Zemsta za zemstę/Tom piąty/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zemsta za zemstę |
Podtytuł | Romans współczesny |
Tom | piąty |
Część | trzecia |
Rozdział | XXV |
Wydawca | Arnold Fenichl |
Data wyd. | 1883 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | T. Marenicz |
Tytuł orygin. | La fille de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Renata melancholicznie potrząsła głową.
— Byłby napisał... — szepnęła.
— A czy miał czas na to? — odparła — jasno włosa Zirza.
— Na wysłanie depeszy do telegrafu nie trzeba wiele czasu.
— Depesza może być zagubioną...
— Czy ty na seryo temu wierzysz? — zapytała córka Małgorzaty, spoglądając przyjaciółce w oczy.
Zirza nieodpowiadając spuściła głowę. Czuła to dobrze, że Renata miała słuszność.
Wiedząc że Paweł kochał, albo raczej uwielbiał swoją narzeczoną i nie mogąc odgadnąć przyczyny jego milczenia, przypisywała takowe jakiejś katastrofie i inne tłómaczenie wydawało jej się niemożliwem.
Córka Małgorzaty ukryła w dłoniach twarz zalaną łzami i wyjąkała z rozpaczą.
— Mój Boże!... mój Boże!... czemużem lepiej nie była umarła!...
— Renato, ty bluźnisz!...
— Ach! wołałabym spoczywać na zawsze na dnie rzeki, w której mnie rzucono... Ja sprowadzam nieszczęście na tych, których kocham...
Dziewczę wybuchło łkaniem.
Jarrelonge myślał z szyderstwem:
— Ta mała bardzo jest patetyczna! zdaje mi się że słucham piątego aktu nie byle jakiej melodramy!... Zresztą ma słuszność... Ja takżebym wołał, żeby była na dnie Sekwany... To djabelnie usunęłoby zawikłania....
I ustępując sile przyzwyczajenia zanucił przez zęby:
„Otóż będziemy zaraz na moście
Faridondaine, faridondon
Na moście Bercy
To tu...
Tak jak Barbari
Mój przyjaciel.“
Renata ciągle płakała.
Nagle łzy jej zadrżały.
Zadrżała, jak gdyby gwałtownie wstrząśniona uderzeniem elektrycznem i kładąc rękę na sercu, którego bicie ją dusiło, nadstawiła ucha.
— Co ci to? — żywo zapytała Zirzą.
— Słuchaj... słuchaj... — rzekła Renata. — Czy 81yszysz?
— Słyszę kroki na schodach... — rzekła studentka po upływie sekundy.
Renata drżąc cała, zbladła jak śmierć.
— Tak... kroki — powtórzyła zaledwie dosłyszanym głosem, tak głębokiem było jej wzruszenie — poznaję te kroki... to on! Zirzo... Zirzo... ja ci powiadam że to on!... Paweł!...
— Paweł! — zawołała jasnowłosa Zirza, biegnąc otworzyć drzwi.
Jarrelonge podskoczył na łóżku w górę jak gdyby karp.
— Co one mówią? — zapytał z przestrachem. — szalały te bydlęta!
I znowu zaczął słuchać dysząc i zlany potem.
On również usłyszał kroki.
Kroki się zbliżały.
Wkrótce dały się słyszeć w korytarzu.
Renata wsparta o stolik i prawie obezwładniona przez niezmierną radość, następującą po nieograniczonej rozpaczy, nie mogła uczynić ani jednego poruszenia.
— To on!... — zawołała Zirza — to on!...
Córka Małgorzaty straciła oddech.
Paweł przestąpił próg, poskoczył ku Renacie, pochwycił ją w objęcia, podniósł jak dziecko, przycisnął do piersi i okrył jej czoło i włosy pocałunkami.
Zirza płakała i śmiała się razem.
— Jarrelonge ze skurczonemi palcami pod kołdrą, był przerażający z wściekłości i strachu.
— On żyje!... On tutaj!... — mówił do siebie. — Milion djabłów, to prawdziwe nieszczęście!... Wszystko trzeba rozpoczynać na nowo!
Po pierwszej chwili upojenia, Renata szepnęła ściskając Pawła za ręce:
— Więc to ty... naprawdę ty?
— Tak, droga Renato, to ja... — odpowiedział student — i przynoszę ci szczęście.
— Niech cię djabli wezmą! — pomyślał Jarrelonge.
— Szczęście, to twój powrót, — rzekła Renata — gdyż milczenie twoje sprawiało mi wielkie cierpienie...
— Moje milczenie? — powtórzył Paweł mocno zdziwiony.
— Tak jest... Ani słówka, ani telegramu... źle zrobiłeś...
— Ależ ja telegrafowałem z Antwerpii...
— Pod moim adresem?
— Tak jest...
— Nic nie odebrałam...
— Widzisz więc, żem miała słuszność i że telegram może zaginąć!... — zawołała Zirza z tryumfem.
— Ach! biedna, droga Renato — mówił dalej student — teraz pojmuję twój niepokój.
— To było więcej niż niepokój, to było konacie... — odparła córka Małgorzaty. — Marzyłam straszliwie... marzenie to nabawiało mnie takiego przestrachu, żem się o niem nie ośmieliła mówić Zirzie... Zdawało mi się, że cię widzę padającego pod ciosami morderców...
Paweł uczynił gest zadziwienia.
— Miałaś takie marzenie? — zawołał.
— Tak, i marzenie to miało taką cechę rzeczywistości, żem cię miała za nieżyjącego.
— A więc, marzenie to było ostrzeżeniem od Boga.
— Napadnięto cię?.. — zapytała drżąc Izabella.
— Jaknajformalniej i prawie zabito uderzeniem pałki w głowę.
— Mój Boże!
— Potem się wzięto do noża, ale widzisz jak się to trafia na tym świecie, to co miało być moją śmiercią, stało się dla mnie największem w świecie szczęściem... zadny cios nożem, który mnie ominął, oddał mi w ręce papiery za któremi goniłem.
— Papiery mnie dotyczące? — zapytała Renata robiąc piersiami.
— Tak, kochane dziecię; — list który Urszula miała ci wręczyć w Paryżu, prowadząc się do osoby, mającej ci odkryć tajemnice przeszłości i otworzyć drzwi przyszłości...
— Ten list! ty masz ten list? — zapytały od razu córka Małgorzaty i Zirza.
— Tak jest — rzekł Paweł wydobywając listy z kieszeni. — Oto jest... Jest na nim adres pana Emila Auguy, notaryusza, ulic a Piramid Nr. 18.
— Bóg więc jest sprawiedliwy! — zawołała Renata z niewypowiedzianym porywem miłości dziecięcej, — nakoniec i odnajdę swoją matkę...
— A drugi list? — rzekła Izabella.
— Ten który wciągnął panią Urszulę w zasadzkę, w którą wpadła, a pułapka nigdy zręczniej nie była urządzona... Czytaj...
Renata wzięła list i pożerała go wzrokiem.
Zirza czytała przez jej ramię.
— Ależ to jest okropne, — zawołała skończywszy córka Małgorzaty z oburzeniem» — I ten list jest podpisany przez notaryusza, do którego tamten jest adresowany...
— Jutro te wszystkie tajemnice zostaną rozproszone i światło z pewnością rozproszy mrok nocy.
— Jakim sposobem te dwa listy dostały się w twoje ręce?...
Paweł opowiedział dramat antwerpski, znany już naszym czytelnikom.
Dziewczęta drżały z przestrachu podczas tego złowrogiego opowiadania.
— Bóg opiekował się tobą, kochany Pawle — szepnęła Renata — o małoś nie zginął dla mnie... zostałeś raniony...
— Rana moja nie groziła niebezpieczeństwem... dowodem tego jest żem zdrów i myślę tylko o radości, o przyszłości twojej... Chciałem powiedzieć o naszej przyszłości, gdyż wszystko pomiędzy nami powinno być wspólne... Jutro cię zaprowadzę do pana Auguy z tym oto listem, a on nam wytłómaczy, jakim sposobem jego podpis znajduje się na tym drugim liście...
— Co się też stało z nędznikami, którzy na ciebie napadli? — zapytała jasno włosa Zirza.
— Ten, do któregom dwa razy, strzelił z rewolweru, nie trafiwszy go niebezpiecznie, uciekł... — odpowiedział Paweł.
— A drugi?... Ten Oskar Loos?
— Nie żyje...
— Nie żyje! — powtórzyły dziewczęta zdumione.
Te same wyrazy, które one wymówiły, powtarzał zcicha jeszcze ktoś trzeci.
Był to Jarrelonge, który podczas opowiadania studenta nie przestawał drżeć jak listek.
W tej chwili doznał on niewypowiedzianej ulgi.
Oskar Loos, zmarły nic nie odkrywszy, zapewniał mu zupełną bezkarność.
Spokój jego powrócił i zaczął w najlepsze słuchać.
— Czyś zabił tego nędznika? — zapytała Zirza.
— Nie... Bóg wziął to na siebie.
— Jakto?...
Paweł w kilku słowach dokończył opowiadania swoich wypadków w Antwerpii.
— Doprawdy niebo jest sprawiedliwe — szepnęła Renatą, składając ręce z poruszeniem wdzięczności.
— Ależ tak, rozumie się, niebo jest sprawiedliwe! — potwierdziła Zirza — nigdym o tem nie wątpiła! Nie mniej jednak trzeba myśleć o spoczynku... Paweł musi być strasznie zmęczony... Spać mu się chce i powróci na ulicę Szkoły Medycznej.