Cisza, jak przed świętem w polu,
Tylko wóz po grudzie dzwoni.
Tu, wśród mogił stary grabarz
Kopiąc, głowę na dół kłoni,
— Pójdź no, starcze, powiedz, w którym
Mój przyjaciel leży grobie?
— Czem był? — Czemże? — Był człowiekiem.
— A po jakiej zmarł chorobie?
— Pękło serce zawiedzione
Z bólu... Żal go zmógł w rozłące...
— Próżno szukać, boć tych u nas
Liczym, panie, na tysiące.
Zbudziła rosa w pączku kwiatek mały,
Co drzemiąc, pragnął ujrzeć promień słońca;
Duch twój młodzieńczy zbudził ideały
Czyste, świetlane, pełne żądz bez końca.
Gdy rankiem słońce ogrzewało kwiaty,
Ów mały kwiatek słabą główkę kłonił,
Gdy ideałów burzono ci światy,
Nad ich utratą tyś łzy gorzkie ronił.
O czem kwiat marzył, to się wkrótce stało,
Zwiądł, pocałunkiem słońca upojony;
Ty, gdy ci życie trud w udziale dało,
Gdy sny twe pierzchły, padłeś uznojony.
Raz pośród grobów zeszły się dwa czerwie.
— Skąd wracasz? — Toczę świeży mózg poety.
— To musisz, bracie, być w nielada werwie.
— Gdzie tam! Mózg zwykły, nic w nim gienialnego.
— Ty skąd? — Mózg mędrca miałem dziś na wety.
— Cóż? — E — i tutaj nie masz nic nowego...
— Ja myślę, bracie, iż gieniusze owi
To jak te świece: w każdej nocy dobie
Rozjaśniać mroki zawsze są gotowi,
Aż się przepalą w końcu sami w sobie.
Gdy ci przed zwątpień rojem czoło zbladło,
Przestań wyrzekać, przestań oczy łzawić.
Jedz, pij, do syta wciąż pchaj w siebie jadło,
W grobie dość czasu, aby wszystko strawić.
Gdy już się staniesz prochem, pyłem — niczem,
W długim gdy legniesz nieboszczyków rzędzie,
Wierz mi, co było w życiu tajemniczem
Dla cię i w grobie też zagadką będzie.
Lecz myśl twa każda, to jak echo pieśni,
Wszech-zwątpień pełna i bólów i zgrzytów,
Ocknie się kiedyś w tej mogilnej cieśni,
Zawsze jednaka, tam wśród innych bytów.
Łza — to jak dyament, jak karbunkuł czysty,
Posiada w sobie tajemniczą moc,
By jako słońca promień wiekuisty
Tęczowe blaski siać w pogodną noc.
Łzie owej bywa stokroć często danem
Gorzkość piołunnych w sobie miewać ros,
Łza taka zdolna wstrząsnąć oceanem,
Ofiarny zdolna zgasić nieraz stos.
Łza lśni, jak w górze srebrna droga mleczna,
Co przez lazury ma w bezkresy wieść.
Gorzkość łzy owej, to zagadka wieczna,
Jak gwiazd tej drogi cel i bytu treść.
Smutek myśl naszą mroczy, z niej wyplenia
Złudne miraże, urojone światy,
Rozkoszne wonie i barw świetność
Na lśniące szrony i lodowe kwiaty.
Łza w smutku — deszczyk ciepły to wiosenny,
Co w skrzepłej glebie nowe życie nieci;
Nie daje myśli zapaść w letarg senny
I wypleniony znowu łan jej kwieci.
W dal potok spieszy, wyjąc jak wichrzyca,
Rozwarta przed nim droga nieskończona.
Ta piasku wydma — praca rąk zburzona,
Ten namuł — zgasłych ludów to kostnica;
Fal migot — resztki słońc to ocalałe,
Co światło niosły w pra-istnienia czasy,
Budziły życie pełne czaru, krasy,
Promieni resztki, resztki barw spłowiałe.
Czas, potok wartki nosi na przezwisko,
Zatorów mocy nie zna jego fala.
Jedną wszak wyspę mija i okala,
A nią jest: myśli ludzkich cmentarzysko.
Znam ludek, który, jak anatom stale
Z lancetem w ręku kęs zdobywa chleba.
On zwykł pieśń moją kłaść na własną szalę,
By wiedzieć, co w niej zganić mi potrzeba.
Z motylich pyłków tłum ten wapno pali,
Gdy piasek bierze, źródła mąci głębie,
Kamień gdy łomie — dom sąsiada wali,
Belek zaś szukać w cudzej zwykł porębie.
W zapasach z nędzą, podczas wizyi sennych
Nieraz ci złoto sieją szczodre nieba,
Lecz za to złoto, które zbierasz we śnie,
Świat ci i kromki nie da swego chleba.
Gdyś upośledzon od przyrody, bracie,
Miłości szukać, co ci za ochota,
Albowiem łacno ktoś pochwycić może
Największą stawkę z twoich szal żywota.
Nad obłąkanych domem, snać pomocy
Wzywając, w niebo szczyt się wspina wieży.
Jako ta ręka nad mogiły darnią,
Świadcząca, że tu matkobójca leży.
— Kto ci, co tutaj pogrzebani żywcem,
Czy matkobójcy są pomiędzy nimi?
— Być może, bowiem od przyrody — matki
Chcieli w swych czynach stać się mądrzejszymi.
Gdym z matką niegdyś śpiewał gorzkie żale
O Twem męczeństwie, Nazareński Chryste,
Ból serce dziecka targał nieustannie,
A z ócz wyciskał często łzy rzęsiste.
Do łona matka tuliła swe dziecię
I moją tkliwość głośno wychwalała,
A szepcąc do mnie pocieszenia słowa,
Sama łzą gorzką oczy swe zraszała.
Gdy duch mój przejrzał, odtąd przed oczyma
Stawałeś, Panie, na Twej chwały szczycie,
A symbol wieczny Twego odkupienia
Radosne wzniecał serca mego bicie.
Już nigdy, nigdy, korząc się przed Tobą,
Jam łez nie ronił, na myśl o Twej męce
Wszak przez nią mroki Tyś rozproszył Panie,
Pochodnie dając człowieczeństwu w ręce.