Zazulka/Rozdział szesnasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zazulka |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1915 |
Druk | Drukarnia Naukowa |
Miejsce wyd. | Warszawa – Kraków |
Tłumacz | Zofia Rogoszówna |
Tytuł orygin. | Abeille |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Godność króla Mikrusa nie pozwoliła okazać Zazulce, jak boleśnie ugodziło go jej wyznanie. Ale gdy pozostał sam, usiadł na ziemi, splecionemi dłońmi objął kolana i dał folgę rozpaczy swej i boleści.
Zazdrość szarpała mu serce, gdy rozmyślał nad słowami wyrzeczonemi przez Zazulkę:
— Kocha więc, ale nie mnie wybrało jej serce! A przecież jestem królem, i nikt ze śmiertelnych nie posiadł wiedzy, którą ja posiadam. Wyrwałem przyrodzie największe jej skarby i największe tajemnice. Jestem najdoskonalszym Krasnoludkiem, a wiadomo, że Krasnoludki, o wiele przewyższają ludzi. I oto ta, którą ukochałem nadewszystko, kocha człowieka, który nie posiadł nietylko wiedzy Karłów, ale może nawet nic zupełnie nie umie. Jakże więc mało ceni zasługę i rozum, jak mało sama okazuje rozsądku. Powinienbym ręką machnąć na nią i jej wybranego. Ale nie mogę, bo kocham ją nad życie, i odkąd wiem, że ona mnie nie kocha, wszystko męczy mnie i drażni, zamiast radować.
Przez wiele dni błąkał się król Mikrus po najdzikszych urwiskach góry, a pod czaszką jego kotłowały się bolesne, a niekiedy nawet złe myśli. I tak pomyślał razu jednego, czyby nie użyć gwałtu i nie zmusić Zazulki głodem i więzieniem, by została jego żoną. Ale natychmiast odrzucił tę pokusę, czując jak jest niegodną i zamierzał rzucić się do nóg księżniczki i błagać ją o zmiłowanie. Ale i to wydało mu się bezcelowe i zupełnie nie wiedział, co robić. Bo rzeczywiście, nie od niego to zależało, by go Zazulka pokochała. Niekiedy gniew jego zwracał się nagle ku nieznanemu sobie Jantarkowi ze Srebrnych Wybrzeży. W duszy pragnął by moc czarnoksięska rzuciła młodzieńca tego na drugi koniec świata, a gdyby już musiał spotkać się z Zazulką, gdyby musiał dowiedzieć się, jak jest gorąco kochanym, pragnął, by młody hrabia wzgardził przynajmniej uczuciem księżniczki Żyznych Pól.
A potem myślał znowu:
— Pomimo, że jestem w sile wieku, żyłem jednak dość już długo, by poznać, czem jest cierpienie. Ale choć ból mój był nieraz dotkliwym, nie było w nim tej goryczy, którą czuję dzisiaj. Bo litość i tkliwość, które je wywołały, łagodziły je nieziemską swą słodyczą.
Dziś przeciwnie czuję, że ból mój jest ciemny i palący jak złe pożądanie. Dusza moja stała się twarda i dzika, a łzy, które zalewają me oczy, pieką jak kwas żrący.
Tak rozmyślał król Mikrus. A że się lękał, by zazdrość nie uczyniła go złym i niesprawiedliwym, unikał spotkania z Zazulką, bo nie chciał, by na usta jego wybiegły mimowolne gorzkie słowa wymówek, godne słabego i gwałtownego człowieka, ale nie króla Krasnoludków.
Dnia jednego, gdy myśl, że Zazulka kocha Jantarka ze Srebrnych Wybrzeży, dręczyła go dotkliwiej, niż kiedykolwiek, postanowił udać się do największego z karłów, Wodnika, mieszkającego na dnie najgłębszej studni wydrążonej w wnętrzu ziemi.
Wielką zaletą tej studni była równa i ciepła temperatura. Nie było w niej ciemno, bo oświecały ją naprzemian malutki czerwony księżyc i bladziutkie słońce. Król Mikrus zeszedł w głąb tej studni i zastał Wodnika przy pracy w laboratoryum. Wodnik miał wygląd poczciwego staruszka, kaptur jego ozdobiony był pęczkiem macierzanki. Pomimo niepospolitej swej wiedzy, obyczaje jego były również proste i łagodne jak i całego plemienia Krasnoludków.
— Wodniku — rzekł król Mikrus, uścisnąwszy na przywitanie dłoń przyjaciela — wiem, jak rozległą jest twa wiedza, przychodzę zatem prosić cię o radę.
— Królu Mikrusie — odparł Wodnik — mógłbym umieć wszystko to, co umiem i być pospolitym niedołęgą. Ale mam zdolność przyswajania sobie drobnej cząstki wiadomości, których nie posiadam, i dlatego zapewne, uważają mnie nie bez słuszności zresztą, za człowieka uczonego.
— Powiedz mi, czy nie wiadomo ci, gdzie przebywać może w obecnej chwili młody człowiek, którego nazywają Jantarkiem ze Srebrnych Wybrzeży?
— Nie, tego nie wiem i szczerze ci mówię, że nie mam najmniejszej ochoty zajmowania się jego losem. Widząc, jak ludzie są głupi, złośliwi i obłudni, nie dbam zupełnie o to, co myślą i co czynią na ziemi. I choć dla dodania wartości życia tej pysznej a nędznej rasy udzielono mężom odwagi, niewiastom urody a dzieciom niewinności, ludzkość cała, królu Mikrusie, pozostała mimo to śmieszną i politowania godną. Poddani jak i karły prawu pracy, ludzie buntują się przeciwko rozkazowi bożemu, i miast usiłować za naszym przykładem być dzielnym rzemieślnikiem, wolą zabijać się wzajemnie, wolą tępić się, miast pomagać sobie jak bracia, wolą miecz od kielni.
Trzeba jednak przyznać na ich obronę, że krótkość ich życia jest główną przyczyną ich głupoty i dzikości. Żyją zbyt krótko, by móc nauczyć się żyć. Plemię Krasnoludków, żyjące w łonie ziemi, uposażone jest hojniej od nich. Nie jesteśmy wprawdzie nieśmiertelni jak oni, ale trwać będziemy równie długo, jak ziemia, w której wnętrzu mieszkamy i która przenika nas swem tajemnem ciepłem, podczas gdy dla istot żyjących na jej szorstkiej powierzchni, ma tylko tchnienie już to palące jak ogień, już mrożące jak lód, siejące życie i śmierć naprzemian. Dzięki jednak tej niedoli i temu złu, na które są skazani od urodzenia, ludzie posiedli jedną cnotę, co dusze niektóre czyni piękniejszemi niż są dusze Karłów. Cnotą tą, której wspaniałość jest tem dla myśli, co cichy blask pereł dla oczu, jest, królu Mikrusie, współczucie. Cnoty tej nabywa się przez cierpienie, my Krasnoludki posiadamy ją rzadko, gdyż będąc rozumniejszymi od ludzi, cierpimy o wiele mniej niż oni. I stąd niektórzy z pośród nas, opuszczają groby podziemne i wydobywszy się z łona ziemi, żyją wśród ludzi, na srogiej skorupie ziemskiej, bo pragną kochać i cierpieć dla nich i przez nich i odczuć serdeczną litość, która jest tem dla duszy, czem rosa niebieska dla roślin.
Oto jest prawda o ludziach, królu Mikrusie!
Zdawało mi się jednak, że pragnąłeś wiedzieć, jakie jest przeznaczenie któregoś z poszczególnych mieszkańców ziemi.
Król Mikrus, powtórzył więc raz jeszcze swe pytanie a wtedy uczony Wodnik, spojrzał przez szkła, których mnóstwo było dokoła izdebki. Bo Karliki nie posiadają książek. Jeżeli czasem księga jaka się zabłąka do ich państwa, to pochodzi z pewnością od ludzi i służy Karlikom wyłącznie do zabawy. Pragnąc pouczyć się o czem, patrzą w szkła i natychmiast widzą przedmiot pożądany. Cała trudność polega na wyszukaniu odpowiednich szkieł i nakierowaniu ich jak należy. W państwie Krasnoludków bywają szkła z topazu i szkła z opalu. Ale szkła, mające jako soczewkę wielki polerowany dyament, mają największą siłę i służą do oglądania przedmiotów najbardziej odległych.
Niektóre soczewki utworzone są z jakiejś materyi przezroczystej, nieznanej ludziom, która nadaje oczom zdolność przenikania murów i skał. Inne, jeszcze nadzwyczajniejsze, odtwarzają z wiernością odbicia zwierciadlanego, wszystko co czas uniósł już w swoim biegu, bo Karliki umieją powołać do życia z łona nieskończoności eteru, aż ku jaskiniom swym, blask dni minionych wraz z kształtami i barwami zamierzchłych czasów. Odtwarzają przeszłość, odzyskując promienie świetlne, które ongiś załamały się na postaciach ludzi, zwierząt, roślin i skał, a które nieprzerwanie wytryskują przez wieki całe, z niezbadanego eteru.
Stary Wodnik słynął z umiejętności wskrzeszania wypadków zaszłych nietylko w starożytności, ale i z tych czasów nieogarniętych nawet myślą człowieka, kiedy kula ziemska nie miała tej co dzisiaj postaci. To też zabawką dla niego było odnalezienie Jantarka ze Srebrnych Wybrzeży.
Spojrzawszy przez szkła najzwyklejsze, rzekł w niespełna minutę do Króla Mikrusa:
— Królu Mikrusie, ten, o którego mnie pytasz, jest w niewoli u Boginek Wodnych, zamknięty w Kryształowym pałacu, Błękitnego Jeziora, z którego się nie powraca, a którego tęczowe ściany graniczą z państwem Krasnoludków.
— Co mówisz? uwięziony w Kryształowym pałacu? — zawołał król Mikrus i zatarł z radością ręce. — Niech że tam siedzi choćby do dnia sądnego. Ha! ha! ha! z serca życzę mu dobrej zabawy!
Uściskał serdecznie Wodnika i opuścił studnię, raz po raz wybuchając śmiechem.
Szedł po ulicach miasta, zataczając się jak pijany ze śmiechu. Śmiał się tak, że aż oburącz trzymał obolałe boki, a wielki łeb chwiał się na wszystkie strony, a długa broda miotała się po jego brzuchu. Ha! ha! ha! ha-ha! ha! ha! — rozlegał się śmiech jego, tak głośny i szczery, że na ten jego odgłos Krasnoludki, które go spotkały najpierw zaczynały się śmiać za przykładem króla. Widząc towarzyszy śmiejących się wesoło, coraz więcej Krasnoludków dawało folgę nagłej wesołości. Pomału śmiech opanował całe podziemne państwo, tak że cała góra wstrząsała się raz po raz czkawką jowialnej wesołości — ha! ha! ha! ha! ha! ha! ha! ha! ha! ha! ha!