Za Drugiego Cesarstwa/Zniewaga

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Za Drugiego Cesarstwa
Podtytuł Powieść
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1892
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zniewaga.

— Wasz cesarz jest bardzo miły! — oświadczyła księżna z niewinną minką — jaki wdzięk, jaka uprzejmość! Niczém Ludwik XIV. Jestem nim zachwycona.
Wzięła pod rękę Marcelego Besnard i szła przez salony, szczebiocząc wesoło.
— Prześliczna zabawa! — unosiła się — byłam na wielu urzędowych przyjęciach we Włoszech, ale one nie mogą się równać z waszemi balami dworskiemi. Włoscy książęta są tak biedni, prawdziwi lazzaroni. Tu co innego... Dawno nie bawiłam się tak dobrze.
— Czy księżna na długo przyjechała do Paryża? — zapytał Besnard.
— Na jakiś czas. Uwielbiam Paryż!
— A paryżan?
— Oh! oni są zbyt niebezpieczni, zwłaszcza dla samotnéj i bezbronnéj jak ja poveriny!
Mówiła słodkim, przyciszonym głosem.
Rozmawiając, stanęli w sali, gdzie zastawiona była wieczerza. Rzesza ludzi cisnęła się w koło bufetu, oficerowie i urzędnicy szturmem zdobywali butelki szampana i pasztety strasburskie, łakomstwo i chciwość objawiały się w całéj ohydzie, bez względu na miejsce w jakiém się znajdowano.
— Kiedy przyjmuje księżna? — zapytał Marceli.
— W soboty, ale pana przyjmę zawsze; każdego dnia będziesz pożądanym gościem. Ach! gdybym mogła...
Nagle urwała.
— Nie idźmy tam — szepnęła — nie chcę spotkać się z tym człowiekiem... On jest bardzo zły.
Wskazała nieznacznie na łysego staruszka, rozmawiającego bardzo żywo.
— Doprawdy, bardzo zły? a wygląda na poczciwego zakrystyana... Cóż za łysina! Nawet La Chesnaye nie ma takiéj... I pani go się obawia? Żarty chyba.
— O! jest bardzo zły — powtórzyła z minką przestraszonéj dzieweczki, odwracając głowę.
Ale starzec spostrzegł młodą parę i udał się za nią.
— Jestem bardzo głodna — nagle oświadczyła księżna — spróbujmy dotrzeć do bufetu.
Nie bez trudu Marceli utorował drogę swojéj towarzyszce i, posadziwszy ją przy stole, stanął za jéj krzesłem.
Wtém usłyszał tuż za sobą jakiś głos szyderczy.
— Któż jest dziś adjutantem pięknéj Rozyny?
— Wicehrabia Besnard — odpowiedziano.
— Krewny radcy stanu?
— Podobno jego syn.
— Syn? — podjął ten sam głos urągliwy — można mu powinszować, pokolenie katów nie wygaśnie na hrabi Brutusie.
Marceli odwrócił się szybko i ujrzał za sobą łysego starca, który taką trwogę wzbudzał w księżnéj Carpegna. Przez kilka chwil obaj mierzyli się wzrokiem.
— Jestem synem hrabiego Brutusa Besnard — rzekł z przyciskiem młodzieniec — chciałbym z panem pomówić...
— Jestem na pańskie usługi — odparł szyderczo nieznajomy — znajdziesz mię pan w sali Apolina.
Przez ten czas księżna nie odwróciła nawet głowy, zajęta jedzeniem. Czyżby nic nie słyszała?
— Wracajmy do galeryi — rzekła, powstając.
Besnard podał jéj rękę i odprowadził na dawne miejsce. Orszak wielbicieli otoczył ją skwapliwie i znowu sypały się żarty, dwuznaczniki, krzyżowały dowcipy i koncepta.
Szambelan La Cbesnaye, z miną zwycięzką, pochylił się ku księżnéj.
— Czarodziejko! — szepnął — umiesz bawić się wachlarzem i zdobywać serca... Po mistrzowsku odegrałaś swoję rolę... Gdybyś tylko chciała...
— Gdybym chciała... co? — zapytała naiwnie.
Pochylił się jeszcze więcéj i rzucił jéj kilka słów do ucha.
Kobieta zaśmiała się głośno.
— Żarty!... Co znowu!... Taka nieznacząca osoba jak ja!
— Co powiedział ten niegodziwiec? — zapytał Gravenoire.
— Nic — odrzekła — wielką, niedorzeczność... Chciałby mi otworzyć wszystkie pokoje tego pałacu dodała, wskazując na szambelański klucz starego La Chesnaye — che pazzo!
Marceli tymczasem pospieszył do sali Apolina, gdzie w téj chwili było zupełnie pusto. Na kanapie siedział nieznajomy starzec.
— Jestem synem hrabiego Brutusa Besnard rzekł młodzieniec, przysuwając sobie krzesło — pan znieważyłeś mego ojca!
Tamten uśmiechnął się pogardliwie.
— Czyż można znieważyć pańskiego ojca? — zapytał słodziutko.
Marceli szybko ściągnął rękawiczkę.
— Co to znaczy! — zawołał, blady z gniewu.
— Hrabia Besnard, niegdyś prokurator w komisyach mieszanych — popełnił straszne okrucieństwo.
— Kłamiesz pan! — groźnie wykrzyknął Marceli, zrywając się — mój ojciec spełnił tylko swoję powinność.
— Nawet wówczas, kiedy kazał dwukrotnie rozstrzelać tego nieszczęśliwego Savelli? — rzekł zwolna nieznajomy — twój ojciec jest nędznikiem!
Marceli cisnął mu w twarz rękawiczkę. Spoliczkowany starzec powstał i, prostując wyniosłą swoję postać, rzekł ponuro:
— Jutro cię zabiję.
Młodzieniec ruszył ramionami.
— Spółziomek Poliszynella!... Pańskie nazwisko?
— Oto mój bilet.
Besnard pochwycił go i ze zdumieniem przeczytał:

„Książe Carpegna.”

Tymczasem wielbiciele zabawiali piękną Rozynę rozmową, a najżywiéj rozprawiali i najgłośniéj się śmieli Gravenoire i szambelan La Chesnaye.
Marceli Besnard wkrótce połączył się z nimi, ale młodzieńcze jego oblicze nie miało już swobody i wesołości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.