Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom I/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


O mroku zimowym dworzec kolei był wszakże ożywiony niezmiernie, cisnęli się nań zewsząd ludzie... a tu znowu fizyognomia pociągu odchodzącego do Warszawy miała właściwy charakter. Najdziwniejsze postacie przepełniły dworzec sam, sale i pchały się do wagonów.
Obok wysyłanych adjutantów wiozących rozkazy... cisnęli się jacyś ludzie, których zajęcia, stanu, przeznaczenia nie podobna było z powierzchowności odgadnąć... Niektórzy z nich zdawali się do jakichś zamaskowanych urzędników podobni, inni widocznie starali się stać nieodgadnionymi. Wyglądali na kupców niby... na komisantów handlowych, na kancelistów podejrzanych... Wszystkim zdawało się być pilno razem, straszno, czegoś wesoło i czegoś trwożno... Znać ciągnęło tam coś ponętą a odstręczało niebezpieczeństwem...
Jenerał ze starym Maciejem przybyli aż nadto wczas... Stanisław wrzucił do puszki pocztowéj parę listów na odjeznem... I jego twarz była zafasowaną a smutną...
Usiadł w przyciemnionym kątku sali i czekał... ale zaledwie znalazł ten przytułek od ciekawych oczów, gdy z pośpiechem wcisnął się, szukając kogoś po kątach, mężczyzna w futrze i urzędniczéj czapeczce. Był to nieunikniony Arsen Prokopowicz. Musiał już być uwiadomiony o wyjeździe jenerała, gdyż zobaczywszy go z rozjaśnionemi oczyma przypadł ku niema... Stanisław musiał użyć wszelkiéj, jaką miał nad sobą mocy, aby... nie okazać najmniejszego zniecierpliwienia ni wzruszenia.
— A! Stanisław Karłowicz, zawołał — nareszcie! ja umyślnie przybyłem was pożegnać i znaleść nie mogłem...
Wczoraj dopiero na balu dowiedziałem się o waszym wyjeździe... A że on nic innego nie oznacza, tylko nowy awans i wywyższenie, winszuję wam, winszuję... winszuję.
Przenikliwemi oczyma zmierzył jenerała, ale ten milczący siedział, zamknięty, skłonił głowę, zamruczał coś, nie odpowiedział nic.
— No, i jakże i jakże rozstaliście się z Maryą Pawłowną? hę! zapytał natarczywy prześladowca... To dziwna rzecz, że jéj tu nie ma! Oczom mi się wierzyć nie chce? hę? czyżby już siedziała w wagonie? Nie? Więc zostaje? czy gnać za wami drugim pociągiem? kiedy?
Jenerał wielkiéj ochoty do odpowiadania znać nie miał.
— Wiecie, Arsenie Prokopowiczu, rzekł jakby z musu — że rozkaz rządowy dla żołnierza to rzecz święta... Odebrałem go wczoraj w nocy... dziś rano jadę.. nie było czasu umawiać się z Maryą Pawłowną... Co postanowi, nie wiem.
— Cha! cha! cóż to mi mówicie? zawołał przyjaciel — a to doskonałe! macie mnie za dziecko, za prostaczka, za głupca! dalipan to obelga! myślicie, że już nawet nie wiem co wczoraj na balu robiła! Ale dwór cały mówi o tém... Przecie była uciekła z dworca, wróciła, posyłała starego do najwyższéj instancyi i odjechała zrozpaczona... całe miasto o tém wie.
— A no — pocóż mnie pytacie? zawołał niecierpliwie jenerał.
— Pytam o dalszy ciąg, bo właśnie historya pięknéj jenerałowéj i szlachetnego Polaka, jak feljeton Dumasa, z dobrych błogich czasów... przerwana w miejscu najbardziéj zajmującém... Znikła z balu... domyślże się tu jeśliś mądry? hę?
Arsen umilkł, ale i jenerał także nie myślał odpowiadać.
— Zagadka? zagadka!... no! wola wasza, począł ciekawy indagator — toż to około południa będzie wiadome, a mam nadzieję mimo obudzonéj wysoce ciekawości dożyć do godziny dwunastéj...
Zresztą paplał niezmordowany prześladowca — ja pojmuję, że będąc tak zmuszonym wyjechać, wygnanym niemal ze stolicy... kiedy się w niéj wygodnie i miło żyć nawykło... to smutno... To tłómaczy wasz zły humor i milczenie... Żal mi was...
— Oh! przebąknął jenerał — nie lubię, gdy się nademną litują... dajcie pokój Arsenie Prokopowiczu, zostawcie to na inny czas...
Rozśmiał się przybyły, wlepił oczy w mówiącego, zamilkł...
— Ale bo.. jechać teraz — odezwał się po chwili — w to gniazdo osie, które się Polską nazywa... nie miła rzecz. Djabli wiedzą co tam w kociołku rewolucyjnym gotują czarownice Mackbetha... hę?
— Nic — odparł Stanisław,
— Jabym przysiągł, że to do niczego innego iść nie może tylko do... rewolucyi.
— Toby było szaleństwo — rzekł jenerał.
— I właśnie dla tego się to zrobi... dodał Arsen. U nas w Rosyi ja znam dużo ludzi, co pragną tam wybuchu najusilniéj. Co chcecie! dla biednych naszych braci to gratka! nażyją się! a w dodatku kto to może wiedzieć... jak Polsce odejmą co ma nadto swobód, nam może dadzą trochę...
— Nic nie wiem i nie myślę o tém... obojętnie znowu opędził się jenerał. Arsen spostrzegł, że z niego nic nie dobędzie... przestał badać.
— Możebyście mi dali polecenie jakie do Maryi Pawłownéj. Jeśli ona z wami nie jedzie, to ja ją niechybnie dziś widzieć będę? Proszę się nie żenować... daje honorowe słowo, że powtórzę wiernie co każecie? hę?
— Bardzo wam dziękuję, ja pożegnałem już Maryą Pawłownę i do powiedzenia nic nie mam...
— Tajemnice! dalipan! tajemnice! ruszając ramionami mruczał Prokopowicz, klnę się na Pana Boga nie rozumiem — ale to nic a nic...
I jak to może być, żeby Marya Pawłowna was nie przeprowadzała?... żeby wam dała odjechać?...
Zadzwoniono, Maciéj pochwycił torby... jenerał wstał. Coś uroczystego, poważnego malowało się w jego rysach szlachetnych, dziwacznym kontrastem odbijających od twarzy Moskala wykrzywionéj, ironicznéj, spodlonéj namiętnością.
— Arsenie Prokopowiczu, rzekł powolnie, byliście mi zawsze dosyć niechętni, nie wchodzę w przyczyny... Życie ludzkie niepewne jest... a przy rozstaniu jak przy śmierci przebacza się nieprzyjaciołom — podaję wam rękę i mówię z serca, szczerze — niech wam Bóg nie pamięta, jak ja urazy wszelkiéj zapomnę.
To mówiąc, skłonił się zdaleka.
Arsen Prokopowicz, jakkolwiek bezwstydny i przytomny, zmięszał się na chwilę... nie wiedział co odpowidzieć...
— Ale cóż, bo znowu przecież! zawołał — osądziliście mnie niesłusznie, a przybieracie jakiś ton uroczysty... jak gdyby...
Mówił, jenerała już nie było, wszyscy się cisnęli do wagonów... Arsen Prokopowicz pozostał zamyślony...
— W tém coś jest — to nienaturalne! a nic z niego dobyć nie można. A! no zobaczymy! Ale nie wymkniesz mi się tak ptaszku! dodał — znajdę ja cię i tam...
Nie mógł minąć bufetu prawy Moskal, ażeby wódki się nie napił... Dopełniwszy tego obowiązku, który nawet uroczystą herbatę ranną zwykł poprzedzać... siadł do sanek i pojechał do miasta.
Dzień się robił. — Pomimo licznych zajęć długiemi wydały mu się godziny do południa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.