Z „Pana de Pourceaugnac“
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z „Pana de Pourceaugnac“ |
Pochodzenie | Antologja literatury francuskiej / Molier |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Całość jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
PIERWSZY LEKARZ: Proszę, niech pan raczy zająć miejsce. (Lekarze sadowią pana de Pourceaugnac między sobą).
PAN DE POURCEAUGNAC siadając: Sługa najniższy. (Każdy z lekarzy ujmuje go za rękę, obmacując puls). Cóż to takiego?
PIERWSZY LEKARZ: Ma pan dobry apetyt?
PAN DE POURCEAUGNAC: Owszem; pragnienie jeszcze lepsze.
PIERWSZY LEKARZ: Niedobrze... To nadmierne pożądanie zimnych i wilgotnych ciał jest wskazówką niebezpiecznego gorąca i oschłości, panujących we wnątrzu. Sypia pan dobrze?
PAN DE POURCEAUGNAC: Owszem; jeżeli wieczór podjem, jak należy.
PIERWSZY LEKARZ: Miewa pan sny?
PAN DE POURCEAUGNAC: Czasami.
PIERWSZY LEKARZ: Jakiej przyrody?
PAN DE POURCEAUGNAC: No, jak sny. Cóż to, u licha, za sposób rozmowy?
PIERWSZY LEKARZ: A wypróżnienia jakie?
PAN DE POURCEAUGNAC: Daję słowo, nie rozumiem tych pytań. Ot, zamiast tych gadań, wolałbym się napić jaką lampkę.
PIERWSZY LEKARZ: Chwilę cierpliwości. Omówimy przypadek przy panu; aby zaś ułatwić panu zrozumienie, będziemy mówili narzeczem ojczystem.
PAN DE POURCEAUGNAC: Aż tyle omawiania, żeby coś potrącić?
PIERWSZY LEKARZ: Jako iż niepodobieństwem jest uleczenie choroby, póki ta nie jest dokładnie poznaną, i jako iż nie można jej poznać dokładnie bez uprzedniego niewzruszonego ustalenia jej szczególnych właściwości i istoty jej gatunku za pośrednictwem oznak diagnostycznych i prognostycznych, pozwolisz, czcigodny kolego i mistrzu, abym przystąpił do roztrząśnięcia choroby, którą mamy przed sobą, nim przejdziemy do terapeutyki i do środków leczniczych, które nam zastosować wypadnie dla gruntownego uleczenia tejże. Twierdzę przeto, szanowny kolego, za twem łaskawem zezwoleniem, że nasz tu obecny chory jest nieszczęśliwie napastowany, dotknięty, nawiedzony i nękany rodzajem szaleństwa, który nazywamy z wielką słusznością melankolją hypokondrjaczną: rodzaj szaleństwa bardzo groźny, i przedstawiający nadzieję uleczenia jedynie w rękach Eskulapa, tak jak ty, szanowny mistrzu, skończonego w swej sztuce; jak ty, mistrzu, powtarzam, który osiwiałeś, że tak powiem, pod bronią i któremu przeszło przez ręce tyle i tak rozmaitych chorób. Nazywam ją melankolją hypokondrjaczną, aby ją odróżnić od dwóch innych; albowiem słynny Galenus rozróżnia uczenie, jak mu to jest właściwem, trzy rodzaje tego cierpienia, które nazywamy melankolją, tak zwaną nietylko przez Latynów, ale już przez Greków, co jest szczególnie godne uwagi ze względu na naszą sprawę. Pierwsza, która pochodzi z samoistnej wady mózgowia; druga, która ma przyczynę we krwi, nasyconej i przeładowanej czarną żółcią; trzecia, zwana hypokondrjaczną, z którą tu właśnie mamy do czynienia, a która powstaje ze skazy w którejś z okolic kałduna i wogóle dolnych części ciała, w szczególności zaś śledziony, której gorącość i zaognienie doprowadza do mózgu chorego wielką obfitość materji sadzowatej, gęstej i nieczystej, której czarne i złośliwe wyziewy sprawiają zakłócenie w funkcjach czynności zasadniczej i powodują chorobę, którą wykryliśmy w nim i udowodnili zapomocą naszego rozumowania z całą oczywistością. Iż tak jest w istocie, dla niezawodnego stwierdzenia tego co oto powiadam, wystarczy wam, szanowny mistrzu, zważyć tę powagę, którą oto widzicie na jego twarzy, przygnębienie, któremu towarzyszy obawa i nieufność, oznaki pathognomoniczne i indywidualne tejże choroby, tak wybornie określonej w pismach boskiego starca Hipokrata: tę fizjognomję, te zaczerwienione i błędne oczy, tę dużą brodę, całą zewnętrzną postać tego ciała wątłą, wysmukłą, ogorzałą i porośniętą włosem, które to oznaki zdradzają, iż jest ciężko dotknięty owem cierpieniem, pochodzącem ze schorzenia hypokondrów; która to choroba, po dłuższym upływie czasu, przyswojona, zadawniona, zakorzeniona i zagnieżdżona w organizmie, mogłaby łacno zdegenerować albo w manję, albo we ftyzę, albo w apopleksję, albo zgoła w ostre szaleństwo lub obłęd zupełny. Przyjąwszy to wszystko, ponieważ choroba dobrze poznana jest już w połowie uleczona, albowiem ignoti nulla est curatio morbi, nie będzie nam trudno zgodzić się co do lekarstw, których wypadnie nam użyć. Po pierwsze, aby usunąć tę pletorę uciskającą mózgowie i tę nadmierną wybujałość soków w całym organizmie, jestem zdania, iż należy zastosować hojne krwiopuszczenie żylne; to znaczy, aby upusty krwi były częste i obfite: po pierwsze z żyły bazyliki, następne z cefaliki, a nawet, jeźli cierpienie okaże się uporczywem, należy otworzyć żyłę na czole, i to otwarcie winno być dość szerokie, tak aby gęsta i zsiadła krew mogła się wydobyć na wierzch; a równocześnie należy go przeczyścić, odetkać i opróżnić zamopocą środków czyszczących właściwych i temu celowi odpowiadających; to znaczy zaaplikować cholagoga, melanagoga et caetera; ponieważ zaś istotnem źródłem całego cierpienia są albo zagęszczone i gnijące soki, albo też czarne i przyciężkie wyziewy, które przyćmiewają, zanieczyszczają i zakażają przyrodzone władze rozumowe, wskazane jest potem, aby chory wziął kąpiel z jasnej i czystej wody, z obfitem dodaniem przeźroczystej serwatki, aby, zapomocą wody, oczyścić zagęszczenie gnijących soków, wyklarować zaś działaniem onej przejrzystej serwatki czarność wspomnianych wyziewów. Ale, przed innemi środkami, uważam za wskazane rozweselać go zapomocą miłych rozmówek, śpiewów i instrumentów muzycznych; niema również przeszkody, aby towarzyszyły im tańce, iżby ruchy, zwinność i powab tancerzy mogły poruszyć i obudzić gnuśność jego uśpionych fluidów, która powoduje zbytnie zagęszczenie krwi, skąd znowu płynie jego choroba. Oto lekarstwa, które ja zalecam, a do których wy, szanowny kolego i mistrzu, możecie dołączyć wiele innych, skuteczniejszych, podług doświadczenia, sądu, światła i roztropności, które zdobyliście sobie w naszej sztuce. Dixi.
DRUGI LEKARZ: Niech mnie Bóg broni, czcigodny panie kolego, aby mi w myśli postało dodawać coś do tego, coście tu tak pięknie rozwinęli! Rozstrząsnąłeś tak znamienicie wszystkie oznaki, symptomaty i przyczyny choroby, rozumowanie twoje wywiedzione jest tak pięknie i tak uczenie, iż niepodobieństwem jest, aby nie był szaleńcem i dotkniętym melancholją hypokondrjaczną; a gdyby nawet nie był, trzebaby aby nim został, dla piękności rzeczy które o nim powiedziałeś i trafności rozumowania które przeprowadziłeś. Tak, panie kolego, odmalowałeś, że tak powiem graficznie, grafice depinxisti, wszystko co charakteryzuje tę właśnie chorobę. Nie można sobie wyobrazić nic bardziej mądrze, uczenie, bystro poczętego, pomyślanego, wyobrażonego, niż to, co kolega rzekłeś w przedmiocie tego cierpienia, bądź to co do diagnozy, bądź też prognozy lub terapii; toteż, nie pozostaje mi nic, jak tylko powinszować szanownemu panu, iż dostał się w ręce czcigodnego kolegi i powiedzieć mu, iż szczęściem jest dlań prawdziwem owo szaleństwo, pozwalające mu doświadczyć skuteczności miłego działania środków, które pan kolega z taką trafnością zaleciłeś. Zgadzam się na wszystkie, manibus et pedibus descendo in tuam sententiam. Wszystko co mógłbym dodać, to aby zastosować upusty krwi i środki czyszczące w ilości nieparzystej, numero Deus impare gaudet; aby zażyć serwatkę przed kąpielą; aby mu przyłożyć plaster na czoło, w którego składniki wchodzić będzie sól: sól jest symbolem mądrości; aby wybielić ściany pokoju dla rozprószenia ciemności jego umysłu, album est disgregativum visus; i aby mu dać natychmiast małą klistyrkę, iżby posłużyła za preludjum i wstęp do tych znamienicie obmyślanych środków, które, o ile mu jest przeznaczonem wyzdrowienie, powinny sprowadzić ulgę. Dałożby niebo, aby te lekarstwa wasze, panie kolego, przyniosły korzyść choremu, zgodnie z naszą intencją!
PAN DE POURCEAUGNAC: Panowie, przysłuchuję się blisko od godziny; powiedzcież wreszcie, czy my gramy komedję?
PIERWSZY LEKARZ: Nie, panie, bynajmniej nic nie gramy.
PAN DE POURCEAUGNAC: Cóż to wszystko znaczy? do czego prowadzi całe to bajdurzenie?
PIERWSZY LEKARZ: Dobrze! obelgi! objaw djagnostyczny, którego nam brakowało do potwierdzenia choroby. To może łatwo się obrócić w ostry szał.
PAN DE POURCEAUGNAC na stronie: Gdzież ja, u djaska, wpadłem? (Spluwa kilkakrotnie).
PIERWSZY LEKARZ: Jeszcze jeden sympton: częste oddawanie plwocin.
PAN DE POURCEAUGNAC: Bierz-że was licho, ja sobie idę.
PIERWSZY LEKARZ: Jeszcze jeden: popęd do zmiany miejsca.
PAN DE POURCEAUGNAC: Cóż to wszystko ma być? czegóż wy chcecie?
PIERWSZY LEKARZ: Uleczyć pana, wedle zlecenia które nam wydano.
PAN DE POURCEAUGNAC: Mnie uleczyć?
PIERWSZY LEKARZ: Tak.
PAN DE POURCEAUGNAC: Tam do licha! ja nie jestem chory!
PIERWSZY LEKARZ: Zły znak, skoro chory nie zdaje sobie sprawy ze swej choroby.
PAN DE POURCEAUGNAC: Powiadam wam, że mam się doskonale.
PIERWSZY LEKARZ: Jak się pan ma, wiemy o tem lepiej od pana; jako lekarze, czytamy jasno w pańskim organizmie.
PAN DE POURCEAUGNAC: Jeżeli jesteście lekarze, nie mam z wami nic do czynienia; kpię sobie z medycyny.
PIERWSZY LEKARZ: Hm, hm! to człowiek bardziej szalony, niżeśmy przypuszczali.
PAN DE POURCEAUGNAC: Ani mój ojciec, ani matka nie wzięli nigdy do ust lekarstwa i zmarli oboje szczęśliwie bez pomocy lekarzy.
PIERWSZY LEKARZ: Nie dziw, iż spłodzili syna, któremu brakuje piątej klepki...
- ↑ Molier, Dzieła, przełożył Boy.
Molier, Mizantrop, Skąpiec, Mieszczanin szlachcicem, przełożył, wstępem opatrzył i opracował Boy, Bibljoteka narodowa, Kraków.