[75]ZAMEK
P. Stanisławowi Bieczyńskiemu
na pamiątkę [77]
Zamek... wejdźmy... sień ciemna — pusta — zimna... dalej...
Głos kroków budzi echo długie i ponure,
Schody — wchód jakiejś wielkiej kolumnowej sali,
Kolumny, jak las jodeł smukłych, pną się w górę.
Las kolumn rośnie, pędzi; gdzieś w otchłań straszliwą
Bielą się te kolumny zimne, głuche, twarde;
Pustka; u góry okna; przez zamglone szkliwo
Wpada blask; sala zda się milczeć przez Pogardę...
Z lasu kolumn w korytarz... ścianą korytarza
Czerwono-rdzawe światło lśni się; na podłodze
Szafirowy blask szklanny błyszczy — — coś przeraża;
Zda się, węże się snują i syczą po drodze.
I dziw — już się korytarz wspina na arkady,
Kręci się wije, ganki nad przepaścią bieżą,
Zawisają w powietrzu — a wszędzie strach blady
I widma głuchej pustki błędne oczy szczerzą...
[78]
Idźmy: kędyś w zawrotne wysokości skrętów;
Ciemno — nad głową czarne głębokie sklepienie,
Zda się, żeśmy na łodzi wśród morskich odmętów —
I cicho po arkadach wspina się Milczenie...
Znów sale, martwe sale — — nieznajome meble,
Na których nikt nie siada, chyba pustek duchy;
Chóry, organy w chórach, drabin dziwnych szczeble,
Ambony i głos kroków długi, ciągły, głuchy...
Wtem jakieś niewidzialne uderzają ręce
W klawisze na organach — — muzyka się zrywa,
Wzmaga się, grzmi, podnosi — — zda się potępieńce
Jęczą przez tę modlitwę o żal... Gra straszliwa.
Zda się, że cały zamek jęczy, że te tony
Wnikają gdzieś do piwnic i pną się na strychy;
Organy grzmią jak burza, ocean szalony —
A w organy jak gdyby biły palce Pychy.
Cicho... Kędyś na wieży jęknął dzwon — — już drugi,
Cała orkiestra dzwonów huczy na powietrze — —
Huk leci wielki, groźny, potężny i długi,
Zda się, górskie wierzchołki zaczepi i zetrze.
[79]
Huczą — — lasów nie widać, co za zamkiem leżą,
Ale czuć, jak się chylą, jak się gną ku ziemi —
Dzwony kruszą, jak działa, gdziekolwiek uderzą,
Lecą, jak fala orłów z pierśmi miedzianemi.
Wylatują z zamkowych wieżyc ciężkie, chmurne,
Zaciemniają doliny, kłębią się w wąwozy,
Aby gdzieś, jak popioły, upaść w jezior urnę,
A te dzwony buczące kołysze dłoń Grozy...
Cicho... Ciemne sklepienia — — ściany w otchłań lecą
Jak w górach — — na galeryi wisimy w przestworzu,
Z jedną w ciemni błyszczącą, jak w kopalni świecą —
Głowę zawrót ogarnia — — jesteśmy w mgieł morzu.
W dole przepaść i światło... W bezdni kędyś nizko
Znów las kolumn a na nich Sfinksy, kapitele;
Każda kolumna dźwiga wieczne dziwowisko,
Wieczystą tajemnicę w niepojętem ciele.
Kolumny gną się, łączą, wiążą poczwarny,
Olbrzymi się z nich tworzy Sfinks wpośród pieczary,
Sfinks bronzowy, z praczasu, zrdzewiały i czarny;
Światło gaśnie — mrok wkoło posępny i szary.
[80]
Przez czeluść kędyś w murze pełny księżyc świeci,
Blada, milcząca, martwa, smutna twarz księżyca;
Wkoło Sfinksa się bielą szkielety stuleci,
A w głębinie pieczary dyszy Tajemnica...
Nigdzie istoty żywej — — aż z krużganku z góry
Wychodzi biały orszak widm, z twarzą w zasłonach;
Idą wolno, podobne do płynącej chmury —
Przechodzą w drzwi kaplicy, wspartej na bierwionach.
Pod niemi otchłań... Straszna modlitwa w przestrzeni...
Wiszą w powietrznej pustce — — nad kaplicą w górze
Szkarłatny jasny obłok łuną się czerwieni,
Rozwija się, rozszerza na skrzydeł purpurze.
Zapala się głąb nieba, a z kaplicy płyną,
Głosy wspólnej modlitwy jak mruk morskiej fali;
Modlą się monotonnie widma nad głębiną,
A nad niemi się obłok purpurowy pali.
Tam w dole Sfinks bronzowy, sale, kolumnady,
Zmilkłe organy, dzwony, galerye, otchłanie,
Przepastne korytarze, ganki i arkady,
I bezdennej pustyni chłodne, stęchłe wianie...
[81]
Przez most z czerwonej cegły Śmierć z kosą przez ramię
Idzie wolno, spokojnie i rzuca w dół oczy — —
Trzykroć młot w dole zabrzmiał na spiżowej bramie — —
Wchodzi Noc — — zamek zwolna kryje się wśród zmroczy...
|