rozsądni, jak Erazm,
Który tu idzie, widzę, w mekintoszu,
Inaczej rzeczy te pojmują...
MARTA. Nieba!...

(wytężając wzrok)

Zaiste, idzie ktoś, lecz w stronę portu,
Lub, oglądając, wstrzymuje się, jakby
Dostrzegał z tyłu towarzysza... Tak jest,
To Erazm!..

(do Feliksa)

Myślę, iż, aby w otchłanie
Rzucić się, chwilka starczy, tak ulotna,
Że ci, co idą, znaleźliby się tu
Zawsze niewcześnie. Takie zagadnienie
Matematyczne przychodzi mnie na myśl!
FELIKS. Głębokie myśli nieraz wiało morze
Na przechodzących po brzegu, wszelako
Pani zbyt jesteś i wdzięczną i młodą,
By tak zachmurzać czoło...
Tu przeproszę,
Jeśli się nazbyt rączo wyraziłem.

(po chwili)

Ten, który idzie, zwie się Erazm, on jest
Pełen rozsądku i cenny w tym względzie
Dla cudnej Juljl! On zbliży się właśnie
W chwili, gdy, choćbym ja się w morze rzucił,
Zdołałby pani dopowiedzieć morał,
Który zacząłem jej głosić. Takie jest
Matematyczne z mej strony mniemanie.
MARTA. (wpatrując się w Feliksa)
Julja zaś cóżby mniemała w tej mierze —
Ona, którą ja tak cenię i kocham,
Iż za nią czućbym zdołała i myśleć??
FELIKS. (z entuzjazmem) Pani!
Dozwól, niech rękę ci podam —

(podają sobie ręce i powoli oddalają się)

JULJA. (za sceną) Erazmie!...
ERAZM. (nadchodząc i poglądając na zegarek) Spóźniła okręt niezwykła nawałność,
Tak, iż naprawdę może czekać przyjdzie,
Jeżeli człowiek, w czas swój wszystko pełniąc,
Czekać powinien, lub śpieszyć się musi.
Atoli widzę, że nadchodzi Julja,
Zefirów rannych szukająca...

(do Julji)

Pani!
JULJA. Dzień dobry, hrabio!
ERAZM. Pani tu, tak rano...
JULJA. Pan jedziesz?
ERAZM. Na dziś okręt zatrzymano.
JULJA. Ja przyszłam w morze rzucić się, codzień
Toż samo czyniąc! I na sługę czekam
Z bielizną,
poczem piję ośle mleko.

(kurtyna zapada)



PIERŚCIEŃ WIELKIEJ DAMY
TRAGEDJA W TRZECH AKTACH

WSTĘP.

Wstępy niektóre nastręczają mnie bezumyślną pamięć pewnego zdarzenia następującej osnowy:
W miasteczku niejakiem jeden księgarz, wywieszając ryciny Grandville’a do bajek Lafontaine’a, uwyraźnił takowe podpisami arcyczytelnemi, głosząc: lew znaczy potęgę, zając — obawę, kuropatwa — prostotę, lis — chytrość, żaba — zarozumiałość, a małpa??... — I tu pozostawał próżny papier...
Zapytałem obywatela, nie już, dlaczego on nie domieścił, iż małpa znaczy małpę, ale ku czemu odjął interes apologom, uczytelniając oneż?... Światly ten człowiek odpowiedział mnie, że jątrzność mieszczańska jest tak podejrzliwą, iż w Lafontaine’a bajkach o lwie, ośle, papudze lub żabie mówiących, domniemywa się obywateli miasteczka, i żon ich, i oblubienic ich i synów ich.
Jakkolwiek przeto wydawałoby się niewczesnem objaśniać typy, uprzedzę wszelako, na wzór pomienionego wyżej, iż mój Mak-Yks nie jest bynajmniej urągowiskiem dla Irlandji lub Szkocji, że Hrabina nie ostawia hrabin, że Durejko bynajmniej na celu nie ma Litwy, ani jakakolwiek wyrażać mógłby prowincję, będąc sam ex-machina Durejkiem! — słowem, iż szlo mnie o rzecz niesłychanie od wszelkiego osobistego poglądu oddalona. Życzyłem sobie ja w tej pracy spróbować uzupełnienia nowego tragedji rodzaju, chciałem, ażeby tragiczność, nie dochodząc do zgonów i do wylania krwie, dawała, że tak nazwę, tragedję białą.
Mniemam, iż podobnież i co do wzmianek «Chowanny» albo «Ojczyźniaka» Trentowskiego, i niemniej co do poezji Mickiewicza należy nie być osobistym w przyjmowaniu wrażeń scenicznych. Utwory, które są lub stawiają się na ostatecznych wyżynach popularności, należą przez to samo do krainy przysłów i stają się formami mówienia. Przymiotnikiem jest wyraz włoski dantesco, co znaczy: zawile, ciemno, po dantejsku!... Tak dalece (nie szukając już u Arystofana przykładów) wolno jest arcypopularnych sławności używać w mówieniu bez narażenia się na ostraszenie tych ciosów, które, jeżeli sobie zadają aktorowie, to na tępo względem publicznego bezpieczeństwa.
Dołączyć nareszcie i to powinienem, co, pod współczesny okres sztuki upatruję jako obowiązujące dla postępu zadanie. Wypowiadam przeto, iż zda mi się, że idzie dziś o dzieła dramatyczne, któreby niemniejszy dla osobnego czytania i dla gry scenicznej przedstawiały interes. Dziś niedość jest ubawić na chwilę nie mających co począć z wieczorem jednym gości, ani też i tak nazwane fantastyczno-filozoficzne pisać dramata, częstotliwie raczej niedokończone, niźli głębokie. Wyrażam to z przyczyny, że gdybym określić nie umiał, czego chce sztuka, nie okazałbym sam szerszej kompetencji oprócz tej, co w lożach i krzesłach teatru skupia się.
Co do moralnego zadania, mniemam, iż strona święta, budująca, religijna starożytnej tragedii nie ustała wcale ani może ustać, ale, że gdzieindziej pośród utworów dramatycznych główne obrała miejsce swoje. Myślę, że ten rodzaj, na nazwanie którego nie mamy polskiego wyrazu (bo rzeczy jeszcze niema), to jest: la haute-comédie, głównie otwiera pole do budującego działania wobec chrześcijańskiego społeczeństwa. Tak przynajmniej zdaje się, że być winno, skoro ma to być periodem obejrzenia się społeczności całej i z jej najsłuszniejszej wyżyny na samą siebie. Całej mówię, społeczności, bo tu, nie jak w komediach buffo (które po mistrzowsku kreślone są przez hr. Fredrę) warstwa jedna społeczna, przyglądając się drugiej, postrzega onę w jej śmiesznościach, lecz cywilizacyjna całość społeczna, jakoby ogólnego sumienia zwrotem, pogląda na się. Arcytrudna to jest robota z tej przyczyny, iż samo nagie, wielkie serio zastępuje tu te wrażliwe momenta, które tragedja ma możność krwią ubroczyć wyraźną i czerwoną. Za takowem nastrojeniem idzie, że i wszystkie cieniowania niesłychanie być muszą subtelne. Język zaś wykwintnego dialogu potocznego wcale tak obrobionym nie jest, jak to się w codziennem obcowaniu wydawać może. Jeżeli nawet ten dramatyczny rodzaj «komedjami wysokemi» zowią, to jedynie dlatego, dlaczego Dante zwie «komedją» swój utwór, czyli z przyczyny nie groźnego, ale wesołego rzeczy zamknięcia, a które jeszcze tym subtelniejszego dramatycznego cieniowania w ciągu sprawy wymaga. Jakoż dopiero u pracy takiej natrafia się na niewystarczalność interpunkcji, lubo używam w tekście podkreślania wzmacnianych lub szczególnie zalecających się artyście dramatycznemu wyrazów i zwrotów mowy. Tu następnie idzie wzmiankowanie i tego, że wygłaszanie mowy, dla niejakiego braku życia społecznego, jest nieumiejętnem. Z wyjątkiem, przyzwoitością określonym, rzec można, iż nie umieją czytać głośno. Zaradzić tak żmudnemu brakowi nie jest trudno. Wystarczy dać parę głównych i stanowczych zaleceń, jako to: Wygłaszanie rymu zależy od umiejętności czytania krementów(?). Kto krementu czytać nie umie, nie wygłasza piękności wiersza. Wiersz bezrymowy wymaga poprawniejszego czytania dlatego, że i w pisaniu musi być od wiązanego poprawniejszym. A to z tej przyczyny, iż możnaby powiedzieć, że bezrymowy wiersz rytmuje się na całą swą długość, nie zaś w końcowem jednem zebrzmieniu wyrazów!
Do szeregu tychto trudności technicznych policzyć godzi się, że jakoby zupełnie o tem przepomniano, iż w dnie stanowczej próby wszyscy dramaturgowie znamienici, przytomnymi bywając onemu, że tak się wyrażę, przymierzeniu nowouzupełnionej sukni, nie pozostawiali przechodzących dzieł na scenę bez tych a owych niewielkich, ostatecznych zlepszeń, i że częstotliwie coś o mało zdłużyć lub niewiele uskąpić, coś wypadało domocnić lub ulżyć. Ostatecznej tej dla autora, a dla aktorów pierwszej pracy świadomi są wszędzie, gdzie, że tak znowu wyrażę się, nie chodziło się arcydługo w szatach, pierwej dla kogo innego utrafionych!...
Trudnościom powyżej nadmienionym jeden utwór i jedne nie poradzi pióro, ale utwór jeden i pióro pojedyncze otworzyć, i wskazać, i uprzykładnić kierunek nietylko że mogą, lecz powinny. Aliści i to jeszcze łatwiej się sprawuje we społecznościach, w których, do ważenia i używania prawdy nawyknąwszy, rozeznawać na pierwszy oka rzut umieją kapitalną różnicę, jaka trwa pomiędzy naśladownictwem a zbudowaniem. Drugie, będąc obowiązującem i w ład postępu wchodzącem, jest przeto początkującemu pożądanem i pomocnem, gdy pierwsze, to jest naśladownictwo, przeciwnem będąc samej nawet ducha naturze, przeciąża zarazem naśladowanego i naśladującego w konieczny wprowadza obłęd. Zaś dostrzegać daje się, że im mniej jakie społeczeństwo jest żywe, tem niejaśniejsze ma ono pojęcie o różnicy pomiędzy zbudowaniem się i naśladowaniem. A uszczerbek z tego wielki bywa. Bowiem, skoro nie umieją się budować, tedy muszą co niejaki perjod fenomenalnej pożądać indywidualności i, od onej jeszcze wszystkiego i wszelakiego początkowania wymagając, a z żadnego statecznej korzyści nie odnosząc, aż nareszcie i same one źródło niweczą.
Piękną nakoniec dla dramaturga trudnością u nas, Polaków, jest to, co zarazem przedstawuje się jako głębokie dla psychologji społecznej pytanie, to jest, że artyzm polski nie potrafił dotąd uznać kobiet. Profile owe duże, i jakoby stadja idealne, które (że pominę starożytnych) przedstawują w niewiastach: Dante, Kalderon, Shakespeare, Byron... z wyjątkiem (dla przyzwoitości zastrzeżonym), nie istnieją wcale w pięknej literaturze polskiej. Niema tam, mówię, kobiet istotnych i całych: Wanda, co «nie chciała Niemca», nie wiemy, czego chciała; jest ona o jednej, acz pięknej, nodze. Telimena (może najzupełniejsza jako utwór artystyczny!) nie jest dość transcendentalną...[166] Zosia dopiero panną z pensji, a prześliczna Maria Malczewskiego rozwinąć się w zupełną postać nie miała czasu, będąc wrychle poduszkami zaduszoną, czyli w trzęsawisku pogrążoną.
Smętnych takich trudności nieco we wstępie do mojej białej tragedji skreślić za słuszne uważałem dla tej przyczyny, iż jakkolwiekbądź szeroko zasiadła być może kompetencja, nie należy jej pogardzać temi po szczególe uwagami, które się spotyka, gdy się robi.

1872 r.



OSOBY:
Hrabina Marja HARRYS (wdowa).
MAK-YKS, daleki krewny jej męża.
Magdalena TOMIR, poufna Hrabiny.
Graf SZKLIGA.
Sędzia Klemens DUREJKO.
KLEMENTYNA, żona sędziego.
SALOME. odźwierna.
MAJSTER ogni sztucznych.
KOMISARZ POLICJI i STRAŻ.
STARY SŁUGA.
NOWY SŁUGA — SŁUŻĄCA.
PANIENKI Z PENSJI — GOŚCIE.
Rzecz dzieje się w dziewiętnastym wieku w willi Harrys i jej pobliżu.



AKT PIERWSZY.
Poddasze — wnętrze, założone księgami — okna dają na zieloność, ale nieco są przysłonięte — ranek.
SCENA PIERWSZA.

MAK-YKS. (przerywając czytanie) Oto pierwszy promień, z tych, co rażą...

(posuwa zasłonę w oknie)

Jakby jedne byty nam znajome.
Drugie obce — i le szły w szyby,
Jak ktoś obcy, lub obcych zwiastujący...

(zatrzymując się u okna, porzuca nieco chleba)

Ci — swoi — zowąd... powietrzni bracia,
Którym ostatnia chleba starczy kruszyna.
I jeszcze są za nią szczebiotliwi...
Wracający, i nadlatujący...
Nie wzięli mnie nigdy więcej czasu,
Ani życia więcej, niż ile dałem!

(wracając do czytania)

Ptaszek taki odlała z kruszyną chleba
I nie pozostawia chwili bolu —
Godziny wstrętu — dnia cierpienia —
Roku niewiary w społeczeństwo!
Przybył i odszedł w lazur oka
Niebieskiego, jak mimowiedna łza
Ludzi dobrych...
Podobnie płaczącą
Raz dostrzegłem ją... Przyczyny nie wiem.


SCENA DRUGA.

SALOME. (oględnie wchodząc) — O godzinie niezwykłej, tak rano
Wchodzę, ażeby pana uprzedzić,
że właściciel, sędzin Durejko,
Cały dziś dom osobiście zwiedza
Stad dawno jesteśmy już na nogach,
Nieco się lękając o nas samych,
W jakimkolwiek wszystko jest porządku.

(starannie i czule)

— Wiem, że pan z nim teraz ma rachunek
Nieco opóźniony, ale cóż stąd!
Hrabina Harrys, pokrewna pańska
(Istny anioł!), czyliż nie jest główną
Całego tu placu właścicielką?

(oględnie)

— Pan nawet mnie daruje tę wątpliwość,
Iż w rozumie gminnym moim nie wiem,
Dlaczego pan tu mieszka, nic owdzie,
W pawilonie, obok krewnej swojej.
Nie byłożby to panu przyjemnie
Anioła takiego mieć przy sobie?

(spostrzegając wrażenie na twarzy Mak-Yksa)

To, co mówię, niechże pan wybaczy
Starej kobiecie i starej matce,
Która, o synu myśląc rodzonym
(A lat tyle zwłaszcza go nie widząc!),
W każdym młodym człowieku spomina
Macierzyńskie swoje obowiązki.

(po chwili)

— Myślałam też pana i ja prosić
O protekcję do hrabiny Harrys
Dla onego to właśnie jedynaka
(Co jest teraz w Japonji, z okrętem.
Skąd i sam list idzie dwa miesiące!) —
A hrabina, że zna admirałów
I niemało ministrów...

(spostrzegając się)

— lecz, ja to
Mówię panu jedno jako matka,
I więcej nic, tylko jako matka...

(ocierając oczy)

Żeby coś o synu mówić swoim!
MAK-YKS. Ta rzecz druga, którą mi mówicie,
Dobra pani Salome, ta druga
Rzecz jest pierwszą dla mojego serca:
Takbym rad być usłużnym i wdzięcznym.
Ale pierwsza, to jest zapytanie,
Czemu tu mnie spotykasz, nic indziej,
Oświecić winnaby z licznych względów...

(dobitnie)

Hrabina jest aniołem, a jednak
Podejrzewa w ludziach złe języki
I, młodą będąc wdową, chce w domu
Nie mieszkać nikogo, mego wieku.
Zaś pokrewieństwo nasze, to jej wzgląd
Na oddalonego bardzo członka,
To dobroć jej; ja jestem jej niczem —
Męża jej powinowatym. Wreszcie
W interesie własnym mam ją widzieć
I, cokolwiek sama byś pragnęła,
Zrobię...

(podnosząc ramię Salome)

Tylko mnie nie dziękuj, matko,
Nie zrobiłem jeszcze nic a nic!

(poufnie)

Hrabina ma nadto rzecz szczególną!...
Tyle pełni usług miłosiernych,
Obejma tak wiele i tak szybko,
że się jej wydarza zapominać.
Ja to mówię tylko k’temu... tylko,
Żeby błahej nie dać ci nadziei.

(dobitnie)

Nie mówię, że kogo zapomniała...

(donośnie)

Nie! Bynajmniej... Lecz, że się to zdarza
Osobom, pełniącym wiele dobra...

(po chwili)

Podobno, że i cherubin, zbyt szybko
Lecący z pociechą do cierpliwych,
Traci nieraz pióro, które spada,
Wyrzucone z anielskiego skrzydła...
Cny jest pośpiech, lecz powoduje stratę.
SALOME. Ludzie nauczeni lub duchowni
Wiedzą wszystko, nie pytając o nic;
Dlategoż ja pana przeprosiłam
Za me proste słowa starej matki.
Lat niemało służę w tym tu domu
(A panu służyłabym i życie!),
Lecz właściciel nasz, sędzia Durejko,
Zmienić pono chce cały porządek,
Dla kogoś z przyjezdnych oddać wszystko —
Dla pana jakiegoś, z którym chodzi...

(mając się ku oknu)

Oto właśnie oni. Niech pan wyjrzy:
Obrócili się ku schodom — idą...
Wyminąć ich ledwo że pośpieszę.

(wychodzi)


SCENA TRZECIA.

MAK-YKS. (z szczerem westchnieniem za odchodzącą Salome) Gdyby ta kobieta to wiedziała,
Co odlatujący teraz ptaszek
Zna i co innym ptaszkom zwiastuje...

Że — rzuciłem im ostatni chleba pył!

(obłędnie)

I gdyby wiedziała to... ah!... Ona,
Właśnie może pełniąca jałmużny.
Jako która ze świętych na szybach
Gotyckiego kościoła... perłowa,
Z ametystowemi szat fałdami
I ze złotą limbą[167] wkoło skroni...
— Zacna pani!

(głęboko)

— — Coś jest szczególnego
W tym powszednim chlebie, w rozłamaniu
Złamka ostatniego... Istnieje coś,
Jakby się jakiegoś tam ogółu
Dotykało zabłąkanym palcem...
Coś, mówię, co albo milczeć każe,
Lub przynajmniej starannie zabrania
Głosić o wypełnieniu niedoli...
Jakby niedostatek jaki mniejszy
Wyznać było łacniej, bez zranienia
Bliskich, a fortunniej postawionych.

(tajemniczo)

Stąd prawdziwie, iż tam coś zistniewa,
Dotycząc moralnie i tej swojej
Miłości własnej i wszechczłowieczej.

(po chwili)

— Czemuż głosić tego nierada jest
Uczoność... Czemu i prostota
Mniej wstydzi się opowiadać boleść,
Niżli prawdę przez boleść zyskaną!?

(oglądając naokoło mieszkanie swoje)

Pociechy mam ja mnogie... Ot, ten kąt...

(ku oknu)

Tam Marji cień, dostrzegalny zdala...

(ku wnętrzu)

Ciszę umarłych serc w księgach moich,
Co nie samem obcują czytaniem.

(tajemniczo)

Bywa, iż zewnętrzność tych tu pism,
Rozesłanych tam i sam, przypadkiem
Ożywiona rzutem światła naraz,
Jako grupy mumij w piramidzie,
Szerokiemi wargi coś powiada,
A mury zejmują to w powietrze,
Które całe należy tu do mnie!

(z politowaniem)

Małoczynnym niech mnie kto nazywa!
Jeszcze nie obliczyliśmy pracy!
Dzień zaświta jaśniejszy ku temu.

(solennie)

— W Babilonie, za Ezechjela dni,
Najmniej czynnym, zaiste, ten bywał,
Kto z załamanemi nie stał dłońmi,
Patrząc smętnie i kiwając głową,
I nie robiąc nic więcej — więcej nic!


SCENA CZWARTA.

SĘDZIA. (wchodząc z Szeligą) Jakem Klemens Durejko, dotrzymam
Choćby nawet sekretu — co więcej,
Że to żaden sekret, to dyskrecja...

(głośno)

— Co komu do tego, czy lokator —

(dwustronnie)

Mówi się tu, lokator godziwy,
Przyzwoity człowiek, akuratny,
Nie zawalidroga albo próżniak,
Nielada kto z ulicy — włóczęga...

(Mak-Yks, bez powitania, zostaje u swego zatrudnienia)

Jeśli, mówię, czyni to lub owo...

(doktrynalnie)

Sekret a dyskrecja — są dwie rzeczy.
Rozróżnienie zaś sensu z literą
Należy do prostej prawa wiedzy,
Którego się pierwej sędzia uczy,
Niż sędzią jest... a Durejko bywał
I jest... choć na teraz polubownym.

(do Szeligi)

Astronomję pan zna — ja prawo znam.
Niemieckiego mieliśmy doktora
W akademji dorpackiej — ten uczył,
Bywało, z anzacem[168] szczególniejszym!
SZELIGA. Astronomja nie jest tajemnicą
Ni jedynem mojem zatrudnieniem.
Szło mnie tylko, bym się wytłumaczył,
Dlaczego okna te, ta wysokość,
Stosowniejsze są dla mnie, niż owe...

(poglądając uważnie w okno)

Co to jest ów rozstęp między mury,
Dający na drogę, czy ulicę?
SĘDZIA. Nie ulica to, lecz zajazd owdzie
Do pałacu; na lewo w tym parku
Okno jego boczne przełyskuje
Przez gałęzie klonów i akacyj.
Do hrabiny Harrys on należy,
Która tu rozszerza swoje włości
I opiekę swą nad sierotami
Płci obojej, a zwłaszcza niewieściej.
Lecz Durejki dom, jak stał, tak stoi,
Durejkowej pensja pełna panien.
SZELIGA. (do siebie, w oknie) Któryż kiedy astronom trafniej Perturbacje[169] gwiazdy mógł uważać —

(Każdy powóz zajeżdża tą stroną,
Tamtędy powraca — a to okno
Salonowej oknem jest cieplarni...)

Lat dwa śladu stóp jej nie widziałem.
SĘDZIA. (prowadząc spór z Malc-Yksem, stanowczo daje się niekiedy słyszeć)
Nie słów tu potrzeba, ale czynów...
W całym domu odmienia się wszystko!
MAK-YKS. Umowy wszelako pozostają —
SZELIGA, (do siebie) — Powóz jej... i nawet kraniec szaty.
SĘDZIA. (do Mak-Yksa, głośniej) Co do umów, są ważne i żadne... Dotrzymane z obu stron, lub wcale.
SZELIGA. (dwuznacznie, lubo w monologu, i patrząc w okno) Promiennie tu musi jaśnieć Wenus![170]
SĘDZIA. (do Mak-Yksa) Właśnie, że decyzja astronoma
Dziś lub jutro wszystko poodmienia!

(obracając się do Szeligi — patetycznie)

Wenus, i Mars, i Saturn i inne
Ciała tu niebieskie, jak na dłoni.
Mości dobrodzieju!... noce! i dnie!
Czynią swoje mądre aparycje[171].

Które znał litewski nasz Poczobut[172]
I opisał lepiej, niż Kopernik!
SZELIGA. — Idzie mi więc, czego nie ukrywam,
O widok właśnie że w tę stronę...

(doktrynalnie)

Mam astronomiczne doświadczenia
Sprawdzić, na różnych punktach globowych
Probowane z pilnością szczególną.
— Łaskawemu panu, widząc jego,
Nie potrzebuję dodawać, ile
Astronomja jest nauką cenną.
A że tu ją jedynie mam na celu,
Niższy apartament sobie wziąłem
I zatrzymam — te zaś wyższe pokoiki
Ułatwiać mnie będą obserwacje.
SĘDZIA. (gwałtownie do Mak-Yksa)
Acan się wyniesie pod strych — i dość.
SZELIGA. (dostrzegając spór) Myślę wszakże, że praw tu niczyich
Nie nadwerężyłem przyjściem mojem,
Ani że to stało się istotną
Dla kogokolwiekbądź zawadą...
Inaczej albowiem ustąpiłbym.
SĘDZIA, (w ucho Mak-Yksa, groźnie)
Pod strych... i dość...
MAK-YKS. (ustępując, szuka między książkami) — Coś... znaleźć pierw... chciałem...

(znajduje pistolet — uważa go — chowa i mówi)

Ojca mego pamiątka... jedyna!...

(kiedy Mak-Yks wychodzi —)

SĘDZIA. (do Szeligi) Lokator ten musiałby ustąpić
Dla powodów, których wyjaśnienie
Do osobnego należy paragrafu.
SZELIGA. Usuwam się przeto od dyskusji.
SĘDZIA. Jest to ktoś... bliski czegoś... w głowie!...
Na przypadek zaś silnego paroksyzmu
Mnie należy pamiętać o wszystkich,
Którzy zamieszkują dom... Nieprawdaż?...

(poglądając dokoła mieszkania)

Książki może mózg zniepokoiły...

(rychło)

Jeśli, mówię, książki, to bynajmniej
Nie specjalne, nie astronomiczne...

(doktrynalnie)

Są złe książki i dobre — są, tak rzekę:
«Zdrowe treści» i «próżne frazesy».
Tamte uczą, lub księgarz je szybko
Na okrągłe pieniądze przemienia;
Te są (za pozwoleniem) do czegóż?...
Na cóż, radbym wiedział, greckie baśnie?

(kaznodziejsko)

— Czyli to nauczyło kogokolwiek,
Jak dopełniać swoich zobowiązań?
Wstać rano, zimną wodą umyć się,
Rachunki swe akuratnie przejrzeć,
Posłusznym być sługą, czułym mężem?

(w monologu)

— Durejko zna cenę literatur,
Lecz przeciwny jest konceptom błahym.
Lubi on i książkę w chwilach wolnych;
Dziewiętnaście lat mając, cóż, bywało,
Nie czytałem w lesie na wakacjach...

(z zapałem)

— Natchnienie u Litwina jest, jak nic...

(do Szeligi)

— Wszakże zna pan wiersze Mickiewicza,
Co zgniótł „wszystkich mędrców i proroków?”[173]
— U nas jak Radziwiłł, to Radziwiłł!
Nie potrzebujemy wielu... jeden dość!...
SZELIGA. (powolnie) Tak — lecz ileż w kopalniach trzeba
Piasku podrzędnego wagi różnej,
Aby tam był rodzimym diament,
Nie zgubionym przypadkiem z pierścienia?
SĘDZIA. (bezrozmyślnie, potakując)
Ślicznie to pan mówi; u nas jest tak,
Mości dobrodzieju, jak w kopalniach.
SZELIGA, (dwuznacznie) Raz wraz jedna lampa zajaśnieje, Korytarze oświecając ciemne —
A u której można i cygaro
Zatlić... To rozwesela znudzenie...

(melancholijnie)

Obeliski jednak pojedyńcze
Miewają tę niedogodność znaczną,
Że z nich domu stawić niepodobna
I zaledwo próżne zdobią place.
SĘDZIA. Durejkowa trzyma całą pensję
Córek domów, ze wszech okolicy
Najbogatszych i uznania godnych.
Tam można nasłuchać, cóż nie uczą,
Obojej płci wiedzę stosując
Do tego, co panna znać powinna!
Ale rzeczą pierwszą jest moralność.

(w monologu)

«Wiedza» idzie od «jaźni» — ta znowu

Naodwrót stawa się «jaźniowiedzą»,
Jak to nasz filozof narodowy[174]
Skreślił i jest przez to popularnym,
Że w przysłowiach odrazu gotowych
Więcej odkrył, niż w głębokich studjach,
Dając tym sposobem dla każdego
Patent, kto jest przyzwoity rodak,
Dziedzic zacny, kto ziomek porządny,
Czysty patrjota i nie «Turan»[175]
SZELIGA. (grzecznie) Najprzyjemniej byłoby mnie tezę[176]
Z dorpackiej alumnem[177] akademji
Podjąć... — Lecz powróćmy do układów...

Dolny i ten biorę apartament.
Gdyby nawet dziś przyszło wypadkiem,
Że lunety spróbowałbym mojej,
Będę mógł wnijść, nieprawdaż?...

(Salome wchodzi i zatrzymuje się u drzwi)

— Te rzeczy,
Najmniejszej nie zrobią mnie zawady,
Poza domem albowiem jest cel mój.
Oko on gdy ujmie, porywa myśl,
Podrzędnemi czyniąc miejsce i czas.

Nieco przed oknem próżni i chwilę
Samotności od doby do doby,
Oto wszystko, czego potrzebuję.
SĘDZIA. (do Salome) — Czy słyszałaś dobrze, co pan mówił?

(groźnie)

Należy być uważną i pełnić.
SZELIGA. Nadół teraz cofam się i żegnam.

(skoro Graf wychodzi, Sędzia, zacierając ręce, przechadza się i odzywa)


SCENA PIĄTA.

SĘDZIA. Egzekucji przyszedł czas i vigor...[178]

(do Salome)

Dodzwonić się nie mogłem — gdzież uszy?
SALOME. Pani rozesłała ludzi wszystkich,
O pana troszcząc się — i tu idzie...
SĘDZIA. Egzekucji przyszedł czas i rigor...[179]

(poglądając na rzeczy)

Przenieść tego rychło niepodobna,
Więc złożyć tak, jak do przeniesienia,
Lub ażeby razem można było
Wyrzucić za drzwi... czy pod strych schronić...

(zatrzymując się i podsłuchując)

Durejkowej słyszę chód pośpieszny.
Wiedzieć rada chce o astronomie
I o apartamentach do wzięcia.
Ciekawa, jak poprowadzę sprawkę.
Czuły mąż z dobrą czeka nowinką.
SĘDZINA. Gonię wciąż za tobą, o Durejko,
Ty, któremu dziś się zwierzyć życzę —
Nie, żebym się nie zwierzała zawsze,
Ale że okoliczność rzadka jest.

(patetycznie)

Czemuż widzę Klemensa nieczułym?
SĘDZIA. (surowo) Mnie pierw spytać trzeba o fakt ważny.

(w ucho żony)

Astronoma mam w domu — pojmujesz?
Apartamenta wzięte...
SĘDZINA. (obojętnie i zimno) Cóż to jest
Przy nowinie, którą ja-ć przynoszę?...
Posłuchaj: rano hrabina Harrys
Przysłała na pensję z zapytaniem
O listę panien...
SĘDZIA. (z politowaniem) No, to niewiele...
SĘDZINA. Sluchajże mnie! Ciekawa przyczyny
Wypytałam się posłańca — słuchaj —
O Durejko, wszystkie panny będą
Zaproszone dziś na wieczorynek!...
SĘDZIA. (ze śmiechem) To jest akt dopiero, gdy nowina
Durejki jest fakt, i niewątpliwy!
SĘDZINA. (obojętnie) Czy akt, czy fakt, jeżeli pomyślny...
SĘDZIA. (zimno) Logiki coś nie zna Durejkowa.
SĘDZINA. (żywiej) Ona pewno przeczytała więcej,
Niż kto inny...
SĘDZIA. (odwracając się tyłem) W Dorpacie czytają...
SĘDZINA. (ironicznie) Czy całą «Chowannę?»[180] Klemensulku?

SĘDZIA. (przez ramię) I «Ojczyźniaka»[181], panienko!

(obracając się)

Akt do faktu jest «jak pięść do nosa».
Nie akademickie wyrażenie,
Ale jądro myśli kapitalne.
W przysłowiach jest więcej zdrowych treści,
Niż w paryskiej dziś literaturze.
Co filozof nasz sam udowodnił.
SĘDZINA. (odejście udając, chroni się za drzwi) Les goûts sont différents, mon cher mari[182],
SĘDZIA. De gustibus disputandum non est[183].
SALOME. Coś przez usta ich gada językami.
SĘDZIA. (w monologu) Durejko zna wagę interesów
I klasyfikować je potrafi.
Czuły jest Durejko, lecz i groźny,
Ani lada czemu folgujący.
On zna obowiązek pana domu...
SĘDZINA. (powracając naprzeciw męża) Durejkowa kształci generację
Najprzyzwoitszych panien w świecie!
Przyszłych matek, żon i bohaterek,
Które ci zgon podzielą i tryumf!...
Ona, łącząc słodycz z surowością,
Trzyma cugle rządu w swoim domu,
I nikt pewno jej nie będzie uczył!
SĘDZIA. (stanowczo) — Był Durejko sędzią i sędzią jest,
Rozumienie spraw posiadającym;
Co roztrząśnie on, roztrząśnie nieźle!
Potrafi też innym zamknąć usta.
SĘDZINA. (gniewnie) Durejkowa nie da się zagłuszyć
Frazesom bez gruntu i bez stylu:
Treść ceni, lecz chce i formy wdzięku —
A czy Klemensulko zna syntezę??[184]
SĘDZIA. (z pogardą wychodzi — za żoną) — Antytezę!...[185] bogdaj i protezę!...[186]

(po chwili)

— Zagajał Durejko nieraz w życiu
Różnej treści polubowne spory,
I już mu niewiele zyskać trzeba
Tam i owdzie przyświadczeń sąsiedzkich,
By na zawsze kompetentnym został
W komitetach wszystkich, wszelkiej treści...

(z uśmiechem)

— Wówczas Klementynka jemu dygnie,
Sprawkę tę lub owę przedstawując,
Lecz przemilknie ten, co teraz uczy...

(zażywając)

Dzwoniąc zlekka palcem w tabakierę —
Jednym tylko palcem, raz, i wtóry,
Prezes puknie... Cóż, pani Durejko!?...
SĘDZINA. (pokazując się jeszcze we drzwiach) Monologów wcale się nie wzbrania.
SĘDZIA. (za żoną wołając) «Sobosłowień!» — Przynajmniej mów czysto,
Własnych przodków języka nie kalaj! —
SĘDZINA. (część głowy ze drzwi okazując) Wyłgiełłówna z rodu zna swój język.

(Sędzia uchodzi za żoną)

SALOME. (opierając się na szczotce)
Takto co dnia, gdziekolwiek zdybią się,
Zaraz pokazują sobie język —
Ani zgadnąć, czemu, ani wiedzieć,
Co szumi z nich słowy niemieckiemi.
Poczem naraz jegomość w tę stronę,
W owę imość... Dopiero na nowo
Rozesłani słudzy tam i owdzie,
Szukać pana i za panią biegać,
By się jeszcze hałaśniej gdzie starli.

(Podsłuchując)

Słyszę, spotkał sędzia astronoma.
Szczęście wielkie, że ten go zatrzyma;
Nie dobiegłszy tym sposobem żony,
Ukoją się, choć na chwilę, spory.

(Składa resztę książek i obziera się)

Otóż prawie że wszystko w porządku,
Jakby lokator umarł...
— Boże mój!
Cichym ludziom świat miejsca żałuje:
Jak powodzią, coraz, coraz dalej
Obejmani są i ciągle pchani,
Aż ostatni dzień czoło zalewa.
SZELIGA. (z lunetą w ręku wchodząc)
— Dość jest — dość uprzątania waszego:
Dla okien tych i dla kilku godzin
Ani warto, ani się i godzi
Niepokoić wszystko!
SALOME.W domu u nas
Dla rzeczy najmniejszej robi się tak.

SZELIGA. (do Salome) Lokator, jakkolwiek cierpi obłęd,
Zda się jednakowoż być spokojnym —
SALOME. Ten, kto powiedział to panu hrabi,
Musi częściej cierpieć.
— My, odźwierni,
Niż ktokolwiek, lepiej znamy rzeczy.

(z westchnieniem)

Ludzie cisi są zakałą świata!...
I odpycha on ich ustawicznie,
Coraz dalej, coraz skorzej z ziemi,
Aż nareszcie mówią: «To jest warjat!»
— Panną będąc i szyjąc u księżnej,
Która może hrabiemu jest znana,
Księżnej Orsi, co była aktorką,
Tam się napatrzyłam świata dziwów!...

(głęboko)

— Niekażdy-bo, co z sobą rozmawia,
Jest warjatem — i niekażdy nawet,
Co tak skromnie mieszka, jest lada kto!
SZELIGA. Macie i tu blisko pałac świetny
Tej hrabiny Harrys...
SALOME.To jest, panie,
Klejnot wielki — to jest laka dobroć,
Że tylko dwie równe w okolicy:
Ksiądz prowincjał i pani hrabina!
SZELIGA. A mąż?
SALOME. A któż nie wie że to wdowa?!...
SZELIGA. Zapomniałem!... Słyszałem był ongi,
Lecz, z dalekiej wracając podróży,
Myśliłem, iż wszyscy pożenieni...
SALOME. (uprzątając jeszcze w izbie)
— Należałoby to i jej począć,
Alić, co my sądzim, a co państwo,
To odmienne dwie rzeczy bywają.
SZELIGA. Małżeństwo dla wszystkich jest jednakie.
SALOME. Takto i ksiądz prowincjał naucza,
Aż nieraz łzy w okulary kapią,
Co jednak w kościele brzmi wyraźniej...
SZELIGA. — A hrabina przecież nabożna jest
I musi znać ojca prowincjała?...
SALOME. (głośno) — To tak, jakby spytał kto, czyli ja
Znam te schody i te ich poręcze.

— Gdzieżby święto Przenajświętszej Panny
Było obchodzonem z takim blaskiem
Woskowych świec, dużych, jak jegomość,
Że tu pana hrabiego przeproszę —

(z zapałem)

Gdzieżby tyle kwiatów, robionych róż,
Lilij z liściami srebrnemi,
Drogich kadzeń i ornatów, które,
Jako blachy złota, tak łamią się —
Gdzieżby było tyle w Boże Ciało
Strusich piór, kłoniących się, jak dusze,
Przed utajonego sakramentem...
— Gdyby równych w świecie zbrakło hrabin!

(głęboko)

Alić coś należy dać i niebu —
Choćby dymu wonnego obłoczek,
Jeśli nic dać z siebie nie może człek,
Wszystko jakby pożyczone mając.

(spostrzegając się)

Ja to wszakże mówię — może zbytnio...
Z przeproszeniem pańskiem stara sługa...

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

SZELIGA. Rozrzewniła mnie doprawdy!... Człowiek,
Nieraz się ubrawszy od stóp do głów,
Odprawia pielgrzymki nienajbliższe,
By wreszcie usłyszał rozmowę mdłą,
Gdy oto tu schylona staruszka,
W prochy ziemi nawykła poglądać,
Diamentowem słów światłem darzy!

(głęboko)

Zaiste, tylko podróżnik umie
Podróżować i we własnych stronach
Monumenta odkrywać, lub czynić
Nieznane dla innych spostrzeżenia.
Dlategoto może Anglik, który
Podróżuje najdalej, i często,
Najoryginalniej został sobą...
— Rzeczy, obok których bliscy co dnia,
Opierają swe rubaszne łokcie,
Uderzają wzrok mój, budzą mój słuch...
Podróżuję wciąż i wciąż, jak w Syrji!

(słychać kroki na schodach)

SZELIGA. Cyt! Nadchodzi ktoś, szemrząc do siebie,
Jakby sprawę toczył z każdym schodem.
MAK-YKS. (w głębokim monologu)
Zaiste, że ja wracam do siebie!

(z dwuznacznością)

Lecz zostaje mnie jeszcze wiele piętr,
Wyżej coraz, aż gdzie posiadłości
I samego Durejki... kończą się...

(z krzywym uśmiechem)

Wielkie szczęście, że glob jest w przestworzu,

Którego nie pomierzyła ludzkość —
Wielkie tak, jak otchłań, i jedyne.
SZELIGA. (półgłosem na stronie) Cokolwiekbądź ta staruszka mówi,
Lepiej jest ostrożnym być z osobą...
MAK-YKS. (wchodząc powoli) Miejsce, widzę, że już mnie odpycha!

(Nie poglądając w stronę Szeligi)

Obmierziono mnie nawet i okno
Tak, że odwracam się odeń, nie chcąc
Ani dnia światłości, ani księżyca.

(do siebie)

Potylekroć tam byłem, i owdzie
Lecz napróżno!
Acz wiem o tem pewno,
Że ani mnie myślano zaniedbać...

Tak — pewność jest o słońcu, iż wstanie,
Ani wątpimy o niem; wszelako
Bywa, iż mróz zniweczy wszystek kwiat,
Niźli wiosenne powrócą tchnienia.
Zajdę jeszcze, zajść muszę jeszcze raz!
O synu Salome mówić z nią będę —
Nic o sobie...
Zbieg różnych ironij
Ściera osobistość — chcieć się nie chce!

(przysiada u stosu ksiąg)

Nieszczęście psowa wolę czynu,
Zamieniając ją w szał lub atonję[187].
Szczęście niemniej wpływa na uczucia,
Czyniąc ludzi tępych i leniwych...
Tamte i te zarówno psuć mogąc,
Są-ż niedolą lub dolą człowieka?...

(wstaje)

Przyjdzie wreszcie i kierunku nie mieć,
Przyjdzie powoli stąpać przed siebie,
Jakby za pogrzebem swego serca
Któś, idący z własną piersią próżną...

Więc z pogodną twarzą!
SZELIGA. (uważnie) To poprostu
Nieszczęśliwy wielbiciel...
Któż ode mnie
Więcej winien mieć dlań względności!

(dajac się słyszeć przybyłemu — do Mak-Yksa)

Po sąsiedzku, witam!
MAK-YKS.— Nie wiedziałem,
Że już po sąsiedzku — lecz przepraszam.

(pozierając dokoła)

Wszystko widzę tak przygotowanem,
Iż zrobi się tu próżnia... lada dzień...

(robi ruch ręką około siebie i mówi na stronie)

Pono że uniosłem... przedmiot główny...
SZELIGA. W Ameryce nie izdebka taka,
Ale salon w każdym bywa domu,
Dla zamieszkujących równie spólny.
Swoich gości każdy w nim przyjmuje,
I nie wadzi to nikomu wcale.

(poważnie)

To jest także postęp społeczności.
MAK-YKS. Europa się wystrzega próżni,
Jak chemiczny proces...
SZELIGA. (męsko) — Stąd też wiele
Istot, które się nie rozłożyły,
Lub nie odebrały sobie życia,
Przechodzi przez inną śmierć — cywilną,
Czyli wyojczyźnia się na stałe...
A z takowychto zmartwychpowstańców,
Co pomiędzy siebie i wspomnienia
Szeroki ocean rozesłali,
Utworzyła się nowa społeczność.
Irlandczyków iluż tam uchodzi
Od swego szmaragdowego kraju!...

(spostrzegając się)

Lecz pana przepraszam. Nazwisko twe
Pochodzi z Irlandji albo Szkocji?...
MAK-YKS. (zimno) W kraju każdym są różne nazwiska,
Zwłaszcza dawne, z zatartych kart dziejów;
Zaś pochodzę ja, zaprawdę, z owych,
O których mówiliśmy pierwej,
Składowych ciał, nie wytrzymujących
Parcia chemicznego Europy.
— Zeznania posuwam do szczegółów
Z powodu, iż mnie pan o nie pyta.
SZELIGA. Przywykłem w podróżach przerzucać się
Z miejsca w miejsce i z tej treści w owę,
Skracając czas przez nabytą baczność.
Dlatego, więcej coś panu powiem,
Dalej posuwając się:

(wyciągając rękę)

— Służby me
Bezzawodnie ofiaruję panu,
Gdyby jego stałą myślą było
W zaoceanowy odpłynąć świat.

(smętnie)

Nie ku temu, zaiste, zbiegłem glob,
By sobie zgromadzić fotografy.
Wiedza wkłada obowiązki: ludziom
Jej udzielić i siebie winienem.

MAK-YKS. (serdecznie) Mówiących tak, jak pan, słyszę rzadko...
Ale jest źle podawać się chwili,
Iż są, w których nie samą Europę,
Lecz ziemski glob opuściłby człowiek!

(podając rękę i przyjmując)

Wszelako przyjmuję najzupełniej
W danym razie tę bratnią łaskawość.
SZELIGA. (podobnież) Gdy wypadnie zażądać tej ręki,
Będzie służyć.

(poważnie)

— Zważałem, iż dotąd
Społeczeństwo jest tak postawione,
Że zarazem zarabiać i kształcić się
Do niedalekiego można stopnia.
Przyczyna, dla której są uciski
Prawie że moralność dotyczące.
MAK-YKS. (ze szczególnym uśmiechem i różnoznacznie) Dotąd dziwiłem się, że pan za dnia
Spostrzeżenia robi...
SZELIGA. (bystro) Pojmuję żart.
Świat należy i o dniowem świetle
Badać i promieniom tym słonecznym
Niekoniecznie ufać...

(obojętnie)

Ja, na teraz,
Badam raczej położenie okien
Lub podróżnych lunet przecieram szkła,
Ku czemu wszelakie światło służy.
MAK-YKS. (obłędnie) Dla mnie także, o panie, okna te,
Swą osobną mają tajemniczość.
SZELIGA. (żywo) Rzeczywiście? I jaką?
MAK-YKS.— Rzecz drobną —
Szczegół mały...
SZELIGA. (żywo) Niechże pan mnie powie!
MAK-YKS. Arcydrobną rzecz.
SZELIGA. (na stronie) Miałżeby i on
Takimże samym być astronomem!

(Do Mak-Yksa stanowczo)

Proszę z wszelką otwartością mówić,
Zwłaszcza, że jego tu zastąpić mam;
Wszystko mówić proszę — —
MAK-YKS. (wpatrując się w Szeligę)
Niechże więc pan...
Lecz, widzę go tyle —
Zaciekawionym...
SZELIGA. (zimno) To jest z przyczyny,
Że pojąć nie mogę, jakby okna,
Nie obejmujące nic szczególnie,
Prócz nieco przestrzeni...
Prócz tych oto
Astronomicznych ledwo względów,
Mogły mieć dla osób dwóch interes...
MAK-YKS. (ku oknu) Przyjaciele moi... tam mieszkają.
SZELIGA. (przeraźliwie) — A — a!!?
MAK-YKS. Gniazdka w tych drzewach sobie wiją.
SZELIGA. (spokojnie) A!...
MAK-YKS. (opowiadając) — — Różne są to ptaszki — wszystkie znam!
W okna te zlatują na dzień dobry...
Nawyknąłem chleb mój z niemi łamać;
Przeto, niźli sam wyciągnę rękę,
Myśląc o opuszczeniu Europy,
Niźli, mówię, sam będę, jak oni.
Proszę za moimi przyjaciółmi.

(skromnie)

Niewiele rzuca się im, tam i owdzie.
SZELIGA. (wstając od okna) Radbym jeszcze dziś zastąpić pana.
Lecz — zbliża się godzina...
MAK-YKS.— Godzina
Odwiedzin i wizyt — nie z lej sfery
Gości, co, zaiste, że są mili,
Niewymagający... i pamiętni...
SZELIGA. Społeczny świat także ma swe obroty,
Przesilenia swoje i eklipsy[188].

(ku oknu)

Oto jaki zaraz o tej porze
Ruch powozów przez ów rozstęp widać.
Zdałoby się, że właśnie zbudzone,
Albo, że coś niezwykłego zaszło...
A to tylko godzina przyjmowań...
MAK-YKS. (przyskakując ku oknu)
Za łaskawego pana pozwoleniem
Chwilkę spojrzę .......

(wychyla się — Szeliga za nim pogląda w okno)

SZELIGA. On nie ptaszków czeka...

(na stronie i gwałtownie)

Powóz Marji!... jej kolory...
MAK-YKS. (odbiegając od okna i wychodząc, do Szeligi) Żegnam.
SZELIGA. (sam) Wątpliwości niema, że to jest ktoś
Na ścieżce tej samej, co astronom.

(obłędnie)

— Pokazuje się wciąż, iż odkrycia
Nie są nigdy absolutnie nowe
I że ja, który właśnie myśliłem
Być najtrafniej tu naprowadzonym,
Nie najpierwszy obserwacje czynię...

(przechadza się i zatrzymuje)

Tak!...
Lecz któż sprawdzić za mnie podoła,

Czyli nie moja to podejrzliwość
Gra tu moją myślą... i samym mną?

(po chwili)

Niejeden ten przecie mignął powóz...

(po chwili)

Nie ona tylko ma te kolory...

(po chwili)

Nietylko jej wyglądają z okien...

(po chwili)

I niejedna ona na ziemi jest!

(przechadza się i nagle)

Nareszcie ten młodzieniec...
Ten człowiek —
Bywa-ż w świecie? Miałżeby on znać ją?
Zdaje się to być niepodobieństwem!

(po chwili)

Nie, to podejrzliwość serca mego...

(nagle)

Lecz ta melancholja, chęć podróży
Poza Europę, zrozpaczenie,
Formy towarzyskie i znajomość
Natury naszego społeczeństwa...
.............
Nie! Człowiek ten zna ją... bywa u niej!

(ze zwątpieniem)

Otóż są zaiste-że zaćmienia
świata moralnego...
— Ah, astronomie!

(głęboko)

Umieć wzrok swój zdłużyć poza oko,
Gdy się tegoż na wewnątrz nie umie,
Jest to przez jedne, płaskie patrzeć szkło!

(kurtyna zapada)


AKT DRUGI.
Jeden z bocznych salonów willi Harrys.
SCENA PIERWSZA.
(Hrabina, Magdalena)

HRABINA. ...Wiesz zatem nieledwie, że wszystko,
Lubo nadto zostawiam i notę,
Numerami uporządkowaną,
Tak, jak mąż mój niegdyś to czynił,
Ze zapomnień mych się uśmiechając.
Gdy porządku uczył mnie, jak dziecię,
Dwie go rzeczy szczególniej bawiły,
To jest: moja pozorna niepamięć
I moja pozorna zabobonność.
Tamtę i tę pozornemi zowię
Lub tak nazywać je sobie życzę.
Co do drugiej jednakże nadmienię,
Że sprawdzającemu się przeczuciu
Nie dać wiary jest niepodobieństwem.

(melancholijnie)

Pierścień ten, rzecz zaprawdę zmysłowa,
Do której nie przywiązuję ceny,
Gdy zginął mnie, wraz miałam przeczucie,
A którego sprawdzenie nadeszło
Właśnie, gdy odnajdowałam zgubę.
Że nie od pierścienia to zależy,
Lecz w przeczuciu istnieje, to-ć wiem ja,
Dosyć posiadając filozofji,
By przyczyną nie nazywać trafu.

(po chwili)

Jakiż związek ma pierścień z akacją,
Którą wczora burza starła w piasek.
Jakby śniegiem zasypując ścieżkę
Kwiaty białemi?...
A oto właśnie tejże chwili
Odebrałam telegram... Lecz wróćmy
Do uporządkowania zatrudnień,
Tak, jak uczył mię był mąż mój drogi!
MAGDALENA. (spostrzegając) Nie notatkę dałaś mnie, lecz telegram.
Więc, naprzód mówimy już o tym punkcie,
Zapisanym (jak widzę) w instrukcji...
Cóż nauczyć chcesz mnie o Szelidze?
Którego raz — kiedyś, gdzieś — widziałam
I odtąd słyszałam tylko ciągle,
Że wielbi cię — żeś dlań nieczuła
I że odtąd zwiedza morze Martwe
Tudzież gruzy spalenisk dokoła...
Więcej zaś nic sama o nim nie wiem.
HRABINA. (surowo) Mieć sobie będę zawsze do wyrzucenia,
Że popełniłam coś, podobnego do kłamstwa,
Ale ta Szeligi ziemska miłość.
Niekiedy podobna do uporu.
Dała mnie myśl nasunąć mu wieści
O możliwem mojem zamążpójściu
Odtąd telegram tylko raz, ze Smyrny,
Przysłał mnie ten, arcynieczytelny!

(wygłaszając napis telegramu)

«Wracając do ziemi, nawiedzę ją...»
MAGDALENA. Skrócenia konieczne są w telegramie.
«Do ziemi» znaczyć ma do dóbr swoich,
«Ją» znaczy ciebie, nie zaś ziemię...
Słowem, wraca — i zechce cię odwiedzić.
Należałoby ci tylko śpiesznie
«Możliwe» twe spełnić zamążpójście,

Zamieniając zmyślenie na wieszczbę.
Wówczas, jak ją zowiesz, ziemska miłość
Upornego Szeligi zapewne
Przemieniłaby się w coś innego;
Bo muszą też być i inne czucia
Dla rozmaitości we wszechświecie,
I nietylko sama, jak ją zowiesz.
«Ziemska» miłość, tyle ci natrętna!...
HRABINA. (zimno) — Na boku zostawmy to i wróćmy
Do dziennego prac naszych porządku!
MAGDALENA. — Gdyby więc pod twoją nieobecność
Szeliga przybył...
HRABINA. Przyjm jak najgrzeczniej,
Lecz nie uroń w rozmowie ani słówka,
Zbliżonego najmniej do nadziei!
Całej to zręczności twej polecam.
Nie chcę, aby mnie cobądź wiązało,
Odkąd się oddałam obowiązkom
I znalazłam wielkie dobro: spokój!
STARY SŁUGA. (wygłaszając) Mak-Yks, panią hrabinę chce widzieć...
HRABINA. Nikogo nie przyjmę przed wyjazdem —

(do Magdaleny)

Mak-Yks! Jakbym też go zapomniała...
MAGDALENA. Cóż ty z tego kuzynka chcesz zrobić?
HBABINA. Ja nic. — On zaś sam co z siebie zrobi,
Czasu nigdy nie miałam zapytać go.
Dobre to chłopczysko i lubiący
Nieledwie że pustelnicze życie.
Raz, widząc go z brodą niestrzyżoną:
«Cóżby to był za śliczny kapucyn
W ermitażu[189], pod zielonem drzewem!»
Pomyśliłam...
Lecz czyli to jemu
Przyjdzie na myśl kiedy przed zwierciadłem?
Choć zapewne, że szczęśliwszym byłby
W cichej celi, hodując sobie kwiaty...
Gdzie znalazłby dobro wielkie: spokój!
MAGDALENA. To, co mówisz o człowieka losie,
Przypomina mnie coś kapucynów,
Które zastępują termometry
Lub tych, co z kart dla dzieci się robi:
Tamte kaptur zdejmują w pogodę,
Lubo się nią wcale nie obchodzą;
Te się wszystkie społem wywracają,
Skoro jeden z nich i jak się potknie.
HRARINA. — Mogłabym go wreszcie i ożenić...
Przecież małżeństwo, to sakrament.
Lecz potrzeba wprzód posażnej panny,
Tegoż wieku, wzrostu i tak samo
Do cichego ułożonej życia...
MAGDALENA. Naturalną znalazłszy harmonję
Względów tylu: wieku, wzrostu, mienia,
I temperamentów, i skłonności,
Jak w gałęziach dwóch jabłoni jednej —
Spytać chce się, czemu jeszcze wgórze
Ponadprzyrodzonych szukać zręczyn?

(dobitniej)

— Jaskółki dwie, całkiem równe sobie.
Nie sąż przez to samo ożenione?
A jakaż byłaby ludzi wyższość?
HRABINA. Zawsze umiesz jakieś dać pytanie,
O którem pierw z ojcem prowincjałem
Radziłabym bardzo ci pomówić..

(patrząc na zegarek)

Niewiele mnie czasu już zostawa.

(do Magdaleny)

O czemżeto mówiliśmy dotąd?
MAGDALENA. O Szelidze naprzód — i że jemu...
HRABINA. Nie uronisz słóweczka nadziei.
Moja luba, to jest arcyważne.
MAGDALENA. I że przyjąć go mam jak najgrzeczniej...
HRABINA. Jak to pięknie, że pamiętasz wszystko.

(po chwili)

Jak najgrzeczniej dlatego, by jemu
Czemś osłodzić stanowczą odmowę.
Miłość bowiem, jakkolwiekbądź ziemska,
Gdy ustaje, to nie jest rzecz miła!
Przynajmniej tak sądzę, moja luba,
Że to nie musi być najprzyjemniej...
MAGDALENA. A teraz, cóż dalej?...
HRABINA.Czytaj w nocie!
MAGDALENA. (krotochwilnie) — Zrobiłam z niej, patrzaj, kapucyna,
Który się wywraca za powiewem...

(czyta dalej z kartki)

«Numer drugi: parę taneczników...»
Cóż to może znaczyć? Proszę ciebie...
HRABINA. Czytaj dalej...
MAGDALENA. (czyta) «Zaprosiłam panny
Z całej pensji, kilku małych chłopców,
I panią Durejko, ochmistrzynię
Z mężem swoim».
HRABINA. Wszystko jak najgrzeczniej.
Zapraszalne listy jedne wyszły,
Reszta leży owdzie; wyszlij i te!

MAGDALENA. (z uśmiechem) Przejrzę tylko, czyli w nie przypadkiem
Nie wtrąciłaś czego innej treści.
HRABINA. Winisz mnie o błahe nieuwagi,
A jednak może i jest niewiele
Kobiet mojego położenia, które
Byłyby w stanie tak dużo rzeczy
Różnorodnych zgodzić i prowadzić.
To, że w mojej biblji, na rycinie,
Znalazłaś raz miasto przezroczego
Papieru bankowy bilet, z tego
Wyprowadzasz bezzasadne wnioski.
Fraszki zapomnieć mogę, nie celu.
Są dnie, których godziny wszystkie
Mam rozrachowane, jak zegarek,
I spisane rzędem w wilję wieczór.
Teraz jadę na zbór miłosierny...

(porywa się, zawadza, i rozdziera suknię)

MAGDALENA. Gdzie w sukni rozdartej niepodobna
Brać głosu o biednych bez poddasza,
Bo to wyglądałoby na komedję...
HRABINA. To przypadek jest... i bez znaczenia.

(dzwoni — służąca wbiega)

Naprędce proszę fioletowy stanik.
STARY SŁUGA. (Mak-Yks; za sługą wchodzi sam) Mak-Yks się powtórnie anonsuje —
SŁUŻĄCA. (podając stanik) Pani hrabino, nieco powolniej...
HRABINA. (do sługi) Niechże wnijdzie, jeśli jest w potrzebie...
MAGDALENA. Ten młodzieniec wchodził — lecz, gdy zobaczył,
Że dopełniasz ubrania, cofnął się.
HRABINA. Wina jego! A może jest w potrzebie?
MAGDALENA. Mogłażbyś ubierać się przy ludziach?...
HRABINA. To nie są ludzie. Daj, proszę, szpilkę!
MAK-YKS. (który niezupełnie cofnął się był) «To nie są ludzie!» Ah, nie, o pani!...
Daruj, iż podnoszę słowa twoje,
Które byłbym pominął, jak może
Wiele innych pominąłem mówień —
To są «nie ludzie», pani, to tylko
Obowiązani tobie lub arcy
Umiejący cię cenić — nie ludzie!...
Przy nich można sobie zapiąć guzik
Bez zmylenia rzędu, akuratnie...

(ochłaniając)

Daruj, przebacz, pani i kuzynko!
Słowom, które się z ust wydzierają,
Będąc silniejszemi niźli mówca!
Daruj, ale więcej jeszcze powiem:
Bywa, iż ci, co dziś ludźmi nie są,
Pewnego dnia i godziny pewnej
Właśnie że tylko oni zostają...
Od tła to zależąc, nie przedmiotu.
Gdy się tło odmienia, wraz i rzecz z niem.
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ile zraniłam, przepraszam.
Uczyniła wyrazów pośpieszność
Sens, którego ani pomyśliłam...
MAK-YKS. Miałem ci, o pani, nie to mówić —
W innej treści i mało odwłocznej...

Lecz ot, pękło coś w toku myślenia,
I nie jestem już w stanie dodać nic.
MAGDALENA. Scenę zrobiliście lub robicie
Dla jednego błahego wyrazu,
Dla sposobu mówienia, na świecie
Przyjętego — — a który nie jest jej,
Wcale nie jej... zaręczam to panu.
— To jest wyrażenie niewłaściwe,
Mimowolnem przejmowane tchnieniem
Od ogólnej świata atmosfery,
Która bez nas naszą rządzi mową...
MAK-YKS. Panie! Ja szczerości nadużyłem,
Wyrzucając niewstrzymalne słowa,
I, jeżeli to słabość, że muszę,
Nie skończywszy rozmowy, stąd odejść,
To słabość ta jest tylko ma własna,
Osobista i nie należąca
Do «ogólnej atmosfery świata,
Która bez nas naszą rządzi mową!»
HRABINA. (silnie) Mak-Yks! Ja chcę... Przyjdź dzisiaj wieczór!
MAK-YKS. (ceremonjalnie) Pani — kuzynko moja — — zapewne.

(wychodzi)

HRABINA. Podaj mi kamforę i zegarek...
MAGDALENA. Zaskoczona zostałaś zdarzeniem,
Wychodzącem za porządek dzienny
I nie zanotowanem w książeczce —
Świat albowiem nasz jest coś podobnym
Do tych miernych artystów, co, ledwo
Wyrobiwszy parę charakterów,
Całą przyszłość sztuki chcą nakłonić
Do zamknięcia się w ich korporacji.
Utyskują, że Cezar Szekspira
Za wielki jest o głowę dla sceny;
Alić kto od drugich chce postępu,
Winien ciągle on sam postępować.
HRABINA. (niecierpliwie) Racz mnie nie zaprzątać... Czasu nie mam!

Instrukcję ci zostawiłam całą.

(porywa się — wychodzi — zatrzymuje u drzwi i powraca, mówiąc)

Jeszcze coś... Zapomniałam mej książki
Do nabożeństwa, biorąc wzamian
Zeszłoroczny miejski kalendarzyk.
MAGDALENA. Oto książka twoja. Dowidzenia.

(Hrabina wychodzi)

MAGDALENA. (w monologu) — O ty, z zeszłorocznym kalendarzem
W ręku i z rozdartą twą suknią,
Lecz z oczyma niebem błękitnemi,
Jesteś święta!... Umiem cię podziwiać —

(głęboko)

Kto inny w ironję obróciłby
Usterki twe — mnie są one cenne.
Wzieram przez nie, jak ów więzień, który
Przez szczeliny jasne patrzy w okno,
Czy wolniejsi są ludzie na ziemi...


SCENA DRUGA.

MAGDALENA. (pozierając na kartkę — dzwoni) Wypisane wszystko, co mam spełnić.
Należy, bym zarządziła stosownie.

(do Starego Sługi)

Cofnąć trzeba stół i krzeseł szereg,
Czyniąc miejsce, jakby tańczyć miano;
Podobnie i w dwóch salonach bocznych.
A ktoby tymczasem nadszedł, przyjmę.
NOWY SŁUGA. (wchodząc) Graf Szeliga!
MAGDALENA. Chwilkę.

(podchodzi pod zwierciadło, poprawia ubiór, zajmuje miejsce — i do sługi)

— Teraz proszę.


SCENA TRZECIA.
(kiedy Graf wchodzi)

MAGDALENA. (uprzedzając rozmowę)
Marji Harrys zastępstwo niegodne
Zastaje pan w Magdalenie Tomir,
Która miała jednakże przyjemność
Nie być obcą panu... Lecz gdzie, kiedy?
Nie zdołałaby odpomnić wiernie.
SZELIGA. Pani! Było to lat temu parę
W nieszczególnie poetycznem miejscu,
Bo u dworca żelaznej kolei,
Gdzie mój krewny pani towarzyszył.
MAGDALENA. — Ah, pan Lesław!... Teraz pomnę wszystko.
Odtąd, ni pierw, pana nie spotkałam.
SZELIGA. Odtąd właśnie, od owego proga
U kolei żelaznej odszedłszy,
Nie wracam aż teraz do Europy,
Którą opuszczając i do której
Gdy powracam, znów spotykam panię...
MAGDALENA. Po raz drugi w życiu — i podobny.
SZELIGA. Tak, że jeśli atom fatalizmu,
Ze wschodniego na mój mózg turbanu
Spadłszy, usprawiedliwia zabobon,
To nanowo winienbym się jeszcze
Nie uważać, jak przybyły stale,
Lecz znów żegnać miejsce...
MAGDALENA. (dwumyślnie) Lub na nowo
Prezentować się mnie, jak nieznanej.

(silniej)

Lecz nic się tak ściśle nie powtarza.
SZELIGA. Z czego może więcej na tym świecie
Pociechy, niż żałób.
MAGDALENA. Prawda.
SZELIGA. Nie mówimy nic o pani domu...
MAGDALENA. (smętnie) Owszem, owszem, bo, ktokolwiek duma
Nad marnością...
...ten myślą jej bliskim!
Ona, więcej niż kiedy, nadziemska!
SZELIGA. (żywo) A — podobno — jeśli się nie mylę,
Była bliską... lub jest bliską ślubu...
MAGDALENA. (zabiegliwie) To śluby są mistyczne... mistyczne...
I dlatego już jakby dopełnione,
Że mistyczne... Cóż mam więcej mówić?
I czy mówić coś więcej milo jest?
SZELIGA. (smętnie) Wydarzenia są, w których lakonizm Najmiłosierniejszą bywa formą.
MAGDALENA. (stanowczo) Lepiej często wiedzieć: tak, lub nie...
SZELIGA. (stoicznie) Szczegóły są tylko anegdotką.
MAGDALENA. Rzecz główna, gdy kto istotnie przyjął
Jedno z owych postanowień, które
Całę reformują osobistość.
Stałość, według mego rozumienia,
Cennym, zaiste, jest klejnotem:
Lecz i ona oszukiwać może;
Bo na cóż stałym być względem komet,
Których odmieniły się obroty?

SZELIGA. (z dziwnym akcentem)
Wdzięczny pani jestem za coś... Nie wiem...

(po chwili)

Jak też zdrowie hrabiny?...
MAGDALENA. (zimno). O... dobrze...
SZELIGA. (wstając i patrząc ku oknu) Mieliśmy dziś rano coś, jak burzę...
MAGDALENA. Która też powietrze ochłodziła.
SZELIGA. (obłędnie) Letnie burze, z gromem i błyskawicą,
Nawet z ulewnym deszczem, są miłe...
MAGDALENA. Mnie one dla kwiatów zawsze cieszą...

(naiwnie)

Okna pełne mam kwiatów u siebie,
Zaplątane w rozmaitość liścia,
Tak, że słońce gdy je tknie promykiem,
To na cały mój biały salonik
Cienie listków padają ze drżeniem
I w girlandy wiążą się prześliczne.
A znam je tak wszystkie... — że gdy jeden,
Kwiatek jeden, ktoś urwał był z okna
I to błahy!... geranium ponsowe,
Wraz poznałam.
SZELIGA. (krotochwilnie) — Jakto? Czy też same,
Ukradzione, spotkawszy geranium,
Odpoznała pani?!...
MAGDALENA. (żywo) — Ah, nie... to nic!
Lecz, że w oknie kwiatek jeden brakł mi...
SZELIGA. (widząc, iż Magdalena pogląda na zegarek) Są osoby, między któremi czas
Zdaje się być naprzód ukróconym...
MAGDALENA. I odrazu jest się z niemi blisko...
Jeżeli spojrzałam na zegarek,
To, iż Marja dała mnie instrukcje —

(dzwoni — wchodzi Stary Sługa i przyjmuje listy na pocztę. Do Szeligi)

Instrukcje jej są, jak militarne.
SZELIGA. Osoby są — mówiłem — śród których
Nikną czasu warunki — istotnie.
MAGDALENA. I odrazu blisko jest się z niemi.
SZELIGA. W Europie stan to wyjątkowy —
Na Wschodzie, tradycją obyczaju,
Wiarą otrzymany lub nałogiem;
Cień namiotu czyni u Araba,
Że, kogo ogarnie, wraz ubratni.
MAGDALENA. Braterstwa nie znamy w Europie —
SZELIGA. (krotochwilnie) Za to bywa siostrzaństwo niekiedy...
MAGDALENA. Uwagi też nie zwróciłam nigdy,
Że to wyraz jednej płci właściwy —
Że braterstwo męskie jest.
SZELIGA.To dowód,
Ile je pojmują w Europie.
MAGDALENA. Ja też coś mam wschodniego — doprawdy!
Matka moja jest z tej szlachty polskiej,
Co przybyła z Armenji.
SZELIGA. (dopatrując) Ah, prawda,
Pani ma wyraźnie coś wschodniego.
MAGDALENA. Nieraz było to mnie aż szkodliwe.

(ze znudzeniem)

Dziś, w świecie, kobiety są za innych
Złe... ...I to zowie się wychowaniem!
Ręki podać nie można otwarcie,
Gdy są inni, co źle to pojmą...
Nie można uśmiechnąć się, bo źli są,
Którzy uśmiech źle sobie wyłożą...
SZELIGA. (głęboko) Instytucje, a nawet reformy,
Mające na celu ulepszenie,
Podobno że się już nieinaczej
Tworzą, tylko z tą głównie bacznością,
Aby pasje złych w interes objąć;
I ażeby nie drasnąć przypadkiem
Uśpionego gdzieś antropofaga![190]
Droga arcypraktyczna — do chwili,
W której nagle się można samemu
Włożyć w smoka paszczę i nareszcie
Nie mieć co oszczędzać i co chronić!
MAGDALENA. (z odrazą) Zepsucie zgadywać nieustannie
I cudzym się uniewolnić fałszem,
Nie móc się poruszyć, bo są błędni,
Którzy źle ruszenie twoje pojmą —
To — golgota antichrystusowa!...

(wstaje — podaje rękę — i toż samo czyni Szeliga)

Arab, jak pan widziałeś, da rękę
Ot tak... ...I ufa — i, że wierzy,
Bzadziej, niż my, zdradzonym bywa!

(kiedy tak z uściśnionemi dłońmi zostają, wchodzi nagle Hrabina i zatrzymuje się u progu)


SCENA CZWARTA.

HRABINA. (zimno) Przepraszam, że mało trafnie wchodzę...

(spostrzegając się i rumieniąc:

Ja to powiedziałam z tej przyczyny,
I dlatego powiedziałam to,

Że Magdalena mnie zastępuje;
Więc powinną byłam się anonsować,
Nie będąc na teraz panią domu.

(rzuca różaniec, książkę i rękawiczki)

Spóźniłam się na zbór miłosierny!

(podając Szelidze koniec palców ręki swej)

Nieczytelny telegram ze Smyrny.

(ku Magdalenie)

Ona dopiero mnie wyczytała...
SZELIGA. (na stronie) Jak też zimno mnie już przyjmuje!

(głucha chwila milczenia — magnetyczna)

MAGDALENA. (przerywając ciszę) Czy się państwo dawno nie widzieli?
HRABINA. Gdzież ja mogę szczegóły pamiętać!
SZELIGA. (serdecznie) O pani, lat dwa ja nie widziałem
Nawet i jednej kropelki w jeziorze,
W którem odbijał się ten obłok,
Na jakim spoczęło jej oko...
HRABINA. (wstrętnie) Ah, ah, cóż za zmysłowy obraz!
MAGDALENA. Nieco orjentalne wyrażenie,
Lecz właściwe, gdy kto z Wschodu wraca,
A którem przerażać się nie masz co!...
Odpomni pan północne mówienia,
Jaśniejące przezroczystym szronem...
HRABINA. (z lekką ironją) To znów drugi telegramu wykład —

(do Szeligi, pokazując na Magdalenę)

Lepszego tłumacza czy miałeś pan
W Palestynie?...
— A propos: a czemu
Jerozalemskiego pan różańca
Nie przywozi... i widzę, nie nosi?...
SZELIGA. (gorzko) Z łez jeden — gdy mnie wpadł w Martwe morze,
Zapewne przypadkiem... zamyśleniem
O odległych — przemienił się cały
W opałowe ziarna... krystaliczne...
Niesłychanie twarde... — jasne... jak lód.
I — odtąd różańców zaniechałem!
MAGDALENA. (podejmując treść) Zniechęcić się można do wszystkiego...
Gdy usuwa się nam z rąk fatalnie.
I to może nasze wielkie szczęście.
HRABINA. (silnie) Najzupełniej twego jestem zdania:
Z rzeczy ziemskich cokolwiek traci się,
Daje wzamian więcej rezygnacji...

(po chwili)

Lecz czy różaniec ziemską jest rzeczą
Lub nie?... Popytać się o to muszę...

(notuje w książeczce podręcznej)

SZELIGA. Ten, o którym ja mówię, był z łez:

(silniej)

Z człowieka łez, nie całej ludzkości,
Więc był niewątpliwie ziemską rzeczą,
Arcydrogą!...
Ja sam — tylko jestem
Człowiek, wychowaniec tego globu.
Na którym są burze, i wulkany,
Nawałnoście i gromy w powietrzu...
.............
Rzecz, o której często aniołowie
Tak zapominają, jak mieszczanie,
Którzy, nie zajmując się rolnictwem,
Cenią nawałnicę po ich wpływach
Na parasol... na szybę w karecie...
HRABINA. (sobie i innym) — Aniołowie lepiej wszystko wiedzą —
SZELIGA. (ceremonjalnie) Jeśli to jest przekonaniem pani...
HRABINA. (ze znudzeniem) — Ah, powiadam panu: oni nigdy
Nie spóźniają się dla miłosierdzia!
Przybywają wczas do komitetów
I, cokolwiek pełnią, pełnią lepiej.

(do Szeligi pojedyńczo)

Mamy dzisiaj maleńki wieczorek...
MAGDALENA. Który może być prawie anielskim,
Bo panienki z pensji przyjdą tańczyć.
Śliczne wszystkie i pełne dobroci.
HRABINA. Tańczyć?!... Może... lecz w różne niewinne
Gry bawić się, to postanowione.

(surowo i ogólnie)

We wszystkiem lepiej jest ominąć świat.

(dając końce palców Szelidze i uchodząc)

Dowidzenia wieczorem
SZELIGA. (pełniąc ukłon) — Tak, pani!...
Świat — jest zaprawdę trucizną ludziom,
Bo on kształci ich... a nie rozwija.


SCENA PIĄTA.

MAGDALENA. (z miejsca, do Szeligi, który z kapeluszem zatrzymuje się)
Czy koniecznie zaraz chce pan odejść?
SZELIGA. Sądziłem, że minął czas przyjmowań.
MAGDALENA. Nie jest to tak ściśle określone,

Skoro nawet w komput[191] komitetów
Można nie utrafiać na godzinę...
SZELIGA. (poruszając fraszki na stole rozrzucone) Ten różaniec... nie jest z Jerozalem.
MAGDALENA. A przeciwnie, brano go za taki.
SZELIGI. Weneccy złotnicy robią równe,
Lecz one są dla ozdoby dłoni.
Różnobarwne zbliżając kamienie
Do blasku płci, lub do rękawiczki.
Podobną użyteczność, jako woń,
Mają jeszcze osobne różańce
Mahometan z Konstantynopola.
MAGDALENA. (naturalnie) Jedne przeto ubierają, drugie
Perfumują, i trzecie nareszcie
Są poręką modlitw...
SZELIGA. (szczerze) Nic przeciw industrji takiej nie mam,
Skoro ta gdzie z wiadomością kwitnie;
Owszem, radość i rozweselenia
Nie sąż z nabożeństwem zbliżonemi?
Pokrewnemi nie sąż, powiedziałbym?...
MAGDALENA. Gdy jeden był kościół w Jerozalem
I cały naród doń biegł na święta,
A świąt tych tak czekał z upragnieniem...
SZELIGA. Gdy się rozlegały wszędzie śpiewy,
Po wszechścieżkach pachnących balsamem...
MAGDALENA. (dostrzegając, iż gość zatrudnia ręce swoje) Rękawiczkę Marji pan chce zepsuć!...
SZELIGA. (dwuznacznie i krotochwilnie) Tak małą... rzecz... gdybym też i spsował?
MAGDALENA. (zanosząc się od śmiechu) Cha — cha — cha... cha —cha...
SZELIGA.Co tak śmiesznego??
MAGDALENA. Małą??...
To jest... rękawiczka moja!
Cha — cha — cha...

(wkładając rękawiczkę)

Patrzajże pan, czy tak mała!
A pan już myśliłeś, że to Marji,
I zaraz się coś panu zdawało...
SZELIGA. (podnosi się i całuje rękę, ubraną w rękawiczkę) Przepraszam.
MAGDALENA. (powstając) Niech teraz pan już pójdzie!

(po chwili)

Ale i to... nie z przyczyny godzin.
SZELIGA. (mocno) Jeżeli to nie z przyczyny godzin,
Która jest nad siłę śmiertelników,
Toć nieusprawiedliwiony byłbym,
Gdybym odszedł.
MAGDALENA. Jest to jednak pora,
W której chciałam, żeby pan powrócił.

(pozierając mu w źrenice)

Dlatego, że pan mniej jesteś smutny,
Niźli kwadrans temu... Goryczy mniej
Dostrzegam w rozmowy prowadzeniu.
SZELIGA. Odwiedziny osób... ta napozór
Błaha rzecz ma swoją treść głęboką.
Są, z któremi gdy się znajdujemy,
Jesteśmy subtelni i naiwni...
I są, dla których nawet Rafael
Musi stać się malarzem szyldów,
Rysując wyraźnie i potwornie
Każdy szczegół, a dla których przeto
Stajemy się sobie przeciwnymi —
I wyższym uczuciom... i stylowi.
Sprzeciwieni będąc tak, cierpimy
Rodzaj gwałtu, paroksyzm konwulsji,
To zaś sprawia gorycz, gdy obyczaj,
Słusznie zalecając tok i gładkość,
Jeszcze zewnątrz wszystko to hamuje
I dodawa jedną więcej trudność!
MAGDALENA. (arcysmętnie) Grać dla takich osób Beethovena
Musi być szczególną przyjemnością.
SZELIGA. Ponieważ się podobało pani
Być lekarzem tych właśnie-że cierpień,
Dlatego jej z gruntu kreślę słabość,

(głęboko)

Albowiem to jest słabość... ah, słabość...
MAGDALENA. (solennie) — Skoro się zna, że słabość?...
SZELIGA. (wstając i pełniąc pożegnanie)
— Zna się ból!

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

MAGDALENA. (zbliża się do stołu i podnosząc swą rękawiczkę) Rękawiczka ta jest mnie rzucona...
Moja własna! Turniej szczególniejszy!

(z uśmiechem)

Polecenia Marji gdyby wszyscy
Tak starannie pełnili...
STARY SŁUGA. (wchodzi i wygłasza)
Nadzorca
Tych, co urządzają ognie sztuczne,
Przysłanym jest od pani hrabiny
Po niejaki abrys...[192]

MAGDALENA.— Ona w głowie
Zapala mnie fajerwerk[193] — doprawdy!

(do sługi)

Niechże wnijdzie, ho ani wiem. co chce.
SZTUKMISTRZ. (wchodzi, poprawia ustroju włosów i jednym tchem mówi z płynnością) Miałem zaszczyt przedstawić hrabinie
Wzory kilku fajerwerków, które
Zapalane były z pewną sławą.
Że tak pochlebiam sobie...
Zwłaszcza ów
Wyobrażający pawi ogon,
Przedzierzgnięty kupidyna lancą,
Gęsty powielekroć zyskał aplauz.
Tak, że mnie na rękach z przeproszeniem
Wielmożnej pani, chciano unieść...

(po chwili)

— Lubo wówczas dodałem, przyznam się,
Dwie fontanny serc, a każde serce
Pękało za sceną — i to była
Jakgdyby porażka w małej bitwie,
Gdy na przodzie gorzał jasny tryumf —
Nie zrobiło to jednak hrabinie
Przyjemności... więc proponowałem
Całę postać kupida w płomieniu
Różowego koloru...
MAGDALENA. (wstrzymując śmiech)
Cóż na to
Pani hrabina?
SZTUKMISTRZ. Jakoś nieraźnie
Podjęła myśl... Chciała coś lżejszego,
Kupid bowiem cały, to machina,
Której się nie stawi w parę godzin.
Dalej, zeszedłem więc do rzeczy prostszych:
Do słońc, gwiazd, komet...
MAGDALENA. (ze znudzeniem) Na czem stanęło?
SZTUKMISTRZ. Tu przysłany zostałem po abrys.
MAGDALENA. (z ukrytą ironją) Czy nie możnaby naprzykład... zero?
SZTUKMISTRZ. My, w sztuce, nic «zerem» nie zowiemy,
Lecz «pierścieniem».
MAGDALENA. Ah, myśl doskonała — —
SZTUKMISTRZ. (z zapałem wielkim)
Zrozumiany zostałem! Nareszcie
W życiu raz! Za pozwoleniem pani...
MAGDALENA. (na stronie) Jeszcze i ten mnie hołdy swe niesie...
SZTUKMISTRZ. Dwa pierścienie można przeszyć strzałą.

(z kompetencją)[194]

Bardzo można... owszem — to się rabia:
Dodając po bokach skrzydła papug.
Przecierając tło ognistą miotłą,
Tam i owdzie popierając grzmotem,
Błyskawicą zlekka budząc efekt —
To uchodzi... to miewa swój urok.
MAGDALENA. (ze znudzeniem) Więc najprostsza rzecz... niema co szukać...
Szczegóły obmyśli sam artysta.
SZTUKMISTRZ. (z zapałem gorącym)
Nareszcie zostałem odgadnięty,
Raz na życiu!...
Uniżony sługa.

(wychodzi)

MAGDALENA. Zacnej Marji słyszę lekkie kroki,
Muszę jej maleńką scenę zrobić...
— Droga, dobra, niekiedy zabawna.
Krytykuję ją i kocham równo,
Raz naiwność dziecka w niej, drugi raz
Coś posągu kamiennego widząc.
To jako piastunka, to jak sztukmistrz
Na tę śliczną patrzy się postać...

(skoro Hrabina wchodzi, Magdalena ku niej z wyrzutem)

O mało, że wszystko nie zniszczone!
O mało, żeś nie zdradziła siebie!
............
Przyjęłam ci Szeligę, jak chciałaś,
Osładzając jemu jak najgrzeczniej
Twoje ostateczne odmówienie —
By zaprzątnąć czarne jego myśli,
O zwyczajach mówiłam pokoleń,
Co patrjarchalnie jeszcze żyją;
Gdzie ceremonjały samobójstwa
Niespełniane są na ludzkich sercach —
Pokazywaliśmy sobie wzajem,
Jakie są tam gesta w towarzystwie:
Ty nadbiegasz... i z przekąsem ziemskim,
Widząc nasze ręce połączone,
Usuwasz się... Jakże można było
Dać mu przeto nadzieję tryumfu?

(z wyrzutem)

Doprawdy, że pełnić instrukcje twoje
Zadaniem jest płótna Penelopy![195]

(silniej)

Musiałam się potem upracować,
Tokiem waszych obracając rozmów.
Jak zębatem kołem gdzieś w fabryce...
Tak niezręcznie zdradziłaś się pani!

HRABINA. (surowo) Zdradzić się nie mogłam, Magdaleno!
Wyszło mnie z ust może i dzieciństwo,
Lecz umiałam się cofnąć natychmiast.
MAGDALENA. (żywo) Cofnięcie to było jeszcze gorsze!
HRABINA. (smętnie) Bo — może — też i ja kiedyś... miałam
Kruszyneczkę ziemskiego uczucia...
Dla osoby, którą dziś oddalam.
MAGDALENA. Otóż to, co właśnie zaszkodziło...
HRABINA. Kruszyneczkę!... Jakiś błahy atom...
MAGDALENA. Trzeba cofnąć i to, mój aniele!
Bo popsowasz znów, co naprawione;
Trzeba, abyś ziębiła go ciągle.
HRABINA. Gdzież ja zdołam tylko tem się zająć!
Lecz ty jesteś dobra, ty cierpliwa:
Ty zbawiłaś mnie już raz, przed chwilą,
Zbawiaj, proszę, dalej — ciągle zbawiaj!
Zbawicielką będziesz twojej Marji.
Magdaleno, proszę cię, bądź dobra!
MAGDALENA. Trudne jest to, lecz początki niezłe
Umiałyśmy zaszczepić...
HRABINA.Nieprawdaż?
Zdało się mnie, iż odszedł, jak przyszedł.
MAGDALENA. (dwumyślnie) Niezupełnie, lecz coś podobnego.

(po chwili)

Przyjmę wreszcie trud ten zbawicielstwa,
Na cokolwiek mnie on może narazić.
Daj mi wszakże słowo, że, co kiedy
Mówić będziesz lub czynić w tej mierze,
Zastosujesz do baczności mojej.
HRABINA. (solennie) Uroczyste słowo daję na to.
MAGDALENA. — Więc naprzykład... Siądź tu, chwilkę jeszcze!

(siadają obok)

Czy nie miałabyś czego na oku,
Coby twoje puste miejsce wzięło
W sferze serca dla pana Szeligi?

(uważnie)

Panienek tu będzie znaczny dobór,
Skoro szłoby o osoby młodsze.
HRABINA. Całej okolicy przyszłe matki,
Coś, doprawdy, jak wtóra społeczność.
Zapominasz tylko... kwestji wieku:
Żadnej niema... naprzykład w twych latach,
Żadnej twego wzrostu...
MAGDALENA. (stanowczo) Najzupełniej
Wyjaśniłaś mnie niepodobieństwo!
HRABINA. Wszystkie prawie są dziećmi — —
MAGDALENA. (z udanem zdziwieniem) Ah! prawda! —

(po chwili)

Mniemasz wszakże, że pomysł dobry jest,
Gdyby się go potrafiło użyć,
I że miewam oka rzut sokoli,
Gdy tobie pragnę być użyteczną?
HRABINA. Magdalenko, ty masz wielki rozum.
MAGDALENA. Zziębiać, chłodzić trzeba nieoszczędnie
Te ziemskie uczucia wielbiciela,

(napół trywjalnie)

Sposobem tym możeby i przyszło
Do wygluzowania[196] zupełnego,
A mógłby on także znaleść spokój.
HRABINA. (obłędnie) Brodę nosi, był i w Jerozalem...
MAGDALENA. Tylko, że różańce gubi w morzu
Martwem...
HRABINA. Apolog[197] niezrozumiały,
Który ledwo że mnie potrafiłaś
Na człowieczą mowę wytłumaczyć...

(całując czoło Magdaleny)

Magdalenko, ty rozum masz wielki.

(kurtyna zapada)


AKT TRZECI.
Główny salon willi, z szerokiemi drzwiami na werandę i pobocznemi do salonów innych.
SCENA PIERWSZA.

HRABINA. (krzątając się) Dzięki, że przyszedłeś.
MAK-YKS. ...Nawet wcześnie.
HRABINA. Niekoniecznie, jest już wiele osób.
MAK-YKS. (zbliżony do obnoszącego ciasta) A nie było mi to arcyłatwem,
Bo czuję się cierpiącym cały dzień.
HRABINA. Nie jedz tego: może ci zaszkodzić.
To dla dzieci, co dużo biegają
I apetyt mają zaostrzony...

(spostrzegając Szeligę w zbliżeniu ze swym krewnym)

Mak-Yks, hrabia Szeliga!

JEDEN Z GOŚCI. Ta willa
Zawsząd smakiem tchnie pani hrabiny.
DRUGI Z GOŚCI. I ozdobą jest prowincji naszej.
HRABINA. Grzeczność panów nadaje jej ceny.
DRUGI. Pani grzeczność czyni tę uwagę.
SZELIGA. (do Magdaleny) Kto jest Mak-Yks, jeśli spytać wolno?
MAGDALENA. Daleki pokrewny męża Marji.
SĘDZINA. Panienek nie mogę uspokoić,
Tak im u hrabiny jest wesoło.
PIERWSZY Z GOŚCI. Bez różnicy wieku i płci, wszyscy
Podzielają uczucie też same.
DRUGI Z GOŚCI. Werandy odpatrzeć się nie można.
MAGDALENA. (do Szeligi) Pan, co wiele widziałeś ciekawości —
Czy gdzie takich ślicznych istot grono
Zachwycało kiedy oczy jego?
Skoro obskoczyły panią domu
Dzieweczki te i prawie dziewice,
Napatrzeć się dość nie było można.
SZELIGA. Piękności nieco widziałem — prawda —
Nie byłem jednakże tak wysoko,
Ażebym się przytomnym tam znalazł,
Gdzie Najświętsza Panna z wysokości
Uśmiech swój rzuciła śród aniołów...
HRABINA. Słuchać tego nie mogę — to grzech jest!
SZELIGA. (na stronie) Wyobraźnia zamarzła!
MAGDALENA. (do Hrabiny) Wybornie!
Ciągle tak trzeba ziębić.
SZELIGA. (donośnie) Więc to grzech,
Co wszystkie natchnionych mistrzów pendzle,
Dłóta i litanje wyśpiewały!?
SĘDZINA. Jest to tylko fikcją[198], nie już grzechem.
Ale pani hrabina purystką[199] jest,
Jak Durejko.
SZELIGA. (na stronie i z niesmakiem)
Tak, coś podobnego...
MAGDALENA. (do Szeligi) Czemu pan znowu smutny?
SZELIGA. Bynajmniej!
Tylko przy wesołości ogólnej
Dzieci tylu może się tak zdawać.
MAGDALENA. (z umyślną niezgrabnością) Ty sama zapytaj, z twym dowcipem,
Czemu on smutny!
HRABINA. (idąc umyślnie do Szeligi)
Jeżeli pan smutny,
Niech pan je, lub co chłodnego przyjmie!
SZELIGA. (zbliżając się do stołu)
Powiadają, że smutni jeść winni.
MAK-YKS. Jest to stan nietyle apetytu
Wzbudzający, ile sił trawienia.
SZELIGA. Rzeczywiście? Więc, westchnąwszy, jedzmy!
MAK-YKS. (jedząc) Na morzu się także często jada —
Odpływając naprzykład od ziemi,
Która rąk za nami nie wyciąga.
SZELIGA. Są, którzy na morzu jeść nie mogą...

(niektóre osoby ze środkowego wyjścia wchodzą)

PIERWSZY Z GOŚCI. Weranda jest, bez przesady, cudo.
Akuratnie że cudo... i koniec.
SĘDZIA. Jest to zaczarowana wyspa. Cóż?
Czy kto schwycił porównanie lepsze?
Mości dobrodzieju, te cyprysy,
Któreto są drzewa romantyczne,
I innych dość krzewów pochylonych
Czynią widok extra[200] ujmujący.
HRABINA. Brakuje tu jeszcze jednej rzeczy,
Lecz nie obmyśliłam dla niej kształtu:
Chcę, ażeby od strony cyprysów
Mały ogrodowy grób przeświecał...
PIERWSZY Z GOŚCI. Ah, pani hrabino dobrodziejko,
Jakże można grób tak blisko domu!
HRABINA. Ogrodowy grób, pozór jedynie.
Gdzieby można wieczorem odetchnąć.
SZELIGA. U Egipcjan z trumną poufałość
Dochodziła do spółwieczerzania.
SĘDZIA. Przyznam się, że i ja w Durej Woli
Położyłem psu grobowy kamień,
Na którym brzmi wiersz Durejkowej:

(do pani Durejkowej)

Jak jest ten wiersz? Wydeklamuj, proszę!
MAGDALENA i HRABINA. A, to ślicznie! To pani poetka!
Czemu też to było nam ukrywać...
PIERWSZY i DRUGI Z GOŚCI. A, to ślicznie! Pani wiersze robi!...
SĘDZINA. (do męża) Dajże pokój — śliczny przykład pannom!

(do obecnych)

Klemensulko sobie żarty stroi —
Taki dziś jowjalny.

MAK-YKS.Czyliż wiersze
Uwłaczają temu, co je tworzy?
SĘDZIA. (gwałtownie) Homer z biedy umarł, mój paniczu!
Ale jest w przysłowiach wierszowanych
Sporo sensu i zdrowego umu,
Zwłaszcza, kto je zgłębić usiłował.
MAGDALENA. (do Szeligi) Jak ten pomysł grobu się podoba?
SZELIGA. To nie swój jest pomysł, to Egipcjan,
Co byli z mumjami ożenieni,
Jedli z niemi, pili i tańcowali.
MAGDALENA. Co też zgrabnie musiało wyglądać.
SZELIGA. (melancholijnie) To jest pomysł smutny, z tej przyczyny,
Że miewają go ludzie, wyzuci
Z pewnego uczucia żywotnego...
Ale nie chcę panią w te głębokie
I mało zabawne wieść tajniki...
MAGDALENA. Proszę, proszę, jak najpiękniej proszę.
SZELIGA. (serjo i powoli) Zgon brzmi nieustannie w ładzie życia
I nieledwie w każdem dopełnieniu,
Jedną ze strun jego stanowiąc;
Kto ją odrzuci z żywota harfy,
Naddać potrzebuje, co pominął,
Potrzebuje widoków cmentarnych...
Z przyczyny tej jest to arcysmętne,
Nie z przyczyny nagrobków kamiennych.
MAGDALENA. Jak ja to rozumiem!
SZELIGA. A rzadko kto...
HRABINA. (zbliżając się do mówiących)
Co tu państwo mówią zabawnego?
MAGDALENA. Ciągle o tym grobie ogrodowym.
HRABINA. Niemało się sama namyśliłam
O tej rzeczy i, jak pocznę, nie wiem.
Chcę, by to był i grób, i altanka.

(spostrzegając się obok krewnego swego)

Mak-Yks, żeby nie wyszło z pamięci:
Jutro u mnie być musisz koniecznie,
Należy coś swobodnie pomówić
O różnych zaległych interesach.
MAK-YKS. (ceremonialnie) Pani!...
HRABINA. (donośnie) Wybierajmyż grę dla dzieci.
Lub dwie różne, stosownie do wieków.
SĘDZINA. Ja głosuję za dwoma lub trzema.
PANIENKI i DZIEWICE. (wbiegając)
Na werandzie, o tak, na werandzie!
Bawić się życzymy wszystkie razem!
Tyle miejsca owdzie i tak równo
Na ścieżce ostatniej, jak w salonie!
Pomiędzy gałęziami wonnych drzew
Szklane globy tam i owdzie wiszą,
Jakby niedojrzałe pomarańcze,
Które błysną światłem na czas mroku.
MŁODSZE. Brzegami trawników, na werandzie
Grać wybornie w «pantofel» i w «kotka»!
Starsze panny w salonach niech sobie
Z poważnemi przestają osoby!
STARSZE. Panieneczki przeciwnie w salonach
Niech pod okiem starszych zostawają,
Gdy my pójdziem, w ścieżkach ocienionych,
Ramię w ramię, każda z przyjaciółką...
Zwiedzić wszystko, co jest... aż do murów!
WSZYSTKIE RAZEM. Na werandzie! O tak! Na werandzie
Życzymy się bawić wszystkie razem!
SĘDZINA. Panienki te, co są uwieńczone,
Mogą bawić się i na werandzie.
HRABINA. Gry tymczasem znajdziemy stosowne.
SĘDZINA. Trzeba zawsze dystynkcję zachować,
Jakkolwiek są wszystkie umiejętne
I kształcone według systematu
Durejkowej... powiedzieć mogłabym,
Lecz, z rozlicznych czerpiąc pedagogij,
Nie przywłaszczam sobie ich esencji.
SĘDZIA. (doskakując od drzwi werandy)
Esencja zowie się «wszechwyskokiem»!
Według rodowitej samowiedzy.
SĘDZINA. (przez ramię swoje) Ale nie jest wyskokiem wszechstronnym...
Mon mari est puriste!...[201]
PIERWSZY i WTÓRY Z GOŚCI (razem)
Arcysłusznie!
Arcysłusznie! — Wiwat, panie sędzio!
Przyszedł czas własnej terminologji![202]
MAGDALENA. (opiekując się jedną z panienek) Każdej wieńce z lauru zamieniamy
Na kolory, do włosów stosowne.
Jak jej pięknie w niebieskim!

(do panienki)

— A Marla?

(dziewczynka wybiega po Martę)

SĘDZINA. Ukształcić gust niedrobną jest rzeczą,
I lubo podrzędną, jednak słuszną.
Same musim znać się na ubraniu
Według pory i potrzeb społecznych.

HRABINA. (obchodząc się z inną panienką) Jak jej pięknie jest z amarantowym!
A Anielka?

(dziewczynka wybiega)

STARSZE i MŁODSZE. (od drzwi werandy) W pierścień! W pierścień! W pierścień! Niech Anielka
Pozwolenia grania w pierścień zyska,
Wielkiem kołem równo i wesoło!

(do Mak-Yksa)

A pan będziesz fanty miał w koszyku,
I dopiero sąd!... Dopiero kary!
WSZYSTKIE DZIECI. W pierścień, w pierścień, jednem wielkiem kołem!
SĘDZINA. Starsze niech zostaną na werandzie,
Młodsze mogą w pierścień grać w salonie.
HRABINA. Miejsca tam więcej jest, niż potrzeba!
WSZYSTKIE. W pierścień, w pierścień, w pierścień! Calem kołem!
HRABINA. Sama wstążkę dam... i tę obrączkę.
PIERWSZY Z GOŚCI. Wielki Mogoł[203] mógłby nieść u czapki
Brylant pani hrabiny — istotnie.
DRUGI. Jakby błyskawicę kto nawłóczył.
MAK-YKS. Wszelki brylant jest z czapki Mogoła,
Albowiem umarłym on klejnotem;
Świeci, ale zatrzymuje wartość...
HRABINA. Zdaje mnie się, że dziś najwłaściwiej
Błyskotka ta będzie używana.
Swą wielkością, blaskiem swym, doprawdy
Jakby na ten cel była zrobiona.
PIERWSZY Z GOŚCI. Klejnot taki cenę ma sam w sobie
I nietylko dzieciom się podoba.
DRUGI i INNI. (chórem) Pierścień pani podoba się wszystkim.
Wszystkim się podoba pierścień pani.
SZELIGA. (który na ustroniu z Magdaleną siedział, porywając się) Pani swój daje pierścień? To ja gram...
HRABINA. (surowo) Nie — ja mój pierścień cofnę od grania.
MAGDALENA. (do Hrabiny z przyciskiem) Dobrze.
SZELIGA. (na stronie) (— aż mnie zimno się zrobiło!)
HRABINA. (do Magdaleny, donośnie)
Ona swój da pierścionek...
SZELIGA.— O pani,
W takim razie ja nie gram — dlatego,
Że musiałbym w drugim być salonie,
Gdzie dla blasku fraszki utraciłbym
Uczestnictwo w blasku właścicielki.
MAGDALENA. (wysłuchawszy Szeligi mówienie, do Hrabiny) Daj swój pierścień, Marjo!
HRABINA. (posłusznie) Sama włożę.
SZELIGA. Aklimatyzować[204] się nawykłem,
Jednakże poczuwam chwilę febry...
MAGDALENA. (patrząc w oczy Szeligi)
To nerwowe tylko przesilenia,
Które często z przyczyn są tajemnych.
Ludzie, choć klimatów nie zmieniają,
Bywa, że tym podlegli są wpływom.
Jest to czasem i z moralnych przyczyn:
Rozczarowanie nieraz, jakby dreszcz,
Przejmuje, i to tak istotnie,
Że można być z ducha zaziębionym.
Wyrażenie, które pan Durejko
Zastąpić umiałby szczęśliwszem,
Lecz które pewny stan niezwany,
Ale znany, określa mniejwięcej...
SZELIGA. — Osoby są, od których odchodząc,
Ziemia nam przestaje być okrągłą,
Niesłychanie płaszczy się a płaszczy —
Słońce ma ckliwy blask i mosiężny.
Zieloność jest, jak na bilardzie
Sukno czyste, równe i porządne.
MAGDALENA. Dlaczegóż to ludziom przypisywać?
SZELIGA. Bo inne są osoby, od których
Niekiedy odchodząc, widzisz schody
I próg dziwnie nadobnych kształtów;
Spostrzegasz, że sień, że przedsionki
Światłem są owiane szczególniejszem;
Słońce tam mistrzowskim działa pendzlem.
A jeżeli wtedy wiatr i burza,
To otwierasz piersi ku zamieci,
Coś w niej uskrzydlającego czując.

(wstają i mają się ku drzwiom bocznego salonu)

MAGDALENA. (z udaną obojętnością)
Jakże i próg może być pięknym, oh!
SZELIGA. Homer w Odyssei próg opiewa,
Gdzie stanęła stopa Penelopy.
MAGDALENA. Dowód to niemały!... Lecz ten ot próg?
SZELIGA. Nie jest i on bez pewnego wdzięku.

(kiedy te osoby w bocznego salonu odrzwiach znikają, wchodzi samotnie Mak-Yks i usiada u stołu, gdzie są jedzenia)
SCENA DRUGA.

MAK-YKS. (w monologu) Pokazuje się, że jedna chwila
Zwątpienia, że jedna porywcza myśl,
Chociażbyśmy zapomnieli o niej,
Przez dzień cały ciężyć jeszcze może!

(obszukując ręką na sobie)

Pistolet ten trąca się o meble,
Jak zbyteczny.

(jedząc)

Byłem czczy, istotnie,
Ciało zamierzało sobie «skończyć»...

(do siebie z uśmiechem)

Słusznie Byron mówi, że odwaga
Mężów starożytnych powielekroć
Od strawności dobrej zależała.

(donośnie)

— Wybrzmiewa to, jak cynizm. Komu? Im,
Którzy, na tragedję patrząc zdala,
Nie zbliżając się do fatum[205] nigdy
I nie dotykając palcem bożków,
Przez to właśnie są bałwochwalcami.
SĘDZINA. (żwawo wchodząc) — Weź pan koszyk i idź fanty zbierać!
Jak można być tyle materjalnym?
Tam bawią się, a pan je i pije,
Najszczęśliwszą tracąc okoliczność...

(dobitnie)

Tu panny są z całej tej prowincji,
Jako bukiet, pięknie uzbierany,
Żony przyszłe, matki, gospodynie,
Co podzielą kiedyś zgon i tryumf.
Reputację niech pan sobie zrobi.
Jak młodzieniec miły i do rzeczy,
A lat wiele mówić jeszcze będą
W domach wszystkich, jak stugębna sława.
Że wyrażę się attykiem[206] znanym, —
Będą mówić: «Mak-Yks jest do rzeczy,
Przyzwoicie mógłby się ożenić».
Weź pan koszyk i fanty idź zbierać!
Jakby czuła matka, to mu radzi
Durejkowa z chrześcijanki sercem.
MAK-YKS. — Służę pani — co zaś do jej uwag,
Myślę, że są dla ludzi szczęśliwszych.
SĘDZINA. Człowiek sobie szczęście sam urabia!
MAK-YKS. O, nie, pani! Podróżnik, jeżeli.
Kurzem biały od stopy do czoła,
Znosi spiekę, chłodzi go cel drogi
I ze samych znużeń on szczęśliwym.
Lecz co pani powie o tem drzewie,
Usadzonem przy publicznej drodze,
Którego najlżejszy liść i pączek
Przez całe dnie ostry kurz wapienny
Warstwą bladą piasku osypuje?
Czem pociesza ono swą zieloność,
Na mimo idące patrząc koła,
Jak na koło jedne swej tortury,
Miotające nań tłoczonym pyłem
I zawracające je do ziemi
Przez każdego listka ciągły pogrzeb?
SĘDZINA. Czemu pan kawałków nie tłumaczy
Do deklamowania dla panienek?
MAK-YKS. Później o tem! Idźmy fanty zbierać!


SCENA TRZECIA.

HRABINA. (wchodząc) Fanty zbierać! Bo dawno już grają.
Mak-Yks, pośpiesz rozerwać się z dziećmi!

(kiedy Mak-Yks wychodzi, od werandy zbliżają się goście)

HRABINA. Otóż główna rzecz zaspokojona.
Jedne koło pląsa na werandzie,
Drugie krąży w salonie — i dosyć.

(do gości)

Niespokojna byłam o ich radość,
I czy ten świat potrafię ugościć,
Świat uśmiechów na rumianych twarzach.
Państwu przeto się nie uniewinniam.
Że tamci mnie zajmowali goście
I że dotąd byliście tu tylko
Pomocnymi w dopełnieniu dzieła.

(tajemniczo)

Wzamian, jako moim spółdziałaczom,
Spowiem sekret, ukryty dla dzieci:
Szło mnie bardzo o koniec wieczoru,
Bardzo mnie szło o zamknięcie zabaw —
Chciałam, aby ten młody świat wrócił
Ze wspomnieniem uroczego blasku,
I dlatego od strony cyprysów,
Tam, gdzie myślę grobowiec postawić,
Urządzony jest śliczny fajerwerk.
PIERWSZY Z GOŚCI. Ha-a! Istotnie, że myśl arcydzielna.
WTÓRY Z GOŚCI. Każda myśl hrabiny jest feniksem[207].

SĘDZIA. Który wstawa z ognia, jak fajerwerk!
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ. Wiwat, panie sędzio!
SĘDZINA. — Klemensulko
Orjentalną ma imaginację.
SĘDZIA. (doskakując z głębi sceny)
Wyobraźnię wschodniego ustroju
Powiedziałby «Ojczyźniak» poprawny...
SĘDZINA. Durejko ma słuszność.
MAGDALENA. (do Szeligi) Cóż pan mniema
O sekrecie naszym?
SZELIGA. (dwuznacznie) Coraz mniej już
Czuję się do tego uzdolnionym,
Bym w ogólnej rozmowie brał udział.
By wszelako pytanie zawdzięczyć,
Powiem, że mnie fajerwerk jest milszym
Od grobowca, nawet pozornego,
Tak dalece, mniemam, że jest słuszna
Bezpotrzebnie nie zasmucać bliźnich.
Lubo dwie te rzeczy, wzięte razem,
Mogłyby się śród cyprysów zmieścić,
Trzecia nawet, to jest i altanka,
Gdzie mały niekiedy podwieczorek,
Złożony z łakoci, byłby słodkim...
MAGDALENA. (krotochwilnie) Popytajmyż Rózie i Anielki...
Ile podzielają zdanie pańskie!
Sąd ich jest na wyżynie rozmowy,
Którą prowadzimy po ich myśli.
Zbliżenie do dzieci styl odmładnia.
PARĘ OSÓB RAZEM. (z zadziwieniem)
Coś stało się w salonie!...
MAGDALENA. Co to jest?
SZELIGA. Wywrócił się któryś cherubinek.
SĘDZINA. Bez przypadku nie pląsają dzieci.
MAK-YKS. (wchodząc z salonu) Wstążka pękła i pierścień stoczył się...
Wcale już nie grają...
MAGDALENA. I tak prędko!
HRABINA. (machinalnie) Owszem — owszem — lecz pierścienia niema!
SĘDZIA. Jakto niema! Poszukamy zaraz...
MAGDALENA. Nim się znajdzie, proszę mój założyć.
HRABINA. (z dziwnym przyciskiem)
Daruj, nie chcę! Lepiej niech się znajdzie!
Raz ginął już...
MAGDALENA. Ah, prawda! Masz słuszność.

(kiedy Hrabina wychodzi do salonu gry)

MAGDALENA. (półgłosem) To jej przesąd... Każdy ma słabostki...
SZELIGA. Właśnie tego nie myśliłem nigdy.
By słabostki miały aż tam miejsce.
MAGDALENA. Pan uwidział w Marji doskonałość
I zapewne, że się mało myli.
SZELIGA. (zimno) Nie! Lecz wszystko ma stosowne sfery.
Tak naprzykład: śród lodów Grenlandji
Chować się nie mogą ananasy
Dla zbyt czułej wrażliwości krzewu...
MAGDALENA. (grożąc z uśmiechem)
Zacznę bronić Marji, a bój ze mną,
O panie, ze mną bój śmiertelny jest!
STARY SŁUGA. (ze szczotką, wchodząc od salonu) Wszystkiem ręczę, że go niema w sali,
W sali, w której lat trzydzieści sprzątam.
Chyba skrzydła miał i wzleciał wzgórę...
MAGDALENA. Raz już ginął —
STARY SŁUGA. Ah, wszyscy toż samo
Spominają, że ginął raz. Prawda,
Toć ja wiedzieć muszę, bom go znalazł.
Gdzież to było jednak? Czy w salonie?
Tam każdego sprzętu kącik każdy
Dzień w dzień ręką ocierając z kurzu,
Człek i we śnie zgadłby ruchem palca,
Gdzie co leży, albo zbywa czego.
Starzy słudzy jako starzy mówią.
Lecz nowy jest, przyjęty niedawno.
Może nowy nowszego coś umieć.
SĘDZIA. (gwałtownie) «Nowy sługa!» Te słowa są ważne...

(tajemniczo do Magdaleny)

Co może być wart rzeczony pierścień?
MAGDALENA. To ów znany brylant, który właśnie
Podziwiali wszyscy tu zebrani,
Jak meteor na emalji ciemnej
Jaśniejący, dość niezwykły ceną.
Wszakże, o czem nikt zapewne nie wie,
To zarazem jest Marji talizman...[208]
Jeśli słuszna względem niej cośkolwiek
Tak przesądnie lub lekko nazywać.
Mimowolnie ona przywiązuje
Wiary rodzaj do tego klejnotu.
Wolałaby zgubić wszystkie inne,
Niż dopuścić, że się ów zatracił.
SĘDZIA. (szukając kapelusza) — Znajdzie się on, skoro energiczne
Temu gwoli uczynią się kroki...

(wkładając rękawiczki)

— On się znajdzie! Zaraz państwu służę.

MAGDALENA. — Co pan robić chcesz, panie Durejko?
SĘDZIA. (wychodząc) — Egzekucji przyszedł czas i vigor...


SCENA CZWARTA.

PIERWSZY GOŚĆ. — Sędzia swoje ma prawne widoki.
DRUGI GOŚĆ. — Dojrzał sędzia coś prawnika okiem.
SĘDZINA. Klemens ma wzrok bystry, lecz niekiedy
Unosi go natchnienie.
PIERWSZY GOŚĆ.(do Sędziny) Małżonek,
Jeśli poetycką wenę miewa,
To może kohabitacji[209] skutkiem.
Skoro pani domu robi wiersze...
SĘDZINA. — Ah, ten drobny dla pieska nagrobek,
Uroniony przypadkiem...
DRUGI GOŚĆ. A którego nam nie wygłoszono.
SĘDZINA. To naśladowanie z Lamartine’a[210].
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ RAZEM.
Tem niesłuszniej ze strony poetki
Ukrywać dwóch laurów latorośle...
PIERWSZY GOŚĆ. (do Szeligi i Magdaleny) Niech pan swoje także doda słowo
Do naszych próśb!... Niech pani wstawi się!...
O wydeklamowanie nagrobka
Dla wiernego pudla z Durej Woli!
Gdy zapalą fajerwerk.
MAGDALENA. Może lepiej czekać aż do chwili,
PIERWSZY i DRUGI GOŚĆ RAZEM.
Wytwornie!!
PARĘ OSÓB. (z zadziwieniem) Cóż zaszło znów...
SĘDZINA. To głos jest sędziego.
SZELIGA. Naczelnik policji i straż...
MAGDALENA. Co to?...
SĘDZINA. Klemens energicznie rzecz zagaił.
MAK-YKS. (wchodząc z salonu gry)
Pan Durejko sprowadził policję!
PIERWSZY Z GOŚCI. Skoro poszukiwanie ma powód,
Zbyt pośpiechu nie należy ganić,
Niezwłocznie z takowym stanem sprawy
W parze idzie, dla przyczyn wiadomych,
Lub które odgadnąć arcyłatwo!
MAGDALENA. Ależ Marji spokój — domu godność...
MAK-YKS. Brak tych względów u niektórych osób
Nazywa się energją... wigorem...[211]
SĘDZINA. Sędzia wyjątkowym jest przez tytuł,
Wiek i położenie w społeczeństwie:
Co roztrząśnie on, roztrząśnie nieźle.
MAGDALENA. Niepokoję się o nerwy Marji...
SZELIGA. (zimno) Czy istotnie, że jest tak wrażliwa?
PIERWSZY Z GOŚCI. Zróbmy salon na stronie!
DRUGI Z GOŚCI. Hrabinę
Uprośmy, by pozostała z nami
Deklamacji posłuchać — i kwita!
SĘDZINA. (mając się ku werandzie)
Panienki mam zwyczaj w takim razie
Do ogrodu posyłać po kwiatki,
By majowy wiek oddalić nieco
Od jesiennych nawałności życia.
GŁOS. (od głębi z za proga salonu)
Skoro taki jest urzędu rozkaz!...
NOWY SŁUGA. (na progu) Dlatego, że służba dawna w domu
Mnie, nowego, ciągle szykanuje,
Czy mam być już przeto podejrzanym?
Szczególny to rodzaj prawa u was.
Podobny wypadek był w Hamburgu
Gdzie z margrabią jeździłem; tam, kiedy
Zgubił perłę ambasador perski,
Tak samo panowie, jak i słudzy,
Ci, co znajdowali się podówczas,
Obszukani byli równo grzecznie.

(dwuznacznie)

A jeśli przypadkiem z panów który,
Chustkę z krzesła podejmując, w kieszeń
Wsunął pierścień? Szczególne coś prawo
Macie tutaj... Lecz są inne sądy!...
SĘDZIA. (wprowadzając pod ramię Hrabinę) Niech pani hrabina zechce chwilkę
Wydalić się na ustęp!

(do żony przez ramię Hrabiny)

Klementynko!
Sercu twemu panią Harrys zlecam.
GŁOSY Z ZA PROGU. Jestci to i prawda — czemuż tylko
Służący być mają pod prawami?
SZELIGA. (podnosząc się) Bynajmniej! I owszem! Wszyscy, wszyscy,
Którzy podczas gry przytomni byli...
HRABINA. (siadając, osłupiona) Nigdy w domu moim nie myśliłam
Podobnego doznawać afrontu.

Tak bardzo się czuję poniżoną...
Ani widzę, jak przeprosić zdołam
Gości moich... To wielkie nieszczęście!
SZELIGA. Niema nic w tem. Durejki pośpieszność
I konieczna forma...
HRABINA. Ah, Durejko!...
DZIEWECZKA. (wbiegając z salonu)
Nic zabawniejszego, jak panowie
Z powywracanemi kieszeniami!
Każdy składa w kapelusz drobnostki,
Które miał przy sobie — jak w grze fanty.
SĘDZINA. Bawić się nie trzeba tym widokiem,
Który pani Harrys jest niemiły.

(donośnie ku drzwiom)

Niech panienki pójdą admirować
Na werandzie bliski słońca zachód
I fijołków poszukają w trawie...


SCENA PIĄTA.
(Urzędnik policji, straż i Sędzia wchodzą z salonu)

URZĘDNIK. Jeszcze tylko pan Mak-Yks i koniec...
MAK-YKS. Ja się rewidować nie pozwalam!
SĘDZIA. Po nitce do kłębka dochodzimy...
MAK-YKS. Słowo moje wystarczać powinno,
Zwłaszcza, że nie grałem...
URZĘDNIK. Pan, co więcej,
Trzymałeś fanty —
MAK-YKS. Ja nie pozwalam!
SĘDZIA. (okrążając ręką ubiór Mak-Yksa) Zdaje się, że pistolet — — ostrożnie!
MAK-YKS Tylko jedną nabity kulą!
URZĘDNIK. (solennie) Dość!
Niech wnijdzie straż!
HRABINA. (wyciągając rękę z siedzenia)
Mak-Yks jest mój krewny...
MAK-YKS. (zimno) Krewny bardzo daleki.
SĘDZIA. (donośnie) Daleki.
URZĘDNIK. Szczegóły te są nam obojętne:
Nabita broń — w czasie poszukiwań —
A wpierw niepozwolenie rewizji —
Oto czego dotyka się urząd.
W imię prawa, pojmany pan jesteś.
HRABINA. (siedząc) Ależ, panie, jam nie pozwoliła!
Mnie się podobało zgubić pierścień...
URZĘDNIK. Ubliżeniem to domowi nie jest.
SĘDZIA. Pani raczy swę uwagę zwrócić,
Że tu dzieci z całej okolicy
Są przytomne — że w dzieci naturze
Leży mówić o zdarzeniach drobnych
A wybitnych, że stąd będzie powieść...
URZĘDNIK. (obojętnie i zabierając się do pisania) Powieść jest już!... Już osoby w mieście,
Które przyszły oglądać fajerwerk,
Zgotowany jawnie i będący
Dla dzieci jedynie utajonym,
Stojąc rzędem przed podmurzem willi,
Uważały straż miejską i urząd —
I zapewne domysły zwiększone
O niejasnem zdarzeniu się szerzą.
Niewstrzymalne są trafu następstwa,
My zaś to wytwornie znać musimy
Wprost z przyczyny naszych powinności.
SĘDZINA. Co najgorsza, skoro takie gadki
Nie miewają rozwikłania wątku,
Durejkowa, oh, takich nie cierpi...
Gadki, gadki, z których potem naraz
Osławienia powstają realne...

(pochylając się do Hrabiny)

Szczerem sercem to pani hrabinie
Przedstawuję, acz czułość podzielam.

(po chwili)

Splendor domu pewno umie cenić
Klementyna z Wylgiełłów Durejko...
W moralności również niepomiernie
Dozwalała sobie ona ćwiczeń,
Ochmistrzynią będąc pensji panien.
SĘDZIA. Ubliżeniem to nie jest domowi.
Tak powyżej brzmi w urzędu ustach.
Trzeba wszakże, by tu sędzia dodał:

(dając znaki gestami Hrabinie)

Że pojmany miewa obłęd... Jest to
Kazus[212], prawem przewidziany...
HRABINA. (machinalnie) Tak jest,
Krewny mój niekiedy obłęd cierpi...
MAK-YKS. (groźnie) Nigdy!... Wcale!... Uwłócząc mu zewsząd,
Niechże losy choć tyle zostawią,
Że warjatem nie jest!
— Skąd ten pozór?

(do Urzędnika)

Proszę błahych nie spisywać zeznań,
Zwłaszcza, iż gwałt na mej jest osobie
Popełnionym — i że względność taka
Może być na korzyść gwałcącego.
URZĘDNIK. W razie takim zeznanie to cofam.

(do Sędziego)

Nie widzę tu bowiem obłąkania.

SĘDZIA. W takim razie cofnąć konieczna jest.

(do ogółu)

Kto się zgubić chce, ma zawsze drogę!
I to według mnie obłędem zwie się...
MAK-YKS. (do Durejki) Zaś to, co pan robisz, i co potem
Łagodzisz niezgrabnie, to według mnie
Dobitniejszą się mianuje nazwą.

Zapomniało się już bowiem, widzę,
Że są zła, określeń nie mające,
Te zaś pełniąc, jest się przyzwoitym.

(do wszystkich)

Skrócę wam treść...

(z wysileniem)

resztę sił zdobywszy,
Iż od rana byłem czczy...

(przysiada)

Dzień cały
Wyjątkowe odbierałem ciosy —
Mieszkanie mnie wreszcie usunięto,
A nikogo nie zastałem w domu
Z powinnych mych, lub dla mnie przyjaznych.
HRABINA. (porywając się coś mówić)
Mak-Yks...
MAK-YKS. Wstyd mnie jest, zaiste, wyznać...
HRABINA. (podnosząc rękę) Mak-Yks! Ja ci darowałam pierścień!
MAK-YKS. (do Hrabiny) Niech hrabina raczy nie przerywać!

(dalej ciągnąc opowiadanie)

Wstyd zaiste... wyznać... iż miałem myśl,
Najgminniejszą z myśli tego świata:
To jest — skończyć wszystko jednym strzałem!
Rzecz, której, nim zajdzie, mogą ludzie
Wzbronić — i dlatego to powodu
Rewidować się nie pozwoliłem...

(obszukiwany przez straż, dobywa pistolet)

Oto broń jest — —

(z innej kieszeni)

To zaś... są to jeszcze
Złamki chlebów, wziętych z tego stołu...

(donośnie)

Dwie rzeczy te... niech tłumaczą wszystko!

Jestem człowiek: cóż do tego prawu,
Że się słaby człowiek gdzieś zastrzela!
URZĘDNIK. (rozdzierając akta) Cała przeto sprawa, znów, jak pierwej...
ANIELKA, STARY SŁUGA i INNI (wbiegając, u drzwi) Pierścień pani, pierścień znaleziony!
Doprawdy, że szczególniejszym trafem
Na świecznika gałązce bronzowej,
Przy złamanej i zgasłej tam świecy
Zawisnął, jak gwiazda!
STARY SŁUGA. W tańcu skoro
Pękła nić, na której grały dzieci,
Wyprysnął widocznie.
GOŚCIE. Świecę strącił
I zastąpił jej blask diamentem.
STARY i NOWY SŁUGA. Chodźcież państwo zobaczyć, jak śliczny!
Nikt ręką tam nie potrafi sięgnąć.
WIELE OSÓB. Chodźmy! Chodźmy! Zdarzenie szczególne.
SĘDZIA. (z natchnieniem) Drabinkę przystawić — rzecz najprostsza.
GOŚCIE. Sędzia zawsze ma na wszystko środki.
SĘDZIA. (wybiegając) Drabinkę z werandy ogrodową...
URZĘDNIK. (do Mak-Yksa) Panu naprzód, a potem hrabinie
Przedstawuję wymówki, acz zbytnie
Ze strony urzędnika...

(do straży)

— Ustąpcie!

(wychodzą)

HRABINA. (do urzędnika) Żegnam go.
URZĘDNIK. (podając rękę Mak-Yksowi)
Lepszego zdrowia życzę.

(wychodzi)


SCENA SZÓSTA.

SZELIGA. (przystępując do Mak-Yksa)
Panie! Wszyscy...

(spostrzegając bladość na licach jego)

Panie! Wszyscy są zajęci trafem,
Pozwól, abym człowiekiem się zajął:
Czy nie chcesz doktora?
HRABINA. (nie podnosząc się z siedzenia) Zaraz — obok —
Jest mój Miłosierny Szpital.. Doktór
Tam zostawa zawsze, a może być,
Że i sam prowincjał...

(przez ramię swoje i siedząc)

Co ty cierpisz?!

(Stary Sługa wnosi pierścień na tacy i stawia go na małym stoliku przed Hrabiną, która nie wgląda w to)

C. Norwid: Szkice piórkiem.

MAK-YKS. (do Szeligi) To jest nic...Przysiędę ze znużenia.

(przysiada)

Czczy byłem... Te złamki... — jadłem szybko...

A czułem zbyt... lecz... stało się wszystko.

(do Szeligi)

Tylko jeszcze... dwa słowa do pana...

(szybko i poufnie)

Twą porękę przyjmuję — odpływam!
Tu od jutra znieważonym będę.
Wieść dawno już krąży niewstrzymalna,
Skoro tak i sam twierdzi urzędnik,
Dostatecznie we względzie tym świadom.

(po chwili)

Zresztą — strute mam serce... i wesołość...
Poniekąd zużyty czas i zdrowie —
Pozostało imię... te osławią...
HRABINA. (poruszając się z miejsca)
Mak-Yks! Ze mną pierw wszędzie pojedziesz,
Do każdego z domów w okolicy,
I gdzie zwyczaj bywać na przechadzce,
Ażeby cię obok mnie widziano
Jak bliskiego, którego poważam.
Nadto jeszcze sama cię przedstawię,
Żebyś został członkiem komitetu
Do wieczystej zapisanym księgi
W naszem Towarzystwie Miłosiernem.
MAK-YKS. (szukając kapelusza) Ja jestem nim... jestem chrześcijanin.
HBABINA. (milcząc podnosi się, bierze pierścień i idzie do krewnego swego)
Mak-Yks! Ja ci ten pierścień — tak, jak jest
Włożony na moją rękę prawą...
Ja — ci — tak — go daję... Ludzie zamilkną!
Słyszysz? — jakie milczenie stało się —
MAGDALENA. (prawie klękając)
Marjo! O całą kobiecość jesteś
Wyższa od siebie samej! Oddawna
Przeczuwałam cię...
HRABINA. Mak-Yks! Odpowiedz...
MAK-YKS. (z ukłonem) Pani! Brylant twój mnie «darowałaś».
Dopuszczając, że się przy mnie znajdzie...
HRABINA. Nieprzytomną byłam!!... Lecz na teraz
Nie sam daję ci pierścień. — Odpowiedz!
MAK-YKS. Pod naciskiem skandalu twa ręka
Gdziebykolwiek skłonić się raczyła,
O pani, czyliżby niesła z sobą
Najdroższą rzecz, to jest: wolę wolną?...
Skandalowi miałżeby twój przyszły
Winnym być to, co rad dłużyć tobie?...

(po chwili)

Nie, o pani! Ja w blądbym cię wewiódł,
Możebym i zdradził, jak ów, który
Podałby się za strzelców książęcia
Dlatego, że właśnie, gdy on celił,
Piorun odbił sokołowi głowę...

(po chwili)

Nie, o pani, szlachetna kuzynko!
Wysoko się mylisz, lecz mylisz się:
Szczytność dlatego właśnie jest szczytna,
Iż przypadkiem się nie otrzymuje.
Z niebieskiego ona idąc źródła,
Samotchnienną i wolną jest zewsząd.

Wspaniałym któż przez konieczność bywa?
Jeśli nie oszukujący wolę własną,
Która w odwet omyła go zczasem?

Mężczyzna, któryby narazie
Przyjął tak ponętny nadmiar serca,
Okazałby się tylko zręcznym. Ja,
W epoce tej, w dziewiętnastym wieku,
Nie raczyłem się w zręcznościach ćwiczyć.
Owszem, bywałem niezgrabnym często!
Niezgrabnym być — może przenosiłem.
Czemu? Niech zrozumie, kto jest w stanie!
HRABINA. (groźnie) Słuchaj! Mężczyzny to jest rzeczą
Zamieniać doraźne wzniosłe chwile
W potoczysty i równy ciąg życia.
Lecz, jeśli ty zbyt słabym jesteś,
Mężczyzną jeśli jesteś niedość,
By takowy podjąć obowiązek,
Ja go spełnię.
MAGDALENA. (z zapałem) Marjo, jesteś wielka!
SZELIGA. (do Hrabiny) Pani, pozwól, bym twemu krewnemu
Danego mu słowa nie dotrzymał.
Obiecałem mu albowiem podróż
Do nowego świata, za ocean.
Obietnicę tę na teraz cofam.

(do Mak-Yksa)

Słowo złamać, panie, jest boleśnie.
Ja przyjmuję następstwa... Złamałem.
HRABINA. (patrząc w oczy Szelidze)
Prawda, panie, że to trud niezwykły,
Co w tej chwili zrobiłeś i robisz:
Dla kogokolwiekbądź to podjąłeś,
Szlachetnym jesteś dwakroć, gdy, łamiąc
Słowa twe, zostają ci bez skazy.
Chwilkę czekaj, nim ci podziękuję,
Hrabio! Krewnego chcę pierw zapytać
O odpowiedź, na teraz niezbędną.

(przystępuje do Mak-Yksa i bierze go za ramię)

Mak-Yks! Czy mnie nie kochałeś nigdy?

MAK-YKS. (kłoniąc się do jej stóp)
Na tak wielką odległość... i coraz,
Coraz to niemiłosierniej większą,
Że, zaprawdę, nie wiem, czyli równie
Pod stopami naszemi w oceanji,
Lub gdy konstelację krzyża ujrzę
Z pod obcego żagla... nie wiem... czyli
Tenże sam, co tu i co w tej porze,
Nie połączy nas promień...
Istotnie,
Oddalony, zawsze byłem bliskim,
Aż z pomiędzy nas miejsce ubiegło,
Aż za miejscem czas poszedł...
Doprawdy:
Tych, co kochają tak, łub niema dziś,
Lub nie z tego są świata...
HRABINA. Nie!... Oni,
Właśnie oni, są ludźmi!

(pokazując palcem na Mak-Yksa)

On mówi
O świętego węzła tajemnicy,
Choć, co mówi, nie wie...

(do krewnego)

Ty tak mówisz,
Jak przed chrześcijaństwem wielcy ludzie,
Albo ludzie cierpiący wiele, mówili
Chrześcijańską myśl wargami błędu:
Ty prawdziwie mnie kochasz...
SZELIGA, MAGDALENA, WSZYSCY
Onaż to?

(Mak-Yks jest u stóp Hrabiny, obie jej dłonie uściskując)

HRABINA. (do Magdaleny) Magdaleno! Ręki mojej uścisk
Oddaj hrabi... Me obiedwie dłonie
Zbyt są mocno zajęte w tej chwili.
ANIELKA i DZIEWECZKI. (wbiegając)
W pierścień, w pierścień! Albo fanty sądzić!
HRABINA. Mój już nie mój...
MAGDALENA. A mój się mnie znowu
Gdzieś zapodział, i niewarto szukać...

(ognie sztuczne błyskają)

Ale patrzcie!... W niebie dwa pierścienie
Brylantowe cale!
WIELE OSÓB. (ku werandzie) Całe, jak z gwiazd!!!
DUREJKOWA. (patrząc przez lornetkę)
Fikcja wyśmienita!...
SĘDZIA. (doskakując do żony) Kto jest miłującym narodowość,
Nie używa «fikcji...» lecz «udania...»
PIERWSZY Z GOŚCI. Udanie ogniste!... Ani słowa...
WTÓRY Z GOŚCI. Ani słowa, że niema co mówić...

(kiedy wielość odwrócona w stronę głównego wnijścia na werandę podziwia ognie, Sędzia w głębokim monologu na przodzie sceny)

SĘDZIA. (sam) Wszystko to coś jak w komedji, która
Moralny ma sens, gdy się ją zbada.
Któż albowiem sprawił to?... Kto, proszę,
Pierwszym stał się powodem? Kto tu jest
Sprężyną, czyli zrządzenia energją?
Czyli osią?... A kto jednak nigdy
Nie ma sobie nic do wyrzucenia?...
Że nareszcie attykiem już spytam:
Exmachiną...[213] któż tu jest?...

(po chwili)

Durejko!!

(właśnie w chwili, w której Durejko sam sobie stara się ukłon oddać, kurtyna zapada)



KLEOPATRA
TRAGEDJA HISTORYCZNA W TRZECH AKTACH



AKT PIERWSZY
(WZAJEMNOŚĆ).
Jeden z pałaców Kleopatry w okolicach Aleksandrji. Dwoje drzwi wnętrznych po dwóch stronach sceny i jedne wielkie naprzeciwko. Wnętrzne są sfinksami ozdobione.
SCENA PIERWSZA.

EUKAST. Jakgdyby wczora mówił z bazylogrammatą[214]
Lub z trzymającym wachlarz z lewej strony tronu,
Tak każdy dzisiaj myśli, że czasów zna sekret,
I rad pouczać drugich, a najskorzej — wyższych.
U Rzymian pono k’temu osobne jest bóstwo,
Forum Romanum[215] zwane, którego kapłani
Nie golą bród, są sprośni i mający pozór
Sapiencji[216]
RYCERZ. Tego niema, to błaha jest powieść
Fertur[217] bez świadomości, lub jej mając pozór...
Rzymianin bogi wielkie zna i jest chędogim,
Nie goląc się co trzy dni, jak księdze egipskie;
Lecz pospolitej rzeczy (a która świat dzierży)
Tknięty afektem, zwłaszcza w chwili znamienitej,
Jak Nil wzbiera — wylega populus na forum[218],
Mało się trapiąc, czyli pełni ceremonjał.
Rzecz, zaiste, za czasów, jak jest nasz, bynajmniej
Pogardzenia niegodna, iż jesteśmy w wojnie —
Wojna zaś nie jest jako, teorje[219] jakkolwiek
Swój ma porządek...
KONDOR. Niemniej są królewskie łowy:
Skoro chędogi mosiądz trąb (bywało) każę
W tętno podjąć i lekkich mam przy koniu ludzi,
Posuwistych, jak nowy z papirusa sandał,
Pantera drży... sokołów świętych całe stada
Latają mi nad głową, «Diih, dih, dih!» wołając...
RYCERZ. Bywa i tak! Lecz w wojnie nie sam jest animusz,
Lubo ten miejsce trzyma wielkie oczywiście...
Atoli jest przedwszystkiem marszów kunktatura[220],
Grodów kastrametacja[221], tudzież dyscyplina[222];
Trzy rzeczy, w których bardzo Rzymianin ma górę
I porównania prawie z innymi nie znosi...
EUKAST. Oh?...
KONDOR. Oh!...
EUKAST. Jakgdyby swoich nie znało się wcale
Egipskich wojowników, których zastęp nieraz

Prowadzi mąż tak duży, jakiemu równego
Między Rzymiany niema! Ci po ojcach idą
Z Filistynów kretońsko-syrjackich i czynią
Postrach halabardami[223]; za nimi dopiero
Oficerowie nasi, każdy z dziadów dziada
Dziedzic rycerskiej ziemie, mogący co chwila
Zdać urzędowi sprawę z dóbr... ludzie porządni,
Nie zaś auksiliary...[224]

(dotykając ramion Rycerza i Łowczego)

Cofnijmy się nieco,
Niźli posłuchań przyjdzie godzina i wola:
Być godzi się, lecz nie być z urzędu należy...

(do siebie)

Każdy coś dzisiaj myśli, że zna czasów sekret!...
I każdy jakby mówił z bazylogrammatą
Lub z trzymającym wachlarz z lewej strony tronu!...

(Rycerz, Kondor, Eukast cofają się. Kleopatra wchodzi powolnym krokiem)

KLEOPATRA. (sama) Pałac ten nie pałacem już, ale namiotem:
Monarchini królową nie jest...

(przechadza się i zatrzymuje przed Sfinksem)

...Sfinks jest sfinksem,
On, który się uśmiecha w swoje własne usta
I powstrzymuje wyraz twarzy...

(dotyka palcem głowy Sfinksa)

...lecz we wnętrzu
On sam tylko jest szczerym kamieniem, nie więcej!...

(potrąca krótką włócznią w tarczę)

Słudzy nasi, czy jeszcze są sługami — pytam.

(Eukast i Kondor uwidoczniają się po stronach drzwi — środkiem zbliża się Rycerz)

KLEOPATRA. Wiadomości dziś jakie?... Jutro gdzie będziemy?
RYCERZ. Księżno, przed której stopą upadam, i, jeśli
Słowem jeno, nie czołem, to wedle wygłoszeń,
Z wysokości przez usta zaleconych wasze,
By zbrojny mąż nie kłonił pancerza na ziemię —
Księżno — gdzie dziś będziemy? Rozkażesz, albowiem
Niema już dziś, są tylko momenta dzisiejsze...
KLEOPATRA. Pięćdziesiąt galer moich doszło Pompejusza...
RYCERZ. Pompejusz był.
KLEOPATRA. ..Co słyszę
RYCERZ, ...Wieść, zda się, niemylna,
Iż tułów jego pływa, głowa zaś z pierścieniem
Konsularnym wybiła pokłon temu, który
Jest twoim, księżno, mężem. bratem i monarchą...
KLEOPATRA. Te słowa ci przebaczam, żołnierzu!...

(po chwili)

...Brat we mnie
Piastunkę miał, sam będąc pacholątkiem drobnem;
Monarchy Kleopatra nie zna — mężem dla niej
Był jeszcze ów brat mały, zajmujący w łożu
Miejsce gazeli...

(przerywa)
(do Rycerza)

...Zaraz! Dokończę mówienia.

(do Łowczego u drzwi)

Kondor!...
Trzeba popytać o gazelę moją,
By zwierzę na człowieczych nie cierpiało nędzach,
Zaniechane w czas wojny. Królowej Egiptu
Zwierzę jest symbol święty...

(do Rycerza)

...Pompejusz, powiadasz,
Zeszedł? Gdzie, kiedy, jako?.
RYCERZ. ...Głoszą hieroglifem,
Umiejętnie pisanym, iż, skoro przypłynął
Z Kornelją, żoną swoją, i synem Sekstusem,
Słał posły do monarchy, którego rodzica
Niegdyś gościł był w Rzymie. Lecz rada narodu
Przemogła u świętego ucha monarszego.
Dzielnych wysłano mężów, którzy zręcznie z łodzi
Wewiedli Pompejusza na brzeg i, gdy wchadzał,
Cięciem ztyłu zwalili nawznak, poczem, głowę

Odrąbawszy i pierścień zezuwszy z prawicy,
Rzeczy te dwie odnieśli monarsze...

(po chwili)

...Dodają,
Iż lud chciał bohaterów tych w tryumfie
Do świątyni, lecz wrota zawarło kapłaństwo,
Któremu prefekt rzymski, Gabinius, w czas głodu,
Syłał zboże...
KLEOPATRA. ...Przez Sfinksa! Tych kilku służalców
Oszalało...

(do Rycerza)

...Niech każde słowo wieści każdej
Dochodzi ucha mego bez opóźnień. Odejdź!...

(patrząc w ziemię — z westchnieniem)

Między sfinksem a mumją naród wychowany!...
Biada monarchom...

(do Eukasta)

...Śniadać chcę — sama... z Szecherą...

(spostrzegając, że Rycerz nie cofnął się)

Nie słyszałeś królowej, iż rzekła ci: «odejdź!.»
Lub czyli prośbę do niej szczególną chcesz zanieść?
RYCERZ. (przyklękając na jedno kolano) Monarchini! Człek, który w bitwach trwał trzydziestu,
I widziano, że zdejmał hełm w niebezpieczeństwie,
By poznanym był zdala... człowiek ten przed chwilą
Nie śmiał myśleć, iż powie królowej, co zaczął...
KLEOPATRA. Wstań — mów — —
RYCERZ. (z wybuchem) ...wodzowie gardzą radą mą i planem,
Raz, że im są Rzymianie nieznani, drugi raz,
Że ja, pochodząc z Rzymian, właśnie przeto znam ich —
Że ja nie z kasty jestem urodzonych wodzów...
Przez Bachusa! Śród wiernych zastępów królowej
Niedawno jeszcze liczyć można było przecie
Do dwudziestu tysięcy tych Rzymian, co ongi
Pod Gabiniusem przyszli dla waszego ojca,
Egipskie żony wzięli i, jak cedry, służą.
Tak, że, cokolwiek jeszcze w armji trwa, to orlę
Rzymskie... lecz oni z wodzów kasty nie pochodzą...

(po chwili)

Księżno! Twoi wodzowie, we trzy ufni rzeczy,
W liczbę, w twierdzę i spore marszu oddalenie,
Na hieroglifie mają skreślone, gdzie Cezar.
O monarchini! Dzisiaj, przed słońca zaciemką,
Gdy pierwsza błyśnie gwiazda, możesz być zdradzona!
Cezar gdzie? Czyż kto o tem wie, gdzie plamka
Malenieczka na niebie, co, dojrzana ledwo
Okiem wielkiem gazeli, juże spadła na nią
Dwoma ciężkiemi skrzydły sępa, który zleciał,
Jak oderwany kawał granitu z gór nagich?
Cezar ma ośmset jazdy, pieszych trzy tysiące,
I żadnej twierdzy... prawda... My — we trzykroć tyleż
I niezdobyte mury, gdzie oblec go możem...
Ale Cezar oblegał nieraz oblężony!...
Ale Cezar nie sprawia szyków, jak generał
Egipski, według stylu, i, bywało, garstką
Legjonu przeciął drogi siłom znamienitszym,
Zamieniając je w jedno, równe swemu, skrzydło,
Na które od słabszego potem wpada flanku,
Twarz w twarz, na krótkość miecza, z gromem i z błyskotem,
Jakby tam sta tysięcy wiódł za chmurą kurzu,
Piasku, zamętu, koni rżenia – i Victorii...[225]

(po chwili)

Niech ochłonę...
KLEOPATRA. (na stronie) ...ten człowiek, o czemś wielkiem mówiąc,
Stawa się wielkim!

(do Rycerza)

Słucham, co dalej masz zwierzyć.
RYCERZ. Dalej, o bezpieczeństwie świętej twej osoby
Gdym rzekł coś, wszyscy wodze przyjęli mię śmiechem.
«Jemu, co z kasty nie jest niedotkliwej» — rzekli —

«Wydawa się, że króle są, jak prosty rycerz»,
I nuż podrwiwać, dzwonić na tępo mieczami
O stół, by szkło fenickich kielichów się tłukło...
Ja przemilkłem...
KLEOPATRA. ...Zaś plan twój.. na dziś?...
RYCERZ....Monarchini!
Co między sobą króle poczną, lub co leży
Upowite we fałdach na kolanie bogów,
Tego się wywiadywać nie jest rzeczą moją.
Alić w rycerskiej sprawie i męża rozumem
Trzeźwego istnie widzę, że stąd trzeba nieco.
Przed nocą dziś się cofnąć, zostawiwszy znaki,
Jakoby dwór królewski na miejscu zostawał,
A odchodziły wojska... taki dając pozór,
Lecz czyniąc wodwrót, czyli, wojskiem kryjąc wojsko
Przez dwa stosowne ruchy. I dwie przeto rzeczy
Otrzymać, ważne na dziś: czas i bezpieczeństwo.
Czas przeto, iż nie wiemy, po śmierci Pompeja
(Z którym jednakże flota działała egipska).
Jaki sprawa kierunek weźmie... Żeglarz żaden
Nie powrócił, bynajmniej — nie wiemy nic zgoła!
KLEOPATRA. Znaczące jest, co rzeczesz.
RYCERZ. Co do bezpieczeństwa,
Ani się o królowej mówi, której ramię
Oparte jest o bogów ramiona, ni wcale
O dobrem wojsku, które zna niebezpieczeństwo,
Ani o generałach dobrych, mówię, którzy,
Z wodzów kasty od dziadów dziada że pochodzą,
Więc rozumieją dobrze wojenne ćwiczenia
I rzeczy słuszne czynią...

(po chwili)

...Mówi się pogłównie
Gwoli prawdzie, gdy działać nie można natomiast...
KLEOPATRA. Pojmując i przyjąwszy rzecz, królowej łacno
Dać wam, rycerzu, sygnet na bieżące trzy dni...

(zdejmuje pierścień, lecz zatrzymuje go w palcach)

Kogobyś zaklął, skłoni się; co każesz, spełni —
Jak długi Nil po brzegach obu... Czy jednakże
Myślisz, że cię zakryje pierścień przed zazdrością?
............

(uderza w tarczę krótką włócznią)

Eukast! Bandelety Izydy[226] i berło,
I ksiąg dwoje hermejskich[227] z końca...

(Kleopatra wstępuje powoli na siedzenie; Eukast podaje bandelety dwurożne, które ona na włosy zawiązuje, podejmuje berło i hermejskie księgi; Rycerz przyklęka)
(do Rycerza)

Przystąp — usłysz!

(otwiera księgę na traf i czyta)

«...Tedy obmyślił kastę wszelkiemu bytowi:
Albowiem ptaszek mały jest zarówno piękny
Jak krokodyl.
— — — I owszem: spostrzega się codzień,
Że, po jedzeniu skoro krokodyl odpocznie,
Na piasku śpiąc i paszczę mając niedomkniętą,
Ptaszek drobny mu zęby wykała swym dziobem,
Kasta albowiem wróbli inna jest, a inna
Ibisów krzywodziobnych, inna krokodyli,
Te zaś pomiędzy sobą rzadko mają zawiść.
Święty jednak krokodyl drugiemu świętemu
Zajrzy, bocian zawiści bratu bocianowi.
Tak, zazdrość jest pomiędzy tymi, którzy nie chcą
Nic ze siebie uczynić trudem osobliwym.
Lecz naśladować rzeczy, przez drugich poczęte,
I uwłóczyć ich sprawie...
———————Tak, z ogrodu kiedy
Kradnie owoc ogrodnik leniwy drugiemu
Ogrodnikowi, radby swoje własne ślady
Nóg swoich zatrzeć nogą swą, jakby nieswoją,
I trop swój. jako tego, co okradł, podeptać...
— Stąd i przeto jest kasta. aby jeden człowiek

Śród zazdrosnych oparł się o zazdrość szeroką
Całej kasty...»

(zamyka księgę, tyka Rycerza berłem i porzuca mu łańcuch złoty na szyję)

Rycerzu! Jesteś z kasty wodzów
RYCERZ. Wielki jest Hermes, wielka Egiptu królowa!...
KLEOPATRA. Sfinksa dotknij i odejdź!

(Rycerz dotyka Sfinksa i z pokłonem cofa się, Eukast oddaje mu pokłon)
(do Eukasta)

...Śniadać mam — z Szecherą.

(Kleopatra powolnym krokiem i zamyślona ginie w jednym z przysionków)


SCENA DRUGA.

EUKAST. (podchodzi ku drzwiom głównym i woła) Kondor! Służba!...
KONDOR. (w głębi) Szakal! Her!

(nawoływani wchodzą jeden za drugim, krokiem ceremonjalnym. Kondor. wielki łowczy; Szakal, Her — słudzy stołowi. Następnie widać stół niesiony i mumję z odkrytem wiekiem, prowadzona na kółkach, by u stołu zajęła miejsce. Przyrządzenie czynią różni słudzy. W scenie tej osoby dialogujące od czasu do czasu biorą udział w zastawianiu stołu)

EUKAST. (zamyślony i sam do siebie)
Egipcie!
Nilu!... Słońce!... Jakże się rzeczy odmieniły!
Królowie po południu śniadają! Coś wszystko
Toczy się kołem, nawspak zakręconem Ongi
Byłoż co, jak monarszy czujnego żołądek,
Który ze słońcem równo szedł, by słońce wtóre?
KONDOR. Stołonośców zamkowych że pod ręką braknie,
Używam tych od lektyk[228] drabów...
EUKAST. Niech przynajmniej
Owi, którzy dotknęli mumii, pozostaną
U drzwi. Jakkolwiek baczę, że nierówni wzrostem,
Lecz dziś pono się wszystko równa arcyłatwo.

(po chwili i jakby sam do siebie)

Ongi inaczej było!... Dziś w zamężcie idzie
Córka rybaka do dom kościelnego sługi,
Co, strzegąc obelisków lub kadzenie paląc,
Jako żyw nie ułowił i płotki na wędę!...
Pisarza syn żeni się z ogrodnika dziewką.
Stan pomieszano wszelki bez ceremonjału.
Coś za wiele w Egipcie jest inteligencji!...
Aż stąd przyjdą wyrodki... I już poczęły się,
Już są... Czasy dawnemi kasty, jako schody
Do Świątyni z granitów, lub z porfirów stopnie,
Twardo miały granice swoje określone —
Ksiądz z księżną, pisarz żenił się z córą pisarza...
KONDOR. Mumifikator[229], który wnętrznoście wydziera.
Żenił się z wnuczką cieśli, robiącego trumnę...
EUKAST. Syn rolnika zostawał rolnikiem. Bywało,
Że tym porządkiem już się rodziły półbóstwa.
Sam znałem był matronę rodu książęcego,
Poślubioną księdzowi, co powiła dziecię
Do czestnego podobne kota; inna dała
Córkę, mającą boskie krokodyląt formy —
Widoczna łaska niebios...
KONDOR. ...Przez Izydę,
Skłócono rytm muzyki, zaś muzykę zmienić
To — obyczaje...
EUKAST. Król Aulet słoneczny,
Rodzic księżnej, ostatni wielki Ptolomeusz,
Cóż cale życie robił?... Nie grałże, bywało,
Dnie i noce na kobzie? Cnotliwy monarcha!...
Pomnę, gdy w dzień ostatni z pachnącego łoża
Palec ku mnie wyciągnął. przykląkłem strwożony,
Ziemię całując — biło mi serce... On rzecze:
«Chór kobziarzy i miech mój — podaj!» Wołam chóru
I złotą kobzę[230] ciągnę choremu królowi.
Ale żądać już nie mógł, tylko się zanosił,
Że do dziś słyszę, zda się, jak pożądał wybrzmieć
Nieśmiertelny dech jego — i nie mógł — i ustał...
KONDOR. Gdyby przez życie całe więcej nie nie wskórał,
Jużby na piramidę zasłużył!...
EUKAST. (spostrzegając Szecherę, o kiju wchodzącą) ...Oto jest
Ona, jeszcze dawnego stylu Egipcjanka,

Starożytna Szechera, wiedząca o wszystkiem,
Cokolwiek się gdzie stało — milczkiem uśmiechliwa,
Baczna, choć słów nieskąpa... O niej król był mawiał
Tę treść, nakamiennego hieroglifu godną:
«Sowy są, aby w nocy widziały». Szechero!
Dzień wam szczęsny...
SZECHERA. (półgłosem) ...U sfinksów zewnętrznych
Zostawiłam dwóch młodych chłopców z kasty ludu,
Ku którym dziś królowej łaska zajaśniała
EUKAST. Gdy powołani będą, przejdą przez podziemia —
SZAKAL. (nadchodząc pośpiesznie — do rozmawiających) Słońce u dziewiętnastej kolumny przysionku
Zajaśniało, przybliża się sandałem złotym,
Lada chwila skłonimy czoła — —
HER. ...U kolumny
Jedenastej królowa, przystawszy na chwilę,
Sobie samej coś rzekła, łzę otarła jedną
Mgłą chusty i przez ramię tę chustę cisnęła
Poza cień kroków swoich...
EUKAST. (do całej służby, stosownem półkolem grupującej się) ...Córka Ptolomeów wchodzi!



SCENA TRZECIA.
(Kleopatra wchodzi, czytając zwitek papirusu)

KLEOPATRA. (kończąc czytanie) Ludzie! Przypowieść stara egipska się pełni,
Ucząca nas, że zamki monarchów, i grody,
I domostwa, są tylko zajezdnemi wroty,
Groby zaś mieszkaniami istotnemi. Tak jest
Oczywiście i z gmachem tym na oko świetnym!
Kleopatra z wami trwa w Egipcie, i w prawie,
I w sercu: nikt się przeto lękać nie ma przyczyn,
Ani się wieściom, mylnie szerzonym, poddawać.
Wszelako, gdy cień pierwszej kolumny przedsienia
Położy się długością wschodów, wynijdziemy
Z miejsca tego.. na pozór zostawując znaki.
Jakbyśmy, dwór nasz i wy, nie cofnęli kroku.
Czasu więc, gdy cień, ległszy na schodach, dosunie
Do progów tych, służebne podepną mi szaty.
Podadzą pas rycerski, też misiurkę[231] z czepcem,
A biały mój, najlżejszy uklęknie dromader[232]
Ów, o którym raz rzekłam, że jest strusiem piórem,
Poruszonem na wietrze palcami dziecięcia —
A to mówienie ryte jest na obelisku...

(podejmując kielich, zrzuca kroplę ku mumji i napoju dotyka ustami)
(do mumji)

Zeszły lub zeszła!... Ciebie pozdrawiam w braterstwie
Nicości.

(przyjmując jedzenie)

...Syryjskich nie chcę śpiewaków — są miękcy.
Nie chcę rozmów hermejskich[233] — są ciężkie! Chcę życia,
A mam za towarzysza ciebie —

(do mumji)

— nicość cichą!
Któraż z poddanek, licząc osiemnastą wiosnę
I słynną będąc wdzięki swojemi, tak śniada,
Jak Kleopatra?... Wzamian oddalone dwory,
Miasta i chaty baśnie wymyślają o niej
Dla ucieszenia uszów, przypowieściom skłonnych.

(jedząc, ciągnie mówienie z ironją)

Manek arabski przyszłe długą karawaną
Zwierciadło, osadzone rubinem, i zwitek
Z logogryfem[234] miłosnym!... Judzki Herod rudy
Nadeszłe w skrzynce wonnej liść lekki papiru
Z napisem: «Serce niewiast»! Emirów niemało
Drobnych i aż od Pontu książąt długowłosych
Dwuznacznemi pośpieszą mię afekty raczyć —

Z kast nawet niskich chłopcy próżne i ochocze
Wespną się ku lekkiemu Kleopatry sercu!...

(do mumji)

Śmiej się im w parze ze mną — z niewiastą umarłą,
Która istnego męża nie widziała nigdy,
Lub w błędzie jest, mniemając, że widzialnym byłby!

(przerywając jedzenie)

Miałażbym serce, które uroiło sobie,
Że kochać można wielką miłością na zawsze!
Lub jestże to tytańskim przeciw niebu szałem
Ideał czuć, co nie był uciosany w kamień?...

Poślubiona dziecięciu, które łoża częścią
Udarowałam, jakby maleńką gazelę,
Lecz pozbawiona brata, gdy ów mężem stał się,
I nie znająca przeto żadnego z nich obu!...
Niemniej ojca, albowiem gościł na wygnaniu
U Pompejusza tego, co idzie tu zginąć;
Matki, bo onej pamięć we mgłach gdzieś niknęła;
Siostry, bo stała mi się spółrywalką tronu;
Towarzyszek, przeto, iż ptolomejskie imię
Kleopatry nie znosi równych sobie dziewic...
Nigdy — nigdzie — nikogo przy sercu...

(do mumji)

...prócz ciebie,
Larwo[235] niema — do kogo należąca, mniejsza!...

(podnosząc kielich — do mumji)

Zaprawdę! Sądom, sędziom podziemnym starczące
Posyłam za umarłych zadośćuczynienie —
I jasno ci pogląda w czaszkę, o umarła
Lub umarły, ta, nigdy co nie była żywą.
Moglibyśmy uścisnąć się, jak znani dawno,
Jak z tejże bezserdecznej kasty pochodzący
Choć o tobie podobnież może, jako o mnie,
Niestworzone gadają rzeczy powieściarze
I ta, która się zowie historją, ta dobra
Staruszka... już, co baje, niespełna pamiętna,
Czci godna i osobnych dla wieku jej względów.
Szechero, jestem smętna, jak nowowyryty
W granicie grób, na kogoś czekający — — Pragnę!

(posuwa kielich, który napełniają podczaszowie)

Nie! Tego nie chcę wina — idzie tu przez morze,
Siły nabiera, tracąc natomiast kwiecistość
Jedną poziomkę, właśnie zerwaną z kroplami
Rosy, przenoszę nad ten ociężały nektar.
Wody pragnę, co granit ma za dno i niebo
Leżące, jak w zwierciadle! Lub, czego chcę, nie wiem...

Szechero, przystąp bliżej, podsuń sobie dywan,
U nogi królewskiego stołu misę postaw,
Złotą misę... Zabierzesz ją w podarku do dom,
Skoro mi wszystko zgadniesz, o co pytać będę...
Szechero!...
SZECHERA. (usiadając u stóp królowej) ...Na dnie wszelkiej misy prawdę widać.
KLEOPATRA. Zgaduj, jaki królowa dziś spotkała omen[236]
SZECHERA. (patrząc przed się, powoli) Ona wyszła, ażeby poznaną nie była,
W stroju mieszczańskiej kasty — szła opodal łanów
Faraońskiej pszenicy, lecz cały ją obszar
Poznał i każdy z kłosów pięknie się jej skłonił.
KLEOPATRA. Nie cały obszar poznał ją...
SZECHERA. ...Kłos jeden
Nie mógł jej poznać, rzęsy mając ocienione
Skrzydłami dwóch motylów, co igrały na nim...
KLEOPATRA. I nikt więcej?...
SZECHERA. ...I jeden młodzieniec — Abdala
Ganimedjon, żniwiarski syn, z Belzerowego
Pokolenia, szczególniej gładki na obliczu,
Który z glinianej bani dawał pić dziewczynie.
KLEOPATRA. (na stronie) Na jego lica blaski widziałam, nieznane
Sercu i oczom moim, blaski tajemnicze...

(do Szechery)

Czy więcej nikt królowej nie uznał?...
SZECHERA. ...I jeden
Mąż dorodny, nioosący mały ciężar w chustce,

A który, jakby wielbłąd biały, posuwiście
Przeskoczył cień królowej, leżący na piasku...
On jest syn nurka, Faleg-Mun; stoją obydwa
U podnóża zewnętrznych sfinksów...
KLEOPATRA. (na stronie) ...W oczach, w uściech,
W rozegrzanem obliczu i włosie rozwianym,
We wzdętych piersiach — czucia widziałam nieznane...

(do służby)

Eukast! Niechaj ludzie ci staną obydwa
Przed królowej obliczem! — Szechero! Thot[237] tobie
Wzrok dał, jakiego rzadko dziś na dworach.
SZECHERA. ...Dwory
Wysokie są, jak skały, na których zaledwo
Cedry trwają — podlejszy i czulszy krzew niknie.
KLEOPATRA. (do służby) Wazę złota, na którem nowo jest odbity runek, chcę mieć pod ręką...
EUKAST. (w głębi) Mun-Faleg,
Starszy od chłopca, pierwej od Abdali wchodzi.

(Mun-Faleg staje przed Kleopatrą i ukłonu dopełnia)

KLEOPATRA. (do Szechery) Spytaj, czemu nie uznał królowej...
SZECHERA. ...Niewszystko
Wieszczemu oku dane jest czytać — dlatego
Masz się sprawić, Mun-Faleg, jeśli o poranku,
Niewielkie uwinięcie gdy niosłeś z pośpiechem,
Królowej zaś cień leżał na piasku, ty rączo,
Jak biały wielbłąd, cień ów stopą potrąciwszy,
Nie uznałeś w nim wielkiej królowej Egiptu —
FALEG-MUN. Mądra Szechero, której wiadome są treści,
Mało rzeczone głosem ludzkim, powiem tyle:
Dzisiaj jest dzień, gdy wreszcie wykupiłem skrzynkę,
Zawierającą rękę ojca mego, nurka.
Na wieku skrzynki onej pendzlem jest pisane,
Jak spory rekin chwycił rodzica za ramię
I jak się ja rzuciłem z nożem i odjąłem
Starca — ja, Faleg-Mun, szczery syn jego...
Wszelako, on niewiele potem dłoń utracił
I stradał moc rzemiosła swego, jednoręki!
I sporo trzeba było czasu, aby spłacić
Balsamowanie, które służy w życiu przyszłem.
Szechero! Cienie, ranną światłością rzucane,
Są długie, u piramid i u stopy królów,
A żywot ludzki bardzo jest krótki, a ręka
Ojca mojego jest ta, którą błogosławił,
Gdy pojmowałem żonę i chatę spokojną.
Zaś dzień, w którym odniosłem ojcu ciało jego.
Weselem upoił mnie, syna..
KLEOPATRA. (na stronie, wpatrując się w twarz mówiącego) ...Właśnie — właśnie,
Ten sam uczucia promień nieznanego widzę —

(posuwając garść złota ku nurkowi)

Odejdź! Królowa cieszy się, że ty... masz ojca
I że chatę masz swoją... spokojną...
EUKAST. (przypominając Kleopatrze)
...Kolumna
Dotyka cieniem schodów...

(kiedy Mun-Faleg cofa się, wchodzi Abdala)

EUKAST. ...Oto jest Abdala
Ganimedjon!...
KLEOPATRA. (do Szechery) ...Mów jemu, co zechcesz. Szechero!
SZECHERA. Ganimedjon, Abdali synu! Dzisiaj rano,
Skoro żniwiarce do ust amforę chyliłeś,
Przechodziła osoba królowej... i ty jej
Zaniechałeś należną czołobitność oddać.
Mów szczerze — jak zdarzyło się wszystko?
GANIMEDJON. Szechero!
Przez Apisa![238] Było tak, iż na tle różanem
Porannych niebios, w kłosach do kolan Melmeja
(Przyszła moja0 stanęła, wołając: «Pić daj mi!»
Zaczem, amforę prawem podparłszy ramieniem,
Chyliłem ręką lewą gliniane jej wargi
W usta Melmei, która ku mnie nie patrzyła.
A skoro ja patrzyłem na rzęsy jej... (iż ma

Czarne rzęsy, choć blade, jak żyto, warkocze)
Być może, iż królowa świata przechodziła...
KLEOPATRA, I tyś królowej świata naówczas nie widział?
Ani poznałeś cieniu jej, porzuconego
Na twarz Melmei... ani cieniu piersi
Królowej, co upadał na Melmei ramię —
Cieniu, który się kładzie u jej stopy?
Patrzaj!
Chłopcze, patrzaj... ty jesteś prawdziwie zbrodniarzem!
Melmeja także nie jest na wzorowej drodze,
Gdy ma warkocze blade, a rzęsy z hebanu
(Przeciwieństwo, wyraźnie fałsz znamionujące!).
Chłopcze, dlatego tobie nic królowa nie da...

(na stronie)

Cóżby ci ona mogla dać więcej!...

(do chłopca)

...weź tylko
Złoty ten pieniądz — widzisz — z twarzą Kleopatry,
I rękoma go uczep na Melmei piersiach,
Tak, ażebyś znał odtąd królowej oblicze...
SZECHERA. Pięknie się skłoń i odejdź...

(Ganimedjon wypełnia ukłon i cofa się)

KLEOPATRA. (wstając od stołu). Poddanych mam, którzy,
Mają ojców, i synów, i oblubienice,
I wnętrza chat spokojne...

(do Eukasta)

Pono cień kolumny
Wypędza mię z pałacu ojców?!

(wchodzą służebne Kleopatry)

Pas, hełm, dzidę!
Biały mój wielbłąd niechaj uklęknie, jak łabędź!

(służebne krzątają się około stroju Kleopatry)

Teraz ten chłopiec i ów nadobny mężczyzna,
Świecąc kruszyną złota między gwarnym ludem,
Pole dadzą szczególnym przypowieściom o mnie,
Miasto poda je miastu, zwiększając i barwiąc
I z Kleopatry serca czyniąc Nil miłostek,
Wielkim pomiatający kałem...

(do Eukasta)

Pragnę!... Daj mi
Perłę jedną winnego grona...

(do służebnej)

Dopnij sandał!

(wstaje, ma się ku drzwiom głównym i, podnosząc rękę z krótką włócznią podróżną)

Błogosławieństwo woli królewskiej nad wami!
WSZYSCY. (i za sceną — w okrzyku) Wielkie jest Ptolomeów imię! I jest wielka
Kleopatra, jedyna Egiptu królowa...



SCENA CZWARTA.

EUKAST. A co teraz?
SZAKAL i CHŁOPCY SŁUŻEBNI.
...A teraz — co?!...
EUKAST. Mądra Szechero!
Oto twego wieszczego umu czas...
WSZYSCY. ...Cóż będzie?
EUKAST. Cóż z tego będzie?

(Szechera milczy)

KONDOR. (zbliżając się do stołu) Zdanie moje jest poziome,
Lecz obowiązujące: primo — skrzepić ciało,
Ażeby się zmocniła dusza...
WIĘKSZOŚĆ GŁOSÓW. Przezacnego
Łowczego słowo niechaj pochwalone będzie!
KONDOR. Secundo: było w mowie królowej rzeczone,
Aby zachować «pozór», z czego istny wniosek,
Że tu rzeczywistego pola walki niema.
Tak naprzykład skoro się owy weźmie pasztet,
Który ma formę pawia, i skoro się z wnętrza
Formy onej odejmie treść, a kształt zostawi,
Pozór ptaka nietkniętym może jaśnieć wdziękiem.

(do chłopca służebnego)

Niech popiję dla głosu czystszego...
SZECHERA. (która dotąd upowijała w chusty misę złotą) Co czynię,
Śpiesząc, bym dar królowej w moje wniosła progi
I nie dała się złupić żołdactwu bez wodzów
Lub rzymskim zwiadom, — starczy za całą odpowiedź:
Błogosławieństwo z wami!

(wychodzi)

HER. (nadchodząc zpowrotem przez drzwi główne) ...Widzieć trzeba było
Ptolomejkę, gdy wstawał dromader, a ona
Rosła na niebo hełmem i swą krótką dzidą.
Lud dalej w drżących grupach — przed nią, za nią jezdni,
Dzwoniący rynsztunkami. Cezarby się uląkł!
Rzymianie pierzchną — spełzną Rzymianie. jak tuman
Kurzu, strachem bladego, co za wojskiem upadł!
Domowej wojnie z nimi koniec się położy.
Oto co, za próg ledwo wyszedłszy, wciąż słychać,
I co lud, i co mówi postawa widoku.
KONDOR. (u stołu) Dobrych tłumaczu nowin, posil się u stołu,
EUKAST. (do Szakala i służby) Szechery wieszczej wcale słów nie lekceważę.
Co droższy sprzęt, uważnie składajcie mi w kosze.
Nie wy, lecz ja dworowi odpowiadam za nie...

(Jedni spożywają resztę potraw, drudzy układaniem sprzętów w kosze i onychże odnoszeniem zajęci są — tak, iż dwie rozmowy są prowadzone)

HER. (u stołu) I będzie znowu Egipt, jak przez wieki wszystkie.
KONDOR i INNI. Będzie i będzie — wiwat!
HER. Przejdziemy i morze,
I Tyber... (trzeba wiedzieć, że Rzym jest nad rzeką).
KONDOR. Ależ! Co to za rzeka! Jedenby krokodyl
Wypił...
HER. I, lubo z kasty wodzów nie pochodzę
Przyznam się, że bynajmniej nie byłbym zdziwiony,
Gdybym miał do czynienia sam na sam naprzykład
Z wielkim, jako ów wielki Pompejusz... bezgłowy!...
EUKAST. (do swych podwładnych) Dla «pozoru», te, co są jeszcze w rękach, sprzęty
I zastawienia stołu niektóre — a mówię,
Iż niektóre — opuścić należy. Zalecam
Tudzież usunąć mumję... Święty to obyczaj
Egipcjan starożytnych, lecz niezawsze wszyscy
Zrozumiewać umieją go... Czas się odmienił.

(służba cofa mumję i krząta się)

HER. (u stołu) Z ludów świata najstarszy, wprost od bogów idąc,
Niepodobna, ażeby innych w karby nie wziął...
KONDOR. (u stołu) Myśl mi przyszła. że, jako kasta jest do kasty,
Tak Egipt do Etjopjan, do Poncjan, do Rzymian...
EUKAST. (z ostatniemi koszami i służebnymi chłopcami cofając się)
Błogosławienie z wami!
HER. (u stołu) ...Myśl, co po wielekroć
W głowę mię uderzała, gdy na wyspie byłem
Dalekiej, gdzie fenicki sprzedał mię podróżnik
Dla dziwnych wdzięków moich o wiośnie żywota...
Tam poznawałem ludy zamorskie i inne,
Tam uczyłem się sensu kapłańskiego. Dzisiaj,
Jako przez sen. albo przez mgłę, sobie przypominam...
KONDOR. Skrzep ciało kroplą... i mów!
HER. ...Tamże jedno pokolenie
Uznało mię za boga... jak przez mgłę...

(zasypia u stołu)

KONDOR. ...Kolegę
Pozostawić w niejakiem dumaniu jest grzecznie.
Lecz widzę, że Eukast i inni spełnili
Główną część obowiązku, uchraniając rzeczy,
Których kosztowność mogla na szwank je narażać.
Nieopieszalej zatem pocznę, gdy niektóre
Sam uniosę...

(Kondor pozostawione jeszcze niektóre drogie naczynia w szaty swoje składa)

...Szakalu pilny, zostawuję-ć
Błogosławienia moje...

(uchodzi)

HER. (oparty na stole) ...jak przez mgłę dym, parę...
SZAKAL. (do pozostałych dwóch chłopców służebnych) Łowczy wielki może spostrzec, iż zaniechał
Objąć tej złotem gęsto nabijanej czarki,
I owej, mówię, płaskiej ze srebra podbutli,
Tudzież fraszek podrzędnych... Bądźcie pilni, chłopcy!

(zabiera przedmioty wzmiankowane i śpiesznie oddala się)

HER. (u stołu) Wszystko... jak przez papierek... cienki...

CHŁOPIEC PIERWSZY. (zbliżając się do Hera) ...Czy nie lepiej
Usunąć mu z pod palców kubek...
DRUGI CHŁOPIEC. ... i podstawkę —
OBAJ CHŁOPCY RAZEM. I dwa błogosławieństwa zostawić. Uchodźmy!

(chłopcy usuwają się cicho i śpiesznie)


SCENA PIĄTA.
(Her, twarzą na stole opróżnionym oparty i snem ujęty. W rozwartych podwojach widać od jednej naprzód, a potem od drugiej strony przebiegających dwóch żołnierzy rzymskich z rękoma na mieczach)
(Dwóch centurjonów rzymskich, od dwóch przeciwnych stron, wchodzi)

PIERWSZY CENTURJON. (obzierając się dokoła) I tu jeszcze nikogo!...
DRUGI. ...Istotnie, że musiał
Przez szpiegów mieć plan gmachu całego.
Gdzieby się oprzeć mogło kilku ludzi wszystkim
Siłom załogi naszej. Takiego ot stosu
Złożonych tak granitów się nie lekceważy!...
Musieli go poprostu obeznać pierw z miejscem...
PIERWSZY. Kiedy, kto — jeśli chwili dotychmiast nie było.
Żeby królewskich posłów mu przedstawić?... Jeśli
Posły królewskie — uważ! — włóczę pod mą strażą
Bo czasu nie miał Cezar zsiąść z konia i mówić...
Bynajmniej! Nikt mu żadnych nie donosił zwiadów:
Obrócił koniem, palcem załogę rozdzielił,
Od dwóch stron kazał w gmach ten wnijść. My z Fortunjusem,
Jako widzisz — on, z jednym liktorem...[239] wiesz lepiej.
Co i którędy począł...
DRUGI. ...Jak we własnym domu,
Na pierwszy schód przysionka zesunął się z konia,
Ręce obie za biodra zarzucił leniwo.
Liktor Toraks szedł przed nim... on, stopień po stopniu,
Między jednakie sfinksów wstępował profile,
Krokiem równym przemierzył krużganek i salę,
I znów krużganek wnętrzny, aż, gdzie wody szelest,
Spadającej do wanny z porfiru, dał wiedzieć,
Że się jest w łaźni. Cezar nie postąpił dalej:
Przyjmuje kąpiel, może Kalligjon mu czyta!...
DRUGI. Tymczasem zbiegów kilku lub marnych włóczęgów
W gmachu nieznanym zamach wykonaćby mogło
Na wielkie czoło, które jest fastigium[240] Rzymu!

(okrzyki za sceną słyszeć się dają)

OKRZYK. Górą szósty italski legjon!...
Konsul górą!...
HER. (przebudzając się u stołu) Przez Amenti!...[241] Cóż stało się!...
PIERWSZY CENTURION. ...Nareszcie jeden
Mieszkaniec gmachu tego!...

(porywa Hera za ramię)

...Ktoś jest? Chodź tu, spowiedz!
DRUGI CENTURJON. (obzierając dokoła) Czy nie z desek tej mumji wyszedł niespodzianie?...
HER. (pokazując na mumję, w głąb sali usuniętą) Właśnie z nią schadzkę miałem w tem samotnem miejscu,
Zdala od natrętnego świata... Moje imię
Jest Her, zaś jestem w gruncie to, co Grecy zową
Sofos[242] — siedm lat milczałem...
PIERWSZY CENTURJON. ...Za lat siedm abstencji
Uracz gościnnie Rzymian! Z jakiej partji jesteś?
Z kim trzymasz: z Arsinoe[243], z królem, z Kleopatra,
Z Emiljusza Lepida[244] pełnomocą — albo
Pompejuszowi może służyłeś?...
HER. ...Sapiencji!..
DRUGI CENTURION. Trza go wziąć na tłumacza zwiadom...
HER. Partji korzeń
Powstaje z nietrafnego się wytłumaczenia.
PIERWSZY CENTURJON. (na stronie)
Nieźle mówi po grecku...

(do Hera)

Ten gmach pod znakami
Ptolomeów dlaczego niezamieszkan stoi?
HER. Zamieszkanym jest w duchu... znaki są pozorem,
Jak wszystko na tym świecie... Wedle przypowieści
Archi-egipskiej gmachów mieszkalnych tu niema,
Lecz są gościnne dworce — grodami zaś groby!
FORTUNJUS. (wchodzi, wkładając miecz do pochwy) Konsularne insygnja[245] zatknięto — posłowie
Ptolomejscy wnijdą tu i staną. Ten człowiek
Kto jest?...
CENTURION. ...Bezbronny jeniec...
FORTUNJUS. ...Wziąć go za kohorty.

(jeden z Centurjonów uprowadza Hera)
(żołnierze z niewielkiemi pakunkami wojennemi wchodzą. Jeden porzuca na ziemię krzesło podróżne i skórę lwa, drugi mniejsze przedmioty na stół składa. Za nimi wchodzi Kalligjon, trzymając miecz pod pachą i zwój papieru w ręku)

KALLIGJON. (do Fortunjusa) Zdrowia!
FORTUNJUS. Wzamian — —
KALLIGJON. ...Godzi się przyznać, że, jeżeli
Pałace podrzędniejsze są tego wytworu,
Cóż musi być w Serapjum?![246]
FORTUNJUS. I że rzymski wielki
Pompejusz u swojego znajdzie przyjaciela
Miejsce, by oprzeć głowę...
KALLIGJON. Dla mężów, którzy są
Godni nazwania tego, sama nie-Fortuna
Jest tylko przeciwmarszem albo odpoczynkiem.
FORTUNJUS. Tak to brzmi!... Niekoniecznie się sprawdza zarówno.
A dowodem: że, gdyby tak wiodły się rzeczy,
Nie byłoby na świecie tragedji...
KALLIGJON. Tragedja!
Zaiste, że jest boską i że jest obrzędną,
Jak była na początku swego na świat przyjścia.
Zawsze ona wyjątkiem, piorunem Olimpu!
Wszelako i tragiczność ma swój wątek...
FORTUNJUS. Kiedyś,
W Tuskulum[247] w cichej z bukszpanów alei
Przedyskutować trzeba ten przedmiot...

(do Centurjona)

...Nareszcie
Niechże już z podarkami swemi posły owe
Znudzą Cezara — ławy niech zajmą u wnijścia...

(do Kalligjona)

Rzadko miejsca, polami bitw zajmowanego,
Któreby się dawało zużytecznić składniej:
Zaiste, że nieledwo trybunalnie można
W takowym się rozłożyć gmachu...

(Centurjon wprowadza posłów, którzy zajmują miejsca u drzwi, a którymi Fortunjus i Kalligjon nie zajmują się. Kalligjon jest u stołu, gdzie zwitki papierów porządkuje. Centurjon, który wprowadził posłów, ustawia krzesło podróżne na skórze lwiej i zawiesza na onegoż wezgłowiu purpurę)

LIKTOR. (od wnętrznych drzwi sali)
...Konsul — tędy
Przechadza!...

(Posłowie podnoszą się. Cezar wchodzi w stroju powszednim, przybliża się do krzesła, podejmuje róg płaszcza purpurowego i zarzuca go na jedno ramię, nie kończąc ubrania, ni biorąc miejsca, tuk, iż połowa purpury spoczywa na siedzeniu)

KALLIGJON. (w zbliżeniu do Cezara) ...Główny z posłów zwie się Achillesem.
CEZAR. (na stronie, jakby z półuśmiechem) Się zwie! — — —

(daje znak ręką, iż słucha)

ACHILLES. «...Ptolomej, król i prawoistny
Następca Auleta egipskiego, władca[248],
Mocarz i pan, a ludu rzymskiego przyjaciel
I Pospolitej Rzeczy rzymskiej osobliwy
Miłośnik: konsulowi, wodzowi, gościowi —
Pozdrowienie! —

(po przestanku)

Jakkolwiek bogaty jest Egipt,

A serce władcy jego wylane dla braci
Władców, jednak wewnętrzne tu i tam niesnaski
Czynią, że godne trudno wymieniać podarki:
Przeto król idącemu w pogoń za przestępcą
Pierścień jego i głowę posyła, by winny
Oddała pokłon...» — te są wyrazy monarsze —

(Achilles odwija nagle głowę uciętą i z pierścieniem składa u stóp Cezara)

KALLIGJON, FORTUNJUS, CENTURJON i LIKTOR. Eheu! Pompejusz Wielki. — Zaprawdę, że on!
CEZAR. Bezecni!... Precz ode mnie! Darów tych i okiem
Cezar nie tknie — nie może tknąć Rzymianin
Kiedyż
Króle i władze wasze, jeśli nie wy sami,
Pojmiecie, że Rzym wcale się nie mści — on karze!
Cezar — że się nie bije... że on walczy tylko,
A konsul, gdyby miał się mścić, to chyba zemsty!
Wy, uszedłszy stąd żywi, świadectwem będziecie
Słów rzeczonych...

(odwraca oczy i purpurą zakrywa)

...Tak smętny jestem, jak był wielkim Pompejusz!...
ACHILLES i SPÓPOSEŁ. (widząc Cezara milczącym) ...Ci, co treści odnoszą i rzeczy,
Jako im są zwierzane, znać mają powinność
Wyrazy, monarszemu przeznaczone uchu...
CEZAR. (nie obracając profilu do posłów) Rzym pogardził, wódz grozi, a zapłakał Cezar!

(nie odwraca jeszcze spojrzenia i usuwa się zwolna we drzwi wewnętrzne, Achilles i spółposeł głównem wnijściem cofają się z królewskiemi dary)

KALLIGJON. I to ten sam Pompejusz, u którego, pomnę
Jak dziś, widziałem ojca egipskiego króla,
Wygnanego do Rzymu...
FORTUNJUS. ...i to ten sam, który,
Gdy z Mitrydatem walczył, a zdradą mu chciano
Ułatwić tryumf, zdrajcę, poradnika swego,
Skazał na śmierć...
KALLIGJON. To ten sam, nasz wielki przeciwnik,
Za którym goniąc, doszliśmy do kresu, odkąd
Jego i Rzymu bronić przychodzi... Tragedja
I wojna, ręka w rękę, jak dwie tanecznice
Obrzędowe, solennie do przeznaczeń wiodą!...

(Liktor wchodzi od drzwi wewnętrznych)

KALLIGJON. Konsul — co każe?...
LIKTOR. Miejsce lustralną zmyć wodą
I zarzucić lwa skórą.

(pełni zlecenie)

Wskazał, że nie przyjmie
Sprawy żadnej, prócz ważnych z obozu doniesień,
Głębokiej życząc sobie cichości dokoła.

(ta część sceny mówiona jest półgłosem)

KALLIGJON. (rozwijając jeden z papierów do Liktora) Lamp potrzeba!...

(składa papier; do Fortunjusa)

Cóż powie Rzym za dni niewiele?!
FORTUNJUS. Zwłaszcza, iż smętne wieści dochodzą drogami,
Których żaden wódz dotąd nie potrafił przejąć.
KALLIGJON. Szczególna rzecz, a istna...
FORTUNJUS. ...Przedostatniej nocy,
Gdy nie mieliśmy chłodnych ścian wokoło siebie,
Lecz pustynię i skóry namiotów, sen dziwny
Upadł na mnie. Wydało mi się, że z konsulem
Szliśmy pośród zawici, trzęsącej gwiazdami,
Nawoływania słysząc w powietrzu, Gdzie niegdzie
Przeginały się palmy włosami na piasek
I brakło tchu... A konsul do mnie: «To początek.
I taki bliski końca!..» Zbudziłem się, słysząc
Szczekanie gdzieś szakala i chromy chód hien.

(Liktor ustawia lampy)

FORTUNJUS. (do Liktora) A ty — snu czy nie miałeś?
LIKTOR. Miałem-ci, wyborny
Sen, tak, że mi się zdała noc cała jak chwilka.

(wychodzi)

FORTUNJUS. (do Kalligjona) Tego gdy życzę sobie, radbym tobie niemniej,
Lecz wiem, iż czuwać będziesz...

(zarzuca płaszcz i cofa się)

KALLIGJON. ...Vale![249]

(sam)

Szczególniejsza
Doba! Imperjum zewsząd pod ręką się pełni:
Od Pontu do Hiszpanii, od wysep Brytańskich
Do tego stołu: na zdłuż i na szerz — nietylko
Sens stanu, lecz i siły są w grze tajemnicze.
Nieraz śmierć robi tyle, co żywot, a życie
Śmierci się równa... Nieraz dnia jednego wątek,
Za lat sto lub na sto lat pracując, zawiera
Pierwociny ogromnych na świecie wydarzeń...

(za Fortunjusem)

Jemu śni się, mnie trzeźwa dawa sny rozwaga.



SCENA SZÓSTA.
(Krokiem przechadzającego się po gmachu wchodzi Cezar. Przemierza całą salę, żadnej na Kalligjona uwagi nie zwracając; natrafia na skórę lwa, w miejscu, gdzie leżała głowa, rozesłaną, i, podnosząc nad nią rękę, wypowiada)

CEZAR. Fortunie... która zowie się i pomścicielką!...

(ciągnie dalej przechadzkę, przybliża się do stołu i daje Kalligjonowi znak ręką, aby się pisaniem zajął)

CEZAR. (wyciągając się w polowem krześle) Stanęliśmy w poczęciu wtórego rozdziału...
KALLIGJON. (czyta) «O egipskiej potrzebie: paragraf
Jedenasty — księga pierwsza»
CEZAR. (dyktując)«Cezar
Z dziesięcioma nawy rodyjskiemi
I z azjackim posiłkiem prowadził
Trzy tysiące dwieście mężów pieszych
I osiemset jazdy. A tak we trzy dni
Szedł na Aleksandrję... ....
...... znał naturę
Egipcjan, iż są zepsutymi,
I, jak mało ufać im się godzi,
Zatykając ówdzie rzymskie orły...»
CENTURJON. (od drzwi głównych, zadyszany) Fortunjus! Kallig!... Który z dwóch nadbież-no, proszę,
Bez konsula tej sprawy rozstrzygnąć nie można...
CEZAR. (obracając się twarzą) Konsul jest tu w osobie — co rozstrzygnąć winien?...
CENTURJON. Zupełna osobliwość! O wnijściu księżyca
Lekka łódź posunęła się do brzegu — straże,
Znak odebrawszy pewny, podały go innym
I dopuściły przejścia przez łono obozu.
Mąż silny (co bez wyższych zleceń zda się nie być)
Uniósł z łodzi osobę, starannie owitą
Jak się penatów nosi posążki, lub jako
Półbóg nimfę z kibicią, niedotkliwie skłonną,
Albo jak nurek perłę w muszli — i tę postać
Przeniósł aż tu pod zamek, tak szybko, że przebłysk
Złotego jej koturna, wspartego na dłoni
Unosiciela, wydał mi się, jak meteor...
Tą osobą jest sama królowa Egiptu,
Zaś dokonanej sprawy szybciej — nie widziałem.
Zda się, że już nadchodzi
CEZAR. (wstając i robiąc krok ku drzwiom głównym, do Centurjona z półuśmiechem) Nie byleś pod bronią,
Kiedyśmy przechodzili Rubikon...

(głębia drzwi głównych zapełnia się strażami obozowemi; naczelnicy rozstępują się, Kleopatra wchodzi, robi kroków kilka i, napotkawszy rozesłaną lwa skórę, przyklęka)

KLEOPATRA. Konsulu!
CEZAR. ...Klęknąć tobie pozwalam, królowo!
Nie z tytułu, bo całej nie objąłem władzy
W Egipcie, który posłów nie ma i jest zbrojny.
Ni teraz czas, ni miejsce właśnie trybunałów.

(podnosząc za rękę Kleopatrę)

Lecz — przebacz pani — wyznam przy prawdziwym świadku

(wskazuje na Kalligjona, który to stwierdza ukłonem i następnie cofa się)

Traf, dla którego widzieć cię skłonioną chwilę
Na miejscu tem, pokrytem grzywą lwa, życzyłem.
KLEOPATRA. Byłaż tam pierwej przepaść?...
CEZAR. Miejsce to zakląłem
Dla Fortuny, która jest pomścicielką razem,

Jak patrycjusz, jak kapłan!... Szczegóły na później...
Przypuśćmy, że tam wielkiej wartości naczynie,
Że cudna grecka waza rozbiła się pierwej
I że tę stratę odnieść chciałem do nagrody
Trafu trafem...
KLEOPATRA. ...A ja ci nie przynoszę darów!
I nic godnego nie mam z sobą. Wszakże — oto
W kolcach mych słynne owe dwie perły na świecie,
Które «nierozłącznemi» nazywają. Wybierz.
Jeżeli zdołasz, jedną i miej ją w agrafie
Purpurowego płaszcza, by ktoś dostrzegł kiedyś,
że Kleopatra, ucho ku twym kłoniąc słowom,
Zapomniała łzy ciężkiej i białej, łzy morza!
CEZAR. Inne wszystkie, o księżno, łzy we faldach togi
Konsularnej, na piersi pochować rad jestem.
KLEOPATRA. Więc moją pierwszą będzie ta, którą wylałam
Nad zgonem, o Cezarze, przeciwnika twego.
Tak jest!... Wielki Pompejusz mego ojca gościł,
Za jego dni wygnania, w Rzymie. Dla mnie ojciec,
Chociażby nie miał uczuć, ojcem był i królem,
Poprzednikiem korony mojej... Jam uklękła,
Konsulu, by spowiedzieć, że ku osobistej
Pompejusza i żony jego straży dałam wprawdzie
Pięćdziesiąt galer zbrojnych... Lecz cóż pięćdziesiąt
Galer przeciwko twojej, Cezarze, Victorii?...
CEZAR. Zwłaszcza, że moich było dziesięć ze mną...
KLEOPATRA. Z tobą!
CEZAR. (wzbraniając Kleopatrze dokończyć zaczętego sensu) Racz mówić dalej...
KLEOPATRA. ...Wojny ja nie podzieliłam
Całą armją i flotą...
CEZAR. ...A druga łza twoja,
O królowo i córko króla poprzednika,
Którego Pompej gościł na wygnaniu w Rzymie?...
KLEOPATRA. A druga moja łza?... Pozwól, Cezarze, chwilę,
żebym mogła przypomnieć sobie. Ah, dziś rano
Mój, czy twój, żołnierz — nie wiem (bo wszyscy żołnierze
Poniekąd są twoimi) — człowiek monstrualny,
Zabił gazelkę moją i zjadł
CEZAR. Eheu!...[250]
KLEOPATRA. Ty powiesz,
Że więcej miljon gazel mam w moich pustyniach?
Lecz ta nawykła była poglądać mi w oczy
Źrenicami, jak wielkie dwa kamienie drogie,
I drżała nie przestrachem n mych stóp, lecz drżeniem
Delikatności członków. — Patrz, Cezarze, zawsze
Taka uważna, jak kwiat, co, się rozwijając,
Wlepione ma spojrzenia w słońce...

(po chwili przestanku)

Że orłom dobrze w górnem szybować powietrzu
Lub spaść, jak grom, na łup swój, to czyliż dlatego
Żołnierz mnie ma gazelkę zabić?... I tę, która
Tak mi wyobrażała egipski lud, jak on
Bywa obrazem Rzymu!...
CEZAR. Sfinksów królowo! Ty, która
Dziewięcioma języki mówisz, mów po rzymsku
Albo helleńskiej mowy użyj...
KLEOPATRA. ...Ten egipski
Lud dobry jest, gdyby go zostawiono sobie.
Co tem łacniej, iż nie chce on panować drugim,
Rad przestawa na swojem, nawykły do Nilu,
Prosty, jak trzcina jego, skłonny i nadbrzeżny,
Z bogów wyszedł przez swoją starożytność wielką
I w bogi wraca znanym mu losów porządkiem.
Co piękniejszego i co pyszniejszego więcej?
Cierpliwy jest tak wielce, że, choćbyś go ścinał,
Poszle ci wzamian uśmiech wstrzemięźliwy tyle,
Co uśmiech sfinksa... Zdeptać go możesz kaligą[251]

Rzymską, on się u posad rozpłaszczy, jak piasek,
Lecz piramidy szczytem dotknie konstelacyj![252]
CEZAR. Duma jest długim trudem godności — i wcale
Nie nabywa się ona żadną chełpliwością:
Lud twój nie ma jej, właśnie dlatego ma pychę.
Z dziadów, z kości, z popiołów, lecz nie z odetchnienia
Wolnych piersi, To źle jest być więcej, niż pierwszym,
Lub nie myśleć, że pierwszym trzeba być w czemśkolwiek.

(po przestanku)

Nie wy pytacie jedni, co ma Rzym do ludów,
Które się na swych starych zatrzymują prawach...
Cezar odpowie, że nic... i dlatego właśnie
Rzym ma zwyczaj przyznawać ludom ich istotę,
Często ją własnych orłów osłaniając pierśmi.
Jest wszelako inaczej, skoro gdzie w pustyni
Osobników się coraz kilka ubezczelni,
Wpatrzonych tylko w siebie i, co chcą, robiących,
Nad rzeczy miłość stawiąc intrygę i pieniądz.
To jeżeli Rzym króci, jeśli równa prawem.
Łagodzi stylem — właśnie, że osłania ludy,
I właśnie, że przeciwko prawu ich nie idzie.

(po przestanku)

Ucz mię, proszę królowo, jakiemi drogami
Postępować ma godny Rzymu obywatel
Tam, gdzie monarcha gościa zabija podstępem...
Ale on nie nie winien! Zrobił to z porady
Ministra, który był mu niezbędny, zaś owy
Postąpił tak przez poszept żony, która wreszcie
Eunuchowi swojemu przyrzekła to spełnić!...
Ty zaś, szlachetna pani, stąpając po ziemi,
Uczynionej tak śliską, powtarzasz mówienie
Nieświadomych: «Dlaczego Rzym ludy ogarnia?»
Cezar, czy myślisz, księżno, że konsulem byłby
Ludu, który tak oto nie chciałby być ludem?
Raczej przebyłby może oceanu przestrzeń,
Jak Leander, ramiony własnemi ku wyspie[253],
Zapowiedzianej wieszczów szlachetnem marzeniem.

(po przestanku)

To nie jest łatwo stawać się podobnym bogom!...
Trud to jest właśnie z tego duży, że codzienny.
Łacniej, królowo, stokroć wygodniej zaiste,
Arcykapłańskie raz w rok wziąwszy bandelety,
Podjąć nóż i ofiarne bydlę jakie ubić,
Pokłony za to mając rzesz olbrzymich ludu.
Tu jednak, pani, widzisz, co posiada Cezar,
Jak on szuka miękkiego w świecie przestawania.
Podróżne krzesło, skąd się rozsądzają sprawy,
Skórę lwa i purpurę, czasem miecz, albowiem
Nawet i miecza wniosków niezawsze on słucha.

Wielką sensu powagą i ciała Rzymianin,
Jak planeta, wywiera działanie, nie gromem!...
Jemu grom sam upada w przestankach, jakoby
U wytwornego w dykcji[254] pisarza heksametr!
Pisałem i ja rymy, wdzięczna Kleopatro,
I wiem, jak się dać pojąć... i zapewne żadna
Z gazel twych równej mowy pogrzebnej nie miała,
Jak ta, którą skończyłem...
KLEOPATRA. Cezarze, o więcej
Moich łez już nie pytasz, a patrz: takie szybkie
I jedna się za drugą wnet doganiające,
By po raz pierwszy męża istotnego widzieć!

(zakrywa oczy załamanemi rękoma)

Jakże biedną i biedną była Kleopatra!...
CEZAR. Pani, widzisz po ziemi migocącą światłość?...
To jutrzenka...

KLEOPATRA. Już?...
CEZAR. Konia mego słyszę rżenie —
Legje się budzą... Wprawdzie śpieszyć się jest rzeczą
Politowania godną, lecz i czas ma prawa...
KLEOPATRA. Cezarze! Po raz pierwszy słyszę to mniemanie.
CEZAR. Pani, nikt się nie śpieszy ustawniej, niż dzieci
I ci, co nigdy nigdzie wczas się nie znaleźli.

(podając ramię Kleopatrze)

Chłód ranny niech mi prawo da, bym twe ramiona
Purpurą odział, ramię, bym cię poprowadził
Przez obóz mój, królowo!
KLEOPATRA. (przyjmując usługiwanie)
Na ramieniu człowieka oparłszy się, czuję że się oparłam o świat —
CEZAR. — To konsula ramię
Opowiadasz tem słowem, o szlachetna pani,
Nie Juljusza Cezara...
KLEOPATRA. (opóźniając krok umyślnie) Ta światłość jutrzenna,
Latająca po ziemi, jak błyskotne fale,
Wstrzymuje mię... Czy nigdy wschód mniej pięknym nie był?
Czy to jaki dzień wielki słońca dziś? Czy ty, Cezarze,
Czujesz zarówno palec różowy jutrzenki
Na źrenicach?...
CEZAR. W obydwóch perłach twych zausznie
Widzę jak się zwierciedlą: zorza i świat cały.
KLEOPATRA. Cezarze, takich pereł, wiesz, że jest dwie tylko!

(kurtyna zapada)


AKT DRUGI.
(WESELE KRÓLEWSKIE).
Portyk pałacu Kleopatry w Serapjum, wychodzący na wybrzeże i kanał portowy. Niekiedy łodzie przepływają widome przez arkadę naprzeciw sceny. Z dwóch stron dwa rzędy kolumn. Marmurowe stoły, kwiaty w wazonach. Eukast, a z nim chłopiec, podlewający kwiaty, któremu on daje zlecenia gestem, mieszając się do rozmów.
SCENA PIERWSZA.

EUKAST. Przez Hermesa! Rycerzu, mądry kapłan jeden,
Z kapłanki urodzony, którego ja jeszcze
Dziada, kapłana, znałem, powiedział te słowa:

(mówi mu do ucha półgłosem)

«Z Cezarem do Egiptu przyszedł czasu genjusz
I w zodyjaku[255] mnogo przyśpieszył» — skąd idzie,
Że wszystko pod rękami wydąża i bieży.
Wazy dwie wczora ja sam — słyszysz, sam ja zbiłem.
Toczyły się się tak w palcach... Dwie wazy! Ja, stary
I w służbie stołu biegły!
RYCERZ. Do jednego króla
Rzymskiego, który zwał się Hostiljus, Fortuna
W nocy wchodziła oknem. Niepodlejszym Cezar!
Straże coś podobnego, bywało, w księżycu
Widywają u jego namiotu, gdy czuwa.
Jakoż dni temu jeszcze kilka oblegany,
Oblegających obległ w tych uliczkach ciasnych
I pod stróżą latarni morskiej, tak obronnej!...
Siedemdziesiąt pięć galer pobił, nic nie mając,
Sam nieledwie noc całą na falach własnemi
Rękoma z piany ciało ratując jak nurek.
Natomiast król, doparty do Nilu, na wieki
Żółtą wię wodą upił...
EUKAST. Uśnie on w balsamach,
Które cały nekropol[256] znosi. Sam widziałem:
Pobożność wielka pełni się...
RYCERZ. Ledwo to Cezar
Spełnił, alić niemało i dziś weszło wozów,
Naładowanych łuki, kołczany i dzidy,
Tudzież okrytych pianą rumaków bez siodeł
Z pola walki, co ledwo cztery trwała godzin.
Zaś mąż, który nie widział Partów kawalerji,
Niech, proszę, milczy o niej...
EUKAST. I jeszcze nakoniec
(A tuszę, że-ć nakoniec!) dziś legiony wyszły
Nilu brzegami w strony oddalonych pustyń...
Co wam lepiej wiadome jest — i czynię błędnie,
Mówiąc o tem.

(Eukast i Służebny, pełniąc zajęcia swoje, cofają się stopniowo w głąb arkad; Kalligjon i Aelius Cinna, ramię pod ramię wchodzą)

KALLIGJON. (do Rycerza) Zdrowia wam!...
RYCERZ. Powzajemnie!
AELIUS CINNA. Zdrowia!

(ozierając się)

Zdało mi się przed chwilą poić się muzyką,
Teraz wonią kadzideł... Czy to dzień teoryj?...
RYCERZ. Zwykłe pytanie świeżo przybyłych w te kraje...
EUKAST. (na stronie, z głębi sceny)
Nasz cały Egipt jedną teorją jest zawsze!
CINNA. (na stronie) Praktyką — Rzym...
RYCERZ. Galera królowej Egiptu
Poruszyła się w porcie, skąd masztowe liny,
Przepojone woniami, zabrzmiały w powietrzu
I doniosły tu zapach, gdy trzy ławy wioseł,
Urobionych na wzorze narzędzi muzyckich,
We falach zwisłe, akord wydały, i owy
Kręgami ich dopływa ucha...
CINNA. Te dziwności
W oczach moich bynajmniej nie przenoszą wdzięków
Portyku tego. Myślę, iż miejsce jest dobre
Do odbierania hołdów, rzeczypospolitej
Należnych od narodów, lub ku temu, aby
Pompejuszowym cieniom sprawić stypę... Chciałbym,
Chciałbym, mówię, ażeby zbyt nie tracić czasu
I abym mógł co rychlej odpłynąć z listami,
Jedną może uwożąc ciekawość z Egiptu,
To jest, że krokodyla radbym mieć żywego
Dla wodnych igrzysk...

(Cezar z jednych drzwi arkady wnętrznej, a Kleopatra z drugich przeciw otwartych, spółcześnie wychodząc, spotykają się, zaczem Rycerz się cofa)

CEZAR. Pani!
KLEOPATRA. Cezarze! Widzę, iż mamy przynajmniej
Ten sam chwil naszych rozkład...
CEZAR. Gdziekolwiek i kiedy
Spotkałbym cię, czarowna królowo, zarówno
Byłaby to harmonja jedna więcej w świecie.
Na polu bitwy wczora o tobie myślałem —
KLEOPATRA. List twój zowąd u piersi noszę. Czy podobna,
Że tak niedługo trwała walka?.. Racz, konsulu,
Opowiedzieć, opisać, ty, którego stylus[257]
Równa się zwycięskiego miecza rękojeści!
CEZAR. Czyliż natychmiast z pola działań ta ciekawość
Nie była uprzedzoną? Rzecz stała się prosto:
Stanąłem na czas... okiem rzuciłem... i zniosłem!
KLEOPATRA. Piorun, gdyby o sobie rzekł, małoby dodał.
CEZAR. I dlatego jest bóstwa posłem — albo przeto
Wczesny, iż służy niebu.

Kalligjon i Cinna przybliżają się i pełnią ukłony; Cezar i Kleopatra przyjmują je, ale rozmowę ciągną)

Epoka ta w niczem
Nie cierpi odwłok. Wszystko, cokolwiek się dzieje,
Pochyłościami zbiega da kresów...

(do obecnych)

Należy
Wielkiego many[258] uczcić, listy słać do Rzymu,
Należy...
KLEOPATRA. ...chwilę spocząć...
CINNA. Zaiste, czas nagli...

(Kalligjon dobywa zwitki z togi swojej, Cinna tabliczki i zbliżają się ku jednemu ze stołów marmurowych: Cezar i Kleopatra tam i sam przechadzają zwolna)

CEZAR. (do Kleopatry) Ah, spocząć?...

(do Kalligiona)

Na półwazie z alabastru u mnie
W sypialni listy moje leżą... W nocy miałem
Ku temu czas...

(Kalligjon wychodzi, Cinna pozostawa u stołu)

CEZAR. Dyktować pozwól mi, królowo,
Treść, co obchodzić winna senat, acz niewiele
Dla potocznego sensu może być zachwytną —

(Kleopatra nieco opodal zajmuje miejsce i zabawia się kwiatami bliskiego wazonu; Cezar dyktuje)

Imperjum obszar, ciągła zmienność społeczeństwa,
Obywateli rzymskich dalekie zasłania
Na długie nieraz lata lub nieprzewidzialne,
Wyczekują w ustawie małżeństwa rozszerzeń.

(Kleopatra spogląda znacząco)

Legat, lub pełnomocnik czy właśnie dlatego
Umierać ma w niektórych swoich atrybutach,
Iż, wyrażając prawo, a przeto tembardziej
Mocen niem będąc, żenić się nie może w miejscu
Pełnomocnictwa swego i stosownie do praw
Ludu, któremu małżeństw Rzym nie przepisuje?

(po przestanku)

Zdałoby się, że, jako prowincji istota
Obyczajowa wolną jest. tak i mąż każdy
Lub niewiasta, bez względu na miejscowe śluby.
W mieście Rzym i w obrębach jego pierw zawarte,
Żenićby się i zamąż chodzić mogli znowa
Na prowincjach i wedle właściwych im ustaw.

(po przestanku)

Azali legat[259], w Gallji lub Germanji z żoną
Rzymską i prawowitą będąc, ma od Gallów,
Ma od Germanów branym być za bezżennego
Dla Gallji, dla Germanji? Lub odwrotnie, czyli,
Skoro nie towarzyszy mu żona, on samym
Śród ludów tych ma zostać poza społeczeństwem,
Jak tymczasowy jakiś przychodzień — co arcy
Rzeczpospolitej szwanku wnosi na powadze?...
CINNA. (przerywając) Przeciw takiemu Julji prawu, o konsulu.
Ja powstałbym —
CEZAR. To będziesz, o Cinno, jedynym
Lub jednym z powstających...
KLEOPATRA. Dwadzieścia tysięcy
Z armji rzymskiej, co przyszła ojca mego poprzeć,
Poślubiło egipskich cór tyleż tysięcy.
Lecz, jeżeli królowa, przyjaciółka ludu
Rzymskiego, ma w tej mierze swe okazać zdanie,
To ja proszę cię, Cezar, daj mi ten pargamin.

(Cezar podaje zwitek, który Kleopatra zlekka, ale wybitnie rzuca precz, lecz on upada na jeden z wazonów, opodal stojący a pełny kwiatów)
(do Cezara i Cinny — z uśmiechem)

Gdyby te kwiaty były z Gallji lub z nad Renu,
Pomyślałyby teraz, że śnieg upadł na nie!
Ale egipskie słońcu ufają...

(Kalligjon wchodzi i oddaje listy Cezarowi, który wręcza je Cinnie; Kalligjon zatrzymuje się w głębi portyku)

CEZAR. (do Kleopatry) To było
Tylko postscriptum...
CINNA. Konsulu!...
Rękę przyjm — i odprawę królowej wziąć pozwól.
KLEOPATRA. Lwa ci dać poleciłam na złotej obroży,
Przyjm i jedź zdrów —

(skubiąc różę)

Weź także i ten róży listek...
Siły obraz i obraz słabości zarazem
Niech ci przypomną Egipt!
CEZAR. I śmiertelnych... Vale!

(Cezar odprowadza Cinnę parę kroków, a potem niesłyszalnie coś Kalligjonowi mówi, który wraz cofa się; po wyjściu Cinny, Kleopatra zatrzymuje się nad wazonem kwiatów, gdzie rzuciła pargamin, i mówi)

KLEOPATRA. Cezarze! Między ludźmi, co się rozumieją
Podobno jest rzecz jedna straszna — cień nieprawdy!
Więcej nic!... Znać to lepiej ode mnie winieneś,
Która, wciąż będąc tylko nieletnich małżonką,
Niezrozumianą byłam pierw, niż obojętną
Za prowincję i pamiętać o nich (w piśmie, które
Cisnęłam w oczy kwiatom) nie chciałam ci usty
Niewieściemi dziękować. Tam są kobiet serca,
Istot, które tę mają przeraźliwą wyższość,

Że się rzucają całe w prąd żywota pierwej.
Niż podobieństwem bywa, by znały, co czynią.
Mąż jest poniekąd zawsze mężem stanu, alić
Kobieta, jak ochwiany posąg, w ręce spływa,
Gdy on, jakkolwiek kochał nie zaraz przepada,
Gdzież jest ów, o Cezarze, co, dostrzegłszy promień
Światłości serc, wraz za nim poszedł aż do końca —
Ufny, że być nie może na nic taka boska
Rzecz, taka boska... Bo miłość boska jest...
Cóż myślisz, lubo i sam podobny do bogów
Czy oni zapalają miłość bez światłości?
I rzecz najwyższą, którą czynią, uczynili
Niedość poprawnie, arcyułomnie, niecało?
I czy nie jest wyższością to rzucenie sobą,
Zaledwo się trzymając na piersiach strun liry,
Jak niegdyś poetessa jedna z pierwszych grecka?...[260]

Powiedz. Juljuszu!... Ty, coś bez uznań senatu
Przeszedł Rubikon koniem wpław, przed tablicami,
Na których wcześnie śmiałym groziły przekleństwa...
W walkach czy nie to samo jest — i nie to samo
Po zwycięstwie, gdy umysł oddawa się spocząć?
W chwilach wielkich, Cezarze, zawsze się przepada!...
Lecz kobieta nad wszystko jest chwilą!...
CEZAR. Heroizm
Podobno że jedynym prawdziwym spoczynkiem.
Alić on sam to tylko jest dziewictwo woli
I myśli!...
KLEOPATRA. ...Słyszę ludu okrzyk i stąpanie.

(słychać okrzyk — i przez arkadę, wy chodzącą na brzeg, w głębi portyku widać wojsko rzymskie)

CEZAR. Kazałem dziś legjonom iść w marsz — a gdzie? Czyliż
Wiemy, tak częstoliwie kart nie mając w ręku?...
OKRZYK. (niewyraźny z za sceny)
«Górą kapitoliński legjon... Cezar górą!»
CEZAR. Kazałem iść legjonom od rana. Gdzie? Czyliż
Potrafiłbym na piaskach wykreślić nieznanych?

(po przestanku)

Nie wiem, gdzie poruszyłem orłem... Wiem, że leci...
Żadne mu pióro w skrzydłach nie drży... Pomyśliłbyś
Że odpoczywa... Wiedzieć? Czyż tak wiele można!
Czyż wszędy są poszlaki dróg?... Ani my znamy
Stoków Nilu, ani, gdzie ocean szeroki
Waży się wód ciężarem... Nocyj[261] nieco drobnych
Zaraz zrobiło ludzi maleńkich hardymi,
Zrobiło ich bez onej ducha wspaniałości,
Która jest miła bóstwu, iż od niego idzie.
Starcy egipscy patrzą w konstelacje niebios,
Ja z Europą w dziejów głębokość poglądam.
KLEOPATRA. Cezarze, chodź... Niech sferę rozwinę przed tobą
Odpowiednią i piersi twej i twemu czołu — —

(mają się ku odejściu)

Jedną przestąpmy deskę od progu na statek,
Który purpury nasze dwie zamieni w żagle,
Ciskające je pod gwiazdy co noc, jak rzecz lekką.
Poglądać tam spokojnie, gdy wiatr niemi igra,
Amarantowych płaszczów miotając fałdami,
Jest to zarazem patrzeć i w niebo i w serca...
CEZAR. (podchodzi pod jedną z kolumnad wnętrznych i woła głosem znacznym) Kalligjon... pisma! — Toraks, miecz mój i hełm!...

(do Kleopatry)

Płyńmy!
Pokażę-ć, gdzie się kończą te imperja świata,
I zadziwiona będziesz, że tak blisko...
KLEOPATRA. Płyńmy.

(spółcześnie do zawołania słychać muzykę wioseł okrętu Kleopatry, który nadpływa, a wraz i głębię sceny ze wszech arkad nadbiegający lud zapełnia; Kleopatra i Cezar przechodzą tłum ku okrętowi, okrzyki powtarzane towarzyszą im

JEDEN OKRZYK. Wielka jest Ptolomeów córa!
WTÓRY OKRZYK. Górą Cezar!



SCENA DRUGA.
W głębi sceny zostawa i rośnie tłum ciekawych, gdy na przodzie onejże od czasu do czasu wybłąkane z rzeszy dialogują osoby.

FORTUNJUS. Końcem końców dwie tylko legje pozostały!...
Na całe miasto!... Mówiąc ściśle, i latarni
Morskiej[262] czem osadzić nie było...
CENTURJON. Fortuna
Konsularna pogłównie służy za kohorty.
FORTUNJUS. Cinny z listami odpływ (które nic nie mówią
O stypie Pompejusza, ni spocznieniu manów)
I wyruszenie równie przedwczesne Cezara
Dwoma są zdarzeniami mało fortunnemi.
CENTURJON. Wieść sieją, iż najskorzej wyszły legjon wcale
Ochoczym nie był...
FORTUNJUS. Skądże wieść mogła już dobiec?
CENTURJON. Na skrzydłach fatum!

(spostrzegając rycerza, który z głębi tłumu zbliża się)

Oto dawny nasz, co ongi
Pod Gabinjusem przybył prostym legjonistą,
Rycerz... nowostworzony...
FORTUNJS. Co brzmi ciekawego?
RYCERZ. Uczta ludu po całem mieście, gdzie królowa
Przechodziła dziś stopą swoją... A jednakże
I stos na bliskim placu...
FORTUNJUS. Kornelja Pompea[263]
Niezbyt rada na powrót cezarowy czekać...
RYCERZ. Będzie to więc prawdziwie na sposób egipski:
Spopielenie pozgonne i huczna wesołość!

(od głębi sceny zaczynają się około stołów krzątać)

CENTURJON. Stoły, zda się, już kwitną napitkiem i jadłem...

(Fortunjus, Centurjon i Rycerz cofają się nieco)

EUKAST. Królowej słowa brzmiały: «Gdziekolwiek stąpiłam,
Niechaj wesołość będzie! Podskarbi ku temu
Zaliczy». Poczem jeszcze, głowę obracając
Z nad ramienia Cezara, rzekła: «O Eukast!
Zrób mi, proszę, szczęśliwych sporo w Aleksandrji,
O co, gdy wrócę, spytam sama. Czy rozumiesz?»
Wyraz ostatni w uchu nieustannie słyszę...

(spoglądając na ruch w głębi sceny)

Jakoż przyznaj, że lud jest usługiwan śpieszniej
Od wielu książąt z kasty kapłańskiej...
KONDOR. «... Rozumiesz?»
Słowo to rzeczywiście ma swoje znaczenie.
To tak, jakby powiedział kto: «Weź się do rzeczy
I nie przebieraj wiele, jedno i na prawo
I na lewo, gdzie kogo zdybiesz, uszczęśliwiaj!..»
Alić znaczenie wtóre tego słowa uczy,
Że zdrowej kuchni folgę dać trzeba i winu...
SZECHERA. (tam i sam przechodząc, rzuca Eukastowi półgłosem)
Melmeja chór żniwiarek nowopoślubionych,
Ganimedjon zaś chłopców chcą prowadzić...
EUKAST. Myślę,
Że nie byłoby także przeciw zbudowaniu Mumifikatę[264] piękną sprawić wszystkim trupom
Szczęśliwych, to tej nocy zasnęli...
KONDOR. (chcąc w głąb sceny odejść)
Maksymą,
Maksymą jest: z każdego stołu uszczknąć nieco,
By istnie poznać kuchnię, to jest «sine qua non»[265],
Jak powiada sekretarz cezarski...
EUKAST. (zatrzymując Kondora i Szecherę) Zasiądźmy!
Pojrzmy na lud, ucieszmy serca, o Szechero
Mądra... i ty, Kondorze wstrzemięźliwy! Poczem,
We trzy głowy, zebrawszy sens, uradźmy wszystko,
Nietylko tu albowiem szerzy się wesołość,

Ani u świętych progów jednego z pałaców,
Lecz, jak piorunu iskra, po mieście już przeszła!...
KARPON. (przeciska się przez tłum i podchodzi do przodu sceny) Wytwornie rzekł wielebny Eukast! To przeszło
Jako piorun po całej Aleksandrji... Właśnie
Oczyma was szukałem... Dozwólcie, niech spocznę...

(zasiada obok obradujących)

Biegnąc i biegnąc ciągle, ostrzyłem ciekawość.
Tłum coraz większy — alić coraz to mniej ludzi
Spotykałem świadomych, jak wy, Eukaście!
Wy, łowczy dworu, lub wy, Szechero głęboka...
Głoszą jedni, że młody król ma wkrótce śluby
Zawrzeć z monarchinią, i skwapliwie patrzą
Ku tarasom, gdzie niańki swemi wachlarzami Bawią infanta...
EUKAST, KONDOR, SZECHERBA etc.
— Króla Auleta testament
Niech pochwalonym będzie: po synu drugi syn,
Po jednym bracie-mężu ordynkiem następny
Mąż-brat dla Kleopatry łona jest przepisan...
Jako na wieczystego aloesu liściach,
Któremi się umarłych serca upowija,
By przeniesienia w inny twór oczekiwały:
Wiwat... oto wieść...
KARPON. ...Inni gadają, że Cezar
Kleopatrę uwozi do Rzymu. Wstyd słuchać!
Inni, że taka wola królowej, by miast
Sprawiło bachanalję na cześć cudu, który
Stał się w owym pałacu, skąd do Aleksandrji
Na wielbłądzie zjechała białym... że tam dziwy
O jednej nocy dziać się miały — tak, legje
I Cezar nie wiedzieli, co począć z przestrachu.
Wyznać muszę, iż temu gwoli przyczynił się
Niepomału urzędnik dworu, człowiek łebski
I dobry patrjota, co był jeńcem rzymskim
Na polu bitwy...
EUKAST. Dworski?!
KARPON. Niejaki Her...
EUKAST, KONDOR, SZECHERA.
Proszę!!!
KARPON. Ten skwapił dwóch poetów i ma ich przy sobie:
Greka, który mu pisze «Herejdę»[266] i głosi
Żywot rycerza tudzież glorję czynów jego —
I wtórego, co, staroegipskiem narzeczem dzieje
Stawiając wielkiego Ptolomeów państwa,
Bawi niemałe tłumy na przechadzce walnej.
KONDOR. Przez krokodyla, zawsze miał on coś w zanadrzu,
Ten nasz Her...
EUKAST. Już mniemałem, że na wieki przepadł,
Stawszy się dotąd może szczęśliwym chrabąszczem
Lub żórawiem...[267]
KONDOR. (kwapiąc się ku odejściu)
Mniemanie moje, Eukaście,
Po rozważeniu sporem jest treści następnej:
Skrzepić ciało, zaś rzeczy, jak są, pozostawić,
«In statu quo»[268], co z rzymska wyrażam, albowiem
Skoro lud, uprzedzając zlecenia monarsze,
Pełni je, więc jakoby z natchnienia to czyni
I «prorokuje» — jest to wyrażenie judzkie,
A niemniej akuratnie rzecz określające.
Nadto — po grecku — dodam to jędrne zaklęcie:
Przez Bachusa!
SZECHERA. (zagadkowo i poważnie)
Dopóki płynie woda żywa
Z piersi źródeł, niema co przesłaniać jej chustką
Ku wycedzenin czystszych kropel... i, jakkolwiek
Żrzałą myśl klo wypowie i językiem jakim,
Nienaganionym będzie mówcą.
EUKAST. Przez Hermesa!...
Nikt mi lepiej nie wraził w czoło całej pięści!
Oto prawdziwa jeszcze Sybill[269] egipska!
Zapomniano już równych... dla kogóż?? Dla owych

Nieogładzonych Greków, brodatych i bladych,
Którzy się filosofos zwą!... Lecz wątpię, żali
Dorośli, aby sowy, w szczeblowaniu bytów
Cokolwiek wiedzą, wziąwszy nie zinąd, jak od nas,
KONDOR. Tandem[270] jest uradzone, Eukast, Szechero,
Karpon i my, w myśl słowa królowej Egiptu,
By, szczęśliwymi stając się, nakłaniać innych
Ku tejże treści, czyli uzupełniać misję.
Z placu jednego w drugi wzierajmy z pilnością
I od jednego uczty stołu do następnych
Oko miejmy... aż chwila otrąbienia przyjdzie,
Rzecz, do której jeżeli przywiązuję wagę,
To, iż trębacze mnie są, nie komu, podlegli
I że zleciłem mosiądz trąb chędogo trzymać.

(słychać pobrzęk harfy i nucenie)

WOŁANIA TŁUMU. (w głębi sceny)
...Górą harfa Egiptu
KARPON. Chór jeden!.. Niebawem
Z drugim nadejdzie i Her w zupełnym pancerzu,
Jaki, odkąd był jeńcem, dla pamiątki przywdział...
HARFIARZ. (u przodu sceny — śpiew)

I.

Niech sobie obce ludy mają mnogość
Sycących potem skibę pracowników,
Przestawa Egipt na jednym i starym,
Który po dziś dzień służy, jak sługiwał, —
Na ogrodniku swym przestawa Egipt:
Na świętym Nilu.

CENTURJON. (przy jednym z bocznych stołów) Co więcej, że samemu służy Egiptowi!...
GŁOSY TŁUMNE. Wiwat harfa Egiptu! — przez Hermesa, wiwat!...
HARFIARZ.

(śpiew)
II.

Niechaj zwycięzcy porywają ludom
Panny, z białego idące marmuru
Do widzów, którzy są Pygmaljonami...[271]
I niech przynoszą je do swoich stolic;
Stalsze ma Egipt pomniki dziewicze.
Ma piramidy!

FORTUNJUS. (przechodząc około stołu, do Centurjonów) Kibić których pomaga do westalskich[272] zalet!...
TŁUMNE GŁOSY. Górą patrjotyczny nasz wieszcz!... Uciszcie się!...
HARFIARZ.

(śpiew)
III.

Niebo dał Egipt oku zdziwionemu
I ziemię odkrył, i umysłów płytkość
U tych, co zinąd naukę czerpali...
Wreszcie, ażeby dobytek wszechskarbów
Na pokolenia utrwalić balsamem,
Pismo wynalazł!...

RYCERZ. (u stołu Centurjonów) Zaś tem hermetyczniejsze[273], że on sam je czyta!...
TŁUMNE GŁOSY. Skończył śpiewak, gdyż pieśni końca nie byłoby,
Za cel mającej cuda Egiptu, więc świata!...
U STOŁU CENTURJONÓW. Górą legje, od wysep Brytańskich do Nilu!
Niech żyje boski Julius!
HER. (ku przodowi sceny) Wieszcz, co prawdę głosił
Ludowi, dla bogactwa treści słusznie przymilkł,
Lecz nie sam on ze źródła popija świętego —

(do Greka)

Psymacha uczniu, weź go dytyrambem[274] swoim,
Z Homerem równo stawiając...
LIRNIK. Uciąć z tego wolę
Jeden więcej Herejdy zarys...

(poczyna głosu próbować)

Hera śpiewam!
— — — Nie Muza, ni treść są przeciwne,
Lecz zaziębienie gardła...
Hera śpiewam, który

Długą niewolę cierpiąc, ćwiczył się w sapiencji...
Ani podołam więcej, tak mi gardło skrzypi...
HER. Nie śpiewaj Hera, uczniu Psymacha!... Daj pokój!
Raczej skrzep wycieńczone długim znojem członki!
Dość czuwałeś...
KONDOR i INNI. (rzucają się ku Herowi) Zaiste — nasz Her!! Herze, salve![275]
HER. (półgłosem) Nie noścież mię w tryumfie!
Bądźmy incognito, Przysiądźmy na ustroni...
GŁOSY W GŁĘBI. Górą chór pasterski!
STAMTĄD I ZOWĄD OKRZYKI. Pasterski chór, nad wszystkie chóry dawny, wiwat!
Idą kobzy, opodal żniwiarkowie młodzi
I panny ze sierpami, rzuconemi w ramię,
Jak zaniedbane jakie księżyce na nowiu...
MŁODZIEŃCY W TŁUMIE. Sierpy, czemu wy, plącząc się w jedwab warkoczy,
Stępiłyście swe ostrza?...
OGÓŁ GŁOSÓW. Słuchajmy śpiewania!

(jak w całej tej scenie usuwają się jedni w głąb, drudzy naprzód występują, tak zbliża się i chór wieśniaków)

CHÓR MŁODZIEŃCÓW.

(śpiew)

Zato, że chłopcom pokradłyście serca,
Nie nie umiejąc poczciwszego zrobić —
Zato, że chłopców poczarowałyście,
Rzucając na nich z zasadzek jabłkami,
A do rozpuku po sieniach się śmiejąc —
Niebawem wszystkie, jednym długim chórem,
Pójdziecie wdzięcznie Dianę przeprosić...[276]

Pójdziecie, kosze wyplatane niosąc,
Śpiewać i świeże ofiarować placki...
CHÓR DZIEWIC.

(śpiew)

Któż temu winien, że chłopcy widzieli
Wieńce u okien chat.. i kto ich prosił,
Żeby zbierali jabłka latające,
Które z ogrodów ciska wiatr, jak zechce?...

My poniesiemy objaty Dianie,
Skoro pójdziemy zamąż — i nie pierwej!
EPOD.
Kogut na straży, w hełmie koralowym,
Da znak, że trzeba wstawać nowożeńcom
Do pracy, wespół podzielanej odtąd,
Do pracy tylko, i do pracy zawsze...
CHÓR DZIEWIC.
Koguta niema w żadnej u nas chacie,
Tylko gołębie i tylko turkawki.
EPOD.
Kogut, na jednej czuwający stopie.
Zapowie, że się odmieniły wczasy
I niekoniecznie zawsze bywa radość...
CHÓR DZIEWIC.
Pogoda wraca po ulewnym deszczu.
CHÓRY RAZEM.
Gołębie wzlecą i pary turkawek,
W tęczy obetrą mokre pióra swoje...

HER. W życia wiośnie, gdy byłem na dalekiej wyspie
(Gdzie mnie dla wdzięków moich sprzedał Fenicjanin)
Między Cyklady, znałem jednego poetę,
Który ówdzie wygnanym był i kreślił jamby
Pasterskie arcyudatne — wszelako
Zawsze do wojennego rytmu czułem pochop...
KONDOR. Zupełnie, jak ja!...
EUKAST. Eheu! Teorje zniknęły
Klasyczne, owe szczeroegipskie, naprzykład:
«O krokodylu, łzami zalanym z miłości,
W dwudziestu siedmiu strofach, z chorały i gesty».
Któżby to dziś potrafił?...

(u stołu Centurjonów)

PIERWSZY CENTURJONÓW. ...Hej, bracie centrujo!
Cóż tak za żniwiarkami poglądasz przez palce,
Jakbyś w oku domacał źdźbła lub rosy zimnej?
DRUGI CENTURJON. Spłynęła mi w garść kropla, podobna do owej,
Którą na wiatr zrzuciłem nad brzegami Tybru,
U progów jednej chaty, skoro weteranom
Rozdawano lemiesze i grunta...
PIERWSZY CENTURJON. Zaiste,
Coś dziwnego ma w sobie brzęk sierpów... ma w sobie

Coś, czego ani tarczy nie przygłuszysz drżeniem,
Ani kubka i kości, kolego, mehercule![277]

(słychać trąbę i)

OBWOŁYWANIE. Koniec uczcie! Na placu tym, placu królewskim
Trąbienie wtóre...
GŁOSY W TŁUMIE. Nikt z nas nie słyszał pierwszego
Dzięki śpiewaniom i graniu...
OBWOŁYWANIE. Za trzeciem trąbieniem
Cisza stanie się, jako w powszedniem mieszkaniu
Prawowiernych Egipcjan, alias[278] w grobie...

(znaczna liczba składających tłum rozchodzi się różnemi arkadami[279] portyku[280] w głębi sceny)

FORTUNJUS. Głoszą.
Że na przedmieściach był już dosłyszany okrzyk
Legionów... Kupcy, zsiadłszy z wielbłądów
Rozpowiadali, że ich na puszczy doleciał
Powiew balsamu, z graniem pomieszany dziwnem,
Z czego królowej okręt «Talam»[281] zgaduje się.
Aleksandrji to przymiot lub wada, że wszystko
Uprzedza się mówieniem skorem albo wieszczem

(coraz znakomitsza część tłumu ustępuje — od jednej strony arkad blask, podobny do łuny, daje się na chwilę widzieć, a przy kolumnie kobieta w długiej, całożałobnej szacie)

CENTURJON. (nagle powstając) Alić tego nie podał głos do wiadomości,
Że się dopala — widzę — stos Pompejuszowy.
DRUGI CENTURJON. Przez Herkulesa!
FORTUNJUS. Patrzcie! U kolumny ówdzie
Ostatni odbłysk wzięła jeszcze na oblicze,
Jeszcze zwróciła głowę... To Kornelja!.. Ona!
PIERWSZY CENTURJON. Wraca, przechodzi tędy...

(Centurjonowie podnoszą się, Kornelja przechodzi)

FORTUNJUS i CENTURJONOWIE (wygłaszają) Salve!...
KORNELJA. (podnosząc ku nim rękę)
...Przez was biorę
Uszanowanie rzymskich wojsk dla cieniów męża.
Choćby jeden się skłonił orzeł, to wystarczy
Temu, co był prawdziwie Wielkim...
FORTUNJUS. Pani, niech żałoba
Nie będzie ci nad siły!
KORNELJA. Pompea spomoże.
Gdyby Kornelji przyszło omdleć!...

(Kornelja przechodzi bardzo powolnie poza scenę)

KARPON. (w reszcie tłumu rozchodzącego się) Wonnościami
Powiał około przedmieść wiatr i już są ludzie,
Co widzieli tych, który dosłyszeli okrzyk
(Jest wieść, jakoby w legjach był bunt...)
FORTUNJUS. Kto ją pierwszy
Usłyszał, niech zaniesie jawnie przed trybunał.
KONDOR. Ostatnim byłby!... Otóż i trzecie trąbienie —

(słychać głos trąb, przodek sceny zajęty przez dwie małe grupy — jedna, centurjonów i Rzymian, poglądających wrycie za znikającą w głębi Kornelją; druga grupa złożona z dworskich egipskiich. Dno sceny zupełnie odróżnia się. Poszept tych dwóch grup stanowi dwa chóry tragiczne)

FORTUNJUS i GRUPA RZYMIAN. Ten lud szuka piersiami woni, którą «Talam»
Liny purpurowemi rozbrzmiewa w powietrzu.
A ówdzie wdowa, męża wielkiego żegnając,
Szuka przedłużyć arom[282] smolnego łuczywa...
EUKAST i GRUPA EGIPSKA. Wcale zwątpienia niema o weselnych godach
I, że wrychle królowa będzie poślubioną:
Infant-brat cały jest pstry od złota i cacek
A dworskie damy naprzód próbują, jak tańczyć.

GRUPA RZYMSKA, Wielki mąż pozostawia po sobie śród Judzi
Jakoby cień, leżący na wszystkich ich myślach,
Który budzi się, wzmaga, blednieje lub wstawa
Z następstwami wypadków, idących za śmiercią,
Same zdarzenia, mając pieczę o pamięci
Opłakanego, wznoszą swoje ręce nikłe
Do pochylonej wdowy!...
GRUPA EGIPSKA. Testament Auleta,
Nakazujący córce iść za swego brata,
Po raz drugi tem święciej będzie wypełnionym.
Jak mumja jedna ciągła, nasi monarchowie
Zachowują tenże sam porządek od wieków!
GRUPA RZYMIAN. Śmierć jest silna i strzały Diany są szparkie,
Lecz pospolitej rzeczy miłość uprzytomnia
Mężów wielkich i dobrze sprawie zasłużonych,
Poszukiwać ich radząc w ustawach i w życiu,
Nie zaś w mumifikacji cedrowym balsamie!...
GRUPA EGIPSKA. Zdałoby się, że ludu śpiew wracającego —
Zdałoby się, że słychać już muzykę wioseł
Zepsowaną odbrzmieniem wojennego marszu...
GRUPA RZYMIAN. Coś, jakoby grom kroku wracających legij
Lub orłów tętno, żeńską spasowane muzyką,
Zda się utrapiać uszy...
WOŁANIE Z POZA SCENY. Talam! Talam! Talam!
JEDEN Z GRUPY EGIPSKIEJ. (podbiegając w głąb sceny) Zaprawdę purpurowa plama wzdętych żagli,
Jak zachód słońca w morzu, falą ku nam płynie,
Już liny można widzieć — a jużci je zliczyć
Już ciskają kotwicę — — Słyszycie głos tłumu?
Już są! Królowa wiedzie Cezara.
JEDEN Z GRUPY RZYMSKIEJ. Już Cezar
Wiedzie królowę.
WOŁANIE Z GŁĘBI SCENY. Górą kapitolińskie orły! Egiptu królowa
I Cezar górą!
EUKAST. W szranki dwa po stronach obu
Przystać radzi zarówno okoliczność sama,
Jako i ceremonjał...

(też same grupy dwie rozwijają się w dwa równoległe szranki)

WSZYSCY. ...I wrychle do portów
Domostw przybić, jak statek do stolicy portu.



SCENA TRZECIA.
W głębi okazuje się pierś okrętu. Cezar i Kleopatra, popod ręce, w poufnem zbliżeniu, wchodzą między szrankami, które lekkim pozdrawiają gestem — osoby przybyłe zajmują przodek sceny, grupy, rozwinięte w szranki, cofają się zupełnie.

KLEOPATRA. Raz, jakkolwiek na twojem oparta ramieniu,
Poczułam chwilę trwogi, wrychle —
Kiedy legiony dalej nie chciały iść...
CEZAR.Oto
Krańce imperjum świata!
KLEOPATRA. ...Aleksander
Nie doszedł dalej, jedno ówdzie, kędy,
Falang[283] bunt...
CEZAR. I dlatego, wyskoczywszy z łodzi
Przypomniałem ci, pani, że dotrzymał słowa
Juljusz, że tobie jego nie zbrakło ramienia
Aż, gdzie stanęły orły na stertach, jak wryte,
Aż, gdzie się świata promień zatumanił w piaski,
Aż, gdzie na teraz koniec okręgowi dziejów...
Mówiłaś «Pójdź!» — poszedłem. Nie jesteśmyż ludźmi?
Aleksandrowi dobrze było sobie tuszyć,
Że Ammońskiego[284] synem on ze krwi... Młodzieńczyk!
Kleopatro, czlowiekiem być to także zacność.
To w diademie przejść się pod jarzmem, to więcej
Niźli dość... O, tak, pani! Królowo-kobieto!...
Być człowiekiem w obliczu ciebie, jest zarazem
Kłonić się i brać wieniec.

(podając jej obiedwie dłonie)

Obejmij raz jeszcze
Ręce Juljusza! Księżno, niezadługo konsul.
Spełniwszy swoje, wróci na Kapitol,
Wzywany dwakroć, ludu głosem i senatu.
KLEOPATRA. Podaj chustkę... kobiecie... Cezarze!

(wstaje i ma się ku odejściu)

Królowa
Egiptu wyjdzie nieco na ganek — lud czuwa
By orzeczono ślub jej z młodszym bratem, królem,
I aby pełnomocnik pospolitej-rzeczy
Rzymskiej wygłosił króla zeszłego testament.

(Eukast wchodzi z próżną półwazą złotą w ręku)

EUKAST. Ananasy poniosłem monarsze i rzekłem,
Że monarchini w czoło go całuje...
KLEOPATRA. (mając się ku odejściu, do Eukasta) Ile
Uszczęśliwiono ludzi pod moją niebytność?
Chcę to podane pismem widzieć i mieć w ręku
Królowi trzeba ponieść wielbłąda z papieru...

(odchodzi)

CEZAR. (wstaje i za Kleopatrą woła)
Kleopatro, nie za mnie ślub ten!
KLEOPATRA. Za Rzym...
CEZAR. Ani
Za Rzym! On byłby od narodu twego
Z tobą razem przeklęty, gdyby nie dynastja!...
Sługą byłabyś Rzymu, nie zaś pośredniczką Ludów...
Za poprzednika króla niedołężność
Za swojej własnej siostry intrygi, za brata i męża nicość...
— Za lud, wwychowany
Między sfinksem a mumją!
KLEOPATRA. Konsulu! Królowa
Czasu nie ma przedłużać mów tych...

(idzie dalej)

Dowidzenia!

(po przestanku)

Raz jeszcze dowidzenia — dziś, na owem miejscu,
Które sam poświęciłęś Fortunie-mścicielce.
Tam!... i o tejże porze... Juljusz!...
CEZAR. (pochylając czoło) Milczę.
KLEOPATRA. (powracając parę kroków i zatrzymując się) Tyle jeszcze: że miłość zupełna jest zawsze
Szczęsną... dlatego, że jest!

(zakrywa oczy i pośpiesza kroku; odwracając czoło poza się)

Cezar, dowidzenia!..
Pisz!... Ty, co wynalazłeś listowną rozmowę
Lub nadałeś jej życie...

(zatrzymując się u progu arkady)

W wazach twej komnaty
Pozostawiono wschodni szarlatny anemon[285]
Jak purpura!... Odwiedzić go niekiedy pójdę...
Może coś słońce liśćmi napisze, nim zwiędną...

(znika w arkadzie)

CEZAR. (sam — z niejaką obłędnością)
...Słońce tli się pod ciężkiem sklepieniem piramid,
Co ukamienowały niebo... Czasem tylko
Gniewny kometa ciemność odpycha ze wzgardą...
............

(Kalligjon, trzymając w ręku pisma i hełm, a na ramieniu mając zarzucony płaszcz, wchodzi i wygłasza)

KALLIGJON. Kapłańskiej kasty główne posły z testamentem
Auleta!...
CEZAR. (zimno) I senat i lud zna od wieków
Ten testament — tekst cały — wszelaki papirus,
Pism tak wiele trumiennej treści! Mumji odór
Balsamuje mi głowę po ramiona... Jakby
W przestworze tym nie można było skrzydeł rozwiać,
Coś zlepia pierze orłom i nagle je czyni
Mumifikatą, świętszą od ptaka, lecz niższą...

(do Kalligjona)

Kapłańskiej kasty męże arcypełnomocni,
Jeżeli chcą wnijść, mówić, czuć i znać niech wnijdą.

(Kalligjon gestem ręki daje wnijść kapłanom)

PIERWSZY Z KAPŁANÓW. Potężnemu odwieczni — pokłon.
CEZAR. Wzamian, wzamian!
PIERWSZY Z KAPŁANÓW. Od tysiąca lat w świętych grobach stróżę mając
Nad całością królewskich ciał, a z których żadne
Nadłamanego nie ma palca — tak piękne są! —
Przechowując zarazem i zbiór odpowiedni

Alabastrów, śród których spoczęły wnętrznoście
(Jakkolwiek te doczesne są, jeśli monarcha
Doczesnym się w jakowej cząstce okazywał),
Silni zasługą swoją, umocnieni kastą,
Urzędem zawołani i mający w rękach
Auleta, zeszłego monarchy, testament —
Przychodzimy, by akt ten w dzień królowej ślubu
Nie pozostał za ręką rzymskiego konsula.
CEZAR. (biorąc papirus) Dotknąłem — i powracam.

(pierwszy z kapłanów poczyna ceremonialnie zwijać papirus)

DRUGI KAPŁAN. Miejsce, znamienicie
Przestronne, dla królowej cielesnego kształtu
I dla monarchy, męża jej, na wiele naprzód
Pilnie pookadzane co dnia, miejsce w rzędzie
Następliwe — hodować umiemy...

(kiedy kapłani spowinięciem papirusa zajęci są, wchodzi bez oznajmienia Rycerz)

CEZAR. A co brzmi
Z godnych słyszenia rzeczy?
RYCERZ. Ludność dwóch prowincyj,
Peluzji i Kanopy, rozkazem królowej
Zmieniono w poczet stałych biegaczów z listami,
Wici przytem o nocy zapalane będą —
To zaś obrotem galer na morzu się znosi
Aż pod Cyklady!...
CEZAR. Czuwać zewszechmiar jest słuszna.
Dobrze pozdrawiam!...

(kiedy Kalligjon podaje hełm i obrzuca Cezara płaszczem podróżnym, ten mówi)

Zamek, w którym po raz pierwszy
Spocząłem i gdzie blade czoło Pompejusza
Zastąpiło mi drogę, zwiedzę dziś o nocy...

(wychodząc)

Legje nad ranem w drodze spotkają Cezara.

(Kapłanowie i Rycerz głębokim pokłonem towarzyszą wychodzącym do progów portyku)



SCENA CZWARTA.

PIERWSZY KAPŁAN. I oto, jako było na początku, tak jest!...
Zewszechmiar spokój — król i królowa ciż sami.
Rzeczy egipskiej tylko mądrość to potrafia,
Precept tylko hermejskich sprawuje to siła.
Mąż, zaiste, że wielki opuścił te progi,
Acz drobne sprawy raczej nad miar go zwiększają!
RYCERZ. «Przybył — pojrzał — dopełnił...»[286]
PIERWSZY KAPŁAN. Rzeczy jednej zbywa,
O rycerzu, nad wszystkie ważnej i dla której,
Tu, tam, teraz co chwila trapieni jesteśmy —
DRUGI KAPŁAN. Konjunkcji[287] ciał niebieskich!...
PIERWSZY KAPŁAN. Ongi nie bywało
Królewskiego małżeństwa bez gwiazd połączenia.
DRUGI KAPŁAN. Niejaki przebłysk, wielce wątpliwy, zdaleka
Dawa się podejrzewać, atoli...

(Psymach i Olymp wchodzą, nie przerywając dialogu)

PIERWSZY KAPŁAN. Atoli Zwać tego nie godzi się przebłyskiem, co ledwo
Jaki Archiprezbita lub jaka Szechera
Długim postem w głębinie niebios domacali.
Prawdziwy syzyg[288], istnie horoskopu godny,
Cale innego blasku jest, niż to widzenie.

(do Psymacha i Olympa obracając się)

Atoli w świeckiej (jeśli się tak godzi mniemać)
Wiedzy ćwiczeni męże rozeznają przecież
Syzyg zodyjakowy od widzeń światłości.
PSYMACH. Ile różnem jest oka niebieskiego wnętrze
Od wnętrza niebios!...
OLYMP. Młodość człowieka od wiosny!...

(Kleopatra we wielkim stroju weselnym — z jednej strony Eukast, z drugiej Eroe — wchodzą)

KLEOPATRA. Jeszcze i tu spotykam wiernych i szczęśliwych.
KAPŁANI. Wszędzie i zawsze — —

(Kleopatra, nie wybierając miejsca, siada)

KLEOPATRA. Jestem zmęczona... Zaprawdę.
Iż miałam czem!...

(do Eroe)

...Co możesz, z tej szaty weselnej
Odbierz! Niechaj odetchnę...

(odrzuca tam i sam przez ręce Eroe i na ziemię niektóre zwierzchnie odzienia; spostrzegając Rycerza)

...Aah! Rycerz!... Ty bierzesz
Straż tej nocy w Serapjum po ludowej uczcie?
Arcy to jest rozsądnie...

(do obecnych)

On jest gwiazdą wojska!
On jest ten, który pierwszy królowę ostrzegał,
Jak niebezpiecznym Cezar... wojownikiem byłby
W danej chwili... On w zamku jednym w okolicy
Królowę prowadzącą wojsko, zbawił... Tak jest...
RYCERZ. Monarchini!...
PIERWSZY i DRUGI KAPŁAN. (przyglądając się osobie Rycerza) Jak zrodzon w kaście wojowników!
W dostojnej wodzów kaście jakby na świat przyszedł.
KLEOPATRA. (mniej głośno i z westchnieniem) On pierwszy mi Cezara zwiastował przybycie!...

(do Rycerza)

Rycerzu! By podzielić w czemś twe trudy na dziś,
Kleopatra ci hasło znajdzie. Weź wyrazy:
«Zorza i perly»... choćby zausznic mych perły!

(do Eroe)

Szaty słów dworskie ciążą niekiedy zarówno,
Jak te, których już nieco odjęłaś, Eroe!
Jeśli zdołasz co jeszcze zwlec, odrzucaj wszystko!...

(do Olympa, wyciągając się w krześle i odrzucając z włosów bandelety)

Medyku! Doświadczenie pouczyło gminne
Liśćmi ochładzać skronie — i stąd wieńce poszły,
W czas uczt przyjęte do dziś... Jaki, mniemasz, z liści
Błogo uśmierza ciężkość głowy nadużytej?
OLYMP. Wawrzyn, lubo ma nieco trucizny. Niekiedy
Bluszcz, albowiem chłód trzyma. Czasem liście wonne
Tymu[289]. Poniekąd wschodni czerwony anemon...
KLEOPATRA. (z dziwnem poruszeniem)
Anemon?... Do purpury podobny!... Anemon!!...
OLYMP. Wszelako spokój ducha, tudzież kontemplacja[290]
Firmamentu niejedną leczyły gorączkę.
PIERWSZY KAPŁAN. Eter[291] boski, na szczycie niebios przestający...
DRUGI KAPŁAN. ...którego rzadki człowiek zakosztował...
KLEOPATRA. Może
Zarzucę na się jaką opończę podrzędną
I, w pierwszą lepszą łódkę stąpiwszy, popłynę
Poglądać w gwiazdy... Nie wiem, jak poradzę sobie.
Tyle znużona jestem!...

(po chwili)

Mądry Psymachu! Ty, który
Bibljotekę dla mnie zbierasz w Aleksandrji
I uczniami masz co dnia zapełniony portyk.
Mów! Chcę o filozofji coś słyszeć. Mów, czemu
Z błogosławionych torów wielkich szkół wyszliście?
Ongi mędrcowie siłę znamienitą mieli
Przeistoczenia uczuć w nieznane potęgi,
Jak boski czynił Platon, że przemilczę starszych...
Dziś wszelako... Chciej, proszę, powiedzieć mi: czyli
Gdyby naprzyklad oto Eroe niechcący
Tknięta była piorunnym miłości pociskiem.
Czyli też z was kto wzorem starożytnych mistrzów
Wziąć umiałby tę piękną głowę, jak amforę
I odmienić w niej całość zawartą w treść inną?

(wyciągając się w krześle i domykając, oczu)

Jak królowa, o dobro poddanek staranna.
Pytam — — słucham...

PSYMACH. ...Przykładem mistrza szkoły starej,
Poprosiłbym o jeden dzień namysłu
KLEOPATRA. Tylko
O jeden dzień! No, proszę... Dlaczegóż nie o wiek?

(przeciąga się w krześle z oczyma zamkniętemi)

EUKAST. (do obecnych półgłosem)
Królowa, jeśli wolno tak rzec, jest znużona.
RYCERZ. (półgłosem) Hasło, mnie dane. wkrótce obejmę...
OLYMP. (półgłosem) Pozory
Snu nieraz rzeczywiste przynoszą owoce...
EROE. Królowa mówić głośno pozwala, gdy marzy.

(Kleopatra porusza nieco ramieniem — kapłani, mając się do stanowczego odejścia, przybliżają jej papirus na złotej półmisie; Kleopatra spostrzega ten ich gest i ponosi rękę ku przedmiotowi)

PIERWSZY KAPŁAN. Konsul dotknął.
KLEOPATRA. (porywając się) Juljusz!... Cezar?... To dotknął... Co to jest?
DRUGI KAPŁAN. Testament.
KLEOPATRA. (powstając z krzesła) ...Zbyt bolesne spomnienia... Eukast!
Niechaj z konfitur zrobią podobieństwo kształtne
Papiru tego i niech monarsze poniosą!
Mąż mój rączkami dwoma dotknie się tej rzeczy.

(wychodząc)

Królowa was pozdrawia!...

(Eroe i medyk Olymp, a Eukast uprzednio, towarzyszą królowej)

PIERWSZY KAPŁAN. Jak piękna jest miłość
Koronna! Godna tego Ptolomeów rodu,
Z którego po dziś każdy stoi w mumji swojej
I złamanego nie ma palca!
DRUGI KAPŁAN. Dobrze okadzone
Framugi[292], tudzież skrzynie z drzewa pachnącego,
Niepróżno tak zaletne stadło oczekują!

(do Rycerza)

Rycerzowi słynnemu skłonienie.
RYCERZ. Wzajemne!

(Kapłani wychodzą)



SCENA PIĄTA.
Noc widocznie zapada — w głębi nieco światłości.

PSYMACH. Dziewięcioma języki mówiąca osoba,
Greckich świadoma rzeczy, a celna w egipskich,
Nauczona więc mądre zagadki stosować,
Bardziej słowy olśniła mię teraz, niż berłem.
Często wracam myślący z królewskich posłuchów,
Napotykając wielkie tych sfinksów oblicza,
Które się wylęgają tam i sam na słońcu.

«Miłość odmienić w nowe potęgi i wyższe...»
Żali to się jednemu z mędrców zalecało?...
Cóż powiedziałbyś, walny rycerzu? Czy, względów
Chloe nie mogąc dobyć, szedłbyś do portyku,
By cię nauczał znosić to pitagorejczyk?[293]
Albo czyli z kapłany szedłbyś egipskimi
Po eter wszechkojący w zodyjaku otchłań?
RYCERZ. Nieraz, na dzidzie brodę oparłszy o nocy,
Na pustyni placówkę gdy odprawowałem,
Szedłem okiem, gdzie świeci konstelacja Panny
I w dalekie Lwa gwiazdy lubiłem pozierać.
Lwy tymczasem dokoła zbiegały pustynię,
Więc spokoju ku takiej treści rozeznaniu
W głowie mojej nie stało — słów dziś braknie w uściech.
Tuszę, iż rzeczą dobrą przeciw melancholji
Jest gra rozsądna w kości, lekkie wino, tudzież
Wiedza uzasadniona, iż Chloe są mnogie.
PSYMACH. Mnogie są Chloe ani jedyna jest Wenus!
Epos ma ciąg apostrof i różność rapsodów[294]:
Nadewszystko zwątpienie, pochodzące z onej
Troistości — zwątpienie to filozoficzne,
Któremu też i panny bywają skwapliwe,
Skwapliwi są zarazem rodowi ich krewni,
I rzeczypospolitej interes, i pieniądz.
Takiej sprawie i silnie tak ustatecznionej

Gdyby zaprzeczył mędrzec, zaprzeczyłby słońcu!...
Gdyby z nią walczyć zechciał, byłby odrzuconym
Poza rzeczywistego rozumu całokształt,
Zaś ostatnia z mnogiego szeregu tych Chloe
Cisnęłaby mu w oczy swój zużyty koturn![295]
Zarówno więc i grzeczność dla niewiast pełnimy,
Do ich starań usilnej dokładając ręki,
Jako i filozofji oddajemy hołdy,
I pospolitej rzeczy kształcimy harmonję,
Obejmując zwątpieniem treść, rzeczoną wyżej.
RYCERZ. Straży zastęp zbliża się.

(wychodzi naprzeciw wart, Psymach ma się za nim)

PSYMACH. Niech «Perły i zorza»
Ubezpieczą mnie równie, jak w zadaniu ciasnem
Filozoficznie hasła logiki użyłem...

(straże zatrzymują się przed Rycerzem)

Lecz cóż widzę! Jednego z mych uczniów prowadzą!
RYCERZ. Kto i czemu pojmany jest?...
STRAŻY NACZELNIK. (zaczyna opowiadać) Libacyj zbytek...
POJMANY. (nietrzeźwo — przerywa dialog) Zawiedzionego serca... ofiara! Dla płochej
Harinoe, co hołdy wzgardziła i rymy
(Acz gęsto jej śpiewałem...). Mało czuli ludzie
Nie są skłonni, by pojąć udręczenie wnętrzne,
Zaledwo się przygasić zdolne oceanem!
I trapią mnie dla jednej rozbitej amfory...
Hasła chcą?... Tylko mistrze nasi hasła wiedzą!
PSYMACH. (do Rycerza) Zezwól mi go!
POJMANY. (spostrzegając mistrza) Psymachu wstrzemięźliwy!
PSYMACH. (ujmuje pod rękę pojmanego i mówi do Rycerza) Pozwól!
Podejmę silną tezą ten umysł, zdrowemi
Treściami wesprę, do dom powiodę lub wzniosę,
I filozofa godnym powrócę ćwiczeniom.

(Psymach uprowadza pod ramię ucznia swojego — Setnik z Rycerzem pozostawa na przodku sceny, gdy pod podrzędniejszym Naczelnikiem straż odchodzi)

RYCERZ. Tylko straż nocna prawdę zna!... I tylko owi,
Co bruki pomiatają, między zorzą bladą
A znikającej nocy cieniem, widzą życie!
SETNIK. (mieszając w ręce kości) Spokój powszechny kostkę pozwoliłby rzucić.

(ciska kości)

Dziesięć!
RYCERZ. I dziesięć!
SETNIK. Jeden —
RYCERZ. I jeden! Szczególna — —
Sąż fata[296] symetryczne?... Symetrja przypadków
Znakomitem byłaby dla mędrca pytaniem.
SETNIK. Aż zakręca mi w głowie sama myśl tej tezy!
RYCERZ. Jeden Cezar zdołałby traktować ów przedmiot.
SETNIK. Jako?
RYCERZ. «Alea jacta est!»[297]
SETNIK. Wybornie!
RYCERZ. (ostrzegając znakiem milczenia) Słyszę...
Stąpanie lekkie, drobne, jako liści szelest...
SETNIK. (wpatrując się) Kobieta!... I z kibici jej toku — mehercle! —
Sama się postać jawi nazewnątrz opony.
Jedna z tych, co, uchronić się nie mogąc wdzięków,
Kiedy je kryją, kłamią!...

(Kleopatra w długiej oponie przechodzi w głębi sceny)

RYCERZ. Poznałeś. — Królowa!...
SETNIK. Widocznie łódź jej czeka...
RYCERZ. (postępując ceremonjalnie kilka kroków ku królowej) Obowiązek każe
Wyrazić znak czujności — —
KLEOPATRA, (przechodząc) Hasło me w kolczykach...

(znika w głębi głównego wyjścia)

RYCERZ. (powracając do Setnika) Tak to jest!... Strażnik tylko zna istotę życia!
W tę stronę mędrzec z uczniem pijanym się kwapi,
Gdy monarchini w ową samotna o nocy
Idzie poglądać w gwiazdy, modlić się i dumać...
SETNIK. Izydy jest kapłanką z rodu.
RYCERZ. I z umysłu.

(rzucają kości)

SETNIK. Dziesięć! Co też się w Rzymie dzieje?
RYCERZ. Mężów oto
Dwóch, którzy oczekują trzeciego z powrotem.
SETNIK. (rachując) Moje czterdzieści!
Jeden z dwóch Antonjusz Marek,
A trzeci, co z powrotem, Cezar... Drugi?... Nie wiem.
RYCERZ. No!... Lepid...
SETNIK. Przy tamtych dwóch postać znikająca.
Przecie go tu w Egipcie zbliska widzieliśmy.
RYCERZ. Przezorny człowiek, arcy w kunktaturze bystry.
SETNIK. Ah, pozwolisz, rycerzu — nie tego legjonom Szukać!... Antonjusz rusza się... i rusza płacę...
Ciska kości...
RYCERZ. I gęsto przegrywa.
SETNIK. Niekiedy!

(po przestanku, igrając kośćmi)

—  — Grunt jest, że Rzym ma ludzi w legjach od wyprawy
Wielkiego Pompejusza, ludzi, co widzieli,
Gdzie świat się kończy i gdzie pierwej rzymska stopa
Nie tykała twardnącej częstym szronem ziemi
Stron, co są aż pomiędzy Kolchidą północną
A wschodnim brzegiem Frygji; gdzie Hiperboreje[298]
Mieszkają, mając głowy okryte kapturem
Ze skóry zwierząt. Tam są i stepy i morza,
Smętne bory, brak słońca; tam znudzone ptactwo
Wielkiemi bandy chodzi, leniwe do lotu...
Stamtąd jest piana soli, z morza wychodząca,
A jeden lud wojenny zbiega te pustynie,
Kryty łuską, z końskiego struganą kopyta...
RYCERZ. Podobną Cezar powiózł z ostatniej potyczki
Z Party.
SETNIK. To rzecz jest inna.
RYCERZ. Jakże? Sam widziałem —
Łuska w łusce przezrocza, jak paznokieć...
SETNIK. Party
Są Party. Lecz jest plemię na Hiperborei[299]
Kawalerskie, odmienne, z wąsami u wargi
Pokrętnemi, jak węża gdy ptak w dziobie niesie...
A które wypoczynek ma w obrzydliwości,
Ziemią się nie zaprząta, czci bogów zna mało,
Klnie i hasa na koniach chudawych, lecz skorych,
Klacze doi... okrutnie lęka się czarownic...
RYCERZ. (porywając się i dając znaki uciszenia) Słyszę pęd biegnącego — wcale wołań straży!
Cóżby to znaczyć mogło?...
SETNIK. Tak jest —  — bieg wyraźny...

(Wtóry Kapłan, wbiegając od głębi sceny, woła)

WTÓRY KAPŁAN. Rycerze!
SETNIK. Ktoś bez hasła?!
WTÓRY KAPŁAN. Dane było przy mnie
I to fortunnym trafem stało się — inaczej
Nie przeszedłbym przez wszystkie straże...
RYCERZ. Ah, zaiste,
To wy...
WTÓRY KAPŁAN. Niechno odetchnę chwilkę...
RYCERZ. Coś ważnego?
SETNIK. Coś gwałtownego...
RYCERZ. Pot mu ocieka po brodzie.
WTÓRY KAPŁAN. (zaczynając mówienie) Od wielu nocy...
RYCERZ. Nie kwap się mówić!
WTÓRY KAPŁAN. Od wielu
Nocy Szechera mądra z kapłany na wieży
Zodyjakowej światła śledziła niebieskie,
Czekając mniemanego syzygu, — aliści
Dziś, gdy sama czuwała z szczególnem kwapieniem,
Mając źrenice w jeden nieba punkt utkwione.
A postami osłabłe członki, usłyszałem
Krzyk jej, jakoby pękłej struny, lub naczynia,
Gwałtownie strzaskanego... Był to jej krzyk... ślepej!
RYCERZ i SETNIK. Ah!...
WTÓRY KAPŁAN. ...Która, śledząc światło, zyskała ciemnoście,
I, horoskopem drugich zajęta, stradała
Gwiazdy własne!...
Wielka jest przypadków ironja!
Za ociemniałej krzykiem podążyłem. Ona,
Słowy wypowiadając to nieszczęście, zewsząd
Budziła echa wieży, a słowa te były
Pomieszane z proroctwy ciemnemi. Może być,
Że nieszczęśliwej naraz ze wzrokiem i umysł

Stradał jaśnię. Zaś pewną jest rzeczą, iż wcale
Bez pozwolenia archiprezbytów szły głosy
Prorokujące z wieży i że to skandal jest
Szczególniejszy.
Uchwycić ją za ramię chciałem
Na skręcie wyższych drabin, lecz, jak szybki pająk,
Okraczający znaną mu nić, raz zaledwo
Śród księżyca sylwetkę wyszczerzyła czarną
I zniknęła, dopadłszy stopniowań kamiennych.
Brzmienia zostały za nią, wygłaszane echem
Sklepień i gadające o królestwa losie,
O bohaterów cieniach...
Wszystko rzeczy, które
Bez przyzwolenia arcykapłaństwa stały się...
RYCERZ. Bez tegoż wzrok stradała!
WTÓRY KAPŁAN. I to jest zaiste,
Niepowrotnym skandalem!... Was, rycerze, pytam,
Żali tędy lub — co mi właśnie przyszło na myśl —
Żali do Nekropolis nie pobiegła?... Ówdzie
Z groby rozmawiać?...
RYCERZ. Z niewiast tu nikt oprócz jednej
Koryfei[300] Izydy, nie przechodził — ta zaś,
Zaręczyć wam możemy, że jest arcypiękna!...
WTÓRY KAPŁAN. Nie ona!...

(po głębokim namyśle)

Nekropolis jest jedynem miejscem.
Kędy nieszczęsną ponieść mógł szał; tam się kwapię.

(Kapłan szybko uchodzi)

RYCERZ. Z dwojga onych kto umysł ma trzeźwiejszy, wątpię...
SETNIK. Zda się, iż grę na nowo zagaić nie pora.
RYCERZ. Praesagia[301] nie są arcypogodne...
SETNIK. Zaprawdę,
Wszelka noc zawsze musi mieć coś szczególnego.
RYCERZ. (nagle) Towarzyszu, przychodzi mi na myśl rzecz bardziej
Ważna, niźli ucieczka Szechery do grobów.
Straż nazewnątrz obejmiesz ty... przed moją czatą,
Ażeby się gdzieś nazbyt blisko nie spotkali
Prorokini i kapłan... Cóż albowiem żołnierz,
Pełniący służby swoje, umiałby podołać
W tak wysokiej niesnasce?...
SETNIK. Ergo: słucham — idę...

(obraca kroki na sposób wojenny i odchodzi)



SCENA SZÓSTA.

RYCERZ. Rzekł dobrze, iż noc każda coś ma szczególnego,
I niech mi kto potrafi ją na dzień przerobić
Tak zupełnie, potocznie, równo tak, jak dnie są.
My, co czaty od tylu nocy sprawujemy
Po różnych roku porach i w miejscach niejednych.
Znamy tę osobliwość, przynależną cieniom.
Dużo uczonych, nie chcę już powiedzieć: mędrców,
Słowa jednego nocnej nie znając zagadki.
Wstają codzień i chodzą, jako małoletni,
O których pierwej myślił ktoś i ktoś się nimi
Zajmował, kiedy oni ani dbali o to!
Sam, niejedną twarz bladą rano napotkawszy,
Gdy powracałem z czatów, sam umiałbym nieraz
Takiej po wiedzieć twarzy dwa lub cztery słowa,
Którychby ona nigdy nie myśliła słyszeć
Od nikogo, prócz siebie.
To szczególna rzecz jest...
Każde miejsce inakszą ma nocy symfonję!
Tu zaczyna się ona huczną wesołością,
Spadającą oklasków i śmiechów kaskadą
Na bruk miejski, przez lżejsze akordy. Następnie
Tony te milkną — ptaków nocnych słychać poświst,
Szczekanie psa nad brzegiem kanału, plusk w wodzie,
Wykrzyk daleki jakiejś wątpliwej natury,
Uciszenie głębokie —
— potem szelest drobny
Niewieściego trzewika lub flet, który zaczął.
Lecz nie dokonał pieśni... potem jakby ducha
Niedotkliwego smętek w powietrzu i spadek
Jednego listka na bruk — potem wielka
Nocna cisza...
— Aż nagle gromada wielbłądów

Szłapie z rżącemi osły, koła tętnią — wreszcie
Przeklinania woźniców i modły poranne!

(po umyślnym przestanku)

Nowy ton, nieznajomy, dobiega mych uszu:
Coś, jakby odrzucona harfy struna długa
Wiła się jeszcze w piasku, sycząc i brzmiąc razem...

(wytężając wzrok ku głębiom sceny, które mrok okrywa)

To... Szechera!...
SZECHERA. (idąc omackiem)...Od jednej kolumny do drugiej,
Jak pomiędzy dobrymi ludźmi, ślepa idzie!...

(głośno)

Straż lub służbę w portyku kto trzyma?...
RYCERZ. Ten samy,
Który cię czcił widzącą, teraz ufa dla was,
Lecz i boleje!...
SZECHERA. Synu!... Świat zmierzchem się kończy...
Kończy się świat ciemnością...

(kiedy Szechera to wymawia, blade zorzy promienie zaczynają świtać śród kolumnady portyku od głębi sceny)
(Szechera, ciągnąc proroctwo)

—  — która z wewnątrz bucha...
Syzyg, jakiego kapłan szuka z wieży liczbą,
Nie nadejdzie i gwiazd dwóch nie złączą się astry,
I poślubienia w niebie nie ujrzą...
Ta ziemia
Egipska pod epokę, która już, już blisko,
Stanie się tylko jedną rzeką, tylko Nilem,
Tylko korytem, nie już krajem i mocarstwem...

(w głębi portyku przesuwu gondola — Kleopatra wchodzi w oponie długiej, jak wychodziła była w scenie piątej. Zorza od głębi sceny nieco rozjaśnia portyk. Kredowa, słysząc prorokowanie, zbliża się — Rycerz, ręką na oczy pokazując, uprzedza Kleopatrę o nieszczęściu Szechery; — Królowa wstrzymuje się, niema i uważna. Przód sceny jest jeszcze mrokiem znacznym okryty)

SZECHERA. (ciągnąc proroctwo) Kapłanowie z pod klucza gwiazdę wypuścili,
Która idzie. Daleko jeszcze jest, daleko —
Egipt przejdzie, i wielkie morze przejdzie, i nad Rzymem
Stanie, z rozczochranemi włosami, czerwona!...
Nad wzgórzem, jednem z siedmiu, które jest spaniałe,
A Kapitol nazwisko jego (w mowie ludzkiej...),
Tam kometa zatrzyma się dla namyślenia,
Czyli roztrącić, albo nic roztrącić, państwa,
Królestwa i świątynie...
I płomienną głową
Kiwać będzie o nocy nad miastem... Tam wielki
Mąż, którego wy wszyscy znacie...

(przerywa prorokowanie i, obracając wyłącznie do Rycerza, mówi)

Mów, rycerzu,
Czy tu nikogo niema oprócz ciebie?...

(Królowa daje znak Rycerzowi, aby skłamał)

RYCERZ. Niema...
SZECHEBA. (ciągnąc proroctwo) Tam mąż wielki, co trzymał świat w prawicy czystej,
Nie dla siebie potężny, przez męstwa dojrzałość
Panujący koniecznie, cały mąż, jak filar —
Od zawieruchy krótkich puginałów wzięty
Zdradą — dwadzieścia i trzy pchnięć, a wszystkie w piersi,
Zgarnie rękoma, jakby purpurę zarzucał
Pluskiem krwi, jak fałdami płaszcza...
I polegnie!...
I Rzym polegnie odtąd!... I świat nieco!...
Imię
Męża...

(zmieniając głos i osobiście do Rycerza, z rękoma omacnie podanemi)

...Synu mój, odrzecz mi rycerskiem słowem!...
Czy tu królowej niema?...
RYCERZ. (pogląda na Kleopatrę milcząc)
..............
KLEOPATRA. (daje Rycerzowi znak ręką, aby skłamał)
..............
RYCERZ. (do Szechery) Raz powiedziałem...
SZECHERA. Rycerskie słowo?...
RYCERZ.

(pogląda ku Królowej, która mu niecierpliwy znak porzuca gestem, aby skłamał; Rycerz dobywa nagle miecza z pochew, łamie go oburącz, składa u stóp Królowej i woła)

...Słowo rycerskie!!

SZECHERA. ...Mój synu,
Wielkiego męża imię jest: Cezar!
KLEOPATRA. (zataczając się w omdleniu) Jeżeli
Tak — się on — zwie, to Rzym się odtąd zwie przekleństwem!

(mrok, który trwał u przodu sceny, przecięty jest nagle ogonem komety, uwyraźniającym się pośród kolumn portyku)
(kurtyna zapada)


AKT TRZECI.
(SAMOTNOŚĆ I ZGON).

OLIMP[302]. Jest inna dawać wieściom ucho, a inna jest,
Co się należy, pełnić. Lekarz, gdy ma pieczę
O cierpiącym, zawzywa domowniki jego
I poufnie przez sprawy Hygici zaklina,
Przez Apolla-Medyka co najwięcej. Przeto,
Nie pomijam, iż głoszą w mieście o królowej,
Jakoby dla komety, co nad światem stała,
Zamilkła i nie mawia wcale, tak, iż ciszę
W Nekropolis o całą jedną otchłań głębszą
Poczuwa się... Rzecz wszakże, wulgarnie rzeczoną,
Wykładamy niezawsze, jako brzmi w mówieniu,
Godziwem więc jest spytać.
EUKAST. Owszem, monarchowie
Egipscy od tysięcy lat żali nie mają
Dietetyki[303], prawem skreślonej osobnem?
Kilkadziesiąt dynastyj czy inaczej żyło?
Bynajmniej! I, jeżeli dzisiaj król egipski
Zechciałby z nilowego bekasa mieć danie,
Mieć one może, ale osobnym edyktem,
Co więc nie zmienia rzeczy. A tak jest ze wszystkiem,
Czy to z rozkładem godzin, czyli nawet, nawet —
Z ceremonjałem!...

(po chwili)

...Bezmowność atoli
Monarchini jest wieścią kłamną lub wysnutą
Ze solenności[304] berła...
O Cezara zgonie
Kiedy wiadomość przyszła z Rzymu, ceremonjał
Zalecać mógł ten, owy w dworskiej rzeczy ustrój.
Co niechaj głosi albo orzeka mąż biegły,
Jak wy, lub niechaj mówi o tem jaki kapłan,
Starannie ogolony i w bieliźnie czystej
Od stóp do głów, lecz niechaj na rynkach stolicy
Ten, owy milczeć umie, palec w usta kładąc,
Przez Ozyrysa[305] imię i moc!...
OLIMP. ...O wielebny
Eukaście, przez słodkie imię Pytagora[306],
Rzadkim jest, arcyrzadkim człek, co mówi z człekiem
Tak, iż słychać mówienie, treść powiadające.
Jedni albowiem, mówiąc z kimś, naprzykład z księciem
O ostrodze książęcej, będą blask jej głosić,
Jak słońca tarcz, a przeto oni nic nie mówią
I tylko z kimś gadają, sami nic nie mówiąc.
Przeciwnie, drudzy, niebądź z kim gdy mówią, zawsze
Ze sobą są jedynie w gwarze, nic nie biorąc
Do nich idącej treści, ni prawdy, a przeto
I ci milczą. I oto milczenie jest wielkie,
I oto, mówię, cisza jest na świecie, którą
Mędrzec, słysząc, niezawsze chce zdradzać lub może.
EUKAST. (półgłosem) Olimpie biegły! Jeśli tak jest, a zaprawdę,
Że jest tak, to królowa od Cezara zgonu
Nie rzekła nic i wcale nie mawia... Sam będziesz
Słyszał z ust jej... I oto wielkie jest milczenie,
Które słysząc, Eukast zdradzić nie potrafi...
OLIMP. Słowo ostatnie jednak, to ostatnie słowo,
Które rzekła, czy wiernie umiałbyś powtórzyć?
Pyta was o to medyk nadwornej królowej,
Ceremonjału najmniej nie łamiąc — i owszem...
EUKAST. To było tak... Było to, gdy posłańcy tajni
Od cezarowej wdowy, Kalpurnji, przywieźli

Skarby wielkie (i mogę rzec, iż przyzwoicie
Zapakowane w skrzyniach z włoskiego orzechu).
Te karawaną mułów i wielbłądów weszły
Pod sklep głębokiej bramy; królowej znać dano
Przez Eroe, która jest wielką kaneforą[307],
I przez udatność słów jej — — a było to wieczór...
Listy królowa, wziąwszy, odemknęła palcem
Obojętnym... a potem wzrok jej się zapalił
Jakby gwiazd dwie iść miało z sobą na wyścigi,
I, opuszczając papier, w dwie klasnęła dłonie,
I te dwa rzekła słowa: «Haracz Rzymu!». Więcej
Nic, tylko te ot słowa: «Haracz Rzymu» —
OLIMP. Tylko — — —
EUKAST. Lecz to, jakkolwiek słów dwa, tak rzeczone było,
Że się porwały straże w krużgankach — i więcej
Sta halabard upadło na marmur z tętentem,
A echo grom nosiło po salach... Myśliłem,
Że z bazaltowych sfinksów na łapy wstał który
I zawył... Obróciłem się z uszanowaniem
I widziałem błysk tylko sandału złotego
W obłoku szat... Królowa tak odeszła szybko...
Odtąd, cokolwiek mówi, głos ów brzmi sfinksowy —


Sala w stylu architektury grobowej.
Podobne do doryckich dwie kolumny w ostatniej głębi sceny, a po dwóch stronach bliżej dwa przeciwległe wejścia. Na przodzie sceny tron i ławy — przestrzeń między kolumnami i tron okryte zasłonami ciemnej barwy. Niewielkie okna w sali przysłonięte również. Kleopatra, na jednym ze stopni własnego tronu, które są jak siedzenia niższe urobione, niedbale rzucona i wyciągnięta, opiera stopy o skórę lwa.


SCENA PIERWSZA.

KLEOPATRA. Odkąd w komety tego poglądałam grzywę,
Zrobiło mi się w duszy jasno, jak w Amenti,
Jak w pieczarach piekielnych... Dobrze widzę wszystko,
Szczegół wszelki — słomki źdźbło, każdą okoliczność
Czytam... wytwornie czytam i coraz to głębiej
Naskróś tej samej smętnej księgi i, jak wirem
Treści, bywam imana i ciągnięta na dno...

(po przestanku)

Dopóki ręce moje, oczy me, spomnienia
Mogły jeszcze się wspierać na Juljusza piersi.
Nie myśliłam o Rzymie, którego istotę
Słonił mi wielki człowiek osobą lub słowem,
Niekiedy gestem, nawet niekiedy skinieniem.
Tak, gdy przeciwko tobie usiądzie kto w oknie,
Wychodzącem na miasta widok, on ci łokciem
Lub płaszcza rąbkiem miljon mieszkańców zasłania,
Palcem twierdze warowne, świątynie ramieniem...
Lecz dziś dwadzieścia i trzy pchnięć miecza odparło
Tę szlachetną osobę z przed mych smętnych oczu
I, gdybym przez dwadzieścia trzy patrzyła szczelin,
Jużbym widziała tysiąc dwadzieścia trzy przekleństw!

(po przestanku)

O, tak! Rzym ma wielkiego coś, czułam to nieraz,
Gdy na «Talamie», wsparta o ramię Cezara,
Słuchałam pieśni wioseł i czaru słów jego;
Widzę dotąd, nietylko słyszę, co mi mówił...
To jednak «wielkie» Rzymu jest już wielką zbrodnią
I, jeśli Egipt niemniej kończy, to dwa światy
Ku końcowi słońcami dwoma schyliły się...
I dwa się serca w światach dwóch niknących zeszły — —
Juljusz i Kleopatra trwali jeszcze z sobą,
Jak dwoje bytów żywych, lecz z kobietą Cezar
Już był jak posąg, z cieniem rzuconym na piasku.

Rzymu wielkość zaciera społeczność... Mężczyźni
Zwolna, zwolna do tego dojdą, iż z kobietą
Nic prócz słabości własnych nie potrafią dzielić.
Kobiety mężom wzamian tylko dać potrafią
Jeden więcej tryumfu publicznego przyklask.
Wielki jest Rzym... lecz wielkość ta nie znosi człeka!...
Ojca i króla wzięło mi to miasto z serca
I z Egiptu, by oddać płaskim niewolnikiem.
Dziewicze piersi moje podwakroć rękoma
Brał Rzym i dawał chłopcom-braciom do zabawy,
Jak krągłe do rzucania cacka!... Wreszcie i sam
Przed żywego człowieka wielkiem sercem stanął,
Może zadrżał, zgiął czoło... tak, jak byk je zgina,
By tem raźniej na ostrze rogów wziąć wnętrzności...
Cezarze! Ja nie pójdę za wojskiem z szarpjami,
Żeby otulać rany twoich weteranów.
W kilkaset galer zbrojnych wolałabym prosto
Iść na Kapitol... piersi twe oglądać krwawe
Dwadzieścia i trzy razy, o każde z cięć spytać...

(do Eroe)

Eroe, przysłoń okna!
Na niebo nie mogę
Poglądać, odkąd w oczy komecie spojrzałam,
I — niestety, — nie dziwię się Szecherze ciemnej...

(po chwili — przypominając)

A co dzieje się z wieszczką straszliwą i dobrą?
EROE. Na dumaniu i lasce wsparta, mało pomni
O ślepocie; powiada tylko, że od chwili,
Gdy utraciła oczy, nie ma już dwóch wzroków,
Lecz jeden wzrok, jak wszyscy...
KLEOPATRA. Te słowa są cięższe
Od ślepoty, daleko cięższe...

(znowu po chwili)

...Spazm dziś cierpię.
Eroe, podsuń skórę lwa pod trzewik! To jest
Taż sama skóra, z zamku?...
EROE. Dałam za nią
Liktorowi Cezara sześć równych i uśmiech.
KLEOPATRA. (wyciągając palec). Rękę moją pocałuj tym uśmiechem twoim...

(patrząc ku stopom swoim)

Na tej grzywie uklękłam raz w życiu — —

(do Eroe)

Co mówi
Gość, w pałacu królewskim pierwszą noc przebywszy?
EROE. Wiem, co poufny mówi Marka Antonjusza,
Deljus, rzymski kawaler, lecz, co on sam, nie wiem.
Pierwszy wszelako słowa wtórego wygłasza,
Iż po walnym królowej wjeździe do Efezu
Nie mniemali, by mogło być co spanialszego —
Że królowa widocznie nigdy ku nikomu
Nie podjęła tak świetnych starań i że wszyscy
Są pod wpływem jej czaru...
KLEOPATRA. (zanosząc się od śmiechu)
Cha-cha-cha-cha-cha-cha!
Naturalnie, że, aby podjąć Antonjusza,
Wszystek mych dziadów przepych kazałam poruszyć...
Czegóż on więcej szuka lub co umie życzyć?...
(Suknię, jak twoja, taką miałam u Cezara
I dwie te w kolcach perły...)
Eheu! Cóż więcej?...
EROE. Zadziwieni są wielce wyborem mieszkania,
Twierdząc, że to królowej przesądy egipskie
Doradziły opuścić główny dworski pałac.
Gościom — życie, lecz sobie że królowa pani
Pozostawiła groby (mówią), choć nad żywot,
Daleki od niej, oni przenieśliby cienie!
KLEOPATRA. Jest to gładkie... Lecz Marek Antonjusz, gdy zechce,
Ile i gdzie mnie widzieć, jak najsnadniej może...
Konno z nim jeżdżę, wędy zarzucam, śmieję się
Jak szalona!... Wyglądam, myślę, że niezgorzej...
Cóż chcieć jeszcze?... Ja wcale kocham Antonjusza...
Czyliż co więcej można?..
Najściślej tę miłość,
Której on chce i którą może pojąć, ja mam,
Najistotniej, na jego rozkazy — nie zdradzam!

Wiem, czego mnie i jemu potrzeba — mnie zajęć,
Mnie roztargnień, i jeszcze nadto mnie potrzeba
Samotności zupełnej... a bądźże samotną,
Będąc samą!...
I jeszcze trzeba mi niekiedy
Gwaru, wiru, wielkiego zamętu i szału
Zbytku... wesołych ludzi, jak Marek, i, jak on,
Uszczęśliwionych...
I więcej!... Mnie trzeba
Dobrego wodza... Wojsko Egiptu jest żadne —
Prócz zaciężnych z legjonów Rzymu...
...w marszu słabe,
Bez umiejętnej służby — Ja mam plany...
Kielich mi daj!

(dotyka ustami kielicha)

— — Spazm cierpię!...

(spoglądając w ziemię)

— — To taż sama skóra
Z zamku?
EROE. Taż sama skóra lwa...
KLEOPATRA. ...Niczem tak gładko
Nie ociera się stopy, jak tą grzywą złotą.

(po przestanku)

Marek Antonjusz może istotnie rachować
Na miłość moją — — Nie on, lecz sam Brutus nawet
Byłby mi może...

(zakrywa oczy we łzach obfitych)

...Brutus byłby miłym:
On chociaż cień Cezara widział pod Filippi!...[308]

(do Eroe)

Czego te łzy wylewasz?...
EROE. ...Te łzy są królowej...
Zapłakałam niechcący...
KLEOPATRA. Jesteś wielkie dziecko...
Wielkie a bzdurne dziecko... Słuchaj! W tych dniach oto
Trzeba, żebyś mi była zakochaną — słyszysz?...
Rozumiesz?... Mnie to może być arcypotrzebne.
Kochaj się sobie, w kim chcesz, tylko gorejąco!...
Ku temu, iż mnie samej zbywa na pomysłach
I nie umiem bez końca znajdować fortelów,
I nie umiem rozrywek nastręczać ponętnych
Antonjuszowi... Serca kochające, owszem,
Umieją tworzyć, wiedzą, iż to albo owo
Zakochanemu sprawić może niespodziankę,
Uszczęśliwić go nad miar!... Służebna mi któraś
Poszepnęła, by nurek, pod falą ukryty,
Wtykał ryby solone Markowi na wędkę —
Koncept, który się udał i który potomność
Kleopatrze przysądzi, nie pannie służącej.
Historja jest niewdzięczną dla pomysłów szczytnych...
EROE. Kogokolwiek królowa każe, wraz ukocham.
KLEOPATRA. To właśnie, co się na nic nie przyda nikomu!
Miłość taka zaledwo poradzić ci zdolna,
Ażebyś, nic lepszego nie umiejąc czynić,
Została matką bliźniąt!..
...Daj kielich —
EROE. (podając kielich — i, kiedy Kleopatra dotyka go ustami) Wszelako
Zasłona wielka w głębi tej sali pochodzi
Prosto z myśli królowej?...
KLEOPATRA. (powstaje, robi parę kroków ku zasłonie, wrycie na nią spoziera i powraca) Zasłona! Zasłona! —
Zasłona — — — Wymyśliłam zasłonę! — To wszystko,
Cokolwiek jeszcze własną stworzyć umiem siłą...

(Kondor wchodzi)

KONDOR. Królowo! Bezprzykładne starania i zachód
Łożony, aby planom jej stało się zadość,
Czynią w ceremonjale dywersję (że z rzymska
Tak się wyrażę). Psymach biegły i Eukast
Pobożny, i rozliczni mężowie są arcy
Zatrudnieni około tego arcydzieła,
Które królowej palec nakreślił w abrysie[309].
Błogo jest, iż nie od dziś wszczęli Ptolomeje
Monumentami ziemię zapoznawać z niebem,
Czy ku Zodyjakowi iglicami mierząc,
Czy o przestronnych grobu lochach mając pieczę.
Jednakowoż, skoro tak zaprząta się ogół
I spółdziałania mężów zdolniejszych, natomiast
Stary i wierny Kondor pełni wszystkie służby,

Sam wygłaszając nazwy poddanych lub gości

(po przestanku)

Deljus, kawaler rzymski, i rycerz złotego
Łańcucha, oczekują, który wnijść ma pierwej?...
KLEOPATRA. Po rycerzu Deljusa chcę widzieć, zaś owy
Znać to winien, albowiem rycerz z powinnością
Poddanego przychodzi do królowej swojej.
KONDOR. Na obelisku słowa te, nie na języku
Kondora, powinniby śmiertelnicy czytać.

(Kondor usuwa się i daje wnijście Rycerzowi)

KLEOPATRA. Cokolwiek masz, rycerzu, powiedzieć lub donieść
Niech ci to będzie łatwem. Słucham.
RYCERZ. Znam, królowo,
Jak drogie są i trudem zajęte godziny
Świętej czynności waszej: dlatego, jeżeli,
Skrócając treść, okażę ją mało oględnie,
Niech to majestatowi w niczem nie ubliży.
Wieści i doniesienia mniejszej były wagi,
Dopókąd się prowincji całej nie zmieniło
Na biegaczy z listami, a ogniste wici
Noc w noc dopókąd słowem nie brzmiały. Atoli
Dziś otrzymać wiadomość z Cyklad, ergo z Rzymu,
Łacniej, niźli takową rozwikłać i sprawdzić,
I łacniej, niż powstrzymać od rozgłosu złego.
Wojsk przytem kilkadziesiąt tysięcy italskich,
Królowej służąc, ma swe rodzinne stosunki,
Obozy zaś przez całe pustynie ku morzu
Stoją i starczy słowo w Serapjum powiedzieć,
By, jeżeli jest ostre, utkwiło w Italji.

(po przestanku)

Wojna miałażby rzeczą być dotyla pewną,
Iż lada kto roznosi o niej głos i zdanie?
Nie pytam o to, będąc żołnierzem, nic więcej...
Spowiem tylko, że nawet w czas wojny wydanej
Lub w czas odebranego najścia są niejakie
Ostrożności, koniecznie niedostępne wszystkim.
KLEOPATRA. Miałżeby wódz tak słynny uspokajać mało?

(po przestanku)

Mnie dość, że ja znam Marka Antonjusza — alić
Pomnę i tę przytomnić lubię okoliczność,
Iż o Cezarze pierwszy ty mi wiedzę dałeś.
Ku temuż życzę dzisiaj znać, co powiedziałbyś
O tryumwirze?...
RYCERZ. — — — Tryumwir, królowo,
Jest jednym z trzech... Sam Marek Antonjusz, zaiste,
Jeśli za życia dawał diadem monarszy
Cezarowi i temuż po zgonie holokaust[310],
Znać musi, czemu równać go z Boskim nie można...
KLEOPATRA. (wyciągając palec ręki)
Ucałuj rękę moją na znak przebaczenia,
Iż tak o Antonjuszu mówisz...
RYCERZ. Sprawiedliwość
Rubaszną bywa... Marek Antonjusz ma wszelki
Wodza dużego talent, lecz Fortuny niedość...
A jak do Hostiljusa, twierdzą starożytni,
Że Fortuna wchodziła oknem o księżycu,
Tak zaiste wódz, trzeba, by Victorię dzierżył...
KLEOPATRA. (powstrzymując się) Ciągle mów!... Ale śmiech mnie bierze. — Jakże można,
Ażeby wódz przerywać sobie sny dozwalał?...
Mów — mów!
RYCERZ. Tryumwir — śliczny plan miał pod Modeną,
Lecz się musiał do Gallji cofnąć, a z Partami
Lubo najznamieniciej walczył, cóż stało się?...
KLEOPATRA. Pod Filippi?...
RYCERZ. Przez wielkie bogi, pierwszy jestem
Nie uznawać się godnym, bym tryumwirowi
Kaligę zapiął!... Alić sam Antonjusz, skoro
Kasjusza zbił, zawołał: «Wreszcie zwyciężyłem!»
Tamto zaś i to zamiast uwłóczyć wodzowi
Przyznawa mu sąd rzadki... Owszem, to, co mówię,
Kwapi się nie ku czemu innemu krom tego,
Iż obiegają mało hamowane wieści,
Jakoby wódz dla zbytku swego animuszu
Narażać zwykł chorągiew... I, że tylko umysł
Królowej, tylko mądra królowej oględność,

Umie to rzecz stosownie łagodzić, to naglić.
Tak dalece, że, gdyby do wojny przyjść miało
Bez córy Ptolomeów wyraźnego słowa,
Legje nowozaciężne italskie poszłyby
Z Antonjuszem, lecz reszta wojsk... nieco wątpliwie...
KLEOPATRA. Wojna — czy jest, czy będzie jutro albo wcale?...
Trzy pytania w zupełnej równi jednakowe.
Stan, zaiste, osobny — stan ciemny dla ludu,
Szczególny dla monarchów, dla kapłaństwa dziwny.
Nie Egipt sam, lecz świata imperjum tak stoi...
Nie sami monarchowie, ni ludy, lecz czasy,
Lecz bogowie u wrót się janusowych zeszli[311],
I cokolwiekbądź zechcą, stanie się, stanie się!...
Że tryumwir, że jeden dziś z dwóch panów Rzymu,
Że królowej Egiptu przyjaciel, Antonjusz
Marek, przywództwo wszelkie obejma w Egipcie,
To sta tysięcy Rzymian egipskich niech wielbią!
Jak oni hasty[312] swoje królowej oddali,
Tak on swój miecz poświęcił i przykładny afekt.

(Kleopatra nieco zatrzymuje się)

RYCERZ. Niechaj żyje Antonjusz Marek!...
KLEOPATRA. Ze zbliżenia
Drogi pomiędzy Rzymem a Serapjum jeśli
Stugębna wieść się chełpi to porówni może
I Victoria swój sandał nieśmiertelny zazuć,
Ku tymże szlakom kroki wielkie obracając...
Rycerzu, mało więcej powiem: miej się dobrze!

(Rycerz wypełnia ukłon)

Królowa wie, co począł Antonjusz z poselstwem,
Lecz to poselstwo ona odnosząc do niego,
Nie inaczej, jak gościa przyjąć ma i raczy.
Miej się, rycerzu, dobrze...

(Rycerz cofa się)

KONDOR. Deljus! Gość królowej! —

(gdy Deljus wchodzi, Kleopatra uprzedza go wyciągnięciem ręki i wskazuje niższy stopień tronu, jakby krzesło dla gościa)

KLEOPATRA. Obywatelu miasta Rzymu! Deljus miły!
Czeka cię Kleopatra, zbliż się i posłuchaj:
Będę ci mówić, co mnie powiedzieć przychodzisz
Od uprzejmego Marka — a naprzód «Dzień dobry»,
Życzenie, które często mimo przeświadczenia,
Iż dzień nie jest najbielszym znaczony kamykiem,
Powtarzamy wszelako i będą powtarzać
Może lat trzy tysiące. Owszem, rzekną jeszcze,
Że «Dobry dzień» to prosta rzecz i że ówczesna!...
Z naiwnością podobną owej ty przychodzisz,
O Deljus, i pouczyć chcesz mnie, że Antonjusz
Gniewny jest, nie umiawszy przyjąć posłów Rzymu.
Zażalenie, doprawdy, interesujące...

(Deljus czyni gest, iż chce coś odrzec, Kleopatra nie zważając mówi)

Eroe!...

(do Deljusa)

Zażalenie wcale niepomierne...

(do Eroe, która zbliżyła się, i, wskazując na Deljusa)

Kawaler rzymski zechce usłyszeć od ciebie,
Jakie dziś stroje weźmie na turniej królowa,
I powiezie tę od niej Markowi wiadomość...

(do Deljusa)

Krzesło złote Antonjusz przy mnie zajmie. Powiedz,
Że ramiona mieć będę owiane mgłą gazy...
EROE. Gazy, którą Izydy pas gdzie niegdzie spina...
KLEOPATRA. (do Deljusa) Powiesz mu, że za posłów stanowczo nie biorę
Tych, co między Oktawją a nim pośredniczą.
Domowe są to sprawy lub gadki poufne...
Grzecznie uczynię, panów tych prosząc na turniej,
Którzy wrócą i mówić będą o Egipcie...
Mówić, mawiać z Oktawją... o...

(do Eroe)

...Jak dziś ubieram
Stopę?...

EROE. ...Królowa weźmie złoty i podłużny
Koturn egipski, z wierzchu odkryty zupełnie,
Lecz długie szaty zwierzchniej strzępy nań upadną,
A z tych każdy jest sznurkiem drobniuchnych perełek,
Jak krople, wiatrem z fali nagarnięte morskiej,
Tak, iż się palce w pianie pereł ciągle kąpią...
KLEOPATRA. (do Eroe) Dość jest — odejdź i czekaj.

(do Deljusa z dziwnym uśmiechem)

...Jak na Kapitolu
Nogę kiedy postawię, pomyślą, że Wenus
(Babka Cezara...) z piany wyszła i stanęła
Nad Rzymem, o Juljusza pytając...

(wyciągając palec do Deljusa)

...Idź zdrowo.
Idź! Co ci na myśl przyjdzie, to Markowi powiedz...
DELJUS. (z głębokim ukłonem) Będzie to zawsze więcej nad to, o królowo,
Co pozwoliłaś, żebym ci był wypowiedział,
Łask i słów jej potokiem zewsząd uprzedzony.
KLEOPATRA. Dodaj, że każde z uczuć Marka dla mnie czytam
Na odległość pół mili i przez głowy tłumu,
Jak kiedy kto, z wielbłąda na obelisk[313] patrząc,
Rozwiązuje udatnie ryte hieroglify.
Jeśli więc nieco czekać dziś smętno mu będzie,
Niech tam, ówdzie, w przysionkach między kolumnami,
To zwolna, to gwałtowniej chodząc, myśli o mnie.

(mając się ku odejściu)

Grobów pałac szeroki jest jak miasto — —

(daje znak uprzejmy pożegnania, Deljus cofa się; Kleopatra woła)

— — Kondor!

(do Kondora)

Eukast, Psymach, Olimp i mój rycerz wiedzą,
Każdy wedle służb swoich, co i jak wypełnić.
Posłuchanie skończyłam.

(po chwili)

...Czy kto jest na ziemi,
Co mniejby mówił z ludźmi, więcej był samotnym?
Głębszą dokoła ciszę poczuwając, czy kto
Dumał spokojniej?...
Powiedz mi, Eroe, czemu
Nie weselisz się? Trzeba mieć serca naiwność,
Dzieckiem być... umiejętnie... Człowiek jest niemowlę Niewysłowionych rzeczy.
...Weź z przed kadzielnicy
Piasku nieco i usiądź na ziemi i baw się...
Ot tak — tak — —
Usyp siedem na ziemi mogilek,
Siedm — — tak!

(surowo)

A teraz ustąp! Królowa się cofa
Z sali posłuchań swoich.

(Kleopatra przechodzi po usypanych piasku garstkach)

Te siedem szczypt ziemi
To siedm Rzymu pagórków porównanych!
Rzekłam!

(Kleopatra, a za nią Eroe, uchodzą)



(SCENA DRUGA)[314].

PSYMACH. Dany zwysoka abrys zleceniem królowej,
Która zna rzeczy greckie, jak mało kto teraz,
Dopełnionym jest, mniemam, nad życzeń gorącość.
Amfiteatrum, w głębi spore, jak hipodrom[315]
I otwarte, a przeto ludowi dostępne,
Zgadłby kto, że od strony tej zasłona kryje,
Godząc przeto attyckie stylu powinności
Z wulgarnemi na zewnątrz potrzeby turniejów.
OLIMP. Mądrości wszelkiej klucze, słuszna jest, by Egipt,
By Aleksandrja bardziej dzierżyła, niźli Rzym.
Ammona syn, młodzieniec wieków, Aleksander,
Gdy, rozsypawszy makę z żołnierskich furgonów
Na miejscu tem, wykreślił palcem plan stolicy,
Zaiste, znał konieczny tych okolic genjusz.

KONDOR. Powietrze zdrowe, ryb i mięsiwa dostatek...
Ziół wszelakich i gadzin mnogość...
PSYMACH. Umysł
Właściwy miejscowości... ten rzeczą jest główną.
OLIMP. Aleksandryjczyk, łącząc zdolności Greczyna
Z naturą wschodnią, stawa się w każdem rzemiośle
Pracownikiem wytwornym...
PSYMACH. W tej mierze nie znam nic
Godziwszego, jak Wendo-Skita[316]: naród jeden
Daleki, a z którego niewolnika miałem
W Atenach, gdy słuchałem jeszcze geometrji.
Przepadał za mną człowiek ten i potrzebował
Zawsze przepadać za kimś. Zwał się Naśladomir.
Szewc kupił go, to on wraz i koturn ci uszył —
Krawiec — to on ci krawczył... Wystarczało krzyknąć
I zagrozić... Sam tylko nie zdołał nic z siebie —
I niewolnikiem przeto zostawał. Niekiedy,
Cudze łapiąc pojęcia, jak rodzime brał je,
I wstydził się twórczości własnej i czerwienił,
Arcywygodnym sługą będąc. Naostatek
Raz, gdy dwóch spoznał panów, równie mu ponętnych,
Wybrać nie mógł... To jedno, zawsze co mu brakło,
Iż wybierać nie umiał.. Więc na dwoje przepękł
Z umartwienia...

(z westchnieniem)

Równego gdybym tu miał draba,
Gdybym miał tu takiego, czegóżbym nie dopiął!
KANDOR. Żałować czego nie masz, o Psymachu biegły,
Amfiteatrum dziwne skoro zbudowałeś,
Ani sobie wyrzucaj cokolwiekbądź, mistrzu!...
OLIMP. Machiny równej dawno nie widziało miasto.
PSYMACH. Sędziów niedość, opartej dobrze kompetencji[317]
Niedość. Więc się odnoszą do znanych już precept,
Nie śmieją iść: a jako na okręcie bywa,
Że niestawiący krzepko stopy jest od dołu
Porwany wirem ruchu aż do zakrztuszenia
I, co nierad był uznać, musi potem zrzucać,
Tak są późne ich zdania. Dziś klaskać umieją
Lub bezcześcić! A to jest z tej właśnie przyczyny,
Iż gwoli innym sądom trza nie mieć zawiści,
Lecz oświeconą miłość żywić.
KONDOR. Temu zasię
Najwygodniejszą strażą jest kasta.
PSYMACH. W Egipcie!
OLIMP. Ludzie nietylko źli są, iż złość ich porywa:
Są źli ludzie, jak zły jest albo dobry marmur,
Źli, bo gatunku złego... Liścia dotąd jeszcze
Ni zaradczego płynu w tym względzie nie znamy.
PSYMACH. Szczęśliwi, co się mogą odnieść do potomnych,
Alić nam u spółczesnych trza uznanie zyskać.
Amfiteatr ma za cel przyjęcie w Egipcie
Całego świata posłów, którzy wrócą do dom
I po wszech ziemi kresach głośna z nimi fama[318]:
Egipt albowiem nigdy nie stał, jak dziś...
KONDOR. (przerywając). Otóż,
Co i ja mówię. Alić są utrzymujący
Przeciwnie, i, że wojen czekamy ze wszech stron.
OLIMP. Kleopatra jest panią świata!...
PSYMACH. (rozwijając pargamin planu swojego) Godziwsza jest
Monument pojąć, niźli dawać czas powiastkom.
Kiedyś i znać nie będą zwalczonych trudności,
Które spotykał sztukmistrz...

(śledząc plan)

...Szło o to, by naraz,
Jak narodzone dziecię, można było odjąć
Amfiteatr od gmachu nekropolijnego,
Tu grobowe drzwi, ówdzie odkrywając fronton —
Rzecz, której ja dokażę na skinienie ręki.
OLIMP. (radząc się planu) Plan to jasno wyraża. Kto pojrzy, odgadnie.

PSYMACH. Bogdajby!...

(ręka i ramię pracownika wynurzone z pod zasłony)

PRACOWNIK. Mistrzu, jeszcze twojej tu osoby
Zbywa —
PSYMACH. (idąc za głosem, cofa się ze sceny) Kiedyż będę mógł zniknąć w dziele mojem!
KONDOR. (do Olimpa) Mędrzec taki gdy nasze potwierdza mniemania,
Uspokojonym czuję się o kraju dobro.
OLIMP. Wieści o wojnach mogą nie być bezzasadne,
Monarchini albowiem, co chce, zdołać może,
Będąc panią na wszechświat nieograniczoną.
Króle wszystkie swych posłów szła a szlą... Cóż z tego,
Choćby i wojna była?... Wojna zawsze gdzieś jest.
HER. (przez jedno z wewnętrznych wnijść wbiegając) Luby Kondor! Kolego, szczęsny Her cię wzywa...
Pójdź! Czy nie widzisz blasków na jego obliczu?
KONDOR. Świecącego coś baczę na policzkach obu!
HER. Żaden Orfeusz, kiedy swą lubą odnalazł,
Nie był olśniony tyle jej czarem, ilem ja.
Marzyłem zawsze spotkać gdzieś wielkiego męża!
Czułem zawsze, że półbóg istnieje... Wciąż śniłem
Bohatera po mojej myśli... I nareszcie
Stało się... Niech uściskam cię, Kondorze, ciebie,
Medyku, niechaj całą ucałuję ludzkość!
— Dziś pół dnia jak cień chodzę za wielkim człowiekiem.
Rozumiecie już wszystko!
KONDOR. Rozumiemy mało.
OLIMP. Arcyniewiele —
HER. Wszystkie nekropolitańskie
Międzysionki, chodniki, arkady przeszedłem,
Niewidzialny, daleki, patrzący na niego...
Jak cień...

(kiedy to Her niepowstrzymanem słowem opowiada, wchodzi Marek Antonjusz krokiem przechadzającego się. Strój ma rzymski, wykwintny, i różę w ręku. Antonjusz nie chce przerywać rozmowy. Olimp i Kondor, którzy go w głębi sceny dostrzegli, dają znaki Herowi, iż nie są sami, ale ten opowiadanie z zapałem nieprzerwanym dalej prowadzi)

...i tak znikliwy, jak cień...
Raz albowiem
Zatrzymał się i uszczknął różę, i piorunem
Obrócił się, wzdychając jak lew, a oczyma
Na pawilon królowej iskrząc...
Już mniemałem,
Że zoczył mnie! Lecz byłem szybszym i zwinniejszym
Od spłoszonego ptaszka. Wielki mąż nie dostrzegł,
Iż się napawam, patrząc nań, od blisko pół dnia...
Resztę wiecie!...
KONDOR. (do Olimpa) Zbyt albo niedość rzecz wyłuszcza...
HER. (w uniesieniu) Mamże wyrzec, że mężem tym, że tym półbogiem
Marek Antonjusz... wy zaś, że jesteście z drzewa,
Z cegły, niewypalonej słońcem... Czy wy wiecie,
Iż człowiek ten gdyby mi wskazał końcem palca
Sto legjonów, godzących w pierś mą, i powiedział:
«Zwalcz je!» — przez Herkulesa, zbiłbym sto legjonów
Albo ległbym i ziemię przeszyłbym nawylot.

(po chwili spoczynku)

Rzekłem! I dość...
MAREK ANTONJUSZ. (przybliżając się niezmienionym krokiem, kładzie rękę na ramieniu Hera) Czy możesz być liktorem?...
HER. Wszystkiem!
Dopókąd waszą czuję nad sobą prawicę.
MAREK ANTONJUSZ. Zapał nie jest naganną rzeczą.

(do Olimpa)

Byłbym zdania,
Ażeby ludzie moi, których mam u boku,
Do suchego pioruna byli podobnymi,
Żebym, mówię, gdy gestem zagaję w powietrzu
Iskrę ciosu, mógł naraz gromami uderzyć.
Pallas moja jest taka!... Kunktatur nie lubię!...

(igrając różą i obracając rozmowę do Hera)

Czy bawisz się trzeźwością?...

(nie czekając odpowiedzi Hera)

U mnie człowiek dzielny
Może i podpić; tchórze niech pijają wodę...

(do Olimpa)

«Podpić» a «podpić» — spora wyrażeń różnica!
Melancholja gorszą jest od podochocenia.
OLIMP. Ona jest niewolnictwem ducha...
ANTONJUSZ. U mnie — ludzie
Przyboczni niech mi będą wszyscy rozkochani,
Jak kto może! To mędrzec i wódz był ten Bachus!
Nie obelisków zeschłych stróż ani zakrystjan...

(Eroe, niosąc wonności w złotych naczyniach, przechodzi szerokość sceny)

ANTONJUSZ. (rzucając przed Eroę różę) Piękna Eroe, nie kłoń się... ciężar masz w ręku...
Róża zaś pierw, niż mogłaś jej dotknąć, uwiędła.
Liktor mój ją podniesie...

(Her rzuca się ku róży, Antonjusz mówi dalej)

Ja chciałem marsz wstrzymać
I dopiero wojenne rozwinąć działanie.

(zbliża się do Eroe)

A naprzód, o Eroe, twój pośpiech jest zbytni
Lub udany. Wonności są-ż potrzebne kwiatom?
Słyszał kto, żeby róże zakwitłe podlewać
Płynem aromatycznym? Medyku Olimpie,
Daj świadectwo, czy błędnych tu rzeczy nauczam?

(rozmawiając, zbliża się ku siedzeniom)

Powtóre... proszę usiąść ze mną na tych stopniach.

(trywjalnie)

Jeszcze powtóre: gdyby królowa spytała
O przyczynę spóźnienia...
KONDOR. (przyjąć chcąc od Eroe złote naczynia) Byłoby to winą
Kondora, który zaśpiał wyręczyć Eroe...
EROE. Ah, mnie wyręczyć?...
MAREK ANTONJUSZ. (ciągnąc krotochwilę)...Trzeba powiedzieć królowej,
Że jeden z gości, ten sam, który obiecywał
Nie podzierać poczętych prac, aż w ich rozkwicie,
Wszystkie zasłony zewsząd poodsłaniał, wszystkie
Welony z lic posągów. Niech tak panna powie
I nieinaczej, nadto dodając, że taką
Niedyskrecją rażona, o Eroe, chciałaś
Śmiałka powstrzymać... ale, że czyn tak usilny
I heroiczny stał się spóźnienia powodem.
EROE. Spamiętać nie potrafię tylu słów wątpliwych...

(odchodzi)

MAREK ANTONJUSZ. Her, uprzedź nas do zamku...
HER. (biorąc krok przed Antoniuszem)
Tryumwir Antoni,
Gość Egiptu, przechodzi!...
KONDOR i OLIMP. (wypełniając wielkie ukłony) Gość i pan!...
ANTONJUSZ. (familjarnie) Towarzysz!...
KONDOR. (patrząc za odeszłymi) No, i ten Her coś zawsze miał w zanadrzu — oto
Rachowałem był nieco na pomoc choć jego
O tej porze, gdy w służbie nikt na miejscu nie jest
I gdy chyżo czas lecąc już prawie nas zbliża
Do prologu turniejów...
OLIMP. (spostrzegając Eukasta) Ten cię nie zawiedzie,
Co więcej, iż z posiłkiem przybywa stosownym.

(Eukast z pocztem służby, niosącej różne przybory, wchodzi w wielkim stroju)

EUKAST. Chłopcy! Ceremonjału precepta jest jedna,
Jeden jest kanon, który za króla Auleta
Znany był, a i dzisiaj sekretem nie bywa:
Uczta winna być z pompą taż samą stawiona
I odstawiona!... Niema na dworze różnicy:
Czyli ty złotą cofasz półmisę i czyli
Próżny dzban bierzesz, albo napełniony stawisz,
Wszystko jest jedno...

(zbliżając się do tronu i odejmując oponę z patetycznością gestu)

Z tronu i złotego krzesła
Zasłonę skoro zdejmam, jakże to mam czynić?
Jużci z tąż samą gracją (że się tu wyrażę
Po grecku)[319], jakbym tronu rękoma dotykał.

(chłopcy czynią przybory, naśladując ruchy Eukasta)

Oto jest wszystko... Nie znam nic prostszego w świecie.

KONDOR. (wskazując Eukasta) Chłopcy, weźcież ćwiczenie skłonnie i uprzejmie
Z nauk męża, co lata swe k’temu poświęcił.
Kondor od siebie radę tylko jedną doda:
Czerpajcie światło!... Tego wam życzę gorąco:
Światło czerpajcie!

(wychodzi)

OLIMP. Krótkim będę z mojej strony.
Przez Hygieę[320], miewajcie mi się dobrze!

(wychodzi)

EUKAST. (poglądając na chłopców, dokończających przybory) W czasach
Błogosławionych, chłopcy, czuły rodzic, kiedy
Na dworu próg posyłał syny urodziwe,
Dawał im po sto kijów na trzcinianej macie,
By pamiętali węchem Egipt, a sam przytem
Nie szczędził zacnych precept. Z tego są dziś ludzie,
Którzy czynią ozdobę kwitnącego kraju.
Czerpajcież światło i wy, jak to orzekł Kondor,
Idźcie za głębokiego Olimpa wskazówką
I, co zleca pobożny Eukast, pełnijcie
Na cześć Izydy i dla ojczyzny splendoru![321]
CHŁOPCY. (chórem). Vivat!...

(Chłopcy[322], którzy podczas poprzednich alokucyj Eukasta, Kondora i Olimpa zastawiali dwa małe i podłużne stoły u niższych siedzeń tronu, zaczynają szykować się (?).

EUKAST. (patetycznie) Wtórą preceptą (?) jest: Iż, skoro (nieczyt.)
Miejsca swoje zajęły, służba (nieczyt.)

(słychać znak, dany jednym oklaskiem rąk)

PSYMACH. (w dworskim ubiorze)

(wychodzi z rozsuwającej się wpośrodku zasłony, a z nim i Rycerz w świetnej zbroi; przez odsłoniętą część widać wnętrze amfiteatru; Psymach, odwrócony nawpół do tego widoku, zaciera ręce)

Zniknąć we wykonaniu dzieła — oto sztuka!
Kapitalniejszej nie znam precepty i myślę,
Że znać innej nie może uważny pracownik.
Powiadają, że dzieła mają nas uwieczniać:
Nie to wszelako czyni je drogiemi. One,
Gdyby nasz przewlekały żywot z nędzą jego,
Ze zazdrościami ludzi, z odbytych walk trudem,
Zaiste, że cenniejsze byłyby, im wiotsze!
EUKAST. Lud już nazewnątrz gwarnie przed frontonem stoi.
PSYMACH. Alić nie samą tylko zajęty budowlą.
Karawany przybyłe posłów i ich stroje
Bawią rzeszę. Prawdziwych wyglądam ja znawców
Śród tych, co stąd raz (?) pojrzą, ale znają abrys.
Tym, bez których nic niema, uznanie i pokłon.
Błogosławienie.
Znamy, iż gmach nekropolu
Wyjrzał amfiteatrem, lecz tak, jako mędrzec,
Zawierający usta, może on bez szwanku
Zawrzeć napowrót przestrzeń między kolumnami
I (nieczyt.) powrócić sfinksom... Rzecz (?) chwalebna,
A doskonalsza w jednem (?) (nieczyt.) oka!

KAPŁAN, DRUGI KAPŁAN, LEKTOR i CHÓR.
(pierwszy z chóru niesie trójnożną kadzielnicę, drugi kadzenie w naczyniu)
(wtóry znak jednym odgłosem trąby)

HEROLD. (w głębi sceny)

(kiedy to domawia Herold w głębi sceny, Eukast...)



SCENA TRZECIA.
Zasłona w głębi rozsuwa się zupełnie i okazuje jakoby wnętrze amfiteatru, a jednocześnie przez uszykowane rzędy dworskie u jednego z wnętrznych wnijść wchodzą Kleopatra i Antonjusz, ona uprzedzona jest giermkiem, niosącym włócznię krótką, małą tarczę, misiurkę z koroną i ciżmy wojenne, a on swym liktorem, — hełm z diademem na przyłbicy i miecz. Scena zupełnie rozświeca się — w głębi słychać echa okrzyków i granie. Niejaki poczet książąt ludu i dam postępuje za monarchinią — przy Antonjuszu Deljus w rzymskiem świetnem ubraniu.
Ku Kleopatrze ponoszą trójnożną kadzielnicę i podają półmisę z kadzeniem.

PIERWSZY KAPŁAN. Wszelkie poczęcia nie są jedynie z rąk ludzkich.
Rzuć kadzenie początku, by za nas dym odszedł
I wzbił się nad nas...

KLEOPATRA. (rzucając mirrę) Ani dopełnienia rzeczy
Nie są z nas samych!...

(do gości)

Rada, chcę radosnych widzieć!

(do Antonjusza)

Czy dym kadzideł znosisz?
ANTONJUSZ. Z twych rąk...
KLEOPATRA. (na stronie do Antonjusza, tajemniczo) ...Uważałeś?...
ANTONJUSZ. Uważałem.
KLEOPATRA. (na stronie do Antonjusza) Dlatego nie obejmę tronu,
Ani ty. Usiądź przy mnie, aż posłowie twoi...
ANTONJUSZ. Moi??..
KLEOPATRA. Aż ci posłowie wnijdą.
ANTONJUSZ. Tak niech będzie,
Jak wszechwładna chce, mimo, iż...
KLEOPATRA. (przerywając) Tybyś się może
Postarał, by nie mogli wcale...
ANTONJUSZ. (przerywając i kończąc)
— wcale chodzić!...
DELJUS. (do Kleopatry) Plan królowej uwielbił Psymach wykonaniem.
MAREK ANTONJUSZ. Bibljoteki mojej dwakroć sto tysięcy
Woluminów dziś składam pod stopy jej mości.
KLEOPATRA. Na obłokach miałażbym stawić stopę?
ANTONJUSZ. Owszem!
Zefiry po obłokach pląsają.
KLEOPATRA. (głośno i do wszystkich)
Antonjusz
Apoteozę dla mnie marzy — gdy ja żyć chcę,
Gdy ja kobietą jestem najmniej idealną
W Egipcie!... Rzymskich to jest dam zapewne szkoła!
ANTONJUSZ. (z pogardą) Ah, zapewne wilczycy akademja!...
KLEOPATRA. Deljus!
We dwoje brońmy Rzymu!... Marek w każdem słowie
Godzi na święte miasto i społeczność jego.
DELJUS. (z lekkim uśmiechem) Dotychczas Rzymu bogi broniły, królowo!
Ty znać możesz, co czynisz — — Ja nie jestem tytan...
ANTONJUSZ. A jeśli znudził bogów kąt siedmiopagórki?[323]
KLEOPATRA. Podobno i bogowie niekiedy nudzą się,
O czem Homer w początku jednego z rapsodów
Swojej Ilias wytwornie śpiewa, jakby kreślił
Kolosalne ziewania...
DELJUS. (z ukłonem) W tak strasznym wypadku
Zostawiłbym Rzym w rękach Fatum — i mój pierścień
Kawalerski — —
KLEOPATRA. (do Antonjusza) Posłowie wnijść winniby teraz.
ANTONJUSZ. Usłyszeć ostatniego z kawalerów rzymskich!
DELJUS. (z lekkiem westchnieniem) Ostatniego...
PSYMACH. Zwiedzają oni właśnie twierdzę
Aleksandrji — na mocy planów z ekspedycji
Boskiego...
KLEOPATRA. (głośno i do wszystkich)
Jeśli czynią to Cezara ślady,
Że Kleopatra dotąd nie widzi ich, jeśli
Tylko dlatego nie są u tronu królowej,
To przebaczam!... Wielkiego męża cień na ziemi
Bardziej żywym jest nieraz od rumianych twarzy!
ANTONJUSZ. (dotykając czary ze stołu bliskiego) Słowa te bogom Manom poświęcam!... Libację
Uczynić im, królowo, pozwól czarą, która
Tak pełna jest, że, jakby fenickie zwierciadło,
Odbija twarz rumianą, koralowe usta
I wzroku blask...

(popija z czary, potem mówi)

Niech bladość oceniają cienie!
Niech wielbią martwość, która jest monumentalną
(A dla której załączam mój ukłon głęboki),
Lecz sam przenoszę gminny rumieniec żyjących!

(popija dalej i mówi)

Brutusa biłem właśnie i zato, że blady,
Że dostawał się gwałtem do cieniów, że tak go
Wujaszek Katon popchnął w martwienia i posty,
Aż znudzili mnie obaj!... Te konspiratory
Bez krwi, a szukający krwi!... Sobie gdy skłamią,
Kłamią bogom!... Ja kłamstwem brzydzę się — ja piję
Wszystkich zdrowia i sam też rad zdrowie oceniam.


C. Norwid: Chrystus u Marji i Marty.

OLIMP. W ciele niechorem duch niechory!...
KLEOPATRA. Wszakże Kasjusz,
Owszem, zbliżał się chętnie do żyjących stylu?
ANTONJUSZ. Handlował jarzynami jakiemiś i czosnkiem
Ziemi egipskiej z godną Merkura zręcznością.
Ależ to blade rzeczy i jedzenia postne,
Którychby ledwo dotknął Katon...
PIERWSZY Z KAPŁANÓW. I Pytagor...
ANTONJUSZ. (krotochwilnie) Bab, któż wie, co Pytagor jadał
W piekle... i czem popijał — i czy limonadą?

(serjo)

Dla tak elementarnych i praktyk, i ćwiczeń,
Które się stoickiemi zwą, dla tych skądinąd
Szanownych prób jeżeli kto sobie popsowa
Organ jeden, naprzykład żołądek, pytanie,
Czyli uczynił słusznie?...

(w tej chwili wchodzą posłowie rzymscy i są mało uważani)

KLEOPATRA. (donośnie) A jeżeli naród
Zgładza wielkiego męża dla tychże prób, jeśli
Kasjusz i Brutus (arcypowściągliwi ludzie!)
Dla tychże doktryn senat krwią obleli... Deljus,
Obywatelu!... Czyli śród niebieskich zaklęć
Niema i tego, co zwą «Fortuną-mścicielką»
DELJUS. (na stronie i do siebie samego)
Najświętsza z zemst jest jeszcze osobistym czynem!...
EUKAST. (po chwili rozmowy z posłami — donośnie) Goście Egiptu! Rzymscy podróżni — posłowie!..
KLEOPATRA. (do Antonjusza) Słyszysz, jak się nazwali?
ANTONJUSZ. (do Kleopatry i nie uważając na obwołanie Eukasta) Słyszmy ciąg rozmowy!
KLEOPATRA. Marku! Ty mnie rozumiesz czasem.
ANTONJUSZ. Czasem?
KLEOPATRA. Czasem
Rozumiesz — ale zawsze masz dla mnie uczucie!
ANTONJUSZ. Nie zawsze rozumiejąc?
KLEOPATRA. Tak.
ANTONJUSZ. O resztę mniejsza!...
Mojej bibljoteki dwakroć sto tysięcy
Woluminów pod stopy twoje podesławszy,
Cóż rozumieć mam nadto?...
PSYMACH. Przymiotem jest bogów
Nie skorzej rozumować, niż działać i woleć.
ANTONJUSZ. Centaury i frygijskie karły, (ile wiemy)
Mieli sękate czoła i nabrzmiałe mózgiem;
Apollin nie tą jedną panuje skorupą,
Lecz zupełną całością proporcyj...
KLEOPATRA. (w monologu) Te słowa
Rozmowę przypomniały mi z Juljuszem!...
ANTONJUSZ. Pani!
Jego cień nieustannie widzisz...
KLEOPATRA. (z melancholią) Jakbym była
Połową piersi w limbach[324] — i dlatego lubię
Półmroczne chwile ranku, godziny hermejskie
Światłocieniu!...
EUKAST. (donośnie) «Egiptu goście! Rzymscy podróżni — »
KLEOPATRA. (przerywając) Cezara Rodacy!... — —

(do posłów)

Gość w Egipcie nie czekał nigdy na przyjęcie,
Czy to w trzcinianej chacie, czy w progach monarchy
Egipskiego — lecz, jeśli dostojni podróżni
W kraju tym napotkali wraz królowę świata,
Objęci są już pierwej szerokością serca
Dworu onej i miejsca niech gotowe zajmą.
PLANKUS. (z przyciskiem) Pani! Królową świata przez swe jesteś wdzięki.
Tym ażeby bezbrzeżną pozostawić sferę,
Jako podróżni, jako cuda zwiedzający,
Zatrzymali się nieco posłowie imperjum...
DOLABELLA. I wdzięczni ci są, że cię widzą...
KLEOPATRA. (zimno — do Eroe)
Ten komplement
Zawdzięcz, Eroe piękna, rzymskim kawalerom.

(Eroe przedstawuje posłom nalewkę i czary)

DOLABELLA. (do Eroe) Togi nie pozwalają nam być dość składnymi
W wykwintnem obcowaniu. Przywdzieliśmy one,
By nieinaczej odzian nawiedzał Rzymianin
Pola walk, gdzie Cezara weteranów popiół
Pierw, nim posłowie Rzymu, dotknął tego piasku
Zhołdowanej prowincji...

EROE. (wyczytując z oczu królowej, co ma mówić) Widzimy tu nieraz
Poważny ten strój...
PLANKUS. (poglądając w stronę Marka Antonjusza) Który wszakże od sposobu,
W jaki noszonym bywa, zyskuje swą cenę.

(Królowa daje znak Eukastowi gestem ręki — granie trąb się odzywa i cały dwór staje u miejsc przeznaczonych)

MAREK ANTONJUSZ. (zrzucając purpurową togę na rękę Hera — do Królowej) Cięży mi to niezgrabne odzienie, ilekroć
Izydzie mam podawać ramię.
KLEOPATRA. (odrzucając welon z ramion) Antonjuszu!
Niewiastą jest Izyda: nawet mgła welonu
Zawadza jej, gdy dla niej ty rzuciłeś togę.
Więc, żywe ramię kłoniąc na twój pancerz w łuski,
Chce ona śnić, że wyszła z fali na delfinie...
GŁOSY OGÓŁU. Niech żyje Ptolomeów córa — pani świata!
KLEOPATRA. (zajmując tron) Krzesło złote przy tronie zajmij, tryumwirze...
ANTONJUSZ. (siadając na wzniesieniu)
Dla zewnętrznych miejsc turniej podrzędny już dawno
Wszczął się...
KLEOPATRA. (do Eukasta) Sztukmistrz niech pierwej zda sprawę — i rycerz!
Uznać chcę i nagrodzić.
PSYMACH. Królowej był pomysł,
Ażeby nic nie zmieniać w tym gmachu jej dziadów,
Którego wielkie głazy poległy na sobie,
Jako olbrzymy śpiące, — ażeby z poważnej
Budowy wybiegł w miasto cyrk, tak, aby naraz
Nietylko obustronnie pogodziła sztuka
Z wulgarnemi potrzeby turniejów na zewnątrz
Smak attycki tych siedzeń, lecz i cały, mówię,
Gmach, skoro zechce, zwierał się, jak niegdyś, w siebie.
To stało się. Rzym jeszcze nic równego nie ma...
KLEOPATRA. (przerywając, do Antonjusza głośno) Rzym nic równego nie ma...
PSYMACH. A tego następstwem
Jest, iż wszelaki może gmach nekropolijny,
Nie tracąc nic, raz życie obejmać publiczne,
Drugi raz w niedobytą twierdzę się zamieniać...
ANTONJUSZ. Z czego więc tysiąc nowych twierdz...
KLEOPATRA. Nierównie więcej!...
DOLABELLA. Niezbyt szczupły zakres...
PLANKUS. (z wpóluśmiechem) Lub wymowny.
KLEOPATRA. (do Psymacha) Czarę, której ustami dziś dotknę, przyjm w darze!

(Psymach wstępuje na wzniesienie tronu i pełni ukłon)

ANTONJUSZ. (podejmując sztukmistrza)
I uściśnienie ręki...

(na miejscu Psymacha stawa Rycerz przed tronem, skoro pierwszy cofnął się)

RYCERZ. Myślą monarchini
Było, ażeby w porze, gdy hołd jej świat niesie,
Niejakie poruszenie wojsk dało się uczuć,
Zakres biorąc na trzy dni marszu w okolicy.
DOLABELLA. (do Plankusa) To aż, gdzie stoi flota galer — —
RYCERZ. (ciągnąc mowę) Z tego względu:
Sto tysięcy zaciężnej italskiej piechoty
(Pochodzenia rzymskiego)
PLANKUS. (na stronie) Włóczęgów!
RYCERZ. (ciągnąc mowę) — i jazdy
Dwadzieścia dwa tysiące uczyniło łańcuch
Od królowej złotego podnóża w kraj świata.
Dalej, gdzie Neptun ziemię ukrócił, stanęło
Na kotwiach pięćset galer, a z których jest dwieście
Zbrojnych równo, jak jeden mąż...
ANTONJUSZ. (oparty o poręcz tronu)
Tak, że, gdybyś pani
Trąciła stopą, złotym wstrząsnęła koturnem,
To te ciężarne gromem chmury wojowników,
Jedna o drugą parte, jak z szczytów Olimpu,
Uderzyłyby gromem...
KLEOPATRA. (do Rycerza) Ja tobie, rycerzu,
Nic w nagrodę nie daję — jest to, co najwięcej
Zwyczaj ma dawać swoim wiernym Kleopatra.
Królowa świata na to jest, by był ktoś możny

Niedania nic w nagrodę znakomitych usług.
Inaczej bowiem wszystkie razem szczeble nagród
Nie zbiegałyby w ona, która jest największa,
A jest największą, bowiem wolną od zazdrości!
———————————

Tu rękopis się urywa. Z dalszych scen, których, jak świadczą niewyraźne notatki na świstkach, miał być cały szereg, przechowała się na trzech luźnych kartach tylko następująca. Miała ona prawdopodobnie zamykać tragedję.

MAREK ANTONJUSZ. Tak zrządziłem, jakkolwiek zrządzeń sam igrzysko!...
Zrządziłem tak, iż, stać się cobykolwiek miało
Z purpurową królowej galerą, lub z siły,
Wieńczącemi jej namiot — tu odnieść s!ę winno,
Choćby pozostał jeden mąż z złamanem wiosłem!...
Zrządziłem tak... a kiedyś rzekną dla przegranej
O Antonjuszu, iż był nieobacznym wodzem,
Ustatecznionych zewsząd nie mającym planów...
Her, kielich staw tu — dobądź amfory fenickiej
Z napisem nieczytelnym... pieczęć odmieć mieczem!

(bierze miecz Hera, wygina i próbuje)

Miecz ten poświstu nie ma, jak należy — mój weź!
Ujęcie, widzę, dagi[325] trafne masz...
Czy Homer
Nie jest ci obcym?...
HER. Mówi Homer w miejscu jednem,
Iż nagiej widok broni dawa ręce rzutność...
MAREK ANTONJUSZ. A co nependys[326] znaczy?
HER. ...«Nependys» jest, panie
I wodzu mój, filtr[327], który tessalskie niewiasty
Arcystare przy nowiach księżycowych robią,
Nawołując Hekaty...[328] Filtry, że różne są...
MAREK ANTONJUSZ. Kielich napełń i sobie staw — mów — lej ostrożnie!
HER. Że osobliwe filtry są, ergo: nepenthes
Sprawuje bohaterski sens i zacne dawa
Ciepło wnętrznościom...
MAREK ANTONJUSZ. Wychyl z Markiem Antonjuszem,
Tryumwirem pobitym, mężem smętnym, który
Cezarowi boskiemu radził był marsz na Rzym
I wielkość dał mu... potem koronę mu dawał,
A pod Farsalą prawem zwycięstwa był skrzydłem.
On zgon Cezara sławą Cezara zgotował,
Lecz przyjacielem umiał być wiernym po zgonie
Przyjaciela — —
(...pamiętaj, Her... wychyl!)
...gdy miasto
Harangą[329] swoją wzruszył dyktatorobójcze!
Pod Filippi aż krusząc dwadzieścia trzy miecze
I Augustowi dając znów sławę...

...on wielkość
I jej tragedję dawał tam i sam... nie mierzył
Punickim[330] łokciem świetnej purpury, jak handlarz
Sydoński!...[331] On czy wielkim, powiedz... albo, jeśli
Umysł ku temu czujesz, powiedz, co jest wielkość!
HER. Nieco popiwszy filtru, czuję umysł możny
Ku wszelakiej imprezie czy słowem, czy siłą...
Szczególna rzecz, wyzwałbym istnie że Herkula
Prawą ręką, gdy lewą wziąłbym volumina[332]
Mędrców i na dysputę powołał kapłany...
Wielkość, myślę, że tak jest, jakby kto, od góry
Za piramidy wziąwszy, raz po raz trzy razy
Rzucił je na Rzym kształtem wypróżnionych amfor...
Jak przez mgłę, jak przez cienki papirus, oglądam

Trzaskanie się bazylik... Zaś Antonjusz Marek,
Wódz i pan mój, ażali tegoż nie próbował?
Ergo: jakkolwiek dziwny jest fortuny obrót,
Wielkim zostaje zamach i wielkim tryumwir,
I nie sam on... sa ludzie przy nim...
MAREK ANTONJUSZ. Herze, słuchaj!
Dawałem wolność, wielkość, sławę, jak patrycjusz,
Szczodrą ręką... i tobie klejnot dam — dam tobie
Kawalerstwo, iż kresu mojego dobiegam...
Trzeba atoli k’temu praktyki i ćwiczeń...

(zdejmuje pancerz, jak rzecz ciężącą, a ten układa Her opodal)

Pono nie więcej, jak dwa w amforze kielichy?
Nalewaj i bądź myśli dobrej!

(pisząc)

Liberalnie
Wystosowanym listem weźmiesz kawalerstwo.

(używa pierścienia)

Skończyłem! — Patrycjalny mając wzrok, znam czasy!...
Ludzie tacy, jak Juljus, Pompej albo Marek
Na nic już są...

...Gdy biłem Żydów za lat młodych[333],
Raz zasłoniłem z konia judzkiego proroka,
Którego wlókł za brodę centurjon; ten prorok
Odkrył mi był, że czasy są, nietylko czas jest!
.............
Herius Nependius! Miecza, jak kawaler, dobądź!
Próbuj, ażali w łuszczkę — tam, u lewej piersi,
Pomiędzy nity — wrazisz bez chybienia ostrze,
W łuszczkę tę, zwierciadlącą cały blask... Dopiero,
Bez chybienia, po dwakroć skoro tego dopniesz,
List ci dam i potrącę w ramię...
...Zaś po dwakroć,
By nie przypadek miotał ciosem, lecz prawica.

(Her dobywa miecza i utrafia)

Znamienicie!! Czy wtóry raz podołasz niemniej,
Gdy znak dam?...
HER. ...Razy dziesięć utrafię, szablicy
Nie powracając w pochew...
MAREK ANTONJUSZ. ...Pij, Herze Nependzie!
Gdy dam znak, miej się ostro...
...Ludzie, jak ty, wezmą
Przyszłość imperjum... Oko moje patrycjalne
W chwilach ważnych i w sferach publicznych bystre jest.
Juljus, Pompejus, Brutus niepoziomy, Kato,
I my, którzyśmy chcieli świata epopei,
Przeszliśmy i byliśmy!... Czas nowy chce nowych,
Chce praktycznych rycerzy...
HER. Słyszę jakby tętent...
Jakby podjazdu trąbkę...
MAREK ANTONJUSZ. Słyszysz, co jest twego,
Słyszysz czas nowy, ku nam idący —
...Daj pancerz...

Rzuć dookoła okiem! Trza porządku zewsząd.
Kielichy niech czekają i list liberalny!...

Nowy czas jest praktycznym — tak, że, mniemam, gdyby
Z bogów który z Olimpu między ludzi zeszedł
I w filozofa płaszczu, boso, uczyć chciał ich,
Sprzedaliby go może gdzie na posługacza
Lub zasiekli...

...Ostroga niedosyć upięta...
Popraw! — Z purpury plamkę tę odmieć uważnie!...

Daj mi kielich!
Sam miecza dobądź i raz wtóry
Szczęścia popróbuj!... Uderz! Ugódź!
HER. Co ja słyszę!
MAREK ANTONJUSZ Słyszysz czas odchodzący, przeszły — — a zrąbię cię,
Jak psa, rycerzu nowy, gdy cofniesz się.
Dalej!!
HER. (wychyla gwałtownie swój kielich i rzuca się ze szpadą) W obronie własnej...

(przebija Antonjusza)

ANTONJUSZ. (konając, potrąca ramię Hera) ...Zdrów... bądź, rzymski... kawalerze!...






  1. porfir (gr.) — gatunek skały wulkanicznej.
  2. Rękopisma zwijane przechowywano w wazach; Żaby, Osy, Ptaki i Zgromadzenie kobiet należą do rzędu dzieł Arystofanesa. (P. P.).
  3. ginecej, gineceum (gr.) — komnaty dla kobiet; przenośnie (jak tu) kobiety, mieszkające w gineceum.
  4. principium (łac.) — pierwiastek, materja pierwiastkowa.
  5. bazalt (łac.) — skała wulkaniczna ciemnej barwy.
  6. autodafé (port.), «akt wiary»; palenie żywcem na stosie kacerzy (lub pism kacerskich).
  7. feralny (łac.) — przynoszący nieszczęście.
  8. (włos.) — a mistrzynią była mi dusza moja.
  9. Można zmienić imię Roger na inne stosownie brzmiące. (P. P.).
  10. weturyn(o) (włos.) — woźnica.
  11. austerja (wł.) — gospoda, zajazd.
  12. (franc.) — tysiąc czułości, tysiąc pozdrowień.
  13. Dwa rody włoskie, nienawidzące się śmiertelnie, znane z tragedji Szekspira «Romeo i Julja».
  14. (włos.) — Drogi Lucio.
  15. (włos.) — doskonale.
  16. (włos.) — tak.
  17. (włos.) — tak, panie hrabio.
  18. (włos.) — to dobrze.
  19. (włos.) — dobranoc.
  20. (włos.) — najlepszej nocy!
  21. (łac.) — kości rzucone (zwrot, używany na oznaczenie stanowczego kroku, śmiałego postanowienia).
  22. Aluzja do bohatera komedji Moljera «Mieszczanin szlachcicem».
  23. (włos.) — szaleniec, półgłówek.
  24. mistyfikacja (nowołac.) — wprowadzenie w błąd, wywiedzenie w pole, (często dla ośmieszenia lub wyśmiania).
  25. a potem nazwać je albo tragedjami albo komediami. A jeżeli będą w użyciu przez dwieście lat, nie będą niczem nowem dla tych, którzy ów czas będą nazywać starożytnym.
  26. Giommaria Cecchi (1518—1587), komediopisarz włoski.
  27. ...w teatrze królewskim, gdzie widzieliśmy sen nocy letniej, którego jeszcze nie widziałem i już nie będę oglądał, bo to sztuka najniedorzeczniejsza, najśmieszniejsza jaką kiedykolwiek oglądałem w życiu.
    (Dziennik i korespondencja Samuela Pepysa, sekretarza admiralicji za Karola II i Jakóba II).
  28. Charon, w mitologji greckiej przewoźnik dusz zmarłych do Hadesu.
  29. diorama (grec.) — właściwie duży obraz, malowany na przeźroczystej tkaninie z obu stron, wyglądający efektownie przy sztucznem oświetleniu, dzięki grze świateł i barw; tu tyle co panorama (rozległy widok).
  30. plebs (łac.) — lud, tłum, motłoch.
  31. dajmon (grec.) — zwykle: demon; duch (zazwyczaj zły), istota nadprzyrodzona.
  32. cug (niem.) — przewiew, zaprząg — tu: szereg, wielka liczba.
  33. histrio, słowo etruskie, oznaczało u Rzymian aktorów; dziś w znaczeniu pogardliwem: komedjant.
  34. lapidarny (łac.), ryty w kamieniu, stąd: zwięzły, dosadny.
  35. Publius Cornelius Scipio Africanus Maior (235—183 przed Chr.), pogromca Kartaginy.
  36. Ugolino, bohater tragicznej opowieści (śmierć głodowa ojca i dzieci) w «Piekle» Dantego.
  37. Ś. p. Władysław Wężyk — z oryginalności pióra (a więcej z przymiotów osobistych) między młodzieżą polską znany — umieścił był w Bibljotece Warszawskiej wyjątek ze wschodnich swych podróży, gdzie romans Krokodyla i lamenty jego opowiada, podobnie jak o delfinie Plinius junior w listach. (P. P.).
  38. Jedno z dobrodziejstw, w imię Trójcy Przenajświętszej, kongresem wiedeńskim akordowanych najłaskawiej Krakowa mieszkańcom, tak zapowiedziane znajdujemy:
    «Par unc suite de cette concession S. M. I. et R. apostolique a résolu de permettre également à la  ville libre de Cracovie d’appuyer ses ponts à la rive droite de la Vistule — et d’y attacher ses bateaux» — Sztuka stawiania mostów (które na jednym brzegu ostaćby się nie mogły) wpłynęła dzielnie na zupełne dotrzymanie onej obietnicy. Akt niniejszy umocowany został podpisami książąt Metternicha i Hardenberga, niemniej hrabi Razumoffskiego w swojej części. Kładą się te szczegóły, ażeby nie posądzano nas o wymysł komiczności zbyt płochej. (P. P.).
    W myśl tej koncesji Jego Ces.-król. Mość apostolska postanowił pozwolić również wolnemu miastu Krakowowi oprzeć swe mosty o prawy brzeg Wisły i przywiązywać tam swe łodzie.
  39. Arabowie dzisiejsi wśród chłodnych nocy na pustyni używają mumij w braku drzewa, zapalając ogniska. (P. P.).
  40. gryf (gr.-łac.), bajeczne stworzenie: lew z głową, dzióbem i skrzydłami orła.
  41. scripsi (łac.) — napisałem.
  42. noctiluca (łac.) — «świecąca podczas nocy», księżyc (po łac. rodzaju żeńskiego).
  43. spleen (ang.) — chorobliwy rozstrój nerwowy, objawiający się zobojętnieniem dla wszystkiego, chorobliwe przygnębienie.
  44. cicerone (włos.) — przewodnik, oprowadzający i objaśniający.
  45. mina (łac.) — kopalnia.
  46. atencja (łac.) = uszanowanie.
  47. Rzecz ta była już lat temu kilka napisaną i podaną do druku — rękopism zaginął, mimo, iż podobało się komuś w dziennikach głosić o tem; ktoby go znalazł, niech odrzuci przypiski, objaśnienia i wstęp prozą, a rzecz samą uważa jako studjum przedwstępne, więcej jeszcze ogólne i liryczne. Podobnież z zaginionym rękopisem «Krakus» uczynić można, jeżeliby się znalazł.
    Że dwa razy ściśle to samo tworzyć byłoby to potworzyć rękopism niniejszy jest zupełnie oryginalny, lubo w myśli ogólnej jednoznaczny z poprzednim. (P. P).
  48. Jest to nieco zmieniona zwrotka z wiersza Wespazjana Kochowskiego (1633—1700) p. t. «Góra Łysa».
  49. Łada, słowiańska bogini miłości, zgody i wiosny.
  50. Koncha (gr.) = muszla.
  51. sydoński, pochodzący z sławnego w starożytności miasta fenickiego, Sydonu.
  52. nimfeon (gr.), siedziba nimfy, świątynia dla nimfy.
  53. Walhalla (niem.), w mitologji skandynawskiej wspaniałe miejsce pobytu bohaterów, którzy polegli w bitwach.
  54. Wilk Fenris lub Fenrir, w mitologji skandynawskiej demon morza.
  55. Skald, nazwa poety i pieśniarza skandynawskiego.
  56. nawa (łac.) = okręt.
  57. talizman (arab.), nadnaturalny środek ochronny przeciw nieszczęściom.
  58. tyryjczyk, mieszkaniec fenickiego miasta Tyru, które w starożytności słynęło jako siedziba sztuk i umiejętności.
  59. rapsod (gr.) — tu: pełen siły i ognia utwór muzyczny, hymn bojowy.
  60. karbować (niem.) = robić karby, nacięcia, znaki.
  61. amjant (gr.) = rodzaj asbestu o długich, cienkich i giętkich włóknach.
  62. urna (łac.) = naczynie w kształcie wazonu.
  63. Prowe, bóstwo słowiańskie, potęgą i sferą działania równe Perunowi.
  64. obiata — ofiara, składana bogom.
  65. Niksy, u południowych Słowian duchy podrzędne, polne i leśne. (P. P.).
    «Niksy» jest to starogermańska, ogólna nazwa duchów wodnych; u południowych Słowian jest zapewne stąd zapożyczona.
  66. Bojan (ukr.) — legendowy poeta-śpiewak, wymieniony w «Wyprawie Igora na Połowców».
  67. włady, przymiotnik starosłoweński, znaczący: wielmożny i heroiczny. (P. P.).
  68. «Szołom» pochodzi od słowa ludowego «szołomić». (P. P.).
    Szołomić, oszałamiać = odurzać, obałamucać wmawianiem czegoś.
  69. Runy, najstarsze znaki pisarskie germańskich ludów. Stąd «runnik» = pisarz.
  70. stylik, mały «stylus» rzymski, t. j. rylec do pisania na pokrytej woskiem tabliczce.
  71. «Kiempe» jest to nazwisko skandynawskich błędnych rycerzy. (P. P.).
  72. Hebrajskie «Adonaj» (dosłownie: «mój pan»), zwrot w modlitwach do Boga. — Odyn, skandynawski bóg burzy, śmierci, a później także nieba.
  73. pirog, zwykle: piroga (niem.), wąskie czółno, sporządzone z pnia drzewa.
  74. ostrowidz = ryś.
  75. postura (włos.) = postawa.
  76. rządze = rządy.
  77. Lud utrzymuje, że cienie na księżycu są obrazem Kaina, zabijającego Abla. Stąd widzenie tego obrazu jest świadectwem planów bratobójczych Rakuza.
  78. tumulus (łac.) = pagórek, kopiec, mogiła.
  79. amfora (gr.), rodzaj dwuusznego dzbana.
  80. mirra, stężałe krople wonnej żywicy, używane jako kadzidło, u nas wybierane zwykle z gniazd mrówczych.
  81. quidam (łac.) = ktoś.
  82. elipsoida (grec.) — utwór geometryczny: przestrzeń, objęta przez obrót połowy elipsy około osi krótszej, np. kształt Ziemi.
  83. galwanizmu, tj. elektryczności; mowa o t. zw. galwanoplastyce.
  84. lewjatan (hebr.), w Starym Testamencie (Psalm 104) nazwa jakiegoś potwora morskiego.
  85. aplauz (łac.) — oklask(i), poklask; tu mowa o najętych oklaskach, zwanych zwykle (z franc.) «klaka».
  86. Z przedmowy do tego utworu pozostało tylko nic nie znaczące zakończenie z datą: «dan 1869-o u siebie — X».
  87. arlekin (włos.) — błazen, pajac.
  88. pierrot (franc.) — komiczna figura (z franc. pantomimy) w obszernem białem ubraniu i białym, szpiczastym kapeluszu.
  89. domino (włos.) — płaszcz maskaradowy z kapturem — osoba, w taki płaszcz odziana.
  90. balet (włos.) — utwór sceniczny, w którym główna rolę gra taniec i mimika.
  91. kuplet (franc.) — piosenka treści wesołej a aktualnej z powtarzającym się refrenem.
  92. afera (franc.) — sprawa, interes.
  93. Prawdopodobnie ma tu Norwid na myśli łaciński aforyzm: «In vino veritas» (dosłownie: «prawda w winie»).
  94. anonim (gr.) — nie podpisany list lub bezimienny autor.
  95. partyzantka (franc.) — wojna podjazdowa.
  96. kastrametacja (późnołac.) — odmierzać miejsce na obóz.
  97. Heloiza, ukochana a potem żona słynnego scholastyka i teologa paryskiego, Abelarda (1079—1142); oboje skończyli smutne życie w klasztorach.
  98. that is the question (ang.) — oto jest pytanie. Cytat z «Hamleta» Szekspira.
  99. konjunkcja (łac.) — połączenie, tj. takie położenie czy stanowisko planet, w którem znajdują się na jednej płaszczyźnie, prostopadłej do ekliptyki.
  100. vaudeville (franc.), po polsku wodewil — lekki utwór sceniczny, przeplatany śpiewami.
  101. «dawać na...» galicyzm (franc. donner sur...) dawać widok na..., wychodzić na.
  102. Wielka Niedźwiedzica lub Wielki Wóz, nazwa grupy gwiazd na niebie północnem.
  103. Diogenes z Sinope, cyniczny filozof grecki, zm w r. 323 przed Chr., słynny z dowcipu. Np. w biały dzień chodził z zapaloną latarnią po Atenach i twierdził, że «szuka człowieka».
  104. krynolina (franc.), sztywna suknia, mocno odstająca od ciała.
  105. (łac.) Niech ci będzie krynolina lekką! — Parodja zdania, jakie umieszczano na nagrobkach w Rzymie: Sit tibi terra levis! (Niech ci ziemia będzie lekką).
  106. = (fr.) odcinek literacki w dzienniku.
  107. analogia (gr.) = zgodność albo podobieństwo stosunków.
  108. Widok spadającego z drzewa jabłka miał skłonić wielkiego uczonego angielskiego Izaaka Newtona (1643—1727) do rozmyślań, których wynikiem było odkrycie siły ciężkości.
  109. mehercule (łac.) — na Herkulesa!
  110. eheu (łac.)ach! (okrzyk bólu i żalu).
  111. imię męskie utworzone od słowa «mandolina» (włos.), tj. instrumentu muzycznego o kilku strunach, podobnego do gitary.
  112. Hero, kapłanka grecka, czekająca na kochanka swego, Leandra, który dla widzenia się z nią przepływał w nocy Helespont.
  113. Końca tej sceny brak w rękopisie.
  114. finał (łac.) = ustęp końcowy utworu muzycznego.
  115. mimika (gr.) — wyrażanie uczuć i myśli zapomocą wyrazu twarzy, ruchów i gestów.
  116. burnus (arab.) — rodzaj płaszcza z kapturem bez rękawów.
  117. przerwa w rękopisie.
  118. przerwa w rękopisie.
  119. hekatomba (gr.) — ofiara ze stu wołów, składana bogom w dawnej grecji; masowa śmierć.
  120. Partenjanie (gr.) — dzieci nieprawego łoża, zrodzone w Sparcie podczas wojny messeńskiej; Partenjanie osiedlili się w południowych włoszech w okolicy Tarentu.
  121. etranżer (franc.) — obcy, cudzoziemiec.
  122. areopag (gr.) — najwyższy sąd w dawnych Atenach.
  123. metek (gr.) lub metojk, osiedlony w Atenach cudzoziemiec.
  124. izotel (gr.), metek, który jako odznaczenie otrzymał prawa cywilne obywateli ateńskich.
  125. prostat (gr.), przełożony, opiekun.
  126. rozumie się: świątyni Tezeusza.
  127. Solon (około 655—560 przed Chr.), prawodawca ateński; «salamiński», bo spowodował odzyskanie zdobytej przez Megarę wyspy Salaminy.
  128. Solon zreformował areopag, rozszerzając znacznie zakres jego praw.
  129. Jupiter, Jowisz, rzymski odpowiednik Zeusa.
  130. Moloch (lub Melech), assyryjski lub fenicki bóg, któremu składano ludzi w ofierze. — Ammonici, szczep semicki, pokrewny Izraelitom i mieszkający od nich na wschód. Ich bóg naczelny, Milkom, nie ma nic wspólnego z Molochem.
  131. epod lub epoda (gr.) — śpiew końcowy po strofie i antystrofie chórów greckich.
  132. Likurg, prawodawca spartański (druga połowa 9 wieku przed Chr.).
  133. banicja (nowołac.) — skazanie na wygnanie, wygnanie z kraju.
  134. harmostes, nazwa rządców lub wójtów, namiestników królów lacedemońskich.
  135. golf (włos.) — zatoka.
  136. Focyda — kraik w Grecji środkowej na północ od zatoki Korynckiej, słynny dzięki świątyni w Delfach z wyrocznią Apollina.
  137. Lacedemona lub Lacedemon = Sparta.
  138. Arkadja, górska kraina w samym środku Peloponezu.
  139. Pnyks — miejsce w dawnych Atenach, na którem odbywały się zgromadzenia ludowe.
  140. koryfa (gr.) — przewodniczka chóru.
  141. = t. j. Muzom.
  142. Tyrteusz, liryczny poeta grecki, który w czasie drugiej wojny meseńskiej (685—668 przed Chr.) pieśniami bojowemi podniecił zwątpiałych Lacedemończyków do dalszej, zwycięskiej walki. Zachowane poematy świadczą o jego doryckiem pochodzeniu, więc wysłanie go przez Ateńczyków na urągowisko oraz jego ułomność są legendą.
  143. libacja (łac.) — płynna ofiara, składana bogom przed ucztą.
  144. glauki (gr.) — zielonawy, zielony, jak morze. Takie miały być oczy Ateny («Jowiszówna»).
  145. Tales, filozof grecki, współczesny Solonowi, jeden z «siedmiu mędrców».
  146. pentakonarchos (gr.), dowódca 50-u ludzi.
  147. bachanalje (łac.), uroczystość na cześć Bachusa.
  148. chlamida (gr.) — płaszcz, zarzucany na prawe ramię.
  149. Ceramika (gr. Kerameikos), dzielnica starożytnych Aten.
  150. prytaneum lub prytanejon (gr.) — budowla, w której zbierało się zgromadzenie 50-u prytanów, t. j. członków wielkiej rady, sprawującej zwierzchnia władzę.
  151. larwa (łac.) — poczwara, widmo.
  152. Erebos (gr.), u Homera ponura część Hadesu; tyle, co nasze piekło.
  153. Pafos, syn Pigmaljona, który nazwał swem imieniem miasto Pafos (na Cyprze).
  154. gimnazja (gr.), miejsce dla ćwiczeń cielesnych młodzieńców i dojrzałych mężczyzn.
  155. Kodros, legendowy, podobno ostatni, król ateński. Gdy Dorom, spieszącym na podbicie Atyki, wyrocznia delficka zapowiedziała zwycięstwo pod warunkiem, że nie zabiją króla ateńskiego, on, przebrany za chłopa, zabił w obozie Dorów jednego z żołnierzy i zginął z ich ręki, ratując w ten sposób ojczyznę.
  156. Dromos (gr.) — miejsce wyścigów konnych Sparty.
  157. rapsod (gr.) — tu: fragment epopei lub też samoistny utwór poetycki, opiewający jakieś doniosłe wydarzenie.
  158. hoplici (gr.) — ciężko zbrojne wojsko piesze w dawnej Grecji.
  159. baratron (gr.), przepaść, do której wrzucano skazanych na śmierć złoczyńców.
  160. cenzor (łac.), w starożytnym Rzymie urzędnik mający nadzór nad obyczajnością.
  161. pedonom (gr.) — dozorca, doglądający chłopców.
  162. konduktor (łac.) przedsiębiorca, dzierżawca jako przydomek Jowisza nie używany.
  163. polemark (gr.) — naczelny wódz.
  164. efor (gr.) — członek władzy sądowej i administracyjnej w dawnej Sparcie, czuwający nad obyczajami urzędników, a nawet, w pewnej mierze, i królów.
  165. «Scito te ipsum» — tytuł dysertacji Abelarda. (P. P.). — «Scito te ipsum» (łac.) — Znaj siebie samego.
  166. transcendentalny (nowołac.) — wykraczający poza granice doświadczenia zmysłowego.
  167. limba (łac. — właściwie: limbus) — tutaj: obrączka, obwódka.
  168. anzac (niem.) — zapęd, rozpęd.
  169. perturbacja (łac.) — zakłócenie ruchu planety, spowodowane zbliżaniem się innego ciała niebieskiego.
  170. Wenus — mowa o planecie.
  171. aparycja (łac.) — ukazanie się, pojawienie się.
  172. Marcin Odlanicki Poczobut (1728—1810), profesor matematyki i astronomji w akademji wileńskiej.
  173. cytat z «Improwizacji».
  174. Mowa o Bronisławie Trentowskim (1807—1869), którego «narodową filozofję» i naukową terminologję (w rodzaju «jaźni», «ojczyźniaka» — patrjota) wyszydza tu poeta.
  175. W staroperskich podaniach jest Turan, w przeciwieństwie do kraju Ormuzda, Iranu, krajem Arymana, duchu piekieł.
  176. teza (gr.) — twierdzenie, którego się chce dowieść.
  177. alumn (łac.) — wychowanek.
  178. Vigor (łac.) — sita. moc.
  179. rigor (łac.) — surowość, ostrość.
  180. «Chowanna» (wyraz, utworzony od «chować» — wychowywać), tytuł dzieła treści pedagogicznej Bronisława Trentowskiego (1807—1869).
  181. «Ojczyźniak. Wizerunki duszy narodowej». (1847 r.), dzieło Br. Trentowskiego.
  182. = (franc.) Gusta są rozmaite, kochany mężu.
  183. = (łac.) O gusta nie należy się spierać.
  184. synteza (gr.) — w filozofji Hegla trzecie stadjum dziejowe, stanowiące pogodzenie pierwszego stadjum czyli tezy z drugiem czyli antytezą.
  185. ob. uw. poprz.
  186. proteza (gr.) — zastąpienie utraconych części i członków ciała (np. ręki, nogi) przez sztuczne (także — dziś — taka sztuczna cześć ciała sama); tu umyślnie żartobliwie czy ironicznie użyte z powodu podobieństwa do poprzedzających dwu określeń (i pokrewieństwa etymologicznego z niemi).
  187. atonja (gr.) — niemoc, ogólne osłabienie.
  188. eklipsa (gr.) = zaćmienie.
  189. ermitaż (franc.) — pustelnia.
  190. antropofagos (gr.) — ludożerca.
  191. komput (łac.) — poczet, liczba.
  192. abrys (niem.) — zarys.
  193. fajerwerk (niem.) — ogień sztuczny.
  194. kompetencja (łac.) — znajomość rzeczy, uprawniająca do wydawania orzeczenia w jakiej kwestji.
  195. płótno Penelopy — tkanina, po której ukończeniu Penelopa, żona Odyseusza, obiecała powtórnie wyjść zamąż; aby tę chwilę odwlec, pruła w nocy, co zrobiła w dzień — stąd przenośnie: praca bez końca.
  196. wygluzować (łac.) — występić, zgładzić.
  197. apolog (gr.) — bajka (w której występują rośliny lub zwierzęta), przypowieść.
  198. fikcja (łac.) — urojenie, mrzonka.
  199. purysta (nowołac.) — dbający bardzo o czystość obyczajów.
  200. extra (lac.) — nadzwyczaj.
  201. = (franc.) Mój mąż jest purystą.
  202. terminologia (nowołac.) — ogół wyrażeń specjalnych, właściwych jakiejś nauce, umiejętności lub sztuce.
  203. wielki Mogoł — tytuł dawnych monarchów mahometańskich, rządzących Indjami.
  204. aklimatyzować siej (nowołac.) — przywykać do jakiegoś klimatu.
  205. fatum (łac.) — los, przeznaczenie.
  206. attyk (łac.) — atycki (t. j. prosty) sposób wyrażania się.
  207. feniks (gr.) — bajeczny ptak, odradzający się z własnych popiołów; przenośnie (jak tutaj): rzecz (lub osoba) rzadka, nadzwyczajna.
  208. talizman (arab.) — przedmiot, przynoszący szczęście i chroniący przed złem, amulet.
  209. kohabitacja (łac.) — wspólne mieszkanie.
  210. Alfona Lamartine (1790—1869), poeta francuski.
  211. wigor (łac.) — rzeźkość, dzielność.
  212. kazus (łac.) — przypadek.
  213. skrócenie z: deus ex machina (łac.) «bóg z maszyny (teatralnej)» tak nazywano osobę, pojawiającą się na scenie całkiem niespodziewanie i nienaturalnie dla rozwiązania węzła dramatu.
  214. basilogrammata (gr.) = pisarz królewski
  215. Forum Romanum (łac.) = plac w Rzymie, na którym załatwiano sprawy targowe i prawne oraz odbywano zgromadzenia ludowe.
  216. sapientia (łac.) = mądrość.
  217. fertur (łac.) = mówią, opowiadają, że...
  218. populus (łac.) = lud, naród.
  219. teorja (gr.) — poselstwo, wysyłane przez greckie miasta do świątyni delfickiej, delijskiej lub na igrzyska.
  220. kunktatura (łac.) = umyślne zwlekanie, powolne działanie.
  221. kastrametacja (łac.) = odmierzanie miejsca na obóz, zakładanie obozu.
  222. dyscyplina (łac.) = nauka, wiedza; tu: karność.
  223. halabarda (niem.) = dzida z osadzoną na końcu siekierą.
  224. auksiliary (łac., auxiliares milites, cohortes) = wojska pomocnicze, sprzymierzone.
  225. Victoria (łac.) — bogini zwycięstwa.
  226. bandelet (franc.) = ozdobna przepaska na głowę, diadem. — Izyda, najpopularniejsza bogini egipska, odpowiadająca greckiej Denieterze.
  227. księgi hermejskie, święte księgi, których autorem miał być Hermes Trismegistos (gr. = po trzykroć największy) czyli egipski bóg Thoth, personifikacja inteligencji boskiej. Księgi hermejskie były rodzajem encyklopedji w sprawach religji i wiedzy.
  228. lektyka (łac.) — krzesło przenośne, do odbywania podróży.
  229. mumificator (późnołac.) = dosłownie: fabrykant mumij, majster, który balsamuje i chroni od gnicia ciała ludzkie i zwierzęce.
  230. kobza (tur.) = ludowy instrument muzyczny, złożony z miecha i kilku piszczałek.
  231. misiurka (arab.) — rodzaj hełmu, czepiec, złożony z metalowych kółek.
  232. dromader (gr.) = wielbłąd.
  233. hermejskie rozmowy (zob. wyżej) — rozprawy naukowe.
  234. logogryf (gr.) — rodzaj łamigłówki.
  235. larwa (łac.) — maska, szczególnie straszna; poczwara, straszydło.
  236. omen (łac.) = znak, wróżba, przepowiednia.
  237. Thoth, egipski bóg mądrości, personifikacja inteligencji boskiej (zob. wyżej na str. 358).
  238. Apis, po egipsku Hap, święty byk, czczony w Memfis, juko ożywiony obraz Ozirisa.
  239. liktorzy (łac.) = woźni, przydani najwyższym dygnitarzom państwowym rzymskim, noszący przed nimi oznaki ich władzy: rózgi i topór.
  240. fastigium (łac.) = szczyt, ściana szczytowa, fronton.
  241. Amenti, właściwie: Amentet (egip.) = świat pozagrobowy, piekło.
  242. sofos (gr.) = mędrzec.
  243. Arsinoe — siostra Kleopatry, władczyni Cypru z ramienia Cezara; pragnęła wydrzeć i Egipt Kleopatrze.
  244. Marcus Aemilius Lepidus, kolega Cezara w konsulacie r. 46-go, później jeden z tryumwirów.
  245. insygnja konsularne (łac.), oznaki godności naczelnika rządu, konsula.
  246. Serapium (gr. Serapeion), olbrzymi pałac królewski w Aleksandrii, nazwany tak od świątyni Serapisa. Serapium leżało zdala od wybrzeża — kanał portowy przeprowadzono obok niego dopiero po Chrystusie.
  247. Tusculum, starożytne miasto w Latium, wpobliżu Rzymu. Tu, w willi Cicerona powstało w r. 44-ym głośne jego dzieło «Dyskusje tuskulańskie» («Tusculanae disputationes»).
  248. Kleopatra była córką Ptolomeusza XIII Auleta, a mężem jej i współregentem, danym jej przez Cezara w r. 47, był młodszy jej brat, Ptolomeusz XV.
  249. vale (łac.) = bądź zdrów, żegnaj.
  250. Eheu! — rzymski wyraz bólu: oh, biada itd.
  251. kaliga (łac.) — rzymskie obuwie żołnierskie.
  252. konstelacja (łac.) — grupa gwiazd stałych, określonych pewną figurą.
  253. Aluzja do starożytnej opowieści poetyckiej o Leandrze, który przepływał Hellespont, aby widzieć się z ukochaną Hero.
  254. dykcja (łac.) — sposób wysławiania lub wyrażania się.
  255. zodjak (gr.) — grupa gwiazd po obu stronach ekliptyki zajmująca 12 konstelacyj (czyli t. zw. znaków zodjakalnych).
  256. nekropol (gr.) = miasto umarłych, cmentarz.
  257. stylus (łac.) = ostrze, np. służące do pisania — sposób pisania, styl.
  258. many (łac.), dusze zmarłych, które starano się zjednać sobie ofiarami. — «Wielki» rozumie się: Pompejusz Wielki.
  259. legat (łac.) = poseł; najwyższy pomocnik i zastępca naczelnego wodza lub namiestnika.
  260. Mowa o Safonie, sławnej poetce lirycznej greckiej: żyła w drugiej połowie VII-go i pierwszej VI-go wieku przed Chr.
  261. nocja (łac.) — pojęcie, wiadomość o czem.
  262. Mowa o słynnej latarni morskiej w Aleksandrji.
  263. Kornelja Pompeja, córka Q. Pompejusa Rufusa, żona Juljusza Cezara, później z nim rozwiedziona.
  264. mumifikatę (łac.) sprawić = zamienić w mumje.
  265. (conditio), sine qua non (łac.) = warunek, bez którego nie można czegoś uczynić, bezwzględnie konieczny.
  266. Hereida — powieść o Herze; jak «Eneida» = powieść o Eneaszu.
  267. — naturalnie mocą metempsychozy, wierzyli Egipcjanie.
  268. in statu quo (łac.) = w tym stanie, w jakim jest lub są.
  269. Sybilla (gr.) — prorokini, mówiąca tajemniczo i niejasno.
  270. tandem (łac.) — nareszcie.
  271. Pygmaljon, król Cypru, zapałał namiętną miłością ku wykutemu przez siebie posągowi niewieściemu, a gdy ubłagana Afrodyta ożywiła statuę, ożenił się z nią.
  272. westalka, dziewicza kapłanka bogini ogniska domowego, Vesty.
  273. zob. wyżej objaśn. do I sceny I aktu.
  274. dytyramb (gr.) — rodzaj pieśni religijnej, śpiewanej z towarzyszeniem muzyki.
  275. salve (łac.) = witaj
  276. Diana, staroitalska bogini spraw kobiecych; między innemi zsyła pomoc i ulgę w ciężkich porodach.
  277. mehercule — zaklęcie rzymskie: na Herkulesa.
  278. alias (łac.) = inaczej, innemi słowami.
  279. arkada (łac.) — sklepienie łukowe, wspierające się na filarach.
  280. portyk (łac.) — rodzaj przedsienia lub ganku (przed drzwiami wchodowemi) ze sklepieniem opartem na słupach.
  281. talam (gr. thalamos) — ceremonia ślubna; tu nazwa okrętu.
  282. aromat (gr.), korzenie, ziola, zapach.
  283. falanga (gr.), zwarta gromada wojska, ustawiona w szyku bojowym.
  284. Ammon, egipskie i libijskie bóstwo urodzajności, później także światła
  285. anemon (gr.) = sasanka, zawilec.
  286. Jest to przekład słynnych słów sprawozdania Cezara: «Veni, vidi, vici».
  287. konjunkcja (łac.) = «połączenia» czyli takie położenie dwu planet, które sprawia, że znajdują się na jednej płaszczyźnie, prostopadłej do ekliptyki (w ten sposób np. konjunkcja słońca i księżyca daje nów).
  288. syzyg (gr.) — konjunkcja (ob. uw. poprz.) lub opozycja, tj. znajdowanie się po stronie słońca, odwróconej od ziemi (opozycja księżyca stanowi «pełnię»).
  289. tymus (gr.) — tymianek, macierzanka.
  290. kontemplacja (łac.) = pełne czci wpatrywanie się lub rozmyślanie; — firmament (łac.) = sklepienie niebieskie.
  291. eter (gr.) — u starożytnych najwyższa, ognista warstwa powietrza, pierwiastek i źródło życiodajnego ciepła.
  292. framuga (szwedzkie?), wgłębienie w ścianie, wnęka, nisza.
  293. pitagorejczycy, sekta filozoficzna, religijna i polityczna, stworzona w VI w. przed Chr. przez Pitagorasa.
  294. epos (gr.) = poemat bohaterski; apostrofa (gr.) = nagły zwrot w ciągu opowiadania do osoby jakiejś lub rzeczy; rapsod (gr.) — tu; ustęp, urywek.
  295. koturn (gr.) = buty o bardzo grubej podeszwie, rodzaj szczudeł.
  296. fatum (łac.) = przeznaczenie, los, nieszczęście; — symetryczny (gr.) = złożony z odpowiadających sobie części, harmonijny.
  297. alea jacta est (łac.) — kości rzucono (wyrażenie to oznacza stanowczy, odważny krok).
  298. hiperboreje (gr.) — bajeczni mieszkańcy dalekiej północy.
  299. hiperboreja — kraina, zamieszkała przez hiperborejów (ob. uwagę poprz.).
  300. koryfej (l. koryfeusz; gr.) — przewodnik chóru; koryfeja — żeńska forma tej nazwy, zresztą nieużywana.
  301. praesagium (łac.) — znak, wróżba, przepowiednia.
  302. Jest to fragment sceny, która, wedle ostatniego planu poety, miała prawdopodobnie rozpoczynać akt następny.
  303. dietetyka (gr.) = nauka, podająca przepisy, jak należy żyć.
  304. solenność (łac.) = uroczystość, świętość.
  305. Ozyrys, brat i mąż Izydy, w mitologii egipskiej początkowo wcielenie słońca, później bóg podziemia.
  306. Pytagoras, mędrzec grecki, żył w VI w. przed Chrystusem.
  307. kanefora (gr.) — kobieta, nosząca w czasie uroczystych obchodów świątecznych kosze z przedmiotami, służącemi do kultu.
  308. Legenda starożytna, uwieczniona przez Szekspira w «Juljuszu Cezarze» (akt V, scena V).
  309. abrys (niem.) — kontury, zarys, szkic.
  310. holokaust (gr.) — całopalenie.
  311. Janus, italski bóg wszelkiego początku. Przy rozpoczynaniu jakiejś wojny otwierano drzwi jego świątyni — zamknięte oznaczały pokój.
  312. hasta (łac.) = dzida.
  313. obelisk (gr.), rodzaj pomnika egipskiego: ostro zakończony, czworościenny słup granitowy, zwykle pokryty napisami i płaskorzeźbami.
  314. Nie oznaczona tak w rękopisie.
  315. hipodrom (gr.) — miejsce, gdzie odbywały się wyścigi na wozach, arena wyścigowa, cyrk.
  316. Wendowie — rzymska (i grecka) nazwa Słowian, przejęta od Germanów (Niemcy używają jej do dziś dla oznaczenia Łużyczan); Scytowie — koczowniczy lud, zamieszkujący stepy środkowej Azji i południowo-wschodniej Europy.
  317. kompetencja (łac.) = odpowiedniość wiedzy albo władzy.
  318. fama (łac.) = rozgłos, sława.
  319. gracja «wdzięk (i t. d.)» — jest wyrazem łacińskim, nie greckim.
  320. Hygeia (gr.), bogini zdrowia.
  321. splendor (łac.) = blask, chwała.
  322. Odtąd zachował się tekst tej sceny tylko w zatartej, ołówkowej notatce.
  323. tj. Rzym, położony na siedmiu pagórkach.
  324. limbus, tu: kraina zmarłych.
  325. daga (włos.) — sztylet.
  326. nependys (właściwie: nepenthes, gr.), dosłownie: usuwający smutek; przydomek cudownego ziela egipskiego, które, dodane do wina, podniecało i nastrajało radośnie.
  327. filtr (późnołac.) — napój, szczeg. czarodziejski (miłosny lub zatruty).
  328. Hekate — grecka bogini księżyca i czarów.
  329. haranga (franc.) — długa, uroczysta mowa, przemówienie do zgromadzenia lub tłumu.
  330. punicki (łac.) — kartagiński, tu: kupiecki.
  331. Sydon — miasto fenickie, słynne z wyrobu purpury.
  332. volumina (łac.) — tomy.
  333. Mowa o zdobyciu Jerozolimy i zhołdowaniu państwa żydowskiego przez Pompejusza w r. 63 przed Chr.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.