[4]
WŁADYSŁAW ORKAN
Z TEJ SMUTNEJ
ZIEMI
[3]LWÓW / NAKŁADEM KSIĘGARNI POLSKIEJ B. PO-
ŁONIECKIEGO ✽ WARSZAWA / E. WENDE I SKA.
ODBITO W DRUKARNI „SŁOWA POLSKIEGO“ WE
LWOWIE POD ZARZĄDEM J. ZIEMBIŃSKIEGO
====================== MCMIII ======================
[6]DROGA [8]
I.
Gdym dzieckiem chodził dumać nad potokiem,
Wówczas już, goniąc białe, nikłe piany,
Cały mój przyszły żywot opłakany,
Jak równe pole, przebiegałem okiem...
Że pójdę pustką, ugorem i tłokiem
W dal, goniąc z wiatrem puch kwiatów rozwiany,
Czułem... że pójdę w Pieśni rozkochany,
Niedoli wiecznej zaklęty urokiem.
I czułem wówczas, że w tej smutnej drodze
Rosą nadziei ust mych nie ochłodzę,
Wiara obejdzie mię i szczęście minie —
Wiatr mię wśród pustki powiedzie jedynie
I miłość wieczna do tej Pani świata,
Co nad potokiem łez włosy rozplata...
[9]
II.
Przez te dalekie, szare, puste tłoki
Znużony idę... Wszystkie me nadzieje
Wiatr zimny wcześnie starga i rozwieje,
I poschną kwiaty wiary mej głębokiej.
Bo, jak świat cały długi i szeroki,
Znikąd nie świta zorza i nie dnieje;
Wleką się życia szare epopeje,
I wszystko zwolna schodzi w senne mroki...
A mnie nieznane, wielkie jakieś moce
Na życie wieczną ukarały męką:
Że mam iść polem przez te szare noce
I być „przechodniom wyciągniętą ręką“,
Za którą błędne obracają twarze,
Czy im w oddali świtu nie ukaże...
[10]
III.
I nie wiem, czy jest jaki płatek ziemi,
Gdzie serce moje znajdzie ukojenie —
Lecz dotąd wielkie zszedłem już przestrzenie,
A wszędy tęskno i smutno i źle mi...
I nieraz duszę dziwny lęk oniemi,
Gdy, jak wśród gęstwi snujące się cienie,
Liście odchyla rękoma drżącemi,
Czy nie przeszczepią jej palców promienie,
Czy nie zaśnije ptak o rannym świcie...
I wysłuchuje sen spokojnych zacisz,
Kędy przed myślą kryje się Nieznane.
Wszędy jednako, szaro, pusto... Życie!
Gdybyż cię choć raz, na męki skazane,
Objęły wzrokiem dusze, które tracisz!...
[12]IDĘ KU TOBIE... [14]
I.
Idę ku Tobie... a myśl mię wyprzedza.
Lecąc wśród mgławic, jak spragniona kania —
I chociaż nie wiem Twojego nazwania:
Czy imię Twoje Spokojność, czy Wiedza —
Idę ku Tobie... Choć mgły nie rozrzedza
Wzrok, ni przedemną drogi nie odsłania.
Choć mię strach ziębi i bojaźń zbłąkania.
Gdy mi ostatnia we mgle ginie miedza —
Idę ku Tobie... Z zapałem pielgrzyma,
Z ufnością dziecka idę wśród padołu,
Ze mną tęsknica i smutek pospołu...
I nie wiem, kędy droga się zatrzyma:
Czy tu na ziemi, na słońcu, czy w niebie —
Idę i szukam, jakbym szukał siebie...
[15]
II.
Przez puste tłoki i łopuszne ściernie,
Przez osty polne, iglaste jałowce,
Przez urwiskowe, przepastne manowce,
Raniąc swe stopy o przydrożne ciernie.
Idę ku Tobie... Dokoła mnie czernie
Błądzą stadami, jak stracone owce,
Błądzą, szukając paszy, ludzie-dniowce,
A trawy ljaste ścielą się obszernie...
Czas, niby dzięcioł, lata w drzewach kuje —
A ja w śród młodych i starych pokoleń,
Zasłuchan w przyszłą godzinę wyzwoleń.
Idę ku Tobie... I choć sercem czuję,
Że nie odnajdę Cię, aż w cichym grobie —
Przez łzy konania, ból — idę ku Tobie...
[16]PRZELOTNE PTAKI [18]
I
Nieraz jesienią, idąc po ugorze
Pośród jałowców osendziałych śniegiem,
Widziałem ptaki, lecące szeregiem
Gdzieś nad nieznane, południowe morze...
Oczy za nimi gubiłem w przestworze,
Goniąc myślami za ich chmurnym biegiem:
Gdzie one spoczną, i nad jakim brzegiem?
Czy nowe życie znajdą, czy śmierć może?...
I długo stałem, zapatrzony w dale —
Aż cały smutny ten różaniec ptasi
W krople się stopił i zginął w przeźroczu...
Wówczas się ku mnie zbiegły wszystkie żale,
Tęsknice za tem nieznanem, co gasi
Wieczne pragnienia i łzy ściera z oczu...
[19]
II
I z kraju nędzy, gdzie nie giną lody,
A śnieg po turniach z wieku na wiek leży,
Ziemię zamraża i ugory śnieży,
Z krainy, kędy zimne wieją chłody.
Poszedłem szukać słońca i pogody,
Gór mych odbiegłem, i trzód, i pasterzy,
Z nadzieją wiosny, jak dziecko, co wierzy
W nowe świtania i promienne wschody.
Marzyłem zawsze o tak wielkiem świetle
Gwiazd, na tysiączne rozszczepionych ognie,
Które po niebie łuk za łukiem kreślą —
Że: albo przy nich serce w popiół zetlę,
Albo tak duszę stopię i rozognię,
Iż słońcu buchnie w twarz płomienną myślą!
[20]
III
Stanąłem w cichej, uśpionej dolinie,
Pełnej oświetleń słońca i promieni,
Gdzie drga powietrze tysiącem odcieni
I morze światła przed oczyma płynie...
Chciałbym zatrzymać duszę w tej krainie,
Zapomnieć lodów, zimy i jesieni,
I być, jak ludzie w czczęściuszczęściu zamyśleni,
Bez wiecznych pragnień, i zawsze i ninie.
Tak tu spokojnie, cicho... Całe życie
Zdaje się tonąć w bieli i błękicie,
Słońce promieni żywot i ozłaca...
Idę w te blaski martwemi oczyma —
Myśl nieustannie i zawsze powraca
W krainę, kędy wieczna leży zima...
[22]MÓJ DOM [24]
I
Mój dom — skalista wyspa na szarym wód bezkresie,
Morze ludzkiej niedoli, z potoków łez powstałe,
Opływa go dokoła, podmywa się pod skałę,
Żywą, stupłetwną falą pod kamienny wierch pnie się...
Mój dom — odwieczna pustka, pola opustoszałe,
Wiatr po ścianach zawodzi, po jałowcowym lesie,
Stracone w ziemi płacze przez ugory mi niesie,
Zmarłe przywiewa liście, od mrozu osendziałe.
Mój dom — to mój niepokój, to grób mojego życia,
Kolebka duszy smutnej i roztęsknionej wiecznie —
Gniazdo, gdy las tną, w szczycie u ostatniego złomu..
Nie wiem, kto bardziej trwożny: Czy ten, co od rozbicia
Chroniąc się, wszedł na deskę, żegluje niebezpiecznie —
Czy ja, który się na to patrzę z mojego domu...
[25]
II
Zaledwie Cisza zajrzy w moją pustą dziedzinę —
Już jej niema — traci się i przepada u węgła...
A tuż za nią Płacz staje: Na twarzy jeno ścięgła,
W oczach widać otchłanie dwie i jedną głębinę...
I poczynają wzbierać te dwa jeziora sine,
Zlewać się w jedno morze, jakby je powódź sprzęgła —
Już jedna fala mokra serca mego dosięgła,
Już duszą na zwełnionych, wezbranych wodach płynę...
Lament fal — krzyk gór, w niebo wdzierających wyłomem —
Jęk wód, zapadających w ciężkie, bez dna otchłanie —
Przelatujące w wichrze Nędze — Bóle — Rozpacze...
Otom w samotni pustej sam opuszczonym domem.
Dusza z falami poszła na wieczne bojowanie,
A serce po ugorach straconej duszy płacze...
[26]Z RÓŻNYCH CHWIL [28]
PRZEKLEŃSTWO
Tam w dole — czarne ludzkie zmalałe mrowisko.
Żaden jęk, żadne echo ku mnie nie dolata.
Wyolbrzymiałą duszą płynę w nieskończoność świata,
Wpatrzony w białe słońca rozkwitłe ognisko.
Lecz oto płacz od ziemi idzie chmurą ciemną,
Zbliża się piorunami głodne wężowisko.
Grą piekieł dochodzi ku mnie życie — już jest blizko,
Już u stóp moich ryczy burzą — już nademną!...
Tam w górze — białe słońce goreje wieczyście,
Lecą gwiazdy, migocą, jak ogniste liście,
Świecą barwami kwiatów po niebieskich dworach.
Jam jest jak wiatr, padolną obłąkany nędzą —
Ledwo go skrzydła lotu nad chmury zapędzą,
Już spada i budzi się na swoich ugorach.
[29]
NA HALI
Jaki tu ogłuszały, martwy spokój!... Zda się,
Życie morzem spłynęło od mych stóp na wieki
I oniemiało w dole... Wyschły gwarne rzeki
I odleciała pamięć o umarłym czasie.
Siadłem na opuszczonym progu przy szałasie.
W niżach, oczom otwarty, siny kraj daleki —
Bliżej wrąb; wśród białych pniów, niby wśród pasieki
Stracone jagnię, idąc, samotnie się pasie.
Powoli mrok poczyna wyzierać z uboczy
I, okrążając wzgórza, pełza pomalutku,
Poza pniaki przed zorzą zachyla się skrycie —
Patrzące ku mnie śmiercią widzę jego oczy.
Widzę owe przepastne, nieme oczy Smutku,
W których na dnie otchłannem odbija się życie...
[30]
MIAŁEM RAZ CHWILĘ...
Miałem raz chwilę, i już nie wiem, gdzie się
Podziała... Śpiewy mię w ugor zawiodły.
Zachód był. Owce swawolnie się bodły
I czyste dzwonki dzwoniły po lesie...
Nagle mię owiał dreszcz... Uczułem, że się
Coś w mojej duszy budzi — jakieś modły —
Coś, jak daleki szum rozchwianej jodły,
Coś, co się czuje w dali i w bezkresie...
Było to jakieś czystych uczuć łkanie,
Płacz i modlitwa pierwsza, najgorętsza.
Nieba całego w mej duszy wezbranie —
Chwila, ze wszystkich chwil życia najświętsza.
O jaki straszny żal! gdy wspomnę i gdy
Pomyślę, że już nie powróci nigdy...
[31]
PÓŁNOC
I
Cisza... Ostatnia świeca się dopala.
Jeszcze mi w uszach huczy odgwar dzienny —
Zda się, w mych myślach płynie potok senny,
Jedna, i druga, i dziesiąta fala...
Z szumem nadpływa, to się znów oddala
I wraca pianą biały potok senny...
Północ wydzwonił stary zegar ścienny.
Cisza... Ostatnia świeca się dopala.
Północ i cisza. Jaka dziwna chwila!
Szelest... To pewnie robak ścianę wierci.
Zgrzyt... Pewnie szafa rozeschła i trzeszczy.
Jakiś cień ku mnie z mroku się wychyla...
Czuję, jak stąpa widmo cichej śmierci,
Jak się przybliża falą zimnych dreszczy.
[32]
II
O tej godzinie z ciemnych kurytarzy
Wychodzą dusze, pełne zamyślenia,
Szukać spokoju, ciszy i wytchnienia
Pośród uroczysk uśpionych cmentarzy.
O tej godzinie myśl dziwnie kojarzy
Senne obrazy, widma i wspomnienia...
Zwolna się ku mnie wychylają z cienia
Szeregi dawno zapomnianych twarzy.
Widzę je wszystkie... jasne i pogodne —
Spojrzenia mają spokojne i chłodne;
Nic ich nie smuci i nic nie weseli.
Nie żal mi, gdy się roztapiają w cieniach,
Bo w oczach wszystkich i zimnych spojrzeniach
Czytam: „Tak dawno, jak my zapomnieli!...“
[33]
ŚWIT
Świt niedaleko — a miasto uśpione...
Martwość i bezruch... Oddechy niczyje
Nie mącą ciszy — i zegar nie bije,
Godziny idą długie, nieskończone...
Lękliwe Nędze, w zaułki wtulone,
Mrokiem swe chude owijają szyje.
Widzę... Niedola pod murem się kryje
I w dłonie chowa oczy załzawione.
Ból się przyczaił, przyczołgał po ziemi
Pod okno moje — i, jak ludzie niemi,
Nic nie rzekł — spojrzał tylko okiem szklannem...
I w oku, które już płakać nie może,
Ujrzałem wielkie, nieskończone morze
Łez...
Miasto życiem budziło się rannem.
[34]
SAM JESTEM
Sam jestem, choć wiem, że w jedną godzinę
Dusze mi drogie może równocześnie
Wyszepcą zcicha moje imię we śnie —
Bo wiem, że jak sen, nie budząc ich, minę...
Sam jestem, choć mam ogromną rodzinę
Nędzarzy, wiatrem kołysanych wcześnie;
Ten wiatr mię chował tak dziko i leśnie,
Że pieśnią za nim polecę i zginę...
Może, gdy burza lasy rozkołysze,
Przy szumie jodeł i smereków chrzęście
Napotkam nigdy niewidziane szczęście...
A może kędyś zawędruję w ciszę,
W kraj, którym jeszcze śnił dzieckiem malutkiem.
I sam zostanę... sam ze swoim smutkiem.
[36]Z GÓR [38]
JEST KRAJ NIEZNANYCH CUDÓW..
Jest kraj nieznanych cudów,
Gdzie z białych gór
Potoki srebrem płyną.
Doliny spią.
A tajemnicze źródła leśne
Czyszczą ze szmerem przy świetle księżyca
Połyskujący, złoty piasek.
Smreki w milczeniu stoją, bez oddechów,
Jak straże nocne w przedsieni kościoła,
W którym za mgławą tajemnic osłoną
Bóstwo, nieznane ludziom, spi...
A jedle drżą,
Dygocą lękiem utajonym.
Czy ich nie zdradzi światło białe,
Które na nie pada;
Bowiem sięgają nagiemi ramiony
W głębie rozpadłych, wązkich szczelin
I wyczuwają palcami korzeni
Skryte głęboko pod skałami skarby.
Albo na ziemię kładą się cieniami
I, wstrzymując dech, słuchają,
Co tam w głębi dzwoni...
A to dzwonią owce białe, idące uboczą;
[39]
Wełna im się zdala srebrzy
Jak te włosy fal,
Wspinających się w księżycu
Ku urwistym brzegom.
............
Przeszły ubocz,
Już dochodzą pod zamglony wierch...
A małe jagnię ostało,
Nie może nadążyć,
Samo idzie po polanie, zawodzi i płacze
I woła, woła, by go poczekali...
............
Ostatniej owcy grzbiet łysnął za wierchem.
.................
W głuchej ciszy słychać jeno ten samotny płacz.
O kraju! O dolino smutku!
............
Tam — przy nieznanem drzewie
Ukryty drogi skarb,
O którym nikto nie wie...
[40]
ZAŚNIĘCI
I
Jest góra Wielkich Czynów... a w niej grota,
Gdzie nie zajrzało nigdy światło dzienne,
Ni blaski wschodów słonecznych promienne,
Ni zachodzących słońc odzorza złota.
Stoi zaklęta w ciszę... a w tej grocie
Odwiecznym dumem siadły mroki senne,
To się rozpięły przędzą wisze ścienne:
Mchy, i powoje, i skalne paprocie.
W ciemni, od świata oddzielone skałą
Gdzie jeszcze nigdy życie nie zajrzało,
Nie wpadło echem w uroczysko święte —
Zaklęte wojsko śpi — kamiennie stoi,
Nieruchomie — w spleśniałej, czarnej zbroi —
Skałą wrosłe w podziemny grób — zaśnięte...
[41]
II
Po stalaktytach, co soplami wiszą,
Płyną kroplami łez lodowych ścieki
I, jak podziemne, zapomniane rzeki,
Bruzdami lata na kamieniach piszą.
Spokój... Tam w górze gwar życia daleki...
Skalni rycerze nie czują, nie słyszą,
Spią nieprzespanym snem, owiani ciszą,
Spią lata całe, dziesiątki i wieki...
Przyjdzie cud... Grzmoty do jaskini wpadną —
„Już czas!“ — zawoła echo, i rycerze
Zbudzeni wielkim poruszą się lasem...
Lecz biada temu, kto dziś spojrzy na dno
Zaklętej groty i w najświętszej wierze
„Już czas!“ zawoła i zbudzi przed Czasem!
[42]
ZE SZCZYTU
I
Ze szczytu patrzę w dal... i, dziwnie dumny,
Przebiegam okiem zmienne krajobrazy.
Podemną siadły nizinne upłazy
I legł świat cały gwarliwy i tłumny.
Zniżył się w dole i zapadł... Lot szumny
Echem się w górach odbije sto razy,
A nie doleci zapadłej oazy,
Na którą patrzę spokojny i dumny.
I taką czuję trwogę do powrotu,
I taką bojaźń szarej, prostej trumny,
A taką rozkosz podniebnego lotu —
Że choćby z wierchów upaść od zawrotu,
Ciało roztrzaskać o głazy-kolumny
I skonać... Skonam spokojny i dumny.
[43]
II
Ze szczytu patrzę w dal... Podemną sioła,
Miasta i zamki legły jak mrowiska.
Przelatam myślą gromadne siedliska,
Widzę — przedemną świat poniżył czoła...
Zmalało wszystko; skarlało dokoła,
Szarość obsiadła pola, łany, rżyska —
Ziemia spi — blado do słońca połyska...
Świat martwy — nic mię na cmentarz nie woła...
I echo gwaru z dołu nie dolata.
Czuję, jakgdybym odchodził od świata
W kraj orli, własny, od niżów, od ludzi...
I w duszy mojej dziwny żal się budzi,
Żem słuchał kiedyś ich pustych widowisk,
Żem był maleńką mrówką wśród tych mrowisk...
[44]
Z WIERCHÓW SMRECZYŃSKICH
I
Obracam oczy na południe,
I dokąd błękit sięga —
Słonecznie jasno, kwietno, ludnie,
Uśmiecha się potęga.
Ocean światła... Zda się: słońce
Nie płynie już przestworzem,
Spadło w doliny te kwitnące
I legło cichem morzem.
Życie się topi w tej powodzi,
Jak niebo na dnie morza,
I zda się: ziemia inne rodzi,
Niebieskie jakieś zboża.
II
Obracam oczy ku północy,
I aż się duch przeraża —
Widmo posępnej, czarnej nocy
Podnosi się z cmentarza...
[45]
Idzie doliną, idzie górą,
Jak straszne widmo człecze —
Po niebie sunie czarną chmurą,
Po ziemi mgłą się wlecze.
Przez mgły, padolne żałobnice,
Które zaległy niże,
Skrzypiące słychać szubienice
I czarne widać krzyże...
III
Od wschodu granitowych szczytów
Olbrzymie sterczy gniazdo
I z chmur spogląda do błękitów
Błyszczącą morską gwiazdą.
Czy noc na ziemi, czy słoneczność —
Zapadłe w spiż głęboko,
Wpatrzone w błękit, marzy wieczność
Spokojne Morskie Oko.
[46]PO UGORACH... [48]
I
Po ugorach i po szarych łanach zbóż
Powiał jakiś zaraźliwy, mroźny wiew...
W złotych kłosach niedojrzały zatruł siew
I pomroził wczesne pączki dzikich róż.
Niby jakiś przedśmierciowy, smoczy ziew
Gna zarazą, ponad ziemią wzdyma kurz,
Który oczom przeosłonił świty zórz
I mgłą ciemną pookrywał wierchy drzew.
Turbanem się zakapturzył stary świat,
Spi — a za nim twarz wychyla wieczny gniew
I przybliża się powoli nocą burz...
Żywym lasem idzie zemsta wieków lat
Przed nią powiał zaraźliwy, mroźny wiew
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...
[49]
II
Po ugorach, wśród zasianych zbożem pól
Ciemność chodzi, jak przed burzą... Zamilkł śpiew
Ptasząt polnych; słychać jeno krzyki „mew“,
Jak się skarżą, odlatując stadem z ról...
A na roli czerwieni się każdy krzew.
Czerwieni się „trawka złota“ pośród pól,
Bo gdy na nią spadną rosy — już je ból
Wypotniałych znojem jestestw mieni w krew.
Za chmurami słońce pali. Nowy świt
Nie pokrzepi beznadziejnych, martwych dusz,
Gdy im niesie nowe smutki każdy dzień.
Jeden tylko słychać wszędzie płacz i zgrzyt —
I nocą się rozpościera groźny cień
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...
[50]
III
Chłop na łany wyszedł z kosą... istna śmierć!
Istny szkielet, chylący się pośród zbóż...
Stanął... patrzy... kiwa głową: „Któż wie, któż,
Czyli z korca wysianego zbiorę ćwierć...“
„Nie usiecze... owies mały... liche źdźbła.“
Prasnął kosą, aże brzękła — rzucił sierp —
„Dał ci Pan Bóg marne życie... a ty cierp!“
Zęby zaciął — na powieki trysła łza...
I potoczył łzawem okiem w ciemną dal:
„Przyjdzie zczeznąć... Ha, no darmo! To i cóż?
O mnie mniejsza, ino dzieci... dzieci żal!“
I do serca pchał się gwałtem czarny lęk —
I poleciał niesłyszany, cichy jęk
Po ugorach i po szarych łanach zbóż...
[51]
CIEŃ
Idę ścieżyną i mijam zboża,
Łany złociste —
Pod stopy śle mi zachodnia zorza
Światło rzęsiste...
Krwawi przedemną miękkie trawniki,
Ruń aksamitną,
Ubraną w jaskry, mchy, rozchodniki,
W rosę błękitną.
Złocista przestrzeń chyli i gnie się
I w takt kołysze,
A lekki podmuch z oddali niesie
Szelest i ciszę...
W oczach się mieni rozkołysana
Rytmiczna fala,
Gdy, w znikającej zorzy skąpana,
Ognie rozpala...
Dokoła kłonią poważnie kłosy
Wysmukłe żyta,
Tuli się kąkol, chwieją stokłosy
I mak rozkwita.
[52]
Bławat oczkami patrzy siwemi
Na mnie z ukrycia —
Idę i marzę tu na tej ziemi
Słoneczność życia...
Śnię... tędy boska przechodzi stopa...
Zboża się kładą...
Nagle ujrzałem w życie twarz chłopa
Śmiertelnie bladą.
[53]
ŚNIEŻNA PANI
Widziałem ją w srebrzystej bieli,
Od chaty szła do chaty —
Przed nią się puch leciuchny ścieli,
A za nią rosną kwiaty...
I narosło ich milijony.
Zasiały całą ziemię —
A ja spoglądam na wsze strony
I od podziwu niemię...
Błyszczą ogniami dyamenty,
Kryształy i opale —
Błękitne ku nim firmamenty
Zniżyły się omdlałe...
I w upojeniu i w uścisku
Legły na puchy na łabędzie —
A taki wielki spokój wszędzie,
Jakby w zaklętem uroczysku.
Wśród tych obłocznych, jasnych wiszy,
Po białem z gwiazd posłaniu
Chodziła śnieżna pani w ciszy,
W anielskiem zadumaniu...
[54]
I dziś ją widzę... Wiatr ją pędzi
Od chaty wciąż do chaty —
Pozmiatał z przed niej puch łabędzi,
Pozrywał za nią kwiaty.
A gdy się biała jej zasłona
Stargała niby przędza —
Widzę, jak idzie załzawiona.
Skostniała, zimna Nędza...
[55]
PATRZCIE, WOJCIECHU...
Patrzcie, Wojciechu, na te cuda!
Srebrzyste kule śniegu lecą —
Jedna po drugiej leci gruda,
A wszystkie srebrem w słońcu świecą...
— Nic to! — odrzecze z jasną twarzą —
Wczesne ziemniaki się udarzą...
Patrzcie, ile to płatków płonie
I skrzy się w słońcu przez odbicie,
Jak okiem dojrzeć — całe błonie
Pali się srebrem... Nie widzicie?
— Widzę — odrzecze — ostra zima!
Pogoda w lecie nam wytrzyma.
A patrzcie, ile drgań, promieni,
Ile to ogni sieją zorze,
Ile to barw się w słońcu mieni,
Jakie złocisto-krwawe morze!...
— Dyć chwała Bogu! Zmięk napewno.
Da przywieść z lasa jakie drewno...
[56]
Czyż nie widzicie tych wszystkich piękności,
Wśród których, szczęśni, od mała żyjecie?
Spójrzcie — doprawdy, bo mię to już złości —
Spójrzcie, ile to cudów na tym świecie!...
— Prawda, świat piękny, warto na nim pożyć,
Byle człek zawdy miał co w gębę włożyć...
[57]
CZŁEK I DRZEWO.
W skalistej kępie na ugorze
Stoi samotny, suchy smrek —
Dokoła niego skałę orze
Zgarbiony biedą człek...
Ledwo za pługiem wlecze kości,
A musi w skałę owies siać —
I nieraz drzewu pozazdrości,
Że może cicho stać.
[58]
PO BURZY
Jeszcze ostatnia głośna błyskawica,
Potem jęk — odgłos piorunnego młota —
Wreszcie ucichło... Przeszła naremnica,
W oddali jeno dudni i turkota.
Już na zachodzie chmura się przeciera,
Przez okiennicę wązkiego otwora
Niebo błękitem na ziemię wyziera
Taksamo jasne, pogodne jak wczora.
A tu na ziemi lić... Potoki huczą,
Każdem wgłębieniem warczą wały wodne —
Zda się: tę ziemię doznaku opłuczą,
Ostawią jeno skały samorodne.
Zściężałe drzewa ociekają rosą,
Trawy się lżejsze prostują powoli,
A zboża źrałe, jakby ścięte kosą
Leżą pokotem wzdłuż po mokrej roli.
Z miedz obalonych sączą się strumienie,
Źródło z każdego bucha kretowiska —
Gdzie okiem rzucić — wszędy spustoszenie,
Zatopy mętnych wód i zamuliska.
[59]
Na zagon wązki wyszedł chłop od chałup,
Popatrzał w koło... „Myślałech, że zgarnę
Co z tego pola... a tu wszystko na łup —
Cała ta praca człekowa na marne...“
Stanął bez rady i opuścił ręce,
A w sercu uczuł zwątpiałość bez granic.
Z oczu łzy trysły... „Myślałech poświęcę —
Ale to na nic... wiem, że i to na nic...“
[60]
TĘ KRAINĘ...
Tę krainę kęp i wiecznej nędzy
Okryły mgły
I osnuły nakrztałt lotnej przędzy;
Polne krzewy i drzewa i chaty
Zaodziały w płaszcz haftem bogaty,
W przedziwne szwy...
Tę krainę spowiły przędzidła
Na długie sny...
Mróz opalił lekkie ptasząt skrzydła —
I pomilkli w gąszczach ptacy leśni.
Płacze słychać ciche zamiast pieśni —
Płynące łzy...
Tę krainę smutków i niedoli
Zamroził ból...
Wszystko życie zakrzepło na roli.
Beznadziejnych świt nie uszczęśliwi,
Ni budzące echo nie ożywi
Skostniałych pól...
[61]
O ZIEMIO!
O ziemio nędzy i zamarzłych kęp!
W łonie twem ognie gorzeją głęboko,
A pierś twa zimną i twardą opoką,
Którą lemieszem targa szłowiek-sępczłowiek-sęp...
Nad tobą codzień białe słońce wschodzi —
Jużby i skały stopił ciągły żar;
A tyś niezmienna z praodwiecznych kar,
Twe ciało ścięte w lód i wiecznie chłodzi...
Nad tobą tarcza księżyca srebrzysta
Co noc zawisa, blada i promienna —
A tyś, jak prawda jakaś praodwieczysta,
Zlodowaciała, zimna i kamienna...
Tysiące karmi twój niewdzięczny plon —
Lecz mowa ich jest nieustannem łkaniem,
Żywot każdego powolnem konaniem,
A życie wszystkich — jeden cichy zgon...
[62]ONEGO CZASU... [64]
Onego czasu przyszedł Mistrz — z górnej krainy
I szedł w dolinę cichych łez — wiecznych padołów.
A z Nim odwieczny pokój szedł — pokój aniołów
Ujarzmiać ziemskie syny zgliszcz — aniołów z gliny.
A miał On w sercu mordów lęk — bojaźń dzieciny;
Najcichszych uczniów z sobą brał — i apostołów
I szedł z miłością wielką w świat — na cichy połów,
Nieustraszony jawą mąk — za obce winy.
A miał nad światem dziwną moc — i władzę dziwną,
Chociaż nie dzierżył złotych rózg — berła Syonu,
Ale z pokoju wity znak — gałęź oliwną.
A miał zaprawdę wielką moc — majestat tronu,
Gdy nad jeziorem w jasną noc — cisi i niemi
Stali uczniowie, a On rzekł: „Pokój na ziemi...“
[65]
BRAHMINI.
Wyszło promienne Bóstwo z indyjskiej świątyni
Skąpać się w powietrznianej fali na błękitach
I zaśniło o nowych, niestworzonych bytach
I oddało swe myśli naturze-mistrzyni.
Nazajutrz rano przyszli kapłani-brahmini
I, strwożeni, szukali Bóstw a na sufitach
Napróżno. Aż z radością dopatrzyli w mitach,
Że się schowało, senne, do złoconej skrzyni...
A gdy się wierni zeszli — kapłani przezornie
Zamknęli, mówiąc: „Tam spi... Nie budźcie, aż wstanie.“
I na twarze przed skrzynią upadli pokornie.
I wierni uwierzyli w ciche Bóstwa spanie
I czcili pokłonami marę — gdy na ziemi
Myślą się unosiło wieczną między nimi...
[66]
W ŚWIĄTYNI ASSYRYJSKIEJ.
Na kamiennych posadzkach, u stopni ołtarzy
Tłum, klęczący pokotem, zatopił się w skrusze —
Ponad nim od kadzideł dymów pióropusze,
Sto świec jasno w złocistych lichtarzach się jarzy.
Jednem pragnieniem blizcy, i młodzi i starzy —
Wszystkie niedolą życia utrapione dusze
Wyrwali się krwawiącej oczy zawierusze
I tu przyszli pociechy szukać w boskiej twarzy.
Przywiedli swoje męki, bóle i zawody
I chylą kornie czoła, uroszone znojem,
Zali się nie domodlą sercom swym ochłody
To nadzieja ich wznosi, to pochyla trwoga...
Na klęczących — od wieków jednakim spokojem
Patrzy z góry twarz ślepa kamiennego boga.
[67]
WRÓG BOGÓW.
W spokojnym domku siedzi, swój chleb suchy zjada,
Miesza w tyglach, oblicza, i plany układa.
Ponad nim wyją burze, szaleją wichury,
Kłębią się nawałnice, owisają chmury —
Rozpacz wszechświata pędzi, strach i pomstę niesie,
Gmachy wali i dęby druzgoce po lesie —
On w swoim cichym domku, nakrytym powałą,
Co noc do snu układa głowę osiwiałą.
Za ścianą tłum się ciśnie, walczy, wre i spędza —
Wściekłych spaja zawziętość i rozdziela nędza —
Wszyscy gnają w krainę nieznaną... po szczęście,
Ku niebu, gwiazdom, słońcom, wyciągając pięście —
On w swoim cichym domku swój chleb suchy zjada,
Miesza w tyglach i słońce siwem okiem bada.
I dziw!.. Wszechwładne słońce, światło wiecznych lodów
Dla ginących i zginąć mających narodów.
Zimne na łzy i klątwy — bojaźliwem drżeniem
Zadrga, gdy siwe oczy napotka promieniem...
[68]MIŁE DROBIAZGI... [70]
Miłe drobiazgi życia! Powszednie uciechy!
Skarby, świecące oczom od wdzięcznej pozłoty!
Ciepłe ogniska w pustce! Ziewające cnoty!
Czary snów jednostajnych! Nędznie małe grzechy!
Błękitne rosy, deszczem ciekące ze strzechy!
Różowe, z rąk niewieścich splecione wykroty!
Dobre, poczciwe serca! Zabobonne płoty!
Piękne, konaniu duszy grające uśmiechy!
Kocham was, jak ten orzeł kocha drób skrzydlaty,
Kiedy ponad nim toczy na powietrzu kręgi,
Zanim z góry wybierze okiem rzut najprostszy...
Kocham was, jak ten wicher kocha las bogaty,
Kiedy, zanim się wzedmie do boskiej potęgi,
Na kruchych drzewach ziemi swoją siłę ostrzy...
[71]
„O GRAJ!...“
O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodya mknie i goni,
O szczęściu ludziom głośno dzwoni
I niesie raj
Uśmiechów jasnych, a szeleści
Jak ciche, słodkie sny i pieści
Muzyką fal...
I w dal —
Niech płynie w dal!
Na senne morza, na kraj świata,
Na skrzydłach wiatru, co przelata
Z uśpionych hal...
Wszędzie usłyszą, radzi o niej,
Bo ani struną nie zadzwoni
Smutek, ni żal...
O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodya twa upaja,
Niech ziemię w kwiaty poustraja,
W przecudny maj...
Śpiewaj, o śpiewaj! Pieść miłośnie,
[72]
Mów ludziom złote sny o wiośnie.
O szczęściu graj!...
Patrz: świat
Od zbytku szczęścia zbladł!
Powiędły kwiaty od gorąca,
Ziemia spękała się od słońca —
I któżby zgadł,
Ile do raju przeszło bytów,
Gdy jeden promień tu z błękitów
Na ziemię padł?...
O graj!
Wesołe pieśni graj!
Niech melodye cicho płyną...
I wierz, szczęśliwy, że gdy miną
Tysiące lat —
O życie twoje będą sprzeczki,
Jako półboga, który świeczki
Z Olimpu skradł...
[73]
WIOSNA! WIOSNA!
Wiosna! Wiosna! — deszcz majowy przelał —
Jakby kto urok rzucił:
Cały świat wszerz naraz poweselał,
Rozgwarzył się, roznucił...
Trawy zmyły proch z zielonych szatek —
Kąpiel, to ich uciecha —
Kwiaty późno wstały — każdy kwiatek
Inaczej się uśmiecha.
A wszystko jakieś zpojone majem,
Rozgląda się nieśmiało —
A ptaki, to aż kołyszą gajem,
Tyle się ich zleciało...
To grzywacze, to drozdy, to kosy,
I jako się tam mienią —
Chórem dzwonią naprzemian w niebiosy,
Aż im się dzióbki pienią.
Odzywają się i głuszce niemi,
Ziemia drga od uniesień —
Ino jeden człowiek po tej ziemi
Włóczy ze sobą jesień...
[74]
BRAT I SIOSTRZYCA.
Gdy tylko małą chwilę spocznę,
Stają mi w oczach cienie mroczne,
A z nich wchyla ku mnie lica
Niepokój i tęsknica...
Zrywam się — pędzę, kędy skryta,
Duszy nieznana okolica —
Darmo!.. przybywam — już mię wita
Niepokój i tęsknica.
I choćbym, idąc w przyszłość ciemną,
Błękitem zaszedł do księżyca —
To wszędy pójdzie jak cień ze mną
Niepokój i tęsknica...
[75]
WIECZOREM...
Jakiż cię, duszo, jaki świat
Na mojej stawił drodze?
Że już od wczesnych życia lat
Do dziśdnia z tobą chodzę...
Czyś się zrodziła z morskiej fali,
Z uścisku wodnych ramion?
Że tyle w tobie głębi, dali
I nieuchwytnych znamion...
Czyś się zrodziła z plam księżyca
W jesiennej, cichej nocy?
Że blado świecą twoje lica,
Czarownej pełne mocy...
Czyś szumem ku mnie wyszła z boru
W cichym, letnim wieczorze?
Że tyle w tobie rozhoworu,
Co szeptów leśnych w borze...
Czy cię mgła czarna niosła z sobą
I była twem odzieniem?
Że mi okrywasz świat żałobą
I światła mroczysz cieniem...
[76]
Czyś z melodyi ziemskich wstała,
Z powietrznych jakichś dźwięków?
Żeś mi się pieśnią rozebrzmiała
W muzykę skarg i jęków...
Czy cię wiatr przywiał z ciemnych dali,
Spowitą w ciche płacze?
Że się coś w tobie wiecznie żali
I skarży i kołacze...
— Ni ja zrodzona w obcej stronie,
Ni z cichych snów księżyca,
Ni mnie wydały morskie tonie,
Ni zorza jasnolica.
Ni mnie z błękitnych dali z sobą
Powietrzna fala niosła —
Jenom ja życiem razem z tobą
Tu, na tej ziemi wzrosła...
[77]
GWIAZDĄ ZAWISASZ...
Gwiazdą zawisasz nocą w błękicie
Wieczna Tęskoto!Tęsknoto!
A z twych promieni wyśnione życie
Fantaści plotą...
Ty ich prowadzisz za drogą mleczną
W czarowne sny,
I oni, lecąc za prawdą wieczną,
Giną jak ćmy...
W bezbrzeż ich ciągnie magiczny wzrok
Dalej i dalej —
Póki ich wieczny nie skryje mrok
I żar nie spali...
[78]
TY PÓJDZIESZ ZE MNĄ!
...Gdzie zwrócę swe kroki,
Czy w dal obłędną i w nieznane mroki,
Czy na pustynne oceanów brzegi,
Czy na skostniałe wieczną zimą śniegi,
Czy w kraje, kędy nie zachodzi słońce —
Wszędzie! Na wieczność i na świata końce
Ty pójdziesz ze mną... Droga! pójdziesz wszędzie!
Na dolę jasną i niedolę ciemną...
A gdy Cię moja prośba nie zdobędzie,
To ci rozkażę — i musisz pójść ze mną!
Wszakżeś mi sama, Ty gołąbko biała,
Nad sobą wieczne panowanie dała.
O święta moja! Idźmy razem!
Zespólmy drogie sobie dusze
I bądźmy jednym ich wyrazem!
Wiesz, że przy Tobie odżyć muszę,
Muszę tajemne stłumić dreszcze,
Odegnać duszne niepokoje,
Bo mię czekają długie jeszcze
Płomienne boje...
A gdy z nadmiaru nieludzkich uderzeń,
Lecących z siłą i ogniem błyskawic,
Zapomnę przysiąg i płomiennych wierzeń
I opuszczony ujrzę się wśród mgławic —
[79]
Ty wówczas, rękę kładąc na ramieniu
Mojem, śląc ku mnie swe spojrzenie miłe,
Powiesz: Bądź silny! — i obudzisz siłę...
Bo, czerpiąc moce w twem jasnem spojrzeniu,
Dając hart stalny mego serca strunom.
Pójdę sam przeciw grzmotom i piorunom!
Ale najdroższa... Ty pójdziesz w świat ze mną
Na dolę jasną i niedolę ciemną?
[80]
POWIADALI MI CHRZEŚNI...
Powiadali mi chrześni, moi chrześni-ojcowie,
Kiedym dzieckiem siadywał nad wodą:
„Nie przedumuj ty, Franku, nad potokiem, bo kto wie,
Co się stanie z tą twoją urodą?“
„Wyjrzy z toni boginka, z topieli co się pieni,
I urzeknie oczami, niezbożna,
I tak cię przeinaczy, tak doznaku odmieni,
Że cię matka rodzona nie pozna“.
✽
Powiadali mi chrześni, kiedym ze wsi wychodził,
A świat mi był otwarty jak brama:
„Nie chodź, Franku, bo będziesz kiedyś żalem zawodził,
I dusza już nie wróci ta sama“.
„Obaczysz kraje większe, lecz niech cię to nie łudzi,
Bo i nędze obaczysz tam krwawsze —
Świat oczy przeodmieni — zapomnisz swoich ludzi,
I serce ci zabierą na zawsze...“
✽ [81]
Oj, czemużem nie słuchał waszej dobrej przestrogi,
Czemużem was nie słuchał, o chrześni!
Dziśbych chętnie powrócił z tej opłakanej drogi
I żył w szczęściu, jak żyją rówieśni...
Przez ten urok nieszczęsny muszę w dalekie kraje —
W życie coraz smutniejsze i łzawsze...
Świat oczy przeodmienił — i was już nie poznaję,
A serce mi zabrali na zawsze...
[82]
ŚPIEW JAŚKA.
(Z Mazurków Szopena.)
I
Oj, sługował ci ja, Zosiu,
Przez niejedną wiosnę,
Hej!... niejedną wiosnę —
Powiadałaś: „Będę twoją..
Jak ino urosnę...
Hej!... ino urosnę“.
I urosłaś taka śmigła,
Jak jedlica w borze —
A ja zmalał, jak ten smerek
W skalistym ugorze...
Oj, co mnie też przesadziło
W to samotne pole,
Hej!... samotne pole —
Wysłużyłech tobie szczęście,
A sobie niedolę,
Hej!... sobie niedolę...“
[83]
II
„Oj, biedne moje serce
Na poły sie dzieli —
Hej!...
Jedna strona płacze,
Druga sie weseli...“
[84]
W MŁODZIEŃCZYCH MOICH SNACH...
W młodzieńczych moich snach
Jest wszystko, co zachwyca...
Morza o cichych dnach,
Srebrzone od księżyca,
Doliny złotych niw,
Kraje, gdzie wieczną wiosną
Zboża, nie znając żniw,
Kwieciste w słońcu rosną.
W młodzieńczych moich snach
Jest świat, co zachwyt budzi —
Świat, pełen szczęścia... Ach,
Szczęśliwych niema ludzi...
[85]
SĄ DRZEWA CHORE...
Są drzewa chore, których nie uzdrowi
Ożywczy promień wiosennego słońca —
Z każdym się latem chyli ku dołowi
Ich bezowocna korona więdnąca.
Są gwiazdy ciemne, których nie rozświetli
Sto słońc, powstałych na kosmicznym globie —
Żadnemu światu ich ogień się nie tli,
Lecz blado lśnią się, zadumane w sobie.
Są dusze smutne, których nie rozbawi
Największa z rozkosz pieszczotliwem graniem —
Myśl ich z lubością własne serce krwawi,
Żywot ich ciągłem, powolnem konaniem.
[86]
SZCZĘŚLIWY JESTEM...
Szczęśliwy jestem, kiedy widzę z blizka,
Jak mi się ziemia do słońca migoce,
Jak mi tęczami przecudownie błyska,
Jak mi się bieli w księżycowe noce.
Dla mnie się srebrem kaskada rozpryska,
Dla mnie wszechziemskie melodye miękną,
Dla mnie, jak nimfa leśna z uroczyska,
Wypływa z tajni pomrokowej Piękno.
I w boskiej pysze uśmiecham się dumnie
I szczęśliw jestem, kiedy patrzę z blizka
Na hołdownicze cuda i zjawiska...
Lecz, gdy z zaświata myśl przyleci ku mnie,
Szczęśliwszy jestem, kiedy patrzę z dala
Na ziemię, jak się odemnie oddala...
[87]
ŚPIJ ZIEMIO!
Śpij ziemio!
Nie budź się ze snu, który ci drugiem życiem —
Śpij spokojna!
Nikt nie zamarzy nad twojem rozpowiciem,
Ziemio znojna...
Śpij ziemio!
Ułóż swe cielsko, znużone dziennym trudem
I pracą dzienną.
Są stróże nocni — niech czuwają nad ludem,
Nad ziemią senną...
Śpij ziemio!
Za ciebie człowiek, pasterz wolnej myśli czuwa —
Śpij spokojna!
On lata, kiedy twoje cielsko sen przykuwa,
Ziemio znojna...
Śpij ziemio!
I znowu zbudzisz się do nowych trudów
Rannem świtaniem
A jemu życie strażnią wszystkich ludów,
Wiecznem czuwaniem...
[88]
ŚPIĄCE KRATERY.
Dokoła pustka... po martwej przestrzeni
Posępność białe popioły rozsiewa,
Nuda kamyków szuka wśród kamieni,
Staje — rozciąga ręce w krzyż i ziewa...
A nad omszałych ruin ziemią smutną
Szarość rozwłóczy obielone płótno.
Gdzie okiem dojrzeć — aż po sine brzegi
Cisza spokojnie na gruzach się ściele,
Skrzydłami zmiata zaprószone śniegi,
Wiecznie panując snom — w niemym kościele,
Nic nie zamąci rozwidniałej ciszy —
Czas tylko, idąc wśród pustkowia, dyszy...
Niedawno jeszcze w tej cichej kotlinie
Huczało życie spienioną roztoką —
Stały strzeliste gmachy i świątynie,
Kopuły czoła nosiły wysoko
W promieniach słońca, a jaskółki chyże
Wieńcami złote otaczały krzyże.
Niedawno jeszcze słychać było mowy,
Kazania głośne na forum przestronnem
I widać było falujące głowy,
[89]
Jak z nabożeństwem chylą się pokłonnem,
Jak się wezbraną rozpływają rzeką
Z ulic na błonia daleko, daleko...
Gwarny tu był świat... O, niedawno jeszcze!
Gdzież ci prorocy, ci dalekowidze,
O świeżych pączkach na uschłej łodydze
Mówiący z wiarą świętą?... Gdzież ci wieszcze
Natchnieni, z liry złoconemi w dłoniach.
Grający w słońcu baśnie o piwoniach!?
Smutna ironio! Rozsypany świecie!
Oto z wiar twoich, z twojej monstrancyi
W kształt nadsłonecznej protuberancyi
Płomień wystrzelił i zwiędnął, jak kwiecie
Na skale pustej bez ziemi więdnące;
Oto zagasło oczom twoim słońce.
Z kościołów twoich, gdzie tłum na modlitwie
Pędził bezmyślne życie swe — ruiny...
Z twych gniazd rodzinnych — prochy... jak po bitwie
Mgła opalenisk wstaje i dym siny.
Z ogromu ludnych, czerniejących mrowisk
Pagórki gruzów, skorup i rumowisk...
Ponadtem cisza i spokój cmentarny
I pustka wieczna i wieczne milczenie.
Głuchą przestrzenią chodzi Smętek czarny,
Obsiada szare, nagrobne kamienie;
Głaz ma, gdy na nim siędzie, połysk kruczy,
A w głębi lawa płynie, wre i huczy...
[90]
KU SŁOŃCU...
Wszyscy idziemy naprzód!... przez wyboje,
Przez zaspy miałkich piasków, przez urwiska,
Przez dnie i lata, przez trudy i znoje,
Przez zaginionych osad popieliska —
Wszyscy idziemy... Z okrzykiem wesela,
Z pieśnią zwycięzką, która czyni szumy
I lotem ptaka ku niebu wystrzela
Z fanfarą pychy i odkrywczej dumy
Idziemy naprzód... O każdym poranku
Czas wieczny życia ujmuje po ćwierci —
My idziem naprzód wciąż i bezustanku,
Nie bacząc, że idziem ku śmierci...
[91]
....
Całą zieloność ziemi — szaty wierzchnie
Pokrywa proch i mgła i szarość —
I, zanim cały świat zamierzchnie,
Nadchodzi zwolna senna starość...
Z ginących statków ptak odlata,
Nim je pokryją wód powierzchnie —
A z tonącego we mgle świata
Nawet i jedna myśl nie pierzchnie...
[92]Z TEJ SMUTNEJ ZIEMI...
(LIRYCZNA KOMPOZYCYA) [94]
Patrz — nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznem, wartkiem kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole...
Narodu ciżba, ludu moc
Szalonem kołem pędzi —
Śmiertelna jakaś, cicha Noc
Zawisła u krawędzi...
I jedno skrzydło czarne wzdłuż
Po niebie rozpostarła,
A drugie pod się biorąc — tuż
O skały je oparła...
I tak w milczeniu, pełna dum,
Stanęła nad urwiskiem.
U stóp jej czernią zaległ tłum,
Kotłuje się mrowiskiem
I w rozpętaniu ślepych mas
Szalonem kołem pędzi —
A przed nim zwolna stąpa Czas
I mierzy dal krawędzi...
[95]
Widzisz na stoku czarny las?
Jak długo stoi, kto wie...
Stoi tak, jak przed wiekiem stał —
I nikt z żyjących już ci nie opowie,
Kto go tam siał...
✽
Hej!... nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznem, wartkiem kole —
Uboczą idzie smreków szum,
Potoki huczą w dole.
Szatański jakiś tworzy wir
Ta roztańczona rzesza,
A noc rozplata ciemny kir
I dołem go rozwiesza...
„Zapomnieć! dalej! wartko! w skok!
Niech ziemia się rozdudni!...
Rozbity piersią, padnie mrok
I noc się wypołudni...“
„Zapomnieć trosk i łez i krwi,
Ho, dalej! bez pamięci!“
Naród z proroków bożych drwi,
Igrzyska stare święci.
„Hej, ognia! ognia! Palcie stos!
Niech bogom strzeli w oczy!...“
[96]
Huczy wezbranej fali głos
Daleko po uboczy...
I stał się każdy krzak ogniskiem,
Płomieniem jałowiec —
Zda się: pasęcy nad urwiskiem
Idzie kerdel owiec,
Owiec ognistych...
Przez ubocz stromą i pastwiska
Kędyś daleko
Rozchodzi się i rośnie w szałasy.
Które, zwolna pasęcy idąc, pokryły się w lasy,
Doznaku —
Jeno dymy za nimi się wleką,
Jakby przy każdym krzaku
Pasterze niezgaszone odeszli ogniska...
✽ ✽ ✽ [97]
W dolinach mgły...
Na nieprzejrzanej ziem przestrzeni
Białe się morze przelewa i pieni
I tak się cicho z bezmiary kołysze,
Jak od błękitów spadające wisze...
Wiatr po niem tańczy i grzywiaste lwy
Porywa, wstrząsa, obala i ciska,
W toń białą rzuca i grzbiety im gnie,
Do piersi fale miłośnie przyciska,
Obraca niemi, wiruje i mknie
Z nieznanej dali w nieznaną dal...
Dziwna igraszka fal
Na smutnych mgławic szarym oceanie!
Skąd zatopionych gór skaliste szczyty
Widnieją słońcu — niebosiężne granie —
Wyspy umarłych, chowające byty
W grobowcach skalnych... W pozłocistej dali,
Gdzie od błękitu odcina się brzeg
Słońce się krwawo zimnym ogniem pali,
Po wierchach topi wiekuisty śnieg
I płomienistem wytacza się kołem...
Dołem,
Na szarzejącej równi białej,
[98]
Mgły-samotnice, ciche, opuszczone,
Błądzą i wiatru płaczą... Włos rozwiały,
Nie wiedzą, smutne, w którą lecieć stronę.
W rozpaczy białe wyciągają szyje
Do słońca, co się poza wierchy kryje.
Wyszło... Z obawy, że im znowu pierzchnie,
Pochwyciły się za ręce i lecą
Białe, pierzaste, jak łabędzie świecą —
Całe ich stado powietrzem falisto
Płynie, aż słońce od ich skrzydeł mierzchnie,
Mży i rzewnością otacza się mglistą,
Łagodnym smutkiem idącą w przestworza...
W dolinach szare łamią się powierzchnie
I rozstępują się, jak wody morza
W pełną księżyca noc, kiedy urokiem
Gwiazd przyciągnięte fale się podnoszą.
I rozdzieliły się w kopiaste kłęby,
Które się zwolna ponad ziemią toczą.
Suną i suną, osłonięte mrokiem,
Mkną przyczajone, a blaski je płoszą
I pędzą dalej a dalej uboczą...
Aż się pokryły w zagłębie i jary,
Lub się w powietrzu rozwiały, jak mary.
I na tę ziemię łez i wiecznych cieni,
Ziemię płaczących brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni —
Na tę nieszczęsną, skamieniałą ziemię
Spłynął brzask ranny...
[99]
Od przeczystej zorzy
Iskry padają w zadymione szyby
Chat poczerniałych i szarych lepianek,
Budząc do życia to nizinne plemię.
Na wyrkach swoich dźwigają się chorzy,
Starcy omszali, jak miesięczne grzyby,
Wyłażą z chałup witać biały ranek;
I młodzi śniade wychylają lice,
Patrząc, jak światło mknie przez okolicę,
Jak się po roli wzdłuż smugami kładzie.
A w pełnym blasku wszystkie te postaci
Są, jako grusze w zacienionym sadzie.
Są, jako blade, ziemniaczane naci,
Które w piwnicy wilgotnej przed wiosną
W nocy się kłują i bez słońca rosną.
Na ugor pusty, podobny cmentarzom,
Pasterz wypędził bydło, niech po trawie
Znikłej żywności szuka... Smutne owce
Zbierają grzyby i gryzą jałowce.
A on, pacholę, siadł... Trzy lata prawie,
Jak ten urok minie, służy gospodarzom,
To jest od czasu, jak mu jeść nie dali
W chałupie, mówiąc, żeby robił na się,
Żeby szedł komu paść... Poszedł i pasie.
Nigdy się na nic przed nikim nie żali,
Codzień o brzasku i o jednym czasie
Wygania w pole; a gdy słońce wschodzi,
Klęka przy bydle i mówi pacierze,
A potem śpiewa wciąż na jedną nutę.
Czasem go tylko cicha zazdrość bierze,
[100]
Gdy trawa szczypie nogi zimną rosą...
Jak to jest — myśli — i jak się to godzi,
Że bydło w ciepłe racice obute,
A on wciąż za niem musi chodzić boso?
Siadł — bose nogi podwinął pod siebie
I okiem słońce prowadzi po niebie,
Licząc, daleko jeszcze do południa...
W kotlinach szara ziemia się zaludnia
I szmer się cichy po polach przenosi
Gwarem pszczół, trzmieli i chrabąszczów polnych.
Nie słychać piosnek, ni śmiechów swawolnych,
Jeno deszcz gwary, cichy, nieustanny,
Co zaciśnięte wargi łzami rosi.
Wyszli na pola, wyszli w czas poranny —
Każdy w zagonie swoim wązkim grzebie,
Każdy kroplistym oblewa się potem,
I każdy prawie myśli tylko o tem,
Skądby tu więcej przygrzebać dla siebie
Tej ziemi pustej... Kobiety i dzieci
I niedorostki i starcy schyleni —
Wszystko się rusza na ziemi wilgotnej,
Wszystko dziękuje Bogu, że im świeci
I sercem błaga, by dał jęczmień pleni
I pełny z niego owoc pięciokrotny,
By nie przeciągnął żniw aż do jesieni
I w gniewie swoim nie dał zbiórki słotnej,
By w dzień pogodę zsyłał, w nocy deszcze,
By dawał zdrowie, moc — i więcej jeszcze.
[101]
Tak polecając Opatrzności nieba
Wszystko, co mają na tej ziemi pustej —
Nie pożywają codzień swego chleba,
Ale głód żują zsiniałemi usty...
O, łez kraino! O, ty smutna ziemio!
Oto nad tobą w chmurach bogi drzemią
I o wieczności, zamyśleni, marzą...
Gdybyś im ściętą w lód stanęła twarzą
W promieniach oczu — ujrzeliby w tobie,
Przez pryzmat patrząc jasny i słoneczny,
Wieczność, zakrzepłą w lód, Rozpacz i wieczny
Smutek — z Niewoli urodzony w grobie.
Na łąki, pola i ugory skalne
Białością spływa Cisza południowa.
Ciepłe od skrzydeł roznosi powiewy,
Po drzewach wiesza ramiona upalne
I w cienie jodeł skroń gorącą chowa.
Znieruchomiały jałowce i krzewy,
Ucichły suche badyle i osty,
Trawy bez szeptów rosną — zda się, czują
Tę białą Ciszę, idącą po ziemi.
Jeno pajęcze muszki owdzie snują
Szarą nić życia i, wiszące mosty
Na wiatr z mozolnie powikłanej przędzy
Kładąc, nie wiedzą, że jutro, czy prędzej
Deszcz je zatopi może razem z niemi...
Na łąki, pola i tłoki skaliste
Płynie za ciszą spokój nieprzerwany,
[102]
Jakieś od mogił milczenie wieczyste,
Żałość błękitna, żal w niej zakochany
I dziwnie rzewne jakieś zadumanie.
Idą po ziemi i na każdym łanie
Siadają spocząć, jak spoczywa starość
Na grobach dawnych... Gdzie spojrzeć przed siebie —
Nic — jeno martwa i milcząca szarość,
Nic — jeno pustka wielka, nieskończona,
Z oczodołami utkwionymi w niebie.
Nic nie zamąci głuszy. Czasem wrona
Zakracze, kiedy nad tą ziemią leci
W kraj, gdzie i ptactwu dłużej słońce świeci.
Na łąki, pola i puste zagony
Płyną za białą, południową ciszą
Umarłe pieśni... Ludzie ich nie słyszą,
Nie wiedzą o nich... A przedziwne tony
Grają po trawach, szeleszczą po zbożu,
Jak pieszczotliwy szept dziecka przy łożu
Umierającej matki. Gdzie dolecą —
Tam łzy, po listkach spadając, zaświecą
I lekkie w ziemi skryją się westchnienia.
Skon południowej ciszy... Zimne drżenia
Przechodzą polem... Kołyszą się liście
Traw i włosiste pochyla się zboże,
Jakby odczuło skądś dalekie przyjście
I włosy chciało słać przed stopy boże...
Wśród łanów sennych i sennych ugorów,
Wśród tej bezmiernej pustki i bezkresnej,
Jakby dalekie zaświatów zjawisko —
[103]
Nakształt mgły wiotkiej, zwiewnej, bezcielesnej,
W otęczy szarobłękitnych kolorów
Przepływającej ponad ziemią nizko —
Widnieje w słońcu, przeźroczyście biała
Postać Chrystusa... Ramionami swemi
Piersi przyciska, jakby z mogił wstała
I niezakrzepłe miała w sercu rany.
Jak nędzarz świata, który na tej ziemi
Niema i kąta, gdzieby głowę skłonił —
Tak Syn człowieczy schodzi na kurhany,
Na groby, które pył wieku osłonił,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen.
Schodzi na pustki, ugory i niże
Z wielką białością południowej ciszy,
Z wiecznym spokojem dusz, niosących krzyże,
Z umarłą pieśnią której nikt nie słyszy.
I po tej ziemi idzie przez pustkowie
Martwe — w dal jakąś nieskończenie wielką,
Za którą leży mrok... Na złotej głowie
Łza Matki jego zastygła kropelką
I błyszczy w słońcu, jak na tęczy rosa.
Włosy wiatr mąci... Od każdego włosa
Smugi się złote na ramionach kładą;
Bladoróżowe z nich padają zorze
Na twarz wychudłą, bolesną i bladą
I rozświetlają, jak słońce, gdy złoci
[104]
Białe, na liściach rozwieszone płótno.
Oczy anielskie, z których błyszczy morze
Łez i jezioro nadludzkiej dobroci,
Patrzą w bezkresną dal — bezmiernie smutno...
Rzędem jałowce zasępione siedzą
I ośniedziałe zboże się kołysze,
Gdy Syn człowieczy znędzniały i bosy
Wśród głuchej pustki idzie wązką miedzą.
Wstają ku Niemu wiatrów towarzysze:
Łzawa Niedola, rozpuściwszy włosy,
Jak siny obłok przez powietrze leci;
Wychudła Nędza wlecze się po tłoku
I z niemą prośbą wyciąga swą szyję.
Ból się w jałowcach po za cieniem kryje,
Lecz jęk zalata hen — i ogień świeci,
Jak fosforyczne próchno, w Jego oku.
A ciemna Rozpacz z wiatrem się szamoce
I ręce łamie nad głową i wyje,
Jak zawierucha pól w zaduszne noce.
Za odchodzącym w dal wołają: „Chryste!...“
I wyciągają w przestrzeń swe ramiona,
Tam — gdzie mgławice kręcą się wieczyste,
Gdzie się poczyna pustka nieskończona...
A On tym smutnym i cierpiącym srodze
Samotne krzyże wskazuje po drodze
I niezastygłe jeszcze w dłoniach rany
I wydeptane ścieżki na kurhany.
[105]
I gdy tak smutny w milczeniu przechodzi
Łany ziół pełne, chwastów i kąkolu —
Widzi na pustem i odludnem polu,
W miejscu, gdzie na krzyż droga się rozchodzi,
Poszytą w żółty mech — kapliczkę z drewna.
Przy niej człowieka, klęczącego w pyle:
Modlitwa jego prosta jest i rzewna.
I, niewidziany, staje niemą chwilę,
Żałośnie patrząc, jak Dusza, gdy wodzi
Okiem po świecie obcym, bezrozumnym.
I niepoznany — w smutku swym — odchodzi.
Z poza drzew biały, drewniany kościółek
Kłania siąsię wieżą, którą lotem szumnym
Obiega stado kawek i jaskółek.
Nadchodzącemu otwiera się drzwiami,
Z których wylata chmurą woń kadzidła
I gorzki zaduch zwartych w ciżbę ludzi.
Z tych część wprawnemi modli się wargami
Do oprawnego w ołtarz malowidła,
Druga część drzemie, a reszta się budzi,
Gdy sygnałowy dzwonek się rozlegnie
I ziewa, jak to czynią ludzie prości,
Kiedy się nudzą... Nikt nie myśli o tem,
Że Syn człowieczy, zrodzony w nizkości,
Na ziemię schodzi — nikt kolan nie zegnie
Przed Synem bólu, stojącym u progu,
Od wieków istnym w zadumań kościele,
Gdzie lny i zboża kładą się pokotem,
A bożej męki kwiat posadzki ściele.
[106]
I przyszedł Chrystus mimo — idąc dalej —
Nieznany ludziom, obcy temu Bogu,
Któremu świece lud w ołtarzach pali.
I coraz więcej łez do serca spływa
I coraz wyżej falami się spiętrza —
Gdy idącemu życie się odkrywa,
Gdy mu się stają widne chałup wnętrza.
Widzi gromady zajadłe i wściekłe,
Wzajem na siebie podnoszące ręce,
Postaci straszne, czarną krwią ociekłe,
Twarze zsiniałe i napół zwierzęce.
Rodziny widzi, które dzień odchodzi
Przy kłótni, a noc przy bitce spotyka.
Widzi, jak córka własną matkę głodzi,
A syn rodzica do chlewa zamyka —
Słyszy przekleństwa, rzucane na dzieci
I na swych ojców, którym już nie świeci
Pamięć niczyja... Litanje złorzeczeń,
Z ust do ust prawie idące od wieków,
Jak stare mity... Wszystkie te rozpacze
Głodzonych jaskiń, próby odczłowieczeń,
Fale czerwone spadających ścieków —
Słyszy i widzi... I łzą odkupienia
Czystą, serdeczną w swojem sercu płacze —
Nie nad złem wielkiem, co się rozprzestrzenia,
Ale nad nędzą, która to zło rodzi.
I w takim smutku osiedla przechodzi,
Jak Żal, co nigdy odpoczynków nie miał,
[107]
Stare cmentarze opłakując rzewnie,
Aż wreszcie — świeże widząc groby, że w nie
Żywi się kładą w rozpaczy — oniemiał,
I odtąd idzie w smutku swym i głuszy
Za trumną własnej, oniemiałej duszy.
Głowa na piersi znużona opada;
I staje Mu się twarz widmowo blada,
Gdy krew do serca uchodzi po kropli;
A włosów strączki w kształt lodowych sopli,
Deszczem płynących w południa gorącu,
Perlistym potem ociekają w słońcu.
I we mgle potu, gdy idzie przez łęgi,
Tworzą się z pereł smużne światłokręgi —
Stubarwne tęcze wiszą Mu nad głową.
A gdzie na trawę stąpi nogą bosą,
Tam krew się miesza z przeźroczystą rosą,
Znacząc śladami tę drogę krzyżową.
Zapatrzon w księgę żywotów okrutną,
Pod łez ciężarem częstokroć upada.
Wówczas Mu ziemia jękiem opowiada
Żywota swego epopeję smutną:
Ile grobowców szatą swą okrywa,
Ile ciał martwych bez trumien spoczywa
Pod jej opieką... Ile krwawych wschodów
Przeżyła senna... Ile już narodów
Deptało po niej, sądząc, że umarła —
Jakie tu nad nią walk wisiały dymy
I jakie deszcze spadały ogniste,
[108]
W krwawych potopach dając jej ochłodę...
„W cichości znoszę ukochania mękę,
Stróżując grobów“ — szepce. — „Lecz, o Chryste!
Czy mnie ukocha pokolenie młode?“
A On, powstając, w mrok wyciąga rękę
I rzecze smutno: „Ukochało cienie...“
I na powietrzu krzyż nad ginącemi
Czyniąc — odchodzi... A jęk smutnej ziemi,
Rozdzierającej w żalu mgieł odzienie,
Płacze w Nim samym dokoła i wszędzie...
I czuje sercem, że na tej tu ziemi
Niema spoczynku dlań — bo gdzie usiędzie,
Wyjdą ku Niemu skargi, łzy i modły,
I wszystkie krzywdy przypełzną pod nogi
I wszystkie płacze zejdą się wieczyste
I poczną wołać: „Oto nas zawiodły
Jasne nadzieje; oto nas i Bogi
Już opuściły... Chryste! ratuj, Chryste!...“
A On wołania te słysząc płaczliwe,
Skonałby z żalu i osrebrzył lice,
Spokojem martwych patrząc w nieszczęśliwe,
Jako się patrzą lodowe księżyce.
Na tej tu ziemi łez i wiecznych cieni,
Ziemi płaczących brzóz, jodeł i sosen —
Gdzie ludzie dawno zapomnieli wiosen,
W jesienie własnych smutków zapatrzeni,
[109]
Na ziemi smutnej opuszczonych łanów,
Ziemi omszałych mogił i kurhanów —
Spoczynku nie ma...
I nigdzie nie spocznie
Chrystus, po grobach smętnych idąc dalej
W kraj widnokręgów, szarzejących mrocznie,
Kędy tęsknota błędne ognie pali...
I przy zachodzie zórz, krwawiących szczyty,
Wstępuje Chrystus na górę olbrzymią,
Stromą i pustą, skąd widok odkryty
Na obszar niemy... Kaskady się dymią
U stóp, a dalej sino-łuskie węże
Błękitne rzeki wiją się daleko,
Gdzie wzrok spienionych paszcz ich nie dosięże...
Mgły ponad niemi powietrzem się wleką
I, jak znużone wędrówkami ptaki,
Chmurami wodne obsiadają krzaki...
W dolinie — miasto rojne, jak mrowisko,
Dalekie, mroczne, a zdaje się blizko
Wieżami sięgać; zielone kopuły
Słońcami patrzą ku zorzy zachodu.
Po dachach szarych dymy się rozsnuły...
I patrzącemu zwolna w myślach wstaje
Wizya senna umarłego grodu...
Święte bóźnice i oliwne gaje
I palm ogrody stają przed oczyma —
Lecz serca Jego już nie uwesela
Piękna — nad wszystkie córy Izraela
Piękniejsza — pani miast, Jerozolima.
[110]
Bo zdaje mu się, że stoi na szczycie
Głuchej Kalwaryi, usłanej obficie
Grobami ofiar. A u stóp, w dolinie,
Cedron falami czerwonemi płynie...
I łzą boleści zachodzą Mu oczy,
Gdy patrzy w rzekę, co fale krwi toczy —
I wielkim smutkiem ciemnieją Mu lice,
Gdy okiem idzie przez rojne ulice...
Nic — nic po wiekach... To samo, to samo...
Widzi kapłanów, wychodzących bramą
Z onego domu, gdzie mieszka Rozpusta,
Faryzeuszów, mówiących przez usta
Kłam i fałszywe dających przysięgi.
Widzi ich, ciżbą idących z kościoła,
Wielkie na ręku dźwigających księgi,
Z bojaźnią bożą patrzących dokoła,
Jako zbrodniarze, gdy ich się zawoła
Wprost po imieniu. Patrzy na ich lice,
Kiedy z uśmiechem kupców i kramarzy
Wchodzą do sklepów i w cuchnącym szynku
Saduceuszom czynią obietnice
W zamian za złoto... Widzi tych handlarzy —
I cudzoziemskie kohorty na rynku,
I mieszczan widzi, wznoszących mozolnie
Z dobrego serca i własnej ochoty
Ku wiecznej chwale swej — pomnik Głupoty
I ten sam nędzny, żyjący niewolnie
Tłum głodnych ludzi, spieszący na połów
Ryb — i zgarbionych, dźwigających młoty,
[111]
Kopaczy ziemi skalnej — i tych cieśli,
Którzy Mu z prostych serc świątynie wznieśli.
Widzi ich wszystkich... A wśród nich — o dziwo!
Najgorliwszego ze swych apostołów
Groźnego Pawła, mówiącego żywo
Ogniste słowa, które niby ołów
Padają w serca... Widzi, jako z fali
Tworzy się rzeka, wezbrana otuchą,
Kłębi się, toczy, opadając głucho
Na brzegach jezior... A w zamrocznej dali
Przez topniejące, purpurowe zorze
Widnieją krzyże . . . . . . .
. . . . . . . . . . .
. . . . . . I widzi sam siebie
Tam — pośród tłumu, na biednej ulicy
W głos mówiącego ludziom słowa boże
O przyjść mającem dusz wybranych niebie,
O Ducha swego wiecznej tajemnicy,
O prawach serca, nieznanych ludzkości,
O wspólnym dziale prac i o miłości...
I widzi siebie, pojmanym za wiarę,
Którą wygłasza, oddanym sądowi,
Przed którym świadczą płatni najemnicy:
Że w mowach swoich gromi bogi stare
I lud buntuje przeciwko rządowi...
I widzi siebie, biczowanym srodze
I prowadzonym wśród tłumów za miasto...
Gdy upodleni plwają Nań bluźnierce,
Jedna niewiasta, na krzyżowej drodze
[112]
Stając, łzy roni. Tej rzecze: „Niewiasto!
Krzyżem ci będzie twoje wielkie serce...“
Na oną górę, gdzie stoi, Go wiodą —
A On wyciąga do Siebie ramiona —
Wciela się w Jedno — zawisa na krzyżu —
I kiedy kropla krwi spłynęła z wodą
Na skroń niewiasty, stojącej w pobliżu,
Ze łzą cichego przebaczenia — kona...
A Duch się Jego rozpływa powoli
W błękitną ciszę pogodnych wieczorów,
W umarłe pieśni, grające po roli —
W ten cichy smętek pól, łąk i ugorów,
W rzewność na grobach świeżych rozmodloną,
W mglistą, posępną, jesienną szarotę —
I płynie w bezmiar pustką nieskończoną,
By znowu ciałem wrócić na Golgotę...
✽ ✽ ✽
A po tej ziemi, po tej smutnej ziemi
Idą samotni Chrystusa uczniowie,
Idą pokorni i cisi i niemi,
Rozmiłowani w objawionem Słowie.
Zielona Gwiazda jaśnieje przed nimi,
Rosy poświęceń dają laury głowie.
Ukochali Go, jak swego Rodzica.
W Nim ukochali życie swe tułacze —
Ten cichy smętek łanów i ugorów,
Tę melancholię, co pola przesyca,
Te dziwne jakieś po mogiłach płacze,
[113]
Tę rzewność słodką gwieździstych wieczorów,
Tę białość wielką południowej ciszy
I owe pieśni, których nie usłyszy,
Kto nie ma duszy na cierpienia tkliwej.
I schodzą za Nim na pola i niwy,
Na tę krainę łez i wiecznych cieni,
Krainę smutną brzóz, jodeł i sosen,
Gdzie głód się rodzi i owies zieleni,
A ludzie dawno zapomnieli wiosen.
I schodzą za nim na pola i niże
Do mokrych chałup, zatopionych w biedzie,
Póki ich droga smutna nie zawiedzie
Do miast — po chłosty, więzienia i krzyże.
✽ ✽ ✽
Świat stygnie. Wnętrze ziemi gorejące
Kostnieje w lód.
Zwolna śmiertelny sunie chłód
Na szarzejące ziem powierzchnie...
Lodowy dzwon
Grające dźwięki przenosi na słońce —
I odlatują stada wron
Z tej ziemi, zanim dzień zamierzchnie...
✽ ✽ ✽
...A nad urwiskiem pędzi tłum
W tanecznem, wartkiem kole —
[114]
Uboczą idzie wiatrów szum,
Potoki huczą w dole...
Narodu ciżba, ludu moc
Szalonem kołem pędzi —
Już nad głowami zwisła Noc,
Czas usiadł na krawędzi...
Dokoła zamrok wzdłuż i wszerz
Otoczył ludzkie plemię...
„Ty, Boże, z nieba ogień skrzesz —
Niech padnie tu na ziemię!...“
I pękły chmury — wypadł grom,
Oślepił tłumne rzesze —
Ziemia dygoce — skały drżą,
A piorun ogień krzesze...
Z rozdartych krwawo, czarnych łon
Wylata błysk za błyskiem —
Naród szaleje: „Śmierć i skon!“
I tańczy nad urwiskiem...
„Na śmierć! Na zabój! Rozpacz! Szał!“
Narodzie, szalej, szalej!...
Cha! cha! — i strzępy krwawych ciał
Po skałach tańczą dalej...
............
............
[115]
Cisza i spokój. Martwy sen,
Świt na wierzchołki wyszedł gór —
A nad urwiskiem, hen,
Na zaginionej, wązkiej perci
Usiadł ponury anioł śmierci
I krew strzepuje z czarnych piór.
|