[228]URYWKI
Z POEMATU „ZIEMIA“.
Z PIEŚNI PIERWSZEJ.
Prócz ciemnych piekieł, czyśćca półciemności
I blasku niebios — och, ziemia jest jeszcze...
Wirgili w pierwszych znajdzie dość grzeczności
Między siarczyste z tobą chadzać deszcze;
Kochanka dawna w drugim cię popieści;
Ale na ziemi — tu — ziemi boleści —
Któż? — jeśli prawdy zimne ściśniesz dłonie
I za czemkolwiekbądź pobieżysz innem,
Mniej chłodnem, w bardziej ponętnej koronie,
Mniej opuszczonem, Łzawem, choć niewinnem!
Nikt — bo przyjaciel z tobą być przestanie,
Gdy smutnym będziesz, to jest, niepojętym;
A mówię «smutnym» nie w Ofelji stanie,
Lecz nieszczęśliwym prozo — i rozpiętym
Na jakim krzyżu nieciosanym z drzewa,
Którego okiem nie tknąć, ani dłonią,
Nad którym karta z pismem nie powiewa,
Pod którym jeźdźca z krwawą niema bronią.
Nikt — bo dziewiczy duch nie będzie z tobą,
Odpókiś wnętrzną pokalan żałobą,
Odpóki staniesz się (co bardzo dziwna)
Dwuświetnym duchem, a jedną osobą.
Odpóki gałęź nad tobą oliwna,
Przed tobą kosą chadzać będą wszędzie,
A śmiechom pieśni dodzwaniać łabędzie...
Z PIEŚNI ÓSMEJ.
Więc to mówiłem, rękaw atlasowy
Nieumyślnemi trzymając palcami,
Jakbym się z kwiatem bawił, co nie plami,
Lub kraniec szaty miął gronostajowy,
Albo jakgdybym próbował materji,
Choć o materję szło lu subtelniejszą...
Więc to mówiłem co do kokieterji
I co do ślubu. — «Zawsze miałam mniejszą
Odrazę», — na to odpowie mi ona —
«Do gramatyki i do Kometiona (?),
Niż do dyskusyj tych o zalotności...»
A ja: «Kobieto!» — rzekłem (i niechcący
Na bransoletki patrzyłem robotę,
«Kobieto» mówiąc) — «oto wąż cię gorejący
Rubinem wkoło wziął — rzuć tę brzydotę!...»
I uchwyciłem ją za marmur dłoni,
I drżałem — nie wiem, coby się już stało,
Gdyby nie pająk, który mi po skroni
Długiemi kroki przeszedł... Wszystko drżało,
Ja, ona, atlas szat, bukszpanu szpaler,
Głos — i daleki gdzieś szczęsny kawaler.
Więc obróciłem się bardzo spokojnie
Ku żeglarzowi wiatrów, pająkowi,
Jak wódz po trafnie niedogranej wojnie,
I rzekłem: «Twemu-m winien jest wpływowi —
Co?... nie wiem... resztę historja dopowié!»
Wtem ona przerwie mi: «Radabym wiedzieć,
Coś pan i komu teraz mógł powiedzieć?» —
A gdy chyliła się w pająka stronę,
Pomiędzy liści zaglądając ciemność,
On jej jak gwiazda spłynął na koronę
Z róż żywych, szepcąc mi: «Jest tu przyjemność».
Więc ja: — «O pani!» — rzeknę — «konwersację
Niewielką z dawnym miałem przyjacielem,
Pająkiem — temu-m przyznał, że ma rację,
Zwłaszcza, iż szczery jest, i nieraz wiele-m
U niego dobrych czerpał rad na świecie
[229]
I w marmurowym grobie, gdzie jest ze mną.
Poczciwiec! — Co też bywało nie piecie:
O świętojańskich robaczkach, gdy ciemno,
O frenologji i czaszek budowie,
O sercu, kiedy się zamienia w mrowie.
Zaprawdę — mało równych ma sofistów,
Przytem i żywot sam awanturniczy;
Podobno wylągł się z miłosnych listów.
Które próchniały w chacie pustelniczéj,
I na wędrownym uszedł kapeluszu
Do miasta — tam już mieszkał — to w kościele,
To w arsenale pełnym animuszu,
To w łaźni — to znów ciche zwiedzał cele.
Napoleona znał, i raz wieczorem,
Gdy się ten wielki maż namyślał w sobie.
Czy koronować się imperatorem,
Pająk mój na stół wszedł, potem po globie
Astronomicznym przewlókł się zygzakiem.
Za konstelacji gdzieś znikając rakiem».
— «Cha — cha — cha, pleciesz pan rzeczy dziwaczne,
Nie wiedzieć skąd! Doprawdy, bać się pana zacznę,
Bo tak się nie jest w żadnej przyjaznej rozmowie,
Jak jesteś pan». — «Przepraszam« — rzekłem — «nie stanowię
Zasady — — owszem, przychodząc zdaleka,
Z ulicy grobów, z miasta Pompei, nie mogę
Inaczej być...»
Tu sługa wszedł: «Herbata czeka»,
Wołając.
«Chodźmy», rzekła.
«Chwile błogie!»
Zawołam, skoro rękę jej podałem.
A ona: «Szkoda, żeś oryginalem...
I szczęśliw» — potem, w nieba patrząc ciemnie,
Dodała — «może mógłbyś być poetą,
Czemu nie piszesz wierszy?...»
A ja: «To przyjemnie,
Zaprawdę!... jutro więc służę sonetą
Do twych warkoczy, złotą przeplecionych wstęgą;
Lub fantastycznym jakim dramatem, gdzie będzie
Nieznany człowiek walczył z nieznaną potęgą;
Albo komedją... Pani, każ! — Treść się uprzędzie.
Satyrę nawet — gdybym odebrał wezwanie —
Skreśliłbym, i balladę, jak mydlaną banię,
I romans... choć mi bardzo nieznanem pisanie».
«Przestań» — przestałem — «postąp» — postąpilłem — stała
Na progu jak Wenera w Milos znaleziona,
I również bez rąk — w ciemny szal się tak owiała,
Iż, zdala patrząc, do wpół widziałbyś ramiona...
Więc zgadłszy to, że okiem patrzę Fidiasowem:
«Czemu nie rzeźbisz?» rzekła — i weszła do sali.
A ta herbata była w kształtnej porcelanie,
Aromatyczna — przytem ciasto, które zwie się
Sucharek, i rum białej przeciwny śmietanie,
I owoc różny, który z drzew ogrodu rwie się.
Non è maggior dolore, jak wrócić wspomnieniem
Do pewnych herbat, tudzież ciast i konwersacyj,
Prawdziwie wielkiem dobrze zaprawnych natchnieniem,
Do szkolnych dni, bukietów z róż i do wakacyj.
(URYWEK)
I.
Nie ciebie wzywam ja, o Apollo,
któremu na nieśmiertelnej cięciwie
Tętnią strzały, gdy z bark otrząsasz włos.
Tyś rumieńcem dogmatu młodego ludu,
Tyś energji harmonją...
Lecz ku tobie wołam, o Apollinie.
Którego akademicki ton i postać
Wielokrotnie i najróżnotrafniej
Pisarz brał i malarz kleił na mur,
Nie twe dając ci ciało, nie twe, równe
[230]
Ładem linji i barwy harmonją,
Nagie zawsze, nigdy rozebrane,
Ale ciało męża, co szaty zwlekł,
Myślę, że człowieka poczciwego,
Z narobionych to widać rąk, z chyłego karku,
Z nóg, co zdarły obuwia różny rodzaj.
Tak cię nieraz Holender obfitym pendzlem
Z dziewięcioma dziewki stawia na płótnie.
I nie nudzisz się przecie, lubo Olimp,
Przez mieszkańca mokrych kreślony równin,
Zielenieje warzywem, a wiatr jest chłodny
I nieumiejętnie pannom szarpie suknie.
One myślą coś przecie, zacne blondyny,
Silne w piersiach i w biodrach szerokie.
Koń się pasie zdala biały i tłusty,
Admetowy[2] (podejrzewam) pegaz!
*
Onego ja ciebie niedaremnie
Wzywam dziś na wszczęciu Odyssei:
— Pchnij mi muzę, rękopisów praczkę! —
U spółczesnych ukształconych ludzi
Wszak się mówi: «Pchnij z listem człowieka».
Człowiek bowiem cóż jest?...
...Cóż jest człowiek?!
*
Człowiek jest to ktoś, co sobie idzie
Gdzieś przez pole, i ty widzisz jego,
Drogą jadąc. Parskają twe konie —
«Człek» uchyla czapki i żegna się...
Lekkie chmury wyżej, niżej łany
Grzywami bujnych kłosów trzęsą —
Stoi zdala zamyślony bocian
Był w Egipcie, wrócił od piramid;
Faraonów nędze znając, duma
O robaczka, o wężu... i o człowieku!
*
Muzo! Bywa, że jedynie bocian
Poważnym jest miejsc obywatelem,
Gdzie wzywałem był ciebie i kędy
Błądzić uważałem za rozsądne...
Muzo! Nie ty, dostojna u Hellenów
Panno, rozmyślna w pewnej rzeczy,
Która, śród dziewięciu zalotności
Jednej swoją przyznając podnietę,
Czynisz ją poważną i dawasz sobie
Osobną stateczność — nie ty, która —
Mówią, iż attyckie wiodłaś damy
Do niebieskich potęg ziemskiego wdzięku,
Lecz ty, córo czasów, tylokrotnie
Na kurtynach malowana oper,
Na wachlarzach, na pudełkach perfum...
Ty gwoli mojemu zejdź wołaniu.
*
Strony różne, rozliczny obyczaj
Poznawając, winienem mieć słowo
Kolibrowem skrzące się skrzydełkiem,
Ton winienem mieć nie jednotężny:
Od cygańskiej drumli[3], co w zębach wre,
Jak zgryzione jestestwo konające,
I trzepoce się w wargach, — aż do organu,
Swoje długie rozwlekającego brzmienia,
Ileż strun, ustrojów ile mam poruszyć,
Względów jak niemałą zachować liczbę!
*
Po trojańskiej wojnie w sporo już czasu,
Kiedy nominalny ostatni król
Panował w królestwie nominalnem,
Jechałem był (pomnę) «borem lasem» —
Sosn szeregi za mną i przede mną.
Jak chór grecki zbiegały się w epod[4].
Ale koła skrzyp, ale zacięcie bicza,
Ale wiatr gdzieś suchą łamiący gałąź,
Ale pijanego słodyczą kwiatów bąka
Pieśń pijana, z kielicha niesiona w kielich,
Ale żaby skrzek w pobliskim bagnie,
Lazurową pstrem niezapominką,
Zagajały tysiąc podrzędnych tonów,
Podchwytujących główny pieśni ustrój.
Tak nietylko w romanckich płodach późniejszych
Z doryjskiego na frygijskie schodzi
Rzecz poety, snując się napozór
W barbarzyński i dziwaczny sposób.
I lud dawny tak samo, w teatrach
Gdy długie go umartwiało patos.
Wołał przecież: «Dlaczego nic niema
W tych tragedjach gwoli Bachusowi?» —
Lud klasyczny więc wchadzał do chóru,
Apostrofującym tym wykrzykiem
Naglił formę, tok przerywał zrzędny,
Oratorstwem grożący na scenie.
Owszem — właśnie, że za dni Nerona
Przepis prawa i sam oklask objął.
Równo było, metrycznie i sfornie,
Arcymiernie było... nie było nic!
*
Przez las jadąc, myśliłem te rzeczy
Za dni epoki «nominalnej»,
Gdy — jak długie królestwo i szerokie —
Było równo... U słupów przy drodze
[231]
Mało dbale nie mogłeś się oprzeć,
Wszystkie bowiem mokry zwilżał pendzel
Kolorami monarszej chorągwi.
I to nigdy nie schło: słupy, bramy.
Skazodrogi, co cię garną w uścisk,
Szubienice... wszystko pendzlem jednym
Malowane, na żółto, na czarno...
Tak, gdy domu jakiego lub zakładu
Właściciele mienią się i zarząd,
Przedmiot wszelki nowa przybiera postać,
Zawieszona jest czynność gospodarcza,
Szyld jaśnieje pod pendzlem i woła ludzi,
Odrzwia cieką farbą... Wszystko piękne —
Lecz ostrożnie tam idź — lub iść tam nie czas!
Tam nic niema, tam jeszcze porządek,
Mieszkać tam nie można ani gościć.
W drogę, w drogę, podróżny człowieku!
Tobie tylko iść zostawa ówdzie!
Nie zatrzymuj się nigdzie, lub ile wielbląd...
Tak począłem — cóż było tam począć?...
II.
W Serjonicach dziś jestem. Serjonice
Że poważnym były ongi grodem,
Gwagnin pisze, kawaler złotej ostrogi[5].
I kronikarz inny to powtarza;
Kronikarze zaś cokolwiek skreślą,
Dla mieszkańców starczy — starczy ile?
Świadczą o tem baszty, gdzie stopa ludzka
Nie zbłądziła od lat niepamiętnych.
Cóż dopiero, by miał te ruiny
Dotknąć rydel niebaczny i ciekawy,
Podejmując pierwszy gmachu abrys[6].
Bywa wszakże (wyznać się to godzi),
Że przejezdni drogą budzą woźnicę,
Lub woźnica ich budzi — i powstają,
Ku szczerbatym poglądając wieżom;
Bywa nawet, iż panny stopy lekkiemi
Wyskakują z bryk, podbiegną nieco
I fijołek uszczkną tam i owdzie.
Na podzamczu Serjonic, także i w karczmie,
Nieobojętny jest lud dla dziejów miejsca:
Z różnoszybnych gdy poziera okien
I dzban chyli, gada coś o duchu...
*
Serjonicki pan arcy jest znany
Pod przezwaniem «Salomon» (herbu «Przyjaciel»);
Człowiek zacny i który świat widział,
Znan jest w Wiedniu, gdzie u arcyksięcia,
Gdy wenecki udawano zapust,
Dam dwie było niesłychanie świetnych:
Równe miały klejnoty, lecz jeden dowcip,
Obie się przebrały za jedną Sabę[7],
Skąd dwie było Sab! Spojrzały na się
Okiem strasznem, tak, że arcyksiążę
Delegował wtórego Salomona —
A to był szambelan serjonicki,
Do dziś tak zwan i nie innym umrze.
Żony nie ma, nigdy onej nie miał,
Córki nie ma, jedno siostrzenicę.
Tej ja postać i urok wiewnej postaci
Opiewałbym rymem Virgiliusa,
Danta rymem jej oczy, Hafiza[8] zwrotką
Drżący jej włos na czole...
...zwano ją Różą —
Iż trzeba było nazwać...
...byłaż nazwana?
*
Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi
Garścią fijołków i nic mu nie powié —
Jak gdy akacją zwolna zakołysze,
By woń, podobna jutrzennemu ranu,
Z kwiaty białemi na białe klawisze
Otworzonego padła fortepianu —
Jak gdy osobie, stojącej na ganku,
Daleki księżyc wplata się we włosy,
Na pałającym układając wianku
Czoło, lub w srebrne ubiera je kłosy —
Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca,
Bywa podobną do jaskółek lotu,
Który ma cel swój, acz o wszystko trąca,
Przyjście letniego prorokując grzmotu,
Nim błyskawica uprzedziła tętno —
Tak...
...lecz nie rzeknę nic, bo mi jest smętno.
*
Nominalny czas dziejów nie trzyma w dłoni
Zamaszystej swej kosy, ani jej ostrzem
Podchwytuje ludzkość i polny kwiat —
On tylko społeczność nominalną
Podsuwa pod profile postaci różnych.
Tak, gdyby kto etruskie czarne rysunki
Na czarne tło przeniósł, znikłyby w tle.
Z niewiasta cóż być ma, gdy społeczność
Nominalnie istnieje? — Ta zaś jest czem,
Skoro senat w mundurach szambelańskich
[232]
Poza ojczyzną — armja gdy w szeregach obcych —
Parlament w dziecinniejącej pogawędce —
Salony ledwo że modą żywe —
A udawającemi zdań zamianę
Monologami są rozmowy!...
«Bawić na wsi!» Te dwa tylko słowa
Pozostają, jak z okrętu okrzyk:
«Ziemia! Ziemia!...» gdy dni wiele i nocy
Żagle twoje pękały od wichru.
Wielokrotnem popstrzone łataniem,
Jak chwiejący się w łachmanie nędzarz,
Drżą, te słysząc słowa: «Ziemia! Ziemia!»
Na wsi bawić, dopókąd wieś jeszcze
Niezupełnie jest czemś nominalnem!
Ziemia bowiem, jakkolwiek pokorna,
Tak, że się ja depcze wciąż i depcze,
Ziemia nawet uprawianą chce być
Ręką wolną! Nienajdłużej ona,
Niewolnikom się ścieląc pod łańcuch ich.
Wdzięczna chce być — i może!
Dnia jednego, jednej nocy... pewnej chwili
Zapomniany zegar, gdzieś na niepomnej wieżycy
Jaskółczemi pozornie osklepion gniazdy,
Zawróci nagle rdzawe koła
I wyjęknie, że czas jest — tylko to rzecze,
Nic nie mówiąc więcej, lecz, że «jest czas».
I odepchnie ziemia pług — i nie raczy
Chcieć, by ją nierozweselony niczem
Oracz tykał, jak błoto kajdaniarz:
Sto ma piersi Cybela[9], karmić gotowa
Dzieci wiele, które ssą z uśmiechem!
To mawiałem, gdym podawał strzemię
Lewej stopie Róży. — — Jeździliśmy...
*
O wsi biała w atłasie kwiatów jabłoni
I w zwierciadłach księżyca,
Jako oblubienica
Na ustroni...
Przeszłość twa — zawsze wczora,
Przyszłość — ręka dosiężna,
U ciebie zawsze — pora!
Tyś wczasów księżna...
Tyś u siebie zawsze, jak umysł zdrów.
Czy w palmowym kraju posuchy,
Czy w zieleni brzóz, w złocie mchów,
Jak gajowe rozkoszna duchy.
Tobie, owszem, dziejów wydąża praca,
Jako trzoda jałówce blędnéj,
Gdy ku tobie i sam pasterz nawraca
Tłum nieoględny —
Alić znagla strach milczkiem blisko
Przypadł: górne prysnęły lody,
Chat stu zgasło ognisko,
Jeziorami ogrody!
Dęby płyną, wyrwane z ziemi,
Cisza klęski dwakroć przeraża,
Fale brudne przez mur cmentarza
Biją trumny ciężkiemi —
Lecz o górnych kto myślił lodach,
Niskie przecierając szyby?
O rumianych prędzej jagodach
Lub gdzie się węźlą grzyby — —
———————————
O jagodach!... Tych własnie kwiat bieliźniany
Poopadał i, z miękkiemi podmuchy wiatru
Zdala skoro igrał, wraz owoce
Rumieniły się, mieniąc darń w kobierce.
Cicho po nich stąpały konie nasze.
Nie pytaliśmy się o drogę, świadomi dróg,
Ścieżek, stoków i przez nie płasko rzucanych
Głazów, które jak most służą, ustawnie myty
Cienkiemi fal szybami — —
— — błądziliśmy
Umyślnie i bezbłędnie, Róża i ja,
Dwoje tylko, albo w poczcie gości,
Zarówno swobodnie zobcowanych.
Wuj Salomon czekał nas to z obiadem,
Umiejętnie zarządzonym przezeń,
To z wieczerzą: tej miejsce było w ogrodzie,
Gdy biała ćma lamp szuka lub robaczek
Świetlny w głębokich cieniach alei
Przelatuje, skrę niosąc...
— — Pogody równej
W oddechu płuc, w duchu, w biciu serca
Czuć nie może, kto nie zna wsi polskiej,
Społeczności, będącej niby idylą,
Niby wykwintnego świata kaprysem,
Czy ponad, czy poza historycznym,
Nie wiem — świat to osobny, zda się,
Coś, jak fortunne wyspy starożytne[10],
Dziejów mające wdzięk, nie trud i ciąg.
Tak, ubłogosławione owdzie duchy
Polityki zaledwo tyle dopuszczają,
[233]
Ile onej dla zacnych trzeba im rozmów
Wśród alei, nieśmiertelnemi poważnej drzewy,
Gdzie wszelako z zapałem i solennie
I z rodzajem osobnego namaszczenia
Wygłasza coś Brutusa cień lub Katona,
Rozmawiający o Filippi!...[11]
Polityka, zda się, i historja,
Doczesnemi ich strony, temi, które
Do powszednich obowiązują służb i prac,
Nie odwraca się zewsząd — nie wszystkim gwoli...
Czasem tylko Żyd, jak starożytny obelisk
Ten sam, co za faraonów, przy drodze stoi
I odpomina[12] wieki — niekiedy bywa,
Że utrafiony pługa ostrzem pancerz
Wyrzuci kmieć na miedzę, a pacholęta
Pobrzmiewają wen — bywa niekiedy,
Że w zamkowej tej lub owej sali
(Gdzie owoce się suszą) ściemniały portret
Obsunie się wraz z gwoździem, zjedzonym rdzą...
Tyle dziejów! Historja, jako fenomen,
Przypadkami się ledwo odpomina.
U bramy dziś gdy rozmawiałem z Różą,
Gdy Salomon wuj z gośćmi w przedsieniu stał,
Gwar niezwykły powstał, służebni ludzie
Nadbiegali — mąż jakiś rosły i czarny,
Wyłamawszy się z tłumu, podskoczył ku nam,
Do naszych stóp się rzucił konwulsyjnie,
Mówiąc: «Księdzu, panie, każ księdzu twojemu,
Który owdzie nadchodzi i gniewny jest,
By dozwolił na pogrzeb!... Ja idę z książąt
Cygańskiego narodu, i brat mój umarł
W drodze długiej... My nie mamy ziemie.
Ni gdzie pogrześć... Wiatr roznosi popiół
Koczowiska...»
...Ulękła się Róża,
Spazm nerwowy wsparł ją o ramię moje,
Ją, której udatne palce tylokrotnie
Obmywały rany okaleczałego ludu —
Miłosierna będąca, ile piękna!
Atoli nerwy nie są duchem i sercem nie są.
Odpychliwe bywają równie, jak wstepne.
Szczegół nieraz potoczny podejmą tak,
Że się ogółem stawa, ogół natomiast
Fraszką czyniąc...
Zbliżył się ksiądz sędziwy.
I szambelan z gośćmi przystąpił zwolna.
Kółko nasze, jak harmonijny światek,
Na osi swej zdążało trybem statecznym,
Gdy cygański mąż czarny, jak aerolit[13],
Nie naruszył porządku w rzeczy istocie.
Jako ziemia cmentarzy święta jest
I ogrodzenie onych kanoniczne,
Zacny mówił ksiądz; nie był to misjonarz,
Wzorem był parafji dużej i możnej.
Ze swej strony Salomon wuj dobrotliwie
Skinął ku urzędnikom kasztelanji:
«Ziemi» — rzekłszy — «tak wiele na pograniczu
Serjonickiego dać umiałbym państwa,
Że całe możnaby pogrześć rzesze!»
A rzekłszy to i w rozmowy wziąwszy ogólność,
Szliśmy zwolna ku schodom szerokich przedsień.
Wieczornego powiewu łagodne tchnienie
Przegarniało włos Róży i blade wstążki.
*
«Pani!» — rzekłem — «podjadę konno, wraz powrócę,
Ofiarowanej gdy dojrzę gościnności,
Opowiem obchód...» — Tu wniesiono herbatę,
Której arom azjacki rozszerza nerwy
Poza miejscowość całej części świata.
Przy otworzonym zamyślona fortepianie
Stojąc, z palcem jednym na klawiszu,
Róża rzecze: — «Kanonik z wujem zapewne
W szachy zagra...» Ktoś inny do nas się zbliżył.
Cowieczornym trybem arcypogodnym
Zagaiła się całość serjonickiego kółka,
Całość błoga i zacna.
III.
Jak maluczko jest ludzi, rzeklbym: niema prawie,
Pragnących się objawić. Przechodzą, przechodzą...
Czy się nie odpychają, tańcząc lub w zabawie
Poufnej, czy się oni nie mylą i zwodzą?
Ni spółcześni, ni bliscy, ni istotnie znani.
Ręce imając, kłoniąc się spólnym uściskiem;
Pomiędzy nimi głębia wre i oceani,
Gdy na jej pianach oni zbliżeni nazwiskiem,
[234]
Świat więc mówi: «To swoi, to kółko domowe,
To nasi...»
Szczerzej niebo łączy lazurowe
Ludów tysiąc, co rżną się przez wieki, bo szczerzéj
Z każdego aby jeden wspólne niebo wierzy!
Oni zaś tańczą, łonem zbliżeni do łona,
Polarnie[14] nieświadomi siebie i osobni;
Dość, że jedna nad nimi lampa zapalona,
Że moda jedna wszystkich zarówno podobni
To «nasi!»
— Mapę życia gdyby kto zwysoka,
Jak mapę globu, kreślił góry i pustynie
Przeniosłyby się w krótkie jedno mgnienie oka,
A ocean przepadłby, gdzie ledwo łza płynie.
IV.
Las był zdala, gdzie mnie wiódł konny, przede mną
Pochodnię niosąc, jeździec Róży i Cygan
Na klaczy pstrej, tudzież gruby ekonom.
Przy siodle mem bliski swojem strzemieniem,
Pojękiwały sosny, wzdychał dąb,
Ilekroć wiatr szedł puszczy korytem.
Tak, gdy... (jako wzoruje boski Homer
Lub naucza porównań Virgilius czuły) —
Tak, gdy o nocy letniej, a jednak chmurnej,
Zżyma się morze na zbyt ustaloną pogodę,
Piasek od brzegów śliniąc widny, gdy dalej jest ciemne,
Zmieszane z firmamentem i huczące —
Tak puszczy brzeg po stronach nam się zdawał,
Cwałującym w szesnaście kopyt.
Przecięliśmy gościniec, który las dzieli
I przez który mkną niekiedy sarny;
Cygan ujął się grzywy, wydłużył stopę
Na zad klaczy i świsnął — niebawem ognie...
(Tu rękopis się urywa).
EMIL NA GOZDAWIU.
URYWEK POEMATU.
«Czemże byłby dla mniej raj Twój cały, Nieustannych uradowań łoże, Gdzie wesela czarowneby brzmiały, Ale Ciebie nie byłoby, Boże!» (Z perskiego poety).
1.
To nie czas twardych, w żelazie mieczników,
Zamczysk, sterczących nad sioła i chaty,
Chrzęstów chorągwi, sprawowania szyków,
To nie epoka lechickiej krucjaty.
Wstrzymano hordy wschodnich najezdników,
Ludy i ludzkość w nowe cele mierzą,
Zamki maleją, dowpół rozebrane.
Pałace na nich z udawaną wieżą,
Wały się w parków zamieniają ścianę.
Śród których sarny niepłoszone leża.
Woli i myśleń burze rozkiełznane,
Wstrząsłszy Zachodem, tętnią nad Północą,
Jakby lewjatan w obłokach się tarzał,
Błyskami pod dwa bieguny migocą,
Heroizmowi bluźniąc, że zastarzał!...
Rozum się nie zwie siłą lecz przemocą...
Nad setnie koni, dzwoniących rzędami,
Które ze Wschodu ongi prowadzono.
Nad lany moździerz, wleczony jeńcami,
Bywało, pakę książek przenoszono —
Środki że inne, gdy ludzie ciż sami...
Społeczny kryształ się inaczej składa,
Nie Mars już rzymski, ni Scytów wąs kręty,
Lecz czoło waży i zbliża ogłada.
Damy w szerokich sukniach, jak okręty,
Dla dowcipnego łagodne sternika.
Czerwony korek miewają u pięty,
Co pod łamiącym się jedwabiem znika.
Komedja czasów swe odmienia sceny
I wieczna epos brzmi pieśnią syreny!
*
Nie z tego się pan na Gozdawiu chlubi,
Ani się przeto zna grafem i panem,
Iż dziady jego, od żołnierstwa grubiej,
W namiotach żyli pod Sobieskim Janem.
Jakim kto bogom swe serce poślubi,
[235]
Takowy odblask ma w licach i w geście.
Gozdawa Rafał zwiedził kraje różne,
Na edukacji był w niejednem mieście,
Fertur[15], że kreślił wrażenia podróżne,
I miał być o nich zczasem hałas spory;
Muzy mu nawet bywały usłużne —
Lecz żonę stracił... smętny był, lub chory...
Staranną grzeczność mając dla sąsiadów.
Rzadko widywał mości dobrodziejów;
Był postępowych motorem zakładów,
Obcując, patrzył, kto ci, a kto owi
I szkło przecierał — lecz, krom lekkich śladów
(Od pojedynku), miał oblicze słodkie.
Włos pudrowany i ruch tak ulotny,
Jakby w milczeniu nucił lekką zwrotkę,
Lub za dni pierwszej młodości był psotny.
*
Wzrok mając chciwem stępiony czytaniem.
Nie był on łowów wielkim lubownikiem.
Lecz jeździł konno i dwie osób za nim,
A z temi obcym rozmawiał językiem
(Rzecz, której wcale nikomu nie ganim).
Nieraz widziano, jak, lekkim galopem
Cwałując, konia, bywało, osadzi,
Podrzuci strzemię i rozmawia z chłopem,
Zlepszyć coś każe, coś trafnie poradzi.
Dziś się pod parku wstrzymawszy okopem.
Gdzie z bożą męką stoi krzyż kamienny,
Graf z konia pejczem coś ludziom wskazywał,
Idącym w pole na zarobek dzienny.
Ranek był wonny, skowronek już śpiewał.
Droga, niewielkim chylona parowem.
Wybłąkiwała się wdali lub nikła;
Jeźdźcy coś o tem gwarzyli i owem —
Przejażdżka zwykła, i rozmowa zwykła.
2.
Gdziekolwiek w muru wyniosłego szczerbie
Smukła zapuści korzeń jarzębina,
Rzucając koral swój z wiatrem po herbie
Lub gzymsie, co się starością ugina,
Gdziekolwiek mech się ściele niewidzialny
Na tępe głazy i barwę ich mieni,
Tam śpią legendy, tam świat idealny
Nieujętemi tęczami promieni.
Tło myśl nasuwa, tło słowo podrzuca,
Nieci uczucie, wyrażone mało;
I widz sam nie wie, czemu się zasmuca,
I czyli się co w takiem miejscu stało,
Aż czas nareszcie podanie ocuca,
Jakby niemowlę, co tam wdzięcznie spało.
Bywa, iż nadto prawdziwe zdarzenie,
Przychodząc w pomoc, samo się układa
W harmonję, której go owiało tchnienie,
A rzeczywistość unosi ballada.
Tak gdyby zaszło i pod wałem onym,
Na ogrodzenie parku zamienionym,
Gdzie krzyż kamienny i na nim kul skazy
Z pamiętnych czasów ostatniego Wazy,
Nie byłbym zdziwion!...
...Widziano, i wielu
Widuje owdzie, o nocy pogodnej,
Postać, co ima krzyż. Tak gałąź chmielu,
Gdy wiatr dmie suchy, a liść bywa głodny,
Dotknąwszy głazu, odbiega z powiewem
Na okop gęstym, wilgotnawym krzewem —
A nieinaczej i kibić i ramię
Niewiasty, lubo podeszłej, atoli
Składnej, posuwa się i nic nie łamie
Ruchem, dalekim od zła i swawoli.
Księżyc, jak srebrny rycerz swojej damie.
Podawa promień, niby rękę w zbroi —
Już są oboje na okopu szczycie...
Księżyc i ona — poniżej krzyż stoi —
A kto?... Czy wiecie, poco? Czy widzicie?
*
Nie w gwarze szkolnej chowamy czeredy,
Z osobna raczej pieczą, jak szlachetni,
W parku się późno przechadza niekiedy
Syn pana grafa kilkunastoletni.
Ukochańszego ani znano kiedy...
Dwóch ma przy sobie uczonych Szwajcarów,
Ermitaż[16] cudny nad strumieniem żywym,
Przelewającym się w zielony parów
Pod drzew doborem tak udatnie krzywym,
Jakby traf wdziękiem i celem był narów.
Było-ż pacholę wytworniej szczęśliwém?
Postradał matkę w zaraniu żywota;
Lecz oto rodzic, co przemyśla tylko,
By całym mężem stał się półsierota,
Darów mu z każdą przysparzając chwilką,
Wobec natury i pięknej, i silnej
Co dnia mu głośnych udzielają lekcyj;
By myśl przybrała prąd swój nieomylny,
Dażnościom wcale nie kłada objekcyj[17].
Chce graf nietylko, by stad była chluba
Rodu, lecz nad to wszystko obywatel,
Pomny, że widział był Jana Jakuba
I że z nim nawet rozmawiał w Nefszatel...
3.
Tymczasem indziej na sposób odwieczny,
Poza Gozdawiem, rzeczy szły powoli,
Mierzonym krokiem, jak zegar słoneczny.
[236]
Szable na miedzy i szlachta u roli —
Tryb, na niewielki obręb dostateczny
I szczególniejszą ponętny prostotą,
Dworki w zieleni bzów, topól i stogów,
Kładki giętkiemi wyminione błoto.
Lecz zacność z chlebem i solą u progów.
Właśnie świąteczne słońce oświecało
Takowy obraz idyllo-litanji,
Dzień w dzień świecącej coś, jak w Boże Ciało,
Gdy w modrzewiowe progi do plebanji
Matrona weszła urodna, jak mało.
Czy była z gminu, czy z szlachty chodaczej,
Nie pośpieszyłbyś na czas odpowiedzieć.
Srebrzał już włos jej, lecz, jak czółko tkaczy,
Gotowe widza postrzegłość uprzedzić,
Z jawnej tęsknoty lub skrytej rozpaczy
Westchnąwszy, dalsze wstrzymała wzdychanie,
Słuchając stąpań księdza, który zdala
Dał znak, by siadła i kończył czytanie.
Zielenią była posypana sala,
Obrazy wkoło i u drzwi aniołki
Nad świętą wodą, jak w gnieździe jaskółki.
*
Wreszcie, od krańca karty doczytanej
Uniósłszy oko, spytał ksiądz kobiety
(Znanej i niegdyś za obłędną mianej),
K’czemu przychodzi — i w drewniane szczyty
Sali poglądał spokojnie i błogo.
Ona zaś, gładko kłoniąc się, odpowie:
«Jak zdawiendawna, szłam o świcie drogą
Na Gozdaw, gdzie był krzyż — — i każdy to wie
Od urodzenia, że był — ten zaś, pono
Z rozkazu pana grafa, obalono.
Kędyż jest?» rzekła ze szlochem połknionym,
Oczyma błądząc wokoło, gdy nad nią
Był obraz Świętej z włosem rozrzuconym,
Grób pusty, zorza wątpliwe nim zadnią,
I ogrodnika postać... Znów po chwili
Dodała jeszcze: «Gdzież go położyli?
Ilekroć w drodze ludu się natrafi,
Zapytywałam, lecz mi odrzeczono:
To nie jest Chrystus Pan naszej parafji,
To był Gozdawski Pan Jezus — i pono
Pytać się gwoli należy we dworze...
Gdzie od lat tylu mnie i być wzbronione...
Mnie, co, panicza piersią karmiąc... Boże!
Myśliłam przecie widzieć, jak dorasta!
Krzyż mnie podpierał, gdy o późnej porze
Na wał wchodziłam, ów dawny wał miasta,
By chociaż zdala oglądać pacholę,
Albo cień jego — jak cień i topole!...
Lecz tak zwalono krzyż, jak i mnie pierwej,
Mnie, zapłacone i z progów wypartę...»
Tu jej szloch mowę połamał na przerwy:
«Co to pieniądze wszystkie przytem warte?»
Rzekła, zgarniając włos na strony obie,
A potem, czoło podniósłszy otwarte —
———————————
«Jak ten krzyż znajdę, to stanie na grobie!»
Dodała z siłą.
Ksiądz dotknął jej czoła
Palcem i ciche rozpoczął modlenia.
Któremu wtórzył mały dzwon z kościoła.
Poczem wszedł młodszy ksiądz, a na skinienie
Pierwszego dwojgu wszyscy szli za brzmieniem
Dzwonu — z modlitwą, bolem i sumieniem.
4.
(Tu rękopis się urywa).
|