<<< Dane tekstu >>>
Autor Fergus Hume
Tytuł Zielona mumia
Wydawca Lwów: Księgarnia Kolejowa H. Altenberga; Nowy Jork: The Polish Book Importing Co.
Data wyd. ok. 1908
Druk Kraków: W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów, Nowy Jork
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Green Mummy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



I.
Zakochani.

— Oburzona jestem na pana!
— I za cóż to, wielki Boże?
— Za to, że poważyłeś się kupować mnie za pieniądze!
— Byłoby to przecież niemożliwe, jesteś bez ceny w moich oczach.
— A przecież za tysiąc funtów!
— Stokrotnie większa nawet kwota nie wystarczyłaby nigdy na zrównoważenie setnej części wartości jaką przedstawiasz dla mnie, Lucy.
— Wszystko to bardzo ładnie brzmi, nie zmieni jednak faktu, żeś ofiarował za mnie tysiąc funtów.
— Czyż nie znajdziemy przyjemniejszego tematu do rozmowy, od tej gminnej kwestyi pieniężnej.
— O czemże mamy mówić?
— O miłości! droga Lucy. Widzisz to niebo błękitne jak twoje oczy, to słońce błyszczące jak twoje włosy...
— I palące jak miłość twoja — wiem już z góry, co mi powiesz.
— Nie wierzysz więc w miłość moją?
— Owszem. Aż do wysokości tysiąca funtów.
— Jesteś kobietą Lucy, nie podobna więc walczyć z tobą rozumowaniem. — Wiesz przecie ze nie kupiłem Cię wcale, a tylko pożyczyłem twemu ojczymowi tysiąc funtów, za co pozwolił mi starać się o twoją rączkę.
— Nie miał żadnego prawa pozwalać albo nie pozwalać! Jest tylko przecie moim ojczymem. Dziwię się, że prosiłeś go o to niepotrzebne zezwolenie.
Widząc, że nie dojdzie do ładu z dziewczyną dopóki jej wszystkiego nie opowie, Archibald Hope zdecydował się zdać dokładnie sprawę narzeczonej ze sposobów w jaki zdobył sobie jej rękę.
— Gdy oświadczyłem profesorowi, że chcę się z tobą żenić, odpowiedział mi, że daleko by wolał, abyś została żoną barona Random, niż takiego malarza bez grosza jakim ja jestem. Zwróciłem wówczas jego uwagę, że to ja cię kocham a nie Random, że zresztą Random pojechał właśnie swoim jachtem w daleką podróż, która Bóg wie jak długo potrwa, podczas kiedy ja jestem na miejscu. Po głębszym namyśle profesor powiedział mi, że da mi możność zdobycia twojej ręki.
— Co przez to rozumiał?
— Wiesz do jakiego stopnia ojciec twój rozmiłowany jest w mumiach.
— Wiem, to przecie egiptolog.
— A właśnie. — Uczony jest bardzo i dziwię się, że nie ma tyle sławy i uznania na ile zasługuje.
Otóż wracając do rzeczy, ojczym twój wyznał mi, że pragnie gorąco nabyć mumię peruwiańską, o której wie, że jest na sprzedaż za tysiąc funtów. Mumia ta ma być obandażowana zielonemi wstążkami i zamknięta w zielonej skrzynce.
— Wiem już, wiem — po nią to posłał ojciec Boltona do Malty przed sześciu tygodniami.
— Tak. Sydnej Bolton jest tak samo zwaryowany na punkcie mumii, jak twój ojczym. — Otoż zdobyłem te pieniądze i ofiarowałem je profesorowi, a wówczas on zezwolił na nasze zaręczyny i na ślub nasz, który ma się odbyć za pół roku.
— Czy przynajmniej jesteś pewien, że w ciągu tych sześciu miesięcy nie rozporządzi inaczej moją ręką?
— Zmienna jesteś jak chorągiewka Lucy. Przed chwilą mówiłaś, że pozwolenie to jest całkiem zbyteczne, a teraz boisz się, aby ci go nie cofnął?
— Lubię dosyć profesora — odparła dziewczyna. — Był zawsze dla mnie bardzo dobry, pomimo swoich dziwactw. Przekonana jestem przecież, że będzie uszczęśliwiony skoro się mnie raz z domu pozbędzie. Pojedzie wtedy natychmiast ze swoim Boltonem, do jakiegoś tajemniczego grobu, o którym ciągle marzy.
— Ta wyprawa kosztować go będzie więcej niż tysiąc funtów. Na szczęście to już nie nasza rzecz. Dajmy zresztą pokój profesorowi i jego mumiom, kiedy Bogu dzięki jesteśmy zdrowi i szczęśliwi.
— To prawda! Jak to przecie dobrze, że przez całe sześć miesięcy, nikt nam spokoju nie zakłóci.
— Co pięć minut zmieniasz zdanie droga Lucy, widzę, że nie można liczyć na twoją stałość.
— Czy wolałbyś abym się stała podobną do wdowy Bolton, która od dwudziestu pięciu lat zdania nie zmieniła? Oto właśnie zbliża się tu jak sztandar żałobny.
Wdowa Bolton była matką Sydneja Bolton, sekretarza profesora Bradock. Straciwszy przed dwudziestu pięciu laty męża, nosiła po nim grubą żałobę, z tego powodu wszyscy w okolicy nazywali ją wdową Bolton, z czego zresztą była bardzo dumną.
Mimo tak bezprzykładnej wierności dla zgasłego małżonka, wdowa Bolton wygłaszała chętnie opinie bardzo niepochlebne dla rodu męskiego. — I teraz spotkawszy młodą parę zauważyła grobowym głosem:
— Och! moi młodzi państwo cieszycie się teraz pierwszą miłością, ale to prędko minie.
— Dla nas nigdy nie minie — odparła Lucy lekko urażona.
— To samo mówiliśmy nieboszczyk mój Aron i ja, a przecież w sześć miesięcy po ślubie mąż mój bił mnie żelazkiem do prasowania. Wszyscy mężczyźni są jednacy.
— Ładną ma pani o nas opinię — zaśmiał się Archie.
— Bo żyję długo i dużo widziałam mój młody panie. Wszyscy mężczyźni to łotry, moja panienko — dodała zwracając się do Lucy.
— A syn pani Sydnej? przecież go pani nie nazwiesz łotrem?
— Byłby nim niezawodnie gdyby tylko mógł, bo podobny jest jak dwie krople wody do mojego Arona.
— Wstydziła by się pani mówić tak, o własnym synu. — Sydnej jest bardzo porządnym chłopcem i mój ojciec bardzo go ceni, inaczej nie posłałby go do Malty. Obaczy pani ile ciekawych historyi opowie nam za powrotem.
— Jeżeli tylko powróci — jęknęła grobowo stara.
— Dlaczego pani tak mówisz?
— Z pewnością wdzięczną jestem panu profesorowi, że dał edukacyę memu synowi i nauczył go, jak ma chodzić koło zakamforowanych nieboszczyków, chociaż ja sama nie patrzyłabym za nic w świecie na te maszkary. Ale po tem, co mi się dziś śniło, wiem dobrze, że darmobym czekała na powrót mego chłopca.
— Cóż się pani takiego śniło? — pytała ciekawie Lucy.
— Okropne rzeczy panienko. Wojna, mordy, krew. Widziałam mego Sida jak leżał w grobie z harfą w ręku i grał na niej, jak grają aniołowie.
— Tak, tak — mówiła dalej, otulając się swoim wytartym szalem. — Widziałam mego Sida jak leżał w trumnie, piękny jak cherubin, a ciało miał posiekane na kawałki.
— Jak pani może pleść takie głupstwa! — zawołał Archie z gniewem, widział bowiem, że gadanina starej wywierała wrażenie na Lucy, która zbladła jak ściana i zdawała się być blizką omdlenia.
— Czarownica z Endor mówiła mi, że taki sen musi się sprawdzić.
— Niech dyabli porwą czarownicę z Endor razem z jej głupiemi proroctwami! Weź pani tych kilka pensów — dodał, wręczając wdowie Bolton srebrną monetę — i zapij w szyneczku twoje troski a przestaniesz nam zawracać głowę swoimi snami. Wiemy przecież wszyscy, że Bolton powróci tu za parę dni, razem z mumią. To sprytny chłopak i można być pewnym, że da sobie radę w każdem położeniu.
Wdowa Bolton przyjęła z dygnięciem ofiarowane sobie pieniądze, ucieszona widocznie nadzieją paru szklaneczek grogu, którym miała zamiar uraczyć się w poblizkiej szynkowni.
— Dobry pan jesteś, panie Hope — rzekła do narzeczonego Łucyi — jak przywiozą tu ciało mego syna, to pan przyjdziesz na pogrzeb! Prawda?
To rzekłszy podreptała w stronę gospody.
— Kracze złowrogo jak wrona — zawołała po jej odejściu Lucy oburzona tak niedorzecznem przypuszczeniem, wygłoszonem przytem z taką obojętnością. — Trudno doprawdy uwierzyć, że ta stara waryatka może być matką tak miłego i inteligentnego chłopca jak Bolton.
— Sidnej zawdzięcza wszystko profesorowi, dzięki jemu tylko stał się tem, czem jest obecnie. Przed dziesięciu laty był to zwyczajny włóczęga bez wykształcenia.
Dziś prezentuje się doskonale i nie dziwiłbym się wcale gdyby został mężem pani Jascher.
— Tylko że pani Jascher wolałaby mego ojczyma — zauważyła Łucya.
— Za to on nie zwraca na nią żadnej uwagi. Gdyby była mumią traktowałby ją o wiele lepiej. Tak jak jest, zdaje się jej wcale nie widzieć.
— Nie mów tego z taką pewnością — zauważyła Łucya. — Pani Jascher jest bardzo powabną, a przytem ma pieniądze. — Kto wie jak się to skończy.
— Widzę, że chcesz bawić się w swaty, ale chodźmy już bo spóźnimy się na obiad.
— Archie — spytała po chwili Łucya — czy wierzysz w sen pani Bolton?
— Wierzę w to, że się upiła i miewa halucynacye. Bolton powróci tu za dni parę zdrów i cały a ty droga nie zaprzątaj sobie głowy paplaniną starej pijaczki.

— Wołałabym jednak aby mi nie opowiadała takich rzeczy — rzekła Łucya ze drzeniem w głosie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Fergus Hume i tłumacza: anonimowy.