Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom I/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zagadki |
Wydawca | Ludwik Merzbach |
Data wyd. | 1870 |
Druk | Ludwik Merzbach |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W pałacu Maryi Pawłownéj, jak zwykle wszystko było w oznaczonych godzinach wedle ceremonyału przygotowane... Przedpokój zajmowali lokaje w liberyi paradnéj, kamerdyner w czarnym fraku siedział ziewając w bocznym pokoiku, czekając na zawołanie... Najmniejszego zewnętrznego nie było można dostrzedz znaku, żeby się tu coś nie zwykłego trafiło... lub gotowało. Jenerałowa powróciła późno w noc tylnemi wrotami... z jéj pokojów żadne drgnienie życia służby jeszcze nie doszło. — Była pierwsza z południa, gdy powóz zatoczył się przed ganek i mężczyzna średnich lat, bardzo wytwornie ubrany, wszedł do przedpokoju. Podał swoję kartę lokajowi, lokaj zaniósł ją do kamerdynera; stary jegomość, który te obowiązki spełniał od bardzo dawna i znał dobrze, jakie kogo czekało przyjęcie, popatrzył na bilet, pokiwał głową, wyszedł...
— Jéj Ekscellencya, Marya Pawłowna... rzekł chłodno i prawie protekcyonalnie — wątpię, ażeby dziś przyjmowała... Wczoraj był bal na dworze...
Mężczyzna obejrzał się, podszedł bardzo zręcznie niby od niechcenia ku kamerdynerowi i wcisnął mu pięciorublowy papierek, który się nigdy w Rosyi nie odmawia.
Kamerdyner skłonił głowę i zwolna poszedł do apartamentów.
Długą chwilę czekał gość przybyły na powrót jego, niecierpliwił się trochę, ale miał czas, w nadziei przyjęcia, poprawić włosy szczoteczką, którą dobył z kieszeni futra... i otrzepać ranne ubranie.
Kamerdyner milczący wrócił nareście, otworzył drzwi apartamentu z ukłonem. Arsen Prokopowicz wszedł z miną tryumfującą.
— Jéj Ekscellencya, Marya Pawłowna — jest w chińskim gabinecie... na lewo...
Gość począł iść; apartamenta były obszerne i wytworne, prawdziwie pańskie a rosyjskim obyczajem naśladujące Europę jeśli nie smakiem to przepychem. Tu wszakże ten wymagany, konieczny przepych był niejako przygaszony umyślnie ręką właścicielki pałacu. Czuć było w nim kobietę, co się umiała otoczyć wytwornością jak najmniéj błyskotliwą, dającą przecie wyobrażenie o jéj dostatkach i znaczeniu w świecie. Przepych był w marmurach i obrazach...
Gabinet chiński, w którym siedziała gospodyni, oczekując na przybywającego i zapowiedzianego jéj gościa, którego kartę na stół rzuciła... był płodem jakiéjś chwilowéj fantazyi czy mody przemijającéj. Wszystko w nim od obrazków, przyboru komina, z kosztownych starych bronzów chińskich złożonego, aż do dywanów podłogi, obicia krzeseł, parawanów ze staréj laki, było najczystszéj mody i najautentyczniéj zakupione od najreputowańszych handlarzy w Kiachcie. Nie było to może bardzo piękne, ale niezaprzeczenie oryginalne, a kosztowało — kilkanaście tysięcy rubli.
Arsen Prokopowicz wchodząc pokłonił się na progu... zobaczywszy jenerałową ekranikiem przysłoniętą u komina... Stojąc tak u wnijścia, którego pilnowały dwie olbrzymie figury porcelanowe z ogromnemi żołądkami, z których jedna kiwała, przypadkiem poruszona, głową i językiem... wydawał się dosyć śmiesznie... ale znać gospodyni śmiać się nie miała ochoty... wskazała mu krzesło jakby namyślając się.
Arsen Prokopowicz spojrzał na nią. — Spodziewał się zastać smutną, zrozpaczoną, znalazł zmienioną, nie zrozumiałą, prawie trwożliwą jakąś.
— Marya Pawłowna przebaczy moje natręctwo.
— Ja miałam po was posłać! Arsenie Prokopowiczu!
Zerwał się słysząc to z krzesła przybyły... krzesło cofając się poruszyło jednego dotąd spokojnie siedzącego Chińczyka, który począł język pokazywać, pagoda ze dzwonkami stojąca blisko zadrgała i wydała dźwięk jakby ostrzegający... Ale Arsen Prokopowicz był nieustraszonym... nic go to nie zmięszało...
— Bardzo jestem szczęśliwym, zawołał, że przychodzę w porę. Nie powiem, że to przeczucie serca...
— Byliżbyście tak głupi, Arsenie Prokopowicz, abyście do trzydziestu kilku lat ten niepotrzebny sprzęt chowali? ironicznie ostro poczęła Marya.
— Figura retoryczna — poprawił się gość — nie zważajcie — Maryo Pawłowno...
Gospodyni spojrzała nań długo, bacznie i wzdrygnęła się jakoś — westchnęła.
Zdziwiony niezwykłym wyrazem twarzy, głosem, humorem... gość milczał.
— Dosyć mi dokuczaliście, Arsenie Prokopowicz — odezwała się jenerałowa — czy nie znajdujecie, że czas, by już nam zawrzeć zgodę!
— Zgodę! Maryo Pawłowno — jabym dał pół życia, gdyby ona była możliwą.
— Na co tak wiele? dajcie rok lub dwa, będzie dosyć!
— Jakto? wy? wy żądacie?
— Abyś się zaprzągł w mój rydwan, ale wcale nie tryumfalny... będzie to wóz bojowy jak w Iliadzie...
— A ja? woźnicą? podchwycił Arsen.
— Może...
— Wojna przeciw komu?
— Wojna... odparła — no — domyślcie się...
— Nie — przysięgam Bogu! nie! to coś tak nowego!! Nie! wy żartujecie..
— Nic a nic — mówię seryo... zupełnie seryo.
— Ale z kimże wojna?...
Topił w nią oczy iskrzące się ciekawością... zwolna Marya powstała z kanapki... twarz jéj lepiéj oświeciły szare blaski dnia... przeraził się Arsen zmianą rysów... Wydawała się starą, zmarszczoną... była groźną.
— Arsenie Prokopowicz — rzekła, wiem że umiesz szkodzić, potrafiszże pomagać?
— Zdaje mi się — nie pochlebiając sobie — rozkazujcie.
— Nieprzyjaciel mój jest zdawna waszym...
Przybysz oczy ogromne otworzył...
— Przysięgłam zemstę nikczemnemu Polakowi. Stanisław Karłowicz mnie zdradzał, mam tego dowody... Kochałam go, nienawidzę — chcę go zgubić, wy mi musicie być pomocnym... Jak psa trzeba go zgnieść.
Arsen Prokopowicz słuchając uszom nie wierzył... lice promieniało... uśmiechał się, ale nie rozumiał nic. Śledził on oddawna bacznie wszystkie ruchy, czynności, niemal uczucia jenerała... wiedział więc najlepiéj, że nie było z jego strony zdrady, że najmniejszych stósunków podejrzanych nie miał, że kobiecego towarzystwa unikał... W głowie mu się to nie mogło pomieścić, wszakże pomyślał sobie, że z błędu pewno nie wywiedzie jenerałowéj.
Z chytrym uśmiechem szepnął na wszelki wypadek.
— A! wy dopiero teraz przekonaliście się, że on was zdradzał.
— Wiedzieliście o tém dawniéj? zapytała nagle.
— Domyślałem się — poprawił Arsen... domyślałem. Wy... Maryo Pawłowno, okryliście łaskami, obsypali niegodnego człowieka... To był podły, nikczemny, Polak!!! OC w nich może być dobrego? Oni chytrości uczą się od kolebki... Wam trzeba innego sługi...
— Nie mówmy o tém, kogo mi potrzeba, zawołała gniewnie Marya — do tego jeszcze daleko, bym wybór czyniła nowy. Zemsta naprzód...
— No! naturalnie — musicie się zemścić i zemsta wasza nie może być lada... lada czém... Ona musi być..
— On kochał inną kobietę... przerwała nagle, chodząc gwałtownie po pokoju jenerałowa... Wystawcie sobie tę podłość. Mam dowód w ręku... mam kopertę jéj listu... Wczoraj kiedy ja latałam szalona, by go wyprosić, on poszedł do niéj.
— Ale któż to jest... ta pani?
— Kto to jest! ty, ty mi musisz dojść kto ona! Ja nie wiem, on się zaparł, nie przyznał... Ale oto list... pieczątka... patrz... ręka kobieca...
Arsen chciwie pochwycił podane pismo, pobiegł do okna, wlepił w nie oczy, dobył szkło, przeczytał napis na pieczątce i stanął wryty.
Kobieta patrzała nań, jakby z niego myśli dobyć chciała, ale on nie miał jeszcze żadnéj... Charakter był w istocie niewieści, do tysiąca innych podobny, pieczątka... pieczątka także oprócz pewnego znamienia elegancyi niczém nie zdradzała pochodzenia... Co najwięcéj użycie włoskiego języka mogło służyć za wskazówkę do śledztwa, ale iluż to najcudaczniejszemi językami posługują się w chwili mody dla dobrania nie zwyczajnego godła..
— Nie poznajesz? nie wiesz! nie dorozumiewasz się? podchwyciła Marya.
— Nie — ale — poczekajcie — na wszystko są sposoby... poszukamy...
— Ja wiedzieć muszę, kto ona! mnie nie dosyć zgnieść jego, ja zgniotę ją; ona wiedziała, że mi go odbiera... Komuż była tajną miłość moja dla tego nikczemnika! Pyszniłam się nią, nie wstydziłam, nie kryłam...
Ta niepoczciwa...
Jenerałowa zakryła oczy.
— Na miłość Boga, Maryo Pawłowno — spokojnie! spokojnie! To trzeba po mistrzowsku wykonać, nie zdradzając uczucia, na zimno, sztucznie!... nie śpiesząc się...
Ha! ha! rozśmiał się — złapałem nareście ptaszka! złapałem...
Ale zaklinam was — dajcie mi słowo, że litości mieć nie będziecie.
— Ja! litości!! Oczy jéj błysły — Arsenie Prokopowiczu, wy nie znacie mnie.
Gość skłonił się.
— Mnie ten list będzie potrzebny, rzekł chowając go do kieszeni... przetrzęsiemy cały Petersburg, dojdziemy, gdzie bywał... w którą chodził ulicę... policya... szpiegi.. wszystko będzie na wasze usługi. — Ale dla niego... niech serce wasze nie ma politowania.
— Oddaję go wam... zrobicie, co zechcecie... dajcie mi tę kobietę...
— Powoli, Maryo Pawłowno — będziecie ją mieli lub Arsen Prokopowicz pójdzie się do Newy utopić.
Ale dopóki ja nie potrafię dojść po nici do kłębka — dodał z uśmiechem zbliżając się, Maryo Pawłowno, zamknijcie się u siebie, nie dawajcie poznać, żeście z nim zerwali, że się na kimkolwiek mścić pragniecie... We wszystkiém polityki trzeba i chytrości, człowiek bez tego nie da sobie rady na świecie...
Na tę teoryą życia nic nie odpowiedziała jenerałowa, widać było jednak, że ją wprędce zastósować potrafiła, bo z jéj twarzy widocznym był wstręt do człowieka, któremu zmuszona podawała rękę...
— Wy nie wiecie, Maryo Pawłowno, rzekł — ja dziś rano go widziałem na kolei. — Wiedziałem, że go wysyłają z Petersburga, chciałem mu zajrzeć w oczy, jak téż wygląda...
— I jakżeście go znaleźli?
— Jak! wyszeptał powoli Arsen — ja go cierpieć nie mogę, ja go nienawidzę, ale mu przyznać muszę, że to gracz niepospolity, z nim pójść w zawody — jest co robić. Jego nikt nie pozna po twarzy... murowaną sobie zrobił... i z po za niéj jak z za muru na ogród, na duszę jego nie widać nic. Stał twardy, zimny, obojętny, milczący jak mur, tylko na odjezdnem pożegnał się ze mną śmiesznie jakby szedł na śmierć... o!! udawał bohatera — przebaczył mi moje grzechy.
Arsen ruszył ramionami.
— Ja mu nie przebaczę! zawołał.
— Jak wyglądał zapytała Marya.
— O! jeszczeście ciekawi? z urazą prawie podchwycił Arsen... jeszcze wam w oczach i na sercu ten człowiek, co was, was zdradził tak haniebnie.
— Nie — alebym chciała, żeby cierpiał... Jak ja! zawołała głosem stłumionym.
— Tém się pocieszyć możecie... bo że wyjechał jak na ścięcie to pewna... A teraz — rzekł widząc dziwną zmianę rysów w gospodyni, która zdawała się walczyć między gniewem i litością — i wyrachowując, że lepiéj ją saméj sobie zostawić — teraz, Maryo Pawłowno, ja muszę iść na śledztwo... Biorę list i dołożę starania, aby wspólnicę odkryć... Nie będziecie mieli wierniejszego sługi nademnie... piękna pani — rzekł zniżając głos — miejcież cokolwiek litości nad starym a wiernym sługą...
Ze wstrętem i pogardą prawie jenerałowa spojrzała nań, usłyszawszy te dwuznaczne słowa, ale się powstrzymała od wyraźniejszego ich objawienia,
— Arsenie Prokopowiczu — rzekła po chwili, nie chcę, żebyś się łudził... nie będę żałować ofiar... potrafię wynagrodzić was, tylko o uczuciach nie mówmy nigdy, resztę ich straciłam wczoraj... i wszelką zdolność doznania nawet... przyjaźni.
— Uczucia! piękna pani — szepnął Arsen — uczucia są jak drzewa, które zima warzy, serce zdaje się uschłém, ale zielone gałęzie odżyją na wiosnę...
Jenerałowa szydersko skrzywiła usta, gdyby nie chciała płakać, byłaby się rozśmiała i odparła z niewysłowioną pogardą prostém ludowém ruskiém przysłowiem:
— Po deszczyku we czwartek (pośle dożdika w czetwerh...)
Arsen połknął ten gorzki ucinek, pokłonił się nizko i pełen najświetniejszych nadziei wysunął się z chińskiego pokoju... a dwaj mandarynowie w progu pokazali mu języki, co nie najlepszą było wróżbą.