Za Drugiego Cesarstwa/Poseł Łazarza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Drugiego Cesarstwa |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drobny, lodowaty deszcz zaczął padać w chwili, kiedy Marceli stanął przed pałacem; w taki czas nie mógł dostać powozu, musiał pieszo iść do domu. Kiedy miał zadzwonić, z ławki powstał jakiś nieznajomy mężczyzna, którego dotąd mgła zasłaniała.
— Pan wicehrabia Besnard? — rzekł zbliżając się.
— Tak, to ja.
— Na pana czekam.
Marceli ciekawie spojrzał na niego: był to drab wysoki, rozczochrany, miał na sobie ubiór komisyonera.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Przynoszę panu pamiątkę.
— Pamiątkę? Od kogo?
— Od Łazarza.
— Nie znam żadnego Łazarza.
— Ale on pana zna dobrze.
Marceli nie mógł sobie przypomnieć, gdzie widział tę rozczochraną czuprynę i fałszywe oczy, ale był pewny, że nie pierwszy raz spotyka tego człowieka. Musiał być cudzoziemcem, korsykaninem albo włochem; świadczył o tém jego akcent. Myśl szalona przebiegła przez głowę Marcelemu.
— Wejdźmy do domu — rzekł.
— To zbyteczne... Weź pan — dodał, wręczając mu pudełko — to wróci pokój twemu sercu.
Tak dziwnie wymówił te słowa, że Marceli drgnął... Pokój sercu! Któż był ten człowiek, który umiał czytać w jego sercu?
— Nie jestem usposobiony do żartów — odparł sucho. — Proszę o pudełko.
Rozwiązał sznurek, rozerwał papier i, złamawszy pieczęcie przyłożone na pudełku, otworzył je z gorączkowym pośpiechem. Na dnie leżał zwiędły pęk róż polnych.
Marceli osłupiałym wzrokiem wpatrywał się w pożółkłe listeczki, daremnie starając się zrozumieć znaczenie téj zagadki. Róże polne, ulubione kwiaty téj kobiety, symbol jéj imienia!... Przed oczyma stanęła mu przeszłość tak niedawna a jednak tak daleka, zamek Sasseville, cieniste aleje parku, mur omszony, pod nim krzak głogu, na którym rozkwitły blade róże jesienne... Widział na tle rumianego nieba wysmukłą postać ukochanéj; zerwała kwiat, złożyła na nim pocałunek i, podając mu go, rzekła: „Weź tę różę, któréj imię noszę, a w chwilach smutku i zwątpienia spojrzyj na nią: choćby ci się zdawało, żeś przestał kochać, ona ci powie: „kochaj!”
Wspomnienia fałszywych przysiąg i kłamanych pocałunków jadem napoiły serce młodzieńca.
— Kto to przysłał? — zapytał.
— Powiedziałem już: Łazarz.
— Gdzież on mieszka?
— Zaprowadzę pana do niego.
— Czego chce odemnie?
— Sam to panu powie.
Marceli zawahał się.
— Przyjdę jutro.
Posłaniec potrząsnął głową.
— Jutro byłoby zapóźno — rzekł uroczyście — on umiera a sumienie jego obciąża straszna tajemnica.
— Rozumiem.
— Nie, nie pan nie rozumiesz. Chodź pan ze mną.
Marceli jeszcze się wahał.
— Dowiesz się o niej — rzekł półgłosem tajemniczy poseł.
Szał miłosny zagłuszył głos rozsądku.
— Idźmy! — zawołał młodzieniec.
W téj chwili przejeżdżał pusty powóz, nieznajomy go zatrzymał.
— Montmartre! — rozkazał woźnicy — plac Św. Piotra.