Za chińskim murem/XVII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Za chińskim murem |
Wydawca | Feliks Gadomski |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Drukarnia Techniczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz Orliczówna obudziła się znacznie silniejsza. Gorączki nie było. Leżała z otwartemi oczami, na bladych ustach miała zwykły pogodny uśmiech. W południe przyszedł Malecki i schylił się nad nią, zaglądając jej w oczy. Powitała go serdecznie. Gdy Malecki całował jej rękę, szepnęła:
— Dziękuję za śliczne kwiaty, a jeszcze bardziej za opiekę i troskę o mnie!
— O kogo miałbym się troszczyć! — zawołał. — Zresztą oddawałem dług. Pani mnie pielęgnowała, ja chciałem dopomóc paniom.
— Pan więcej uczynił dla nas, niż ja dla niego...
— Odwrotnie! — rzekł. — Pani przeze mnie mogła zginąć! Ja tego nigdy nie zapomnę! Nigdy!
Orliczówna opuściła powieki i umilkła.
Malecki spojrzał na zegarek.
— Pan musi wyjść? — spytała Halina. — Jaka szkoda, bo Mamusia przyrządza kawę!
— Wcale nie wychodzę! — zaprotestował. — Spojrzałem na zegarek, gdyż o tej godzinie mija właśnie termin.
— Co za termin? — spytała, podnosząc oczy.
— Wyzwałem księcia Razzę na pojedynek. W tej chwili minęły 24 godziny. Nie odpowiedział. Wezwanie nie zostało przyjęte. Razza jest tchórz i cham!
Przestraszył się swego wybuchu.
— Niech pani wybaczy mi ten nieprzyzwoity ton...
Orliczówna leżała nieruchoma, zapatrzona w płonącą twarz Maleckiego.
— Jaka przyczyna pojedynku? — zapytała cichym głosem. — Po tem, co zaszło, raczej książę powinien był wezwać pana?
— No tak! — odpowiedział. — Lecz ten Adonis wszystko przełknął, ani się zmarszczył. Więc zaproponowałem mu pojedynek, zaznaczając, że swego zdania o nim nie wyrzeknę się. Zbył jednak i tę obelgę milczeniem piękny Anselmo.
— Jaka przyczyna pojedynku? — powtórzyła pytanie.
Malecki podniósł się. Krew zalała mu twarz, oczy płonęły.
— Ośmielił się całować panią... panią, czy pani rozumie, że mnie to boli, razi i krzywdzi śmiertelnie! Powinien za to oddać życie! Już jabym go nie chybił!
Orliczówna spuściła oczy.
— Swoje rachunki z nim sama załatwiłam, — szepnęła.
— Ale ja — nie! — zawołał Malecki z wybuchem. — Pani była mojem obudzonem sumieniem. Dzięki pani, wyrwałem się z więzów tamtej kobiety, przypomniałem sobie ojczyznę, która przemawiała do mnie pani głosem, jej oczami, uśmiechem, dumnym spokojem, swojskością rzewną, budzącą tęsknotę, która woła do czynu nie dla siebie tylko dla innych... Gdyby nie to, że upadłem tak nisko w oczach pani, zresztą i we własnych oczach, podlegając urokowi zbrodniarki, napisałbym do Razzy nowy list i wie pani — jakiej treści?
Halina poruszyła głową.
— Napisałbym tak: „Pan obraził swoim brutalnym napadem moją narzeczoną, moją przyszłą umiłowaną żonę, żądam pojedynku, w przeciwnym razie palnę w łeb, jak wściekłemu psu!“
Umilkł i patrzał na nią z błaganiem i strachem w oczach.
Orliczówna nie podnosiła powiek. Usta jej zadrgały wreszcie i szepnęły:
— Zapomnijmy o wszystkiem... Niech będzie dla nas zmorą minionej nazawsze nocy: Karlton, teka z dziennikami, hrabina Aura, książę Razza i cała Azja! Ja nie chcę o nich pamiętać i zapomnę nazawsze, nazawsze! Przed nami praca na swojej, wolnej ziemi!
Schwycił jej rękę i przycisnął do niej gorące czoło. Łzy miał w oczach.
— A co dla mnie? — rzucił ciche pytanie i czekał.
Orliczówna długo milczała. Wreszcie poruszyła się i pochyliła ku niemu radosną i szczęśliwą twarz.
— Miłość... — szepnęła tak cicho, że nie sam Malecki, lecz serce jego usłyszało, bo uszczęśliwione i wdzięczne kołatać mu zaczęło w piersi gwałtownie.