Za Drugiego Cesarstwa/Pocałunek pokoju
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Drugiego Cesarstwa |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Starzec przybył do sali na kilka chwil przed rozpoczęciem obrad i, nie witając się z kolegami, zajął zwykłe swoje miejsce w trzecim rzędzie. Siedział nieruchomy z przymkniętemi oczyma i rękami założonemi na piersiach; wszyscy myśleli, że drzemie... Wiedziano, że jest dziwakiem, że trawi go smutek i choroba więc szanowano jego odosobnienie.
On jednak czuwał, wszystko widział i słyszał wszystko... Przed oczyma duszy stanęło mu piękne, ciemnowłose chłopię, jego Marceli, pochylony nad Ewangelii}, z któréj wraz z siostrą uczył się czytać i modlić... „Ten wyraz, to słodkie imię Jezus” — mówił ojciec. — „Ten sam, ojcze, który wołał do siebie małe dzieci?” — pytało chłopię swoim srebrnym głosikiem. — Tak, synku, ten sam, co dobrym dzieciom i rodzicom pozwala żyć razem w niebie.” — „A więc to jest niebo, ojcze?”... — Czas szybko upływał, z dziecka wyrósł piękny, słuszny młodzieniec, który klękając przed starcem, mówił: „Pobłogosław mi, ojcze, gdyż idę się bić za ciebie.” — Potém brzmiało mu w uszach rozpaczliwe łkanie i krzyk: „Przebacz, ojcze, byłem szalony, ja ją tak kochałem!” „Ojcze! zawsze ten sam wyraz, tak w smutku jak w radości, zawsze, zawsze: „Ojcze!”... — O drogie, nieszczęśliwe dziecię!
Po wyschłych licach starca spłynęły zwolna dwie łzy...
Naraz prezes zaczął mówić. Hrabia Besnard ocknął się z zadumy i słuchał z natężoną uwagą, a kiedy zapytano, czy kto żąda głosu, zawołał: „Ja!” Szmer powstał w sali, wszyscy ze zdumieniem zwrócili się ku niemu. Podniósł się z trudnością, zgarbiony i drżący. Mówił z początku dość cicho, ale stopniowo głos jego potężniał, dochodził do najdalszych zakątków sali.
— Zwołano nas na posiedzenie nadzwyczajne i oto jesteśmy wszyscy. Czegóż od nas żądają? Czy bezwzględnego uwielbienia, czy bezstronnego zdania? Poklasku czy rady? „Najprzód się zgódźcie, potém rozprawiać będziecie, ” — przed chwilą ośmielił się powiedzieć pan prezes. Zdanie bardzo nieroztropne, które zostało potępione milczeniem; ale nam milczenie nie przystoi: jesteśmy doradcami cesarstwa, musimy bronić jego czci i sławy, głos nasz powinien dojść do stopni tronu. Uległość byłaby tu występkiem; honor wymaga, żebyśmy spełnili nasz obowiązek. Spełnimy go, panowie!
Ministrowie zaczęli szeptać między sobą, a hrabia Besnard mówił daléj:
— Chcą, żebyśmy głosowali za prawem bezpieczeństwa ogólnego; mówią nam: Francy a jest chora, trzeba jéj krwi upuścić, gangrena ją toczy, tnijmy więc bez miłosierdzia w żywém jéj ciele... Tak samo utrzymywał Robespierre...
— Proszę nam oszczędzić tych porównań — przerwał mu prezes.
Hrabia Besnard ogarnął go pogardliwém spojrzeniem i mówił daléj:
— Nie dziwię się, że to nazwisko niemile brzmi w waszych uszach, poszukamy więc innych... O ile uważam, wzięliście za wzór prawa wyjątkowe, które, zamiast czynów sprawiedliwości, nakazywały zemstę. Tak czynili Stuarci w r. 1640 — już ich niema; tak czynili Burboni w r. 1815 — i tych niema. Krew wylana niewinnie to posiew, z którego wyrasta nienawiść, to głos wołający o pomstę do Boga. Pryune został przykuty do pręgierza i oto niebawem jego sędzia wstępuje na rusztowanie. Michał Ney pada przeszyty kulami, oto w kilka lat późniéj Louvel staje się narzędziem kary. Kto wyciskał łzy z oczu ludzi niewinnych, sam zapłakać musi... Patiens quia aeternus... A my, panowie, czy zawsze byliśmy sprawiedliwymi? Czyśmy nie nadużyli zwycięztwa i siły? Czyśmy mieli litość dla zwyciężonych? Przypomnijmy sobie, przypomnijmy!...
— Przypomnij pan sobie własne swoje czyny! — zawołał jakiś głos zuchwały.
Minister stanu wstał i przez chwilę mierzył się z hrabią Besnard oczyma.
— Moje czyny? — zaczął zwolna ten ostatni — o, pamiętam je... pamiętam... Od lat siedmiu wiem, co to są wyrzuty sumienia...
— Kto doznaje takich wyrzutów, najlepiéj uczyni, jeżeli się usunie — szorstko rzekł minister.
Starzec wyprostował się i zawołał donośnym głosem:
— Chcesz mojéj dymisyi, panie ministrze? Otóż nie będziesz jéj miał. Dajcie mi ją, jeżeli będziecie śmieli... Niegdyś, z téj saméj sali, Napoleon wypędził także uczciwego człowieka, Portalis’a, swego radcę stanu. Wyszedł, uchylając czoła przed tym, który dzierżył sztandar francuzki pod Arcole, ale ja wobec zniewagi z ust twoich, panie ministrze, zostaję i podnoszę głowę, żeby zawołać do was, koledzy. Odrzućcie to prawo, gdyż jest niegodziwe, nikczemne!
Hałas powstał w sali, ministrowie przerywali mówcy, wzburzenie zapanowało między radcami: nigdy jeszcze nie słyszano tu słów równie gwałtownych.
— Czyś pan już skończył — zawołał-prezes zgorszony skandalem.
Hrabia Besnard siedział na krześle dysząc ciężko. Ręce miał zwieszone bezwładnie, usta mu drgały z bólu, zimne krople potu wystąpiły na czoło. Oprzytomniał jednak na głos prezesa i, zbierając ostatek sił, powstał z trudnością:
— Jeszcze nie skończyłem, panowie, ale teraz zwracam się ku mojemu monarsze i błagam go, żeby miał litość nad sobą i nad swoim synem. Historya nas uczy, że w rodzinach królewskich dzieci najczęściéj pokutują za winy rodziców. Przypomnijcie sobie ostatnich Walezyuszów, potomków Katarzyny Medycejskiéj: wszyscy giną w obłędzie lub pod nożem mordercy; a nieszczęsny syn Ludwika XVI, biedny mały Kapet, czyż nie pada ofiarą za grzechy swoich dziadów?... Litości dla naszego księcia cesarskiego, dla téj wątłéj kolebki, w któréj tyle spoczywa miłości i nadziei! Przecież ten syn Francyi i naszém jest dziecięciem! O! niech nad jego głową nie zawiśnie klątwa Wszechmocnego! On niewinny, nie każcie mu odpowiadać za cudze grzechy i błędy!... Niech...
Starzec krzyknął nagle, zachwiał się i runął na ziemię. Krew rzuciła mu się ustami.
— Lekarza! Lekarza! — wołali wszyscy.
Radca Boudois pochylił się nad ciałem i rozdarłszy ubranie, przyłożył rękę do serca.
— Pęknięcie żyły! — rzekł przerażony.
Brutus dyszał, ale chrapliwy oddech cichnął z każdą chwilą; życie odbiegało, tylko usta raz jeszcze się poruszyły, szepcząc:
— Marceli... i ty także... biedne... dziecię...
Jedno jeszcze westchnienie i głowa bezwładnie opadła na piersi.
Ukrzyżowany Odkupiciel świata nie zawiódł go: otrzymał pocałunek pokoju.