Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom III/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dnie spływały w Wiedniu na wycieczkach, w których im teraz na przemiany kniaź i Tur towarzyszyli. Nizin nie pokazał się tak prędko. Sprzeczniejszych dwóch natur ludzi nad Rosyanina tego i Polaka spotkaćby trudno; były to téż dwa skrajne typy narodowości, zamykające w sobie cały zasób ducha i tradycyi obu plemion, wyszłych z jednego pnia a żywionych cale różnemi sokami. Stanisław i jego żona, oboje oswojeni i obyci obcowaniem z najsprzeczniejszemi objawami charakterów i przekonań, umieli cenić lub znosić i kniazia osłonionego tajemnicą i poczciwego Tura, nieumiejącego się ukryć z żadném wrażeniem i myślą; starali się wszakże dla nich samych uniknąć spotkania. Jenerał przestrzegał dawnego towarzysza broni o petersburgskim znajomym, któryby dlań mógł być niemiłym, a kniaziowi powiedział otwarcie, iż jako Polak ma znajomości polskie, na których spotkanie nie chciałby go narażać.
Tur jak najmocniéj prosił, żeby mu naznaczono godzinę pewną, by się z nieprzyjacielem nie zetknął. Kniaź przeciwnie oświadczył, iż ciekawymby był choćby trochę porozprawiać z takim zagorzałym Polaczkiem. Do tego jednak jenerał ani chciał ani mógł dopuścić.
Udawało się téż przez kilka dni jak najszczęśliwiéj, a że Tur nie narzucał się wcale, o niego nie było obawy. Inne a niespodziane spotkanie groziło im w chwili, gdy się tego ustrzedz chcieli. Korzystając z pięknego wieczora, pojechali na Prater i przebywali główną ulicę powoli, gdy powóz ich skrzyżował się z drugim, w którym siedział mężczyzna i kobieta, bardzo niesmakownie a wykwintnie przystrojona. Oboje mieli oczy zwrócone w przeciwną stronę, tak że osób dostrzedz nie mogli, ale mężczyzna jadący na widok ich porwał się aż z siedzenia, ręce złamał z wyrazem podziwienia i dzikiéj jakiéjś radości, rozśmiał się, rzucił w głąb zakrywając, a wyminąwszy jeneralstwo, począł żywą rozmowę z woźnicą, nakłaniając go datkiem i prośbą, aby zawrócił i z oczów nie spuszczał wskazanego powozu, jadąc za nim póty, pókiby się przy hotelu jakim nie zatrzymał. Kobieta towarzysząca temu jegomości napróżno ciągnęła go za rękaw od płaszcza i badała, chcąc się od niego coś dowiedzieć, mężczyzna wcale się o nią nie troszcząc i nie czyniąc z nią ceremonii, póty się nie uspokoił, dopóki nie postawił na swojém. Naówczas ukrywający się w powozie z miną rozradowaną począł ręce zacierać, mruczeć coś sam do siebie i nawet podśpiewywać.
Wytłómaczoném to będzie dla czytelnika, gdy mu powiemy, iż tym jegomością był niezbyty Arsen Prokopowicz, którego przeznaczenie zaniosło właśnie na tę chwilę do Wiednia. Czcigodny członek komitetu urządzającego, odkarmiwszy się już dobrze na pensyi i wyderkafach królestwa, jeździł tego lata za urlopem do Baden. A że tęsknoby mu było samemu długą podróż odbywać i trudnić się wszystkiemi szczegółami podróży, uznał właściwém pożyczyć sobie za gospodynią pewną panią aptekarzową z Leszna, z którą był zrobił znajomość czułą. Osoba nie była ani nazbyt młoda ani bardzo ładna, ale śmiała, rezolutna, pokaźna i jak na swój stan wykształcona. Arsen Prokopowicz bywając w jéj domu (owdowiała bowiem od reku) nałogowo przywykł do jejmości, którą żaden skrupuł religijny nie wstrzymywał od zamążpójścia za Rosyanina, ku czemu téż zmierzała. Z nią odbywał przejażdżkę tę urzędnik... Na szturmujące zapytania towarzyszki, coby to wszystko znaczyło, p. Arsen odpowiadał zżymnięciem ramion tylko i ruchem ręki dla pozbycia się natrętnéj. To do was nie należy, rzekł, to moja osobista sprawa! Pustiaki! daj mi pokój...
— Ale w powozie tym siedziała kobieta... przerwała aptekarzowa.
— No, choćby i tak? nie mam potrzeby się tłómaczyć, ani wy się macie czego obawiać... to rzecz polityczna.
Aptekarzowa dąsała się, ruszała ramionami, nic to nie pomogło, pojechali tak aż do hotelu Munsch’a a Arsen Prokopowicz przekonawszy się, że tu wysiedli, doróżce kazał do domu powrócić. Trzeba mu się było namyśleć, rozsmakować w tém, jak cieniem Banka miał się znowu zjawić przed Maryą Pawłowną i jéj mężem. Wystawiał sobie już, jakie na nich uczyni wrażenie... jaki cios zada ludziom już uspokojonym... Dla takich istot jak Arsen zemsta jest przysmakiem, który radziby przyprawić z całą sztuką gastronomiczną smakoszów. Dla tego miły człowieczek chodził, robił plany — wahał się, osnuwał coraz nowe i nie wiedział sam, jak ma się zjawić we dnie, nocą, gdy będą w miejscu publiczném lub sami...
Aptekarzowa, któréj głosu nie słyszał, łajała go tymczasem, podejrzywając o jakiś spisek miłosny; pokazywała mu zdala kułaki, klęła niewiernego i nie czyniła na nim najmniejszego wrażenia. Już zabierała się płakać, gdy Arsen, któremu to przeszkadzało, wyłajał ją na sposób czysto rosyjski i obudził gniew, który doszedł do psroxyzmu takiéj kłótni, iż piękna jejmość zaczęła się pakować do drzwi, czemu Arsen nie przeszkadzał... Jednakże ostateczne rozwiązanie odroczone zostało, Eleonora Herte zamknęła się w swym pokoju, a oswobodzony urzędnik zasiadł przy groku zimnym, który sobie nalał do ułożenia scenario swego dramatu.
— No! jaż to sobie przyznać muszę — mówił w duchu — że jestem w nieszczęściu szczęśliwy jak rzadko. ... Niby się mi nie wiedzie — ot, ot, szala przechyla, mam lecieć głową na dół... wtém niewidzialna ręka mnie podtrzyma i jeszcze przysmaczek podstawi... Ktoby się był spodziewał po téj zdradzie i wywiezieniu mnie, że ja się wydobędę, dostanę do Polski i réj im wodzić będę, a potém spotkam moich wrogów... żeby się na nich słodko zemścić. Ale tu! rozum miéj! Arsen Prokopowicz! tu dopiero sztuka, co zrobisz... jak ty mi się pokażesz?... Ostrożnie, żeby nie spłoszyć! Tobie pilno, ja wiem, — ciebie prze polecieć — pokazać się, napoić zemstą, ale żeby dobra była jak wódka — musi postać!!
Arsen chodził, pił, myślał, pięścią stukał we drzwi, po za któremi słychać było płacz aptekarzowéj przeszkadzający mu nieco.... brał się za głowę... siadał, wstawał, kładł a nic jakoś nowego i efektowego wydumać nie mógł. Gniewał się sam na siebie. — Bał się przy tém, ażeby mu jego ofiary nie uszły, boć mogły niespodzianie wyjechać z Wiednia. Wziął więc kapelusz, nasunął go na oczy i poszedł na zwiady do portyera hotelu, którego ułagodził naprzód wspaniałomyślną ofiarą 10 złotych w. a., a potém zaciągnąwszy do jego izdebki, rozpytał, kiedy przyjechali ci państwo, co robili, kto u nich bywał i jak prędko prawdopodobnie wyjechać mieli... Dowiedział się, czego pragnął, a co więcéj, ponieważ jeneralstwa nie było w domu, dano mu do obejrzenia zostawione dla nich bilety wizytowe kniazia, Nizina i Polaka, który się Turem nazywał... Dowiedziawszy się godzin, w których wstawali, przyjmowali, wyjeżdżali z domu, kiedy byli razem lub sami — Arsen podziękował szwajcarowi i zniknął. Po drodze plan już był osnuty... Prawdę rzekłszy, obawiał się nieco jenerała, który rozgniewany mógł nie być łagodnym, daleko mniéj kobiety, o któréj łaski teraz wcale nie dbał, pragnąc tylko pomścić się na niéj. — Ponieważ Stanisław zwykle sam wychodził rano a pani zostawała w domu, Arsen postanowił nazajutrz oddać jéj, jak nazywał, czołobitność.
Wrócił do domu spokojny o swoją aptekarzową, że choć się pakuje, nie wyjedzie pewnie. — Zastał ją téż na kuferku siedzącą, więcéj gniewną niż zmartwioną, pożartował obojętnie i cofnął się do swego pokoju na herbatę z rumem.
Noc przepędził niespokojny, nie mogąc usnąć do rana; jakkolwiek człowiek wytrawny namiętnym był, gdy mu się wyrządzenie zła komu nadarzało... Nic go już teraz tak nie poruszało jak to żółciowe zemsty nasycenie... Śmiał się ciągle na samą myśl wrażenia, jakie wywoła... a gdy nadedniem usnął, marzył o rozmowie z Maryą Pawłowną. Głęboko potém i twardo zasnąwszy znużony, nie zbudził się aż dobrze około południa i przestraszony, by mu chwila sposobna się nie wyśliznęła, ubrał się na prędce, biegnąc do Munsch’a. Drzwi i numer szwajcar mu ukazał, meldować się nie chciał, wiedział, że zastanie we wspólnym saloniku jenerałową przy śniadaniu, które późno dla niéj podawano. Pilno mu tak było, iż nie zapukawszy otworzył drzwi i wpadł krokiem nadto żywym na tak we wszystkiém obrachowanego człowieka.
Nie mylił się, Marya siedziała z książką sama jedna przy herbacie a sądząc, że wszedł kelner, nie podniosła nawet oczów. Dopiero suchy, stłumiony śmiech szatański Arsena Prokopowicza przebudził ją, spojrzała i przerażona zjawiskiem upuściła filiżankę, książkę, obaliła krzesełko, cofając się co najdaléj od człowieka, który cichym ku niéj zbliżał się krokiem...
Na twarzy jéj znać było wstręt, gniew, obawę zmięszane razem. Obłąkana prawie w pierwszéj chwili szukała machinalnie w powietrzu, po ścianach dzwonka, którymby kogoś w pomoc przywołać mogła.
Nie mówiąc słowa Arsen kłaniał się i przysuwał coraz bliżéj, milczeniem tém dręcząc może więcéj niż najboleśniejszém szyderstwem...
Wybuchnął nareszcie śmiechem stłumionym, kłaniając się do ziemi.
— Do waszych usług, Maryo Pawłowno... stary znajomy...
Nie odebrawszy odpowiedzi — zawołał nieco głos podnosząc.
— No cóż? nie gracz? ot! wrócił z oddalonych gubernii, dostał już od téj pory Annę z gwiazdą... i dobre miejsceczko i cały i zdrów... i nic mu... a wam Maryo Pawłowno? a wy? no jakże się powodzi?
Blada, z wargami drżącemi, walcząc z sobą, ażeby mu nic nie odpowiedzieć, Marya nie spuszczała go z oka, ręką wciąż jeszcze szukając dzwonka... Ruchu tego nie umiał sobie wytłómaczyć domyślny Arsen Prokopowicz, widział tylko, że do szaleństwa przestraszył — to go cieszyło.
— Ani słóweczka! stary więc sługa i przyjaciel nie posłyszy nawet głosu Maryi Pawłownéj! — Czyżby się gniewać miała? A toż gniewby słuszniéj przypadł temu, którego wy wystrychnęliście na dudka... no! a przecież, dobry chłopiec, jak tylko się dowiedział, że wy tu jesteście w Wiedniu, przybiegł zaraz pokłonić się...
Na ustach jenerałowéj drżał od dawna jeden wyraz, który nareszcie zdołała wymówić spazmatycznie, gwałtownie, ruchem ręki ukazując mu drzwi.
— Precz! precz!
Drugą ręką chciała pochwycić dzwonek, który znalazła u ściany, gdy uderzenie krwi z gniewu osłoniło oczy, zamgliło źrenicę, odjęło mowę i Marya Pawłowna padła jak martwa na ziemię skronią[1] o ostry mur... krew bryznęła...
Na widok téj niespodzianéj katastrofy Arsen Prokopowicz przeląkł się, czując, że w proces kryminalny wmięszanym być może, i już się cofał do drzwi, chcąc uciekać, gdy te się otwarły, jenerał stanął w progu, jednym rzutem oka zmierzył salon, zobaczył leżącą na ziemi żonę, stojącego wybladłego ze strachu Arsena i bez namysłu oburącz chwyciwszy za piersi nikczemnika, który składał dłonie, nie mogąc słowa wymówić, cisnął go przez otwarte jeszcze drzwi na wschody. Łoskot spadającego z pierwszego piętra człowieka całą służbę hotelową wywołał.
Jenerał klęczał już przy żonie, z któréj czoła lała się krew... oczy jéj były otwarte, usta skrzywione... słowa wyrzec nie mogła... widoczne było uderzenie apoplektyczne... Nadbiegającego sługę posłano po doktora, tymczasem Stanisław uniósł ją na rękach i złożył na kanapie, tamując, jak umiał, krew uchodzącą.
Wszystko to stało się w mgnieniu oka... Arsen Prokopowicz potoczywszy się głową na dół po wschodach, potłukł okrutnie a w dodatku, nim się ciekawéj służbie z rąk wydostał, dowiedziano się, iż na górze zaszła jakaś napaść i walka, i ten sam szwajcar, który wczoraj dostarczył szczegółów Arsenowi Prokopowiczowi, teraz go oddał w ręce policyi.
Doktor znajdował się nie daleko, nie upłynęło więc kwadrans, gdy nadbiegł. Jenerał w dwóch słowach powiedział mu, iż żona jego przestraszona została i rozgniewana napaścią łotra dawno im znanego i padła tknięta, jak się zdawało, apopleksyą. Puszczono krew natychmiast, obandażowano skroń, lekarz wszakże oświadczył, iż skutkiem uderzenia pozostał paraliż, którego kuracya musiała być stopniową i powolną. W istocie Marya Pawłowna mówić nie mogła wcale, straciła władzę... a zbadać było trudno, czy jéj została przytomność...
Piorun ten w chwili, gdy lepsze nadzieje przyszłości zdawały się przyświecać — znowu Stanisława pogrążył w niemym smutku dawniejszym. Szczęściem teraz dlań było towarzystwo Tura, który sam chory, zaledwie dowiedziawszy się o wypadku, stawił się do usług Stanisława, nie chcąc go na chwilę odstąpić. Tegoż samego dnia Nizin i kniaź dowiedzieli się o słabości jenerałowéj i zostawili swe karty... Wiedeń dosyć jest plotkarski, tajemnicza więc owa historya ranna z komentarzami odgadywanemi rozmaicie rozeszła się po mieście. Policya, że się nic od Arsena Prokopowicza dowiedzieć nie mogła nadto, iż był rzeczywistym radzcą stanu i kawalerem orderów a urzędnikiem na urlopie, odgrażającym się skarżyć do ambasady, udała się po objaśnienie do jenerała.?
Jenerał powiedział całą prawdę, nie schodząc do niepotrzebnych szczegółów, oświadczył, iż człowiek ten był mu wrogiem, że w niebytności jego napadł żonę, którą gniew i oburzenie przyprawiło o upadek i chorobę życiu zagrażającą — co lekarz mógł poświadczyć; był więc w swém prawie w przystępie gniewu pozbyć się go wyrzuceniem za drzwi. Dodał, iż napaści poszukiwać, nie myśli i prosił, aby napastnika wypuszczono Po zasiągnięciu objaśnień w poselstwie, gdzie Arsen Prokopowicz miał przyjaciół i znajomych, uznano właściwém rzeczywistemu radzcy stanu kazać we dwadzieścia cztery godziny z Wiednia wyjechać... Wysmarowany, okryty plastrami, przeklinający świat cały, odgrażając się ze straszliwą zemstą, Arsen Prokopowicz czule i troskliwie opatrywany przez aptekarzową, wyruszył natychmiast cichuteńko do Pragi, gdzie pod Niebieską Gwiazdą postanowił się ostatecznie wyleczyć, nim do Warszawy powróci.
Policya chciała także jenerałowi nakazać wyjazd z Wiednia, lecz świadectwo lekarza i list rekomendacyjny, z którym jenerał dopiero teraz pojechał do kanclerza, zapobiegły spełnieniu wyroku.
Ażeby się uchronić od oczów ciekawych i natrętnego sług szpiegowstwa, Stanisław, jak tylko chorą przenieść było podobna, wyjechał na prywatne mieszkanie w cichéj ulicy... które poczciwy Tur, znający dobrze już Wiedeń, wynalazł z łatwością.
W pierwszych zaraz dniach po katastrofie jenerał napisał do matki, nie tając nic przed nią i prosząc, aby się ze swą podróżą wstrzymała. Jechać do Wiednia pułkownikowój było za daleko przy słabém i nadwątloném jéj zdrowiu, cóżby tu zresztą robiła przy łożu choréj bez nadziei, nieméj i bezwładnéj synowéj?
Przywołano lekarzy, nie brakło największéj troskliwości, ale siły były wyczerpane długiemi cierpieniami poprzedniemi, które system nerwowy osłabiły; kuracya więc szła z trudnością wielką i postępy były mało znaczące... Po kilku tygodniach osiągnięto przecie tyle, że chora odzyskała mowę, acz z wielką trudnością po kilka słów cichych mogąc wyrzec powolnie, i ruch a władzę w jednym ręku. Pozostał jéj wszakże strach i rozdrażnienie, najmniejszego nie znoszące szelestu... a nawet głośniejszego słowa... Jenerałowi lekarze nic powiedzieć nie chcieli, Turowi wszakże wyznał doktor S..., iż najmniejszéj nie było ocalenia nadziei, że słabość przeciągnąć się tylko mogła, ale zdrowia przywrócić nikt się nie spodziewał.
Mówiono o jakichś wodach na wiosnę, jeśliby do wiosny się nie pogorszyło. Sama chora zdawała się znać ten swój stan, gdyż zaledwie uczuła się nieco lepiéj, zaklęła męża, aby jéj dozwolił rozporządzić prawnie tém, co posiadała... wymagając od niego przyrzeczenie przyjęcia zapisu ocalonego mienia. Dobra w Rosyi, których jéj prawo pozbyć się nie dozwalało, i tak przypaść miały rodzinie, chciała, by kapitały ze spieniężonych majętności własnych, domów i klejnotów dostały się mężowi. Potrzeba było zaklęć i względów na jéj zdrowie, aby skłonić jenerała do przyjęcia téj ofiary. Nie mogąc mówić, pisała ołówkiem, nieustannie przynaglając i modląc o to jak o łaskę... A że doktora także wciągnęła do swego spisku i przez niego sprowadziła potajemnie prawnika, testament prawie bez wiedzy męża został spisany. — Nie umrę inaczéj spokojna — napisała Stanisławowi — i na drugim świecie męczyć się będę, jeśli nie poszanujesz méj woli. Moja ojczyzna pokrzywdziła twoją, niech ja choć w cząsteczce dług ten spłacę, abym z niéj zdjęła to przekleństwo, którém ją obarczać musicie.
Z wielką téż trudnością, powoli, pisząc noty do testamentu, dokończyła go temi słowy: — Przekazuję ci jako cel życia, kochany Stanisławie, abyś wszelkiemi starał się środkami dwa nieprzejednane kraje w imię Chrystusa, w imię braterstwa, w imię miłosierdzia nakazanego prawem Ewangelii zbliżyć ku przejednaniu. Nie żądam, byś się wyrzekł twych uczuć dla Polski, wiem, że to nie podobna, chcę, byś po Chrystusowemu umiał przebaczyć zaślepionym nieprzyjaciołom, bo nie wiedzą, co czynią... Pomnij w każdéj życia chwili, że ja się modlę i proszę o miłość i przebaczenie dla méj braci.. Nie taj prawdy im, nie zapieraj się Polski, ale nie miéj nienawiści dla tych, których nazywasz katami. Któż więcéj miłosierdzia potrzebuje nad tego, kogo Bóg uczynił oprawcą własnéj braci, kto więcéj nad obłąkanego, który się sądzi rozumnym?
Z całego postępowania jenerałowéj mimo upartéj choroby i bezwładności widać było, iż nie postradała przytomności, pamięci, że nienaruszone władze umysłu, owszem żywiéj jeszcze pracowały, gdy ciało dogorywało...
Ostatnie chwile były dla niéj jakby rozjaśnionym wieczorem po burzy, jakby pogodnym słońca zachodem... modliła się, kazała sobie czytać, pisała po słów kilka... a najczęściéj wyzywała męża, aby jéj coś z przeszłości opowiadał... Tur, który się stał domownikiem ich, przypuszczanym był czasem do pokoju choréj siedzącéj nieruchomie w fotelu... Pomimo cząstkowéj bezwładności twarz Maryi przybrała dziwny wyraz spokoju, jaki czasem zbliżanie się śmierci zwiastuje... Wypiękniała prawie... czoło wygładziło się, usta zdawały uśmiechać... znużona pół dnia była jakby uśpioną, choć słyszała wszystko, co się koło niéj działo. W tym stanie, raz wieczorem, gdy ją sądzono uśpioną, jenerał usłyszał lekkie westchnienie i nieruchomy pozostał na czatach, nie chcąc jéj przerywać spoczynku. Dopiero po godzinie dotknięcie jéj zimnéj, skostniałéj ręki zrodziło wątpliwość i przestrach... Przyniesiono światło, przywołano lekarza... Marya Pawłowna nie żyła...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; przed słowem skronią brakuje wyrazu zahaczając, ocierając, uderzając lub innego.