<<< Dane tekstu >>>
Autor Metta Victoria Fuller Victor
Tytuł Z Dzienniczka Małego Wisusa
Pochodzenie Mała Biblioteczka № 20
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1913
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


4.  KLEPTOMAN.


Nie wiem, jakbym wytrzymał w tym pokoju, gdyby nie to, że przypadkiem znalazłem w podłodze niewielki, zasłonięty blachą otwór. Z nudów zagiąłem szpilkę, przywiązałem do niej sznurek, który miałem w kieszeni i przez otwór znajdujący się wprost nad biurkiem pani Pitkins, zacząłem łowić ryby. Połów był bardzo obfity, ale moje ryby śmiesznie wyglądały, bo były to tylko: dwie bransoletki, koronkowe pokrycie z poduszeczki do szpilek, kilka loczków, siedem szpilek rogowych, buteleczka wody kolońskiej, przewiązana niebieską wstążeczką, o którą się mój haczyk sam zaczepił, i kilka innych przedmiotów.
Jak tylko zejdę nadół, muszę napisać do mamy, czego się już z różnych przedmiotów nauczyłem. Ona zrozumie moją tęsknotę za domem i przyszle mi tort owocowy, chociaż wobec moich postępów w czytaniu, a przedewszystkiem wobec mojej grzeczności mogłaby mi dodać jeszcze torcik kremowy.
Ile to szkodliwych wiadomości mogą się dzieci nauczyć w szkole! Arturek Braun pokazał mi, jak się rzuca papierowe kulki, aby nauczyciel nie spostrzegł, skąd spadają, Willy Wilson nauczył mnie, kiedy po położeniu się spać, trzeba wstawać, aby jeszcze trochę podokazywać, jak się kładzie ściągaczki do książki, aby nie potrzeba było uczyć się bardzo tych nudnych lekcji i wiele innych rzeczy.
Rachunki pamięciowe ogromnie mnie męczą. Wolę je pisać na tablicy, bo wtedy można rysować sobie pana profesora lub panią profesorową, chociaż ona gniewa się o to i zaraz skazuje na karę. Ja sam stałem raz w śmiesznej czapce na środku klasy.
Zdaje mi się, że od czasu wypadku z peruką oboje państwo Pitkins coś sobie do mnie upatrzyli i zawsze, jak się tylko co stanie, napadają na mnie.
Przecież to nie ja rozlałem atrament w klasie, — ja tylko przywiązałem kałamarz do ogona kota, a że głupi kot poplamił podłogę atramentem, to już nie moja wina.
Profesor powiedział, że jeśli się jeszcze raz coś podobnego zdarzy, to mnie w nauce zawiesi. O jakaż okropna mnie przyszłość czeka! Myślałem dotąd, że tylko najstraszniejszych rozbójników wieszają, a — tymczasem taki sam los i mnie, małemu chłopcu, który przecież zawsze stara się być grzecznym, grozić może.
Panna Heren, nasza nauczycielka, powiedziała mi, że to nie znaczy, iż mnie powieszą naprawdę, lecz tylko odeszlą do domu. O, jak to dobrze! Ale ona powiedziała mi również że mama i siostry bardzo się tem zmartwią i że to byłby wielki wstyd dla nich. Nie rozumiem wcale! Jakiż to wstyd powitać maleńkiego brata?
Pani Pitkins ogromnie się boi rozbójników. Podobno w noc budzi profesora i krzyczy, że złodzieje plondrują po domu.
Pewnego razu naprawdę zakradł się rozbójnik i wsunął się pod łóżko pani, kiedy ta dopiero co zasnęła. Nagle budzi się i szepcze:
— Mężu, mężu, wstań! Pod moim łóżkiem siedzi rozbójnik.
— Cicho, śpij, nikogo niema, odrzekł pan profesor.
— Ależ wstań! jest naprawdę! Czuję, że materac podnosi. Mówię ci, wstań! Zapal świecę! Ratunku! Mordercy!
Pan Pitkins mruknął coś niezbyt pochlebnego, ale że w tej chwili rozbójnik poruszył plecami i jego materac, porwał się na nogi naprawdę wystraszony.
I ona również chciała zeskoczyć z łóżka, ale tchu jej zabrakło, więc upadła na wznak i tylko krzyczała, że ją mordują, zabijają, że rozbójnik trzyma ją za gardło.
Wtedy pan Pitkins wybiegł do sieni i zawołał na pomoc Johna Bensa i kilku starszych chłopców. Ci zapalili światło i zaczęli szukać pod łóżkami, ale nikogo nie znaleźli, bo w ciemności wymknąłem się na górę i zanim wrócili spałem już, jak zabity. Teraz wszystko cicho, tylko pani Pitkins ze strachu przed złodziejami oddała swoją broszkę i spinki męża na przechowanie.
Ach, wyobraź sobie, dzienniczku drogi, co się ze mnie zrobiło, — jestem kleptomanem! To znaczy, że jestem takim chłopcem, który nie może powstrzymać się, — aby nie przywłaszczyć sobie cudzej własności.
Dzisiaj rewidowano nasze kuferki. Okropność, czego w moim nie było! Lornetka pani Pitkins, perfumy, koronkowe mankiety, trzy poduszeczki do szpilek, sześć chusteczek, rękawiczka, torebka ręczna, portmonetka z pięćdziesięcioma centami, związana paczka, którą pani niedawno przyniosła, para nowych kamaszy i wreszcie srebrny zegarek pana Pitkinsa i jego nowa peruka, która kosztowała podobno 50 dolarów, a którą zostawił na chwilę na biurku żony.
Wtedy to powiedzieli, że jestem kleptomanem, ale chciałbym wiedzieć, czy znajdzie się na świecie chłopiec, który powstrzymałby się od łowienia ryb, mając przy sobie sznurek, zakrzywioną szpilkę i żadnego świadka w pobliżu.
Co piątek pan i pani Pitkins ubierają się strojnie, gdyż z miasta przychodzą goście, i wszyscy uczniowie urządzają rodzaj popisu. Ostatnim razem pani Pitkins napisała mowę, którą ja miałem czytać przed gośćmi. Była to prześliczna mowa, która brzmiała mniej więcej, jak następuje:
„Rodzice, którzy mogą umieścić dzieci swoje w dobrej szkole, powinni być bardzo wdzięczni Opatrzności. Biedne dzieci z ulicy napróżno wzdychają do tego szczęścia. Dla nich ono leży, niestety, w krainie marzeń. Powinniśmy to odczuwać sercem, póki serca nasze są jeszcze młode i wrażliwe. Narodowość nasza wzniosła się ponad inne tylko dzięki wzorowym szkołom początkowym”.
To napisała pani Pitkins, ale ponieważ nie trafiło mi to do przekonania, zmieniłem więc cokolwiek tekst, stosownie do swoich przekonań i na znak pani Pitkins przeczytałem głośno i dobitnie:
Szkoła jest okropna, żal mi rodziców, którzy zmuszeni są posyłać swoich malców do szkoły. Biedne dzieci, które nie znają szkoły, są o wiele szczęśliwsze od nas, przynajmniej od rana do wieczora mogą grać w klipę lub palanta. Wołałbym być stokroć chłopcem ulicznym. A najgorszymi ze wszystkich są pensjonaty. Masło i konfitury dają tylko raz na tydzień, a sześć razy kaszę owsianą. Za najmniejszy drobiazg stawiają do kąta. Gdybym był dużym i gdybym miał szkołę byłbym dla małych chłopców o wiele lepszym niż pan i pani Pitkins.
Zdaje mi się że moje wypracowanie podobało się ogólnie, bo goście śmieli się do rozpuku, a pan i pani profesorowa uśmiechali się tak, jakby się kwaśnych jabłek najedli.
Po obiedzie wziąłem łyżwy, aby pójść z innymi na ślizgawkę, ale pani Pitkins pochwyciła mnie za ramię i rzekła słodziutko: „Nie potrzebnie się wybierasz, Jerzyku. Zdrowiej ci będzie, jeżeli posiedzisz sobie w szkolnym pokoju i napiszesz dodawanie. Umiesz pisać takie śliczne ćwiczenia, to może zechcesz się wprawiać i w dodawanie. Taki szkaradny malec, jak ty popsuje mi wszystkich chłopców.
Z tymi słowami zaprowadziła mnie do szkolnego pokoju, wepchnęła do środka i drzwi zamknęła na klucz. A ja się cały tydzień cieszyłem na ten piątek! Ach, mamo, gdybyś ty wiedziała, jak mi źle tutaj, jak ja tęsknię za domem, za Betty poczciwą, która mi zawsze kawał pasztetu schować musiała. Przy każdej liczbie, którą miałem dodać, łzy zalewały mi oczy, tak, że nie potrzebowałem moczyć gąbki. Palce mi tak podrętwiały z zimna, że otworzyłem piec, aby zobaczyć, czy niema tam jeszcze ognia. Niestety był tylko jeden jedyny węgielek, ale kiedy położyłem na niego mój kajet arytmetyczny i linijkę, po chwili buchnął płomień. Zachęcony tem, rzuciłem do pieca wszystkie kajety i książki, jakie tylko w pokoju szkolnym znalazłem i chcąc rozgrzać piec, starałem się zamknąć drzwiczki. Niestety, zardzewiałe zawiasy pękły, drzwiczki upadły na ziemię i wszystek dym rzucił się na pokój. Zacząłem krzyczeć i bić nogami we drzwi, bo dym gryzł mnie w oczy i drapał w gardło i zdawało mi się, że się chyba zaduszę.
Pani Pitkins nie mogła mnie usłyszeć, bo poszła do miasta i klucz zabrała z sobą, ale usłyszała mnie moja dobra panna Hawen i kazała mi otworzyć lufcik i wysunąć głowę na powietrze, zanim ona przyśle kogoś, ktoby mi drzwi otworzył.
Okna jednak byty zamarznięte i w żaden sposób lufcika otworzyć nie mogłem. Wtedy panna Hawen krzyknęła: „Wybij szybę, Jerzyku. Przecież nie możesz się zadusić!“
Odrazu zrobiło mi się lepiej. W jednej chwili we wszystkich pięciu oknach klasy nie zostało ani jednej całej szyby i świeże powietrze całą masą zaczęło wpadać do pokoju. Profesor aż pobladł ze złości, kiedy zobaczył to zniszczenie.
— Pocoś wybijał wszystkie szyby, ty nieznośny głuptasie, — rzekł do mnie. — Tygodnia mało na przyprowadzenie wszystkiego do porządku, ale to nic, poślę rachunek twojemu ojcu.
— Adonijable, — zauważyła słodko pani Pitkins, — czy nie byłoby lepiej odesłać i tego smarkacza razem z rachunkiem. Przecież on gorszy od wszystkich plag egipskich razem wziętych, bardzo żałuję, że nie pozwoliłam mu iść na ślizgawkę, możeby utonął w przeręblu.
Zdaje się, że wszystkim na świecie zawadzam. Moi przysłali mnie tutaj, a teraz pani Pitkins pragnie, abym umarł. Ale ja wiem, jak mam wszystkim dogodzić. Dzisiaj jeszcze podam ogłoszenie do gazet takiej treści: „Młody, ładny chłopczyk zgodzi się, aby go przyjęto za syna w jakim przyzwoitym domu, chodzi mu więcej o obejście, niż o wynagrodzenie“. Jestem pewien, że znajdą się amatorowie, bo przecież nie wszyscy wiedzą, że jestem takim nieznośnym urwisem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Metta Victoria Fuller Victor i tłumacza: anonimowy.