<<< Dane tekstu >>>
Autor Michaił Lermontow
Tytuł Zbieg
Pochodzenie Z obcego Parnasu
Wydawca Księgarnia A. Gruszeckiego
Data wyd. 1886
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Budziński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZBIEG.
Legenda górali kaukazkich.



Harun ucieka prędzéj od łani,
Prędzéj niż zając przed orła szponem,
Z pola, gdzie ogniem walki zagrzani
Czerkiesi męztwo swe płacą zgonem.
Ojca i obu Haruna braci
Bynajmniéj jawna śmierć nie przeraża.
Ciało ich depczą już apostaci,
Głowa odcięta w pyle się tarza.
Zamiast się pomścić ich krwi przelanéj,
Harun umyka, zewsząd ścigany;
W zamęcie strzelbę, szaszkę utraca,
I strachem gnany w góry się zwraca.

Dzień się już kryje, mgliste tumany
Odziały ziemię białą oponą;
A powiew wschodu, świeży, różany,
Rzeźwi ją skwarem słońca spaloną.
Ponad proroka niemą pustynię
Wznosi się księżyc i zwolna płynie.
Resztki sił zda się opuszczą zbiega,
Lecz nie ustaje, pot ściera z lica;
A wtém przy srebrnym blasku księżyca,
Pełznąc, rodzinny auł spostrzega.

Niedostrzeżony tam się podkrada.
W okół milczeniem noc cicha włada,
Bo z krwawéj walki on, pełen sromu,
Sam jeden tylko wraca do domu.
Spieszy, znajoma sakla już blizka,
Gdzie konające światło ogniska.
Jak może, ducha w odwagę zbroi.
I ot na progu sakli już stoi:
Znajduje druha swego Selima,
Którego niemoc na łożu trzyma.
Starzec samotny, milcząc, umiera;
Nie poznał gościa, próżno nań wziera.
„Wielkim jest Ałłach! on cię młodzianie
Jasnym aniołom kazał pilnować,
Od wszelkiéj zdrady, zguby zachować,
Aż imię twoje sławném się stanie.
A co tam słychać?” Selim zapyta,
I oko ogniem nadziei błyska;
Powstał na łożu i za broń chwyta,
Z zapałem drżącą dłonią ją ściska:
I w wojowniku krew młoda płynie,
Jeszcze zagrała w zgonu godzinie!
„Przez dwa dni trwała walka zawzięta.
Ojciec i bracia moi polegli;
I mnie czekały niewoli pęta.
Już mi wrogowie drogę zabiegli;
Ale umknąłem, i jak zwierz dziki,
Ścigany kryję się w puszcz tajniki,
Śród nieprzebytych gęstw szukam drogi,
O głaz i krzaki krwawię me nogi;

Byle uniknąć pewnéj zagłady,
Wstępuję w dzików i wilków ślady.
Czerkiesi giną, wszędzie już wrogi!
O stary druhu! przyjm mnie w twe progi,
A na proroka, wdzięczność ma za to
Aż do mogiły będzieć zapłatą”.
Lecz konający na to odrzecze:
„Precz ztąd pogardy godzien człowiecze!
U mnie przytułku niema dla tchórza!”
Harun wyrzuty w milczeniu znosi,
Na srogie słowa się nie oburza,
I już się starca więcéj nie prosi.
A opuściwszy próg niegościnny,
Wnet koło sakli znalazł się innéj.
Spojrzał na chwilę, powstrzymał kroku,
I sen przeszłości w mknącym obłoku
Owiał płomieniem zastygłe czoło,
Jak pocałunek: słodko, wesoło,
W młodzieńca duszy. Wtém mu się zdało,
Że nań łaskawie w mroku spojrzało
Dwoje błyszczących, palących oczu,
I w ich czarownem tonął przezroczu;
Marzył: „mną żyje, dla mnié oddycha!”
Chce wejść, wtém słucha, piosnka brzmi cicha;
Słucha, pieśń starą śpiewa dziewica,
I on się bledszym stał od księżyca:
„Miesiąc świeci
I płynie spokojny,
A młodzian zbrojny
Do boju leci.

Dżigit nabija w broń kule,
A dziewica rzecze czule:
— „Mój luby! ty więcéj
Zaufaj losowi,
Módl się ku wschodowi,
Wierny prorokowi;
A kochaj goręcéj.
Bo dopuściwszy
Się zdrady krwawéj,
I swoich zdradziwszy
Umrzesz bez sławy.
I deszcz ran twoich nie obmyje,
I zwierz twych kości nie zaryje!” —
„Miesiąc świeci
I płynie spokojny,
A młodzian zbrojny
Do boju leci.”
Schyla się smutnie głowa tułacza,
I ztąd czemprędzéj pospiesza daléj;
Czasem łza wielka na pierś się stacza:
To niemy świadek wewnętrznych żali.
Lecz oto młodzian już stąpa śmieléj,
Domek rodzinny zdala się bieli,
I znowu męztwa w swem sercu szuka,
Z błogą nadzieją do okna stuka.
Tam stara matka jego wspomina,
Za niego modły tam w niebo biegą;
Tak, ona czeka powrotu syna,
Ale nietylko jego jednego.
„Otwórz mi matko! Wędrowiec biedny,

Jam jest twój Harun! Z pośród kul wrogów
Do mych rodzinnych powracam progów.
Nieuszkodzony...”
— „Tyś sam?”
— „Sam jedny!”
— „Gdzież ojciec, bracia?”
— „Oni zginęli,
Prorok ich śmierci pobłogosławił,
Anieli dusze do raju wzięli.”
— „Tyś krew ich pomścił?”
— „Nie, nie pomściłem,
Na ziemi-m cudzéj miecz mój zostawił,
Strzałą się w góry nasze puściłem,
By nie zostawić ciebie sierotę,
I łzy twe otrzéć, stłumić tęsknotę.”
— „Milcz, Giaurze, prosto chytrością nie radź,
Kiedyś ze sławą nie chciał umierać.
Starym mym latom krzywdy nie zrobię!
Zbiegu wolności, precz! sam żyj sobie!
Nie chcę haniebnym dzielić się czynem:
Tyś tchórz! niewolnik!... tyś nie mym synem!”
Nagle umilkły pogardy słowa,
I znowu wokół cisza grobowa.
Lecz wkrótce ciszę ową przerwała
Modlitwa, jęki, żale, przekleństwa:
Wtém Harun jednym ciosem kindżała
Przyspieszył koniec swego męczeństwa.
Spostrzegłszy zrana, że we krwi broczy,
Matka z pogardą odwraca oczy;
I trup, przez wiernych z wstrętem trącany,

Niepogrzebiony został na ziemi.
Dzieci się zbiegły i wyszydzały,
Depcząc martwego bezwładne zwłoki;
Tylko pies lizał, wyjąc nad niemi,
Krew, co płynęła z szerokiéj rany.
W pieśniach wolności pozostał trwały
Pomnik Haruna wzgardy głębokiéj.
I dusza jego z oczu proroka,
Ulękła, pośród gór wschodu znika;
A skoro nocy padnie pomroka,
Cień jego błędny w wzgórzach pomyka.
Ledwie się świtu zbliży godziny,
Stuka do sakli, błaga, zaklina,
Prosi na chwilę niech go przytulą;
Lecz gdy usłyszy wiersze Koranu,
Ucieka znowu w cienie tumanu,
Jak pierw przed wrogów uciekał kulą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Michaił Lermontow i tłumacza: Stanisław Budziński.