[145]
Te souvient-il du pare où nous errions si tristes?...
Z poematu „Szczęście“.
Fragment.
Pomnisz park, gdzie tak smutni szliśmy w wieczór mglisty?
Ścieżką usianą wonnem kwieciem bzów
Kroki nas wiodły marzących, bez słów,
Zmrok w barwy kwiatów mieszał swoje ametysty.
Kędy słońce tonęło, w daleki gdzieś kraj
Serca się rwały do ojczyzny śnionéj,
Gdy dźwięk krysztalny w lazurów opony
Jak strzała złota wybiegł po nad cichy gaj!
Potem jeszcze, i jeszcze — jak rakiety śpiewne,
Drugi i trzeci z gęstwy drzew się wzbił,
Aż głos, jak gdyby próbując swych sił,
Rozsypał się w rulady urwane, niepewne.
Stanęłaś, gestem ciszę nakazując mi:
„To słowik!“ rzekłaś, „ach, nadstawmy ucha!“
Chciwie słuchałaś, podobna do ducha,
Wygnanego z Edenu, u Edenu drzwi.
A noc melancholijna zstępowała wolno;
Jak lekki pył popielny przez najgęstsze sito.
Sączyła się na całą krainę okolną,
Roztapiając kontury we mgłę nieprzebitą.
[146]
Wstęga zefiru drżała z cichością tajemną
I mdło na senne łąki zwisała i łany.
Strop niebios, ciemny wreszcie, nakrył ziemię ciemną.
Jako drogi baldachim, rubinami siany.
I śpiew szeroki, dźwięczny, potężny, bogaty,
Rozdarł ciemnych szafirów zgęstniałe zasłony,
Mknąc wyżej, wyżej, wyżej, ze światów na światy,
Mącić nieskończoności spokój niezmącony.
Gwiazdy o sercach z ognia chwiały się, błyskały.
Ze zdumieniem zdała się słuchać ich równianka
Tej liry tak potężnej, a przecież tak małéj,
Co w gardziołku ziemskiego ich drgała kochanka.
Ach! jak te dźwięki rozpłakane,
Te cudne jęki, w których grze
Ptak łkał tajemne bole swe,
Dusz nam koiły wieczną ranę:
Pragnienia próżne, żale czcze!
Płakaliśmy, bo nam się zdało,
Że w głosie tym śpiewaka pól,
Tryumfem grzmi, szlocha swój ból,
Wątpi — i wierzy, drży — niknie śmiało
Sam ludzki ród, męczennik-król.
Bo jego też ból dręczy srogi,
Gdy w letnią noc, jak nagły wiew.
Nieskończoności czuje zew,
By glob niewdzięczny ten, ubogi,
Dla innych, lepszych rzucił stref,
[147]
A wie, że lot Ikara śmiały,
Na kruchych skrzydłach, co się rwą,
W lazurów go unosi tło
Nad ziemskie nędze, męty, kały,
Tylko — by głębiej strącić go.
Wróciliśmy, niepokój dziwny niosąc w łonie,
Rozmawiając o szczęściu, co ludziom zapłonie
Chyba gdzieś później, dalej, wyżej tam...
Na gwieździe, gdzie powietrze znajdzie dla się czyste
To dwóch serc nieskażonych ogniwo wieczyste;
Prawdziwa miłość bez kłamstwa i plam!
Polem w starym salonie, zacisznem schronieniu,
Kędy księżyc mdło saczył promień po promieniu
Do fortepianu siadłaś, jak by w śnie:
Gama polotna wszystkich dotknęła klawiszy,
A z ust twoich spłynęła i zadrgała w ciszy
Niepewność, piersi wzdymająca twe.
Podjęłaś w przejmującej gorączkowej pieśni,
By ich bolesną słodycz pogłębić boleśniéj,
Każdy słowiczych trylów, jęków splot;
Twój artyzm ich harmonię sial aż w niebios kraje
Na skrzydłach, które dźwiękom geniusz ludzki daje,
Gdy wielki łączy z ich lotem swój lot!
Słuchałem, jak twa skarga, smętna łub gwałtowna,
Przycichała, zrywała się, gasła bezsłowna,
I znów buchała, jak pod biczem jędz:
Serce me, echo żywe, ileż, ileż razy,
Za wolą twą, płonęło w zachwytach ekstazy,
Zaprzepaszczało się w otchłani nędz!..
[148]
Twój śpiew jak pocałunek rozwiał się nieśmiały.
Pod palcami, co naraz wszystkie się wstrzymały,
Ostatnia dźwięków obumarła straż;
Blada, z głową w tył zwisłą, przymknąwszy powieki,
Szeptem odrzekłaś, Stello, mej myśli dalekiej;
„Po śmierci aż, po śmierci aż!“
SULLY PRUDHOMME. LE BONHEUR.
|