Zbuntowane i zwyciężone/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zbuntowane i zwyciężone |
Podtytuł | Powieść fantastyczna |
Wydawca | Instytut Wydawniczy Inwalidów Wojennych i Byłych Wojskowych |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Tłocznia Tow. „Straży Kresowej“, |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Krwawo-czerwone drżące niebo rozciągało się nad ziemią, z której rwały ku górze z szumem, świstem i ogłuszającym hukiem płomienie. Objęły już one wspaniałe pałace magnatów i skarbnice sztuki, przerzucały się na świątynie, rządowe gmachy, dworce kolejowe i dzielnice podmiejskie, powodowały wybuchy i ruinę, rodząc przerażenie i bezgraniczny popłoch. Tego samego dnia i o tej samej godzinie we wszystkich wielkich miastach świata wybuchły pożary, i zalały rzekami ognia ulice i place, barwiąc niebo złowrogą zorzą, jakiej jeszcze nigdy nie widziała ziemia.
Krzyki i jęki napełniły miasta, — w straszliwem przerażeniu uciekając głucho wyły gromady ludzkie, — wyły psy, — oszalałe ptaki trwożnie krzycząc i łopocząc skrzydłami wzlatywały i opadały w płomienie, — a wśród domów, śmiejąc się złowrogo, przebiegały szajki bandytów i rozwścieczonej czerni.
Zdarzało się, że cały ten chaos dźwięków ginął nagle w straszliwym trzasku walącego się gmachu, lub w huku wybuchów, i wtedy można było widzieć rzeczy okropne: jak porwani siłą wybuchu ludzie, kamienie, głazy, żelazo i kawały ziemi leciały wśród dymu i długich języków ognia.
Z posępnym dźwiękiem pękały okna w domach i kościołach, z suchym trzaskiem zwalały się z swych podstaw posągi i padając przygniatały swym ciężarem dziesiątki oszalałych z przerażenia ludzi.
Zanim miejscowe władze opracowały plan walki z ogniem, większa część ludności miast albo już zginęła, lub uciekła w pola i schroniła się w okolicznych parkach. Tutaj dopiero zaczęto mówić i dzielić się często niespodziewanemi i przypadkowemi spostrzeżeniami. I oto — rzecz dziwna — wrażenia te i spostrzeżenia były niemal te same w butnej Europie, i w pstrej Kalkucie, i w czynnem Frisco. Wszędzie bowiem zwrócono uwagę na kobiety i zupełnie młode dziewczyny, przebiegające od domu do domu, od pałacu do pałacu, i kręcące się pod ścianami i u bram. A skoro tylko te kobiety oddalały się od domów, prawie natychmiast wybuchał pożar, jakby wzniecany nieznaną a potężną, i mściwą ręką.
Kiedy wreszcie władze zajęły się ratowaniem miast, schwytano kilka takich kobiet i dziewczyn. Zostały ujęte w chwili, w której rozrzucały maleńkie kulki, wybuchające jasno-sinym ogniem i podpalające domy, albowiem żelazo i miedź natychmiast się zapalały i płonęły, rozrzucając wokoło całe snopy iskier, niosących pożar coraz dalej i dalej.
Niektóre z aresztowanych podpalaczek rozrzucały wszędzie odezwy, głoszące o podpaleniu miast całego świata przez kobiety, napróżno starające się uzyskać równe z mężczyznami prawa.
„Mamy w swoich szeregach” — głosiły te odezwy — „równą z wami, mężczyźni, liczbę genjalnych i energicznych ludzi. Dlaczegóż więc wy narzucacie nam ciągle rolę niewolnic, lub też nic nieznaczących pomocników waszych? Już dwa miesiące trwa walka, lecz teraz jesteśmy zdecydowane. Ogień i krew, — oto odtąd hasło nasze...”
Odezwy mówiły prawdę.
Zbuntowane kobiety zalały ogniem wszystkie kulturalne punkty trzech kontynentów, a bezładny, opanowany bezgranicznym, zwierzęcym strachem tłum, w walce o życie obficie przelewał swą krew, zostawiając na płonących ulicach, wśród popieliska, całe góry trupów.
Płomienie, podchwycone przez gorący, jak samum, rozgrzany przez pożary, wiatr, władnie opanowawszy miasta, przerzucały się już po drzewach parków i osiedlach fabrycznych dalej w głąb kraju, i jakby wyciągały chciwe, czerwone ręce ku cichym wsiom i siołom.
Ogień niszczył najwspanialsze gmachy i najpotrzebniejsze urządzenia; płomienie obejmowały już pałace sztuki, w których, zgromadzone w ciągu wieków i oszczędzone przez najsroższych zdobywców, pyszniły się wielkie dzieła ludzkiego genjuszu. Zmobilizowano wojsko, milicję miejską i oddziały policji. Miasta zostały podzielone na rejony, zatrata których była nieuniknioną, i na rejony, ocalić które wydawało się jeszcze możliwem.
Stojące w ogniu dzielnice zostały przez saperów wysadzone w powietrze, a kiedy domy, kościoły i ogromne gmachy fabryk i warsztatów były już tylko kupami tlejących ruin, zaczęto walkę z ogniem, i obronę nieobjętych jeszcze pożarem dzielnic.
Ta uporczywa walka trwała dziesięć dni.
W Moskwie — na Worobjewych górach, a w Madrycie na Escurial’u i Sierra de Gredos, w innych miastach na okolicznych wyżynach, zbudowano naprędce ogromne zbiorniki wody i groble, i przy pomocy rur skierowano wodę na miasta, gdzie ona z dachów spływała na place i rwącemi potokami napełniła ulice.
Ostatecznie to, co ogień oszczędził, zepsuła i zniszczyła woda.
Nie przeminęły jednak jeszcze trzy miesiące od tego dnia, w którym ugaszono pożar, a już w miastach wszystko odbudowano. Wyrosły, gdyby na rozkaz siły czarnoksięskiej, wielopiętrowe domy z żelaza i betonu, powstały znowu asfaltowe jezdnie i trotuary, jasno zaświeciły słońca elektryczne, i hucząc głucho, jeździły znowu wesołe, pstre tramwaje. Ludzie — te części jedynego, ogromnego a skomplikowanego organizmu, nazwanego społeczeństwem — natychmiast rozpoczęli swą zwykła działalność, i niezwłocznie zahuczały, zagrzmiały fabryki, zadymiły statki, odwożąc i przywożąc ludzi i towary do miast, gdzie niedawno jeszcze szalał ogień.
W ministerstwach i biurach klekotały maszyny do pisania i szczękały liczniki i gałki liczydeł, szeleściał papier i niewyczerpanym potokiem rozlewał się po świecie.
I tak, skoro już wszystko szło po dawnemu, nastał dzień rozpłaty.
Główne przewodniczące wszechświatowego klubu walczących kobiet zostały aresztowane, ajenci wyszukiwali podpalaczki jedną za drugą i zamykali je w więzieniach. Zebrano też wszelkie dowody przeciwko tym, które zniszczyły wszystkie niemal bogate miasta, harde swą wiekową kulturą.
Pod Madrytem, w niewielkiej willi, stojącej na dalekim krańcu miasta, gdzie już zaczynają się łąki i ogrody, wykryto laboratorjum sufrażystek.
Tutaj-to znaleziono znaczny zapas dziwnych srebrzystych kulek, które przechowywano w hermetycznie zamkniętych naczyniach. Doświadczenia wykazały, że kulki te, sporządzone z nieznanego, siarczanego metalu, przypominającego natrium, lecz znacznie odeń lżejszego, pokryte cienką warstwą magnezji, były bronią straszną. Cienka warstwa magnezji przepuszczała powietrze do wnętrza kulki, która wtedy wybuchała, wydzielając tak wiele żaru, że metale wytapiały się z kamieni i zaczynały płonąć, a grube żelazne pałki, masywne miedziane i bronzowe przedmioty zapalały się, jak słoma.
W czasie kiedy uczeni eksperci badali skomplikowaną zawartość materjału, który spalił miasta, a policja zbierała jeszcze dowody przeciwko sufrażystkom, sąd już ogłosił wyrok.
Chociaż podpalaczki wedle prawa tych czasów powinny były zostać straconemi, to jednak sąd międzynarodowy, zmieniwszy odpowiedni punkt statutów, postąpił inaczej. Uznano sufrażystki za typ zupełnej degeneracji, niebezpiecznej dla kulturalnego społeczeństwa i zaraźliwej, i na tem się opierając, postanowiono uwolnić społeczeństwo od walczących kobiet i osiedlić je na przeciąg lat pięciu na jednej z wysp, wchodzących w skład Antarktydy, zaopatrzywszy je w wszystkie konieczne zapasy.
W czasie, o którym mowa, podróżnicy zwiedzili już biegun południowy, opisali wulkany, będące najdalej na południe wysuniętemi punktami naszej ziemi, lecz całą Antarktydę uznali za kraj bezpłodny, martwy, kulturze nieprzydatny.
„Antarktyda” — pisali ówcześni geografowie — „to majak śmierci, grożącej ziemi, to początek śmierci, przejście naszej ziemi w ten stan, w jakim już oddawna znajduje się księżyc”.
Tak pisali uczeni, i tam właśnie, do tego kraju zimna i śmierci kulturalne społeczeństwo wypędzało — na niechybną zatratę — swoje matki, żony i siostry za to, że ich moralne i umysłowe siły rwały się do szerokiej działalności i nie mogły pogodzić się z rolą niewolników przy wspólnej pracy dla całej ludzkości, wspaniałomyślnie przyjmującej od nich owoce ich genjuszu i niezwykłej energji.