<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Za Drugiego Cesarstwa
Podtytuł Powieść
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1892
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tamta.

Marya-Anna tymczasem daremnie wyglądała ojca. Chcąc skrócić chwile oczekiwania, zasiadła do fortepianu i grała; strapiona jéj dusza na skrzydłach pieśni ulatywała w krainę marzeń. Nagle przerwała: Marceli wszedł do pokoju.
— Ty? — zawołała — ty?... Nakoniec!
— Czy ojciec już wrócił? — zapytał Marceli.
Patrzyła na niego bystro, przerażona ponurym wyrazem twarzy.
— Dziś rano został wezwany do ministra stanu. odrzekła wreszcie — a potém miał iść na zebranie Rady. Jest tam nadzwyczajne posiedzenie, zapewne z powodu wczorajszych wypadków. Wiesz, zamach na cesarza?
— Wiem — odparł niecierpliwie — poczekam na niego.
Rzucił się na fotel i oparł głowę na ręku. Marya-Anna nie spuszczała z niego oczu, ale zbliżyć się nie śmiała. On pierwszy przerwał milczenie: mówił łagodnie, ale głos jego brzmiał uroczyście.
— Na rozkaz rządu wyjeżdżam dziś na długo, siostrzyczko. Przyszedłem prosić ojca o przebaczenie za wszystko co przezemnie wycierpiał; pragnę mieć jego błogosławieństwo na tę daleką drogę... I ty także, moja mała — dodał z przymuszonym uśmiechem — jeżeli cię kiedy obraziłem lub zmartwiłem, święta moja siostrzyczko, przebacz mi, przebacz nieszczęśliwemu.
Rzuciła mu się na szyję.
— Marceli! Marceli! Ty ukrywasz przed nami jakieś nieszczęście, tyś powziął jakiś szalony zamiar... O, Boże! chce tak uczynić jak dziadek, chcesz odebrać sobie życie dla miłości kobiety!
Młodzieniec odsunął siostrę i, zaciskając pięści, zawołał:
— Nie znam już téj kobiety!
Siostra rzuciła mu się do kolan.
— Czy to być może? Bogu Najwyższemu niech będą dzięki!... Ale w takim razie po co odjeżdżasz? Zostań, zaklinam cię! Taką otoczymy cię miłością, że wkrótce zabliźnią się rany twego serca... Zostań, miéj litość nademną! Ja tyle wycierpiałam przez ciebie, tyle łez nad tobą wylałam... Tyś moim bratem, Marceli, jedna krew płynie w naszych żyłach. O! ale ja się nie równam z tobą: tyś piękny, a ja jestem brzydka i kaleka... Umiem tylko śpiewać, ale ty nigdy nie słuchasz mego głosu... Pamiętasz chwile, któreśmy spędzili razem w Audierne? Gdy umrę, chcę żeby mi nad grobem zaśpiewano tę smutną pieśń bretońską...
Mówiła szybko, urywanemi słowy, bez związku, śmiejąc się i płacząc naprzemian. On nie słuchał, lecz, gładząc jéj włosy, myślał o tamtéj kobiecie.
Drzwi skrzypnęły i stara Filomena wsunęła się do pokoju.
— Jakaś pani chce się widzieć z panienką. Jest zapłakana i wygląda na waryatkę. Powiada, że będzie czekała, dopóki pan hrabia nie wróci.
Podała jéj bilet. Marya-Anna zbladła.
— Nie wpuszczać tu téj kobiety! — zawołała.
W téj saméj chwili do pokoju wpadła księżna Carpegna.
Na widok Marcelego krzyknęła radośnie:
— On! On! wolny! Nie zabili go!
Młodzieniec odepchnął ją ze wstrętem. Zmienione jego oblicze tchnęło wściekłością, słowa więzły w gardle.
— Czego chcesz tutaj? — wyjąkał nakoniec.
Cofnęła się przerażona, ale po chwili oprzytomniała i, zbliżając się do niego, rzekła pieszczotliwie:
— Chcę cię zabrać z sobą, najdroższy.
Zaśmiał się dziko.
— Dosyć téj komedyi! — zawołał pogardliwie — precz ztąd!
— Nie! Nie odejdę.
— Maryo-Anno — rzekł Marceli — muszę pomówić z tą kobietą. Zostaw nas samych, siostrzyczko.
Dziewczę nie ruszyło się z miejsca, przeszywając Rozynę wzrokiem pełnym nienawiści. Jakże piękną była kobieta, która ukradła serce jéj brata!
— Idź, siostrzyczko, proszę cię — nalegał Marceli — nie możesz być obecną téj rozmowie.
Widząc, że go nie słucha, wziął ją łagodnie za rękę i wyprowadził z pokoju. Poszła za nim posłuszna.
— Teraz rozmówimy się z sobą! — zawołał młodzieniec, stając przed księżną Carpegna — pocoś tu przyszła?
Ona najspokojniéj odpinała swój płaszcz podróżny.
— Powiedziałam ci już: ponieważ jesteś wolny, chcę cię zabrać z sobą.
Uśmiechała się do niego, jak gdyby nic nie zaszło między nimi. Podniósł już rękę, żeby ją uderzyć, ale się pohamował.
— Nędznico! — syknął.
Wobec téj zniewagi drgnęła i zaczerwieniła się.
— I ty możesz tak do mnie przemawiać — rzekła z łagodnym wyrzutem.
Czarowała go znowu słodkim dźwiękiem głosu, upajała pieszczotliwém spojrzeniem.
— Jedźmy, najdroższy — mówiła, podnosząc się — wczoraj agenci policyjni odwieźli mię do granicy belgijskiéj, nie wolno mi wracać do Francyi. Ja jednak przyjechałam, ale się boję... Pomyśl tylko, gdyby nas znów wyśledzili!... Spieszmy się, mój jedyny.
Podeszła ku niemu, żeby go ująć za rękę. On milczał, ale z oczu jego sypały się iskry gniewu.
— Precz ztąd! — wybuchnął — czy nie widzisz, że jestem gotów cię zabić?
Ruszyła ramionami i, siadając na fotelu, rzekła spokojnie:
— Prawisz niedorzeczności, mój drogi... Teraz właśnie będziemy wolni i szczęśliwi...
Marceli osłupiał.
— Nędznico!
Ona i tym razem nie obraziła się za obelgę.
— Możesz mię nazywać jak ci się podoba, ja wiem tylko, że cię kocham i chcę być zawsze z tobą, słyszysz? zawsze... Nie groź mi, ja się nie boję; nie śmiéj się tak strasznie, bo mi sprawiasz przykrość.
Marceli śmiał się jak potępieniec. Ach! jakże gardził sobą w téj chwili, że nie pochwycił téj kobiety za ramiona i nie wyrzucił jéj ze swego domu.
— Brawo! — zawołał urągliwie — wybornie odgrywasz swoję rolę... Wczoraj dramat, dziś sielanka... Rozyna Savelli jest do wszystkiego.
Księżna Carpegna zerwała się i skoczyła ku Marcelemu.
— Tak! — krzyknęła — nazywam się Savelli i chlubię się tém imieniem. Należało ono do mego ojca, bohatera i męczennika, ktorego twój ojciec zamordował. Przysięgłam, że się zemszczę...
— Nikczemna!
— Powiedz: nieszczęśliwa!... Widmo mego ojca dniem i nocą stało mi przed oczyma, wskazując pierś skrawioną, przeszytą kulami... Marzyłam o tém, żeby syna hrabiego Besnard uzbroić przeciw Bonapartemu i odrazu zemścić się na nich obu... Nie mogłam. Pokochałam cię, więc nie mogłam...
Głos jéj tchnął najwyższą miłością, oczy błyszczały jak gwiazdy, lica zaróżowiły się; Rozyna Savelli była w téj chwili cudownie piękną.
Marceli czuł, że gniew go opuszcza, a miejsce oburzenia zajmuje litość.
— Wiem teraz wszystko i ubóstwiam cię — mówiła daléj z uniesieniem — Mariano mi powiedział, w jaką nikczemną zasadzkę wciągnął cię ten obrzydły Carpegna... To nie ja! to nie ja! przysięgam ci... A ty uwierzyłeś, biedaku, myślałeś, że to Rozyna przysyła ci kwiaty, i pobiegłeś natychmiast... Wiem, że mię kochasz i ginę ze szczęścia... Myślałam, że jesteś w więzieniu i przyszłam tu rzucić się do nóg twego ojca i błagać go. Rozyna Savelli u nóg mordercy swego ojca! To byłoby ohydne, ale jesteś mi droższy nad wszystko. Ja byłabym cię ocaliła, a gdyby mi się nie powiodło, byłabym poszła z tobą na galery, byłabym się otruła u stóp twego rusztowania... Kocham cię, kocham!
Pochwyciła go za ręce i chciała pociągnąć z sobą.
— Jedźmy! — wołała — uciekajmy!
On ją odepchnął.
— Wracaj sama do Brukselli, ja tu zostać muszę... Jestem skazany.
— Skazany? Co za szaleństwo! przecież jesteś wolny?
— Jutro o tym czasie już żyć nie będę.
Padła przed nim na kolana.
— Ach! mój Boże, teraz rozumiem... Ministrowie Bonapartego wymogli to na tobie... Nędznicy!... Ale ty ich nie usłuchasz? Nie odpychaj mię... Przebacz! przebacz! Przezemnie umierasz... to ja ciebie zabijam...
Zalewała się łzami i łkając, czepiała się jego kolan.
Marceli nagle pochwycił ją oburącz, podniósł z ziemi , przyciskając do serca, zawołał:
— Kocham cię... Umrzyjmy razem...
Mrok zimowy ogarniał pokój, w którym stali kochankowie. Marceli nagle uwolnił się z jéj objęć, ukląkł przed fotelem ojca i w krótkiéj modlitwie przesłał mu ostatnie pożegnanie.
W téj saméj chwili hrabia Besnard konał w sali obrad i stygnącemi usty przyzywał swego dziecka.
Młodzieniec podał rękę księżnie i oboje wyszli.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.